- promocja
-
W empik go
Biuro M - ebook
Biuro M - ebook
Ona - kobieta z przeszłością, on - mężczyzna po przejściach.
Czy razem rozpoczną nowe życie?
Barbara jest z zawodu informatyczką, a prywatnie kobietą po kilku nieszczęśliwych związkach, zniechęconą do facetów i nie za bardzo już wierzącą w miłość. Chcąc rozpocząć nowe życie, przeprowadza się do niewielkiej mieściny o nazwie Miasteczko, gdzie, jak planuje, spędzi resztę żywota wraz ze swoją jedyną miłością życia – kotem Puszysławem.
Jacek też nie miał dotąd szczęścia ani w miłości, ani w pracy. Czego się nie dotknął, zamienił w katastrofę. Na szczęście zawsze mógł liczyć na kobiece wsparcie. Oboje zaczynają pracę w biurze matrymonialnym, prowadzonym przez szefową z piekła rodem. I choć wydaje im się, że ich zajęcie będzie miłe, proste i nieco nudne, to szybko przekonują się, że kojarzenie par to wyjątkowo trudne zadanie. I że można przy nim nie tylko przeżyć przygody jak z filmu grozy, to jeszcze nabrać wątpliwości, czy w dzisiejszych czasach romantyzm to coś więcej niż tylko hasło w słowniku...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83297-34-7 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O KRADZIEŻY JELONKA, ZOŁZIE, TRZECH MICHAŁACH I SUKIENCE, KTÓRA NIJAK NIE CHCIAŁA STAĆ SIĘ CZARNA
Barbara Bakuszycka przestała wierzyć w miłość. Nie pamiętała dokładnie momentu, kiedy to się stało, ale musiało to być bardzo dawno temu. Na tyle dawno, że miała wrażenie, jakby było tak zawsze. Od zawsze też w jej szafie wisiały szarobure rozciągnięte swetry i długie sukienki we wszystkich możliwych odcieniach czerni. Gdyby w jej rodzinie wydarzył się jakiś pogrzeb, Barbara mogłaby spokojnie poobdzielać nimi wszystkie krewne. Wkładając te ubrania, wyglądała jak bezkształtna masa otoczona grubą warstwą, nieprzepuszczającą ludzkich spojrzeń, gestów, dotyku i emocji. W owych ziemistoczarnych barwach miała wrażenie, że niczym kameleon jest w stanie dopasować się do smutnego otoczenia. Bo że otoczenie, zwłaszcza jej, może być tylko smutne, nie wątpiła. Była wręcz o tym przekonana.
Starała się zapomnieć, że kiedyś miała inne, bardziej kolorowe życie, ale nieustająco przypominała jej o tym jedyna kolorowa sukienka w szafie. Miała soczystą czerwoną barwę. Barbara wiele razy próbowała przefarbować ją na czarno, ale jedyny efekt, jaki uzyskała, to czarne smugi, które od biedy można było potraktować jako przejaw artyzmu projektanta tejże sukienki. A był nim nie byle kto! Barbara nie pamiętała już wprawdzie nazwiska owego kogoś, jednak dostała tę sukienkę w prezencie od niedoszłej teściowej wraz z informacją, że jest droga, więc ma ją szanować, a najlepiej w ogóle nie nosić, bo istnieje ryzyko zniszczenia, oraz że projektantem jest „nie byle kto”. Niestety, teraz już nie dało się tego sprawdzić. W przeciwieństwie do sukienki, która z pewnością przetrwałaby bez szwanku dowolny kataklizm, na przykład pożar albo opad kwaśnego deszczu, metka po farbowaniu zrobiła się kruczoczarna i jako taka kompletnie nieczytelna.
Z niedoszłą teściową łączył się oczywiście niedoszły mąż. O nim Barbara już zupełnie nie chciała pamiętać. Tym bardziej że był to trzeci niedoszły mąż w historii jej życia. Dziwnym trafem wszyscy trzej tuż po zaręczynach z miejsca się odkochiwali. Pierwszy już po miesiącu, drugi po dwóch, a trzeci po trzech. Ostatni stwierdził, że wprawdzie ją kocha, ale ich związek potrzebuje przerwy. I że Barbara, którą w skrócie nazywał Bebe (twierdził, że kojarzyła mu się z Brigitte Bardot, a nie chodziło tylko o inicjały), z pewnością podziela jego zdanie w kwestii urlopu od narzeczeństwa. Nie podzielała, ale cóż miała robić?
