Blask z północy - ebook
Czwarty tom megabestsellerowej sagi o zakazanym uczuciu, trudnych życiowych wyborach i odwadze w obliczu przeciwności.
John Reeven wspiera Alice w walce o wolność, budząc w niej zakazane uczucia. W tle toczy się dramatyczny proces rozwodowy. Henk nie cofnie się przed niczym, byle zachować władzę nad Alice. Na światło dzienne wychodzą głęboko skrywane tajemnice kobiety – przeszłość, która odcisnęła na niej piętno i nie daje o sobie zapomnieć.
Tymczasem krucha forteca rodziny Reevenów zaczyna powoli upadać. Głowa rodu, Theodor Reeven, opuścił Hamburg ze względu na chorobę. Julius traci kontrolę nad swoim życiem, a jego małżeństwo przechodzi głęboki kryzys. John i jego bliscy przyjmują kolejne ciosy od losu, w najboleśniejszy sposób dowiadując się, że szczęścia nie da się kupić… i to nawet za najwyższą cenę.
Rozdarty między rozumem a sercem John musi podjąć decyzje, które mogą zniszczyć nie tylko jego rodzinę, ale i jego samego. W obliczu nadciągającej wojny i przemian społecznych rodzina Reevenów oraz Alice muszą zmierzyć się z pytaniem, czy da się jeszcze ocalić to, co naprawdę ważne.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68647-03-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miał wrażenie, że ktoś inny przejął nad nim dowodzenie. Jakby część jego osobowości mająca sumienie została spacyfikowana i musiała patrzeć bezradnie na to, co robi inna część, nie mogąc temu zapobiec.
_Tak naprawdę my tego nie robimy_ – pomyślał. _Wcale jej tego nie dajemy. To tylko sztuczka myślowa._
Nie wiedział, dlaczego użył zaimka „my”. Może miał na myśli dwie strony swojej osobowości, ciemną i jasną, dobrą i złą, walczące o przewagę.
W sypialni pachniało kamforą. Znowu nie zjadła śniadania i siedziała w łóżku, czytając książkę. Dochodziła jedenasta rano. Kiedy wszedł, tylko na chwilę podniosła wzrok.
– Przyniosłem ci kilka ptifurek¹ od francuskiego cukiernika z Neuer Wall.
Julius podszedł do łóżka i podał jej paczuszkę. Papier delikatnie zaszeleścił. Ręce mu się spociły.
Marlies spojrzała na niego ze zdziwieniem, położyła książkę na piersi i trochę się wyprostowała.
– Porzeczka!
Naprawdę się uśmiechnęła. Trochę niepewnie, totalnie zaskoczona, ale szczerze. Podczas jednej z ich pierwszych rozmów powiedziała mu kiedyś, że porzeczka to jej ulubiony smak. „Lubię ją we wszystkim, w lemoniadzie, w cieście, w szampanie”. Zaśmiała się, a on pomyślał, że chciałby pocałować tę kobietę. Że chciałby ją całować i całować raz za razem.
Jak wszystko może się zmienić.
Marlies dotknęła papier zdobiony złotymi literami.
– Dlaczego? – zapytała, a nieufność w jej głosie natychmiast szarpnęła jego i tak już napięte nerwy.
– Czy muszę mieć powód, by przywieźć mojej żonie coś z miasta? – Jego ton sprawił, że wyraźnie się wzdrygnęła, choć czasy, kiedy mógł ją zastraszyć samym głosem, dawno już minęły.
– W każdym razie, nie pamiętam, kiedy dałeś mi coś bez powodu – odparła po chwili szoku i odsunęła od siebie paczkę, opadła z powrotem na poduszki i sięgnęła po książkę.
Julius powoli wdychał i wydychał powietrze. W myślach policzył do pięciu. Potem usiadł obok niej na brzegu łóżka. Udawała, że czyta, wpatrywała się w kartki i zaciskała usta.
– Oczy ci się nie ruszają.
Udało mu się uśmiechnąć. Bo to było naprawdę zabawne, ta mała komedia, którą tu odgrywała: urażona żona próbuje przyciągnąć uwagę męża. Cóż, niech ma, co chce.
