- W empik go
Black Thorns - ebook
Black Thorns - ebook
Drugi tom historii Aubree Sullivan i Axela Murphy’ego z Black Roses.
Mogłoby się wydawać, że Axel Murphy i Aubree Sullivan są częściami zupełnie innych układanek. A jednak tych dwoje niespodziewanie połączyło bardzo silne uczucie wywracające ich światy do góry nogami.
Wszystko przebiega tak dobrze, że niemal przypomina sen, z którego Aubree nigdy nie chciałaby się obudzić. Ale – jak wiadomo – nigdy nic w życiu nie jest idealne.
Są ludzie, którym bardzo nie podoba się szczęście tej dwójki. Były narzeczony Aubree, jednocześnie brat Axela, nie ma zamiaru zgodzić się na ich relację i zrobi wszystko, żeby rozdzielić parę. Czy mu się to uda?
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-772-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Axel
Dziesięć lat wcześniej…
To była jakaś pierdolona farsa.
Czemu w ogóle się na to zgodziłem? Nie zależało mi na aprobacie ojca. Już nie. Od czasu, gdy matka podcięła sobie żyły, ledwo byłem w stanie znieść widok jego zarozumiałej mordy. Prawdę mówiąc, ledwo byłem w stanie cokolwiek znieść. Miałem wrażenie, że moje życie przypomina te sceny z kreskówek, gdzie bohater wisi na linie, która z każdą chwilą rwie się coraz mocniej, aż w końcu wisi jedynie na cienkiej nitce. To była idealna metafora obrazująca mój obecny stan. Wisiałem na nitce i niewiele brakowało, by pękła, a ja runąłbym w przepaść.
A jednak zgodziłem się pójść na to głupie przyjęcie dobroczynne tylko dlatego, że miał być tam dziadek. Dla niego też przyjechałem do Nowego Jorku. Był jedyną osobą w tym mieście, którą chciałem oglądać, i jedyną namiastką rodziny, jaka mi pozostała. A on niestety nie młodniał z każdym kolejnym rokiem. Myśl, że miałbym stracić też jego, cholernie mnie paraliżowała. Chociaż przypominałem ostatnio cień człowieka i choć niewiele dzieliło mnie od utraty kontroli, nie mogłem zrezygnować z żadnej chwili, która mi pozostała.
Niestety ta decyzja zmusiła mnie do wystawiania się na słowne ataki Travisa. Z każdą kolejną zaczepką gotowałem się w środku coraz mocniej. Teoretycznie nie obchodziły mnie jego słowa, ale skurczybyk doskonale wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało. W dodatku uwielbiał krytykować moją matkę, nawet teraz, gdy już nie żyła. Ewidentnie nie wziął sobie do serca zasady o niemówieniu źle o zmarłych.
Stał teraz w mojej sypialni, która była tak naprawdę tylko pokojem dla gości. Odwiedzałem go od lat, ale nigdy nie zrobił nic, bym poczuł się tu swobodnie. Nie pozwolił za to, abym zapomniał, że to nie jest mój dom i nigdy nie będzie. Wparował tu bez pukania, od wejścia mierząc mnie krytycznym wzrokiem. Błagałem w myślach, by nic nie mówił. Byłem tak kurewsko zmęczony. Najmniejszy cios mógł złamać mnie jak wysuszony listek. Ale los nigdy mnie nie słuchał.
– No chyba sobie kpisz – powiedział, wykrzywiając się z obrzydzeniem. Miałem na sobie ten durny garnitur, który kupiła mi Eliza specjalnie na tę okazję. Czułem się w nim jak kretyn, ale chyba leżał dobrze. Nie żebym się na tym specjalnie znał. Nie byłem moim bratem, który był tak sztywny i przykładny, że wyglądał, jakby urodził się garniturze. – Chodzi mi o te cudaczne paznokcie – wycedził, gdy zauważył, że go nie rozumiem.
No tak. Zupełnie o tym zapomniałem. Moje paznokcie były pomalowane czarnym lakierem, który już poodpryskiwał w niektórych miejscach.
– Co z nimi nie tak? – zapytałem zdezorientowany.
Nie powinienem go prowokować, ale to było silniejsze ode mnie.
– Czemu mnie w ogóle jeszcze dziwi, że zadajesz tak durne pytania? – Wzniósł oczy do sufitu. – Zawsze byłeś tylko rozczarowaniem. Nie wiem, jak mam się z tobą pokazać przy ludziach. Przyniesiesz mi tylko wstyd. Nie dość, że wyglądasz, jakbyś wyskoczył z marginesu społecznego, to i intelektem nie możesz zabłysnąć. Spójrz na Connora. Jest od ciebie dużo młodszy, a już wie, gdzie chce iść na studia. Jest ambitny. Podjął się nawet stażu w firmie. A ty? Tylko bazgrzesz w tym swoim zeszycie. – To może bym jeszcze zniósł. Słuchanie go przypominało sypanie soli na niezagojone rany. Ale on postanowił, że to nie wystarczy. Wbił w nie paznokcie, szarpiąc, aż obdarł wszystko do gołej kości. – Zawsze wiedziałem, że nie wyrośnie z ciebie nic dobrego. Nie z taką matką. – Skrzywił się przy ostatnich słowach z odrazą i pogardą.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie mogłem uwierzyć, że obraża ją nawet tego dnia. Równo w pierwszą rocznicę jej śmierci. Choć nie byłem pewien, czy w ogóle o tym pamięta. Ale ja pamiętałem. I nie mogłem słuchać kolejnych obleg. Nie dzisiaj.
– Skończ w końcu obrażać moją matkę! – wrzasnąłem. – Ona nie żyje! I to przez ciebie!
I przeze mnie. Bo ją zostawiłem, żeby przyjechać do ciebie.
Travis tylko się zaśmiał.
– Przeze mnie? – wykrztusił z uśmiechem. – Chyba sobie żartujesz. Grace była wariatką. A patrząc na twoje poharatane łapy, niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Zamarłem. Dyszałem ciężko, czując, że coraz mniej dzieli mnie od rozlecenia się na kawałki. Od roku próbowałem się posklejać, ale ciągle upadałem i roztrzaskiwałem się na nowo. Elementy, które łatałem, stawały się coraz mniejsze i bardziej kruche i coraz trudniej było złożyć je w sensowną całość.
– Moja matka wcale nie była wariatką! – wycedziłem przez zęby. Cały dygotałem. – Kochała cię, a ty ją tylko wykorzystałeś! Czekała na ciebie przez całe życie!
Wiedziałem, że po części miał rację. To, co wyprawiała czasem matka, było dalekie od normalności. Ale czasem ludzie szaleją z miłości. A ona nigdy nie pogodziła się z jego odejściem.
– Kochała mnie? – zadrwił. – Niezłą ci musiała wcisnąć bajeczkę. Spotkaliśmy się tylko raz.
Zmarszczyłem brwi.
– Jak to raz?
Mama zawsze mówiła, że jej relacja z ojcem była przelotnym romansem. Nie ukrywała tego. Twierdziła, że zakochała się od pierwszego wejrzenia, ale ojciec po urlopie w Irlandii szybko wrócił do Ameryki. Dopiero później dowiedziała się o ciąży i jakimś cudem go odnalazła tylko po to, by dowiedzieć się, że miał narzeczoną.
– Ty naprawdę nie masz pojęcia, co? – kpił. Miałem wrażenie, że ta rozmowa sprawiała mu satysfakcję. Uśmiechnął się z politowaniem i kontynuował. – Twoja matka była nie tylko wariatką, ale i dziwką. Była zwykłą, przeciętną kurwą.
Zbladłem. Chyba przestałem oddychać. Musiał kłamać.
– Kłamiesz – wyszeptałem.
Ojciec prychnął.
– Uwierz mi, chciałbym. Wiele razy żałowałem, że w ogóle pojechałem na ten przeklęty wieczór kawalerski – powiedział, kręcąc głową. – Ale pojechałem. Mój przyjaciel uparł się, żeby urządzić go w rodzimym kraju. Tak się składa, że urządził przyjęcie z prawdziwą pompą. Wynajął nawet dziwki, w tym twoją matkę.
Patrzyłem na twarz ojca, szukając oznak kłamstwa, ale widniała na niej tylko czysta pogarda i kpina. Jeszcze mocniej ścisnąłem dłonie, aż paznokcie wbiły mi się w skórę. Chciałem mu przywalić, ale nie miałem na to siły. Czułem, że zaraz zupełnie się rozpadnę. Na jego oczach. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Byłem zupełnie oniemiały.
Ojciec patrzył przez chwilę w moją wyrażającą zakłopotanie twarz. Może mi się wydawało, a może naprawdę kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, jakby torturowanie mnie przyniosło mu chorą przyjemność. Zaczął się wycofywać w stronę drzwi.
– Zmyj to cholerstwo z paznokci – powiedział na odchodne. – Za pięć minut wyjeżdżamy.
Przełknąłem ślinę, by nieco rozluźnić ściśnięte do bólu gardło.
– Nigdzie nie jadę – wykrztusiłem z niemałym trudem.
Byłem wściekły, że tak drżał mi głos.
– Nawet lepiej.
Zamknął za sobą cicho drzwi. Wsłuchiwałem się w stukanie jego butów o marmurową posadzkę, którą wyłożony był korytarz. Nie mogłem się ruszyć. Oddychałem coraz szybciej.
Jestem taki słaby.
Jestem rozczarowaniem.
A moja matka była zwykłą prostytutką.
Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Nie patrzyłem na nią inaczej. Wciąż była tą samą matką i niezwykle złamaną kobietą. Ale czułem się oszukany, jakby całe moje życie było kłamstwem. Stałem w miejscu niczym posąg, aż usłyszałem kroki w korytarzu i głośny śmiech Elizy, któremu wtórował Connor. Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk trzaśnięcia drzwiami. Idealna rodzinka opuściła dom. A ja zostałem zupełnie sam. Mijały minuty, a z każdą chwilą czułem się coraz bardziej wykończony i pusty. Mogłem po prostu chwycić za żyletkę. Ale to by nie wystarczyło. Nic nie mogło wypełnić dziury, która zionęła w mojej piersi.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Jak w transie wyszedłem na korytarz. Szedłem prosto do gabinetu ojca, do którego nigdy nie wolno było mi wchodzić. Wiedziałem, że trzyma tam kluczyki do swojego ulubionego samochodu. Było to zupełnie nowiutkie, błyszczące, sportowe auto, które pasowało do jego aroganckiego stylu bycia. Drżącymi palcami otworzyłem drzwi. Omiotłem spojrzeniem chłodne pomieszczenie i podszedłem prosto do szerokiego, szklanego biurka z widokiem na panoramę Central Parku. Właśnie tam, na metalowym haczyku wisiały klucze. Chwyciłem je i udałem się jeszcze do barku. Przyjrzałem się butelkom. Zupełnie nie znałem się na tych drogich gównach, więc chwyciłem butelkę z bursztynowym płynem, która wyglądała mi na drogą.
Nie byłem w stanie o niczym myśleć, kiedy zjeżdżałem windą do podziemnego garażu. A jednocześnie moja głowa zdawała się pracować na najwyższych obrotach. Chciałem, żeby wreszcie, kurwa, zamilkła. Chciałem w końcu przestać tyle czuć. To było zbyt wiele. Nie zostało we mnie już nic, co byłoby w stanie utrzymać mnie w całości. Nie było już, czego sklejać. Od dawna czułem, że zbliżam się niebezpiecznie blisko krawędzi, że zaczynam się poddawać, ale udawało mi się efektywnie odpychać to uczucie. Tyle że tym razem uderzyło we mnie jak obuchem, gdy nie byłem wystarczająco silny, by się bronić.
Wsiadłem do tego głupiego, niskiego samochodu. Moje nozdrza wypełnił zapach nowiutkiej skóry. Silnik zawarczał wściekle. Nie myślałem zbyt wiele. Wyjechałem na ulicę, z każdym metrem rozpędzając się coraz bardziej. Jak wariat omijałem samochody. Moja noga dociskała gaz, a ręka sięgnęła na siedzenie po butelkę. Odkręciłem ją ustami i upiłem łyk. I kolejny. I kolejny. Ledwo zarejestrowałem, że mam mokre policzki. Nie do końca rozumiałem dlaczego, bo w środku czułem się już zupełnie odrętwiały. Pomagał w tym alkohol, który zaczął już krążyć w moich żyłach.
Kierowałem się w stronę firmy Travisa. Nie miałem zamiaru nigdy więcej nazywać go ojcem. Nie żebym miał jeszcze okazję. Zamierzałem rozwalić jego drogocenny samochód prosto o budynek jego ukochanej firmy. To miał być jego ostatni prezent od syna bękarta. Syna zwykłej prostytutki, którą zawsze uważał za śmiecia. Gardził nią w takim stopniu, że nie mógł się powstrzymać od ubliżania jej nawet w rocznicę śmierci. Pomyślałem, że było coś pięknego w tym, że mieliśmy umrzeć tego samego dnia. Mogli mnie pochować w tym samym miejscu, nie zmieniając nawet daty zgonu. Wystarczyło dopisać rok i imię.