Nie to jednak było najgorsze w jej życiu. Większy problem stanowiło to, że każdy z jej niedoszłych mężów znajdował ukojenie w ramionach Zołzy. Zołza miała na imię Elwira, ale Barbara nigdy w życiu jej tak nie nazwała. No, może na początku. A początek miał miejsce już w przedszkolu, kiedy to mała i przeraźliwie chuda Elwira Okoń ukradła Basi jelonka. W całej historii może mało istotne jest, że to jelonek, znacznie ważniejsze były dwa słowa: „ukradła” i „rogi”, które ów jelonek zdecydowanie miał. To właśnie one zdominowały znajomość Barbary z Zołzą na całe życie. Elwira pojawiała się w życiu Barbary dokładnie w tych momentach, kiedy ta najmniej tego potrzebowała. Żyła sobie spokojnie, a tu nagle trach. Niespodzianka w postaci panny Okoń. Z przedszkola Barbara poza jelonkiem zapamiętała jeszcze jęk swojej matki, gdy rzuciła się na nią jakaś kobieta tuż przy szatni maluchów zwanych „Muchomorkami”. Kobieta była odziana w różowy płaszcz i miała bardzo kolorowy kapelusz.
– Magdaleno! Tyś się nic nie zmieniła od czasów szkoły! Nadal jesteś taka gruba, jak byłaś!
– A ty tak samo sympatyczna, jak byłaś – wycedziła przez zęby mama Barbary.
– Prawda? – Uśmiechnęła się pani w kapeluszu. – Ależ cudowne spotkanie. Dziewczynki będą chodzić razem do przedszkola!
Magdalena Bakuszycka, mama Barbary, całkiem miła, wtedy jeszcze młoda kobieta, choć z reguły nie miała ataków jasnowidzenia, tym razem szóstym zmysłem wyczuła kłopoty. Przez chwilę podumała nad tym, czy jej pierworodna naprawdę musi wyruszać w wielki świat, pełen czyhających na nią złych osób. Jedna z nich wyglądała co prawda niewinnie. Jednak Magdalena uważała, że z pewnością była zła, bo niektóre rzeczy dziedziczy się w genach. Dziewczynka siedziała na ławce w przedszkolnej szatni i myśląc, że nikt tego nie widzi, dłubała w nosie.
– A to moja Elwirka! – przedstawiła ją z dumą pani w kapeluszu.
Elwirka natychmiast skończyła dłubać w nosie i uśmiechnęła się promiennie. Miała kruczoczarne włosy, spięte na czubku głowy w kitkę tak ciasno, że wydawało się, że jeszcze trochę, a jej oczy staną się skośne. Fryzurę wieńczyła czerwona, sztywna kokarda, sprawiająca wrażenie większej niż głowa dziewczynki.
– Dzień dobry. – Elwirka uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła do Basi rękę na przywitanie. Niestety tę samą, którą wcześniej dłubała w nosie.
Basia schowała dłoń za siebie.
– Nie przywitasz się z moją Elwirką? – zapytała słodko pani w kapeluszu.
Basia stanowczo pokręciła głową.
– Ojej. Widzę, że masz kłopoty z dzieckiem. – Mama Elwirki zatrzepotała rzęsami. – Tutaj podobno jest bardzo dobry pedagog. Z pewnością ci pomoże. My z Elwirką nie mamy takich problemów, ale wiem, że różnie w życiu bywa. – Zrobiła współczującą minę. – Należy sobie pomagać. Pamiętaj, Elwirko, jeśli Basia będzie miała jakiekolwiek kłopoty, trzeba ją wspierać.
Basia, podobnie jak mama, już wtedy miała przeczucie, że jeżeli w jej życiu pojawią się jakieś kłopoty, to z pewnością powodem części z nich będzie nowa koleżanka. Już wtedy nazwałaby ją pewnie Zołzą, gdyby tylko znała takie określenie.
