Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go
Data wydania:
12 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biuro M - ebook

Ona - kobieta z przeszłością, on - mężczyzna po przejściach.

Czy razem rozpoczną nowe życie?

Barbara jest z zawodu informatyczką, a prywatnie kobietą po kilku nieszczęśliwych związkach, zniechęconą do facetów i nie za bardzo już wierzącą w miłość. Chcąc rozpocząć nowe życie, przeprowadza się do niewielkiej mieściny o nazwie Miasteczko, gdzie, jak planuje, spędzi resztę żywota wraz ze swoją jedyną miłością życia – kotem Puszysławem.

Jacek też nie miał dotąd szczęścia ani w miłości, ani w pracy. Czego się nie dotknął, zamienił w katastrofę. Na szczęście zawsze mógł liczyć na kobiece wsparcie. Oboje zaczynają pracę w biurze matrymonialnym, prowadzonym przez szefową z piekła rodem. I choć wydaje im się, że ich zajęcie będzie miłe, proste i nieco nudne, to szybko przekonują się, że kojarzenie par to wyjątkowo trudne zadanie. I że można przy nim nie tylko przeżyć przygody jak z filmu grozy, to jeszcze nabrać wątpliwości, czy w dzisiejszych czasach romantyzm to coś więcej niż tylko hasło w słowniku...

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83297-34-7
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

O KRA­DZIEŻY JE­LONKA, ZOŁ­ZIE, TRZECH MI­CHA­ŁACH I SU­KIENCE, KTÓRA NI­JAK NIE CHCIAŁA STAĆ SIĘ CZARNA

Bar­bara Ba­ku­szycka prze­stała wie­rzyć w mi­łość. Nie pa­mię­tała do­kład­nie mo­mentu, kiedy to się stało, ale mu­siało to być bar­dzo dawno temu. Na tyle dawno, że miała wra­że­nie, jakby było tak za­wsze. Od za­wsze też w jej sza­fie wi­siały sza­ro­bure roz­cią­gnięte swe­try i dłu­gie su­kienki we wszyst­kich moż­li­wych od­cie­niach czerni. Gdyby w jej ro­dzi­nie wy­da­rzył się ja­kiś po­grzeb, Bar­bara mo­głaby spo­koj­nie po­ob­dzie­lać nimi wszyst­kie krewne. Wkła­da­jąc te ubra­nia, wy­glą­dała jak bez­kształtna masa oto­czona grubą war­stwą, nie­prze­pusz­cza­jącą ludz­kich spoj­rzeń, ge­stów, do­tyku i emo­cji. W owych zie­mi­sto­czar­nych bar­wach miała wra­że­nie, że ni­czym ka­me­leon jest w sta­nie do­pa­so­wać się do smut­nego oto­cze­nia. Bo że oto­cze­nie, zwłasz­cza jej, może być tylko smutne, nie wąt­piła. Była wręcz o tym prze­ko­nana.

Sta­rała się za­po­mnieć, że kie­dyś miała inne, bar­dziej ko­lo­rowe ży­cie, ale nie­usta­jąco przy­po­mi­nała jej o tym je­dyna ko­lo­rowa su­kienka w sza­fie. Miała so­czy­stą czer­woną barwę. Bar­bara wiele razy pró­bo­wała prze­far­bo­wać ją na czarno, ale je­dyny efekt, jaki uzy­skała, to czarne smugi, które od biedy można było po­trak­to­wać jako prze­jaw ar­ty­zmu pro­jek­tanta tejże su­kienki. A był nim nie byle kto! Bar­bara nie pa­mię­tała już wpraw­dzie na­zwi­ska owego ko­goś, jed­nak do­stała tę su­kienkę w pre­zen­cie od nie­do­szłej te­ścio­wej wraz z in­for­ma­cją, że jest droga, więc ma ją sza­no­wać, a naj­le­piej w ogóle nie no­sić, bo ist­nieje ry­zyko znisz­cze­nia, oraz że pro­jek­tan­tem jest „nie byle kto”. Nie­stety, te­raz już nie dało się tego spraw­dzić. W prze­ci­wień­stwie do su­kienki, która z pew­no­ścią prze­trwa­łaby bez szwanku do­wolny ka­ta­klizm, na przy­kład po­żar albo opad kwa­śnego desz­czu, metka po far­bo­wa­niu zro­biła się kru­czo­czarna i jako taka kom­plet­nie nie­czy­telna.