Radio huczało zbyt wściekle. Leciała z niego jakaś durna popowa piosenka. Trochę żałowałem, że nie miałem przy sobie jednej z ulubionych płyt. Queen by się nadawał. Nie ma lepszej piosenki do pożegnania się z tym światem niż Bohemian Rhapsody. Nie miałem pojęcia, dlaczego o tym myślałem. Ale ten jazgot cholernie mi przeszkadzał. Włożyłem butelkę między uda i nachyliłem się, żeby wyłączyć radio. Spojrzałem na milion przycisków, aż zlokalizowałem odpowiedni. Kiedy moje palce dosięgnęły pokrętła do regulowania głośności butelka przekrzywiła się wylewając się na moje spodnie. Spojrzałem w dół, żeby ją złapać. To był odruch. Ręka trzymana na kierownicy mimowolnie mi się omsknęła. Gwałtownie szarpnąłem kierownicą. Samochodem rzuciło. Starałem się to opanować, ale było za późno.
Miałem nigdy nie dojechać do firmy ojca.
Miałem umrzeć tutaj. W zasadzie nie miało to większego znaczenia. Puściłem kierownicę, czekając, aż nastanie błoga ciemność.
***
Kurwa, przeżyłem.
Z trudem otworzyłem oczy. Nic nie czułem, przynajmniej na początku. Zaraz jednak moja głowa zaczęła pulsować tak wielkim bólem, że mimowolnie się skrzywiłem, potęgując to uczucie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wisiałem do góry nogami, a z mojej głowy kapała krew. Teraz bolało mnie już wszystko. Usłyszałem głośne wycie syren. Rozejrzałem się po ulicy. Kawałek dalej leżał drugi samochód. Jego bok był wgnieciony. Nie wiedziałem do końca, jak to się stało ani jak w niego uderzyłem. Jedno było pewne. Nie osiągnąłem swojego celu. Wciąż żyłem. Za to mężczyzna, który leżał w kałuży krwi i milionie odłamków szkła, z pewnością nie. Jego ciało było powyginane w bardzo nienaturalny sposób. Musiał jechać bez pasów, bo wyleciał przez szybę. Jego szary garnitur zabarwił się czerwienią wydobywającą się spod jego głowy. Było jej tak cholernie dużo. Nie dotarło to do mnie od razu.
Właśnie kogoś zabiłem.ROZDZIAŁ 1
JEDZIEMY NA WYCIECZKĘ
Zaczął się sierpień. Spędziłam w Irlandii już pół miesiąca, a wciąż nie byłam na dobrej drodze do znalezienia pracy. Prawdę mówiąc, nie do końca byłam w stanie teraz się nad tym zastanawiać. Moje myśli wciąż krążyły wokół mojego wczorajszego odkrycia. Cały poprzedni dzień spędziliśmy z Axelem w łóżku. Żadne z nas nie chciało go opuszczać i choć on wydawał się być w zupełnie normalnym humorze, ja nie mogłam zapomnieć o naszej rozmowie. Oglądaliśmy kolejne części Harrego Pottera na laptopie, jedząc rzeczy, które zdecydowanie nie podchodziły pod kategorię zdrowe. Kochaliśmy się jeszcze kilka razy. To była nowa odsłona naszej jaskini relaksu. Choć tym razem przypominała raczej jaskinię zapomnienia.
Ale nastał nowy dzień. Nowy miesiąc. Musieliśmy w końcu wyjść z łóżka. Choć dla Axela to byłaby zapewne kwestia sporna.
Siedziałam przed laptopem, tępo wpatrując się w literki. Wciąż nie dopracowałam swojego CV. I dziś raczej znów mi się to nie uda. Moje myśli krążyły wokół mężczyzny, który jakiś czas temu zniknął za drzwiami swojej pracowni. Podejrzewałam, że poszedł posprzątać bałagan, który zostawiliśmy tam przedwczoraj. Rzucone przeze mnie pędzle pewnie wciąż walały się po podłodze w towarzystwie potłuczonego kubka. Ups.
Zapatrzyłam się w okno. Pogoda nas dziś nie rozpieszczała, choć nie było aż tak źle. Słońce skryło się za gęstymi, szarymi chmurami, które sunęły szybko po niebie gnane dość silnym wiatrem. Chwyciłam kubek i podniosłam go do ust. Zaklęłam pod nosem. Nie wyleciała z niego ani kropelka. Patrzyłam w puste, zielone dno. Byłam dziś tak rozkojarzona, że nawet nie zauważyłam, że skończyłam już kawę. Minuty mijały, a ja miałam wrażenie, że czas stoi w miejscu.
Nagle usłyszałam szuranie, po czym panującą w domu ciszę przerwał głośny huk. Oreo leżący na swojej leżance nadstawił uszu, ale pozostał na miejscu. Ja za to zerwałam się z ławy pod oknem, po czym pognałam na górę. Co to mogło być? Wbiegłam po dwa schodki na raz, a następnie stanęłam jak wryta, gdy dotarłam na górny korytarz. W tym przeklętym domu był strych!
Na środku korytarza stała teraz stara, drewniana drabina prowadząca do otworu w suficie. Jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłam? Byłam pewna, że zajrzałam w każdy zakamarek tego domu, kiedy szukałam kluczy. A jednak nie. Był tu też strych, a Axel musiał w nim właśnie buszować, bo słyszałam nad sobą ciężkie kroki i jeszcze więcej szurania. Niepewnie podeszłam do drabiny, muskając ją palcami. Była nieco zakurzona.
– Axel? – zawołałam go.
– Tak, moja słodka Aubree? – odpowiedział.
– Co robisz?
Miałam lekki lęk wysokości, ale i tak weszłam na pierwszy szczebel. Moja ciekawość zwyciężyła. Musiałam zobaczyć, jak wygląda ten strych, co się w nim znajduje, a co ważniejsze, co wyprawiał Axel.
– Nic takiego – odkrzyknął. – Muszę tylko coś stąd wyciągnąć.
Trochę drżały mi palce, gdy przesuwałam je w górę drabiny. Żołądek mi się ścisnął, a w ustach zaschło. Nie patrzyłam w dół. Wtedy na bank bym stchórzyła, a nie chciałam się poddać. Byłam już niemal na górze. Jeszcze tylko trochę. Trzy szczeble. Co to dla mnie? Wzięłam drżący oddech, po czym uniosłam stopę, przenosząc ją wyżej.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Kiedy dotknęłam drewnianego podłoża, miałam już spocone dłonie. Podciągnęłam się w górę.
Strych był pomieszczeniem, w którym wiek tego domu był jeszcze bardziej zauważalny. Pod dachem rozciągały się nieco spróchniałe, drewniane stropy. Drewniana podłoga była krzywa, pokryta grubą warstwą kurzu spowijającego ją niczym całun. Chyba nikt tu nigdy nie sprzątał. Niewielką przestrzeń wypełniały pozaklejane taśmą kartony, elementy rozłożonych na części mebli, regał z kolejnymi kartonami, na którym leżała stara maszyna do szycia. Axel otwierał karton, który jako jeden z niewielu nie był zaklejony. Mężczyzna miał na sobie ciemne dżinsy i białą koszulkę. Jego włosy, o dziwo, były rozpuszczone i zakrywały jego twarz gęstymi falami.
– Czego szukasz? – zapytałam.
Otworzył szerzej oczy, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Szybko jednak zapanował nad mimiką.
– Nic ważnego – odpowiedział powściągliwie.
Coś mi tu nie grało. Zmrużyłam oczy i zrobiłam krok w jego kierunku.
– Jakoś ci nie wierzę.
Podniósł na mnie wzrok. Wahał się chwilę, ale w końcu otworzył usta, po czym zaczął mówić.
– Muszę się dostać do jednej z sypialni – wyznał.
Zapatrzyłam się na niego, a następnie zamrugałam kilka razy, przetwarzając jego słowa.
– Schowałeś klucze na pieprzonym strychu?
– No tak. To było najlepsze miejsce. W aucie mogłaś je znaleźć, podobnie jak gdzieś w domu, a wiedziałem, że tu nie trafisz tak łatwo. Mogłem je też nosić przy sobie, ale bałem się, że mnie zaatakujesz i naruszysz moją przestrzeń osobistą.
Miałam ochotę powiedzieć mu, że jest pieprzonym dupkiem i to w dodatku chorym na głowę, bo to on ciągle naruszał moją przestrzeń osobistą. W zasadzie zachowywał się, jakby nie znał tego pojęcia. A jednak żadne słowa nie opuściły moich ust. Choć para prawie buchała mi z uszu, udało mi się nie skrzywić. Zacisnęłam tylko lekko zęby, po czym pokręciłam głową. Przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu, aż moje oczy skupiły się na maszynie do szycia. Ruszyłam w jej kierunku. Musnęłam ją palcem, zostawiając na niej ślad. Kurz zebrał się na mojej opuszce. Kątem oka widziałam, że Axel uważnie obserwował mnie z konsternacją.
– Czy ona działa? – zapytałam.
Obróciłam głowę w jego kierunku, wysilając się, by nie zgromić go spojrzeniem. Wzruszył ramionami.
– Nie jestem pewien.
Kiwnęłam głową. Musiałam zejść na dół, by wziąć kilka głębszych oddechów w samotności. Szukałam tych głupich kluczy całymi dniami, a były tuż nade mną. Kierowałam się do zejścia. Już nawet strach mnie opuścił.
– Aubree? – zawołał za mną Axel.
– Tak?
– Nie chcesz na mnie nakrzyczeć? – zapytał. – Obrazić mnie?
– Absolutnie nie.
Zeszłam na dół, nie obracając się za siebie, by sprawdzić, jaką ma minę. Nic już nie odpowiedział.
W ciągu minionych dni wypracowaliśmy pewną rutynę. Zwykle to Axel gotował, a ja zajmowałam się później sprzątaniem. Dziś zaburzyłam ten porządek. Musiałam się czymś zająć, więc zeszłam do kuchni, a następnie wyjęłam z lodówki brokuły oraz kurczaka. Położyłam składniki na blacie wyspy kuchennej i schyliłam się, by wyciągnąć z dolnej szafki makaron. Kiedy gotowałam, lubiłam już na początku mieć przed sobą potrzebne produkty. Ułożyłam wszystko w rzędzie tuż nad drewnianą deską. Chwyciłam nóż, po czym zaczęłam kroić mięso. Nie byłam szczególnie dobrą kucharką, ale potrafiłam stworzyć względnie dobre danie z makaronu. To była jedna z niewielu rzeczy, którą umiałam przyrządzić w różnych wariantach.
Kiedy już pokrojona w kostkę pierś z kurczaka znalazła się na patelni, a brokuł gotował się w garnku tuż obok makaronu, usłyszałam, że Axel schodzi po schodach. Wszedł do kuchni ze zdecydowaną miną. Odwróciłam się przez ramię, przestając poruszać drewnianą łyżką po patelni. Odsunęłam się, żeby się przypadkiem nie poparzyć chlapiącym olejem.
Axel w dwóch rękach trzymał walizki. Jedną rozpoznałam. Była moja. Rzucił je na podłogę z głuchym trzaskiem. Walizki zachwiały się, ale jakimś cudem nie upadły.
– Jedziemy na wycieczkę – oznajmił.
Uniosłam brwi. To było zupełnie niespodziewane. Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek za nim nadążę. Raczej nie.
– Że co? – wykrztusiłam z zaskoczeniem.
Axel zostawił za sobą walizki, po czym podszedł do wyspy i oparł się na niej dłońmi.
– Wyjeżdżamy – powtórzył. – Dzisiaj.
Zaśmiałam się z niedowierzaniem. Chyba go pogięło. Nie chciałam teraz nigdzie jechać.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy to wcześniej uzgadniali.
Axel puścił moje słowa mimo uszu.
– Dzisiaj sobie uświadomiłem, że jesteś tu już od dwóch tygodni, a nie miałaś okazji przekonać się, jak piękny jest to kraj – kontynuował. – To niedopuszczalne. Musimy to zmienić. Dlatego wyjeżdżamy. Spakuj się przynajmniej na tydzień.
Nastał nowy dzień, a Axel znów był typowym… cóż, Axelem. Co nie zmieniało faktu, że nie miałam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Wciąż czułam przepełniającą mnie irytację na myśl o tych kluczach. Co za…! Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do lodówki, bo stwierdziłam, że do mojego makaronu można by dorzucić też paprykę.
Zajęcie. Potrzebowałam zajęcia, żeby nie warczeć na tego mężczyznę. Ani nie rzucić czymś ciężkim.
Tak. To brzmiało jak dobry plan.
– Nigdzie nie jadę – powiedziałam, chwytając zimną paprykę między palce.
Rzuciłam ją na deskę i chwyciłam nóż. Zaczęłam ją kroić z dużo większym zapałem, niż to było konieczne.
Axel zmarszczył brwi.
– Ależ jedziesz – powiedział. – Przecież zawsze chciałaś zobaczyć świat. Możemy zacząć od dzisiaj.
Tym razem to ja ściągnęłam brwi. To była prawda. Było wiele miejsc, które chciałam zobaczyć. Rzeczy, których pragnęłam doświadczyć. W domu zawsze czułam się nieco zamknięta i ograniczona, ale odkładałam marzenia na później. Żyłam wedle powszechnie praktykowanego schematu, a później wedle planu swojego narzeczonego. Nie było w nim miejsca na spontaniczne wyjazdy. Co prawda jeździliśmy na wycieczki, lecz zwykle spędzaliśmy je w luksusowych kurortach na Bali czy w Alpach, gdy akurat jechaliśmy na narty. Nie do końca o to mi chodziło, gdy wyobrażałam sobie swój wymarzony wyjazd.
Ale Axel nie mógł tego wiedzieć. Nie przypominałam sobie, żebym mu o tym mówiła.
– Skąd wiesz?
Machnęłam w jego stronę nożem. Miałam ochotę zaznaczyć, że jeśli znów usłyszę, że ,,wie wszystko”, to mu coś utnę. Zatrzymałam te słowa, zanim miały okazję wypłynąć z moich ust. Po wczorajszej rozmowie wydawały się mocno nieodpowiednie.
– Wiem wszystko. – Wzruszył ramionami, wystawiając zęby w krzywym uśmiechu. – Jestem lepszy niż Wikipedia.
Wzięłam głęboki oddech, starając nie dać się sprowokować, po czym wróciłam do krojenia. Moje oczy lekko się zmrużyły. Gdybym nie spaliła wszystkich swoich pamiętników w chwili nastoletniego załamania nerwowego, zmieszanego z solidną porcją zażenowania, pomyślałabym, że któryś z nich ukradł. Czasem miałam wrażenie, ze czyta mi w myślach i zna wszystkie pragnienia, jak i sekrety.
– Jasne – mruknęłam. – Wracając do tematu, nigdzie nie jadę. Możesz jechać sam. Nie mam nawet czystych ubrań. Musiałabym najpierw zrobić pranie albo wybrać się na zakupy. Mam za mało rzeczy.
– Przed wyjazdem możemy zajechać do sklepu – zaproponował.
Nic do niego nie docierało. Jak zwykle.
– Możesz sobie jechać sam, ja nie mam ochoty – powiedziałam stanowczo. – Szerokiej drogi, pomyślnych wiatrów. Ja zostaję.
Podniosłam na niego wzrok. Był zupełnie niewzruszony moją odmową. Chyba nie do końca do niego docierała.
– Takiej opcji nie przewidziałem – stwierdził.
Pokręciłam głową, po czym prychnęłam pod nosem. Był niemożliwy. Nie mogliśmy wyjechać tak z dnia na dzień. Musiałam w końcu dokończyć swoje CV i gdzieś je powysyłać. Gdziekolwiek. I pewnie też zacząć rozglądać się za jakimś mieszkaniem.
Mieszkanie u Axela było cudowne, ale potrzebowałam swojego miejsca. Nasza relacja ewoluowała bardzo szybko, lecz przeskoczyliśmy kilka istotnych etapów w bardzo krótkim czasie. Musiałam…
Możesz mieć wszystko.
Cholera.
Kogo ja oszukiwałam?
Zaczęłam się wyżywać na biednej papryce. Nie było szans, żeby była pokrojona w idealne kostki. Jak tak dalej pójdzie, zostanie z niej jedynie jakaś papka.
– Takie rzeczy trzeba zaplanować – powiedziałam, mając nadzieję, że w końcu przemówię do jego rozsądku.
Musiał przecież jakiś mieć, prawda?
– Właśnie wszystko zaplanowałem.
– Z wyprzedzeniem – dodałam.
Axel podniósł rękę i spojrzał na nadgarstek, jakby znajdował się tam niewidzialny zegarek. Zmarszczył nos w wyrazie skupienia.
– Wedle moich wyliczeń, mamy przynajmniej kilkugodzinne wyprzedzenie.
Przewróciłam oczami. To było silniejsze ode mnie. Mało brakowało, żebym zaczęła się rzucać po podłodze z frustracji.
– Co się tak uparłeś na ten wyjazd? – zapytałam.
Nie rozumiałam, skąd to się bierze. Axel każdego dnia udowadniał, że jest impulsywny, lecz teraz przeszedł samego siebie.
Nie.
To nie był szczyt jego impulsywności. Pierwsze miejsce zajął fakt, że zaprosił niemal obcą kobietę pod swój dach. To, że się zgodziłam, zajmowało i u mnie pierwsze miejsce w rankingu spontanicznych, zupełnie nieprzemyślanych decyzji. Może nie mogłam go tak naprawdę oceniać. Sama w końcu nie byłam lepsza. Z tym, że on wyskakiwał z takimi pomysłami dużo częściej i od razu w pełni się angażował.
– Zachowujesz się inaczej – powiedział, kompletnie mnie zaskakując.
Rozszerzyłam oczy.
– Co masz na myśli?
Axel westchnął.
– Od wczoraj – doprecyzował nieco ciszej. – Zachowujesz się inaczej.
Zamilkłam na chwilę. Przestałam torturować biedną paprykę. Zamarłam z nożem w połowie krojenia.
Zachowywałam się inaczej? Może trochę. I miało to źródło w wielu czynnikach, które nałożyły się na siebie. Już samo nasze zbliżenie miało spory wpływ na moją postawę. Ale wiedziałam, że nie o to mu chodziło. Kiedy przeanalizowałam dzisiejszy i wczorajszy dzień, zauważyłam, że faktycznie bardziej filtrowałam swoje słowa. I starałam się trzymać w sobie irytację, którą Axel pobudzał nad wyraz skutecznie. Należał mu się dyplom w tej dziedzinie. Z wyróżnieniem. Może faktycznie traktowałam go nieco inaczej po tym, czego się o nim dowiedziałam.
Ale oczywiście nie miałam zamiaru tego przyznać.
– Wcale nie – zaprzeczyłam, przełykając z trudem ślinę.
– Przecież widzę – powiedział, odrywając dłonie od wyspy.
Obszedł ją, po czym stanął za mną. Zesztywniałam i wypuściłam nóż, kiedy objął mnie w pasie. Jego usta musnęły moją szyję.
– Nie chcę, żebyś patrzyła na mnie inaczej niż wcześniej. Jestem tą samą osobą. Nic się nie zmieniło – wyszeptał w moją skórę.
Zadrżałam, kiedy otulił mnie jego ciepły oddech.
– Patrzę na ciebie zupełnie tak samo – zapewniłam.
– A jednak się hamujesz.
– Gadasz głupoty.
– Wcześniej byłaś poirytowana. Widziałem to w twoich oczach, choć bardzo starałaś się to ukryć. Nie chowaj się przede mną, moja słodka Aubree – powiedział, przesuwając wargami po mojej szyi. – Zawsze chcę wiedzieć, co myślisz.
Zrobiło mi się jakoś cieplej. Obróciłam się i oparłam na nim całym ciałem.
– Nawet wtedy, kiedy chcę ci odkroić jakąś istotną część ciała? – zapytałam.
Zaśmiał się. Wibracje tego dźwięku rozeszły się po mojej skórze. Znów zadrżałam.
Kochałam, kiedy się śmiał.
– Szczególnie wtedy – odpowiedział. – Wyglądasz tak pięknie, kiedy się złościsz. W takich chwilach myślę o bardzo nieprzyzwoitych rzeczach.
Wciągnęłam drżący oddech, a następnie położyłam dłoń na jego policzku, odrywając go od swojej szyi. Przyciągnęłam jego twarz do swojej, składając na jego wargach krótki pocałunek.
– I tak nigdzie nie jedziemy – powiedziałam, odsuwając się. – To nie jest powód do tak drastycznego planu.
Axel prychnął.
– Oczywiście, że jedziemy. – Uśmiechnął się krzywo. – Masz dwie godziny, żeby się przygotować. Przyda nam się chwilowa zmiana otoczenia. Poza tym mówiłem poważnie. Powinniśmy skorzystać z drugiej połowy lata i trochę pozwiedzać.
Kochałam ten uśmiech i sposób, w jaki błyszczały jego oczy.
– To za mało! – zaprotestowałam stanowczo. – Mówiłam ci już, że nie przygotuję się tak szybko! Poza tym pies…
– Jade się nim zajmie – wtrącił. – Wszystko już załatwiłem.
Pokręciłam głową. To było jakieś szaleństwo. Moja asertywność topniała jednak w jego twardych ramionach. Otworzyłam usta, żeby dalej się sprzeczać, ale do mojego nosa doleciał bardzo nieprzyjemny zapach. Zapach spalenizny. Moje mięso! Zupełnie o nim zapomniałam.
– Cholera! – warknęłam, wyrywając się z objęć Axela.
Gdy biegłam w stronę patelni, jakby od tego zależało moje życie, usłyszałam za sobą gromki śmiech mężczyzny. To wcale nie było zabawne! Miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze uratować ten cholerny obiad.
Nie udało się.
Mięso było przypalone, a makaron i brokuły zupełnie rozgotowane.
***
Ollie pchnął drzwi tak mocno, że walnęły o ścianę. Podskoczyłam, prawie upuszczając torebkę. Kto by pomyślał, że kilkulatek ma aż tyle siły. Stałam właśnie w korytarzu przed swoją spakowaną walizką, sprawdzając, czy na pewno mam swoje słuchawki i czytnik. Bez tego nie ruszałam się z domu, szczególnie na dłużej. Właśnie w tym momencie syn Jade wpadł do domu z mocą huraganu.
– Zaczekaj! – Usłyszałam krzyk Jade, jeszcze zanim ją zobaczyłam.
Mały nawet na nią nie spojrzał. Na mnie w zasadzie również. Wydawało się, że w ogóle mnie nie zauważył. Od razu podbiegł do Oreo, który czekał koło drzwi, już odkąd usłyszał zbliżający się samochód.
– No, cześć – powiedział, sepleniąc odrobinę.
Objął za szyję psa, któremu to wyraźnie odpowiadało, bo machał ogonem i polizał chłopca po twarzy. Jade w końcu dogoniła syna i wspięła się na schody.
– Mały czarci pomiot! – mruknęła pod nosem, pokonując stopnie.
Rzuciła w stronę dziecka groźne spojrzenie, na które ten w ogóle nie zwrócił uwagi, bo był zbyt zajęty mizianiem się z psem. Później jej wzrok spoczął na mnie.
– Cześć! – przywitała się wesoło, rozciągając pomalowane na bordowo usta w uśmiechu. – Wybacz, że jesteśmy lekko spóźnieni, ale były okropne korki.
Odpowiedziałam na jej uśmiech.
– Nic się nie stało. Axel się jeszcze ubiera – uspokoiłam ją uprzejmie.
Tak naprawdę wcale nie spóźniła się jakoś mocno. A my z Axelem zbieraliśmy się dłużej, niż początkowo planował. W zasadzie to on wciąż nie był gotowy. Dwie godziny! Dobre sobie. Uwijałam się jak wariatka, a on sam nie dotrzymał swojego głupiego ustalenia. Przed chwilą ledwo co wyszedł spod prysznica. A kiedy szedł się myć, nie omieszkał zaprosić mnie, bym do niego dołączyła, poruszając przy tym sugestywnie brwiami. Najwidoczniej jakoś inaczej odmierzał czas, bo w ogóle mu się nie spieszyło. Gdybym przystała na jego propozycję, nigdy byśmy nie wyjechali. Musiałam uciekać naprawdę szybko, bo moja samokontrola była bardzo krucha, szczególnie gdy zaczął wymieniać rzeczy, które chciałby mi zrobić.
– Zrobić ci kawę czy coś? – zapytałam, idąc z nią do kuchni. – Nie mam pojęcia, ile jeszcze Axel będzie się zbierał. Wygląda na to, że jednak wcale mu się nie spieszy.
Jade roześmiała się tym swoim zachrypniętym głosem. Jej rozpuszczone, pofalowane włosy zatrzęsły się odrobinę. Jak zwykle prezentowała się nad wyraz atrakcyjnie, choć miała na sobie zwykłą szarą koszulkę i dżinsowe spodenki.
– Typowe – powiedziała, machając ręką. – Ale nie przejmuj się kawą. Wiem, gdzie co jest, sama sobie zrobię.
Zaczęłam się zastanawiać, jak często Jade tu zostawała. Weszła do kuchni i wyciągnęła kubek, stawiając go w ekspresie. Czuła się tu zupełnie swobodnie.
– To mu się często zdarza? – zapytałam, a gdy zauważyłam, że marszczy czoło w niezrozumieniu, dodałam: – Takie spontaniczne wyjazdy.
Wyrzuciłam energicznie rękę w powietrze. Jade uśmiechnęła się pod nosem.
– Niezbyt – odpowiedziała. – Od kiedy…
Jade się zawahała. Szybko zrozumiałam dlaczego. Nie była pewna, czy wiem, że Axel był w więzieniu, i nie chciała wsypać przyjaciela.
– Axel wyszedł z więzienia – dokończyłam za nią spokojnie.
Oparłam się plecami o blat wyspy i skrzyżowałam ręce pod piersiami. Jade uśmiechnęła się sztywno.
– No tak. Od kiedy wyszedł, wyjeżdżał tylko kilka razy – odpowiedziała.
W jej głosie słychać było jakieś napięcie. Z jakiegoś powodu ta rozmowa ją stresowała. Zmarszczyłam brwi.
– Rozmawiałam z nim… – Zawiesiłam głos. – O jego dzieciństwie.
Jade spojrzała mi w oczy z pewną ostrożnością.
– Ach, tak?
– Tak – powiedziałam. – Mogłaś mnie uprzedzić, wiesz? Nie wiem… Nakierować? Rozumiem, że jesteś jego przyjaciółką, a ja jestem kimś obcym, ale wyszłoby to o wiele lepiej, jakbym miała pojęcie jak… trudny jest to temat. Mam wrażenie, że źle do tego podeszłam.
Jade westchnęła.
– Chciałabym, Aubree. Naprawdę bym chciała, ale to coś, co musicie odkrywać sami.
Pokiwałam głową. Rozumiałam ją. Ale wciąż byłam nieco poirytowana, że rzuciła mnie na tak głęboką wodę bez żadnego przygotowania. W końcu sama nakierowała mnie na tę rozmowę. Może gdybym wiedziała nieco więcej, nie rozklejałabym się jak jakaś kretynka, podczas gdy w ogóle nie chodziło przecież o mnie. Zamiast być wsparciem, sama się posypałam. Nie byłam zadowolona ze swojej postawy w trakcie naszej rozmowy.
Jade przygryzła wargę.
– Aubree? – zapytała, wyrywając mnie z zamyślenia. – Jak poważne jest to, co jest między wami?
Jej pytanie zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Może dlatego, że było zupełnie przypadkowe i się go nie spodziewałam.
– Ja… ciężko powiedzieć – wydukałam. – Czemu cię to interesuje?
Nawet ja usłyszałam podejrzliwość w swoim głosie. Zmrużyłam oczy. Jade wyciągnęła w tym czasie kubek z gorącą kawą.
– Bez powodu – odpowiedziała, wzruszając ramieniem. – Po prostu mi na nim zależy. Wraz z Axelem i Killianem jesteśmy praktycznie rodziną. Bardzo dziwną rodziną składającą się z przypadkowych osób, ale jednak rodziną. Dbamy o siebie.
Starała się mówić i wyglądać swobodnie, ale zupełnie jej to nie wychodziło. Nić sympatii, którą poczułam, gdy robiła mi tatuaż, gdzieś wyparowała. Jade zwracała się do mnie uprzejmie, lecz czuć było bijący od niej dystans. Było oczywiste, że zależy jej na Axelu. Przypominała trochę lwicę, która ocenia, czy zagrażasz jej młodym. Nie rozumiałam tylko, dlaczego tak interesowała ją moja relacja z Axelem. Przecież to nie tak, że miałam zamiar go skrzywdzić albo w jakiś sposób go zwodziłam. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziałam, co z nami będzie na dłuższą metę. Nie miałam nad tym kontroli.
– To godne podziwu. – Najeżyłam się trochę. – Ale dalej nie wyjaśnia, dlaczego tak obchodzi cię nasz związek.
Powiedziałam to bez żadnego zastanowienia.
Jaki, kurwa, związek, Aubree?!
Nie było żadnego związku!
Jade dalej mierzyła mnie przenikliwym wzrokiem.
– Jestem po prostu bezpośrednia i ciekawa, co do niego czujesz – odpowiedziała zupełnie niewinnie. – Kochasz go?
Otworzyłam z szoku usta. Teraz była już bezczelna. Lepiej, żeby przestała, bo byłam gotowa wyrwać jej kubek, który tak kurczowo trzymała, i rozbić jej go na głowie. Co z tego, że w korytarzu bawił się jej syn.
– To zdecydowanie za szybko na takie pytanie – wycedziłam. – I to zdecydowanie nie twoja sprawa.
Spuściła wzrok, jakby faktycznie nieco zawstydziła się swoim atakiem. Ale to jej nie zatrzymało. Przełknęła ślinę i wróciła do mnie spojrzeniem. Było teraz nieco łagodniejsze.
– Nie chcę cię obrazić ani denerwować, po prostu myślę, że Axel…
– Axel nie może uwierzyć, że znowu wtykasz ten swój mały nosek w nieswoje sprawy. – Głos Axela rozległ się zza moich pleców.
Jeszcze nie słyszałam go tak surowego. Nawet tego dnia, gdy po raz pierwszy spotkałam Jade, a on kłócił się z nią przed domem.
Byłyśmy tak zajęte walką na spojrzenia, że żadna z nas nie zauważyła, że mężczyzna się zbliża. Jade od razu zamilkła i otworzyła szerzej oczy. Usta ściągnęła w wąską linię. Cała jej postawa stała się mocno napięta.
– Wujek Axel! – Ollie niespodziewanie wbiegł w jego nogi.
Axel wpatrywał się jeszcze przez moment w jego matkę. Twarz miał wykrzywioną od gniewu, a szczękę zaciśniętą. Dopiero gdy zerknął na malca, jego rysy wyraźnie złagodniały. Potargał jego proste niczym struny włosy.
– Cześć, kolego – powiedział, uśmiechając się nieco sztywno. – Tęskniłeś?
– Oczywiście!
Ollie przytulił się do jego nogi z czułością, po czym oderwał się od Axela i już go nie było. Pobiegł w stronę salonu, tupiąc głośno o podłogę. Oreo pognał za nim.
– Przepraszam, Axel – zaczęła Jade, zapadając się w sobie.
Głowa Axela wystrzeliła w jej kierunku. Spokój, który gościł na jego twarzy jeszcze chwilę temu, gdy witał się z Ollim, zniknął. Mięsień w jego szczęce zapulsował, gdy uniósł dłoń i jej przerwał.
– Nie chcę tego słuchać, Jade. Rozmawialiśmy o tym – powiedział i momentalnie zmienił temat, szybko wyrzucając z siebie słowa. – Przygotowałem dla was te same pokoje co zawsze. Wiesz, gdzie co jest. Jakby coś się działo, dzwoń.
Jade spojrzała na Axela z jakimś błaganiem w oczach. Na jej twarzy gościła mieszanka przeprosin i smutku. On jednak już nie zwracał na nią uwagi. Jego spochmurniały wzrok spoczął na mnie. Podszedł bliżej, a następnie wyciągnął dłoń.
– Jesteś gotowa? – zapytał.
Jego głos brzmiał dużo spokojniej. Chwyciłam jego dłoń i oderwałam się od blatu, ruszając się z miejsca.
– Axel! Naprawdę nie chciałam…
– Nie mam ochoty teraz z tobą rozmawiać, Jade. – Znów nie dał jej dokończyć.
Nawet na nią nie spojrzał. Usłyszałam jeszcze, jak kobieta wzdycha przeciągle za naszymi plecami. W głowie miałam pustkę. Nie byłam pewna, co tu dokładnie zaszło w ciągu kilku ostatnich minut.
Oniemiała dałam się prowadzić Axelowi. Wyszliśmy razem do korytarza, a potem na zewnątrz. Axel bez słowa zabrał nasze walizki i wpakował je do bagażnika. Kiedy odjeżdżaliśmy, zauważyłam jeszcze zmartwioną twarz Jade zza okna. Obserwowała nasz samochód, aż nie zniknęliśmy jej z oczu.
***
Za mała. Ta przeklęta sukienka była za mała. Powinnam to przewidzieć od razu. Tak mi się wydawało, że przez ten krój będę miała problem, by w nią wejść, ale tak mi się podobała, że uparłam się, żeby chociaż spróbować. Była naprawdę ładna. Czerwona w białe kwiatki z rozcięciem do połowy uda. Kończyła się na wysokości połowy łydki. Ale góra była tak skonstruowana, że zupełnie przygniotła moje olbrzymie cycki. Wszystko inne jakoś leżało. Za to moje piersi zostały uwięzione w tym diabelsko sztywnym materiale. Nie miałam pojęcia, kto projektuje te ubrania, ale był dupkiem z jakąś nienawiścią do wielkich biustów.
Podskakiwałam, jakby ktoś postawił mnie w samym środku ognia, żeby wydostać się z tej niezwykle pięknej pułapki. Przeklęłam pod nosem.
– Żyjesz tam? – zapytał Axel.
Czekał na mnie przed przymierzalnią wraz z górą toreb. Tak jak obiecał, przed wyjazdem zahaczyliśmy jeszcze o centrum handlowe. Tak właściwie mieliśmy już wychodzić, ale zobaczyłam to cholerstwo na wystawie.
Sapnęłam wściekle, nie mogąc porządnie uchwycić materiału. Moje ruchy były mocno ograniczone. Kiedyś pewnie taka sytuacja doprowadziłaby mnie do płaczu. Nienawidziłam robić zakupów, gdy byłam nastolatką. Byłam załamana za każdym razem, kiedy coś było za małe. Dziś byłam po prostu wkurwiona. I na tę sukienkę i na własną głupotę.
– Nie – warknęłam w odpowiedzi na jego durne pytanie. – Umieram, kurwa.
Głowa Axela wsunęła się za ciężki materiał odgradzający przymierzalnię.
– Dobra, teraz jestem zaintrygowany – powiedział, obrzucając mnie spojrzeniem. – Co wkurzyło cię bardziej ode mnie? Jeszcze nigdy nie słyszałem tyle jadu w twoim głosie. Jestem prawie zazdrosny.
Zacisnęłam zęby. Oczywiście, że musiał wparować tu i pogorszyć już i tak dramatyczną sytuację.
– Nie mogę zdjąć tego cholerstwa! – warknęłam, tupiąc nogą, gdy znów poległam. Tupnęłam nogą. Naprawdę. Jak jakieś małe dziecko. To był znak, że zaczynam tracić rozum. Axel zaśmiał się pod nosem. – To wcale nie jest zabawne! – syknęłam, gromiąc go wzrokiem. – Dobrze wiedzieć, że moje cierpienie cię bawi!
Axel uśmiechnął się szerzej i wszedł do środka ciasnej przebieralni. Jego wysoka sylwetka wypełniła niemal całą przestrzeń. Cudownie.
I jak teraz miałam to zdjąć, do cholery?!
– Wcale mnie nie bawi – odpowiedział. – Nigdy nie posunąłbym się do takiej niegodziwości.
– Szczerzysz się jak głupek – wytknęłam mu.
– Bo cieszy mnie twój widok. – Wzruszył ramieniem.
Zmrużyłam oczy i zacisnęłam palce na sukience. Jak jakoś weszła, to musiała zejść. Byłam przekonana, że takie właśnie są prawa fizyki.
– Pomóc ci? – zapytał Axel, unosząc brew.
– Sama sobie świetnie radzę – syknęłam.
W ogóle sobie nie radziłam.
– Właśnie widzę.
Więcej nie pytał i po prostu oderwał moje palce od sukienki. Nie wiedziałam, które uczucie było silniejsze. Ulga czy irytacja. Poddałam się jego ruchom. W sumie jak już tu był i mnie wkurzał, to mógł za mnie walczyć z tą złośliwą częścią garderoby.
– Podnieś ręce – polecił.
Podniosłam. Axel chwycił sukienkę w okolicy tali, gdzie luźnego materiału było nieco więcej. Podciągnął ją w górę. Zajęło to tylko chwilę i moje cycki w końcu znowu były wolne. Przeciągnął sukienkę przez moje ręce i rzucił ją na podłogę. Niemal jęknęłam z wdzięczności.
– Nie musisz dziękować – powiedział, zarozumiale przekrzywiając głowę.
– Nie zamierzałam – odpowiedziałam. – Świetnie sobie radziłam bez ciebie.
Uniósł brew w powątpieniu, ale tego nie skomentował. Zamiast tego jego wzrok przesunął się w dół na moje piersi. Stałam przed nim w samych koronkowych majtkach. Oblizał usta.
– Dajesz mi tak wiele pomysłów, moja słodka Aubree – wyszeptał.
Cofnęłam się, uderzając plecami o lustro. W tej małej przestrzeni zaczynało brakować powietrza. Oczywiście, że jego spaczona głowa zawędrowała w tym kierunku.
– Nie będziemy uprawiać seksu w przymierzalni – zastrzegłam, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Nie podziałało to tak, jak planowałam. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa. – I nie dotkniesz mnie w tej przymierzalni – dodałam.
Axel przybrał zbolałą, rozczarowaną minę, a kąciki jego ust opadły.
– Totalnie psujesz zabawę.
– Tak, oto ja, niszczycielka wszelkiej radości! – zakpiłam. – A teraz wyjdź.
Posłał mi ostatnie, kompletnie przerysowane, pełne żałości spojrzenie, ale wyszedł. Spojrzałam na leżącą na podłodze sukienkę z taką nienawiścią, że zdziwiłam się, że nie zapłonęła od mojego wzroku. Podniosłam ten podły kawałek szmaty. W międzyczasie wcale nie zastanawiałam się, czy gdybym nie wygoniła Axela, to ktokolwiek zauważyłby, co byśmy tu zrobili. Moje wnętrze strawiły płomienie. Tym razem miały niewiele wspólnego z nienawiścią do sukienki. Płonęły jasno i niekontrolowanie dla Axela.