Delikatnie ujął ją za podbródek i obrócił jej twarz w swoją stronę, a drugą ręką odsunął książkę na bok. Kiedy ich oczy się spotkały, rzekł:
– Przyniosłem dla ciebie te ciastka, bo kiedy czytam lub słyszę gdzieś słowo „porzeczka”, zawsze o tobie myślę! – I po raz pierwszy od wielu tygodni pocałował swoją żonę. To było nawet przyjemne uczucie. Prawie jak wcześniej, ale tylko prawie. – I jeszcze martwi mnie to, że tak mało jesz.
– Wcale nie jem tak mało! – Natychmiast zareagowała oburzeniem.
– Jesz jak wróbelek – rzekł z naciskiem, a ona zmarszczyła brwi, ponieważ jego ojcowski ton wyraźnie ją zirytował.
Musiał uważać, by nagle nie okazać zbytniej czułości. Czuł, że serce mu wali jak młotem. Co on robił?
– A od kiedy cię to obchodzi, ile jem? Jestem dla ciebie tylko maszyną do rodzenia. Po prostu powiedz mi szczerze, jakie są twoje zamiary. Chcesz mnie utuczyć, abym jak najszybciej zaszła w ciążę, a ludzie przestali gadać?
– No i co? Czy to byłoby takie złe?! – odpowiedział podniesionym głosem, czując, że dopada go gniew.
Musiał się powstrzymać, by po prostu nie wyjść z pokoju i nie trzasnąć drzwiami. To nie miało sensu. Tej kobiety nie można było zadowolić. Przerażała go perspektywa, że będzie musiał próbować robić to do końca życia. Ta pełna przekory twarz. Nienawidził jej. Była jak akwarium. Była wodą w jego płucach. Zabierała mu powietrze. Widział to wyraźnie.
Westchnął teatralnie i wstał.
– Możesz mi wierzyć lub nie, ale zauważam takie rzeczy i one mnie martwią. Chciałem ci tylko zrobić przyjemność. Weź te ciastka lub je wyrzuć, cokolwiek bym zrobił, i tak wszystko robię źle. W przyszłości powstrzymam się od takich prób pojednania.
Wyglądała na zszokowaną.
– Juliusie, nie chciałam...
Miał już dość, wyszedł jak obrażony uczeń i zatrzasnął za sobą drzwi, mimo że przysiągł sobie, iż ta strona jego osobowości nigdy więcej się nie ujawni. Na zewnątrz stanął, zamknął oczy i zacisnął drżące dłonie.
Co on, do cholery, zrobił?
Marlies siedziała w łóżku nieruchomo. Julius trzasnął drzwiami tak mocno, że książka zsunęła się z pościeli i z hukiem spadła na podłogę. Boże, kiedy był zły, zachowywał się jak mały chłopiec. Spuściła wzrok. Obok niej na kocu leżała paczka ze złotym napisem. Czubkami palców rozłożyła szeleszczący papier. Cztery piękne, cukrowe ptifurki ozdobione małymi marcepanowymi różyczkami. Już nawet przez opakowanie czuła zapach dżemu z porzeczki. Powoli uniosła ciastka na wysokość twarzy, łapczywie delektując się ich aromatem. Smakują wyśmienicie, nie miała co do tego wątpliwości. Już niemal czuła miękkie ciasto na języku.
– To by ci pasowało – mruknęła i wyszczerzyła zęby w grymasie gniewu.
Czy on naprawdę myśli, że to takie proste? Że wystarczy odegrać rolę troskliwego męża i wszystko się cudownie ułoży? Powinien darować sobie te głupie ciastka i śmieszne próby naprawienia ich małżeństwa. Jednakże... ptifurki pachniały tak apetycznie. Francuski piekarz znany był ze swoich umiejętności cukierniczych, a ona tego ranka nic nie jadła, ponieważ chciała odkupić swoje obżarstwo z poprzedniego dnia, kiedy całkowicie straciła nad sobą kontrolę. Podniosła jedno z ciastek do ust i czubkiem języka dotknęła lukru. Przepyszne! Po jej ramionach przebiegł dreszcz. Wiedziała, że jeśli ugryzie choć trochę, będzie zgubiona. Wtedy straci nad sobą panowanie i pożre wszystko w mgnieniu oka. Mimo to nie mogła się powstrzymać przed ponownym przejechaniem językiem po lukrze.
_Jakie dobre_ – pomyślała, drżąc. _Och, jakie to dobre._
Julius poderwał się gwałtownie. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje. Zdezorientowany spojrzał w twarz mężczyzny, którego nie znał. Ten skinął mu grzecznie głową, po czym kontynuował sprzątanie odkurzaczem.
Obolały Julius jęknął i z trudem wstał na nogi. Zobaczył ogromny kominek, a na ścianach – obrazy olejne. Zasnął w klubie dla panów. Przed oczami mignęły mu mroczne sceny z poprzedniej nocy. Pił, pił i pił, kilka razy dodał kokainy do wina, zamówił absynt, ponieważ w ofercie nie było nic lepszego, co mogłoby wyłączyć mu mózg. I w końcu zasnął w jednym z foteli przed kominkiem, na wpół siedząc, na wpół leżąc.
Wyprostował się, oczy mu się kleiły. Stojąca przed nim karafka była pusta, a obok leżał przewrócony kieliszek. Kilku służących w ciemnych liberiach sprzątało wokół niego, w pomieszczeniu pachniało kawą, a z jadalni dochodził cichy brzęk. Potarł obiema dłońmi zarost na brodzie. W ustach czuł metaliczny posmak. Nie mogąc sformułować jasnej myśli, patrzył tępo przed siebie.
Wtem wszystko nagle wróciło.
Jakby wrzucono go do lodowatej rzeki. Co on zrobił?
Co on, do cholery, zrobił?
Potknął się, przewrócił mały stolik i wybiegł z pokoju na korytarz. Na zewnątrz budynku zawołał dorożkę. Jego samochód stał na skraju ulicy, ale on nie chciał tracić czasu na odpalanie silnika.
_O Boże_ – myślał nieustannie, trzęsąc się jak galareta; mimowolnie zacisnął dłonie w pięści. _O Boże, to nie może być prawda._
Półgodzinna podróż do domu była najgorszym koszmarem w jego życiu. W wyobraźni widział to, co tam na niego czekało. W bezlitosnej sekwencji sekund przewijały się przed jego oczami makabryczne sceny: pogrzeb, żałoba jej rodziców, nieodwracalność tego, co zrobił. Poczuł się winny. Do tej pory roił sobie, że gdy to się stanie, on będzie wolny. Nie sięgał myślami dalej.
Był cały zlany potem. Pójdzie do piekła. Do najohydniejszego, najciemniejszego zakątka w piekle. Tam, gdzie było jego miejsce.
– Marlies! – krzyknął. Wyskoczył przed domem ze wciąż toczącej się dorożki i wbiegł po schodach. – Marlies!
Zadyszany pchnął drzwi sypialni. Każde włókno jego ciała wibrowało.
Siedziała w łóżku, popijając kawę, z gęstym białym kremem na twarzy i otwartą gazetą na kolanach.
Zaskoczona jego nagłym wejściem, machnęła kubkiem, a kawa rozlała się po białej pościeli.
– Czemu tak krzyczysz?
Wpatrywał się w nią, mrugając oczami.
– Ja... ty...
Nie mógł uwierzyć, że ona tu siedzi, cała i zdrowa jak zawsze. Na przemian odczuwał ulgę i oszołomienie. Miał ochotę śmiać się i wymiotować jednocześnie.
– Jesteś... tutaj – wykrztusił i zdał sobie sprawę, że musiało to dziwnie zabrzmieć.
W każdej chwili mógł stracić przytomność, wszystko wokół niego wirowało.
Marlies spojrzała na zegarek.
– Już wstaję! – syknęła, a on potrzebował dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, jak odebrała jego słowa.
– Miałem na myśli... – zaczął, ale przerwał.
Co miał na myśli? Że spodziewał się znaleźć ją martwą na podłodze z szeroko otwartymi oczami i wykrzywioną twarzą?
Marlies przyjrzała mu się uważnie, a na jej twarz wkradł się znajomy wyraz.
– Znów jesteś pijany – mruknęła z obrzydzeniem. – Śmierdzisz aż tutaj.
Przejechał dłońmi po zarośniętej twarzy. Czuł zapach własnego potu i nieświeżego oddechu. Dopiero co przeżyty intensywny strach i niezrozumiała ulga były zbyt dużym obciążeniem dla jego ciała, któremu dał wieczorem w klubie mocno popalić. Poczuł, że zaraz zwróci zawartość żołądka. Przytrzymał się futryny i zaśmiał chrapliwie. Zabrzmiało to jak sapanie. Ten pieprzony starzec. Ten drań w swojej brudnej, zaszczurzonej piwnicy. Niewypowiedziana radość, że ona wciąż żyje, ustąpiła, a zamiast tego ogarnął go gniew, że dał się wykiwać. A może ona wcale nie zjadła tych ciastek? Podniósł głowę i powiódł wzrokiem po sypialni. Jeśli ciastka wciąż są w domu, musiał się ich jak najszybciej pozbyć.
Spojrzał na przykryty tkaniną kosz na śmieci obok szafy, z którego wystawało pudełko z cukierni.
– Zjadłaś ptifurki? – zapytał, a ona spojrzała na niego z irytacją.
– Co?
– Ptifurki! – powtórzył. – Te, które ci przyniosłem.
– Tak, zjadłam – odrzekła zniecierpliwiona i znów zajęła się czytaniem. – Oczywiście, że zjadłam.
– I jak smakowały?
– Jak porzeczka – powiedziała w taki sposób, jakby wątpiła w stan jego umysłu, za co nie mógł jej nawet winić.
W tym momencie z wnętrza domu dobiegł przeraźliwy krzyk. Małżonkowie spojrzeli po sobie z przerażeniem. Krzyk brzmiał, jakby kogoś przypalano żywcem. Julius w dwóch susach znalazł się przy drzwiach. Marlies sięgnęła po szlafrok. Gdy boso wypadła z pokoju, on już był na schodach.
Rozpaczliwy krzyk dochodził z piętra. Na schodach spotkali zdenerwowanego Johna. Christina była kilka stopni wyżej niż oni. Biegła najszybciej, jak tylko mogła.
– Co się dzieje? – zapytała zdumiona Gesa z głębi korytarza. – Kto tak krzyczy?
Christina, Julius i John dotarli na górę niemal jednocześnie. Burchard leżał we własnej krwi. Oczy miał otwarte, żołądek opróżniony, podobnie jak jelita. Śmierdziało przeokropnie. Eugen siedział w wózku inwalidzkim nad martwym psem i zawodził przeraźliwie. Oczy miał szeroko otwarte, dłonie przyciskał do policzków.
Julius wpatrywał się w psa. W kałuży krwi i odchodów wyraźnie widział przed pyskiem zwierzęcia niestrawione ciasteczka, które przyniósł żonie z cukierni. Burchard musiał pożreć je w całości.
Elementy układanki poukładały się w jego głowie, kawałek po kawałku.
– Och! – mruknął cicho. – Och, ty mała żmijo... – Ręce mu drżały i zacisnął je w pięści, by to ukryć. – Ty mała jędzo.
Zauważył zdezorientowane spojrzenie Johna. Jednocześnie usłyszał za sobą bose stopy Marlies.
Odwrócił się, chwycił żonę za ramiona, zanim zdążyła wejść do pokoju Eugena, i mocno ją przytulił.
– Nie wchodź do środka, to zbyt straszny widok.
Spojrzała na niego zdziwiona. Wtedy z pokoju wyszła Christina.
– _Madame_, naprawdę nie powinna pani tego oglądać – powiedziała pospiesznie.
– Pies – wyjaśnił Julius w odpowiedzi na pytające spojrzenie żony i delikatnie, ale stanowczo odwrócił ją w kierunku schodów. – To tylko pies.
Spojrzał przez ramię i zobaczył Johna klęczącego obok Eugena i próbującego uspokoić zrozpaczonego starca.
Julius nie wiedział, jak jego serce daje radę dalej bić. Pod wpływem biegu, alkoholu i emocji puls mu przyspieszył. Miał wrażenie, że w każdej chwili eksploduje mu czaszka.
Gesa dotarła na piętro, na policzkach miała rumieńce.
– Juliusie? – sapnęła, patrząc na syna szeroko otwartymi oczami, ale on pokręcił uspokajająco głową.
– Nie wchodź tam, mamo! To pies. Nie żyje.
Gesa pochyliła się i oparła dłonie na udach, łapiąc ciężko oddech. Była to tak nietypowa dla niej pozycja, że wyglądała nader dziwnie.
– Ach – jęknęła z irytacją. – Pies. Myślałam, że Bóg wie, co się stało.
Marlies stanęła obok nich i oparła się o balustradę. Julius nie mógł spojrzeć jej w oczy. Przyglądała mu się uważnie, czuł jej spojrzenie na swojej skórze. Płonął jak ogień.
– To musiało się kiedyś stać, ta bestia na pewno miała już piętnaście lat – powiedział z udawaną nonszalancją, chociaż jego twarz była rozgrzana jak piec.
– Jedenaście – skorygowała go Gesa. Stanęła prosto i odgarnęła włosy z twarzy. – I jeśli o mnie chodzi, to o dziesięć za dużo.
Wypięła pierś do przodu i minęła ich, by wejść do pokoju Eugena. Kiedy przeszła przez próg, zatrzymała się i widać było, że przygotowuje się na widok, który ją czekał. Zawodzenie Eugena przeszło teraz w cichy, pełen rozpaczy szloch, przerywany od czasu do czasu kojącym głosem Johna.
– Ojcze! Co się tu, u licha, stało? – zapytała Gesa zmienionym tonem. – O nie, nasz biedny Burchard!
Teraz Julius odwzajemnił spojrzenie Marlies, nie mógł go już dłużej unikać. Opierała się o balustradę, owinięta w biały szlafrok, bosa, z kremem na twarzy, przyglądała mu się w milczeniu.
Przełknął ślinę. Następne kilka sekund zadecyduje o reszcie jego życia. Uśmiechnął się, modląc się w duchu, by zabrzmiał choć trochę przekonująco.
– Może zostawimy sprzątanie innym? – Podał jej ramię. – Taka afera wczesnym rankiem to dla mnie trochę za dużo.
Nic nie odpowiedziała. Jej jasnoniebieskie oczy były tak przenikliwe, że zadrżał. Mimo to uśmiech nie schodził mu z twarzy. Kropla potu spłynęła mu po karku.
Otworzyła usta, a on mimowolnie wbił paznokcie w dłonie.
– Dałam psu twoje ciastka.
Jego serce przyspieszyło.
– Co? – wykrztusił.
Czy można umrzeć z powodu przyspieszonego pulsu? Był pewien, że zaraz wyzionie ducha i padnie bez życia na podłogę.
Nagle jej spojrzenie się zmieniło. Zrobiła krok w jego stronę.
– Juliusie – szepnęła – dałam mu twoje ciastka. No wiesz, ptifurki. – Przylgnęła do jego ramienia obiema rękami. – Nie gniewaj się, po prostu nie miałam na nie ochoty. Chyba nie myślisz, że to moja wina? Czy mogły mu zaszkodzić?
Jej szeroko otwarte oczy powędrowały w kierunku drzwi.
Na początku myślał, że z nim pogrywa, ale potem dojrzał troskę w jej spojrzeniu. To było szczere. Poczuł taką ulgę, że się prawie roześmiał.
Niczego nie podejrzewała.
Nie miała pojęcia.
Sprowadził swoją zrozpaczoną żonę, która nie powinna już być przy życiu, po schodach, zapewniając ją żarliwie, że oczywiście nie jest niczemu winna. Po raz pierwszy od długiego, długiego czasu rozkoszował się zapachem jej kremu, czuł jej ciepłą skórę przy sobie. Uświadomił sobie z dreszczem, że to, co zamierzał zrobić – to, co właściwie zrobił – było po prostu tak diaboliczne, że nawet ona nigdy nie uwierzyłaby, że jest do tego zdolny. Nawet by jej to do głowy nie przyszło.
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------