Elwirka była typem, który każdy z nas spotkał zapewne w swoim życiu. Dla nauczycieli i wychowawców słodka niczym miód. Dla kogoś, kogo nie lubiła albo z kim rywalizowała – ostra jak brzytwa. W ciągu następnych kilku lat Barbara i Magdalena przekonały się, że nigdy nie można z nią wygrać. Wszyscy wychowawcy byli zakochani w słodkiej, cudownej, dobrze uczącej się Elwirce i nie wierzyli, że ich ulubienica mogłaby zrobić komuś cokolwiek złego. A już z pewnością napluć innej osobie do zupy w stołówce, związać na supeł sznurowadła w butach czy szczypać go w porze leżakowania. W życiu! Elwirka nie mogłaby tego zrobić – z tym swoim wielkim serduszkiem i anielskim spojrzeniem.
Prawdopodobnie nikomu nie wpadłoby do głowy, że mogłaby też nieco później ukraść trzech kolejnych mężczyzn swojej koleżance, podobnie jak nie mogłaby zabrać jej plastikowego jelonka. Niestety, i jedno, i drugie okazało się prawdą.
Po zakończeniu edukacji przedszkolnej Magdalena i Barbara odetchnęły z ulgą, gdyż mama Elwirki uznała, że osiedlowa szkoła reprezentuje zbyt niski poziom dla jej córki, i zapisała ją do innej, na drugim końcu Warszawy. Niestety pewnego dnia, który zapowiadał się zupełnie ładnie, w progu klasy czwartej „a” stanęła kokarda, a do niej był przyczepiony nie kto inny, jak trzepocząca rzęsami Elwirka.
Barbara na widok złodziejki jelonka skamieniała i upuściła na podłogę globus, który właśnie trzymała w rękach. Kula ziemska oderwała się od stojaka i potoczyła wprost pod nogi wychowawczyni, a zarazem nauczycielki geografii. Ta właśnie kierowała kroki w stronę kokardy, ale niestety potknęła się i runęła jak długa tuż u stóp dziewczynki.
– Dzień dobry pani – powiedziała słodko Zołza. – Może pomóc?
– Barbara! Do dyrektora.
– Cześć, Basiu. – Zołza uśmiechnęła się słodko. – Jak miło cię znów widzieć. Mam nadzieję, że i tu będziemy najlepszymi przyjaciółkami.
Barbara zdążyła tylko pomyśleć, jak cudowne były ostatnie trzy lata i że teraz należy się przygotować na dużo trudniejsze. Gdy wdrapywała się na trzecie piętro do gabinetu dyrektora, żałowała, że jej tata nie jest dyplomatą jak ojciec Marcina z czwartej „c” i że nie skierowano go na placówkę dyplomatyczną do Chin. Albo jeszcze dalej... Sprawdziłaby na globusie, co znajduje się dalej, ale niestety ten wgniótł się w dwóch miejscach. Poza tym szpilka pani wychowawczyni wbiła się w sam środek Ameryki Północnej, robiąc tym samym z Gór Skalistych Skalistą Depresję.
Kolejne lata upływały Barbarze głównie na powstrzymywaniu się przed wysłaniem Elwirki do aniołków. Było to o tyle trudne, że upiorna złodziejka jelonka robiła wszystko, aby uchodzić za najlepszą przyjaciółkę Barbary, i nie odstępowała jej na krok. Barbara, która nie chciała wypaść na małpę odrzucającą czyjąś przyjaźń, z coraz większym utęsknieniem czekała na koniec ich wspólnej edukacji. Chciała raz na zawsze pozbyć się Zołzy ze swojego życia. Niestety! Elwirka poszła do tego samego gimnazjum i do liceum również. Jako wybitnie zdolna (zdaniem swojej mamy, która wtedy zaczęła nosić fascynatory w miejsce kapeluszy) miała wprawdzie studiować na Harwardzie albo w Cambridge, ale podobno deszczowy angielski klimat jej nie służył. Szkoda, że nie brała pod uwagę Yale. Byłoby zdecydowanie dalej.
