blaszana kobieta - ebook
„Blaszana Kobieta” To poetycka, intymna opowieść o kobiecości. O filiżankach kawy, ciszy, ogrodzie, zapachu chleba… i o tym, że czasem trzeba się zaparzyć od nowa. To książka o łagodności, o powrocie do siebie — dla kobiet, które pamiętają, jak to jest być silną za długo.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-769-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie od razu zaparzyłam siebie na nowo. Najpierw był wiatr, który przelatywał przez otwarte okno, unosząc firankę jak oddech czegoś większego ode mnie. Najpierw były ptaki — te poranne, co ćwierkają o świcie, jakby chciały dać mi znać: „Wstań. Jeszcze wszystko można zacząć od nowa.” A potem był zapach. Chleb. Prawdziwy. Z glinianego pieca, w którym moja Babcia piekła w cichości i pokorze, jakby każda bochenka była modlitwą.☕ Kawa z mlekiem i jaskółki nad domem
Wzięłam kubek — mój ulubiony, nieco wyszczerbiony — i zaparzyłam kawę z mlekiem. Nie żeby musieć.
Tylko po to, by wrócić. Do siebie.
Na zewnątrz, na podwórzu, krążyły jaskółki. Od dziecka wierzyłam, że jaskółki przynoszą szczęście, jeśli je zobaczysz przed pierwszym łykiem kawy. Tego dnia przyleciały trzy. Usiadłam na drewnianym schodku. Pod stopami — kamienie i kurz. W dłoniach — ciepło kubka.
W głowie — cisza, którą przynosi tylko świt. I zrozumiałam, że nie muszę niczego zaczynać od wielkich deklaracji. Czasem wystarczy napić się kawy i być.🌾 Spacer wśród zbóż
Tego dnia poszłam na spacer.
Nie dla zdrowia. Dla duszy.
Maki szeptały wśród pszenicznych kłosów, motyle przysiadały na ramieniu jak listy z dzieciństwa.
Chabry polne pachniały jak sierpień — suchy, dojrzały, ukochany.
Wychodziłam na pola.
Mak czerwony łaskotał moje kostki.
W zbożu, pośród rumianków, uczyłam się oddychać na nowo.
Śpiew ptaków był modlitwą.
Wiatr — terapeutycznym szeptem.
Słońce — ręką na plecach.
I nawet gęsi sąsiadów, które z zapałem komentowały moje spacery — były częścią tej codziennej orkiestry życia.
Gęgały z pasją, z przekonaniem, że nikt nie ma prawa chodzić boso po ich okolicy.
A ja się śmiałam. Bo to znaczyło, że życie wraca. Że nie jestem już niewidzialna.🥛 Mleko z kanki i zapomniane dziękuję
Jeszcze zanim wróciłam do domu, zaszłam do sąsiadki.
Tej, która wciąż ma krowę i nie potrzebuje do szczęścia więcej niż pogoda i zdrowe nogi.
Z kanki parował zapach dzieciństwa.
Nie tego bajkowego, tylko prawdziwego — z sandałami uwalanymi błotem, z pajęczyną w malinach i kolanem zdartym na drzewie.
— Ciepłe jeszcze — powiedziała, no ne napij się — podając mi naczynie jak relikwię.
I przez chwilę zapomniałam, że jestem dorosła, że trzeba się spieszyć, że już nie wypada pić mleka z pianką. Wypiłam je w kuchni. Stojąc obok brązowego pieca z żeliwnymi płytami gdzie w rogu stało stare ciemne dębowe łóżko biały kredens z okrągłymi uchwytami a przy oknie stał stul z ceratą i dwa krzesła na parapecie dwie doniczki z peralgoniami czerwonymi a za mną była biała framuga drzwi a nad nimi krzyż.
I po raz pierwszy od dawna wyszeptałam do siebie:
„Dziękuję”. poczulam dziecięcą radość i spokój. Po prostu — do tego momentu.