- W empik go
Błazen - ebook
Błazen - ebook
Pierwsza miłość zostawia najboleśniejsze blizny.
Agnieszka to dziewczyna z dobrego domu, wzorowa uczennica i utalentowana muzycznie klasowa szara myszka. Gdy Kajtek, szkolny amant i świetnie zapowiadający się siatkarz, zaczyna się nią interesować, nastolatka odkrywa, co oznaczają te słynne motyle w brzuchu. I za wszelką cenę chce czuć je przez cały czas. Pierwsze wspólne spacery, rozmowy, pocałunki, tańce zaczynają przeplatać się z pierwszymi sprzeczkami…
Dziewczyna dowiaduje się, że trudny charakter Kajtka jest skutkiem dorastania w rozbitej rodzinie. Pragnąc zatrzymać ukochanego przy sobie, zaczyna tolerować jego coraz bardziej ryzykowne zachowania. Agnieszka nie uświadamia sobie jednak, że ta źle pojęta wyrozumiałość będzie ją wiele kosztować. Z każdym dniem jej wolność jest coraz bardziej ograniczana, a muzyczna pasja staje się pretekstem do kolejnych awantur. Co wybierze Agnieszka: walkę o własną, zagubioną tożsamość czy nierealne marzenie o szczęśliwym życiu z mężczyzną, który ją unieszczęśliwia?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-527-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stoi przed nim, dygocze z zimna – koronka na ramionach to za mało, by dać ciepło – ale i ze strachu. W tych wielkich, ciemnych oczach czai się coś przerażającego. Jest w pułapce, spowita nie białym tiulem, a całunem, który ciąży, wbija w posadzkę, ciągnie w dół. Szept „uciekaj” z tyłu głowy staje się coraz bardziej natarczywy, ale wobec decyzji zostaje całkiem sama.
Mają chwycić swoje prawe dłonie i wypowiedzieć słowa, które zmienią wszystko.
Dostrzega, że cały ciemny kościół zmienia się w jedną plamę, nie ma ludzi, gości, rodziny, kwiatów i świec. Wokół nich jest pustka, jest jego mocny uścisk, spojrzenie.
Kocham go. Kocham go, prawda? Przecież to powinno wystarczyć. Nie powinno być tak, że miłość to za mało.
Nie, nie mogę tego zrobić. Ale tak właściwie czego…?
Otwiera usta.Rozdział 1
Co o nim wiedziała, oprócz tego, że był bratem jej przyjaciółki? Niewiele.
Raczej mijali się na korytarzu, ponieważ nie mieli zbyt wielu okazji do rozmów. On był gwiazdą sportowej drużyny piłkarskiej, uciszaną przez dyrektora na apelach, ale zawsze spadającą na cztery łapy.
– Klasa trzecia? Co to za hałasy? Oczywiście, Kajtek, proszę stanąć w rzędzie i nie podrywać koleżanek. Wiemy, że dzięki panu o naszej szkole zrobiło się głośniej przez te ostatnie zawody, ale nie będziemy tolerować takiego zachowania mimo waszego dzisiejszego święta, jasne?
Puszczone oko przez pana w ciemnoszarym garniturze psuło efekt dyrektorskiej groźby, dlatego normą było, że Kajetan odkrzykiwał z tłumu, że już będzie grzeczny, po czym dalej żartował z dziewczynami i podpuszczał pilnujące nauczycielki.
– Nigdy nie lubiłam takich dzieciaków – powiedziała Agnieszka półgębkiem do stojącej obok Ewy. Ta parsknęła śmiechem. – To takie szczeniackie. Wybacz, wiem, że to twój brat.
– Daj spokój, to błazen. Wiedzą o tym wszyscy, tylko nie on sam.
Zachichotały, aż wychowawca rzucił im karcące spojrzenie. Myśl o szkolnym błaźnie szybko uleciała Agnieszce z głowy – po południu były zajęcia chóru, a wieczorem miała jechać do szkoły muzycznej. Ostatnia klasa, ostatnie tygodnie nauki, obawy przed egzaminem dyplomowym skutecznie wybiły jej z głowy myślenie o czymkolwiek innym niż gamy i pasaże, które wciąż nie wychodziły tak, jak by chciała.
To nie w jej stylu, zaprzątać sobie głowę rzeczami, na jakie nie ma się wpływu, dlatego po prostu robiła swoje – na przerwach słuchała muzyki, wysiedziała do końca na lekcjach. Tym bardziej była zdziwiona, gdy Kajtek napisał wieczorem SMS-a, czy nie ma ochoty się spotkać. Założyła, że pewnie Ewka dała mu numer, bo skąd by go miał. Nie chodzili przecież do jednej klasy – to przez ich mamę. Wyprosiła u dyrekcji, by jednak oddzielić starszą siostrę od ciut tylko młodszego brata. Choć dzieliły ich minuty, Ewa zawsze chętnie podkreślała, że to on jest tym młodszym z bliźniąt.
– To dość późno na wyjście z domu, nie sądzisz? – Tata uniósł wzrok znad gazety.
Tyle co zdążyli wrócić z miasta, wróciło zmęczenie po wymagających zajęciach. Robiła postępy. Choć zajęcia z pianina jeszcze długo miały wywoływać ból brzucha ze stresu, kochała to.
– Jest jasno. Poza tym dobrze mi zrobi spacer przed snem. – Podrapała się po policzku z zakłopotaniem.
Wysoko uniesione brwi mamy również uświadomiły jej, że ona także jest zaskoczona.
– Nic nie jadłaś.
– Nie jestem głodna.
– A to nie jest ten brat Ewy? Opowiadałaś kiedyś, że to raczej łobuz, nie książę z bajki…
Tata aż odłożył gazetę.
– No właśnie, powinien się na nauce skupić, żeby skończyć szkołę, a nie…
Agnieszka wzruszyła ramionami.
– Jeszcze go nie wywalili – wtrąciła. – Ewka mówi, że on się prześlizguje, co jest frustrujące, bo ona siedzi i kuje godzinami, a jemu zawsze się uda, choć ma to totalnie gdzieś. Ma za to zawsze mnóstwo energii, kiedy my jesteśmy wykończone, i ostatnio wygrał jakiś ważny mecz z kimś tam, nie wiem, nie interesuje mnie to.
Roześmiała się, mimo drżącego głosu. Czym się denerwowała? Gadaniem od rzeczy chciała zasłonić jakiś niepokój, który mroził ją od środka, coś się wymykało spod kontroli. Działo się coś, czego nie rozumiała.
– No idź, idź – westchnął tata.
Było ciepło na tyle, że wyszła z domu tak, jak stała: w dżinsach, koszulce i tych czerwono-niebieskich balerinach, które już przecierały się na palcach. Na razie wystarczy, nie będzie się przecież stroić.
Spotkali się w połowie drogi.
– Hej! – Podniosła z zakłopotaniem rękę.
Był wyższy, niż sądziła.
– No cześć.
Szeroko się uśmiechnął. Odwróciła wzrok. Ruszyli przed siebie sztywno, jakby uczyli się chodzić. Cóż. Aga czuła się niekomfortowo. Kajtek, z dłońmi w kieszeniach i tym pewnym siebie uśmiechem, wydawał się wyjątkowo zrelaksowany.
– Nie było problemu, żebyś wyszła z domu?
Zaśmiała się cicho.
– No wiesz? – udała urażenie. – Może i jestem grzeczną dziewczynką z dobrego domu, ale nie mieszkam w więzieniu. Właśnie wróciłam z miasta.
– A co tam robiłaś?
– Kończę szkołę. – Zaśmiała się. – Muzyczną. Myślałam, że wiesz.
– Ewa coś mówiła.
– No właśnie. Niedługo ostatnie egzaminy, muszę dać z siebie wszystko, jeśli chcę dobrze wypaść przed całą dyrekcją, która będzie mnie słuchać.
Umilkła. Wizja pustej, wielkiej auli, fortepianu na środku i loży szyderców w składzie pani od pianina, pana dyrektora i jeszcze dwojga nauczycieli była przerażająca. Jak co roku ten egzamin wywoływał panikę pomieszaną z rozpaczą. Nie umiała panować nad nerwami. To będzie jedna wielka katastrofa, jak co roku…
Jak co roku pewnie wyjdzie z wysoką notą i pochwałami, choć przecież tyle razy się myliła! I jak co roku zmierzy się z problemem przyjęcia bez skrupułów i usprawiedliwień oceny bardzo dobrej, ponieważ przecież nie zasłużyła.
Kajtek tymczasem zaczął coś nawijać. Słuchała jednym uchem, wyobrażając sobie swoje dygoczące dłonie na klawiszach, mokre od potu, stukający o blat stołu długopis pani Lisowskiej, która będzie niczym zniecierpliwiony metronom, dyrektora, wpatrzonego w nią i notującego uwagi w grubym, białym notesie…
– Co tak zamilkłaś? – Kajtek zaśmiał się i zeskoczył z krawężnika. Szedł środkiem pustej drogi.
– A nic, tak tylko o czymś pomyślałam. Przepraszam. – Aga zerknęła na niego z onieśmieleniem. – O czym mówiłeś?
Rozejrzała się.
– Nie powinieneś wejść na chodnik? To nierozsądne.
– Przestań, mamo. Nigdy nie łamiesz zasad, co?
Potrząsnęła głową.
– To nie leży w mojej naturze. O czym mówiłeś?
Wdech, wydech, na egzaminach się świat nie kończy. Następną godzinę szła w milczeniu, słuchając, jak Kajtek wygłupia się i opowiada, co się wyprawia na obozach treningowych, na jakie wyjeżdża z drużyną. To było jak zerknięcie w uchylone lekko drzwi do zupełnie nie jej świata, w którym jest mnóstwo ludzi, przyjaciół, śmiechu i gwaru. Obserwowało się to z przyjemnością i lekkim onieśmieleniem.
Słowa płynęły, a głos Kajtka działał kojąco. Do tego stopnia, że pożegnanie przyszło im z dużym trudem.
Siedzieli pod jej domem na progu, a zza drzew po przeciwnej stronie ulicy wyłonił się księżyc. Z ogrodu wiało chłodem.
– Musiałabym już iść – powiedziała w końcu.
Kajetan wpatrywał się w nią z uśmiechem, którego nie potrafiła rozgryźć. Może dlatego też nie umiała znajdować właściwych słów?
– Zrobiło się późno. Straciłem poczucie czasu przy tobie, wiesz?
Przeczesał palcami włosy, a jej zrobiło się gorąco. Zaśmiała się niepewnie.
– Serio muszę lecieć, Kajtek. Mam jeszcze masę pracy.
– Rozumiem. To uciekam. Widzimy się w szkole.
Wstał i ruszył do furtki, podeszwy butów skrzypiały na żwirze, którym wyłożono podjazd. Nim wyszedł, odwrócił się jeszcze.
– Wiesz, jesteś inna, niż myślałem – rzucił, uśmiechnął się szeroko i poszedł.
Przeszedł ją dreszcz.
– Gdy widzisz ptaka w locie, jak wolny jest.
Oddech.
– Jak płynie sobie aż po nieba kres.
Przymknięcie oczu.
Widziała niedawno takiego ptaka. Aż zatrzymała się przed drzwiami domu i patrzyła, jak bezchmurne niebo przecina spokojna, majestatyczna sylwetka.
– Wiedz, niebo bywa pełne wichrów i burz.
Najpiękniejszy był, gdy miał rozpostarte skrzydła i płynął, unosił się na wietrze spokojnie, płynnie. Czuło się, że jest na swoim miejscu. Że został stworzony do latania.
– A z lotu ptaka już nie widać róż*.
Gdy gubił rytm, potrzebował nowych sił, wtedy machał skrzydłami i rytm bywał zaburzony, nerwowy, rozpaczliwy. Dopiero potem wszystko się uspokajało.
Agnieszka otworzyła oczy.
Próba akademii na zakończenie roku to niezbyt dobry moment na uciekanie w swój świat. Choć wiedziała, że tylko kiedy wypełnia ją idealny, niezmącony niczym spokój jest w stanie wydobyć z siebie taką barwę głosu, która wszystkich oczaruje, z irytacją opuściła mikrofon. Powietrze przeszył upiorny skrzek jakiegoś zwarcia, muzyka się wyłączyła.
– Naprawdę nie mogłabym sama sobie podgrywać? – rzuciła, starając się złapać spojrzenie pana od muzyki.
Niestety wychowawca próbował uspokoić resztę klasy, rozproszoną po całej hali sportowej. Ci, którzy nie mieli nic do zaoferowania, nudzili się jak zwykle, ot, diagnoza nie tylko dotycząca uroczystości szkolnych, ale i chyba całego życia, przemknęło jej przez myśl.
– Proszę pana, serio, może jednak sama sobie zagram? To już któryś raz, kiedy sprzęt nie daje rady.
Podeszła do wychowawcy, który stanął przed nią z zakłopotaną miną. W normalnej sytuacji pewnie nie pozwoliłaby sobie na taką bezpośredniość, ale jej szesnastoletnią pewność siebie mocno podbudowało to, że wraz z panem Radkiem nadawała na tych samych falach: oboje kochali muzykę. Ten westchnął.
– Mówiłem ci. Po co dokładać sobie stresu? I tak będziesz latać, to śpiew, to odbieranie listów gratulacyjnych i nagród, jeszcze potkniesz się o kable, wywrócisz keyboard, i co wtedy? Poczekaj – Odwrócił się. – Halo, chłopcy, naprawdę, jeszcze pół godziny i jesteście wolni!
Przewróciła oczami. Dzicz i swołocz. Dobrze, że to już się kończy. Pewnie pojawi się żal, gdyż jednak fajni ludzie, ale to nie jej styl, robić wokół siebie hałas i zgiełk.
„To się nazywa korzystanie z życia”, powiedziała jej kiedyś Ewka. „Czyżbyś to pochwalała?". Ona parsknęła śmiechem. „I tak kiedyś będziesz musiała zluzować, wiesz?”. Wtedy Aga się zaśmiała.
Zluzować? Nie ma takiej opcji. To świat zwariował, nie ona.
– Nie, naprawdę, serio chcesz sobie grać?
Pan Piotrowski spojrzał na nią z góry. Nic trudnego przy jej metrze sześćdziesiąt sześć.
Westchnęła, kalkulując szybko, czy ma rację. Miał, doskonale pamiętała te egzaminy w szkole muzycznej, włącznie z tym ostatnim, kiedy dobrą grę psuły trzęsące się ręce.
– Nie, zostanie, jak jest. Ale chcę to prześpiewać jeszcze raz, mogę? To i piosenkę na finał.
– Jasne, i tak cały program zrobimy jeszcze raz, z polonezem i wszystkimi innymi bzdurami. – Uśmiechnął się lekko.
Wróciła na miejsce do reszty chórzystek, ściskając w palcach kartki z tekstami.
– O co chodzi? – Ewka zlustrowała ją wzrokiem. – Stresujesz się?
Aga kiwnęłam głowa.
– Będzie cała szkoła. Rodzice, wszyscy.
– I co z tego? Poradzisz sobie. Jesteś najlepsza.
A jeśli akurat będę miała chrypę? Jeśli nie wejdę tak, jak powinnam, tym niższym rejestrem w piosenkę, która będzie wieńczyć całe występy?
– Tu jest dobrze. Jak jesteśmy razem. – O tak, chóru będzie jej brakowało. – Mam nadzieję, że w średniej prowadzą jakiś chór albo zespół, bo nie wyrobię bez tego – mruknęła, a Ewka wzruszyła ramionami.
– Co kto lubi. I tak masz lepiej, że pojawią się twoi rodzice – rzuciła, patrząc gdzieś w przestrzeń. – Nie tylko mama.
Aga spojrzała na nią, jakby chciała coś powiedzieć, ale podszedł do nich pan Piotrowski. Stanął przed grupą dziewcząt kończących szkołę, a zasilających jego chór od samego początku. Agnieszka poczuła, że lekko wilgotnieją jej oczy. I co, to już? Już się wszystko kończy?
– Zrobimy wszystko jeszcze raz. Dziewczyny z drugiego głosu, musicie śpiewać głośniej, bo giniecie przez ten pogłos. Zepniemy to jeszcze raz i tyle, wakacje.
Wychowawca się zamyślił.
– Już wam mówiłem – nachylił się lekko – nie wiem, co zrobię bez takiej potężnej ekipy, odchodzą mi same mocne głosy.
Coś się niezaprzeczalnie kończyło, wszyscy to wiedzieli. Może dlatego dziś ta ostatnia próba im tak nie szła? Zwykłe rozkojarzenie zmieniało się w chaos, nawet chłopcy wydawali się dużo bardziej nerwowi w tym zwykłym przeszkadzaniu.
– Się pan nie martwi, będą nowe. – Nikola, wysoka, wysportowana dziewczyna machnęła ręką. Uśmiechnęła się szeroko. – Odwiedzimy jeszcze pana. Ale możemy już zacząć? Jest późno, a ja jeszcze nie wiem, co jutro ubiorę, muszę wracać do domu.
Dziewczęta parsknęły śmiechem. Ten raz w ciągu całej kariery mogły mieć wpływ na to, jak będą je widzieć. Przydzielone każdej z nich bordowe togi podczas tego jednego dnia zastąpi strój dowolny, byle elegancki.
– Dobrze, moi drodzy! – zawyła do mikrofonu matematyczka, wychowawczyni równoległej klasy.
Po hali rozszedł się gwizd sprzężenia. Aga się skrzywiła.
– Proszę bardzo, przewodniczący klas na środek, zaczynamy.
Obserwowała, jak spod drabinek na środek wychodzi Kajetan i zgarnia pod ramię Monikę. Zaśmiała się, gdy ten najpierw coś do niej szepnął, a potem połaskotał ją w bok tak, że ta z piskiem się odsunęła. Przewodniczący klas a i b, ostatnia akademia, _show must go on_.
– _Ladies and gentelman_ – zaczęła dziewczyna.
– Panie i panowie – dopowiedział Kajtek.
– Drodzy rodzice, nauczyciele, dyrekcjo i przede wszystkim wy, trzecioklasiści, dziś po raz ostatni stojący w murach tej szkoły.
– Pajac – mruknęła Ewka.
Może tak reagowała na ten bardzo pewny głos młodszego brata, może na lekko drwiący ton.
Agnieszka patrzyła na tę pewność siebie objawiającą się zarówno w głosie, jak i w postawie: nogi wbite wręcz w podłogę, marynarka zarzucona na biały T-shirt.
Kiedy skończył swoją kwestię i wraz z Moniką schodził ze sceny, mogłaby przysiąc, że odwrócił się lekko przez ramię i puścił jej oko. Dlatego, gdy chwilę później musiała podać mu mikrofon, kiedy po zaśpiewaniu piosenki Grechuty wracała do chóru, coś ściskało ją w żołądku. Miała wrażenie, że bawi go jej zakłopotanie. To wrażenie się pogłębiło, gdy ich palce zetknęły się na mikrofonie.
– Wiesz – zaczął Kajtek szeptem, a ponad jej ramieniem spoglądał na wychowawców pogrążonych w rozmowie. – Żałuję, że nie mogłem sobie wybrać pary do poloneza. Chętnie zatańczyłbym z tobą.
Spojrzał na nią z góry i się uśmiechnął.
– Leć do chóru, bo Piotrowski się gapi – parsknął śmiechem.
– Kajtek chciał czegoś od ciebie? – spytała Ewka, robiąc obok siebie miejsce w szeregu.
Aga wzruszyła ramionami.
– Nie, myślę, że nie, luźna gadka.
– Ale policzki ci płoną.
– Bo nie jestem przyzwyczajona.
Sądziła, że po próbie wyjdzie z nimi ze szkoły, ale poszedł do kumpli. Chyba umawiali się na jakiś popołudniowy trening.
Wakacje.
To były intensywne dwa miesiące, pełne słońca, nudy i radości. Właściwie Agnieszka miała wrażenie, jakby absolutnie wszystko było na swoim miejscu – nawet burze i ulewne deszcze, które czasem ni z tego, ni z owego zmieniały popołudnia pełne słońca w godziny wypełnione chmurami, a niejednokrotnie brakiem prądu.
Wszystko znajdowało się na swoim miejscu: dokumenty złożone do liceum o rozszerzonym profilu muzycznym i nastawionym na rozwój zainteresowań artystycznych, nadrabianie zaległości lekturowych, kiedy można było odłożyć _Pana Tadeusza_ i na spokojnie zająć się Mrozem; wszystko, włącznie z Kajtkiem. Agnieszka nie pamiętała w sumie, jak to wyszło – czy na pierwszy wieczór filmowy zaprosiła go przez Ewkę, czy Ewka sama go przyprowadziła, jakoś tak po prostu się stało, że był, siedział obok, żartował, śmiał się i ubarwiał każdy film swoimi komentarzami. Ekipa się powiększyła, a Aga już nie miała wrażenia, że jest trzecim kołem u związkowego wozu Ewki i Wojtka. Potem Ewka wraz z Wojtkiem wychodzili, Kajtek zostawał i rozmawiali, rozmawiali i rozmawiali, a to o akcjach ze szkoły, a to o znajomych, a to o planach czy marzeniach. Tematów nie brakowało, brakowało miejsc na spacery. Wkrótce wszystkie dróżki i ścieżki stały się znane i bliskie, wszystkie wiązały się z jakimiś wspomnieniami, dzięki którym, gdy dziewczyna spacerowała sama, przestawała się tak czuć. Z tyłu głowy pojawiało się coś więcej, dzięki czemu uśmiechała się częściej. Nie uchodziło to uwadze rodziców, obserwujących tylko to, co się działo.
– Ten Kajtek – zaczęła kiedyś mama, gdy sprzątały po obiedzie – to chyba fajny chłopak.
Aga się zmieszała, wzruszyła ramionami. Odłożyła talerze na półkę.
– Fajnie nam się rozmawia. – Nie spojrzała na mamę, wytarła dłonie w ścierkę. – Właściwie to on głównie mówi. Ale mi to nie przeszkadza. Zawsze wolałam słuchać.
– Myślisz, że coś z tego wyjdzie?
– Mamo! – jęknęła dziewczyna.
Obie się zaśmiały.
– Na razie nic się nie dzieje, i dobrze. Za chwilę zresztą pójdziemy do różnych szkół, i tyle. Skończą się filmy i spacery. Cieszmy się tym, co jest.
Jednak tak, jak szybko zżywamy się z kotami czy psami, tak szybko Aga zaczynała przyzwyczajać się do codziennych SMS-ów, do spacerów, do tego, że nagle skończyło się przesiadywanie w swoim pokoju przy pianinie czy książkach, a zaczęły wyjścia z domu.
O tym myślała Agnieszka, gdy kolejny wieczór powoli dobiegał końca, a ona siedziała na nagrzanym progu domu, patrzyła w gwiazdy, słuchała i co chwilę wybuchała śmiechem, jak Kajtek opowiadał o ostatniej pogoni za psem, który zerwał się z łańcucha.
Jest tak spokojnie. Tak dobrze – przemknęło jej przez myśl. Tak to chyba powinno wyglądać.
Wstała, otrzepała ręce.
– Nie zastanawialiście się, żeby mieć jakiegoś psa? Z takim ogrodem miałby tu raj!
Roześmiała się.
– Wiesz, to jednak duża odpowiedzialność, a my nie możemy sobie pozwolić na dodatkowe uwiązanie w domu. Musi być balans, tak myślę. Wolność. Chcę gdzieś wyjść, to nie muszę się martwić, czy piesio miałby co jeść.
– Przyprowadzałabyś go do mnie. – Uśmiechnął się szeroko. – Co za problem. Ja zawsze chciałem mieć. Póki co jest jeszcze Kostek, ale to staruszek. Jak zdechnie, to chyba zacznę myśleć o kolejnym… Czyli rozumiem, że widzimy się jutro na Dniach?
– Zakładam, że tak. Ja pojawię się tam wcześniej, mam coś tam śpiewać jako absolwentka szkoły, więc gdzieś się będę kręcić na próbie. Ma być ładna pogoda, jest okazja, by się ładnie ubrać.
– Załóż jakąś sukienkę. Ta niebieska, którą miałaś niedawno, była całkiem spoko.
Aga pochyliła głowę. Ten przeklęty rumieniec, znów czuła go na policzkach!
– Zobaczymy.
Kiedy spojrzała na Kajtka, ten wpatrywał się w nią z szerokim uśmiechem na ustach.
– Co? Coś nie tak?
Pokręcił głową i wyciągnął rękę w stronę jej twarzy. Cofnęła się lekko.
– Nie bój się – szepnął, wsunął jeden z lokujących się kosmyków za jej ucho i niby przypadkowo lekko dotknął dłonią jej policzka.
Gdy się wyprostował, miał nieodgadniony wyraz twarzy.
– Lecę – rzucił. – Do zobaczenia.
– Pa – odpowiedziała machinalnie.
Nie wiedziała, co nią kierowało, gdy tuż po tym, jak zgasiła światło, sięgnęła po telefon ze stolika nocnego, przez co prawie wywróciła kolorowe mieczyki w wazonie, które przyniósł jej wczoraj, i wystukała SMS-a:
Dzięki za wieczór, było fajnie ;)
Cała przyjemność po mojej stronie :D
Kajtek odpisał niemalże od razu, a ona uśmiechnęła się w noc. Zapowiadał się całkiem przyjemny weekend.
Rozlew był piękną wsią. Nadane kiedyś prawa miejskie odebrano mu wraz z końcem XVI wieku, ale w kronikach znajdowały się pełne dumy obwieszczenia o dziedzicach, szlachcie i możnych, a także kupcach, dla których to miejsce stanowiło ważny punkt na mapie wypraw handlowych.
Agnieszka nigdy nie interesowała się historią Rozlewa, wystarczało jej to, że na kilkunastu kilometrach rozciągała się zieloność i żyzność, że było dużo drzew, ogromny park, las, nawet woda, od której podobno Rozlew miał swoją nazwę. Co prawda rwąca niegdyś rzeczka zmieniła się w otoczony bagniskami staw. Starsi zawsze powtarzali dzieciom, żeby nie zbliżały się do tych terenów – podmokła ziemia bywała zdradliwa i bardzo łapczywa. Kiedyś w podstawówce Aga poszła tam z Ewką, co skończyło się tym, że do domów wracały boso, ponieważ buty, wpół zatopione w mule, już nie chciały się dać stamtąd wyrwać. Pobiegły do domu wystraszone, pamiętając ten pełen paniki moment, kiedy stopy ugrzęzły w bagnie i za nic nie szło ich stamtąd wyciągnąć. Rodzice byli wściekli i Aga musiała przysiąc, że już nigdy nie zapuści się nad to rozlewisko.
Dni Rozlewa były jedną z tych nielicznych okazji, kiedy zjednoczeni mieszkańcy próbowali przez te kilka godzin żyć jak jedna, zgrana społeczność. Kolorowe, jarmarczne fasady zasłaniały wścibstwo i plotki, którymi się żyło, alkohol pomagał zakryć tę szarą, nierzadko trudną rzeczywistość, a głośna muzyka stawała się idealnym tłem do nowych, letnich romansów czy bójek, w które musiała wkraczać policja. Słowem – klimat nie do podrobienia.
Mimo wszystko Aga to lubiła: te tłumy rozwrzeszczanych dzieciaków, zdobywających kolejne dmuchane zamki czy trampoliny, tych znudzonych dorosłych, przy rozcieńczonym piwie w plastikowych kubkach, rozmawiających o nudnych dorosłych sprawach, nawet tę spaloną słońcem trawę deptaną przez setki nóg, wpasowującą się idealnie w całość, jakby była kolejnym pasującym elementem dekoracji tego karnawałowego przedstawienia. Czasem Aga kupowała watę cukrową i spacerowała z tą słodką, kolorową chmurą na patyku między stoiskami lokalnych sprzedawców: miody, sery czy kiełbasy były tym, po co chętnie zjeżdżali się ludzie z okolicznych miast. W powietrzu trzepotały kolorowe, haftowane przez członkinie kół gospodyń wiejskich chustki, fartuchy czy sukienki, garbowana skóra pachniała przy stoiskach kaletników, a przebrane w ludowe stroje dziewuszki zapraszały na skibę ze smalcem, koniecznie w towarzystwie kiszonego ogórka. Gdy zmierzchało, zapalały się setki lampek, obwieszających stragany, a wielka karuzela wybuchała kolorami. Pachniało popcornem, potem i… ekscytacją.
Spacerowała nerwowo za sceną, zerkała co chwilę na kartkę z tekstem, ściskaną dłonią spoconą ze strachu. Nagle się okazało, że wcale nie zna tak dobrze słów, jak jej się wydawało.
– Agnieszka, co ty taka zdenerwowana? – Pomocnik techniczny o imieniu Maciek zatrzymał się w połowie schodów na górę. – Zaraz wydepczesz tu trawę do gołej ziemi.
Parsknęła śmiechem.
– Wcale nie. Coś ze sprzętem? – Skinęła w stronę mikrofonu, który Maciek trzymał w ręku.
– Wiesz, jak jest, nic nie działa tak, jak powinno.
Aga obróciła się na pięcie, kręcąc głową z uśmiechem, i kontynuowała marsz. A on stał i patrzył, rozbawiony.
– Widziałaś te maluchy z przedszkola?
Odwróciła się do niego.
– Są takie urocze. Te stroje, rewelacja, od razu widać, że włożono w to masę pracy.
– To prawda. A one nie denerwują się tak, jak ty.
Wzruszyła ramionami.
– Taki mój urok.
Sygnał SMS-a.
– Ups, zapomniałam wyciszyć – mruknęła, sięgając do kieszeni.
Czytała chwilę, choć Maciek coś do niej mówił, jednak w końcu dał za wygraną i poszedł na scenę, co odnotowała tylko kątem oka. Kajetan napisał, że bardzo się cieszy, że znów się zobaczą. Że to będzie wyjątkowy wieczór i że ma nadzieję poznać ją lepiej niż w szkole, ponieważ chciałby, ale nie chce zapeszać, żeby ona też zechciała go poznać.
Tyle wystarczyło, by zapomnieć o strachu. I nawet Maciek musiał w duchu przyznać, że ta szara myszka, zmieniająca się na scenie w nieokiełznany żywioł, już na próbie wyglądała na odmienioną, jakby coś rozpromieniało ją od środka.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* M. Grechuta, _Wolność_, 1994.