Barbara i Magdalena miały wrażenie, że obie panie Okoń z niezbadanych przyczyn (może zrobiły im coś w poprzednim życiu?) prześladują je, ale nie wiedziały, jak zakończyć ten niecny proceder. Magdalena, farmaceutka, zastanawiała się nawet nad uszczknięciem odrobiny jakiejś trującej substancji z apteki. Jednak właśnie wtedy jej córka zaręczyła się po raz pierwszy i Magdalena uznała, że nie wypada w takiej chwili trafiać do więzienia. Ewentualnie potem, po ślubie. Do tego, jak już wiadomo, nie doszło, gdyż narzeczony Barbary, nazywany potem przez nią Michałem Pierwszym, pewnego dnia ujrzał Elwirkę. Można było powiedzieć o niej wszystko, ale nie to, że nie jest piękną kobietą. W dodatku umiała podkreślić swoje atuty tak, aby rzucały się w oczy od pierwszego spojrzenia. Bo, jak wiadomo, znaczna większość mężczyzn nie lubi się długo w nic wpatrywać, no chyba że są to mecze piłki nożnej. A już na pewno nie poszukuje w kobietach ukrytego piękna i woli, gdy paraduje ono przed ich oczami w postaci dwukrotnie powiększanego biustu jak u Elwirki, przy okazji odbierając im dech. I właśnie Barbara ujrzała kiedyś, jak Michał Pierwszy traci ów dech pomiędzy dwoma wielkimi jak napompowane balony piersiami Zołzy. Oprócz piersi Elwira napompowała sobie również usta. Jednak to było dopiero przy Michale Drugim. Kolejnym narzeczonym, który pozostawił Barbarę właśnie dla tych ust.
Z Michałem Trzecim miało być zupełnie inaczej. Tuż po studiach planowali wyjechać do Kanady. Gdy Michał Trzeci pokazywał Barbarze miejsce na mapie, ta zbladła. Mieli jechać dokładnie w to miejsce, gdzie w czwartej klasie szkoły podstawowej pani od geografii wgniotła Góry Skaliste obcasem. Właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęła przeczuwać, że życie ma jednak wobec niej zupełnie inne plany. Nie dane jej było zostać żoną Michała Trzeciego i tym samym panią Gór Skalistych. I nawet nie było dla niej specjalnym zaskoczeniem, kto się nią stał.
Elwira Okoń.
– Przepraszam cię, Basieńko, ale nie wiem, co się ze mną dzieje.
Ona mnie wciąga jak wir. Ona jest taka doskonała.
W tym momencie Barbara znienawidziła wszystkich mężczyzn na świecie, w szczególności tych o imieniu Michał. Nadal jednak najbardziej nienawidziła Elwirki. Mama Barbary, widząc swoją pociechę zalewającą się łzami, podjęła decyzję, że dla dobra ich obu upiorna złodziejka jelonka i trzech narzeczonych powinna zejść z tego świata. Najlepiej natychmiast. Był jednak pewien problem, bo Elwira wyjechała z Michałem Trzecim do Kanady. Zamieszkali tuż u podnóża Gór Skalistych. Magdalena życzyła im, żeby nigdy stamtąd nie wrócili, a najlepiej, gdyby pożarły ich tam niedźwiedzie. Barbara natomiast łudziła się, że wgniecenie w Górach Skalistych okaże się prawdziwą czarną dziurą, która pochłonie Zołzę wraz z niedoszłym narzeczonym numer trzy. Na zawsze. Miało jednak stać się inaczej...ROZDZIAŁ II
O OFERCIE PRACY, KTÓRA MIAŁA DOPROWADZIĆ DO SZCZĘŚLIWEGO FINAŁU
– I co ja mam z panem zrobić?!
Siedząca za biurkiem pracownica biura pracy, Felicja Skalska, popatrzyła na znajdującego się przed nią młodego człowieka wzrokiem wyrażającym po trosze współczucie, a po trosze irytację.
– Który to już raz...? – spytała najwyraźniej retorycznie, bo chwilę potem, zerkając na rozłożone przed nią papiery, sama udzieliła sobie odpowiedzi. – Trzeci! I to tylko w tym kwartale!
– Najwyraźniej nie mam szczęścia... – wyjaśnił przepraszającym tonem chłopak. – Zawsze źle trafiam. Poza tym wszystkie wasze oferty są do luftu.
Na twarzy urzędniczki pojawił się ironiczny uśmieszek.
– Czyżby? – zapytała z przekąsem. – Czy sam pan nie zasugerował, że pana wymarzonym zawodem jest praca biletera w kinie? Przypomnieć panu, jak to się skończyło?
