- W empik go
Black. Restless soul - ebook
Black. Restless soul - ebook
Chloe Millers przyjeżdża do rodzinnego miasta z nadzieją, że to właśnie tutaj odnajdzie szczęście. Postanawia rozpocząć studia na pobliskim Uniwersytecie w Portland. Jej plan zakłada, że skupi się przede wszystkim na nauce i pomocy dziadkom, których nie widziała od lat. Chce pozostać niewidoczna – zwłaszcza dla płci przeciwnej.
Problem w tym, że na drodze Millers znowu stają bracia Salvatore, z którymi w dzieciństwie spędzała sporo czasu. Cała trójka dorosłych już mężczyzn wywraca do góry nogami jej plan nowego życia.
Najstarszy z braci budzi w Chloe wiele sprzecznych emocji. Bo cierpliwy Simon Salvatore wraca po swoje – i wygląda to, że tym razem nic go nie powstrzyma. W planie, który stworzył już dawno temu, nie ma miejsca na porażkę.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-633-7 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Simon
Obracam w dłoniach zdjęcie, które zrobiłem dwanaście lat temu. Papier jest już mocno zniszczony, a kolor wyblakł i jedynie moja wyobraźnia może mi podpowiedzieć, w jakim kolorze była jej sukienka.
Pamiętam błękit, który absolutnie nie pasował do jej bursztynowych oczu. Związała wtedy jasne włosy w ciasną kitkę, twierdząc, że nie podobają mi się rozpuszczone fale. Była w błędzie. Kochałem wszystko.
– Simon – odzywa się głośno ojciec, zwracając moją uwagę. – Za tydzień kontener będzie pod naszą bramą i mam nadzieję, że nie spierdolisz tej transakcji.
Nie spierdolę.
Uczyłem się tego przez całe życie i moim jedynym celem jest pokazanie ojcu, że zasługuję na to stanowisko. Naśladowałem go, próbując dorównać mu chociaż w najmniejszym stopniu. Chciałem mieć pewność, że kiedyś będzie ze mnie dumny.
– Spokojnie – odpowiadam, chowając zdjęcie do kieszeni marynarki. – Razem z Tylerem będziemy na czas.
Patrzę, jak ojciec znika za drzwiami gabinetu, i zamykam oczy, układając w głowie plan, który już od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju. Muszę odzyskać to, co straciłem dawno temu, i nikt mnie nie powstrzyma. Przeanalizowałem wszystkie opcje i wybrałem te najlepsze. Sprawdziłem każdy aspekt tego jebanego planu i to musi się udać.
Unoszę powieki, po czym wstaję szybko z fotela. Wychodzę z pokoju, kierując się do salonu, w którym z pewnością ich znajdę. Spędzają całe dnie na oglądaniu jakiegoś gówna w telewizji i palą przy tym kilogramy zioła. Zatrzymuję się w progu, patrząc na dwóch facetów przypominających wyglądem mnie samego.
– Mamy robotę – oznajmiam, opierając się o kolumnę stojącą na środku salonu.
Ich wzrok od razu pada na mnie. Uśmiecham się nieznacznie, dając im do zrozumienia, że ta fucha spodoba się nie tylko mnie. W tym przypadku chodzi o coś znacznie ważniejszego.
– Co tym razem? – pyta rozbawiony Chase. – Burdel w Sacramento?
Jest najmłodszy z całej trójki, a to on zawsze ciągnie nas w te strony. Jeszcze nie pojął, że nie musi płacić za spuszczanie się. One same przychodzą i Chase kiedyś to zrozumie. Prędzej czy później pokażemy mu, jak działa ten świat. Teraz niech jeszcze bawi się na swoich zasadach.
– Nie – parskam cichym śmiechem. – Pamiętacie słodką dziewczynkę o imieniu Chloe?
To raczej pytanie retoryczne. Każdy z nas ją pamięta, ale to ja noszę jej zdjęcie w marynarce. Bawiła się z nami w ogrodzie dziadków. Przychodziła zawsze w kolorowej sukience i śmiała się za każdym razem, gdy Tyler prosił ją o rękę. Nie pamiętam, ile razy przyjebałem własnemu bratu za to, że próbował odbić mi dziewczynę.
Każdy z nas był w niej zakochany.
– Ona wyjechała i…
– Wróciła – przerywam Tylerowi, wyjmując z kieszeni spodni paczkę papierosów. Odpalam jednego, zaciągając się dymem, który daje mi ukojenie. Ostatnio za często chodzę wkurwiony. – A ja udowodnię jej, że zawsze dotrzymuję złożonej obietnicy.
Odchylam głowę, po czym wypuszczam gęsty kłąb dymu, wspominając nasze ostatnie spotkanie.
Przyszła do mnie ze łzami w oczach, szepcząc, że już się nie zobaczymy. Chciałem dotknąć jej twarzy i pokazać, że to, co roiło się w mojej nastoletniej głowie, było prawdziwe. Kochałem ją od dziesiątego roku życia i nie było sensu tego ukrywać. Jednak jej to nie interesowało i odepchnęła mnie, sprawiając, że moje serce złamało się na pół.
Patrzyłem, jak żegna się z Tylerem i Chase’em, nie zwracając już na mnie uwagi. Wkurwiłem się wtedy i chwyciłem ją pasie, unieruchamiając zaledwie na sekundę. Jej drobne ciało zastygło w moich ramionach. W końcu popatrzyła na mnie tak jak zawsze. Nie wyrywała się, chcąc odejść jak najszybciej.
Podobno długie pożegnania bolą najmocniej.
– Odzyskam cię – wyszeptałem zdławionym tonem. – Obiecuję.
Przez lata moje serce stało się nieznającym żadnych uczuć czarnym kamieniem, którego nie można było już złamać.
A teraz przyszedł czas, by się odrodzić. Ona musi mnie uratować. Czekałem na ten moment wystarczająco długo.
Kochanie, idę po ciebie.ROZDZIAŁ 1
Chloe
Patrzę na swoją matkę, ignorując ból, który sprawiają mi jej słowa. Staram się nie przejmować tym, co ona myśli o mojej wyprowadzce, ale jest ciężko. Tak cholernie ciężko.
– Nie możesz siedzieć na głowie swoim dziadkom! – krzyczy, próbując zwrócić moją uwagę. – Babka potrzebuje pomocy, ale nie twojej! Po co masz sobie marnować życie?
Matka tego nie rozumie. Według niej najlepszym rozwiązaniem jest pozostanie tutaj. Czasami mam wrażenie, że żałuje tego, iż nie zdecydowała się na kolejne dziecko. Rozczarowuję ich na każdym kroku, bo mój charakter daleko odbiega od tego, jakiego oczekiwali. Miałam być idealną córką i następczynią imperium, które jest dla nich ważniejsze od własnego dziecka. Zasiadłabym na fotelu prezesa, mając za swoimi plecami ojca. Tego samego człowieka, który widzi we mnie jedynie dolary.
Nigdy więcej nie zgodzę się na biznesowy bankiet.
Zapinam walizkę, po czym ciągnę ją szybko do wyjścia. Wycieram wierzchem dłoni pojedynczą łzę, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Miałam już nigdy więcej nie okazywać słabości! Otwieram drzwi na oścież i staję twarzą w twarz z wściekłym ojcem.
– Zarząd oczekuje twojego zaangażowania – oznajmia chłodnym głosem. – Naprawdę chcesz to zaprzepaścić?
Tak. O niczym innym nie marzę tak bardzo jak o tym.
– Do widzenia, ojcze – odzywam się słabo.
Wymijam go i praktycznie biegnę do windy. Naciskam przycisk poziomu zero i modlę się, by drzwi otworzyły się, zanim…
– Po co ci te studia? – Słyszę za plecami głos matki. – Dostałaś się na Uniwersytet Nowojorski i to jest najważniejsze osiągnięcie. Uczelnia w Portland to…
Odwracam się nagle i zauważam w jej niebieskich oczach zaskoczenie. Puszczam rączkę walizki i zbliżam się do kobiety, by dobrze usłyszała moje słowa.
– To co? – pytam kpiąco. – Wstyd? Sama ją skończyłaś!
– Ale to były inne czasy! Masz ogromne możliwości i…
– Nie tutaj – szepczę, zamykając na chwilę oczy. – Nie chcę tu być.
Łapię bagaż i biegnę prosto do otwartej windy, po czym zjeżdżam na sam parter, zaciskając dłoń na walizce, w której mam swoje całe życie. Nie zabrałam ani jednej ramki z mojego starego pokoju. Po co mam patrzeć na sztuczne uśmiechy skierowane do obiektywu? Zostawiam to za sobą.
Wychodzę do zatłoczonego holu i od razu kieruję się do wyjścia. Nie zwracam uwagi na personel, który pewnie myśli, że wyjeżdżam na wakacje. Już nigdy więcej ich nie zobaczę, co cieszy mnie coraz bardziej z każdą kolejną sekundą. Wciągam głęboko w płuca powietrze nowojorskiej ulicy i uśmiecham się pod nosem.
Już nigdy więcej nie poczuję tego syfu. Za dwie godziny stanę w ogrodzie dziadków i wreszcie zaznam wolności. Koniec z oszustwami, manipulacją i kłamstwami. Nie pozwolę, by ktokolwiek kiedykolwiek kierował moim życiem, bo to już się skończyło. Znam swoją wartość. Będę silna i stanowcza, bo o tym właśnie marzę. Chcę być niezależna i pokazać rodzicom, że nie zawsze znajomości to jedyna droga do sukcesu.
Wracam do rodzinnego miasta i przyrzekam sama sobie, że tutaj zostawiam swoją słabość.
***
Opuszczam lotnisko, po czym rozglądam się dookoła w poszukiwaniu srebrnego dodge’a z siwym mężczyzną za kierownicą. Rozmawiałam wczoraj z dziadkiem i wyjaśnił mi, że będzie punktualnie i mam szukać…
– Ptaszyno!
Odwracam się i usta od razu rozszerzają mi się w uśmiechu. Zostawiam walizkę, po czym wbiegam prosto w otwarte ramiona dziadka. Oplatam ramionami jego kark, przyciskając go do siebie najmocniej, jak potrafię.
– Puść mnie, bo mam już kości kruche jak zapałki – odzywa się rozbawionym głosem. – Co tak mocno? – pyta, odsuwając mnie od siebie nieznacznie. – Ej, schowaj te słone łzy.
Nie widziałam go dwanaście lat.
Nie mogłam tutaj wrócić, bo usłyszałam, że to miasto jest za małe dla naszej rodziny, a wakacje możemy spędzać jedynie w miejscach, które nas relaksują. Portland było dla mojej matki dziurą i zawsze wybierała Hawaje, zamiast spędzić chociaż jeden dzień ze swoimi teściami. Wyprowadziliśmy się do Nowego Jorku z dnia na dzień. Dostałam jedynie kilka minut na lotnisku, gdzie babcia prosiła o mój uśmiech. Ryczałam jak głupia, bo dopiero w tym miejscu zrozumiałam, że to koniec. Zostawiłam ich, bo byłam za mała, by móc protestować. Jak można walczyć, mając osiem lat?
Teraz jestem nareszcie pełnoletnia i nigdy więcej nie zgodzę się na wyjazd.
– Babcia czeka w ogrodzie – dodaje, odsuwając się ode mnie. – Szykowała obiad już od samego rana.
Zabiera moją walizkę, po czym podnosi ją, by wrzucić na pakę. Patrzę z przerażeniem, jak krzywi się z bólu i łapie szybko za plecy. Podbiegam do niego i zabieram mój bagaż.
– Sama to zrobię – nalegam zachrypniętym głosem.
Popycham go lekko w stronę drzwi od strony kierowcy i czekam, aż wejdzie do środka. Opuszczam wzrok na czarne pudło na kółkach. Ciągnę w górę za plastikową rączkę, ale ona ani drgnie. Co ja takiego tam spakowałam? Naprawdę starałam się zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zostawiłam niewygodne sukienki i garnitury, których szczerze nienawidzę.
– Pomóc?
Podskakuję nagle na dźwięk głębokiego głosu. Unoszę spojrzenie na wysokiego chłopaka, uśmiechającego się do mnie tak szeroko, jak ja przed chwilą do dziadka.
– Nie potrzebuję… – milknę, gdy udaje mi się nieco podnieść walizkę. – No dalej, maleńka! – szepczę pod nosem.
– Na pewno?
Wzdycham głośno, po czym czerwienię się ze złości. Pokonał mnie właśnie mój własny bagaż. Pierwsza porażka i to już kilka minut po pojawieniu się w Portland.
Brawo, Chloe. Świetny początek.
– Byłabym wdzięczna – mówię zrezygnowana. – Chyba trochę za dużo spakowałam.
Chłopak schyla się zdecydowanie za blisko mojego ciała, przez co czuję jego delikatne perfumy. Uśmiecham się lekko, widząc, jak z łatwością podnosi walizkę. Też bym tak mogła, gdyby nie buty, których miałam ze sobą nie zabierać. Wrzuca bagaż na pakę, a po chwili wyciąga do mnie silne ramię, czekając, aż uścisnę jego dłoń.
Jest przystojny i chyba w moim wieku. Zaraża uśmiechem, a jasne tęczówki sprawiają, że wydaje mi się niezwykle przyjazny. Jego wzrost trochę mnie onieśmiela, bo ja tym parametrem akurat nie grzeszę.
– Dzięki – odzywam się krótko, dotykając szorstkiej skóry.
– Liam. – Przedstawia się, obserwując uważnie moje oczy.
Czemu on się tak gapi? Mam coś na twarzy?
– Chloe – odpowiadam, zerkając w stronę auta.
Dziadek na mnie czeka.
Odrywam się od dłoni chłopaka i posyłam mu uprzejmy uśmiech.
– Na mnie już czas – dodaję, cofając się do drzwi samochodu. – Jeszcze raz dziękuję.
Wchodzę szybko do auta, nie czekając na odpowiedź. Zapinam pas zabezpieczający i czekam, aż dziadek włączy silnik. Gdy chwilę później nadal stoimy na parkingu, przenoszę na niego zdezorientowane spojrzenie. Uśmiecham się tak szeroko, że po prostu muszę to odwzajemnić.
– No co? – pytam ze śmiechem.
– Nie będę odganiał chłopaków – oznajmia rozbawiony, po czym w końcu odpala silnik. – Nie mam już takich mięśni jak kiedyś.
Parskam głośno i ukradkiem zerkam w stronę parkingu. Widzę, jak nieznajomy, który chwilę temu mi pomógł, odchodzi ze sportową torbą przewieszoną przez ramię. Na jego bluzie zauważam logo Wikingów. To student mojej uczelni?
To znaczy jeszcze nie moją. Moja to ona będzie pojutrze i już nie wiem, co jest gorsze: ostatnia rozmowa z rodzicami czy pierwszy dzień wśród zupełnie obcych osób. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi i zawsze trzymałam się z boku. Omijałam więc to, co w liceum uwielbiała moja jedyna i zarazem była już przyjaciółka.
Imprezy. Nie byłam na ani jednej. Moją jedyną rozrywką miały być bale charytatywne i biznesowe bankiety, ale bardzo szybko przekonałam się, że to raczej pułapka, z której nie ma ucieczki. Stałam się marionetką i wizytówką ojca.
– Trochę wyremontowałem stary pokój twojego taty.
– Nie trzeba było – odpowiadam, przerywając te głupie myśli. – Nie możesz się przemęczać, a…
– Jestem stary, ale bez przesady – przerywa mi rozbawiony. – Nie będziesz spała w pokoju z plakatami Spice Girls.
Mój ojciec słuchał Spice Girls? Czy tylko patrzył na…
Obrzydliwe.
– Dziękuję – mówię w końcu.
Jestem im wdzięczna za wszystko. Dosłownie.
Gdy zadzwoniłam pięć miesięcy temu, by krótko oznajmić o swoim powrocie, nie miałam pewności, że się ucieszą. Jednak zareagowali tak, jak to sobie wymarzyłam. „Czekamy, ptaszyno” – odparli wtedy jednocześnie.
Wpatruję się w znak drogowy z napisem Portland i uśmiecham się pod nosem.
Witam, moje nowe życie.
Błagam, nie spieprz tego, Chloe.