Błędne łąki - ebook
Na izerskich szlakach nikomu nie można ufać. Nawet własnemu umysłowi.
Głuchy trzask. Wołanie o pomoc. I cisza, która aż dzwoni w uszach.
Polanę otoczoną kamiennymi wałami spowija gęsta mgła. Górski szlak znaczą drewniane krzyże, a wszystkie drogi prowadzą w to samo miejsce – gdzie niektórzy zostają już na zawsze.
Na błędnych łąkach nikt nie jest bezpieczny.
Podczas pobytu w Górach Izerskich dwoje studentów etnologii znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Rok później Aleks Lipski, dziennikarz z Wrocławia, wyrusza do Chatki Górzystów i próbuje rozwikłać zagadkę, której nie udało się rozwiązać policji. Na miejscu spotyka Kaśkę, detektywkę amatorkę i popularną youtuberkę, której irytująca dociekliwość może okazać się niezastąpiona.
Wszystko wskazuje na to, że błędne łąki to niejedyna tajemnica tych mrocznych gór. Chociaż racjonalny umysł Aleksa nie chce tego przyjąć, odpowiedź może kryć się w lokalnych wierzeniach i ludowych podaniach sprzed wieków…
Jedno jest pewne – od niektórych szlaków lepiej trzymać się z daleka
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8367-483-4 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok później
Na szafce przy łóżku zawibrował telefon. Aleks Lipski miał wrażenie, że dzielą go od niego lata świetlne. Na oślep wymacał urządzenie i niemrawo uniósł jedną powiekę, by spojrzeć na ekran. Dzwonił Marek Wolski, redaktor naczelny i ojciec dyrektor miesięcznika „Tajemnicze Dolnośląskie”, dla którego Lipski pracował na pół etatu jako autor reportaży i artykułów dotyczących teorii spiskowych o Dolnym Śląsku, głównie z okresu drugiej wojny światowej. Choć od tamtych wydarzeń minęło już ponad osiemdziesiąt lat, tajemnice kompleksu Riese, Złoty Pociąg, ukryte depozyty oraz tajna broń Hitlera wciąż rozpalały wyobraźnię miłośników niewyjaśnionych zagadek i historycznych sensacji.
Aleks zastanawiał się, czy nie oddzwonić później. Ostatniego wieczora znowu przesadził z alkoholem. Wiedział, że Wolski dzwoni w sprawie artykułu o wrocławskich skarbach wywiezionych przez nazistów, który miał wylądować w jego skrzynce do północy. Ale Lipski w dupie miał nazistów i skarby Wrocławia i najchętniej zostawiłby tę robotę. Chyba jedynym, co go trzymało w „Dolnośląskim”, była systematycznie wpływająca na konto pensja.
Aleks usiadł na łóżku i sięgnął po telefon.
– Halo – wymamrotał, czując w ustach nieprzyjemny posmak strawionego alkoholu.
– Wiesz, która jest godzina? Gdzie mój tekst? – usłyszał głos w słuchawce.
– Czas to pojęcie względne, kolego – odparł. – Do południa ci wyślę.
– Południe jest za pół godziny – zauważył Wolski.
– Daj mi się ogarnąć. Została mi tylko niewielka korekta.
– Pospiesz się, bo cię starość dopadnie.
– Na szczęście nie dożyję starości – bąknął i wsunął stopy w klapki.
– Przez grzeczność nie będę się kłócił. Ale dzwonię w jeszcze innej sprawie. Pamiętasz zaginięcie dwójki studentów w ubiegłym roku w Górach Izerskich?
– Pewnie. Było o tym dość głośno. A o co chodzi?
– No właśnie. Niedługo minie rok, a sprawa wciąż nie została wyjaśniona. Policja rozkłada ręce, dzieciaki jakby zapadły się pod ziemię. Chcę, żebyś tam pojechał i zrobił materiał. Popytasz, powęszysz. Tam są różne dziwne historie, może ktoś opowie ci jakąś bajkę, to powołasz się na „zeznania lokalnych świadków” i czytelnicy będą sikać z emocji. Poza tym przyda ci się trochę świeżego powietrza. Załatwiłem ci nocleg w Chatce Górzystów. O tej porze roku będziesz miał tam spokój.
– Hola, hola, poczekaj… Chyba zapomniałeś, że okolice Jeleniej Góry omijam szerokim łukiem – sarknął Lipski.
– Chryste! To pojedziesz od strony Zgorzelca!
– Chrystusa w to nie mieszaj. Chłop już swoje wycierpiał.
– Aleks, za ten materiał zapłacę ci ekstra premię. – Wolski najwyraźniej postanowił zignorować jego ciętą ripostę. Kompletny brak poczucia humoru. Jak facet się na czymś zafiksował, to nic do niego nie docierało. – Nie pożałujesz.
– Czy ty zawsze musisz mnie uraczyć jakimś gównem? – westchnął Lipski. Ale już wiedział, że pojedzie. Poza tym naczelny miał rację, przyda mu się trochę świeżego powietrza. – Kiedy wyjazd?
– Najlepiej dzisiaj. Nie chcę, żeby ktoś nam sprzątnął temat sprzed nosa. Wyślę ci wszystkie pinezki. Samochód zostawisz w Świeradowie na parkingu przy uzdrowisku. Bezpłatny, niestrzeżony, ale pod kamerami. Odbierze cię stamtąd koleś z Chatki Górzystów. Powinieneś go łatwo rozpoznać. Jeździ zieloną ruską buchanką. Dałem mu twój numer, ale na wszelki wypadek zaraz ci wyślę na niego namiar. Sorry, nie zdążyłem załatwić ci pozwolenia na wjazd do lasu.
– Wiesz, Mareczku, że jesteś pieprzoną mendą, co dałaby sobie ogolić jaja za złotówkę?
– Lepiej tego nie mogłeś ująć. A teraz zbieraj dupę w troki, bo potrzebuję tego tekstu do najnowszego numeru. I wyślij mi ten cholerny artykuł o zaginionych skarbach Wrocławia.
– Niech cię szlag, Wolski. – Lipski rozłączył rozmowę, rzucił telefon na łóżko i otworzył okno, żeby przewietrzyć pokój.
Powlókł się do łazienki, opłukał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Z mieszaniną zmęczenia i pretensji patrzył na niego stamtąd człowiek, który wczoraj wypił butelkę jima beama i od trzech dni się nie golił. Pod orzechowymi oczami widniały cienie, a jasnobrązowe włosy wyglądały, jakby gołąb uwił sobie w nich gniazdo. Jak wiadomo, gołębie są beznadziejne w wiciu gniazd. Lipski westchnął przeciągle. Minęły już czasy, gdy po całonocnym pijaństwie wstawał z łóżka i wyglądał jak młody bóg. Dopiero gorący prysznic przywrócił go do jako takiego stanu.
Lipski włączył ekspres do kawy i radio w laptopie. I tak oto piękny dzień poszedł się jebać, zaklął w duchu. Usiadł do komputera, przeskrolował napisany w nocy tekst. Dlaczego zawsze robił wszystko na ostatnią chwilę? Na szczęście poprawek nie było dużo.
W radiu zapowiadali zmianę pogody. Wiatr miał wiać w porywach do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a na Śnieżce nawet do stu. W bonusie przelotne opady deszczu i deszczu ze śniegiem.
Aleks zawsze chciał zostawić Wrocław, zamieszkać bliżej gór i odwalać całą robotę zdalnie, jak najdalej od ludzi, ale los zdecydował inaczej i kazał mu się do Sudetów nie zbliżać. Góry Przeklęte, pomyślał. Ta nazwa krążyła mu po głowie od dawna i wiedział, że kiedyś zrobi z niej użytek. Ale na razie musiał skupić się na pracy.
Kilka lat temu był już bliski tego, by przenieść się w jakieś przyjemniejsze miejsce. To było wtedy, gdy jego reportaż o historii wydobycia uranu w Sudetach odniósł sukces. Lipski zatytułował go: Napromieniowany raj. Książka, wydana przez duże wydawnictwo specjalizujące się w literaturze faktu, wzbudziła ogromne zainteresowanie, posypały się zaproszenia na spotkania i wywiady. Aleks swoim dziennikarskim śledztwem wbił kij w mrowisko i wywołał dyskusję. To było to, o czym zawsze marzył – robienie dziennikarstwa, które coś zmienia w ludziach i świecie. Ale cena, jaką za to zapłacił… Nie obeszło się też bez pogróżek, bo zazwyczaj prawda uwiera jak ciasne buty, zwłaszcza tych, którzy bez względu na wszystko chcą utrzymać się na stołkach. Naraził się lokalnej sitwie, a życie straciła za to niewinna kobieta. Nie on, który rozpętał aferę, tylko Karolina. Piękna, wrażliwa, inteligentna dziewczyna, za młoda na śmierć. Choć próbował sobie to tłumaczyć, wiedział, że nic takiego by się nie stało, gdyby nie jego ambicje. A potem, rok później, w wypadku samochodowym zginęła Magda, jego przyjaciółka i koleżanka po fachu. Czasami Lipski myślał sobie, że wisi nad nim jakieś pieprzone fatum i wkrótce być może on sam pożegna się z życiem w niewyjaśnionych okolicznościach. Mijały tygodnie, a on, zamiast wziąć się w garść, coraz bardziej pogrążał się w odmętach depresji i alkoholu.
W najtrudniejszym czasie w jego życiu pojawił się Marek Wolski. Ogarnął go, wysłał na terapię, załatwił mu mieszkanie i robotę u siebie, choć Aleks nie był łatwym pracownikiem. Zawsze płynął pod prąd, zawsze musiał się wyróżniać. Być może dlatego nie miał wielu przyjaciół, wszyscy z jego otoczenia już się ustatkowali. Praca, rodzina, dom na kredyt, samochód na kredyt, telewizor na kredyt i wakacje na kredyt. Życie na kredyt. Oczywiście Lipski był dumny z tego, że – jak to określał – nie usrał się w tradycyjne schematy. Co jeszcze bardziej zniechęcało do niego tych, którym wygodniej było trzymać się nurtu.
Aleks skończył korektę tekstu, wysłał plik Wolskiemu, spakował potrzebne rzeczy na wyjazd (wśród nich oczywiście butelkę ulubionego burbona) i zszedł do samochodu. Gęstniejące nad Wrocławiem ciemne chmury zwiastowały deszcz. Na chodnikach pożółkłe i brązowe liście wirowały niczym pies goniący swój ogon. Mimo wszystko – jak stwierdził z pewnym zaskoczeniem – było całkiem przyjemnie, jesiennie i ciepło. Aleks siadł za kółkiem, włączył płytę Dead Can Dance i wyjechał na Karkonoską, po której ciągnął się sznur samochodów.
Gdy wreszcie skręcił w kierunku autostrady A4, poczuł odprężenie i zatopił się we własnych myślach. Działo się tak zawsze, gdy tylko opuszczał zatłoczony i brudny Wrocław. W krajobrazie w oddali majaczyła Ślęża.
– Montes Silenti, Góra Milczenia – wymamrotał pod nosem jej dawną, tajemniczo brzmiącą nazwę. Może dlatego tak lubił tę górę? On też nie przepadał za czczą gadaniną i miał swoje tajemnice. Tylko że Aleks twardo stąpał po ziemi, a Ślęża w zamierzchłych czasach stanowiła jeden z najważniejszych ośrodków kultu przedchrześcijańskiego w regionie. Obok niej wznosiła się niższa Radunia, także otaczana niegdyś czcią. Ślęża była miejscem męskiego kultu solarnego, Radunia zaś lunarnego i przypisywanego kobietom. Patrząc na nie, Aleks powtarzał sobie, że nie mógłby mieszkać z dala od tych gór.
Zresztą cały Dolny Śląsk lubił milczeć. Zwłaszcza gdy miał coś do ukrycia. Swoje tajemnice trzymał zamknięte w piwnicach, na strychach poniemieckich domów, pałaców, folwarków, zamków albo w górach. Lipski uległ czarowi tej krainy dawno temu. Gdy chodził jeszcze do podstawówki, dostał od rodziców w prezencie książkę o legendach Karkonoszy i okolic. Przez wiele lat była jego najcenniejszym skarbem. Gdy inni ślęczeli przed komputerami, Aleks kończył czytać ostatnią stronę i zaczynał wszystko od początku przy dźwiękach ulubionego wówczas zespołu Tangerine Dream. Od tamtego czasu każdy weekend chciał spędzać w górach, poznawać je i odkrywać ich tajemnice.
Młodemu chłopcu wychowanemu w mieście wyjazd w Karkonosze przypominał wyprawę na koniec świata. Już na kilka dni przed podróżą Aleks pakował plecak, dbając, aby niczego w nim nie zabrakło. W miarę jak dorastał, zaczął głębiej interesować się historią gór i Dolnego Śląska – zrobił nawet kurs przewodnicki, choć zawodowo nigdy nie poszedł w tę stronę.
Lubił wiedzieć, dlatego węszył. Nie odpuszczał i był w tym cholernie dobry. Napędzał go niezaspokojony głód odkrywania i dociekania prawdy. Gardził wyssanymi z palca opowieściami z pogranicza teorii spiskowych. Nie znosił historii o Złotym Pociągu, muchołapce z Ludwikowic Kłodzkich ani tych foliarskich, o latających talerzach z Gór Sowich i tajnych bazach nazistów na Antarktydzie.
Najbardziej wkurzało go, że te bzdury wciąż miały całą rzeszę zagorzałych zwolenników i dało się na nich zarobić dużo więcej niż na porządnej reporterce. Aleks wstydził się sensacyjnych bajdurzeń, które produkował dla Wolskiego, i oczywiście robił to tylko pod pseudonimem Krzysztof Franke. Kiedyś próbował namówić Marka na poważniejsze tematy, zaangażowane społecznie, ale ten był nieugięty i argumentował, że gówno prawda jest atrakcyjniejsza od prawdy, a przede wszystkim lepiej płatna. Od tamtej pory Aleks nazywał Wolskiego redaktorem bezczelnym, choć nie bez pewnej czułości, bo w głębi duszy wiedział, że wiele mu zawdzięcza.
Lipski zjechał z autostrady w kierunku Strzegomia i Jeleniej Góry. W oddali było widać kontrastującą z szarym krajobrazem ceglaną wieżę neogotyckiego kościoła w Osieku i wiejskie budynki, również z czerwonej cegły. Na horyzoncie odznaczały się granatową linią Góry Sowie, Wałbrzyskie i te najbardziej oddalone – Karkonosze.
Wszystko wokół wydawało się ospałe i ciężkie. Niebo wisiało, trzymając się resztkami sił, jakby za chwilę miało runąć na ziemię. Kontrastu dodawały drzewa zabarwione błyskami czerwieni i żółci.
Za Strzegomiem krajobraz zaczął się powoli garbić. Pośród wyrastających gór i przełęczy snuły się malowniczo położone wioski, a wzdłuż nich wiły się kręte drogi.
Aleksowi przeszło przez myśl, czy nie ominąć czasem Jeleniej Góry i nie pojechać dookoła, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Zza Przełęczy Radomierskiej na pierwszym planie wyraźnie odznaczały się dwie bliźniacze góry: Sokolik i Krzyżna Góra, zwane potocznie w środowisku turystów i wspinaczy Piersiami Lollobrigidy. W oddali Karkonosze były częściowo przykryte chmurami. Nad szczytami przewalał się wał fenowy zwiastujący zmianę pogody.
Jelenia Góra przywitała Lipskiego szarością i smutnymi wspomnieniami. Mijał osiedlową dzielnicę Zabobrze, przypominającą z daleka osiedle paczkomatów, by po chwili przenieść się na obrzeża starego miasta, gdzie ponad dachami zabytkowych kamienic prężyły się dumnie wieże kościołów i ratusza.
Czuł, jakby kamień, który od paru lat ciążył mu na żołądku, zaczął rosnąć, w miarę jak znajome widoki przywoływały kolejne wspomnienia. Tak bardzo chciał zapomnieć i wymazać to wszystko z pamięci. Tak długo trzymał się od tych miejsc z daleka. A teraz był tu znowu.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_