Jacek Grot pokręcił przecząco głową, starając się czym prędzej usunąć sprzed oczu scenę, kiedy kierownik tej placówki przerywa seans „Ostatniego Jedi”, wparowuje na salę, nakrywa go, skulonego na krześle w przedostatnim rzędzie, i wrzeszczy z furią:
„A! To tu pan się schował! Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, ile osób moknie na deszczu, czekając na otwarcie drzwi?!” Potem wyrywa mu z rąk pudełko z niedokończonym popcornem, wylewa na niego resztkę niedopitej coca-coli, ciągnie za kołnierz koszuli i wyprowadza z budynku przy owacji stojącego tam tłumu, faktycznie przemoczonych do ostatniej suchej nitki kinomanów. W głębi ducha Jacek uważał, że było to odrobinę niesprawiedliwe. Skoro szef i tak wyrzucił go z roboty, to mógł mu chociaż pozwolić obejrzeć do końca film i przekonać się, czy księżniczka Leia przeżyła atak żołnierzy Nowego Porządku i spotkała się z bratem.
– Potem był dom spokojnej starości – przypomniała Felicja – który raczył pan zamienić w dom burzliwej starości.
– Nie dla wszystkich! – zaprotestował Jacek, pomny tego, że gdy raz pomylił leki, połowa staruszków zachowywała się tak, jakby znów miała osiemnaście lat. W dodatku przygotowywała się do udziału w pięcioboju. Dla sprawiedliwości jednak trzeba przyznać, że druga połowa sprawiała z kolei wrażenie, jakby już umarła albo statystowała w filmie o zombi. – Niektórzy całkiem dobrze się tam bawili.
Urzędniczka posłała mu bazyliszkowe spojrzenie.
– Albo obróbka skrawaniem – powiedziała z przekąsem. – Ile pan tam wytrzymał?
– Dwa dni – przyznał zgodnie z prawdą Jacek.
– Dni dni... – powtórzyła Felicja. – A zakład remontowano potem przez pół miesiąca. Nadal nie rozumiem, jakim cudem udało się panu wywołać tam pożar.
– Przecież już to tłumaczyłem. – Jacek wzniósł oczy i westchnął. – Wydawało mi się, że od tego urządzenia za bardzo iskrzy, więc zrobiłem izolację. Z mojej koszuli. Flanelowej. Kto mógł przypuszczać, że to taki łatwopalny materiał? I że szef w butelkach z napisem „Mazowszanka” trzyma jakiś bimber. Poza tym bezsensem było robić zakład ślusarski w drewnianej chałupie! Połowa się zhajcowała, zanim zdążyłem przypomnieć sobie numer do straży pożarnej. To nie była moja wina!
– Neron też tak mówił, jak spalił Rzym – westchnęła Felicja.
– Kto?
– Neron. Cesarz rzymski.
– A, to nie znam.
Urzędniczka przez chwilę milczała, trzymając przy ustach ręce złożone jak do modlitwy i intensywnie nad czymś rozmyślając. Właściwie powinna wysłać swojego petenta do następnego na liście zakładu pracy. Była nim jednak mleczarnia, w której sama się zaopatrywała, wolała więc nie ryzykować kolejnego kataklizmu. Kto wie, co narozrabiałby tam ów pechowy młodzieniec, mając pole do popisu w postaci kotłów serowarskich. Mimo woli Skalska zobaczyła oczyma wyobraźni, jak Jacek potyka się o coś i wpada do zbiornika wypełnionego mlekiem, skąd w sfermentowanej postaci trafia wprost do spożywanego przez nią jogurtu z dużymi kawałkami owoców. Wzdrygnęła się i w ostatniej chwili pohamowała, żeby nie zadać chłopakowi pytania o to, czy umie pływać. Nie, mleczarnia stanowczo nie była dobrym pomysłem. Felicja przerzuciła kilka kolejnych ofert. Salowy w szpitalu? Odpada. Już i tak ludzie przeżywają tam dostateczną gehennę. Pomocnik fryzjera? Tym bardziej.
Połączenie Jacka z nożyczkami z pewnością oznaczałoby masakrę. Urzędniczka znów westchnęła, dzielnie opierając się pokusie, aby wysłać młodzieńca do firmy zajmującej się czyszczeniem okien w wieżowcach. Z tym powstrzyma się do momentu, kiedy już do końca straci do niego cierpliwość. Tak jak do tego babsztyla, który ich nachodzi co tydzień i szuka... Zaraz, zaraz... A może by...? Tak, to wcale nie jest głupi pomysł! Urzędniczka przyjrzała się Jackowi uważniej. Choć był w wieku jej syna i jako taki nie budził w niej żadnych grzesznych myśli, jednak nie szło mu odmówić tego, że jest przystojny i atrakcyjny dla oka. Może więc...?
– Wydaje mi się, że miałabym dla pana fajną ofertę – powiedziała powoli, starając się przypomnieć, w który kąt pyrgnęła formularz tej upiornej baby. – Coś, w czym mógłby się pan wreszcie sprawdzić.
Jacek popatrzył na nią pytająco i uniósł nieco brwi, widząc, że jego rozmówczyni wyciąga pomiętą kartkę z kosza na śmieci.
– Musiała tam wpaść przez przypadek – wyjaśniła Felicja z niewinną miną, przejeżdżając ręką po przybrudzonym już odrobinę papierze i nieco go wygładzając. – Proszę, wszystko jak ta lala. Etat, niezbyt duże wymagania, które w dodatku pan spełnia, możliwość rozwoju zawodowego, praca w zgranym i przyjaznym zespole, a do tego szefowa po prostu miód i malina. Nic, tylko brać! Jest tylko jeden mały minus...
– Jaki?
– Godziny pracy. Pracuje się głównie popołudniami i wieczorami.
– Lubię się wyspać, więc dla mnie to plus... A ile płacą?
Urzędniczka odszukała wzrokiem odpowiednią rubrykę.
– Podstawa to dwa i pół tysiąca, plus prowizja od każdego klienta, który zdecyduje się skorzystać z usług. I specjalna premia, jeśli całość zakończy się szczęśliwym finałem...
– Szczęśliwym finałem? – Jacek zrobił duże oczy. – Ma pani ma myśli masaż erotyczny?! Albo coś w tym guście?
– Nie, skądże. – Skalska zgromiła go wzrokiem. – Takich ofert w ogóle nie przyjmujemy. Jesteśmy państwowym urzędem i nie ma tu miejsca na żadne takie bezeceństwa!
– To co to jest?!
– Praca konsultanta...
– O, nie... – jęknął Jacek. – Znowu jakaś piekielna infolinia, gdzie będę musiał wciskać ludziom badziewia, których nie potrzebują, a przy okazji wysłuchiwać, co o nich i o mnie myślą. Po poprzedniej pracy na infolinii musiałem iść do psychiatry, żeby mi przepisał prozac!
– To nie infolinia – wyjaśniła Felicja – tylko biuro.
– Biuro? – zdumiał się Jacek. – W jakim biurze dbają o to, aby sprawy zakończyły się... Jak to pani powiedziała? Szczęśliwym finałem? Bo do kancelarii prawniczej to ja się chyba nie nadaję...
– Nie, to nie ma nic wspólnego z prawem – powiedziała urzędniczka, w duchu dodając: „A przynajmniej mam taką nadzieję”. – To biuro matrymonialne.
– Matrymonialne?! – powtórzył Jacek tak zdumionym głosem, jakby dostał propozycję zostania przewodnikiem wycieczek po Księżycu albo projektowania sukienek dla lalek Barbie.
– Owszem, najbardziej renomowane w naszym mieście...
– Ale czy muszę tam się zgłosić natychmiast? – zapytał Jacek, który miał w planach bardzo atrakcyjny wyjazd. W dodatku sponsorowany przez dopiero co poznaną kobietę. – Czy mogę za jakieś trzy tygodnie?
– Musi pan to zrobić w ciągu najbliższych trzydziestu dni – powiedziała Felicja, waląc pieczątką w dokument, który następnie wręczyła Jackowi. – Zadzwoni pan pod numer, który jest widoczny w rogu, i umówi na spotkanie z panią Krystyną Leśnolubską.
Popatrzyła na Jacka, a w jej oczach zaczęły migotać wesołe iskierki.
– Jestem pewna, że jeśli pana tam przyjmą – powiedziała – będzie miał pan dużo zabawy...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
BESTSELLERY
- EBOOK
19,90 zł 29,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Sonia DragaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Obyczajowe"„Spośród wielu sposobów, do których uciekają się pisarze, by opowiedzieć świat, preferuję posługiwanie się narracją precyzyjną, jasną i uczciwą, która opisuje fakty z życia codziennego w sposób fascynujący.”(z wywiadu z...EBOOK
32,90 zł 50,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
30,90 zł 42,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
34,90 zł 49,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK27,00 zł