Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Błękit - tom II: To co jest we krwi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,80

Błękit - tom II: To co jest we krwi - ebook

 

Autora ciekawi człowiek. Jak twierdzi Autor, jest to jedyna istota żyjąca na Ziemi, która ją niszczy. Zabija z innych powodów niż reszta stworzeń. Ludzie mają rozum i uczucia jednak potrafią być okrutni, mściwi, niegodziwi, chciwi, przekupni, itp. Lista ,,złych cech” jest długa. Jednak tylko człowiek jest zdolny kochać bezinteresownie i prawie bezwarunkowo. Spośród dwóch płci, Autor uznaje kobietę za lepszą część ludzkiego rodu. Dlatego w nowelach kobieta jest głównym bohaterem. Drogie jest mu poświęcenie, wybaczenie, a głównie miłość. Miłość przez duże „M”. W utworach nie występują supermani, spidermani, batmani i inni superbohaterowie. Niektórzy bohaterowie są super tylko dlatego, że zostało im to dane przez „Najwyższą Miłość”.

Alex Aragon urodził się w Warszawie. Autor nazywa się naprawdę Andrzej Machejus, a Alex Aragon jest jego pseudonimem literackim. Ukończył technikum energetyczne. Po zakończeniu technikum pracował około roku w branży elektrycznej. Potem zaczął pracę w cukierni. W roku 1979 poznał dziewczynę, która została jego przyjacielem, a później żoną. W 1985 roku wspólnie wyjeżdżają do Kanady, gdzie mieszkają do dzisiaj. Mają jedną córkę, która urodziła się w Montrealu.

 

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65482-80-8
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ścigani przez śmierć.

Surowe, dębowe drzwi celi, zamknęły się głucho. Wokół panował półmrok. Światło dobiegającego dnia, docierało przez zakratowane okienko. Małe okienko, znajdujące się wysoko, prawie pod sufitem, ponad zasięgiem rąk. Łóżko zbite z surowych desek pokrywał materac obszyty szorstkim, lnianym płótnem. Ze środka wystawały złote źdźbła siana. Dziewczyna podniosła się z chłodnej podłogi i usiadła zrezygnowana na materacu. Nie płakała, nie smuciła się nawet. Wszystko co miało dla niej jakiś sens, odeszło bezpowrotnie. Jutro lub pojutrze poprowadzą ją na miejsce kaźni i zetną jej głowę wielkim toporem. Widziała wielokrotnie egzekucje. Tym razem to będzie ona.

Kilkanaście dni wcześniej.

Książę Mertreht siedział na drewnianym fotelu, ozdobionym złotem i klejnotami. Obok, na równie pięknym krześle siedziała jego żona, Kerta. Mertreht znał się na wszelakiej sztuce i miał dobry gust. Komnata, w której siedzieli, dosłownie tonęła w przepychu. Wszędzie wisiały obrazy i stały rzeźby. Ściany udekorowano trofeami z licznych polowań. Pachniało kwiatami, a to było zasługą Kerty. Księżna odczuwała dumę i zadowolenie. Jeszcze parę miesięcy i zajmie miejsce królowej całej Derranni. Dyskutowała z mężem o ostatnich punktach planu. Pierwszy jej mąż zmarł nagle cztery lata temu. Melgrad osierocił ją wraz z dwiema córkami. Niektórzy szeptali po cichu, że Melgrada otruto, ale nikt nie śmiał tego mówić głośno. Księżna pozostała tylko trzy miesiące wdową. Kerta poślubiła bogatego hrabiego z sąsiedniego księstwa. Mertrehta cechowała jasność umysłu. Uwielbiał sztukę i kochał przepych, znał się również na sztuce wojennej. Szybko zjednał sobie najbliższych zmarłego króla. Najbardziej zależało mu na pozyskaniu córek. Młodsza jasnowłosa Saleta robiła wrażenie łatwowiernej. Dawała się przyciągnąć na stronę, licznymi drobiazgami. Rok starsza Tenra stanowiła dla Mertrehta ciężki orzech do zgryzienia. W odróżnieniu od młodszej siostry, miała więcej cech męskich niż kobiecych. Lubiła jeździć konno, strzelała wyśmienicie z łuku i kuszy i dobrze władała lekkim mieczem. Jej zielone oczy zawsze płonęły jasnym blaskiem. Choć w chwili śmierci ojca liczyła sobie niespełna lat piętnaście, szybko zrozumiała o co tu chodzi. Musiała głęboko ukryć
to w co wierzyła i to czego się domyślała. Nie mogła podzielić się tym z nikim z dworu, więc jeździła często na grób ojca i tam zwierzała się ze swoich sekretów. Kiedy skończyła dziewiętnaście lat wezwano ją do ozdobnej komnaty. Ojczym siedział obok matki. Siedzieli jak król i królowa.

– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – zapytała Tenra.

– Mamy dla ciebie radosną wiadomość – zaczął Mertreht.

– Wychodzisz za mąż – dokończyła Kerta.

– Och! – zdziwiła się Tenra – a za kogo?

– Najdoskonalszy wybór jakiego kochający ojciec i matka mogli dokonać –
zaczął Mertreht.

– Ojczym – poprawiła go dziewczyna.

– Mój mąż daje ci całą miłość jaką może dać córce, uszanuj to.

– Czy nie robię tego?

– Nie musisz przy każdej okazji podkreślać, że nie jest twoim ojcem.

– Postaram się. Czy dowiem się kto to?

– Ależ oczywiście kochanie – odrzekł Mertreht. To syn księcia Noragocji, Albrecht.

– Ach więc to tak.

– Tylko tyle? – zapytała wyraźnie niezadowolona Kerta. Jesteś niewdzięczna.

– Przecież nie pytacie mnie o zgodę, tylko oznajmiacie. Czy mogę odmówić?

– Nie śmiej – syknął Mertreht, ale zaraz się pohamował. Nie zrobisz nam tego, mnie i matce.

– Nawet go nie znam – rzekła chłodno Tenra.

– Za tydzień, zawita na nasz zamek. To uroczy młodzieniec, mamy pewność, że ci się spodoba – ciągnęła słodko matka.

– Czy to wszystko, moi drodzy?

– Tak, możesz odejść – rzekł Mertreht, wymuszając miły ton.

Tenra szybko wyszła i zamknęła za sobą zdobione drzwi.

– Nie wydaje się być szczęśliwa – odrzekł Mertreht.

– Zrobi co zechcemy – odrzekła sucho Kerta. Potem oficjalnie podpiszemy kilka dokumentów i będziemy jednym wielkim księstwem – ciągnęła Kerta. A wkrótce cała Derannia będzie należeć do nas – dokończył Mertreht.

