- promocja
- W empik go
Blask Wiecznego Płomienia - ebook
Blask Wiecznego Płomienia - ebook
Niespodziewany dar oferuje niezwykłą moc, zdolną odmienić los Diem, a jednocześnie może pozbawić ją życia.
Dziewczyna znalazła się w centrum nadchodzącej wojny i jednocześnie odkryła coś, co mogłoby jej pomóc ocalić swoich pobratymców. Aby z tego skorzystać, musi przetrwać najbliższe trzydzieści dni, zawarłszy piekielny układ z najbardziej znienawidzonymi przez siebie ludźmi – królewską rodziną z rodu Corbois.
Jednak gdy wkracza w środowisko elity Potomków, szybko zdaje sobie sprawę, że odróżnienie dobra od zła nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Nowe sojusze zacierają granice między przyjaźnią a wrogością.
W dodatku matka Diem nadal się nie odnalazła, a pozostawionych przez nią tajemnic nie da się już dłużej ignorować, podobnie jak Strażników Wiecznego Płomienia oraz ich żądań. Uwięziona między starym uczuciem a nowym gorącym pożądaniem, dziewczyna musi spojrzeć prawdzie w oczy i zrozumieć, kim się stała i czego tak naprawdę pragnie, zanim skończy się jej czas.
Nadchodzi wojna, a niebezpieczni wrogowie czyhają na nią za każdym rogiem, jednak najtrudniejszą dla niej bitwą może okazać się ta o jej serce.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-797-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lumnos, Królestwo Światła i Cienia
Światło płonie, a cienie atakują znienacka
Ich niebieskie oczy prześladują podróżnych dzień i noc
Fortos, Królestwo Siły i Męstwa
Z czerwonymi oczami i ostrzami pokrytymi krwią wrogów
Uzdrowią cię w pełni lub zadadzą śmiertelny cios
Faunos, Królestwo Bestii i Okrutników
Futrzaste, pierzaste oraz pełzające bestie
Ich żółte oczy kontrolują wszystko
Arboros, Królestwo Korzeni i Cierni
Zielony mech wzbudza gniew natury
A najładniejsze kwiaty posiadają trujące kolce
Ignios, Królestwo Piasku i Płomieni
Płomień w sercu, chwała w zasięgu wzroku
Pustynia skrywa ich potęgę
Umbros, Królestwo Umysłu i Wiecznych Sekretów
Czarne tęczówki niczym skamieniałe serca
Pocałunek, który wkrótce zniewoli twój umysł
Meros, Królestwo Morza i Przestworzy
Spojrzenie porównywalne z bezlitosnymi falami
W głębokiej wodzie utopi twe błagania
Sophos, Królestwo Mądrości i Magii
Iskierka prawdziwej mądrości
Różowe oczy przyczynią się do twej zguby
Montios, Królestwo Kamienia i Lodu
Skamieniała twarz z pustymi oczami
Strzeż się ich chłodnego spojrzenia u kresu swych dniROZDZIAŁ 1
To na pewno jakieś złudzenie.
Musiałam mieć zwidy.
To jedyne wytłumaczenie tego, co się wydarzyło. Wizje, przed którymi chroniłam się przez dekadę, powróciły i mogłam za to winić jedynie siebie.
Przez lata przyjmowałam bardzo rzadką substancję, zwaną płomiennym pyłem. Robiłam to po to, aby odpędzić od siebie nieprawdopodobne, szalone halucynacje. Miewałam je dosyć często, gdy byłam jeszcze dziewczynką. Myślałam, że jestem zdolna doświadczać i robić rzeczy niedostępne dla zwykłych śmiertelników.
Zanim dziewięć miesięcy temu moja mama zniknęła bez śladu, pilnowała mnie, abym przyjmowała codzienną dawkę tego pyłu. Można powiedzieć, że miała obsesję na tym punkcie. Była najlepszą uzdrowicielką w Królestwie Światła i Cienia, jednym z dziewięciu królestw Emarionu, ale pomimo tego wciąż o mnie dbała. Ostrzegała, że wizje mogą powrócić, jeśli odstawię lek choćby na jeden dzień.
Cóż… nie zażywałam go już zdecydowanie dłużej niż dobę.
Minęło kilka tygodni, odkąd wyrzuciłam cały zapas charakterystycznego czerwonego proszku do morza. Uczyniłam to z nieznanych sobie powodów.
Całkiem prawdopodobne, że postąpiłam w ten sposób, bo substancja ta tłumiła moje emocje i sprawiała, że czułam się w środku pusta. Niezdolna do podejmowania samodzielnych decyzji. Możliwe, że skłoniła mnie do tego również tajemnicza czarnooka kobieta, która zaczepiła mnie w ciemnym zaułku, i nalegała, bym zrezygnowała z przyjmowania pyłu, grożąc, że ujawni moje rodzinne sekrety. Nie miała prawa ich znać.
Płomienny pył odzwierciedlał wszystko, czego nienawidziłam w życiu. Każdą stratę, tajemnicę oraz niewidzialną uprząż, trzymającą mnie w bezpiecznej bańce. Gdy go wyrzuciłam, poczułam się w końcu wolna. Nigdy w życiu nie było mi dane tego zakosztować.
Kiedy klęczałam w kręgu dymiącej, poczerniałej trawy tuż przed rodzinnym domem, znów stałam się więźniem własnego szaleństwa. Mój młodszy przyrodni brat Teller przyglądał się unoszącemu się nad moją głową przedmiotowi. Sam chyba nie wierzył w to, co widzi. Płomienny pył stanowił jedyną szansę na uwolnienie się od tego obłędu. Sama sobie zafundowałam ten stan, beztrosko wyrzucając cały zapas czerwonego proszku do Świętego Morza.
Z trudem przełknęłam ślinę z powodu ucisku w gardle, przypominając sobie słowa Tellera.
„Diem, na twojej głowie spoczywa korona. Zostałaś wybrana. Jesteś nową królową Królestwa Lumnos”.
– Oszalałam – wykrztusiłam ochrypłym głosem. – Postradałam zmysły i nie jestem w stanie nic z tym zrobić.
– Wcale nie oszalałaś – zapewnił Teller, choć nie brzmiał zbyt przekonująco. – Przecież widzę tę Koronę. Unosi się tuż nad twoją głową.
Chciałam ją z siebie zdjąć, ale gdy próbowałam dotknąć jej ręką, poczułam wyłączne zimne powietrze.
Kiedy Teller się do mnie zbliżył, jego twarz oświetlił nieziemski blask. Odwróciłam się, aby poszukać w zaciemnionym lesie źródła tego światła. W końcu zdałam sobie sprawę, że jasna poświata pochodzi ode mnie, z miejsca nad głową oraz ze srebrzystego blasku, emanującego z całego ciała.
Kolejne zwidy.
Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie.
– Zawołam ojca – zaproponował. – Jeśli on również to zobaczy, to…
– Nie! – krzyknęłam. Nasz ojciec, Andrei, już i tak się na mnie wściekł, a kłótnia między nami okazała się zupełnie niepotrzebna. Och, bogowie… powiedziałam mu tyle okropnych rzeczy…
„Nie jesteś moim ojcem!”
„Gdzie jest mama? Dlaczego przestałeś jej szukać? Dlaczego po niej nie rozpaczałeś?”
„Możliwe, że jej nie szukałeś, bo w ogóle cię nie obchodzi i masz ją gdzieś”.
„A może to przez ciebie odeszła i boisz się nam do tego przyznać”.
Żałowałam każdego pojedynczego słowa.
Choć nie był moim biologicznym ojcem, Andrei traktował tę rolę z ogromnym oddaniem.
Kochał bezgranicznie zarówno mnie, jak i mamę, a ja wylałam na niego całą złość, chociaż nie wierzyłam, że odegrał jakąkolwiek rolę w zniknięciu matki. Frustracja z powodu nieustających rodzinnych tajemnic doprowadziła mnie na skraj wytrzymałości. Całkowicie straciłam nad sobą panowanie.
Prawdopodobnie nigdy mi tego nie wybaczy. Gdyby się jeszcze dowiedział, że okłamywałam go również w sprawie płomiennego pyłu…
– Nie mów mu jeszcze – błagałam. – Proszę, Teller.
– Musimy komuś o tym powiedzieć. Jeśli nad tobą naprawdę unosi się Korona Światła, to znaczy, że król umarł i zostaniesz zmuszona… – Potrząsnął głową, nie mogąc wydusić z siebie kolejnego słowa.
Nie.
To wszystko nie miało miejsca. Przewidziało mi się tylko.
Możliwe, że nawet Teller nie stał obok mnie. Prawdopodobnie rozmawiałam sama ze sobą, pogrożona we własnym szaleństwie.
Skupiłam się na linii brzegowej, znajdującej się tuż przed naszym rodzinnym domem. Patrzyłam na miejsce, z którego kilka tygodni temu wypłynęłam na morze, by wyrzucić cały zapas płomiennego pyłu.
Nurt wody w tym obszarze był dość silny, ale może…
Podniosłam się z ziemi i chwiejnym krokiem podeszłam do morza. Zawahałam się przez chwilę, po czym zdjęłam buty i odpięłam pas z bronią. Wciąż miałam na sobie koszulkę Luthera oraz spodnie z ochraniaczami, będące częścią munduru Gwardii Królewskiej. Zostałam ubrana w te rzeczy przez kuzynkę Luthera, ponieważ moje rzeczy spłonęły w zbrojowni. W końcu weszłam do morza, a tkanina nasiąkła lodowatą wodą, przyklejając się do skóry.
– Do jasnej cholery, Diem, co ty wyprawiasz? – zaprotestował Teller. – Wracaj tutaj! Przecież woda jest lodowata! Cała przemarzniesz!
Nie odpowiedziałam. Zbyt mocno pochłonęło mnie poszukiwanie płomiennego pyłu. Zanurkowałam, szukając charakterystycznych naczyń w kształcie półksiężyca. Niestety woda okazała się tak mętna, że nie mogłam nic zauważyć.
Wynurzyłam się i z trudem wciągnęłam powietrze. Spojrzałam na swoje odbicie w tafli morskiej i w końcu ujrzałam ją na własne oczy. Unosiła się nade mną, a emanujące od niej rozproszone światło mieniło się niczym kamienie szlachetne.
Korona Światła w całej okazałości.
Nie, to niemożliwe, wmawiałam sobie. Nie ma tam Korony, to wyłącznie moja chora wyobraźnia. Już dawno zagubiłam się w tym szaleństwie.
Ogarniający mnie strach stał się tak przerażający, że zanurzyłam się ponownie w głębokiej wodzie, przeszukując desperacko dno morza.
– Diem, wracaj tutaj! – zawołał mój brat. – Razem coś wymyślimy!
Znów się wynurzyłam, by mu odpowiedzieć.
– Nie mogę – odparłam. – Nie mogę… Muszę…
– Wracaj tu natychmiast albo zawołam ojca.
– Nie! – Odwróciłam głowę i ujrzałam panikę w jego karmelowobrązowych oczach.
– Proszę, Diem – błagał. – Przerażasz mnie.
– Wyrzuciłam cały zapas płomiennego pyłu. Wkurzyłam się i… – Zagłębiłam się po raz kolejny w atramentowoczarnym morzu. Po chwili znów musiałam zaczerpnąć powietrza. – Muszę go znaleźć. Mogłabym powstrzymać to szaleństwo, gdybym go tylko znalazła.
– Płomienny pył nie odwróci tego, co się wydarzyło, D. – Brat spojrzał na mnie ze współczuciem. – Ta Korona nad twoją głową jest prawdziwa – zawołał.
– Nie – szepnęłam. Poczułam, że niewidzialna pętla zaciska się wokół mojej szyi.
– Pamiętasz, jak byliśmy mali… – zaczął łagodnym tonem – …tak strasznie się bałaś, że płomienny pył nie zadziała. Kazałaś mi obiecać, że jeśli zauważę, że zaczynasz wariować, to mam ci o tym powiedzieć. Przyrzekłem, że to zrobię, pamiętasz?
Przytaknęłam.
– Musisz mi zaufać. Przysięgam ci na własne życie, że to nie są jakieś zwidy. Nie wiem, jak do tego doszło, ale ten czerwony proszek nie sprawi, że Korona tak po prostu zniknie.
Brzmiał tak szczerze, że byłabym w stanie mu zaufać, gdybym go tylko słuchała. Skupiłam się jednak na stojącej za nim ciemnowłosej, niebieskookiej, elegancko ubranej dziewczynie. Trzymała w ręku bukiet białych róż, a ich delikatne płatki zostały oświetlone przez blask księżyca.
– Na Błogosławionych Przodków, jesteś… jesteś… – Nastolatka upuściła kwiaty, a te po chwili rozsypały się na piasku.
Teller był tak zszokowany, że prawie potknął się o własne nogi.
– Lily! Co ty tu robisz?
Spojrzała na mnie, skupiając się na Koronie.
– Diem powiedziała mi, że mogę do was przyjść na kolację. Pomyślałam… – Zakryła dłonią usta. – Czy to się dzieje naprawdę? Czy ty…?
Niespodziewane pojawienie się Lily wyrwało mnie z chwilowego zamroczenia. Podpłynęłam do brzegu, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Chciałam jej wyjaśnić, że ta Korona nie jest prawdziwa, że to wyłącznie omamy, ale ogarnął mnie taki strach, że nie zdołałam niczego z siebie wydusić. W tamtym momencie prawda okazała się zbyt skomplikowana…
– To oznacza, że nasz król nie żyje – mruknęła Lily, kładąc rękę na sercu. – Niech żyje nasza królowa!
– Proszę, nie – zaprotestowałam, próbując wyżymać wodę z przemoczonych ubrań. – Nie jestem twoją królową.
Teller spojrzał na nas obie i po chwili zaczął klękać.
– Niech żyje…
– Och, przestań – mruknęłam, chwytając go za ramię. – Tylko nie ty, proszę…
Lily opuściła głowę.
– Wybrała cię sama Błogosławiona Matka Światła.
– Popełniła błąd. Nie mogę zostać królową. Proszę… czy możesz wstać? Jestem zwykłą śmiertelniczką.
Dorastając w biednej dzielnicy Miasta Śmiertelnych, całe życie spędziłam odizolowana od luksusowego świata Potomków, czyli dziedziców dziewięciorga bogów oraz bogiń, nazywanych Przodkami, którzy dawno temu opanowali nasz świat. Nie miałam pojęcia o zasadach panujących w królestwie, wiedziałam tylko tyle, że kiedy monarcha umierał, tron przechodził na najpotężniejszego z Potomków. Jej Koronę mogli nosić tylko ci, mający w żyłach choć kroplę krwi Matki Światła.
Aż do tamtej chwili…
Lily wstała z kolan, a jej spojrzenie wypełniał szacunek.
– Być może zdecydowała, że nadszedł w końcu czas, by rządził nami śmiertelny.
– Czy kiedyś się to zdarzyło? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Śmiertelnik nie rządził nigdy żadnym z dziewięciu królestw. Ale powiadają, że Błogosławiona Matka Światła widzi to, co czeka nas w przyszłości. Być może sądzi, że potrzebna jest nam zmiana.
– A może wcale nie jesteś śmiertelniczką? – stwierdził Teller.
Spojrzałam na brata.
– Jak możesz tak mówić? Czy ja ci wyglądam na Potomkinię?
Przesunął ręką po karku, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Przyglądał mi się z takim zainteresowaniem, jakby widział mnie po raz pierwszy.
– Jesteś bardzo wysoka, zresztą tak jak oni. Zawsze byłaś silna i tak naprawdę nie widziałem, żebyś kiedykolwiek krwawiła, odkąd… – zrobił krótką przerwę – …zaczęły się twoje wizje.
– Przecież widziałeś, że krwawiłam – odparłam, choć nie mogłam sobie tego przypomnieć.
Zdarzyło się to wyłącznie raz. Kiedy znalazłam się w pałacu królewskim, Gwardzista Potomków zranił mnie ostrzem w szyję. Nóż w jego ręku został wykonany z fortosiańskiej stali, a to jedyny materiał potrafiący przebić ciało Potomków. Niezwykle wytrzymała skóra, zdolności lecznicze oraz umiejętności władania magią zaczynały pojawiać się u dzieci Potomków w okresie dojrzewania. W tym samym czasie, kiedy zdarzało mi się miewać przeróżne wizje.
Przypomniałam sobie ostatnie słowa księcia Luthera, gdy byliśmy ze sobą bardzo blisko. Obserwował wtedy niebieskoszarymi oczami krwawe ślady pozostawione przeze mnie na jego ciele.
„Wiem, że potrafisz wyczuć emanującą ode mnie moc. Tak jak ja czuję ją w tobie. Nie przypominasz mi śmiertelniczki pod żadnym względem, bliżej ci do mnie”.
Nie. Nie, nie, nie, nie.
Na pewno byłam zwykłym, nic nieznaczącym człowiekiem. Mama wiedziałaby, gdyby mężczyzna, któremu zawdzięczam życie, był Potomkiem. Nie ukrywałaby tego przede mną.
Ale czy na pewno…?
– Co jest nie tak z twoimi oczami? – zadała pytanie Lily, poszukując w nich charakterystycznego błękitu oznaczającego, że jestem Potomkinią Matki Światła. – Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. Czy one są…?
– Szare – dokończyłam za nią. – Nie mam takiego koloru oczu jak śmiertelnicy czy Potomkowie. Urodziłam się z brązowymi oczami, ale później zmienił się ich kolor, kiedy…
Lily westchnęła, tym samym przerywając moją wypowiedź.
– Szare? Twoje oczy są szare?
– Dlaczego tak cię to dziwi? Czy to coś oznacza?
– Pokaż mi je – nalegała.
Spięłam mięśnie ramion. Dawno temu przestałam zwracać uwagę na niezwykły kolor moich oczu. Prawo zabraniało posiadania dzieci o mieszanym pochodzeniu. Każde niebieskookie niemowlę, którego rodzice nie potrafili udowodnić, że ma w sobie czystą krew, zostawało z góry skazane na śmierć.
To dobry powód, by matka okłamywała mnie na temat mojego pochodzenia, uświadomiłam sobie.
Lily spojrzała na moje tęczówki, a z jej ust wydobył się stłumiony krzyk. Odsunęła się, a następnie odwróciła do mnie plecami, jakby chciała uciec.
– Muszę już iść. Powinnam powiadomić Luthera. Będzie…
– Nie! – Podbiegłam do niej i chwyciłam ją za ramię. – Lily, nie możesz o tym powiedzieć bratu. Musisz mi obiecać, że nie piśniesz ani słówka.
– Nie rozumiesz. Luther może ci pomóc. Widział…
– Nie potrzebuję jego pomocy – odparłam stanowczo. Zrobiło mi się przykro, że na jej twarzy pojawił się smutek. Prawda była taka, że w tej kwestii, nigdy nie doszłybyśmy do porozumienia.
Jej brat to prawowity następca tronu, przygotowywany do jego objęcia od najmłodszych lat. Moc, jak i magia księcia okazały się tak potężne, że nikogo innego nawet nie brano pod uwagę na nowego monarchę. Jego imię zostało już praktycznie wygrawerowane na Koronie.
Miałam świadomość, że kilka godzin temu dźgnęłam go ostrzem w gardło, podczas gdy rozmowa doprowadziła nas prawie do kłótni. Nie chciałam go na razie informować, że jest mi winny posłuszeństwo.
– Nie może się o tym dowiedzieć – oświadczyłam. – Nikt nie może. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Proszę, Lily, błagam cię.
– Ale przecież jesteś naszą królową – wyjaśniła, brzmiąc na urażoną.
Ścisnęłam ją mocniej.
– Jeśli jestem waszą królową, to musisz być mi posłuszna, prawda? Musisz robić wszystko, co ci rozkażę, tak?
Przytaknęła, przygryzając dolną wargę.
– W takim razie rozkazuję ci jako twoja królowa, abyś nikomu o tym nie mówiła. Zwłaszcza księciu Lutherowi.
Westchnęła, zdając sobie sprawę, że wpadła we własne sidła.
– Wystarczy, że ktoś na ciebie spojrzy i od razu się dowie, że jesteś nową monarchinią – stwierdził Teller, wskazując na Koronę.
– Musi istnieć jakiś sposób, by ją zdjąć lub ukryć przed światem! – Spojrzałam z nadzieją na Lily. – Prawda?
– Król Ulther zakładał ją tylko na specjalne okazje – poinformowała, a następnie zawahała się przez chwilę. – Możliwe, że nie zdołasz się jej pozbyć, dopóki nie ukończysz Rytuału.
– Lily mówi o Oficjalnej Ceremonii Koronacji. Jest to specjalna ceremonia odbywająca się na Coeurîle – wytłumaczył, spoglądając w kierunku zakazanej wyspy na Świętym Morzu. Nigdy nie byłam bardziej dumna, że mój brat to jedyny człowiek zaproszony do nauki w prestiżowej placówce Potomków. Dzięki temu posiadał doskonałą wiedzę na temat ich niezwykłych tradycji.
– Kiedy ma się odbyć ten rytuał?
– Po zakończeniu Etapu Wyzwań. W ciągu tych trzydziestu dni każdy Potomek w królestwie ma możliwość rzucić wyzwanie nowemu władcy, jeśli uzna, że jest to osoba… – Teller posłał mi współczujące spojrzenie – …niegodna, by nosić Koronę.
– W porządku. – Zaśmiałam się, czując, że kamień spadł mi z serca. – Świetnie się składa. Jeśli Luther rzuci mi wyzwanie, to po prostu oddam mu tę cholerną Koronę. Niech wszyscy myślą, że się do tego nie nadaję, i odzyskam święty spokój.
Teller i Lily zerknęli na siebie porozumiewawczo.
– To nie takie proste – oznajmił cicho. – Jeśli Wyzwanie zostanie przyjęte, pojedynek potrwa tak długo, dopóki albo nowy władca albo pretendent do Korony nie zostanie zabity. – Teller wyglądał na zdenerwowanego. – To walka na śmierć i życie, D.
– Na pewno jest jakiś inny sposób… – Zamilkłam, widząc przerażenie w oczach brata.
Traciłam grunt pod nogami. Jeśli to wszystko to prawda, życie, jakie znałam, dobiegło końca. Śmiertelnicy, nieufni wobec Potomków i szczerze nienawidzący członków rodziny królewskiej, przegoniliby mnie z miasta. Czy przetrwałabym na tyle długo, by móc pogodzić się z ojcem i odnaleźć zaginioną mamę?
Nie mogę również zapomnieć o Henrim… Och, bogowie, kochany Henri.
Młodzieńcza miłość. Oświadczył mi się, a ja wciąż mu nie odpowiedziałam. To właśnie on wciągnął mnie w krwawe szeregi Strażników Wiecznego Płomienia, śmiertelnego ruchu oporu. Jego członkowie udowodnili, że nie cofną się przed niczym, by zabić wszystkich Potomków. Jeśli uważali mnie za jedną z nich, to nie znalazłam się w najlepszym położeniu. Kiedy zobaczą tę Koronę…
Przytłoczyło mnie to wszystko. Jeszcze wczoraj byłam nic nieznaczącą śmiertelniczką, wiodącą pozbawione większego sensu życie… A czym się stałam?
– Powiedz mi, że mam jakieś omamy – wyszeptałam. – Postradałam zmysły, a to wszystko jest jakimś koszmarem.
Teller objął mnie w talii.
– Cokolwiek się stanie, nigdy cię nie zostawię. Razem sobie z tym poradzimy.
Jego drżący głos sprawił, że prawie się rozpłakałam. Posiadając elitarne wykształcenie, wiedział znacznie więcej niż ja o konsekwencjach wynikających z noszenia Korony. Jeśli tak bardzo się bał…
Ogarnął mnie ogromny wstyd. Przestałam panikować, ale czułam się jakoś nieswojo. Jako starsza siostra powinnam okazać mu wsparcie oraz obiecać, że wszystko będzie dobrze. Kiedy zniknęła mama, on jedyny zachował spokój i stał się podporą całej naszej rodziny. Nie mogłam pozwolić, by dźwigał za mnie to brzemię.
Wzięłam głęboki wdech, tłumiąc w sobie strach i tym samym akceptując wszelkie czekające na mnie przeciwności losu. Odsunęłam się od Tellera, a następnie położyłam dłoń na jego policzku. Światło pochodzące z Korony rozświetliło jaskrawym blaskiem oczy brata, ukazując w nich niepokój, który tak bardzo starał się ukryć.
– Pójdź jutro do taty oraz Henriego. Poinformuj ich, że wyjechałam z miasta, by odwiedzić starego przyjaciela. Powiedz im również, że nie wiesz, kiedy wrócę.
Spojrzał w kierunku naszego rodzinnego domu.
– Jesteś pewna, że nie powinniśmy razem poinformować o tym ojca? A jeśli mama zdążyła mu coś powiedzieć, zanim… – Ucichł.
– Jeszcze nie teraz. Muszę poukładać sobie wszystko w głowie.
Zmarszczył brwi, ale po chwili skinął głową. Odmówiłam cichą modlitwę, dziękując za tak lojalnego brata. Nie miałam jednak pewności, czy skierowałam ją do Matki Światła, czy bardziej do Starych Bogów.
– Gdzie będziemy dzisiaj spać? – zapytał.
– Zostaniesz w naszym domu. Przejrzyj swoje książki i poszukaj w nich czegokolwiek o Koronie, Oficjalnej Ceremonii Koronacji, pojedynkach i wszystkim, co mogłoby mi pomóc.
– A co z tobą?
Na to pytanie nie znałam odpowiedzi. Nie mogłam ryzykować, że ktoś mnie zobaczy, dopóki nie dowiem się, jak ukryć tę piekielną, unoszącą się nad moją głową rzecz.
– Mogę pomóc – wtrąciła się Lily. – Na królewskich terenach łowieckich, znajdujących się niedaleko pałacu, jest mały domek. Nikt nie ośmieliłby się z niego skorzystać bez pozwolenia króla. Możesz być pewna, że nikt ci tam nie będzie przeszkadzać. Poza tym, jesteś teraz jego właścicielką. – Wzruszyła ramionami. – Wszystkie dobra królewskie należą teraz wyłącznie do ciebie.
Cały ten majątek, przepych, którym kiedyś gardziłam, stanowiły moją własność. Na samą myśl o tym serce zaczęło mi szybciej bić. Zastanawiałam się, co uczyniłabym z tym bogactwem, jakie problemy bym rozwiązała, jak wielu ludziom mogłabym pomóc…
Potrząsnęłam głową, by odsunąć od siebie te myśli. Nie zamierzałam zasiadać na tronie, a tym bardziej nie chciałam z nikim walczyć na śmierć i życie. To wszystko to jedna wielka pomyłka.
Potrzebowałam tylko trochę czasu, aby to udowodnić.ROZDZIAŁ 2
Droga do królewskiego domku myśliwskiego zajęła mi około godziny. Była to przestronna chata usytuowana w cichym zakątku lasu, a jej wnętrze zostało wykończone drogim gatunkiem drewna. Znajdowały się tutaj wygodne fotele pokryte wieloma warstwami skór, w głównym pomieszczeniu unosił się zapach tytoniu oraz hikory, natomiast ściany zdobiły głowy zabitych bestii i portrety, przedstawiające dawnych władców.
Przed wejściem do tego pomieszczenia znajdowały się drzwi, zabezpieczone specjalnym zamkiem. Dało się go otworzyć, dobrowolnie utaczając królewską krew. Nakłułam palec, a następnie dotknęłam nim gładkiej, czarnej powierzchni. Usłyszałam kliknięcie zapadki i uświadomiłam sobie, że wstępuję na nową drogę w życiu.
Nie mogłam już dłużej ignorować tej prawdy. To ja posiadałam królewską krew, bo zostałam nową królową. Przynajmniej na razie.
Pomimo moich licznych protestów Lily obiecała, że wróci do mnie z jedzeniem i suchymi ubraniami. Jej niespodziewana gotowość, by służyć, wydała mi się niepokojąca. Odbiegało to znacznie od codziennej niechęci, a nawet nienawiści, z jaką większość śmiertelników traktowała Koronę. Łatwiej było okazywać szacunek władcy, będąc przekonanym, że twój brat odziedziczy tron.
Nie miałam odwagi zapytać, jak Luther może zareagować na utratę Korony. Wszyscy żyli w przekonaniu, że to on zostanie nowym królem, ciekawiło mnie więc, czy zabije mnie na miejscu, czy raczej poczeka na pojedynek, by zrobić to formalnie.
Ostatnio kiedy się spotkaliśmy, nie czułam się tak, jakby był moim wrogiem. Uratował mi życie, wyciągając z rozpadającej się zbrojowni. A kiedy się żegnaliśmy, to jego uwodzicielskie spojrzenie, boski pocałunek…
Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie dreszcz.
Podeszłam do masywnego kamiennego paleniska. Z trudem rozpaliłam w nim ogień, a potem dokładałam drewno drżącymi, niemal odmrożonymi palcami. Mając przyklejone mokre ubrania do skóry, nie mogłam się rozgrzać bez względu na to, jak wysoka temperatura panowała wokół.
Ściągnęłam przez głowę przemoczoną koszulę i położyłam ją przy palenisku. Po chwili zajęłam się resztą rzeczy. Uśmiechnęłam się, patrząc na elegancką bieliznę, w którą rano ubrała mnie kuzynka Luthera, gdy byłam jeszcze nieprzytomna. Koronka miała kolor wina i została ozdobiona aksamitną wstążką, a zapięcie między piersiami wieńczył szafir otoczony licznymi perłami.
Jak mogłabym wkroczyć do świata, w którym nawet bielizna kosztowała więcej niż wszystko, co kiedykolwiek posiadałam?
Okryłam się kocem, a następnie wrzuciłam kolejną kłodę do paleniska, co wywołało fontannę iskier. Poczułam ogarniającą mnie panikę, gdy wróciłam myślami do zbrojowni. Znów słyszałam liczne krzyki ofiar, a przed oczami pojawiły mi się wysokie płomienie buchającego ognia. Wydawało mi się, że są skierowane w moją stronę, oskarżając, że to wszystko wyłącznie moja wina i że to ja zabiłam tych ludzi.
Skóra wciąż mnie piekła na samą myśl o piekielnym żarze atakującym mnie, kiedy budynek się zawalił. Pomimo tych zdarzeń na swoim ciele nie dostrzegłam nawet pojedynczej rany. Nie zauważyłam żadnych dowodów na to, że ogień strawił ubrania i pozbawił mnie przytomności na wiele godzin. Żaden śmiertelnik nie miał prawa tego przeżyć… a jeśli nie byłam…?
– NIE – skarciłam samą siebie, zaciskając zęby. Odepchnęłam te myśli, zanim zdążyły się we mnie zakorzenić.
Wspomnienie pożaru przegnało całkowicie chłód, ale czułam się okropnie wyczerpana. Wydawało mi się, jakby całe życie zleciało mi w ciągu jednego beznadziejnego dnia. Nie wiedziałam, od czego powinnam zacząć, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
– Kiedy wszystko inne zawiedzie, nie zatrzymuj się – powtarzałam słowa wpojone mi przez ojca. – Jeśli nie dasz rady pobiec, idź, a jeśli nie możesz iść, to się czołgaj.
Głos taty rozbrzmiewał w mojej głowie.
„Jeśli wróg ma przewagę liczebną, czujesz się przytłoczona problemami lub wszystko wskazuje na to, że przegrałaś, nie zatrzymuj się. Idź przed siebie, walcz aż do ostatniego tchu”.
Serce mi się krajało. Chociaż cały czas wypełniała mnie złość po kłótni z ojcem, to jego słowa dały mi pewną klarowność sytuacji. Nie mogłam się wiecznie ukrywać w tej chacie. Otaczający mnie świat nie przypominał drapieżnego stworzenia mogącego w każdej chwili stracić zainteresowanie ofiarą i odejść. Musiałam się w końcu ruszyć i dowiedzieć, kim jestem oraz z czym się wiąże posiadanie Korony.
Nieważne, czy byłam królową, czy nie, wciąż pozostawałam tą samą Diem Bellator. Nikt z Bellatorów nie uciekłby przed wyzwaniem tylko dlatego, że się go przestraszył.
Usłyszałam dobiegający z dworu stukot końskich kopyt. To zapewne Lily.
Ogarnęło mnie poczucie winy, że wędrowała w nocy tam i z powrotem, mając tym samym złudną nadzieję, że zdobędzie moją przychylność. Owinęłam kocem nagie ciało, a następnie podeszłam do drzwi i otwarłam je, zanim dziewczyna zdążyła zapukać.
– Lily, naprawdę nie musiałaś…
Osłupiałam. Spojrzałam w oczy tak blade, że wydawały się niemal srebrne. Przecinała je postrzępiona blizna.
Zobaczyłam księcia Luthera.
Lily mnie zdradziła.
Sądziłam, że poznałam już najgorszą stronę Luthera, ale się myliłam. To, co wcześniej zaprezentował, okazało się niczym w porównaniu z tym, jak bardzo się na mnie wściekł.
Ledwo go rozpoznałam. Spojrzenie księcia wypełniało szaleństwo, miał szeroko otwarte oczy, a usta spierzchnięte. Klatka piersiowa rytmicznie unosiła się i opadała z każdym jego oddechem, a mięśnie w całym ciele się napięły. Wysadzany klejnotami miecz, który zwykle nosił na plecach, trzymał tym razem w zaciśniętej pięści.
Najwyraźniej nie zamierzał czekać do pojedynku, aby przelać moją krew.
Przeklęłam pod nosem. Moja broń nie mogła się przebić przez twardą skórę Potomka. Jedyny mogący mnie ocalić oręż, ostrze z fortosjańskiej stali podarowane mi przez przyjaciela Henriego, Brecke’a, zniknęło. Upuściłam je w ferworze namiętnego, skradzionego mi przez Luthera pocałunku.
Na samo wspomnienie poczułam ciepło w sercu.
Smugi światła i cienia, będące manifestacją magii Potomka, oplatały jego ramiona niczym wijące się pnącza. Blizna biegnąca w poprzek twarzy sprawiała wrażenie mroczniejszej niż kiedykolwiek, zwiastując jego zamiary dokonania zniszczenia.
Luther zrobił krok do przodu i oparł się o framugę drzwi. Powstrzymywałam się ze wszystkich sił, żeby się nie cofnąć.
Czułam dziwny ból w klatce piersiowej. Dzieliło nas sporo różnic. Podejrzewałam, że on mógł mieć coś wspólnego ze zniknięciem mojej mamy, a pomimo tego naiwna część mnie wierzyła, że tworzy się między nami trudna do wytłumaczenia więź. To nie przyjaźń, tylko coś… innego.
Zarówno miecz w dłoni, jak i bijąca od niego płonąca wściekłość dały mi do zrozumienia, że raczej nie zechce się ze mną zaprzyjaźnić.
Wyprostowałam się, a następnie uniosłam podbródek, nie zważając na przeszywający mnie strach. Może i byłam wtedy przerażona, ale prędzej bym umarła, niż pozwoliła na to, by Luther Corbois zobaczył, że się przed nim kajam.
– Nie poddam się bez walki – ostrzegłam. – Daj mi przynajmniej jakąś broń, żeby ta potyczka sprawiała wrażenie sprawiedliwej. Jeśli oczywiście wiesz, czym jest sprawiedliwość.
Zmarszczył ciemne brwi, trochę się uspokajając.
– To nie moja wina, że ta cholerna Korona wybrała mnie zamiast ciebie – powiedziałam. – Jak tylko się dowiem, jak się jej pozbyć, możesz ją sobie wziąć. Nie zamierzam stać się częścią twojego świata.
Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek pomyślał, że ktoś mógłby chcieć wyrzec się Korony.
Spojrzałam ostrożnie na wysadzany klejnotami miecz.
– Jeśli nie chcesz dać mi broni, zabij mnie za pomocą magii. Nie zgadzam się na taką śmierć. To zbyt upokarzające.
Zerknął w to samo miejsce co ja. Odchrząknął, wpatrując się ze zdziwieniem we własne ostrze, jakby je dopiero zauważył.
– Jak długo o tym wiesz? – zapytał delikatnym tonem. – Czy wiesz, kim jesteś? Kim się staniesz?
Zacisnęłam zęby.
– Mówiłam ci już wcześniej. Jestem tylko zwykłą, nic nieznaczącą śmiertelniczką. Nie spodziewałam się tego.
– Nie ma sensu kłamać. Przecież nie mamy już przed sobą tajemnic.
Upuściłam przykrywający mnie koc i zrobiłam krok do przodu, by zmniejszyć dzielący nas dystans.
– Jak śmiesz mówić mi o sekretach?! – krzyknęłam. – Dlaczego nie powiesz mi, co zrobiłeś mojej matce?
Powiódł wzrokiem po moim nagim ciele, zapewne mając mroczne myśli.
– Patrz mi w oczy, książę – warknęłam.
Spełnił moją prośbę.
Wskazałam na broń.
– A teraz odłóż ten krzykliwy kawałek metalu, zanim zrobię to za ciebie.
Wpatrywał się we mnie przez minutę, nic nie mówiąc. Widziałam, że bije się z myślami, zastanawiając się, którą część mojego ciała najpierw poćwiartować.
– Dlaczego zabiłaś króla? – zapytał w końcu. – Zrobiłaś to dlatego, że myślisz, że skrzywdziłem twoją mamę?
– Zabiłam króla? – Prawie się zakrztusiłam, wypowiadając te słowa.
– Zostałaś z nim sama.
– Na twoją prośbę! I tak już prawie nie żył.
– Strażnicy mówili, że słyszeli między wami kłótnię. Widziałem przecież ślady walki.
Zacisnęłam zęby. Wciąż próbowałam zrozumieć, co się wtedy wydarzyło. Gdy król mnie złapał, miał zaskakująco dużo siły. Nieważne, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam wyrwać się z tego uścisku, a kiedy jego wątłe ciało rozbłysło niesamowitym blaskiem, osłupiałam. Nagle przypomniałam sobie słowa władcy.
„Dali mi znać, że po mnie przyjdziesz. Powiedzieli, że twoja krew zrówna z ziemią domy i spustoszy nasze ziemie. Nie boję się ciebie, zabójczyni królów, niszczycielko królestw, zwiastunie nieuniknionej zagłady”.
Postanowiłam zachować tę wypowiedź dla siebie. Nie chciałam, by Luther się o tym dowiedział.
– Co się stało z moim wujem? – zadał pytanie.
– Nic – odpowiedziałam.
– Rozmawiał z tobą?
– To nie twoja sprawa.
– Masz mi powiedzieć – zażądał, przeszywając mnie wzrokiem.
– Nie, dopóki nie zdradzisz, gdzie jest moja matka. – Położyłam rękę na biodrze, odwzajemniając spojrzenie.
Zwrócił uwagę na ten gest i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a jego nozdrza się rozszerzyły.
– Była w to zamieszana? Wiedziałem, że coś razem planujecie. Strasznie dziwnie zachowywałaś się w pałacu i jeszcze ze mną flirtowałaś, by odwrócić moją uwagę…
– Flirtowałam z tobą?! – krzyknęłam. – Flirtowałam? Chyba zwariowałeś! O ile sobie przypominam, Lutherze Corboisie, to ty nie potrafiłeś trzymać rąk przy sobie.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale mu to uniemożliwiłam. Popchnęłam go w klatkę piersiową, a moje policzki się zaczerwieniły.
– Nie flirtowałabym z tobą nawet wtedy, gdybyś był ostatnim żyjącym człowiekiem na tym cholernym kontynencie.
W jego niebieskich oczach dostrzegłam znajomy błysk. Zupełnie jakby chciał mi dać znać, że wie, że kłamię.
Pojawiła się między nami przerażająca cisza. Podczas gdy ja z całych sił starałam się zachować kamienną twarz, on wydawał się jakiś zagubiony. Odnosiłam wrażenie, że próbuje odnaleźć w moim spojrzeniu odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Wyciągnął rękę w moją stronę, a kiedy się odsunęłam, zastygł na chwilę, odwracając ode mnie wzrok.
Skupił się na eterycznej Koronie, jej widok trochę go uspokoił. Zaczął równomiernie oddychać, ale na jego twarzy malowała się jakaś niemożliwa do rozszyfrowania emocja.
– Przyrzekasz, że ty i twoja matka nie miałyście nic wspólnego ze śmiercią króla?
– Nie żebym była ci winna jakieś wyjaśnienia, ale nie, nie miałam z tym nic wspólnego. Jeśli mama maczała w tym palce, to nic o tym nie wiem.
Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, a następnie zrobił krok do tyłu i schował miecz.
– Włóż coś na siebie. Zabiorę cię do pałacu.
– Przykro mi, ale muszę odmówić – oznajmiłam stanowczo.
– Planujesz rządzić całym Królestwem Lumnos, siedząc w leśnej chatce?
– Nie zamierzam niczym rządzić. Mówiłam ci już, że nie chcę tej twojej korony. Gdy tylko znajdę sposób, by się jej pozbyć, będziesz mógł o nią walczyć z przyjaciółmi.
Zmarszczył brwi.
– Jedynym sposobem na przekazanie korony drugiej osobie jest śmierć.
– Jeszcze zobaczymy – mruknęłam, po czym podniosłam z ziemi koc i weszłam do chaty.
Wróciłam do pomieszczenia z paleniskiem. Chwyciłam wilgotne ubrania i zaczęłam się w nie ubierać. Luther odchrząknął i odwrócił się do mnie plecami, a to sprawiło, że poczułam satysfakcję, że udało mi się zajść mu za skórę.
– Nawet jeśli zamierzasz się upierać przy tym, by tu zostać, to i tak cię znajdą! – zawołał, nie patrząc w moją stronę. – Grywerna króla jest już z tobą związana. Sorae nie zniesie zbyt długiej rozłąki z Koroną. Podąży za twoim zapachem, gdy tylko wrócę do pałacu. Moja rodzina na pewno się o tym dowie i ruszy za nią.
– To może powinnam cię zabić, byś nigdy do nich nie wrócił?
Nie czekając ani chwili, odpowiedział:
– Sorae i tak cię znajdzie. Wzywa ją moc Korony.
Przypomniałam sobie o oszałamiającym stworzeniu widzianym podczas poprzednich wizyt w pałacu. Była to legendarna bestia, miała czarną, kolczastą oraz pokrytą łuskami głowę smoka morskiego, skrzydła oraz przednie szpony orła i ciało lwa. Posiadać tak niesamowite zwierzę na zawołanie…
– Jeśli pójdziesz teraz ze mną – zaczął – to przynajmniej na własnych warunkach. Możesz zdradzić wyłącznie to, co chcesz. Nikt cię do niczego nie zmusi.
Z niechęcią musiałam przyznać, że miał rację. Skarciłam samą siebie, że nie potrafiłam stawić czoła własnym problemom.
Westchnęłam, co brzmiało bardziej jak jęk. Owinęłam pas z ostrzami wokół talii, a następnie włożyłam ponownie buty, kręcąc nosem z powodu zebranej w nich wody.
Podeszłam do Luthera i założyłam ramiona na piersi.
– Zakładam, że to Lily ci powiedziała, że tu jestem. Prawda?
Spojrzał na mnie, ale nie odpowiedział.
Uniosłam brew.
– Miała tu wrócić. Nie odejdę stąd, jeśli istnieje szansa, że ta młoda dziewczyna zjawi się w pustej chacie w środku nocy.
Zacisnął zęby, po czym oznajmił:
– Uwierz mi, już się nie pojawi.
– Czyli jednak mnie zdradziła? – zadałam pytanie.
– Nie gniewaj się na nią. Uważała, że w ten sposób ci pomaga.
– Obiecałeś jej, że mi pomożesz? – warknęłam. – Chyba ci to za bardzo nie wyszło, prawda? Zjawiłeś się tutaj, wymachując mieczem, i znów oskarżyłeś mnie o morderstwo.
W chłodnym spojrzeniu księcia dostrzegłam lekkie poczucie winy. Jeślibym go nie znała, pomyślałabym, że nie jest zdolny do takich emocji.
Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i skinieniem głowy poprosiłam Luthera, aby ugasił ogień w palenisku. Jednym ruchem palca sprawił, że wokół kominka pojawiła się ciemna mgła. Cienie się rozrzedziły, a po płomieniach nie było już śladu. Pozostały po nich wyłącznie niewielkie kłęby dymu.
Nie potrafiłam oderwać od tego oczu. Doświadczyłam już przerażającego okrucieństwa, z jakim wiązała się magia Potomków. Patrząc na to, jak Luther włada nią tak beztrosko… nie miałam pewności, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję.
– Mogłabyś to sama zrobić – rzucił, dostrzegając moje zaskoczenie. Wskazał skinieniem głowy na dymiący żar. – Jeśli Korona cię wybrała, to moc twojej magii znacznie przewyższa moją.
– Nie mam w sobie żadnej magii.
– Widzę, że wciąż się okłamujesz.
Spojrzałam na niego w taki sposób, że mogłabym go spalić żywcem samym spojrzeniem.
– Nie.
– Lepiej, żebyś nie mówiła o tym nikomu w pałacu.
Przewróciłam oczami. Przeszłam obok niego i wyszłam na zewnątrz, a tam poczułam powiew rześkiego, wieczornego powietrza. Rozejrzałam się po okolicy i zauważyłam konia przywiązanego liną do drzewa.
Tylko że to jeden rumak.
Wziął ze sobą wyłącznie jednego wierzchowca.
Odruchowo się zatrzymałam i zerknęłam na księcia.
– Nie ma takiej opcji – rzuciłam, kręcąc głową. – Nie zamierzam jechać z tobą na jednym koniu!
– To tylko krótka przejażdżka.
– W takim razie pójdę pieszo. Ale głupoty gadam… Przecież jestem twoją królową, więc równie dobrze to ty możesz iść pieszo.
– Jak na kogoś, kto przysięgał, że nie chce Korony, szybko polubiłaś władzę.
Rzuciłam mu najbardziej złośliwe spojrzenie, na jakie mnie stać. Dostrzegłam, że podniósł lekko kącik ust. Czy on… się ze mnie naśmiewał?
– Nie mogłeś wziąć ze sobą dwóch koni?
– Nie spodziewałem się, że będę potrzebował dodatkowego rumaka.
– Myślałeś, że nie pojadę z tobą, prawda? A może planowałeś mnie zabić?
Przeszedł obok, nie odpowiadając.
Zwierzę okazało się ogromną bestią i przewyższało mnie niemal o głowę. Miało błyszczącą, białą sierść, lśniącą w wieczornym mroku niczym blask gwiazd. Jedynie grzywa wierzchowca miała czarny kolor.
Podziwiając to piękne zwierzę, odnosiłam wrażenie, że gdzieś już o nim słyszałam. Ale to przecież niemożliwe, bo nigdy wcześniej nie widziałam takiego konia.
Siodło, jak można się spodziewać, zostało ozdobione jaskrawymi wzorami oraz drogocennymi kamieniami. Miało odcień ciemnej czerwieni i wykonano je z eleganckiego jedwabiu, obszytego frędzlami z miniaturowych pereł. Po bokach znajdowały się masywne złote strzemiona. Jak wiele przedmiotów stworzonych przez Potomków siodło zachwycało swoim pięknem. Z drugiej jednak strony, sprawiało wrażenie całkowicie niepraktycznego.
Powstrzymałam się od prześmiewczych komentarzy, byłam zbyt zajęta obserwowaniem Luthera. Zaoferował mi pomoc przy wsiadaniu na wierzchowca, a ja ze sporym wysiłkiem przełożyłam przez grzbiet zwierzęcia nogę i usiadłam w siodle.
Książę przesunął rękę po moich biodrach, a następnie chwycił za łęk¹ z kości słoniowej, znajdujący się pomiędzy moimi rozchylonymi udami. Nie marnując ani chwili, płynnym i pełnym gracji ruchem zajął miejsce za mną.
Wygięcie siodła spowodowało, że nasze ciała przywarły do siebie, a muskularne uda Luthera przylgnęły do moich. Objął mnie w talii i chwycił za lejce, po czym pochylił się do przodu, opierając brodę o mój bark.
Poczułam znajomy zapach. Książę powinien emanować bogactwem, pachnieć egzotycznymi kadzidłami oraz przyprawami, na które żaden śmiertelnik nie mógłby sobie pozwolić. Te wszystkie elementy świadczyłyby o jego uprzywilejowanym statusie.
Zamiast tego roztaczał wokół siebie woń cedru, skóry oraz mchu. Pachniał lasem, a ten pozostawał moim ulubionym miejscem na świecie. Tylko tam czułam, że naprawdę żyję.
Luther swoim zapachem przypominał mi dom, a to sprawiało, że nienawidziłam go jeszcze bardziej.
– Cała się trzęsiesz.
– Nic mi nie jest.
Przycisnął mnie mocniej do siebie, a ja ledwo potrafiłam powstrzymać się od jęku. Biło od niego przyjemne ciepło, które przedarło się przez przemoczone ubrania.
Docisnął łydki do boku rumaka, a ten przeszedł w kłus.
Nie było najmniejszych szans, by zwiększył się między nami dystans. Biodra Luthera cały czas ocierały się o moje, przez co odnosiłam wrażenie, że książę z każdą sekundą coraz bardziej mnie do siebie przyciąga. Odczuwałam wyraźnie każdy ruch jego klatki piersiowej oraz jeszcze bardziej uderzenia serca bijącego znacznie mocniej niż moje.
Zastanawiałam się, czy tak jak mnie prześladują go wspomnienia z naszego ostatniego spotkania. To, w jaki sposób mnie obejmował… moment, w którym przyłożyłam mu nóż do gardła… pocałunek… jak wplotłam palce w jego aksamitne włosy.
Gdy pomyślałam o Henrim, ogarnęło mnie ogromnie poczucie winy. Nigdy tak naprawdę nie byliśmy parą. Kiedy mi się oświadczył, nie miałam już żadnych wątpliwości, że pragnął czegoś więcej niż bycie przypadkowym kochankiem. Jeśli dowiedziałby się o pocałunku między mną a księciem…
Z drugiej jednak strony, to mogłoby być najmniejsze z naszych zmartwień. Nikt nie nienawidził Potomków bardziej niż Henri. Niewykluczone, że padłby na kolana, dziękując Starym Bogom, że poznał moją okropną osobowość, zanim zawarł ze mną związek małżeński.
W oczach pojawiły mi się łzy. Pomimo dystansu, jaki między nami powstał, nie chciałam zrywać znajomości z Henrim. A już na pewno nie z powodu jakiejś Korony, której i tak nie zamierzałam zatrzymać.
Byłam wdzięczna za powiewy rześkiego powietrza muskające moją twarz, usuwające z niej widoczne oznaki wzruszenia. Całe moje życie to jedna wielka katastrofa, ogarnęła mnie jednak determinacja, by stwarzać pozory przed Lutherem i przed każdą osobą czekającą na końcu tej przejażdżki.
Pokonaliśmy ostry zakręt, a Luther przesunął niżej rękę, by chwycić mnie za biodro. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnych słów, gdy delikatnie muskał wargami moje ucho.
Znów znaleźliśmy się na prostej ścieżce, a koń zerwał się do galopu. Włosy powiewały mi na wietrze, łaskocząc twarz Luthera. Książę ostrożnie założył mi je za ucho, przesuwając palcami po karku. Tym razem nie mogłam winić wietrznej pogody, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie dreszcz.
W trakcie galopu zwróciłam uwagę na miejsce, w którym od złotych błyskotek wplecionych w jedwabistą grzywę konia odbijały się promienie księżyca. Przypomniała mi się pewna rozmowa.
„Był to największy koń, jakiego kiedykolwiek widziałem. Dorównywał rozmiarem średniej wielkości domowi. Nigdy go nie zapomnę. Biały jak śnieg, z czarną plamą między oczami, a do grzywy miał przyczepioną złotą wstążkę”.
W końcu to do mnie dotarło. Zrozumiałam, dlaczego ten wierzchowiec wydawał mi się znajomy. Nie widziałam go wcześniej, ale Henri już tak.
Był świadkiem, jak ten rumak oraz jego brutalny jeździec stratowali na śmierć śmiertelnego chłopca w Mieście Światła. Ta tragedia sprawiła, że Henri przyłączył się do Strażników Wiecznego Płomienia, a ci już od dawna prowadzili wojnę z Potomkami.
„Kiedy poinformowałem go, że chłopiec nie żyje, siedział na grzbiecie zwierzęcia, mając na sobie tyle złota i biżuterii, że można by było wykupić za nie całe miasto. Patrzył na zwłoki tego dziecka, jakby nic się nie stało, wydawał się całkowicie niewzruszony. Po prostu otrzepał się z kurzu i ruszył dalej przed siebie”.
Tą osobą był Luther. To on zamordował tego chłopaka bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
Tak się wściekłam, że w każdej chwili mogłam eksplodować. Skupiłam się na kopytach konia, stukających o żwir. To właśnie one odebrały życie niewinnemu dziecku.
Jak mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że ten człowiek nie jest moim wrogiem? Przecież widziałam na własne oczy, z jaką brutalnością traktował gwardzistów. Z niezwykłą swobodą zadawał im ból, karząc ich za nieposłuszeństwo. Przyznał się również do tego, że darzył zmarłego już króla ogromną sympatią. Szanował człowieka odpowiedzialnego za niezliczoną ilość zbrodni przeciwko śmiertelnikom.
Okazałam się na tyle głupia i naiwna, że pozwoliłam niezwykle przystojnemu mężczyźnie, by mnie uwiódł. Wpadłam w jego sidła i nieważne, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam się z nich wydostać.
Musiał zapłacić za wyrządzone krzywdy.
Wiedziałam, że oni wszyscy powinni ponieść zasłużoną karę.
Zbyt pochopnie zrezygnowałam z Korony. A co, jeśli dzięki niej mogłabym zrównoważyć szanse między prześladowanymi a ciemiężcami? Pociągnęłabym do odpowiedzialności Luthera i całą resztę. Postarałabym się, by cierpieli tak samo mocno, jak moi ludzie. Dałabym szansę nam, zwykłym śmiertelnikom, na odzyskanie tego, co bardzo dawno temu zostało nam odebrane.
Ogarnęła mnie ogromna determinacja. Zawsze pragnęłam dokonać czegoś przełomowego i w końcu dostałam szansę. Przyszłość po raz pierwszy w życiu była klarowna. Wiedziałam doskonale, co chcę osiągnąć.
Przede wszystkim przetrwać wymagające pojedynki.
Następnie przebrnąć przez Oficjalną Ceremonię Koronacji.
A na samym końcu pozbyć się raz na zawsze Potomków.