Z nie­do­szłą te­ściową łą­czył się oczy­wi­ście nie­do­szły mąż. O nim Bar­bara już zu­peł­nie nie chciała pa­mię­tać. Tym bar­dziej że był to trzeci nie­do­szły mąż w hi­sto­rii jej ży­cia. Dziw­nym tra­fem wszy­scy trzej tuż po za­rę­czy­nach z miej­sca się od­ko­chi­wali. Pierw­szy już po mie­siącu, drugi po dwóch, a trzeci po trzech. Ostatni stwier­dził, że wpraw­dzie ją ko­cha, ale ich zwią­zek po­trze­buje prze­rwy. I że Bar­bara, którą w skró­cie na­zy­wał Bebe (twier­dził, że ko­ja­rzyła mu się z Bri­gitte Bar­dot, a nie cho­dziło tylko o ini­cjały), z pew­no­ścią po­dziela jego zda­nie w kwe­stii urlopu od na­rze­czeń­stwa. Nie po­dzie­lała, ale cóż miała ro­bić?

Nie to jed­nak było naj­gor­sze w jej ży­ciu. Więk­szy pro­blem sta­no­wiło to, że każdy z jej nie­do­szłych mę­żów znaj­do­wał uko­je­nie w ra­mio­nach Zołzy. Zołza miała na imię El­wira, ale Bar­bara ni­gdy w ży­ciu jej tak nie na­zwała. No, może na po­czątku. A po­czą­tek miał miej­sce już w przed­szkolu, kiedy to mała i prze­raź­li­wie chuda El­wira Okoń ukra­dła Basi je­lonka. W ca­łej hi­sto­rii może mało istotne jest, że to je­lo­nek, znacz­nie waż­niej­sze były dwa słowa: „ukra­dła” i „rogi”, które ów je­lo­nek zde­cy­do­wa­nie miał. To wła­śnie one zdo­mi­no­wały zna­jo­mość Bar­bary z Zołzą na całe ży­cie. El­wira po­ja­wiała się w ży­ciu Bar­bary do­kład­nie w tych mo­men­tach, kiedy ta naj­mniej tego po­trze­bo­wała. Żyła so­bie spo­koj­nie, a tu na­gle trach. Nie­spo­dzianka w po­staci panny Okoń. Z przed­szkola Bar­bara poza je­lon­kiem za­pa­mię­tała jesz­cze jęk swo­jej matki, gdy rzu­ciła się na nią ja­kaś ko­bieta tuż przy szatni ma­lu­chów zwa­nych „Mu­cho­mor­kami”. Ko­bieta była odziana w ró­żowy płaszcz i miała bar­dzo ko­lo­rowy ka­pe­lusz.

– Mag­da­leno! Tyś się nic nie zmie­niła od cza­sów szkoły! Na­dal je­steś taka gruba, jak by­łaś!

– A ty tak samo sym­pa­tyczna, jak by­łaś – wy­ce­dziła przez zęby mama Bar­bary.

– Prawda? – Uśmiech­nęła się pani w ka­pe­lu­szu. – Ależ cu­downe spo­tka­nie. Dziew­czynki będą cho­dzić ra­zem do przed­szkola!

Mag­da­lena Ba­ku­szycka, mama Bar­bary, cał­kiem miła, wtedy jesz­cze młoda ko­bieta, choć z re­guły nie miała ata­ków ja­sno­wi­dze­nia, tym ra­zem szó­stym zmy­słem wy­czuła kło­poty. Przez chwilę po­du­mała nad tym, czy jej pier­wo­rodna na­prawdę musi wy­ru­szać w wielki świat, pe­łen czy­ha­ją­cych na nią złych osób. Jedna z nich wy­glą­dała co prawda nie­win­nie. Jed­nak Mag­da­lena uwa­żała, że z pew­no­ścią była zła, bo nie­które rze­czy dzie­dzi­czy się w ge­nach. Dziew­czynka sie­działa na ławce w przed­szkol­nej szatni i my­śląc, że nikt tego nie wi­dzi, dłu­bała w no­sie.

– A to moja El­wirka! – przed­sta­wiła ją z dumą pani w ka­pe­lu­szu.

El­wirka na­tych­miast skoń­czyła dłu­bać w no­sie i uśmiech­nęła się pro­mien­nie. Miała kru­czo­czarne włosy, spięte na czubku głowy w kitkę tak cia­sno, że wy­da­wało się, że jesz­cze tro­chę, a jej oczy staną się sko­śne. Fry­zurę wień­czyła czer­wona, sztywna ko­karda, spra­wia­jąca wra­że­nie więk­szej niż głowa dziew­czynki.

– Dzień do­bry. – El­wirka uśmiech­nęła się słodko i wy­cią­gnęła do Basi rękę na przy­wi­ta­nie. Nie­stety tę samą, którą wcze­śniej dłu­bała w no­sie.

Ba­sia scho­wała dłoń za sie­bie.

– Nie przy­wi­tasz się z moją El­wirką? – za­py­tała słodko pani w ka­pe­lu­szu.

Ba­sia sta­now­czo po­krę­ciła głową.

– Ojej. Wi­dzę, że masz kło­poty z dziec­kiem. – Mama El­wirki za­trze­po­tała rzę­sami. – Tu­taj po­dobno jest bar­dzo do­bry pe­da­gog. Z pew­no­ścią ci po­może. My z El­wirką nie mamy ta­kich pro­ble­mów, ale wiem, że róż­nie w ży­ciu bywa. – Zro­biła współ­czu­jącą minę. – Na­leży so­bie po­ma­gać. Pa­mię­taj, El­wirko, je­śli Ba­sia bę­dzie miała ja­kie­kol­wiek kło­poty, trzeba ją wspie­rać.

Ba­sia, po­dob­nie jak mama, już wtedy miała prze­czu­cie, że je­żeli w jej ży­ciu po­ja­wią się ja­kieś kło­poty, to z pew­no­ścią po­wo­dem czę­ści z nich bę­dzie nowa ko­le­żanka. Już wtedy na­zwa­łaby ją pew­nie Zołzą, gdyby tylko znała ta­kie okre­śle­nie.

El­wirka była ty­pem, który każdy z nas spo­tkał za­pewne w swoim ży­ciu. Dla na­uczy­cieli i wy­cho­waw­ców słodka ni­czym miód. Dla ko­goś, kogo nie lu­biła albo z kim ry­wa­li­zo­wała – ostra jak brzy­twa. W ciągu na­stęp­nych kilku lat Bar­bara i Mag­da­lena prze­ko­nały się, że ni­gdy nie można z nią wy­grać. Wszy­scy wy­cho­wawcy byli za­ko­chani w słod­kiej, cu­dow­nej, do­brze uczą­cej się El­wirce i nie wie­rzyli, że ich ulu­bie­nica mo­głaby zro­bić ko­muś co­kol­wiek złego. A już z pew­no­ścią na­pluć in­nej oso­bie do zupy w sto­łówce, zwią­zać na su­peł sznu­ro­wa­dła w bu­tach czy szczy­pać go w po­rze le­ża­ko­wa­nia. W ży­ciu! El­wirka nie mo­głaby tego zro­bić – z tym swoim wiel­kim ser­dusz­kiem i aniel­skim spoj­rze­niem.

Praw­do­po­dob­nie ni­komu nie wpa­dłoby do głowy, że mo­głaby też nieco póź­niej ukraść trzech ko­lej­nych męż­czyzn swo­jej ko­le­żance, po­dob­nie jak nie mo­głaby za­brać jej pla­sti­ko­wego je­lonka. Nie­stety, i jedno, i dru­gie oka­zało się prawdą.

Po za­koń­cze­niu edu­ka­cji przed­szkol­nej Mag­da­lena i Bar­bara ode­tchnęły z ulgą, gdyż mama El­wirki uznała, że osie­dlowa szkoła re­pre­zen­tuje zbyt ni­ski po­ziom dla jej córki, i za­pi­sała ją do in­nej, na dru­gim końcu War­szawy. Nie­stety pew­nego dnia, który za­po­wia­dał się zu­peł­nie ład­nie, w progu klasy czwar­tej „a” sta­nęła ko­karda, a do niej był przy­cze­piony nie kto inny, jak trze­po­cząca rzę­sami El­wirka.

Bar­bara na wi­dok zło­dziejki je­lonka ska­mie­niała i upu­ściła na pod­łogę glo­bus, który wła­śnie trzy­mała w rę­kach. Kula ziem­ska ode­rwała się od sto­jaka i po­to­czyła wprost pod nogi wy­cho­waw­czyni, a za­ra­zem na­uczy­cielki geo­gra­fii. Ta wła­śnie kie­ro­wała kroki w stronę ko­kardy, ale nie­stety po­tknęła się i ru­nęła jak długa tuż u stóp dziew­czynki.

– Dzień do­bry pani – po­wie­działa słodko Zołza. – Może po­móc?

– Bar­bara! Do dy­rek­tora.

– Cześć, Ba­siu. – Zołza uśmiech­nęła się słodko. – Jak miło cię znów wi­dzieć. Mam na­dzieję, że i tu bę­dziemy naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami.

Bar­bara zdą­żyła tylko po­my­śleć, jak cu­downe były ostat­nie trzy lata i że te­raz na­leży się przy­go­to­wać na dużo trud­niej­sze. Gdy wdra­py­wała się na trze­cie pię­tro do ga­bi­netu dy­rek­tora, ża­ło­wała, że jej tata nie jest dy­plo­matą jak oj­ciec Mar­cina z czwar­tej „c” i że nie skie­ro­wano go na pla­cówkę dy­plo­ma­tyczną do Chin. Albo jesz­cze da­lej... Spraw­dzi­łaby na glo­bu­sie, co znaj­duje się da­lej, ale nie­stety ten wgniótł się w dwóch miej­scach. Poza tym szpilka pani wy­cho­waw­czyni wbiła się w sam śro­dek Ame­ryki Pół­noc­nej, ro­biąc tym sa­mym z Gór Ska­li­stych Ska­li­stą De­pre­sję.

Ko­lejne lata upły­wały Bar­ba­rze głów­nie na po­wstrzy­my­wa­niu się przed wy­sła­niem El­wirki do anioł­ków. Było to o tyle trudne, że upiorna zło­dziejka je­lonka ro­biła wszystko, aby ucho­dzić za naj­lep­szą przy­ja­ciółkę Bar­bary, i nie od­stę­po­wała jej na krok. Bar­bara, która nie chciała wy­paść na małpę od­rzu­ca­jącą czy­jąś przy­jaźń, z co­raz więk­szym utę­sk­nie­niem cze­kała na ko­niec ich wspól­nej edu­ka­cji. Chciała raz na za­wsze po­zbyć się Zołzy ze swo­jego ży­cia. Nie­stety! El­wirka po­szła do tego sa­mego gim­na­zjum i do li­ceum rów­nież. Jako wy­bit­nie zdolna (zda­niem swo­jej mamy, która wtedy za­częła no­sić fa­scy­na­tory w miej­sce ka­pe­lu­szy) miała wpraw­dzie stu­dio­wać na Har­war­dzie albo w Cam­bridge, ale po­dobno desz­czowy an­giel­ski kli­mat jej nie słu­żył. Szkoda, że nie brała pod uwagę Yale. By­łoby zde­cy­do­wa­nie da­lej.

Bar­bara i Mag­da­lena miały wra­że­nie, że obie pa­nie Okoń z nie­zba­da­nych przy­czyn (może zro­biły im coś w po­przed­nim ży­ciu?) prze­śla­dują je, ale nie wie­działy, jak za­koń­czyć ten nie­cny pro­ce­der. Mag­da­lena, far­ma­ceutka, za­sta­na­wiała się na­wet nad uszczk­nię­ciem odro­biny ja­kiejś tru­ją­cej sub­stan­cji z ap­teki. Jed­nak wła­śnie wtedy jej córka za­rę­czyła się po raz pierw­szy i Mag­da­lena uznała, że nie wy­pada w ta­kiej chwili tra­fiać do wię­zie­nia. Ewen­tu­al­nie po­tem, po ślu­bie. Do tego, jak już wia­domo, nie do­szło, gdyż na­rze­czony Bar­bary, na­zy­wany po­tem przez nią Mi­cha­łem Pierw­szym, pew­nego dnia uj­rzał El­wirkę. Można było po­wie­dzieć o niej wszystko, ale nie to, że nie jest piękną ko­bietą. W do­datku umiała pod­kre­ślić swoje atuty tak, aby rzu­cały się w oczy od pierw­szego spoj­rze­nia. Bo, jak wia­domo, znaczna więk­szość męż­czyzn nie lubi się długo w nic wpa­try­wać, no chyba że są to me­cze piłki noż­nej. A już na pewno nie po­szu­kuje w ko­bie­tach ukry­tego piękna i woli, gdy pa­ra­duje ono przed ich oczami w po­staci dwu­krot­nie po­więk­sza­nego biu­stu jak u El­wirki, przy oka­zji od­bie­ra­jąc im dech. I wła­śnie Bar­bara uj­rzała kie­dyś, jak Mi­chał Pierw­szy traci ów dech po­mię­dzy dwoma wiel­kimi jak na­pom­po­wane ba­lony pier­siami Zołzy. Oprócz piersi El­wira na­pom­po­wała so­bie rów­nież usta. Jed­nak to było do­piero przy Mi­chale Dru­gim. Ko­lej­nym na­rze­czo­nym, który po­zo­sta­wił Bar­barę wła­śnie dla tych ust.

Z Mi­cha­łem Trze­cim miało być zu­peł­nie ina­czej. Tuż po stu­diach pla­no­wali wy­je­chać do Ka­nady. Gdy Mi­chał Trzeci po­ka­zy­wał Bar­ba­rze miej­sce na ma­pie, ta zbla­dła. Mieli je­chać do­kład­nie w to miej­sce, gdzie w czwar­tej kla­sie szkoły pod­sta­wo­wej pani od geo­gra­fii wgnio­tła Góry Ska­li­ste ob­ca­sem. Wła­śnie wtedy po raz pierw­szy za­częła prze­czu­wać, że ży­cie ma jed­nak wo­bec niej zu­peł­nie inne plany. Nie dane jej było zo­stać żoną Mi­chała Trze­ciego i tym sa­mym pa­nią Gór Ska­li­stych. I na­wet nie było dla niej spe­cjal­nym za­sko­cze­niem, kto się nią stał.

El­wira Okoń.

– Prze­pra­szam cię, Ba­sieńko, ale nie wiem, co się ze mną dzieje.

Ona mnie wciąga jak wir. Ona jest taka do­sko­nała.

W tym mo­men­cie Bar­bara znie­na­wi­dziła wszyst­kich męż­czyzn na świe­cie, w szcze­gól­no­ści tych o imie­niu Mi­chał. Na­dal jed­nak naj­bar­dziej nie­na­wi­dziła El­wirki. Mama Bar­bary, wi­dząc swoją po­cie­chę za­le­wa­jącą się łzami, pod­jęła de­cy­zję, że dla do­bra ich obu upiorna zło­dziejka je­lonka i trzech na­rze­czo­nych po­winna zejść z tego świata. Naj­le­piej na­tych­miast. Był jed­nak pe­wien pro­blem, bo El­wira wy­je­chała z Mi­cha­łem Trze­cim do Ka­nady. Za­miesz­kali tuż u pod­nóża Gór Ska­li­stych. Mag­da­lena ży­czyła im, żeby ni­gdy stam­tąd nie wró­cili, a naj­le­piej, gdyby po­żarły ich tam niedź­wie­dzie. Bar­bara na­to­miast łu­dziła się, że wgnie­ce­nie w Gó­rach Ska­li­stych okaże się praw­dziwą czarną dziurą, która po­chło­nie Zołzę wraz z nie­do­szłym na­rze­czo­nym nu­mer trzy. Na za­wsze. Miało jed­nak stać się ina­czej...ROZ­DZIAŁ II

O OFER­CIE PRACY, KTÓRA MIAŁA DO­PRO­WA­DZIĆ DO SZCZĘ­ŚLI­WEGO FI­NAŁU

– I co ja mam z pa­nem zro­bić?!

Sie­dząca za biur­kiem pra­cow­nica biura pracy, Fe­li­cja Skal­ska, po­pa­trzyła na znaj­du­ją­cego się przed nią mło­dego czło­wieka wzro­kiem wy­ra­ża­ją­cym po tro­sze współ­czu­cie, a po tro­sze iry­ta­cję.

– Który to już raz...? – spy­tała naj­wy­raź­niej re­to­rycz­nie, bo chwilę po­tem, zer­ka­jąc na roz­ło­żone przed nią pa­piery, sama udzie­liła so­bie od­po­wie­dzi. – Trzeci! I to tylko w tym kwar­tale!

– Naj­wy­raź­niej nie mam szczę­ścia... – wy­ja­śnił prze­pra­sza­ją­cym to­nem chło­pak. – Za­wsze źle tra­fiam. Poza tym wszyst­kie wa­sze oferty są do lu­ftu.

Na twa­rzy urzęd­niczki po­ja­wił się iro­niczny uśmie­szek.

– Czyżby? – za­py­tała z prze­ką­sem. – Czy sam pan nie za­su­ge­ro­wał, że pana wy­ma­rzo­nym za­wo­dem jest praca bi­le­tera w ki­nie? Przy­po­mnieć panu, jak to się skoń­czyło?

Ja­cek Grot po­krę­cił prze­cząco głową, sta­ra­jąc się czym prę­dzej usu­nąć sprzed oczu scenę, kiedy kie­row­nik tej pla­cówki prze­rywa se­ans „Ostat­niego Jedi”, wpa­ro­wuje na salę, na­krywa go, sku­lo­nego na krze­śle w przed­ostat­nim rzę­dzie, i wrzesz­czy z fu­rią:

„A! To tu pan się scho­wał! Czy zdaje so­bie pan sprawę z tego, ile osób mok­nie na desz­czu, cze­ka­jąc na otwar­cie drzwi?!” Po­tem wy­rywa mu z rąk pu­dełko z nie­do­koń­czo­nym po­pcor­nem, wy­lewa na niego resztkę nie­do­pi­tej coca-coli, cią­gnie za koł­nierz ko­szuli i wy­pro­wa­dza z bu­dynku przy owa­cji sto­ją­cego tam tłumu, fak­tycz­nie prze­mo­czo­nych do ostat­niej su­chej nitki ki­no­ma­nów. W głębi du­cha Ja­cek uwa­żał, że było to odro­binę nie­spra­wie­dliwe. Skoro szef i tak wy­rzu­cił go z ro­boty, to mógł mu cho­ciaż po­zwo­lić obej­rzeć do końca film i prze­ko­nać się, czy księż­niczka Leia prze­żyła atak żoł­nie­rzy No­wego Po­rządku i spo­tkała się z bra­tem.

– Po­tem był dom spo­koj­nej sta­ro­ści – przy­po­mniała Fe­li­cja – który ra­czył pan za­mie­nić w dom burz­li­wej sta­ro­ści.

– Nie dla wszyst­kich! – za­pro­te­sto­wał Ja­cek, po­mny tego, że gdy raz po­my­lił leki, po­łowa sta­rusz­ków za­cho­wy­wała się tak, jakby znów miała osiem­na­ście lat. W do­datku przy­go­to­wy­wała się do udziału w pię­cio­boju. Dla spra­wie­dli­wo­ści jed­nak trzeba przy­znać, że druga po­łowa spra­wiała z ko­lei wra­że­nie, jakby już umarła albo sta­ty­sto­wała w fil­mie o zombi. – Nie­któ­rzy cał­kiem do­brze się tam ba­wili.

Urzęd­niczka po­słała mu ba­zy­lisz­kowe spoj­rze­nie.

– Albo ob­róbka skra­wa­niem – po­wie­działa z prze­ką­sem. – Ile pan tam wy­trzy­mał?

– Dwa dni – przy­znał zgod­nie z prawdą Ja­cek.

– Dni dni... – po­wtó­rzyła Fe­li­cja. – A za­kład re­mon­to­wano po­tem przez pół mie­siąca. Na­dal nie ro­zu­miem, ja­kim cu­dem udało się panu wy­wo­łać tam po­żar.

– Prze­cież już to tłu­ma­czy­łem. – Ja­cek wzniósł oczy i wes­tchnął. – Wy­da­wało mi się, że od tego urzą­dze­nia za bar­dzo iskrzy, więc zro­bi­łem izo­la­cję. Z mo­jej ko­szuli. Fla­ne­lo­wej. Kto mógł przy­pusz­czać, że to taki ła­two­palny ma­te­riał? I że szef w bu­tel­kach z na­pi­sem „Ma­zow­szanka” trzyma ja­kiś bim­ber. Poza tym bez­sen­sem było ro­bić za­kład ślu­sar­ski w drew­nia­nej cha­łu­pie! Po­łowa się zhaj­co­wała, za­nim zdą­ży­łem przy­po­mnieć so­bie nu­mer do straży po­żar­nej. To nie była moja wina!

– Ne­ron też tak mó­wił, jak spa­lił Rzym – wes­tchnęła Fe­li­cja.

– Kto?

– Ne­ron. Ce­sarz rzym­ski.

– A, to nie znam.

Urzęd­niczka przez chwilę mil­czała, trzy­ma­jąc przy ustach ręce zło­żone jak do mo­dli­twy i in­ten­syw­nie nad czymś roz­my­śla­jąc. Wła­ści­wie po­winna wy­słać swo­jego pe­tenta do na­stęp­nego na li­ście za­kładu pracy. Była nim jed­nak mle­czar­nia, w któ­rej sama się za­opa­try­wała, wo­lała więc nie ry­zy­ko­wać ko­lej­nego ka­ta­kli­zmu. Kto wie, co na­roz­ra­białby tam ów pe­chowy mło­dzie­niec, ma­jąc pole do po­pisu w po­staci ko­tłów se­ro­war­skich. Mimo woli Skal­ska zo­ba­czyła oczyma wy­obraźni, jak Ja­cek po­tyka się o coś i wpada do zbior­nika wy­peł­nio­nego mle­kiem, skąd w sfer­men­to­wa­nej po­staci tra­fia wprost do spo­ży­wa­nego przez nią jo­gurtu z du­żymi ka­wał­kami owo­ców. Wzdry­gnęła się i w ostat­niej chwili po­ha­mo­wała, żeby nie za­dać chło­pa­kowi py­ta­nia o to, czy umie pły­wać. Nie, mle­czar­nia sta­now­czo nie była do­brym po­my­słem. Fe­li­cja prze­rzu­ciła kilka ko­lej­nych ofert. Sa­lowy w szpi­talu? Od­pada. Już i tak lu­dzie prze­ży­wają tam do­sta­teczną ge­hennę. Po­moc­nik fry­zjera? Tym bar­dziej.

Po­łą­cze­nie Jacka z no­życz­kami z pew­no­ścią ozna­cza­łoby ma­sa­krę. Urzęd­niczka znów wes­tchnęła, dziel­nie opie­ra­jąc się po­ku­sie, aby wy­słać mło­dzieńca do firmy zaj­mu­ją­cej się czysz­cze­niem okien w wie­żow­cach. Z tym po­wstrzyma się do mo­mentu, kiedy już do końca straci do niego cier­pli­wość. Tak jak do tego babsz­tyla, który ich na­cho­dzi co ty­dzień i szuka... Za­raz, za­raz... A może by...? Tak, to wcale nie jest głupi po­mysł! Urzęd­niczka przyj­rzała się Jac­kowi uważ­niej. Choć był w wieku jej syna i jako taki nie bu­dził w niej żad­nych grzesz­nych my­śli, jed­nak nie szło mu od­mó­wić tego, że jest przy­stojny i atrak­cyjny dla oka. Może więc...?

– Wy­daje mi się, że mia­ła­bym dla pana fajną ofertę – po­wie­działa po­woli, sta­ra­jąc się przy­po­mnieć, w który kąt pyr­gnęła for­mu­larz tej upior­nej baby. – Coś, w czym mógłby się pan wresz­cie spraw­dzić.

Ja­cek po­pa­trzył na nią py­ta­jąco i uniósł nieco brwi, wi­dząc, że jego roz­mów­czyni wy­ciąga po­miętą kartkę z ko­sza na śmieci.

– Mu­siała tam wpaść przez przy­pa­dek – wy­ja­śniła Fe­li­cja z nie­winną miną, prze­jeż­dża­jąc ręką po przy­bru­dzo­nym już odro­binę pa­pie­rze i nieco go wy­gła­dza­jąc. – Pro­szę, wszystko jak ta lala. Etat, nie­zbyt duże wy­ma­ga­nia, które w do­datku pan speł­nia, moż­li­wość roz­woju za­wo­do­wego, praca w zgra­nym i przy­ja­znym ze­spole, a do tego sze­fowa po pro­stu miód i ma­lina. Nic, tylko brać! Jest tylko je­den mały mi­nus...

– Jaki?

– Go­dziny pracy. Pra­cuje się głów­nie po­po­łu­dniami i wie­czo­rami.

– Lu­bię się wy­spać, więc dla mnie to plus... A ile płacą?

Urzęd­niczka od­szu­kała wzro­kiem od­po­wied­nią ru­brykę.

– Pod­stawa to dwa i pół ty­siąca, plus pro­wi­zja od każ­dego klienta, który zde­cy­duje się sko­rzy­stać z usług. I spe­cjalna pre­mia, je­śli ca­łość za­koń­czy się szczę­śli­wym fi­na­łem...

– Szczę­śli­wym fi­na­łem? – Ja­cek zro­bił duże oczy. – Ma pani ma my­śli ma­saż ero­tyczny?! Albo coś w tym gu­ście?

– Nie, skądże. – Skal­ska zgro­miła go wzro­kiem. – Ta­kich ofert w ogóle nie przyj­mu­jemy. Je­ste­śmy pań­stwo­wym urzę­dem i nie ma tu miej­sca na żadne ta­kie be­ze­ceń­stwa!

– To co to jest?!

– Praca kon­sul­tanta...

– O, nie... – jęk­nął Ja­cek. – Znowu ja­kaś pie­kielna in­fo­li­nia, gdzie będę mu­siał wci­skać lu­dziom ba­dzie­wia, któ­rych nie po­trze­bują, a przy oka­zji wy­słu­chi­wać, co o nich i o mnie my­ślą. Po po­przed­niej pracy na in­fo­li­nii mu­sia­łem iść do psy­chia­try, żeby mi prze­pi­sał pro­zac!

– To nie in­fo­li­nia – wy­ja­śniła Fe­li­cja – tylko biuro.

– Biuro? – zdu­miał się Ja­cek. – W ja­kim biu­rze dbają o to, aby sprawy za­koń­czyły się... Jak to pani po­wie­działa? Szczę­śli­wym fi­na­łem? Bo do kan­ce­la­rii praw­ni­czej to ja się chyba nie na­daję...

– Nie, to nie ma nic wspól­nego z pra­wem – po­wie­działa urzęd­niczka, w du­chu do­da­jąc: „A przy­naj­mniej mam taką na­dzieję”. – To biuro ma­try­mo­nialne.

– Ma­try­mo­nialne?! – po­wtó­rzył Ja­cek tak zdu­mio­nym gło­sem, jakby do­stał pro­po­zy­cję zo­sta­nia prze­wod­ni­kiem wy­cie­czek po Księ­życu albo pro­jek­to­wa­nia su­kie­nek dla la­lek Bar­bie.

– Ow­szem, naj­bar­dziej re­no­mo­wane w na­szym mie­ście...

– Ale czy mu­szę tam się zgło­sić na­tych­miast? – za­py­tał Ja­cek, który miał w pla­nach bar­dzo atrak­cyjny wy­jazd. W do­datku spon­so­ro­wany przez do­piero co po­znaną ko­bietę. – Czy mogę za ja­kieś trzy ty­go­dnie?

– Musi pan to zro­bić w ciągu naj­bliż­szych trzy­dzie­stu dni – po­wie­działa Fe­li­cja, wa­ląc pie­czątką w do­ku­ment, który na­stęp­nie wrę­czyła Jac­kowi. – Za­dzwoni pan pod nu­mer, który jest wi­doczny w rogu, i umówi na spo­tka­nie z pa­nią Kry­styną Le­śno­lub­ską.

Po­pa­trzyła na Jacka, a w jej oczach za­częły mi­go­tać we­sołe iskierki.

– Je­stem pewna, że je­śli pana tam przyjmą – po­wie­działa – bę­dzie miał pan dużo za­bawy...

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: