Biuro Podróży Samotnych Serc Kierunek: Indie - ebook
Biuro Podróży Samotnych Serc Kierunek: Indie - ebook
Georgia Green prowadzi Biuro Podróży Samotnych Serc, które powoli buduje swoją markę. Miała nadzieję, że ten biznes okaże się cudowną przygodą, ale rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Praca w branży turystycznej ma niewiele wspólnego z wylegiwaniem się na egzotycznej plaży. Georgia nie znajduje czasu dla Bena, w którym jest zakochana, dla przyjaciół, rodziców ani dla siebie samej. Niespodziewanie musi wyjechać służbowo do Indii i incognito wziąć udział w wycieczce singli ze złamanym sercem. Magia Tadż Mahal, chaos Bombaju, kolorowe Bollywood, złote plaże Goa – może dzięki tej podróży coś w jej życiu się zmieni. Indie to liczne niespodzianki i nie zawsze można mieć wszystko pod kontrolą. BRIDGET JONES Z PLECAKIEM W KOLEJNEJ PODRÓŻY
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2396-6 |
Rozmiar pliku: | 831 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mętlik, czyli chaos i zamieszanie
Najpierw usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Potem rozległy się chrzęst i chrobot, które oznaczały, że klucz został wprawiony w ruch.
Cholera. Znowu to zrobiłam.
Błyskawicznie podniosłam głowę. Jeszcze przed chwilą za poduszkę służyła mi klawiatura własnego laptopa. Na policzku miałam odciśnięte litery QWERTY. Przetarłam dłonią zmęczone oczy, najprawdopodobniej jednym sprawnym ruchem rozsmarowując sobie resztki czarnego tuszu po całej twarzy. Drzwi się otworzyły. Usłyszałam dźwięk dzwonka i w jednej chwili rzuciłam się pod biurko, uderzając przy tym o metalową nogę własnego krzesła. Krzywiąc się z bólu, podciągnęłam kolana pod brodę. Miałam nadzieję, że stanie się cud. Oby tylko nie zauważył butów, które porzuciłam tuż przy biurku.
Słyszałam jego ciężkie, stawiane powoli kroki. Szedł po podłodze wyłożonej płytkami, które poprzedni właściciel postanowił sprowadzić z Maroka. Dawniej wiatr smagał je piaskiem niesionym znad pustyni, a dziś mogły liczyć tylko na kurz i błoto rodem z Manchesteru. Były piękne, ale cholernie trudno się je czyściło. W pewnej chwili w pomieszczeniu rozległo się gwizdanie. Rozpoznałam tę melodię – pochodziła z serialu, o którym wszyscy teraz mówili, a ja nie miałam nawet czasu, żeby usiąść przed telewizorem. W myślach wymierzyłam sobie siarczysty policzek. Tak, sama byłam sobie winna. Na własne życzenie znów znalazłam się w takim położeniu. Niezależnie od tego, co już się wydarzyło, wiedziałam jedno: zrobię wszystko, żeby nie zdołał mnie tu znaleźć.
W pewnym momencie przestałam słyszeć odgłos jego kroków. Wstrzymałam oddech. Z miejsca, w którym się teraz znajdowałam, mogłam obserwować eleganckie brązowe buty. Dostrzegłam je w witrynie pobliskiego sklepu podczas styczniowych wyprzedaży i od razu wiedziałam, że okażą się idealne.
Czubki tych butów zwracały się teraz w moją stronę. Myślałam tylko o tym, żeby nie zdradził mnie żaden dźwięk. Gwizdanie ucichło, a po chwili usłyszałam głębokie westchnienie. Dlaczego przestał się poruszać? Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Znowu to zrobiłam. Za ten cały absurd mogłam winić tylko siebie. Wtedy zauważyłam, że znowu ruszył. Jego nogi zbliżały się do mojego biurka, ale ktoś nagle otworzył drzwi.
– Wszystko okej? – Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał ochrypły głos Kelli. Każdego ranka brzmiała podobnie.
– Witaj, Kel. Zapomniałaś wczoraj wyłączyć światło przed wyjściem? – zapytał.
Usłyszałam niechętny pomruk Kelli i wyobraziłam sobie, jak przewraca oczami, po czym posyła mu najbardziej sarkastyczne spojrzenie, jakim dysponowała. Miała to opanowane do perfekcji.
– Co? Nie, to nie ja. Wyszłam przecież przed Georgią.
Głośno ziewnęła. Zobaczyłam jej brudne, mocno zaniedbane conversy. Ich sznurówki były kiedyś białe, ale teraz pokrywała je gruba warstwa brunatnego osadu. Pomyślałam, że naprawdę muszę się wreszcie wziąć do tej podłogi – kolejny punkt na mojej wiecznie wydłużającej się liście rzeczy do zrobienia. Może wypożyczę jeden z tych wypasionych odkurzaczy parowych? Dałabym głowę, że mama wygrała kiedyś coś takiego podczas gry w bingo. Georgia, skup się. Skup się, bo nikt nie może cię teraz zauważyć. Zebrałam się w sobie i jeszcze raz napięłam wszystkie mięśnie. Nie dość, że przez całą noc garbiłam się nad laptopem, to jeszcze zupełnie niespodziewanie poczułam w nogach tysiące ukłuć.
– Aha, okej – powiedział Ben. Jego buty zniknęły mi z pola widzenia. – Możesz zgasić lampkę Georgii? Porozmawiam z nią, kiedy wróci – dodał.
Cholera. Zapomniałam zgasić światło.
– W porządku – odpowiedziała Kelli, pochylając się nad biurkiem. Jej stopy znalazły się tuż przy moim fotelu. Miała na sobie sprane dżinsy z przetarciami, a spod kilku rozdarć widać było bladą skórę. – Czy ona nie może sama gasić swoich cholernych lamp? – wymamrotała pod nosem, wyciągając rękę w stronę blatu.
Zacisnęłam powieki. Jak ja się stąd wydostanę? Przecież nie ma szans, żeby któreś z nich mnie nie zauważyło.
– Cholera. Mleko się skończyło. Poszłabyś po kawę? – Wszystko wskazywało na to, że Ben zdołał dotrzeć do niewielkiej kuchni, znajdującej się w tylnej części pomieszczenia.
– Okej – mruknęła Kelli, zrzucając na podłogę jedno z moich piór.
– Ostrożnie – napomniał ją Ben. – Nie zrób jej bałaganu na biurku.
– No tak, oboje wiemy, że ma na tym punkcie obsesję – zachichotała Kelli.
– Jest po prostu dobrze zorganizowana. To miałaś na myśli, prawda? – Ton głosu Bena wskazywał, że wypowiadając te słowa, szeroko się uśmiechnął.
– Hm, moim zdaniem jest raczej kompletną wariatką i wiecznie się rządzi – wymamrotała Kelli.
– Słucham?
– Nic, nic. Mówię tylko, że postaram się uważać, żeby nie narobić bałaganu.
Nie byłam żadną wariatką i w ogóle się nie rządziłam. Po prostu lubiłam utrzymywać porządek. Lubiłam mieć wszystko pod kontrolą i chciałam wiedzieć, że nasze sprawy idą zgodnie z planem… Więc to prawda, starałam się unikać chaosu. Zresztą Kelli też by to nie zaszkodziło, pomyślałam ze złością.
Szczupła ręka zanurkowała po pióro. Dłoń Kelli dotknęła podłogi dosłownie klika centymetrów od mojej stopy, po chwili zobaczyłam włosy z niebieskimi pasemkami… a w końcu także jej twarz. Kelli spojrzała na mnie przekrwionymi oczami i zawołała:
– Och!
Skrzywiłam się i przycisnęłam palec do ust.
– Co? – zapytał Ben.
Potrząsnęłam głową i wskazałam blat biurka. Kelli uśmiechnęła się, po czym się wyprostowała.
– Nic. Po prostu… znalazłam zszywacz, którego od dawna szukałam. – Jej stopy zniknęły mi z pola widzenia. – Wiesz co, lepiej, żebyś to ty skoczył po kawę. Mam trudne dni i nie powinnam wychodzić na mróz.
Stłumiłam śmiech. Dobra robota, Kelli: każda kobieta wie, że jeśli chcesz się od czegoś wymigać, najlepiej wspomnieć o okresie. Natychmiast spłoszysz każdego faceta.
Wyobraziłam sobie, jak Ben oblewa się uroczym rumieńcem.
– No tak. Jasne – wyjąkał. – Nie ma problemu. Po prostu… hm… weź się do pracy, a ja pójdę po kawę.
Kelli teatralnym gestem opadła na stojący przy biurku fotel.
– Dzięki, Ben. Naprawdę to doceniam. Obiecuję, że sama to zrobię, kiedy skończy mi się okres.
Usłyszałam szelest materiału. Ben musiał coś na siebie wkładać. Potem rozległ się dźwięk dzwonka i drzwi się otworzyły. Zaraz potem trzasnęły znowu, kiedy je zamykał. Rozejrzałam się po pokoju. Chciałam się upewnić, czy droga wolna.
– W porządku. Wyszedł – uspokoiła mnie Kelli, unosząc nogi w górę. Wypełzłam spod biurka i wygładziłam pogniecioną spódnicę. – Znowu tu spałaś?
– Nie wiem, jak to się stało. Pracowałam nad europejskimi wycieczkami i nagle obudził mnie Ben. On nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Nie po tym, co wydarzyło się ostatnio. – Na samo wspomnienie tamtej sytuacji obie się skrzywiłyśmy.
Kilka tygodni temu też przesadziłam z pracą. Znowu wzięłam na siebie za dużo. Przygotowywałam właśnie prezentację dla biura podróży, z którym chcieliśmy nawiązać współpracę. Siedziałam nad tym tak długo, że w końcu zasnęłam przed monitorem. Rano zjawił się Ben. Próbował mnie obudzić, a wtedy gwałtownie się poderwałam i potrąciłam kubek pełny zimnej herbaty. Wylała się na mój laptop. Laptop, na którego dysku zapisane były wszystkie nasze materiały. Pracowaliśmy nad nimi w pocie czoła. Nie muszę chyba dodawać, że nie zrobiłam wcześniej kopii zapasowych i cała robota poszła na marne. Informatycy nie zdołali odzyskać żadnych danych. Ben przyjął to ze stoickim spokojem: wzruszył ramionami i oznajmił, że to będzie lekcja na przyszłość, a teraz musimy skupić się na tym, żeby zabezpieczać każdy ważniejszy plik. Mimo to wiedziałam, że był naprawdę wściekły.
Kiedy zakładaliśmy biuro podróży, wyobrażałam sobie to wszystko zupełnie inaczej. Oczywiście wiedziałam, że będziemy musieli harować całymi dniami, ale jednocześnie wierzyłam, że praca będzie przyjemna i inspirująca. Wieczorami mieliśmy mieć czas zarezerwowany na pieszczoty w łóżku. Nie zdawałam sobie sprawy, że prowadząc wspólny biznes, tak się od siebie oddalimy. Zamiast przygód łóżkowych przeżywaliśmy teraz głębokie rozczarowanie.
Zerknęłam na wiszący na ścianie zegar. Minęła dziewiąta. Wiedziałam, że nie zdążę dotrzeć do domu i przebrać się na tyle szybko, żeby nie wzbudzić podejrzeń Bena. Mogłam tylko wygładzić pogniecioną spódnicę i liczyć na to, że nie zauważy, że od wczoraj nie zmieniłam stroju. Włożyłam czarne, porysowane buty na obcasach, popędziłam do łazienki i zaczęłam robić porządek z koszmarnym ptasim gniazdem, które chwilowo uformowało się na mojej głowie.
– Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć jakieś kosmetyki! – zawołała za mną Kelli.
Spojrzałam w lustro. Przekrwione, opuchnięte oczy, ziemista cera, osad na zębach… Postanowiłam skorzystać z tej propozycji. Po chwili z malującej się na mojej twarzy nocy żywych trupów zaczęły przebijać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Policzki skryły się pod grubą warstwą pudru, ratowały mnie też czerwona szminka i grube kreski pod oczami. Nie byłam pewna, czy rzeczywiście można w tym przypadku mówić o progresie, ale przynajmniej ślady tej koszmarnej nocy zostały skutecznie zatarte. Zmarszczki zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zostały jeszcze włosy: zmierzwione i splątane strąki rozpaczliwie domagały się natychmiastowej interwencji. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz pojawiłam się w salonie fryzjerskim.
– Masz, spróbuj je upiąć. – Kelli podała mi kilka spinek.
– Dzięki, Kel. Ratujesz mi życie. – Wzięłam od niej spinki, uśmiechnęłam się, po czym zaczęłam pospiesznie odgarniać kosmyki z twarzy.
– Nie ma sprawy, szefowo. Ja… z tą wariatką to nie mówiłam poważnie. – Nerwowo pokręciła nogą.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Obie podskoczyłyśmy, kiedy zadzwonił dzwonek w drzwiach.
– Kel?! – zawołał Ben. – Nie mieli twojej ekstradużej latte na podwójnym espresso z odtłuszczonym mlekiem, więc wziąłem ci normalną kawę z ekspresu przelewowego. Najwyraźniej przychodzi do nich ktoś o imieniu Heyli i stąd całe zamieszanie.
– Super, dziękuję.
– Jest już Georgia? Czemu leży tu jej płaszcz? – Usłyszałam szelest: najwyraźniej podniósł płaszcz, który cisnęłam w pośpiechu na podłogę.
– Hm, no cóż… – wymamrotała Kelli.
– Jestem! – Wyszłam z łazienki. Starałam się sprawiać wrażenie tak wypoczętej i pełnej energii, jak tylko mogłam. – Przepraszam, biegłam do toalety.
– O, witaj – powiedział Ben. Wydawał się nieco zaskoczony moim nowym wizerunkiem. – Eee… ładnie dziś wyglądasz. Proszę, przynajmniej twojego zamówienia nie pomylili.
– Dzięki. – Zarumieniłam się i usiadłam przy biurku. Usiłowałam zachowywać się tak swobodnie, jak tylko potrafiłam. Z wdzięcznością przyjęłam gorącą kawę, ignorując jego pełną zdziwienia minę i uniesione brwi. Najwyraźniej próbował się zorientować, co dokładnie zmieniło się w moim wyglądzie. – To co, gotowi na zebranie?
– Tak. – Ben ruszył do swojego biurka.
O niezwykle istotnej roli zebrań pisali wszyscy autorzy podręczników dla menadżerów, które ściągnęłam sobie na iPhone’a. Słuchając tych audiobooków, mogłam się przynajmniej odizolować od wrzeszczących dzieciaków, jeżdżących co rano do szkoły. Głosy z kolejnych nagrań powtarzały do znudzenia, że zebrania są szczególnie ważne, bo pozwalają kontrolować ustalony podział zadań i sposób, w jaki wywiązują się z nich poszczególni pracownicy. Dzięki nim można też stale monitorować działania w firmie, a dodatkowo podczas zebrań powstają sprzyjające warunki do zacieśniania relacji w obrębie zespołu… czy coś w tym stylu. Z trudem podążałam za monotonnym głosem recytującym 1001 sposobów na sukces w biznesie, kiedy jakieś pryszczate nastolatki puszczały w tle kawałki Justina Biebera.
Pamiętam, że gdy po raz pierwszy przedstawiłam Kelli i Benowi propozycję organizowania cotygodniowych zebrań, to z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Ich zdaniem po prostu nie były nam potrzebne. Pracowaliśmy przecież tylko we trójkę, a poza klientami odwiedzała nas jedynie matka chrzestna Bena, poprzednia właścicielka biura, Trisha. Mimo to nie zamierzałam odpuścić. Nasz zespół był jak żongler, który musi utrzymać wszystkie kręgle w powietrzu – a ja dbałam o to, żeby to, czym przyszło nam żonglować, nie runęło nagle na podłogę.
– Kel? Jesteś gotowa?! – zawołałam.
– Tak. – Sięgnęła po notatnik i usiadła na brzegu kanapy, po czym uniosła nogi i ułożyła je na jednej z poduszek, całkowicie ignorując moje pełne dezaprobaty spojrzenie.
– Świetnie, w takim razie… – W tym momencie przeniosłam wzrok na listę spraw do załatwienia, powtarzając sobie w myślach, że muszę tam dodać jeszcze kilka punktów. Chodziło między innymi o parowe czyszczenie podłogi i zapasowy komplet ubrań, który miałabym zawsze ukryty pod biurkiem. Tak na wszelki wypadek. – Dostaliśmy wreszcie materiały graficzne do letniej kampanii. Przesłałam je wam, ale ponieważ sprawa była pilna, nie mogłam czekać, aż je zaakceptujecie. Wierzcie mi, wszystko wygląda naprawdę super. W tym tygodniu musimy dopiąć wycieczkę na Islandię. Kelli, będziesz pamiętała, żeby przekazać przewodnikowi numery paszportów? – Pokiwała głową. – Właściwie sama mogę to zrobić, to zajmie dosłownie minutę. Powinniśmy też rozesłać uczestnikom zaktualizowaną trasę. Już zaczęłam nad tym pracować, więc najlepiej będzie, jeśli to skończę – dodałam, odhaczając kolejny punkt na liście.
Zignorowałam pełne zdziwienia spojrzenie Bena i zajęłam się następnymi sprawami.
– Okej, teraz kolej na wycieczkę do Indii, która zaczyna się za parę tygodni. Jak wiecie, to jeden z naszych bestsellerów, więc powinniśmy się do tego przyłożyć. Popyt jest duży, ale uważam, że powinniśmy się zastanowić, czy warto dalej korzystać z usług firmy załatwiającej wizy.
– A czemu nie? – zapytał Ben.
– No cóż, wydaje mi się, że wszystko szłoby sprawniej, gdybyśmy załatwiali to sami, bez pośredników. Podobno warto optymalizować koszty. – Oboje unieśli brwi. Byli wyraźnie zaskoczeni. – Przyjrzę się tej sprawie…
– Georgio… – przerwał mi Ben.
– Tak? – Podniosłam wzrok znad listy.
– Czy jest coś, co chciałabyś powierzyć Kelli albo mnie?
– Och, no tak, przepraszam – odpowiedziałam, lekko zawstydzona. – Kel, czy mogłabyś zorganizować parownicę? Tym kafelkom przydałoby się porządne czyszczenie. – Liczyłam na to, że nie zdoła schrzanić tak prostego zadania. – A ty, Ben, i tak masz mnóstwo roboty przy Konferencji Przemysłu Turystycznego, do tego dochodzą jeszcze poprawki materiałów zamieszczonych na stronie internetowej. W zeszłym tygodniu miałeś już zakończyć dział „Aktualności”… no i… no cóż, nadal nic się tam nie pojawiło.
– Poprosiłaś mnie o to wczoraj, a nie w zeszłym tygodniu – zaprotestował, marszcząc brwi.
– Och, naprawdę? Boże, to było wczoraj? No nic, tak czy inaczej trzeba się tym zająć.
– Nie ma sprawy – odpowiedział, mrugając do mnie w taki sposób, że poczułam trzepot w brzuchu.
Odchrząknęłam, przywołując się do porządku.
– Dzięki. Ostatnia sprawa: pomyślałam, że dobrze by było, gdyby każde z nas nauczyło się nowego języka. Co o tym myślicie? Może zorganizujemy sobie jakieś lekcje w porze lunchu czy coś w tym stylu? Dzięki temu przyciągnęlibyśmy nowych klientów i budowalibyśmy lepsze relacje z zagranicznymi przewodnikami.
Podniosłam wzrok, ale ich miny świadczyły o tym, że nie podzielają mojego entuzjazmu.
– Może na razie to odłożymy? – zapytał łagodnie Ben, starając się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy Kelli ziewnęła z teatralną przesadą.
– Dobrze, wrócimy do tego za jakiś czas. Czytałam, że mandaryński jest już najbardziej rozpowszechnionym językiem na świecie, więc uważam, że powinniśmy się niedługo do tego zabrać. Aha, jeszcze jedna sprawa. Zorganizowałam spotkanie z Hostel Planners pod koniec tygodnia. Zobaczymy, czy uda nam się nawiązać z nimi współpracę przy niektórych wycieczkach.
– Nic o tym nie wspominałaś – zauważył Ben. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. W jego dużych brązowych oczach dostrzegłam zaskoczenie, a na twarzy malowało się lekkie rozczarowanie.
– Dowiedziałam się o tym dziś rano. A właściwie wczoraj wieczorem – wyjąkałam.
– Chcesz, żebym poszedł z tobą na spotkanie? Georgio, lista twoich obowiązków zrobiła się strasznie długa, najlepiej, żebyśmy podzielili się zadaniami. – Przechylił głowę i przyjrzał mi się z uwagą.
– Mam wszystko pod kontrolą. Zaufaj mi. – Uśmiechnęłam się bez przekonania. Starałam się unikać wzroku Kelli, bo wiedziałam, co wyczytam w jej oczach. Doskonale wiedziała, że mijam się z prawdą.
– Jesteś pewna? – Ben nie odpuszczał.
– Tak, jestem pewna – powtórzyłam. Ponieważ powiedziałam to nieco ostrzej, niż zamierzałam, dodałam szybko łagodniejszym tonem: – Przepraszam. Myślę, że masz dość roboty z konferencją. Jak ci idzie pisanie wystąpienia? Chcesz z nami poćwiczyć? Gdybyś przesłał mi tekst, mogłabym go sprawdzić przed wyjazdem. – Liczyłam, że zabrzmi to jak propozycja życzliwej koleżanki z pracy, a nie słowa wariatki, która za wszelką cenę chce mieć nad wszystkim kontrolę.
– Wszystko w porządku. – Ben szeroko się uśmiechnął i postukał się palcem w czoło.
– Ale spisałeś treść swojego wystąpienia?
Ben uśmiechnął się i niefrasobliwie machnął ręką.
– Wszystko będzie dobrze.
Nic nie przygotował. Zawsze powtarzał, że woli improwizować, ale na samą myśl o tym ogarniało mnie przerażenie. Pokiwałam głową i dodałam do swojej listy punkt: Napisać przemówienie Bena. Zamierzałam dyskretnie wsunąć mu je do kieszeni, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu okazało się potrzebne – nie miałam wątpliwości, że tak właśnie się stanie. Jeszcze mi podziękuje.
– No dobrze, czy ktoś ma coś jeszcze do dodania?
Ben potrząsnął głową, ale Kelli uniosła chudą rękę.
– To nie ma związku z pracą, ale mój zespół gra jutro wieczorem w klubie Academy.
– Wow, to niesamowite! – zawołał Ben.
Kelli zarumieniła się.
– Nie, nie chodzi o prawdziwe Academy. To nieduży lokal w Rusholme, nad indyjską knajpą. No, ale koncert to koncert. Chyba. – Zamilkła na chwilę. – Pomyślałam, że może mielibyście ochotę wpaść. Wpiszę was na listę gości. Przyjdźcie, jeśli nie będziecie zbyt zajęci. Co wy na to? – Przygryzła dolną wargę.
– Jasne, że przyjdziemy. Prawda, Georgio? – odpowiedział Ben, posyłając mi znaczące spojrzenie. Przeglądałam właśnie kalendarz w telefonie.
– Nie wiem, czy to wasz klimat, ale drinki są tanie, a każdy, kto przyjdzie, dostanie dziesięć procent zniżki, curry i darmowe papadamy.
– Georgia? Co ty na to? – nalegał Ben.
– Dobra, w porządku, przyjdziemy – odpowiedziałam w roztargnieniu, posyłając im wymuszony uśmiech. – Okej, a teraz wracajmy do pracy.
Ostatecznie ten dzień okazał się całkiem udany – oczywiście jeżeli pominąć dramatyczny i daleki od jakiejkolwiek definicji profesjonalizmu poranek. Odwiedziło nas czterech klientów, którzy od razu zdecydowali się na zakup wycieczek, a poza tym było jeszcze sześciu, którzy wzięli stos prospektów i folderów reklamowych – wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy wrócą i zdecydują się wpłacić zaliczki. Kończyłam właśnie pisać e-maile, kiedy zadzwonił telefon. Mama.
– Cześć, mamo, jestem trochę zajęta. Mam masę roboty – rzuciłam pospiesznie.
– Zawsze to mówisz – cmoknęła z dezaprobatą, a ja przewróciłam oczami. – No cóż, nie będę ci przeszkadzać, chciałam się tylko upewnić, że pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu.
Spotkaniu? Zaczęłam nerwowo odtwarzać w myślach listę spraw do załatwienia. Jakie spotkanie ma na myśli?
– Hm… Tak. Wszystko pod kontrolą – skłamałam.
Mama odetchnęła z ulgą.
– Świetnie. Tata jest strasznie podekscytowany. Nie może się doczekać, aż cię zobaczy. Przeczekamy godziny szczytu i ruszymy. Wiesz, że on nie znosi prowadzić, kiedy po drogach krążą wszyscy ci szaleńcy – paplała. – Na którą zarezerwowałaś stolik?
Nagle wszystko sobie przypomniałam. Szybko zajrzałam do kalendarza, żeby upewnić się, czy moje przypuszczenia są słuszne. No tak. Cholera. Zapomniałam o urodzinach taty. Wiele tygodni wcześniej obiecałam mamie, że zamówię nam na dzisiejszy wieczór stolik w eleganckim francuskim bistro Chez Laurent, którym zachwycała się cała śmietanka towarzyska Manchesteru. W takich miejscach przyjmowano zwykle rezerwacje z ogromnym wyprzedzeniem.
– Eee, na dziewiątą – skłamałam.
– Idealnie. No dobrze, w takim razie nie będę ci już dłużej zawracała głowy. Do zobaczenia wieczorem, kochanie.
Pożegnałam się i zakończyłam połączenie. Z nerwów poczułam gwałtowny skurcz w brzuchu. Natychmiast porzuciłam pracę, znalazłam numer restauracji i zaczęłam się modlić, żeby stał się cud i żeby ktoś w ostatniej chwili odwołał rezerwację.
Ale cud nie nastąpił.
Nadęta kelnerka mówiąca ze sztucznym francuskim akcentem poinformowała mnie, „sze to pophostu niemoszlife”.
Postanowiłam skoncentrować się na szukaniu w internecie innego rozwiązania. Moja praca zeszła na dalszy plan. A przecież mogłam tego uniknąć. Ustawiłam sobie nawet przypomnienia w telefonie i w poczcie, ale ilekroć przychodziło powiadomienie, anulowałam je, bo miałam akurat na głowie coś bardzo ważnego. Mogłam winić tylko siebie. Pod koniec zeszłego roku tata wiele przeżył – niewiele brakowało, żebyśmy go straciły – i zależało mi na tym, żeby urządzić mu wspaniałe urodziny. Westchnęłam, po czym skarciłam się w myślach za to, że jestem taką okropną córką.
We wszystkich najlepszych pięciogwiazdkowych restauracjach albo były już komplety, albo nikt nie odbierał telefonu, albo oferowano stolik na piątą po południu i to najwcześniej za dwa tygodnie. Sytuacja stawała się coraz poważniejsza. Obawiałam się, że będę musiała zarwać kolejną noc, żeby nadrobić czas, który właśnie traciłam.
Głośno westchnęłam.
– Wszystko okej, Georgio? – zapytał Ben.
– Nie znasz przypadkiem jakiegoś szefa kuchni z gwiazdką Michelina, który mógłby dziś wieczorem ugotować dla mnie kolację? – zapytałam, ukrywając twarz w dłoniach.
– Słucham?
– Dzisiaj są urodziny mojego taty. Obiecałam, że zabiorę go na kolację do eleganckiej restauracji, ale kompletnie o tym zapomniałam i nie zarezerwowałam stolika – jęknęłam.
Kelli podniosła wzrok znad usłanego papierami biurka.
– Mój kumpel Lepki Shaun pracuje w TGI Fridays. Może spróbuję załatwić ci tam miejsce? Chociaż nie, cholera, on ma tę ksywę nie bez powodu.
Ben skrzywił się i spojrzał na mnie.
– A może zmienisz plan i sama coś dla nich ugotujesz?
Roześmiałam się.
– Chcę urządzić tacie fajne urodziny, nie zamierzam go zabić. Pamiętasz, jak mi szło gotowanie w Tajlandii?
Mój umysł zalały obrazy z rozgrzanej, pełnej pary i zapachu przypraw kuchni w Koh Lanta. Lekko się zarumieniłam, przypominając sobie, jacy byliśmy sobie wówczas bliscy. Wtedy głęboko wierzyłam, że po takim czasie wydarzy się w naszym życiu coś więcej niż tylko wymiana świątecznych prezentów i wspólne rozmowy o biznesie utrzymane w koleżeńskiej atmosferze, ale obliczonej przede wszystkim na dążenie do konkretnych celów.
Ben uśmiechnął się na samo wspomnienie tamtych chwil.
– No tak, może rzeczywiście zabierz ich do restauracji.
Postanowiłam ponownie zabrać się do pracy, żeby dłużej nie myśleć o tym wszystkim, co dotychczas nie wydarzyło się między nami – kiedy nagle Ben zawołał:
– Czekaj, czy nie byłaś przypadkiem na jakiejś imprezie branżowej w Verde, tej nowej włoskiej knajpie? Mogłabyś tam zadzwonić i zapytać, czy nie zdołaliby cię gdzieś wepchnąć.
– Genialny pomysł! Dziękuję. – Zaczęłam pospiesznie przerzucać stos wizytówek leżących na moim biurku. Przy okazji postanowiłam, że muszę wreszcie zabrać się do porządków. I wtedy przypomniał mi się tamten koszmarny wieczór w Verde: seria nudnych jak flaki z olejem prezentacji w PowerPoint, które sprawiły, że mój mózg od razu się wyłączył. Skupiłam się na kwiatach i kasztanowych detalach. Resztę tej zdającej się nie mieć końca imprezy spędziłam, rozważając, czy powinniśmy zdecydować się w biurze na podobny kolor.
W końcu znalazłam wizytówkę Luigiego, menadżera restauracji, rzeczowego Włocha z nażelowanymi i zaczesanymi do tyłu włosami, pachnącego ciężkim, piżmowym płynem po goleniu. Kiedy opowiedziałam mu o jednej z oferowanych przez nas włoskich wycieczek, koniecznie chciał udzielić mi kilku rad dotyczących najlepszych miejsc do zwiedzenia w Rzymie. Pięć minut później miałam już zarezerwowany stolik dla trzech osób na dziewiątą wieczorem. Bingo. Może jeszcze uda się wyjść z tego wszystkiego obronną ręką.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozczarowanie, czyli porzucenie złudzeń
– Bardzo tu elegancko, prawda?! – zawołała mama, sięgając po porcelanową solniczkę i pieprzniczkę, stojące na wykrochmalonym obrusie. – Ale czy nie mieliśmy pójść do tej francuskiej restauracji? Viv nieustannie o niej mówi. Jej syn Adam zabrał ją tam podczas którejś ze swoich wizyt w Londynie. Słyszę o ich przeklętym crème brûlée częściej niż o rwie kulszowej Viv. Uwierz mi, że to spore osiągnięcie.
– Opis rzeczywiście brzmiał zachęcająco. Opis ich puddingu, a nie bólu pleców Viv – zastrzegł tata.
– Próbowałam zamówić tam stolik, ale wszystko było zarezerwowane – wyjaśniłam, starając się nie zwracać uwagi na mamę, która wydęła z dezaprobatą wargi, dając do zrozumienia, że Adam jakoś zdołał zabrać tam swoją matkę. – Ale to miejsce jest podobno świetne. Słyszałam, że to najlepsza włoska restauracja w Manchesterze czy coś w tym stylu.
– Hm, trochę tu ciasno – zauważyła mama.
– A może raczej przytulnie? – Starałam się przedstawić wszystko w nieco bardziej pozytywnym świetle.
Luigi rzeczywiście zaoferował nam stolik, ale nie wspomniał, że będziemy ściśnięci jak sardynki za wielką rzymską kolumną, tuż przy toalecie. Ilekroć otwierały się drzwi, w apetyczny aromat czosnku i rozmarynu wdzierał się ostry zapach płynu do czyszczenia podłóg.
– No cóż, uważam, że to świetne miejsce. Nareszcie jakaś odmiana. Ileż razy można jeść kolację przed telewizorem, oglądając wiadomości i pochłaniając peklowaną wołowinę twojej mamy? – Tata zachichotał. Musieliśmy trochę poczekać, zanim zjawiła się nieco spłoszona kelnerka i przyjęła od nas zamówienie. Rumieniec na jej twarzy wskazywał, że kompletnie o nas zapomniała, a my, czekając na jej przyjście, staraliśmy się skupić na paluszkach chlebowych.
– A więc przyszłaś prosto z pracy, Georgio? – Mama wskazała mój ostrzejszy niż zwykle makijaż oraz nietypowy strój: pogniecioną spódnicę i poplamioną kawą i atramentem bluzkę, którą miałam na sobie już drugi dzień z rzędu.
– Tak, przepraszam. Zamierzałam wrócić do domu, ale…
– …ale nie zdążyłaś – dokończyła za mnie, po czym westchnęła. – No cóż, miło cię wreszcie zobaczyć. Chociaż muszę przyznać, kochanie, że wydajesz się zmęczona i wymizerowana.
– Ja… hm, to chyba przez to, że próbowałam się dziś umalować trochę inaczej niż zwykle. Ale to nie mój styl – wymamrotałam, strzepując okruchy z kolan. – W każdym razie wszystkiego najlepszego, tato. – Uniosłam kieliszek z chianti i pocałowałam tatę w policzek. Poczułam jego charakterystyczny zapach: połączenie czystej pościeli i pomidorów. – Twój prezent przyjdzie pocztą – skłamałam. Właściwie skłamałam tylko w połowie: zamierzałam zamówić coś online, kiedy tylko wrócę do domu.
– Jedyny prezent, jakiego potrzebuję, to spotkanie z tobą. – Tata zmierzwił mi włosy. – A teraz opowiadaj, co u ciebie słychać. Całe wieki cię nie widzieliśmy, kochanie. Mam nadzieję, że się nie przepracowujesz?
– No wiesz, w każdym biznesie pierwszy rok jest najcięższy, ale nasze biuro podróży całkiem dobrze odnalazło się na rynku, udaje nam się trochę zarabiać. – Mrugnęłam, a po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. Po to przecież harowałam: chciałam mieć wyniki i móc się czymś pochwalić.
– To wspaniałe wieści. – Tata szeroko się uśmiechnął i stuknął kieliszkiem w mój kieliszek.
– A co poza pracą? Jacyś chłopcy na horyzoncie? Zawsze uważałam, że ty i Ben bylibyście uroczą parą. Z twoją inteligencją i jego ciemnobrązowymi oczami… wasze dzieci zostałyby supermodelami i geniuszami.
– Mamo! – Pospiesznie otarłam z brody kroplę wina.
– No co? – Niewinnie wzruszyła ramionami. – Nie możesz skupiać się wyłącznie na pracy, Georgio. Musisz pamiętać, że życie to również zabawa.
– Pamiętam. – Wydęłam wargi, powstrzymując jednocześnie odruch wymiotny, kiedy jakiś mężczyzna z nadwagą wyszedł z toalety i zaczął przeciskać się obok nas. – Teraz na przykład świetnie się bawię.
– Urodziny taty się nie liczą. Nie poznasz tu przecież mężczyzny swojego życia – zaprotestowała mama.
– W tej kwestii muszę przyznać mamie rację, kochanie. – Tata wskazał ruchem głowy męską toaletę, po czym głośno się roześmiał.
– Nie mam teraz na to czasu. – Machnęłam ręką. Liczyłam na to, że kelnerka zaraz przyniesie nasze dania i siłą rzeczy odwróci ich uwagę. Dzięki temu będę mogła przestać myśleć o tym, jak wielką porażkę poniosłam w każdej sferze życia, nie włączając w to oczywiście kariery zawodowej. Nie chciałam też, żeby to, co czułam do Bena, znowu zyskało status powszechnie znanej wiadomości. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wiele energii włożyłam w to, żeby wszystko pozostawało w zamkniętym pudełku z napisem „nie otwierać”.
– Hm, po prostu się o ciebie martwimy, to wszystko – powiedziała mama, delikatnie głaszcząc moją dłoń. – Kiedy wróciłaś z Tajlandii, byłaś taka podekscytowana tym pomysłem na biznes. Bardzo się cieszę, że tak dobrze ci idzie. Naprawdę. – Westchnęła. – Ale musisz uważać, Georgio. Nie pozwól, żeby praca zdominowała całe twoje życie.
Cofnęłam rękę, wypiłam duży łyk wina i uśmiechnęłam się.
– Mówiłam wam, wszystko w porządku.
Mama przez chwilę uważnie mi się przyglądała. Wreszcie uniosła brwi i wolno pokiwała głową.
– A co u Marie? Jak się miewa mały Cole? Całe wieki go nie widzieliśmy. Pewnie rośnie jak na drożdżach.
– Wszystko u nich w porządku… – zapewniłam, myśląc o mojej najlepszej przyjaciółce i jej synu. – Jakiś czas ich nie widziałam, ale wiesz, jak to jest. Marie ma swoje sprawy, a ja swoje. Zamierzam niebawem do niej zadzwonić.
– Przekaż jej pozdrowienia ode mnie i od taty.
– Dobrze. Obiecuję. Jak spędziłeś dzisiejszy dzień, tato? Dostałeś jakieś fajne prezenty? – zapytałam, starając się zmienić temat. Przy rodzicach stawałam się znowu tą nadąsaną nastolatką, która nie chciała rozmawiać o chłopakach. A zwłaszcza o jednym z nich.
– O tak. W tym roku twoja matka przeszła samą siebie i dostałem niesamowite radio cyfrowe. – Wokół jego oczu pojawiły się kurze łapki. – Powinnaś je zobaczyć, Georgie. Mogę słuchać stacji radiowych, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Co oni jeszcze wymyślą?
Opowiadał mi właśnie o programie poświęconym ogrodnictwu, prowadzonym przez niejakiego Wayne’a z Dorset, kiedy zadzwonił mój telefon.
– Przepraszam, muszę odebrać. Zaraz wracam. – Wstałam, usiłując nie uderzyć głową w belkę, pod którą przyszło nam siedzieć.
– Och, rozumiem, dobrze. – Tata ze smutkiem pokiwał głową.
Ponieważ nie mogłam nic usłyszeć, ruszyłam szybko do drzwi i po chwili opuściłam ciepłe, przytulne wnętrze restauracji. Uderzyło we mnie chłodne powietrze. Kompletnie zapomniałam, że umówiłam się na telefon z Danem Milliganem, szefem sprzedaży w czołowym czasopiśmie podróżniczym „Ruszaj w Drogę”. Zależało mi na nawiązaniu z nimi współpracy, bo zauważyłam, że nasza konkurencja zamieszczała tam wysmakowane reklamy na całą stronę. Nie zamierzałam być gorsza.
– Dobry wieczór. Mówi Georgia Green – starałam się wypaść jak najbardziej oficjalnie. Miałam nadzieję, że mój rozmówca nie usłyszy wyjących na ulicy syren.
– Witaj, Georgio, tu Dan. Dzwonię, bo jak wiesz, zamykamy dziś numer. Mam świetną ofertę, którą chciałem ci przedstawić.
Zaczął odtwarzać wyuczoną formułę, omawiając zasięg pisma, liczbę czytelników i inne wskaźniki, których nazwy niewiele mi mówiły. Wszystko to brzmiało oczywiście imponująco. Wreszcie zrobił dramatyczną pauzę, a po chwili oznajmił:
– A więc… ponieważ zależy nam na tym, by prezentować w czasopiśmie nowe, obiecujące biura podróży, możemy zaproponować wam reklamę na pół strony albo na całą stronę… – kolejna dramatyczna chwila milczenia – …z czterdziestoprocentową zniżką.
– Wow, to bardzo atrakcyjna propozycja. – Odchrząknęłam ze zdziwieniem.
Roześmiał się jak najgorszy tandeciarz, któremu przyszło prowadzić jakiś trzeciorzędny teleturniej.
– Chodzi o to, że sprawa jest naprawdę pilna. Musicie podjąć decyzję możliwie szybko. Drukarnia czeka.
– Chcesz, żebyśmy przesłali materiały jeszcze dzisiaj? Nie możemy się umówić na jutro? – Zerknęłam na zegarek. Musiałabym wyjść z kolacji urodzinowej taty, wrócić do biura i szybko coś przygotować. A do tego nie miałabym nawet czasu, żeby skonsultować to wszystko z Benem. Chyba mogą zaczekać do rana, prawda?
– Nie da rady. Już i tak za długo zwlekałem, bo zależało mi na tym, żeby zaoferować ci tę zniżkę. Dostajecie reklamę właściwie za darmo!
Milczałam, rozważając jego słowa. Mimo zniżki nadal oznaczało to dla nas istotny wydatek, który mocno uszczupliłby budżet na promocję.
Najwyraźniej Dan wyczuł moje wahanie.
– Czadowi Włóczykije tylko czekają na mój telefon. Masz pierwszeństwo, ale jeśli nie skorzystasz z mojej oferty, rzucą się na nią, gdy tylko się rozłączymy.
Zwykle to Ben zarządzał budżetem na promocję, ale ta oferta wydawała się zbyt kusząca, żeby ją odrzucić. Oznaczało to, że będę musiała przeprosić tatę i wrócić do biura, ale wiedziałam, że to zrozumie. Wzięłam głęboki wdech.
– Dobrze, zróbmy to. Skorzystamy z tej oferty.
– Świetnie. Wykonam parę telefonów i oddzwonię, żeby wszystko potwierdzić. Kiedy już ustalimy szczegóły, będę potrzebował materiałów w ciągu godziny.
– Umowa stoi. – Uśmiechnęłam się i zakończyłam połączenie.
Straciłam poczucie czasu. Miałam gęsią skórkę i szczękałam zębami z zimna, ale nie przejmowałam się tym, bo udało mi się załatwić dużą kolorową reklamę na całą stronę w najważniejszym czasopiśmie w całej branży. Nie mogłam się doczekać, aż opowiem o tym wszystkim Benowi. Okej, pewnie trochę się zdenerwuje, kiedy usłyszy, jak dużą część budżetu zdołałam wydać w ciągu pięciu minut, ale głęboko wierzyłam, że podjęłam właściwą decyzję.
Biuro Podróży Samotnych Serc radziło sobie coraz lepiej. Stworzyliśmy wycieczki dla samotnych osób ze złamanym sercem, które zamiast pogrążać się w rozpaczy, wolały zwiedzać świat razem z ludźmi o podobnym nastawieniu. Od listopada, kiedy otworzyliśmy biuro, poświęcałam pracy każdą chwilę i ledwo starczało mi czasu na jedzenie i spanie. Marzyłam o sukcesie. Wyglądało na to, że stał się cud i wszystko zmierzało we właściwym kierunku. Roztarłam zmarznięte ręce i ruszyłam w stronę restauracji.
– Przepraszam. To trwało dłużej, niż myślałam… – Zamarłam, widząc pełną dezaprobaty minę mamy i rozczarowanie malujące się na twarzy taty. Zdążyli już zjeść, a moje spaghetti carbonara przekształciło się tymczasem w ohydną, stężałą breję.
– Nie mogliśmy dłużej czekać. – Mama zacisnęła wargi.
– Och, tak, oczywiście. Przepraszam – wymamrotałam, usiłując wbić widelec w zastygły sos. Zrobiło mi się niedobrze, więc odsunęłam talerz. – Powiedz lepiej, co jeszcze dostałeś na urodziny – zwróciłam się do taty.
– No cóż – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Chłopcy się złożyli i kupili mi nowe…
Nagle zadzwonił mój telefon. Tata zamilkł.
– Przepraszam. – Skrzywiłam się. – To nie potrwa długo. – Sięgnęłam po telefon i znowu wyszłam na dwór.
– Witaj, Georgio! – W słuchawce rozległ się radosny głos Dana. – Sprawa załatwiona!
– Wow… super. – Nie wiedzieć czemu poczułam gwałtowny skurcz w żołądku. Dlaczego się niepokoiłam? Przecież to była doskonała okazja. Nie mogłam pozwolić, żeby z oferty skorzystali ci cholerni Czadowi Włóczykije.
– Niestety, muszę dostać materiały w ciągu godziny. Dasz radę?
Pokiwałam głową.
– Tak. Zaraz się tym zajmę.
Rozłączyłam się i zaczęłam się zastanawiać, jak najszybciej dotrzeć do biura. Zamierzałam właśnie wrócić do środka, kiedy drzwi restauracji otworzyły się i na ulicę wyszli moi rodzice. Mieli na sobie płaszcze.
– Mamo? Tato? Dokąd się wybieracie?! – zawołałam, podbiegając do nich. – Nie zjedliśmy jeszcze deseru – dodałam, rozcierając skostniałe dłonie.
– Georgio, wracamy do domu. Przyszliśmy tu, żeby się z tobą spotkać, a nie gapić się w puste krzesło i wdychać smród z toalety – wycedziła mama. – Zapomniałaś, że dziś są urodziny taty? Nie rozumiesz, że zależało mu tylko na tym, żeby spędzić z tobą trochę czasu?
Spieszyło mi się, ale nie chciałam, żeby ten wieczór zakończył się w taki sposób. Poczułam skurcz w żołądku i oblałam się rumieńcem.
– Przecież przeprosiłam. Musiałam po prostu załatwić coś pilnego. Nie mogłam z tym czekać. Zaproponowano mi reklamę w „Ruszaj w Drogę”, tym czasopiśmie podróżniczym, o którym wspominałam wam kilka tygodni temu. Pamiętacie?
Tata odchrząknął, po czym posłał mi niepewny uśmiech.
– To świetnie, kochanie. Przepraszam, że psuję nam wieczór, jestem po prostu trochę zmęczony. Wiesz, starzeję się. Może porozmawiamy innym razem?
Pokiwałam głową i przygryzłam wargę.
– Na pewno wszystko w porządku?
– Georgio, jest już późno. Musimy jechać do domu. Wracaj do pracy, niedługo się zobaczymy – powiedziała mama. Zapięła płaszcz i cmoknęła mnie w policzek.
– Zadzwońcie niebawem! No i wszystkiego najlepszego, tato! – zawołałam.
Zamierzałam właśnie wrócić do restauracji, żeby zapłacić rachunek, kiedy usłyszałam szept mamy:
– Widziałeś, jaka jest zmęczona? Mówię ci, to ją przerasta. Nie radzi sobie.
– Myślę, że musi się po prostu porządnie wyspać i zregenerować, Sheilo – zaprotestował tata.
– Hm, obyś miał rację. Ona naprawdę przesadza. Haruje jak wół i próbuje udowodnić wszystkim coś, czego wcale nie musi udowadniać. Po prostu się o nią martwię, Len.
– Wiem, ja też się martwię, ale da sobie radę, zobaczysz. W końcu należy do rodziny Greenów.
Ledwo doczołgałam się do restauracji. Czy naprawdę wszyscy widzieli we mnie kompletnego nieudacznika? Przecież radziłam sobie naprawdę dobrze. Po prostu świetnie.