– Nareszcie zajmę należne mi miejsce królowej – szepnęła uradowana Kerta.

Tenra miała jedną wadę, lubiła podsłuchiwać.

A więc to tak, myślała Tenra, oddalając się bezszelestnie od drzwi. Ja mam być tylko pionkiem w ich grze, myślała nadal. Teraz już jestem pewna, że ta żmija otruła ojca!

Weszła do mniejszego salonu na końcu korytarza. Usiadła za stołem aby zebrać myśli.

– Coś się stało siostro? – zapytała Saleta, która pojawiła się niespodziewanie. Wyglądasz na roztrzęsioną!

– Och nic. Oznajmiono mi właśnie, że wychodzę za mąż – powiedziała to, jakby dotyczyło to kogoś innego.

– Och to cudownie – rzekła rozpromieniona Saleta – a za kogo?

– Albrecht – odparła sucho Tenra.

– Ty masz szczęście. Przystojny, bogaty – ćwierkała Saleta.

– Podoba ci się?

– Pewnie, ale nie dam tego poznać, obiecuję.

– Muszę wyjść na dwór – rzekła Tenra – za dużo wrażeń.

Zeszła na dół do koni. Wsiadła na czarnego dwulatka, jednego z jej ulubionych. Zrzuciła krępująca suknię. Pod spodem miała spodnie i skórzane buty, u góry kaftan. Gdyby nie jej zaokrąglone piersi można by powiedzieć, że wyglądała jak giermek. Pognała jak szalona. Tym razem nie pojechała na grób ojca, ale w kierunku lasu. Wiatr rozwiewał jej miedziane włosy...
Nie dostrzegła, że w małej odległości podąża za nią czwórka konnych. Mertreht dbał aby nic się jej nie przytrafiło, ale głównie chciał wiedzieć gdzie jeździ i z kim rozmawia. Ostatnio doszły go słuchy, że widziano ją kilkakrotnie z Mertrasem, jednym z gwardii. Tym razem Tenra chciała być sama. Zatrzymała konia. Tu na brzegu lasu czuła się bezpieczna i wolna. Wkrótce jednak dostrzegła czwórkę jezdnych.

– Nawet teraz mnie śledzą – jęknęła.

Muszę coś postanowić, myślała. Ucieknę z Mertrasem, chyba mi pomoże.

Nie była pewna czy go kocha albo on ją. Czuła się z nim dobrze, całowali się raz.

Trudno coś ukryć przed "kochanymi rodzicami” ale tego chyba nie wiedzą, pomyślała.

Wracając, obmyślała plan ucieczki

– Jak przejażdżka? – zapytała Saleta.

– Dobrze, jak zawsze.

– Zjemy coś? – zagadnęła Saleta.

– Nie bardzo mam ochotę.

– To może pokażę ci moją nową suknię – nie dawała za wygraną jasnowłosa.

– Może później, siostro. Teraz chcę być sama, wieczorem mi pokażesz.

Weszła do swojego pokoju. Tu przynajmniej nie ma szpiegów, pomyślała. Wzięła pióro, pergamin i napisała.

"Dziś o północy, tam gdzie ostatnio”.

Wyszła z pokoju, rozejrzała się na obie strony. Nikogo. Wsunęła kartkę cienkiego pergaminu w umówionym miejscu, pod obrazem greckiego ogrodu. Obejrzała się jeszcze raz, nikogo. Późnym wieczorem sprawdziła z ostrożnością, że wiadomość odebrano. Tuż przed północą, wymknęła się przez balkon. Po konopnej linie spuściła na dół. Strażnik równym krokiem zaczął oddalać się od balkonu. Przy tej ciemności nie mógł dostrzec liny. Przebiegła około dwustu kroków i zaczęła rozglądać się z uwagą. Stanęła pod starym klonem.

– Hej Tenra – usłyszała szept Mertrasa – tu jestem.

Podeszła boso do niego. Miała na sobie ciemne spodnie i ciemną bluzę.

– Nie mamy za wiele czasu. Chcą mnie wydać za Albrechta, a ja nie mam na to wcale ochoty, uciekniesz ze mną?

Chłopak zrobił zakłopotaną minę.

– Jestem zaskoczony, nie mogę tak od razu powiedzieć.

–Tenra dała mu chustkę.

– Jeżeli zgodzisz się, zostaw całą. Jeśli nie, rozerwij na pół. Muszę już wracać.

Pocałowała go krótko. Chłopak stał całkiem zaszokowany. Patrzył jak się oddala. Tenra podbiegła pod drzewo, obserwowała strażnika. Ten minął jej okno i zaczął się oddalać. Dziewczyna przesadziła mały płotek, wspięła się po linie, po czym wciągnęła ją na górę. Zerknęła jeszcze raz w dół. Miała pewność, że nikt jej nie widział. Myliła się.

Co dzień sprawdzała umówione miejsce, jednak ciągle nie miała odpowiedzi. Przyjechał Albrecht. Przybył z trzema tuzinami ochrony i kilkoma służącymi. Kerta i Mertreht robili wrażenie szczęśliwych z jego przybycia, a Saleta dobrze ukrywała, że to właśnie jej podoba się przyszły mąż jej siostry. Wydano przyjęcie, posadzono Tenrę obok Albrechta. Tenra rzuciła na niego okiem

Niczego mu nie brakuje, pomyślała.

– Lubisz bale – zaczął nieśmiało – ja uwielbiam!

– Wolę polowania – odparła.

– Polowania też lubię, choć wolę się przyglądać – odparł nieco zbity z tropu.

– Tak właśnie myślałam.

– Mamy się pobrać za dwa dni w waszej katedrze – powiedział beznamiętnie.

Nie robił wrażenia zadowolonego.

– Za dwa dni? – zapytała z niedowierzaniem Tenra. Powiedzieli mi, że przyjechałeś abyśmy się poznali!

– Taki był pierwotny plan, ale się zmienił.

– Plan, to właściwe słowo – rzekła jakby do siebie.

– Będę dobrym mężem – rzekł, patrząc na nią.

– Nie wątpię – rzekła i spojrzała na niego uważnie. Podobam ci się?

– Tak – rzekł, choć nie zabrzmiało to przekonująco.

– Rozumiem – odrzekła Tenra.

– Masz piegi – uśmiechnął się kwaśno.

Dostrzegła coś w jego twarzy. Biedak, pomyślała, też go zmusili.

Dzień przed ślubem znalazła całą chustkę w schowku. Bardzo uważnie napisała wiadomość do Mertrasa.

"Bądź gotowy z dwoma końmi pod lasem, w noc poślubną. Po drugiej zmianie warty”.

Kerta z niedowierzaniem obserwowała Tenre. Znała jej porywczą naturę i spodziewała się buntu. O Albrechta się nie obawiała. Wystraszony maminsynek. Taką miała o nim opinię. Plan szedł znakomicie. Wszystko wymyśliła ona, Kerta. Już od prawie dekady myślała o tym. Na swojego poprzedniego męża, Melgrada, nie mogła liczyć. Zbyt lojalny i uczciwy. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia, sypiąc mu truciznę do wina. Poza tym nie dbał o nią należycie w tych zwykłych sprawach. Nie to co Mertreht. Ich apetyty stały na tym samym poziomie, chociaż Kerta w polityce jak i w łożu chciała dominować. Kuzyn Mertrehta, Giljan władca sąsiedniego księstwa, nie tak od razu przystał na plan. Dlatego tak upierał się na to małżeństwo, po którym legalna unia ich księstw miała podstawy prawne.
Nie chciał wyglądać na zwykłego rebelianta, czy zdrajcę. Kerta i Mertreht ustalili, że po pokonaniu króla, usuną Giliana w znany im sposób. W Pagonni nikt im nie zagrozi i zostaną władcami całej Derannni. Ta myśl napełniała ja radością i dodawała jej sił. Dlatego, starała się słodzić córce jak mogła.

– Nie możesz wystąpić w tej sukni – patrzyła z niesmakiem na kreację z białego jedwabiu. Tylko perły, suknia wygląda zbyt skromnie. Dam ci moją, powinna pasować. Dorzucę jeszcze parę klejnotów.

Tenra zachowywała się jak we śnie. Wykonywała polecenia, jednak bez większego zaangażowania. Wszyscy byli tak zaaferowani przygotowaniem do ślubu, że nikt nie zwrócił uwagi na nietypowe zachowanie księżniczki. Z wyjątkiem Salety. Chociaż i ta nie wiedziała czy to ślub, czy coś innego. Tenra ubrana w suknie matki wyglądała pięknie. Wreszcie i pan młody dostrzegł jej nietypową i wykwintną urodę. Albrecht poczuł się lepiej. Starał się odgonić myśli o nocy poślubnej. Tak naprawdę, trochę obawiał się dziewczyny, którą miał prowadzić do ołtarza. W końcu przyszedł dzień ślubu. Cała ceremonia, dzwony, trąby i wiwaty uszły uwadze miedzianowłosej. Wiedziała jedno. Mertras zgodził się jej pomóc. Przyjęcie weselne przeciągnęło się do dziesiątej straży. Kerta lekko podchmielona winem rozpływała się w pochwałach dla Albrechta i Tenry. Goście powoli opuszczali biesiadę i udawali się na spoczynek.

Tenra nie chciała tego robić, ale też nie widziała innego rozwiązania. Miała przygotowany proszek, który otrzymała od zaufanej osoby. Wsypała go do kielicha z czerwonym winem. Podała go Albrechtowi już w sypialni.

– Chyba wypiłem dość – rzekł Albrecht.

– Nie widziałam abyś pił dużo – odpowiedziała Tenra.

– Za naszą noc poślubną – rzekła i sama wypiła swój puchar.

Po kwadransie Albrecht spał jak dziecko. Zamknęła drzwi na klucz od wewnątrz. Zrobiła to dla pewności, sądziła że w noc poślubną nikt nie będzie ich niepokoić. Ubrała się szybko w strój do polowań.

Tym razem to na mnie będą polować, pomyślała.

Tuż po drugiej straży zeszła po linie na dół. Odczekała aż strażnik się oddali. Przebiegła bezszelestnie do żywopłotu, przeskoczyła go i pobiegła około dwieście kroków gdzie jej czarny mustang skubał spokojnie trawę. Wskoczyła na niego lekko i pognała w kierunku lasu. Tuż za pierwszymi drzewami czekał Mertras.

– Jedźmy? – szepnął.

Czuła, że jest mocno wystraszony. Jechali brzegiem lasu około pół godziny. W umówionym miejscu czkali na nich rycerze.

– Kto to? – zapytała.

– Zebrałem ósemkę – rzekł po dłuższej chwili milczenia. Chcę ci pomóc, robię to dla ciebie i twojego ojca – rzekł.

Tenra poczuła wilgoć w oczach.

– Nigdy by nie doszło do tej zdrady, gdyby on żył – odrzekła.

– Zdrady? – zdziwił się Mertras.

– To małżeństwo to płaszczyk do unii. Chcą zjednoczyć Pagonnie i Noragocję, a potem zagarnąć całą Derannie – ciągnęła dziewczyna.

– Teraz rozumiem – rzekł Mertras.

– Nigdy ci tego nie zapomnę – rzekła ciepło – i odwdzięczę się jak tylko będę mogła.

Teraz jechali w dziesiątkę, średnim biegiem, by nie męczyć koni. Chciała, by się udało, choć miała niepokój w sercu. I nie bezpodstawnie. Tenra chyba pierwsza dostrzegła grupę jezdnych w oddali. W nocy pewnie by ich nie dostrzegła, ale już dniało. Stali w odległości mili

– Mamy gości – szepnęła.

Dostrzegła strach w oczach młodzieńca.

– Zawracamy – wydał komendę. Zawrócili konie i wtedy zobaczyli, że druga grupa podąża za nimi w odległości około pół mili. Stanęli w desperacji i wówczas obie grupy zaczęły się przybliżać w szybkim tempie. Po chwili zostali osaczeni.

– Żywych nas nie wezmą – krzyknęła Tenra i sięgnęła po łuk...

...ciąg dalszy w pełnej wersji książkiKiedy otworzysz oczy

Promień światła przedarł się przez zasłony i zaczął tańczyć na kryształkach wiszących na żyrandolu. Refleksy w kolorach tęczy wirowały na ścianie. Kira otworzyła oczy. Zajęło jej kilka sekund by dotrzeć do całkowitego rozbudzenia. Sen miała ciężki. Walczyła z czymś lepkim i zniewalającym. Uświadomiła sobie, że ma ten sam sen co noc. Ale trwało to kilka chwil, potem zapomniała. Spojrzała na zegar stojący na małym biurku.

Za dwadzieścia dziesiąta, pomyślała.

Zaczynała w południe, kończyła o w pół do dziewiątej wieczorem. Co zacząć robić o dziewiątej wieczorem?

Kiedyś się to zmieni, przemknęło jej przez głowę.

Miała 26 lata. Ani brzydka, ani ładna. Ani super mądra, ani zupełnie głupia. Ukończyła college.

Sądziła, że pójdzie na studia. Zabrakło paru tysięcy. Rodzicom się nie wiodło tak dobrze, by mogli jej pomóc, a raty pożyczki rządowej nie wyglądały zachęcająco. A po studiach nie łatwo znaleźć pracę. Dobrą na tyle by spłacać i egzystować. Zawsze chcą doświadczenia. A jak je zdobyć jeśli nie można pracować w takiej pracy bez studiów!

Kira siedziała osiem godzin wraz z czteroma tuzinami podobnych jej osób, w wielkiej sali. Agencja, w której pracowała współpracowała z rządem. Dzwoniono z tego miejsca do pojedynczych ludzi i "zmuszano” ich by płacili zaległe płatności. Kira starała się wykonywać swoja pracę dobrze. Próbowała nie mieć nastawienia uczuciowego do tego co robiła, ale nie zawsze jej się to udawało.

Miała ładny, wyraźny głos i artykułowała czysto słowa. Z powodzeniem mogła by pracować w telewizji lub radiu z taką dykcją. Może w radiu, bo do telewizji trzeba mieć urodę, której jak sądziła, nie posiadała. Wstała z łóżka, poszła do łazienki. Przemknęło jej przez myśl, że jest fajnie mieszkać samemu i nie czekać na łazienkę, gdy ciśnienie na pęcherz jest nie do zniesienia. Umyła zęby i wskoczyła pod prysznic. Dopiero wczoraj znalazła na internecie, kto opatentował to miłe urządzenie. Vincent Priessnitz twórca wodolecznictwa ulepszył jedynie urządzenia znane już w starożytnym Egipcie i Grecji. Kira nie myślała o tym w tej chwili. Wiedziała tylko, że jest jej dobrze, kiedy ciepłe strugi wody uderzają delikatnie w jej skórę. Wytarła włosy i wysuszyła je suszarką. Mimo słońca termometr wskazywał 12 stopni poniżej zera. Ubrała się w strój roboczy. Czarne spodnie, biała koszula i ciemnobłękitna bluza.

– Gdzie jesteś Kropka? – zawołała. Nie jesteś głodna?

Odsłoniła zasłony w sypialni. Kropka wygrzewała się na szerokim parapecie. Z jednej strony słońce, a z dołu grzejnik, nagrzewał powietrze, które się unosiło się do góry. Kropka zeskoczyła z parapetu i obtarła się o jej łydkę.

– Chodź, dam ci puszkę, a chrupki zjesz później – powiedziała do kotki.

Znalazła ją z połamaną nogą, nieopodal domu. Nie wyglądało, że to zrobił samochód. Kotka miała białą sierść, nie licząc czarnej plamki na środku głowy. Kira zerkała jak Kropka je. Sama zrobiła sobie kanapkę z pastą z orzeszków ziemnych. Do pracy wzięła jabłko i banana. Nie jadła wiele. Od jakiegoś czasu przestała jeść mięso, chociaż nigdy za nim nie przepadała.

Miała jeszcze trochę czasu. Otworzyła komputer. W wiadomościach było coś o zamachu bombowym w Kairze. Miało być jeszcze zimniej, za trzy dni. Włączyła muzykę. Nie lubiła rocka ani klasyki. Pasowało jej delikatne brzmienie fletu i instrumentu przypominającego wysokie dźwięki sopranu, wschodniego instrument o nazwie "Bo”. Zbierała się do wyjścia. Autobus i metro zabierał sporo czasu. Ale jak mówili jej znajomi z pracy, samochodem trzeba było jechać dłużej, nawet jeśli nie było wypadku lub robót drogowych. Szczególnie w czasie lunchu.

Kropka obtarła się o jej nogi jakby chciała powiedzieć "cześć” i wskoczyła na parapet.

Na dole w skrzynce znalazła rachunek za telefon, kilka reklamówek i znowu straszenie piekłem jeśli się nie nawróci. Rodzice byli religijni, ale nie zmuszali jej na siłę.

Kira myślała o tym co jest "potem”. Niebo, piekło, inne wcielenie, a może nic. Widziała tyle zła, że czasami wątpiła, że istnieje Bóg. Z drugiej strony wszystko wskazywało na to, że życie nie jest wynikiem przypadku.

Na przystanku stał niemy żebrak. Dała mu 2$, bo więcej nie miała. Dawała mu czasem kanapkę lub drobne, lecz nie zawsze. Podjechał autobus. Kiedy wsiadała usłyszała za sobą.

– Dziękuję.

Trochę sie zdziwiła, sądziła, że jest niemową. Zagadnęła do niego czasem, lecz nigdy jeszcze nic jej nie odpowiedział. Nie miała potem pewności czy na pewno to on powiedział, ponieważ nigdy go już więcej nie widziała.

Nawet nie zauważyła, że już jest na miejscu. Wjechała windą na siódme piętro. Wszystko bez zmian. Te same twarze. Wszystko tak jak zostawiła wczoraj. Przetarła stół, założyła słuchawki.

Monitor pokazywał początek listy. Usiadła. Na liście znalazła Robert Mc Gower.

Złamał nogę, a nie miał ubezpieczenia. Wziął pożyczkę, a w tym czasie zmarła matka i większość pożyczki poszła na spłaty pogrzebu. Noga się źle zrosła. Nie mógł pracować, więc nie mógł nawet spłacać odsetek. Kira znała regulamin, ale nie mogła po prostu go zbyć. Po rozmowie z Robertem położyła słuchawki i poszła do kierownika zmiany.

– Co tam Kira? – zapytała Linda Large.

Linda pracowała, chociaż nie musiała. Była bowiem właścicielem agencji.

Kira w kilku słowach objaśniła. Linda popatrzyła na nią dziwnie, inaczej.

– Ile lat tu pracujesz? – zapytała.

– Prawie pięć lat, pani Large.

– My nie jesteśmy organizacją pomocy. Myślałam, że to rozumiesz – rzekła lekko podirytowana.

– Może by można było coś pomóc w tej...

– Wracaj do pracy Kira. Jeśli chcesz dalej tu pracować, nie zwracaj się do mnie z podobnymi sprawami.

Kira wróciła do biurka. Nie pomyślała nic złego o pani Large. Miała tylko pewność, że coś jest nie tak.

Cały tydzień nic specjalnego się nie działo. W środę znalazła na liście znowu R. Mc Gower.

Zaczęła ustalony, rutynowy monolog. Głos Roberta wskazywał, że traci lub stracił nadzieję.

– Mam jeszcze na jedzenie i rent, ale naprawdę nie mam więcej.

Zaczął płakać. Miał do zapłacenia 6537.35$ o minimalnej racie 230 dolarów na miesiąc. Kira podziękowała. Powiedziała tylko, że nie może pomóc. Zadzwoniła jeszcze do kilku osób. W godzinę po lunchu wróciła na jego konto. Wystukała kika cyfr i wprowadziła kilka kodów. Mc Gower spłacił dług.

Wszystko było dobrze przez dwa tygodnie. Gdyby Robert nie wysłał podziękowania i gdyby podziękowanie nie przeszło przez ręce pani Large, nikt pewnie nie doszedłby prawdy w zawiłym świecie biurokracji.

Kira straciła pracę. Jak się dowiedziała z gazety, Robert Mc Gower skoczył z ósmego piętra, kiedy ponownie zaczęto do niego dzwonić w sprawie uregulowania długu. Kira długo płakała. Wiedziała, że popełniła przestępstwo, ale nie dlatego czuła smutek. Czuła, że to przez nią zginął ten człowiek. Na szczęście nikt nie rozpoczął postępowania karnego w tej sprawie. Ponieważ została zwolniona dyscyplinarnie, nie mogła ubiegać się o ubezpieczenie. Nie piła, nie paliła, nie lubiła głośnej muzyki. Z tego powodu nie miała wielu przyjaciół. To może dlatego, mama mówiła, że pewnie zostanie starą panną, bo ma za wysokie wymagania. Ojciec sądził, że znajdzie swojego księcia, który się na niej pozna. Przez kilka dni nigdzie nie wychodziła. W końcu powiedziała rodzicom o tym co zaszło.

– Przyjedź na obiad, coś zaradzimy – powiedział ojciec.

Obiad był dobry. Ze względu na nią, zrobili bez mięsa.

– Powinnaś spróbować w radiu, nigdy ci nie powiedzieli "nie” – rzekł ojciec.

– John, to nie ma sensu, nie zna nikogo, kto ją poprze – rzekła matka.

– Heleno, ty zawsze myślisz negatywnie.

– Ja jestem realistką, a ty bujasz w obłokach, John. Wiesz Kira, że cię kocham i chciałabym jak najlepiej.

– Dobrze, że to powiedziałaś, bo myślałam czasem, że tylko tata mnie kocha – rzekła Kira i zaraz pożałowała tego co powiedziała.

W oczach Heleny pokazały się łzy.

– Przepraszam cię mamo, nie myślę tak!

Teraz i ona płakała. Poczuła, że chyba pierwszy raz w życiu, zraniła komuś serce. Milczeli przez następną godzinę.

– Pójdę jutro do tej stacji radiowej.

Pocałowała ojca. Podeszła do matki.

– Nie pamiętaj mi tego, bo pęknie mi serce – wyszeptała.

– Postaram się, kochanie – szepnęła matka i przytuliła ją mocno. Płakały. Następnego ranka Kira spędziła pół godziny na doprowadzeniu twarzy do normalnego wyglądu. Płakała jeszcze trochę poprzedniego wieczoru i miała spuchnięte powieki.

Założyła grube rajstopy, spódnice za kolana. Nie było już tak zimno, ale do wiosny zostało jeszcze prawie dwa miesiące.

Nie myślała ani "tak” ani "nie”. Weszła do budynku stacji radiowej. Wypełniła formularz, zamieniła kilka słów z panią zajmującą się przyjmowaniem wniosków o zatrudnienie. Pani w okienku odprawiła ją bardzo grzecznie. Kira podziękowała i zaczęła iść w kierunku wyjścia.

– Proszę zaczekać – usłyszała.

Odwróciła się. Mężczyzna trochę po czterdziestce, patrzył na nią.

– Tak, proszę pana?

– O jaką pozycję pani się ubiega?

– Prezenterki, mogę czytać...

– Ma pani piękny, wyraźny głos. Jestem Morgan Statford, szef Radia 3.

– Kira Price – przedstawiła się.

– Proszę do mojego gabinetu.

Przez chwilę Kira nie bardzo wiedziała co się stało. W końcu uświadomiła sobie, że szef najbardziej popularnej stacji radiowej w Portland, podaje jej kawę.

– Bardzo dziękuję, panie Statford.

– Mów mi Morgan – odrzekł miło. Jestem trochę zajęty, ale mam kilka minut. Przeczytaj to – podał jej pierwszy z leżących na biurku papierów.

Kira rzuciła okiem. Była to odpowiedź na list do jednej z firm reklamowych. Przeczytała tekst w najbardziej naturalny sposób.

– Nie jesteś w konflikcie z prawem? – zapytał Morgan.

– Nie, panie Statford.

– Będziesz, jeśli nie zaczniesz nazywać mnie Morgan – roześmiał się.

– Masz piękny, wyraźny głos i świetną dykcję, uczyłaś się gdzieś wymowy?

– Nie panie Sta... Morgan – odrzekła.

– Przyjdź jutro o jedenastej, pani Rosa Hilman zaopiekuje się tobą. Witam w trójce.

Odprowadził ją do drzwi.

– Mam znajomości w kilku stacjach telewizyjnych, z takim głosem i prezecją możesz naprawdę zabłysnąć.

Znalazła się na dworze. Nie czuła chłodu.

– Ja chyba śnię – powiedziała do siebie.

Po kilku dniach wiedziała na pewno, że to nie sen.

Miała szkolenie z panią Rosą, dwutygodniowe. Dano jej trzykrotnie więcej niż zarabiała w firmie komorniczej, a po szkoleniu zaproponowano... Nie, nie mogła uwierzyć! 52.5$ za godzinę, plus premia. Nie myślała nawet, że ma naturalne predyspozycje. Nikt ze stacji nie mógł uwierzyć, że dopiero zaczęła. Poza Morganem oczywiście, bo on miał prawdziwego "nosa” do nowych talentów. Po trzech tygodniach zaczęła być popularna. Słuchacze podziwiali jej głos. Oczywiście miała i bardziej osobiste propozycje, które trochę ją raziły. Morgan Statford dowiedział się w końcu, dlaczego straciła poprzednią pracę. Wezwał ją do siebie. Kira nie bała się. Wiedziała, że to może być koniec. Lecz tym razem się pomyliła.

Morgan nie owijał w bawełnę. Powiedział na wstępie, że ma tylko pięć minut dla niej.

– Śmierć tego człowieka nie plami twoich rąk, raczej Lindy Large. Jedno twoje słowo i zniszczę ją.

– Proszę tego nie robić, panie Morgan – szepnęła.

– Jesteś nie tylko piękna, ale i dobra – rzekł patrząc jej w oczy. Dziękuję – podał jej rękę.

Wyszła trochę oszołomiona. Piękna, dobra. Ona?

Nie wiedziała tylko jednego, że nie tylko Morgan Statford tak sądził.

Większość "3” lubiła ją. Nie zmieniła się, kariera nie uderzyła jej do głowy. Odmawiała najdelikatniej jak mogła propozycję spotkań. I nie tylko mężczyzn. Szybko odkryła, że podoba się i kobietom. Pracowały tu trzy, które wolały płeć piękną. I tylko jedna z nich wyglądała trochę męsko. Dwie pozostałe były piękne, zgrabne i młode. Kira nie była głupia i umiała obserwować. W trzecim miesiącu pracy dostrzegła brązowe oczy, Kenetha. Zajmował się akustyką i był prawdziwym geniuszem. Miał 28 lat, świetną sylwetkę i połowa damskiego personelu "3” dałaby wszystko żeby spędzić z nim dziesięć minut prywatnie. Dziewczyna dostrzegła również inne oczy. Śliczne, zielone. Suzan Rush. Prezenterka. Gwiazda trójki. Jej blask zaczął blednąć w chwili kiedy pojawiła się Kira. Suzan z początku hamowała swoją zazdrość. Z początku. Jej pozycja ustalona od lat była niewzruszona. Piękna, 32 letnia. Podobno miała krótki romans z Statfordem. Morgan nie mieszał związków osobistych z zawodowymi. Suzan była dobra w tym co robiła i miała talent. Nikt by jej nie zagroził, nawet Kira. Szczególnie Kira. Mimo to Suzan czuła zazdrość, ale starała się być miła.

Była godzina po lunchu, chociaż nie przestrzegano tu tego. Radio jest gorące nawet w zimie. A szczególnie kiedy się coś dzieje. Czterech zamaskowanych przestępców wdarło się do banku TD. Napady na bank z bronią, miały miejsce dawno i... w filmach. A jednak...

Statford chciał mieć tam kogoś na miejscu.

– Kira jedziesz, chyba, że się boisz.

Dziewczyna zobaczyła oczy Suzan. Piękne, zielone. Gdyby mogły zabijać, już by nie żyła.

– Nie boję się, ale niech Suzan jedzie, ona jest najlepsza i bardzo odważna – rzekła bez namysłu....

...ciąg dalszy w pełnej wersji książkiKryształ

część druga

– Będziesz prowadził, kochanie? – zapytała Sandy.

– Kłopot w tym, że wcześniej zapalałem bez kluczyków, bo mi nie były potrzebne, a teraz ich nie mam.

– Pamiętam, że widziałam je z tyłu – rzekła Sandy.

– Paliwa jest dość – odezwał się Dawid.

– Tak, pamiętam, że uzupełniłem je na "swój” sposób kiedy tu ostatnio byłem.

– O, są ucieszyła się Sandy. Po ciemku nie tak łatwo coś znaleźć.

Udało im się uruchomić motor dość szybko. Dotarli do portu.

– Nie widać zniszczeń, ale też nikogo – rzekł Dawid.

– Pewnie śpią – rzuciła Sandy. Może i my przenocujemy.

– To mogliśmy zostać na wyspie – wtrącił Dawid.

– Tak, ale tam nie mieliśmy jedzenia, a tu pewnie coś znajdziemy. Na szczęście świecił księżyc i znaleźli niedaleko sklep. Drzwi nie były zamknięte. Niestety nie było prądu. Jedzenie, które zostało, nie nadawało się do spożycia.

– To spore miasto, jeżeli nie zostało zniszczone, a nawet uszkodzone, to ktoś tu musi być.

– Prześpijmy się gdzieś, a rano zobaczymy – zaproponował Scott.

Wyglądało na to, że miasto ewakuowano. Weszli do pierwszego domu, drzwi otwarte, pusto. Oczywiście nie mieli prądu. Położyli się w salonie i zasnęli.

Sandy przetarła oczy. Starr lizał jej dłoń.

– Och to ty, piesku – szepnęła. – Zaraz wyjdziemy.

Wstała. I wyszli na dwór. Pies załatwił swoją potrzebę. Sandy rozejrzała się. Jaśniało. Nikogo. Ukucnęła pod drzewem.

– Ludzie też mają swoje potrzeby – rzekła do Starr. Chodź, wracamy.

Kiedy wróciła z psem, Scott i Dawid już wstali.

– Żywego ducha.

Zostawili po sobie porządek i wyszli. Dopiero po dwóch godzinach natknęli się na pierwszych ludzi. Dawid zobaczył dym. Udali się w tym kierunku.
Na tyłach domu w ogrodzie siedziała para. Oboje mieli koło około sześćdziesiątki. Palili ognisko i piekli rybę. Ożywili się na ich widok.

– Od trzech tygodni nikogo nie widzieliśmy – zaczęła starsza kobieta – wy jesteście pierwsi, siadajcie.

– Dziękujemy – rzekła Sandy.

Wzajemnie przedstawili się. Kobieta miała na imię Margaret, a jej mąż Harry.

– Zjecie coś? – zapytała Margaret.

– Chętnie, nie odmówimy – rzekł Scott, ale nie mamy pieniędzy.

Kobieta się zaśmiała.

– Nic nie działa, nie ma prądu, telefony nie działają. Po co pieniądze?

– Mogę pomóc w czym trzeba – zagadnął Dawid.

– To będzie wystarczająca zapłata – odpowiedział Harry. Możesz porąbać trochę drzewa?

– Oczywiście.

– Jesteście przyjaciółmi? – zapytała Margaret

– Tak – odrzekła Sandy.

– Myśmy nie chcieli się ewakuować. Nie wiecie czy dalej jest wojna?

– Nie, już się zakończyła – rzekł Scott.

– To dobrze. Mój mąż jest rybakiem, przedtem łowił na kutrze, a teraz ma małą łódkę w porcie i łowi na wędkę. Oszczędzamy paliwo do generatora.

Dawid rąbał drzewo i rozmawiał z Harrym.

– Dziwnie się czuję – rzekł cicho Scott – pierwszy raz potrzebuję czyjejś pomocy. Masz jakiś pomysł, Sandy?

– Najlepiej zadzwońmy do Franka, będzie miał okazję się zrewanżować.

– Tak, ale telefony nie działają, poza tym nie znam numeru.

– Ja pamiętam.

– Harry – zawołała Margaret, chyba możesz im pomóc.

Poczciwy Harry podszedł do ogniska.

– Chcą gdzieś zadzwonić, masz jakiś pomysł?

– Na moim kutrze wszystko działa, możemy wysłać alfabetem Morsa, może ktoś odbierze.

– Zostańcie – rzekł Harry, nie ma sensu by wszyscy szli.

– O, ja ich tak zaraz i tak nie puszczę, kto wie kiedy znowu kogoś zobaczymy?

Scott poszedł z Harrym do portu. Po dobrym marszu dotarli do kutra.

– Żona zapisała mi numer telefonu. Dobrze, że pamiętała.

– Och, więc to twoja żona. Od razu tak pomyślałem, a chłopak to wasz przyjaciel?

– To nasz syn.

Syn, powiadasz. To musisz mieć koło czterdziestki, młodo wyglądasz. Nie wiem czy uda nam się nawiązać szybko kontakt, ale spróbujemy.

Harry zaczął stukać kod.

– Nie myślałem, że to może się jeszcze przydać. A tak dla ciekawości, jak tu się znaleźliście?

– Byliśmy na małej wyspie około 10 mil, przypłynęliśmy w nocy. Przespaliśmy w jakimś opuszczonym domu, a rano zobaczyliśmy dym waszego ogniska i przyszliśmy.

– O jest odpowiedź – rzekł Harry. Daj ten numer, może mnie połączą.

Scott podał numer. Harry zaczął stukać. Po chwili odłożył klucz i spojrzał na Scotta.

– Oni pytają skąd znasz prywatny telefon sekretarza obrony USA.

– Powiedz im, że Scott i Sandy potrzebują pomocy, podaj pozycję.

– Od razu pomyślałem, że jesteście kimś ważnym. To się Margaret zdziwi.

– Nie jesteśmy nikim ważnym, po prostu znamy Franka.

Harry zaczął się śmiać serdecznie. Śmiał się przez całą drogę powrotną. Wrócili do domu.

– Ich pies jest przemiły – rzekła Margaret. Udało się?

– Tak – odrzekł Harry, myślę, że będzie więcej gości.

Za dwie godziny nad ich głowami pojawiły się czarne helikoptery. Jeden z żołnierzy zasalutował.

– Melduje, że sekretarz przeprasza, że nie mógł osobiście, ale was oczekuje.

– Na pewno nic nie potrzebujecie? – zapytała Sandy, starszych ludzi.

– Nic nam nie potrzeba, a w razie czego nadamy wiadomość – zawołał Harry.

Po chwili lecieli w kierunku Nassau. Dolatywali.

– To zrobił jeden pocisk – rzekł pilot.

– Nie wiemy co to za broń, ale zniszczyła pół miasta. Mówią, że gdyby nie jakiś Super-man nic by nie zostało z naszej Ziemi.

Sandy chciała coś powiedzieć, ale Scott ją zatrzymał ruchem dłoni. Przelecieli nad miastem i znaleźli się nad wodą. Około kilometra od brzegu stacjonował lotniskowiec. Helikopter usiadł łagodnie. Ci sam żołnierze odprowadzili ich do odrzutowca. Wojskowy odrzutowiec leciał bardzo szybko i po godzinie dolecieli do zachodniej części stanu Wirginia. Scott przypuszczał, że Pentagon jest zniszczony. Jego przypuszczenia okazały się słuszne. Nowe miejsce Ministerstwa obrony znajdowało się u podnóża Appalachów. Na lotnisku czekał Frank.

– Dobrze, że was widzę, jakieś dobre wieści?

– Może porozmawiamy na spokojnie tam gdzie pracujesz – rzekł Scott. Przypuszczam, że Pentagon nie istnieje.

Frank uśmiechnął się kwaśno.

– Przypuszczasz. Masz rację, trochę gruzu.

Dojechali na miejsce. Potem z eskortą weszli do wejścia i dalej zjechali windą kilka pięter w dół.

– Macie tu łazienkę? – zapytała Sandy.

– Tak. Teraz to rarytas, ale dla was zawsze.

Sandy i Dawid umyli się. Frank zadbał by ich nakarmiono. Scott rozmawiał z Frankiem. Miał do niego zaufanie i opowiedział mu wszystko.

– Nawet po tym wszystkim co przeżyłem, trudno mi uwierzyć. Ale wierzę ci chłopie.

Witaj wśród ludzi – dodał i uściskał go serdecznie.

Sandy, Dawid i Starr siedzieli w pokoju.

– Najważniejsze, że nic nam nie grozi – rzekł Frank. Tylko pytanie jak porozumiemy się z tymi gadami i czy oni nie będą się mścić.

– Ja znam ich język, a mścić się nie będą, to nie ludzie – rzekła Sandy.

– A jak to się stało, że ty znasz ich język? – zapytał Frank. O ile pamiętam, byłaś kelnerką.

– Masz dobrą pamięć. Jestem teraz jego pamięcią – wskazała Scotta. – Ach, coś mi wspominał.

– Gdzie Betty? – zapytała Sandy.

Frank posmutniał.

– Zginęła – odparł sucho. Mam żonę, tylko ona mi została.

– Dzieci?

Frank odwrócił twarz, nie chciał żeby widzieli jego łez.

– W końcu wszyscy tam się spotkamy – rzekł Scott. I nie będzie już łez. Ja wiem, straciłem moc, ale coś otrzymałem.

Zawiesił głos na chwilę.

– Czuję Ziemię i wierzcie mi, ona płacze więcej niż wszyscy ludzie razem. Ale jej łzy też się skończą. Lecz kiedy się to stanie, zależy od nas wszystkich.

Wszyscy zamilkli na chwilę...

...ciąg dalszy w pełnej wersji książkiKryształ

część trzecia

Minęło kilka lat. Ziemia powoli dochodził do siebie po zniszczeniach. Wielkie jaszczury z Ally –pobudowały wiele fabryk produkujących żywność. Wrócili do siebie. Oczywiście nie było jak poprzednio.

Ludzie stali sie lepsi, lecz do poziomu duchowego jaki reprezentowali bracia i siostry Othh-nee, dużo im jeszcze brakowało. Scott i Sandy mieszkali na Ziemi, natomiast Dawid i Un-si, daleko. Z racji swoich obowiązków przebywała z Dawidem na Ally. Starr miał swoją wybrankę, pół-krwi labrador i golden retriever. Miała na imię Tama. Urodziła kilka szczeniąt. Jednego z nich otrzymał Frank. Scott i Sandy mieli samca. Dali mu na imię Klex. Kiedy Dawid i jego ukochana przybywali okresowo na Ziemię, zabierali Starr, Tamę i jej dzieci. Scott i Sandy mieszkali nad oceanem. Nie chcieli przepychu. Mieli mały domek, który otrzymali od władz dawnego USA. Zaprzyjaźnili się z Frankiem oraz z ze starszą parą z Nassau. Jeździli czasem na małą wyspę, tam gdzie miał miejsce przełomowy incydent z H-oo.

Właśnie tej nocy tam nocowali. Poprzedni dzień spędzili z Margaret i Harrym. Wieczorem Scott i Sandy siedzieli długo nad brzegiem. Fale oceanu nastrajały do medytacji i przemyśleń. Scott rozmyślał o niektórych sprawach. Gdzieś w głębi duszy czuł lekki żal. Zastanawiał się również, czemu otrzymał moc na powrót? Czyżby miało mu się to przydać. Mimo, że Sandy miała ją jak i Dawid i Un-si, tylko jemu dane było czuć pewne rzeczy. O Un-si nie wiedział nikt, to znaczy o mocy, którą posiadała. Sandy czuła, że jej ukochanego coś trapi, ale nigdy nie pytała go o to.

Wstali w końcu z piasku i poszli do środka. Czasem Scott zastanawiał się czemu śpi, skoro przedtem nie musiał. Sandy szybko zasnęła z głową opartą na jego torsie.

Sen tym razem go omijał. Przypomniał sobie nagle bardzo realnie moment, kiedy umarł... a potem ożył. I wtedy zasnął...

Obudził się mokry od potu. Pamiętał dokładnie sen. Tylko czy na pewno był to sen?

W śnie, jeśli był to sen, stał przed tronem. Bóg wyglądał jak mężczyzna z tą różnicą, że jego oblicze świeciło jak tysiąc słońc.

– Czego pragniesz, mój umiłowany? – zapytał Bóg.

– Czy nie można odwrócić czasu, aby żyli ci co umarli w tej niesprawiedliwej wojnie?

– Czy jakakolwiek była sprawiedliwa? – odpowiedział pytaniem Bóg. Czy sądzisz, że kiedy wołali "Bij kto w Boga wierzy”, miałem z tym coś wspólnego?

Teraz Scott przypomniał sobie ofertę, którą odrzucili, chociaż z miłością.

– Czuję, że ta ostatnia była z mojego powodu.

– Wiesz, że to nie z twojej winy – odparł Bóg. Czy można było nawrócić serce H-oo i pozostałej szóstki.

– Czy wiesz dlaczego cię ożywiłem? – zapytał Bóg, zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.

– Nie wiem.

– Kiedyś zrozumiesz, a wówczas poznasz odpowiedź na wszystkie pytania.

Zaraz potem Scott się obudził. Wiedział, że to tylko część. Nie chciał zasnąć, ale powieki ciążyły jak ołów. Spojrzał na śpiącą Sandy. Ucałował jej policzek.

– Ja wrócę kochanie, muszę to zrobić – szepnął. Zapadł w sen. On wiedział, że to jest sen. Lecz dla innych nie wyglądało to na sen. Dla innych Scott zapadł w śpiączkę.

Trwało to prawie sześć miesięcy. Medycyna, nawet z techniką mieszkańców Ally, była bezradna. Ani Dawid ani Un-si nic nie mogli zrobić. Jednak jako jego najbardziej umiłowani, mieli otuchę w sercu. I ta ich nie zawiodła. Pewnego ranka Scott się obudził. Tak, jak ze zwykłego snu. Bo dla niego był to tylko sen. Najlepszy i najsłodszy. Teraz wiedział. I musiał zapomnieć. Tak musiało się stać...

Scott i Sandy żyli jak zwykli ludzie. Kiedy Dawid i Un-si przebywali na Ziemi, nie ujawniali swojej mocy. Tylko raz uczynili wyjątek. Otóż nie poznali przy pierwszym poznaniu, że żona rybaka jest niewidoma. Zadziwiające, mieli takie poznanie, a jednak to zostało przed nimi zakryte. Któregoś razu odwiedzili ich wszyscy i Un-sii-hu ją uleczyła. Dla niepoznaki starsza kobieta odzyskała wzrok po tygodniu.

– Jest wspaniale znowu widzieć – powiedziała Margret.

– Szkoda, że nie widziałaś dziewczyny, która ci pomogła – rzekł Harry, bowiem czuł, że piękna dziewczyna z Marsa uleczyła mu żonę. Nigdy nie widziałem takiej urody, szczególnie koloru skóry.

– A jaki miała kolor? – zapytała Margret.

– Zielonkawy.

– Wiesz kochanie, po tej wojnie wszystko możliwe, może to reakcja na coś.

– Może i masz rację.

Nie domyślał się nawet, że ta dziewczyna nie pochodziła z Ziemi.

– Najważniejsze, że jest dobra, tak jak i oni, to jest Scott i Sandy.

– Zauważyłeś, że ludzie są lepsi, bardziej serdeczni i otwarci?

– Tak i ja to zauważyłem.

Un-sii-hu jak i Dawid bardzo się kochali i szanowali. Przyjęli decyzję Scotta odnośnie starzenia. Wiedzieli, że Scott robi to dla Sandy. Czy miało to związek ze snem? Tego nawet Scott nie wiedział. Mimo, że Sandy miała nadal komórki otoczone "ochroną” od Dawida, nie była nieśmiertelna. W powyższej sytuacji Scott podjął tą decyzję. Z własnego wyboru zrezygnowali ze swoich mocy.
Co do Dawida i Un-si, sami wiedzieli, że na razie się nie starzeją. I nie wiedzieli czy to się zmieni, czy nie. Okazało się również, że Dawid nie mógłby mieć dzieci z ziemską kobietą. Wobec tego faktu Dawid przyjął, że Un-sii-hu była mu przeznaczona. Postanowili po cichu, że kiedy zabraknie Sandy i Scotta, wrócą na Ally. Powiedzieli o tym Othh-nee. Ten ucieszył się, ale kiedy poznał powód lekko się zasmucił. Po kilku minutach powiedział.

– W końcu każdy kiedyś umrze, a po tamtej stronie już jest na zawsze.

Nie użył słowa "będzie” tylko "jest”, co miało właściwe i głębokie znaczenie...

Dawid wiedział, że pokochał w swoim sercu Ally.

Jego śliczna żona wiedziała o tym, ale nie dawała poznać. Oboje kochali Ziemię. I kochali ją nie jak planetę, ale jak istotę. I nie miało dla nich znaczenia, że nie czuli od niej uczucia inaczej niż inni ludzie. Tak, jak w prawdziwej miłości być powinno.

Ziemia przestała cierpieć. Ludzie korzystali z wolnej energii. Przybywało lasów. Rzeki stały się czystsze, a niebo bardziej błękitne.

Rada Ally nie wyraziła zgody na udostępnienie innych wynalazków.

Może by i to zrobiła, ale Sandy przekonała ich.

– Oni nie sa gotowi, mimo że są lepsi, dużo im brakuje do was. Może kiedyś to się stanie. Mnie już nie będzie ani Scotta, ale Dawid i Un-sii -hu będą, ich pytajcie...

...ciąg dalszy w pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: