- promocja
Błękitna krew. Blueblood Vampires. Tom 2 - ebook
Błękitna krew. Blueblood Vampires. Tom 2 - ebook
Brutalny. Lekkomyślny. Dziki. To tylko kilka z epitetów, którymi opisywano wampira Saxona i które on przyjmował z dumą przez prawie pięćset lat.
Aurora Leal to córka Najwyższej Czarownicy. Jej przeznaczeniem jest przejęcie tej roli w przyszłości. W magicznym świecie jest niemal księżniczką – i budzącym pożądanie zakazanym owocem.
Saxon nigdy nie miał zamiaru zadzierać z czarownicami. Aurora wparowuje jednak pewnej nocy z impetem w jego życie i nie udaje mu się oprzeć jej urokowi. To, co miało być tylko jednorazową przygodą, odciska na nich piętno. Butna czarownica i impulsywny wampir zostają połączeni na wieczność.
Jest tylko jeden problem – ręka drugiej połówki Saxona została już obiecana komuś innemu, a ich związek może zapoczątkować wojnę między wampirami a magami…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-374-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Matka kazała mi się trzymać z daleka od katakumb, a jej poleceń należy przestrzegać bez dyskusji. Kiedyś była milsza, ale to było przed śmiercią ojca. Wydaje mi się, że później obowiązki zawodowe odarły ją z wszelkiej łagodności. A skoro to ja jestem najstarszym dzieckiem i moim przeznaczeniem jest odziedziczenie jej tytułu Najwyższej Czarownicy, obrywam najbardziej.
Nigdy jednak nie szło mi wykonywanie rozkazów i dzisiaj wieczorem też nie zamierzam się podporządkowywać. Chcę się dowiedzieć, co, do diabła, ona i Solomon ukrywają pod instytutem. Podsłuchałam ich rozmowę, gdy wróciła ze spotkania z królem Raphaelem. Planują za dnia ponowne uwięzienie zabójczego ducha, a ja nie zamierzam tego przegapić.
Tamta zjawa była kiedyś wampirzycą. Zgaduję, że z królewskiego rodu, może nawet pierwszego pokolenia. Sprawiła na mnie wrażenie potężnej, ale i podłej. Gorszej od Boone’a, a to naprawdę dużo mówi.
Nie mogę jednak po prostu pójść w pewnej odległości za matką z nadzieją, że mnie nie zauważy. Podejmuję odpowiednie środki ostrożności, czyli używam czaru maskującego, na tyle silnego, żeby oszukać nawet Najwyższą Czarownicę. Nigdy by go nie pochwaliła. W końcu nabyłam go od członka gildii zbuntowanych magów.
Znalezienie ich mogłoby okazać się niemożliwe, gdyby idiota, który stworzył trującą mgłę w dzień ataku Boone’a, nie zostawił w lesie kawałka szaty. A tak z łatwością rzuciłam zaklęcie namierzające. Trochę trudniej było przekonać gildię do pomocy córce Najwyższej Czarownicy. Zbuntowanych magów można wynająć i niektórzy są potężni, ale wszyscy to tchórze. Musiałam się uciec do szantażu, żeby dostać to, czego potrzebowałam. Nie mieli pojęcia, że ich mgła miała pomóc w próbie zabójstwa Lukki. Obiecałam im, że w zamian za współpracę nie wydam ich królowi Raphaelowi. Może wykorzystanie takiej karty przetargowej na zaklęcie maskujące było głupie, ale desperacko pragnę poznać tajemnicę matki. Mam skłonność do podejmowania impulsywnych decyzji. Liczę, że ta nie zemści się na mnie tak jak poprzednia. Trzymam gildię za jaja, ale nie mogę jej szantażować do śmierci. To nie tylko niemoralne, ale też niebezpieczne.
Wypijam gorzki eliksir i kieruję się do katakumb. Wszędzie jest upiornie cicho, aż włoski na karku stają mi dęba. Kurna. Czy duch mógł obezwładnić matkę i Solomona? Wsuwam rękę do torby i wyciągam zaczarowany kryształ. Używa się go do odpędzania mściwych zjaw, ale na ducha wampira zadziała tylko przez krótki czas.
Serce wali mi w piersi mocno i powoli. Trudno nie czuć lęku, gdy wiem, co tam na dole wyrwało się na wolność. Nagle ciszę przerywa przerażający wrzask, na którego dźwięk serce podchodzi mi do gardła. Kuźwa. To tamten duch. Na chwilę zamieram, ale potem słyszę głos mojej matki. Recytuje zaklęcie.
Przyspieszam, nadal uważając, żeby w żaden sposób nie zdradzić swojej obecności. Zatrzymuję się tuż przed miejscem, w którym stoi moja matka, przywieram do ściany i wysuwam głowę. Matka i Solomon uwięzili ducha wampirzycy w kuli zielonego światła. Zjawa jest dokładnie tak upiorna, jak ją zapamiętałam. Nie wiedziałam, że wampiry mogą po śmierci zostać duchami.
– Nie możecie wiecznie nas więzić – zawodzi. – Nightingale’owie wrócili. Zemścimy się.
Cholera, duch mówi o Vivienne.
– Wrócisz do swojego więzienia, Madeleine.
– Madeleine? – Duch się śmieje. – Madeleine już nie istnieje. Pogrążona w szaleństwie dobiła ze mną targu. Teraz to ja kontroluję jej ciało i duszę.
Solomon i moja matka wymieniają spojrzenia. Matka kiwa głową i wspólnie odsyłają ducha do tajemnej komnaty. Do jego więzienia.
I to ma być wszystko?
Jestem wkurzona. Nie tylko nie zdobyłam żadnych informacji, ale też nie mam już nic na gildię zbuntowanych magów.
Pospiesznie wracam do siebie, zanim matka mnie znajdzie. To byłoby już za wiele.
Po wejściu do apartamentu zapalam wszystkie światła. Wkurza mnie, że nie mogę podnieść żaluzji i wpuścić do środka promieni słonecznych. Żaluzje opadają automatycznie i zwijają się dopiero po zachodzie słońca. Siadam na stołku barowym i opieram łokcie o blat.
Sama nie wiem, co chciałam osiągnąć, szpiegując matkę. Może zyskać jakieś poczucie kontroli nad własnym życiem, której nie posiadam nawet w najmniejszym stopniu. Gdybym miała cokolwiek do powiedzenia, nie mieszkałabym w instytucie, nie uczyłabym się na Najwyższą Czarownicę, a co najważniejsze, nie zgodziłabym się wyjść za palanta z ważnej magicznej rodziny.
Wsuwam palce we włosy i za nie pociągam.
– Kurwa.
Podskakuję, gdy nagle rozlega się pukanie do drzwi. Co znowu?
– Kto tam?
– To ja, Saxon.
Przez myśl przebiega mi wiązanka przekleństw. Nie mam ochoty z nim gadać, ale chętnie się na kimś wyżyję.
Przemierzam mieszkanie długimi krokami i gwałtownie otwieram drzwi.
– Czego chcesz?
Opiera się ręką o ścianę i wygląda na chorego.
– Eliksir, który mi dałaś, nie zadziałał – odpowiada, krzywiąc się.
– Niemożliwe. Powinien był zadziałać.
– Ale tak się nie stało. – Prostuje się i przyjmuje bardziej okazałą postawę, wygląda dziko. – Dalej jesteśmy połączeni i jeżeli tego nie naprawisz, zostaniesz wdową, zanim jeszcze wymienisz słowa przysięgi z narzeczonym.2. AURORA
_Miesiąc wcześniej_
Niedowierzanie. Obrzydzenie. Wściekłość. Wszystkie te odczucia kotłują mi się w głowie, gdy parkuję przed klubem Havoc*. Przez cały okres dorastania wiedziałam, że nie będę miała zbyt wielkiej kontroli nad własnym życiem. Po najstarszej córce Najwyższej Czarownicy wiele się oczekuje. Nigdy nie miałam czasu na zabawę, a moim jedynym priorytetem było zgłębianie czarostwa. Matka non stop powtarzała słowa: „odpowiedzialność” i „poświęcenie”.
I niech mnie, jeżeli ma się na co skarżyć. Zawsze robiłam to, co kazała, nawet jeżeli w tajemnicy łamałam jej zasady. Bez sprzeciwu zapisałam się do Instytutu Bloodstone – akademii dla wampirów i ostatniego miejsca, w którym chciałam się znaleźć. Ale to, o co poprosiła teraz, jest po prostu bezduszne.
Kochana mamuśka chce, żebym wyszła za palanta z poważanej rodziny magicznej. Najwyraźniej nie tylko muszę się zobowiązać, że przez całe życie będę służyć władcy wampirów, królowi Raphaelowi, ale też zagwarantować, że moje potomstwo będzie odpowiednio utalentowane, żeby kontynuować nasze dziedzictwo.
Wyszłam z jej domu rozjuszona, ale nie mogłam wrócić do instytutu. Miałam ochotę wrzeszczeć i coś potłuc. A co zrobiliby krwiopijcy na widok szalejącej przyszłej Najwyższej Czarownicy? Jeździłam więc bez celu przez kilka godzin, aż nagle minęłam tablicę witającą przyjezdnych w Bostonie. Mogłabym po prostu spędzić noc w metropolii, ale to nie zmieniłoby mojej sytuacji.
Dopiero po powrocie do Salem w ostatniej chwili postanowiłam wstąpić do popularnego klubu dla wampirów. Nigdy wcześniej w nim nie byłam. W końcu w instytucie nie brakuje mi kontaktu z tymi istotami. Ale słyszałam o tym miejscu. Dzieją się tu dzikie rzeczy, a ja dzisiaj właśnie tego potrzebuję.
Przeglądam się w lusterku przed siedzeniem pasażera, żeby sprawdzić, jak bardzo rozmazał mi się makijaż. Wcześniej ryczałam z wściekłości, co mogę przyznać bez wstydu, ale nie mam zamiaru obnosić się z oczami pandy. Z zaskoczeniem zauważam, że nic się nie stało. Niech żyje wodoodporna maskara! Z radością stwierdzam też, że zapomniałam wyjąć wcześniej z samochodu torbę z zakupami, więc mogę się pozbyć żakietu i koszuli. Nie powiem, żebym miała ciuchy do klubu, ale zawsze lepszy tank top z bezczelnym tekstem od nudnego kostiumu nadającego się do pracy w biurze. Kto wie, może wkurzony jednorożec mówiący: „Odpierdol się, brokatowa suko, bo cię przeszyję”, zniechęci wampirów do drażnienia mnie.
Przed budynkiem czeka już kolejka ludzi chętnych do wejścia. Jest tak długa, że zakręca za róg. Kieruję się prosto do bramkarza stojącego przed drzwiami: wysokiego zwyklaka w czarnym garniturze i ze słuchawką w uchu. Patrzy na mnie i już się wrednie krzywi, ale nie daję mu czasu na odesłanie mnie na koniec kolejki, tylko błyskam mu przed nosem pierścieniem z insygniami króla Raphaela. Jego mina natychmiast się zmienia i teraz wyraża szacunek. Wampir kiwa mi głową, po czym unosi linę z czerwonego aksamitu i mnie przepuszcza.
Musiał powiadomić współpracowników, bo zostaję wprowadzona przez drzwi dla VIP-ów bez konieczności płacenia za wejście. W końcu jakaś korzyść z pracy dla króla.
Muzyka jest nieznośnie głośna. Głęboko w piersi czuję wibracje basów. Czegoś takiego nie da się znosić na trzeźwo, więc od razu kieruję się do baru usytuowanego w pobliżu głównego parkietu. Trudno nie zmarszczyć nosa, gdy uderza mnie odór krwi i seksu. To właśnie robią wampiry. Żerują i pieprzą się, kiedy tylko najdzie je ochota. Zero sztucznej skromności.
Łokciami toruję sobie drogę między wijącymi się ciałami, czym zarabiam sobie na niemiłe spojrzenia. Jakaś głupia wampirza maszkara syczy na mnie, gdy odpycham ją na bok. To zwyklaczka, ale nawet gdyby należała do królewskich, i tak by mnie to nie obeszło. Mimo że nie może się poszczycić statusem, ma ochotę wszcząć bójkę. Nie dzisiaj, zdziro. Pozwalam, żeby magia przepłynęła mi swobodnie żyłami, co sprawia, że moje oczy rozbłyskają białym światłem. Zwyklaczka natychmiast się wycofuje. Nic dziwnego. Wampiry są uczone, żeby nie zadzierać z potężnymi czarownicami.
Dzięki temu małemu pokazowi bez problemu docieram do samego baru. Za nim wysoki i niesamowicie atrakcyjny wampir miesza jakiś koktajl. Sądząc po składnikach, które wlewa do shakera, przygotowuje coś dla człowieka. Żaden ze zwyklaków nie wypiłby Krwawej Mary.
Wygląda znajomo, ale poznaję go dopiero wtedy, gdy odzywa się do innego klienta. To Derek Blackwater, ostatni wampir stworzony przed odejściem Nightingale’ów i właściciel Havocu. Nic dziwnego, że nie rozpoznałam go od razu. Nie ma na sobie typowego garnituru, drogiego i szytego na zamówienie, i nie jest jak zwykle gładko ogolony.
– Dziwię się, że cię tu widzę, Auroro – zagaja, nie podnosząc wzroku. – Wydawało mi się, że nie lubisz imprezować z naszym gatunkiem.
Zaciskam usta, żeby nie rzucić wściekłej riposty. Muszę uważać, co do niego mówię. Derek może i jest zwyklakiem, ale tylko w teorii. W rzeczywistości dorównuje mocą wszystkim królewskim, których do tej pory spotkałam, i bywa równie zabójczy.
– Jestem wkurzona na swój gatunek, więc pomyślałam, że przyda mi się zmiana otoczenia.
Wreszcie unosi na mnie przenikliwy wzrok.
– Dostałaś złe wieści?
Mrużę podejrzliwie powieki i pytam:
– Co ty możesz o tym wiedzieć?
Śmieje się pod nosem i przenosi uwagę na kolejny przygotowywany koktajl.
– Słyszałem tylko plotkę, że wkrótce w społeczności magicznej zostaną ogłoszone ważne zaręczyny. Jesteś spadkobierczynią Najwyższej Czarownicy, singielką i masz dwadzieścia jeden lat. Nietrudno się domyślić.
Gniewne spojrzenie nie opuszcza mojej twarzy, ale nie jest wycelowane bezpośrednio w Dereka. Nadal czuję złość wywołaną nowinami przekazanymi przez matkę. Gdyby to zależało ode mnie, nigdy nie wyszłabym za mąż. Nie widzę najmniejszego powodu, żeby przykuwać się do jakiegoś faceta do końca życia. Ale dzisiaj mam zamiar zapomnieć o gównoburzy, która czeka na mnie w niedalekiej przyszłości.
– Dawaj, co tam masz najmocniejszego.
Wampir znowu odnajduje mój wzrok i unosi brew.
– Nie poradzisz sobie z tym, co mam najmocniejsze.
Kąciki jego ust wyginają się do góry, a ciemnozielone oczy jaśnieją. Natychmiast się spinam. Czy on ze mną flirtuje? Wygląda seksownie, ale jestem zbyt inteligentna, żeby się w to pakować.
– Jeny, zabijcie mnie. Zachowaj podteksty dla dmuchanych lal szwendających ci się po klubie.
Uśmiecha się szeroko i odpiera:
– Na nie nie muszę tracić aluzji.
– Z pewnością. Po prostu daj mi butelkę tequili, może być Patron, i zostawię cię w spokoju.
Potrząsa głową.
– Nie da rady, mała. Nie chcę tu mieć wkurzonej czarownicy pod wpływem.
– Nie martw się. Nie zamierzam pić jej sama.
Jego postawa się nie zmienia. Już otwiera usta, żeby bez wątpienia znowu mi odmówić, ale ktoś się wcina.
– No dajże czarowniczce tę butelkę, Derek. Obiecuję, że się źle nie zachowa.
Odwracam się i staję twarzą w twarz z Saxonem Hellströmem, aroganckim wampirem z rodu Blueblood, z którym miałam wątpliwą przyjemność kilka razy rozmawiać. Nigdy nie rozumiałam, co tak urzeka ludzi w wampirach, dopóki go nie poznałam. Na jego widok zapomniałam języka w gębie i zarumieniłam się jak nastolatka, niestety on się w końcu odezwał i wszystko popsuł. Ma prawie pięćset lat i dojrzałość ośmiolatka. Teraz obserwuje mnie rozbawionym wzrokiem i uśmiecha się zadowolony z siebie. A moje zdradzieckie ciało mimo wszystko wykręca mi numer. Puls przyspiesza mi tylko dlatego, że Saxon znalazł się w pobliżu.
– Co się tak na mnie gapisz? – pytam.
– Bez powodu.
Derek stawia przede mną zapieczętowaną butelkę tequili i dwa kielonki.
– Niniejszym od tej chwili jesteś za nią odpowiedzialny, Saxonie. Jeżeli rzuci klątwę na mój klub, będziesz mieć ze mną do czynienia.
Saxon uprzedza mnie i łapie butelkę oraz kieliszki.
– Jest w dobrych rękach.
Co za arogancki dupek. Mam ochotę mu nieźle przygadać, ale poczekam, aż Derek nie będzie mógł nas usłyszeć. Saxon odwraca się od baru z moją tequilą, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko za nim podążyć.
Postanawia przeciąć parkiet. Tłum się przed nim rozstępuje i wpatruje w niego jak w jakieś bóstwo. Kobiety i mężczyźni jawnie pożerają go wzrokiem, ale on najwyraźniej albo tego nie zauważa, albo się tym nie przejmuje. Dochodzimy do szerokich schodów, które są odgrodzone liną i strzeżone przez kolejnego bramkarza w ciemnym garniturze. Wampir przepuszcza nas bez słowa. Saxon pokonuje schody po dwa stopnie i błyskawicznie dociera na piętro. Biegnę, żeby dotrzymać mu kroku, a ten krótki wysiłek tylko wzmaga moją irytację na niego.
Kiedy w końcu docieram na miejsce, wampir siedzi już jak gdyby nigdy nic na jednej z kanap, a przed nim stoją napełnione kieliszki. Cholerne wampiry i ich pieprzona nadnaturalna prędkość. Nadal obserwuje mnie z rozbawieniem, a gdy staję przed stolikiem, podaje mi szota.
Wyrywam mu go, podtrzymując kontakt wzrokowy. Wygląda tak, jakby próbował się nie uśmiechnąć. Palant. Moja irytacja rośnie, jest jak pozostające poza zasięgiem swędzące miejsce na plecach. Takie mrowienie pod skórą. Wlanie w siebie alkoholu staje się najważniejsze. Odchylam głowę i opróżniam kielonek. Natychmiast po całym moim ciele rozprzestrzenia się ciepło, ale to nie wystarczy, żebym się rozluźniła. Potrzebuję więcej.
– Już ci lepiej? – pyta Saxon.
W ramach odpowiedzi opadam na stojące na wprost niego krzesło i nalewam sobie kolejnego drinka. Dopiero po wypiciu piątej porcji, gdy jestem już miło wstawiona, mówię:
– Tak.
Śmieje się cicho i unosi własny kieliszek w toaście, po czym go opróżnia. Moją uwagę przyciąga odsłonięta przez odchyloną głowę szyja, na widok której czuję w brzuchu coś dziwnego. To pewnie od tequili. Nadal się gapię, gdy Saxon opuszcza brodę, i nasze spojrzenia się krzyżują. Uśmiecha się znacząco.
– Powiesz mi wreszcie, co cię gryzie? – pyta.
W normalnych okolicznościach powiedziałabym mu, żeby pilnował własnego nosa, ale alkohol rozwiązał mi język.
– Matka chce, żebym wyszła za mąż.
Jego brwi podjeżdżają niemal do linii włosów.
– Zaaranżowane małżeństwo? Czy to nie z deczka staromodne?
– Społeczność magiczna bywa nieprzewidywalna, ale jej przywiązanie do archaicznych tradycji pozostaje niezmienne. – Wypijam kolejną porcję tequili. Opróżniłam już niemal pół butelki. Może Saxon chce, żebym się upiła.
– Lipa. Kim jest szczęśliwiec? – Ton głosu ma swobodny, ale w jego oczach pojawia się dziwny błysk, niemal dziki.
– Calvin Belmont. Dupek przez duże de. Nie znoszę go. – Daję sobie spokój z kieliszkiem i piję prosto z butelki.
Udaje mi się wziąć dwa łyki, zanim wampir mi ją wyrywa.
– Ej! Jeszcze nie skończyłam.
Stoi przed moim krzesłem, imponujący, tak cholernie blisko. Odchylam głowę, żeby nie umknęła mu moja gniewna mina. Ale coś mi mówi, że ta na niego nie działa.
Odstawia butelkę na stół, a potem opiera ręce po obu stronach mojej głowy i się nachyla.
– Owszem, skończyłaś.
Pcha się w moją przestrzeń osobistą i chyba tequila uderzyła mi już do głowy, bo nagle czuję palącą potrzebę przekonania się, jak smakuje pocałunek wampira. Nieważne, że Saxon zazwyczaj stanowi utrapienie. Mimo wszystko jest seksowny i go pragnę. On się jednak prostuje i odsuwa, a ja przegapiam swoją szansę. Cholera!
– A co ci do tego, że nachlam się do nieprzytomności? – pytam ze złością.
– Może nie jesteś mi obojętna. – Wsuwa ręce w kieszenie, przez co oparte na biodrach jeansy zjeżdżają mu jeszcze niżej i odsłaniają kawałek jędrnej, złotej skóry. Palce mnie świerzbią, żeby go dotknąć.
– Łżesz w żywe oczy – odpowiadam nieco zbyt ostro, żeby ukryć swoją reakcję.
Wyciąga do mnie dłoń.
– Chodź. Musisz wytańczyć spożytą truciznę.
Powinnam ją odtrącić, ale zamiast tego owijam wokół niej palce i pozwalam mu się podnieść. Sala zaczyna wirować, więc chwieję się na nogach. Nie puszczając mojej dłoni, drugą ręką Saxon obejmuje mnie w talii i przyciąga blisko do siebie.
Opieram się dłonią o jego pierś i czuję przyspieszone bicie serca. Odpowiada mojemu. Przez pożądanie budzące się u podstawy kręgosłupa wylatują mi z głowy wszystkie argumenty przeciwko wdawaniu się w romans z Saxonem. Płytko oddycham i nie ważę się drgnąć. Sytuacja szybko się zmienia, a ja nie jestem pewna, w jakim kierunku chciałabym, żeby się rozwinęła.
Marzyło ci się tej nocy coś dzikiego, Auroro. A nie ma nic dzikszego od Saxona Hellströma.
– Wszystko w porządku? – pyta znacznie bardziej chrapliwym głosem niż wcześniej. Cholera.
Unoszę wzrok i odnajduję jego oczy. Zwykle niebieskie teraz błyszczą karmazynem. Uwaga. Niebezpieczeństwo, Willu Robinsonie. Nagle stałam się dla niego smakowitą przekąską. Muszę się uwolnić z jego objęć, ale moje ciało najwyraźniej ma własną wolę.
– Co się dzieje, Auroro? Mowę ci odjęło? – Nachyla się, a jego palce zagłębiają się w moją skórę. W spodniach zdecydowanie ma jakąś wypukłość, która wgniata mi się w brzuch.
Ulatuje ze mnie cały zdrowy rozsądek.
– Masz gnata w kieszeni czy tak się cieszysz na mój widok? – Idiotyczne pytanie, natychmiast go żałuję.
Uśmiecha się wilczo, odsłaniając ostre końcówki kłów.
– Dobrze wiesz, że nie potrzebuję spluwy.
Melodia w tle przechodzi w moją ulubioną piosenkę Duy Lipy, co wyrywa mnie z tego kuszącego transu. W końcu znajduję w sobie siłę, żeby się odsunąć.
– Myślałam, że chcesz tańczyć.
Nie czekając na odpowiedź, obracam się na pięcie i praktycznie zbiegam po schodach na parkiet. Mam zaczerwienione policzki, całe moje ciało płonie. To nie sprawka alkoholu. Moja rozgrzana skóra to wyłącznie dzieło Saxona.
Jestem prawie na środku klubu, gdy ktoś łapie mnie gwałtownie za ramię i obraca.
– Tak łatwo mi nie uciekniesz, czarowniczko – stwierdza Saxon. Jego niebieskie oczy nadal mają czerwony odcień.
Tak na wampiry działają głód i podniecenie. Kiedyś przysięgałam, że nie pozwolę żadnemu krwiopijcy się ze mnie napić, ale moja wola szybko słabnie. Wszyscy wiedzą, że ugryzienie wampira to erotyczne doznanie, a w połączeniu z seksem wręcz niezapomniane.
Unoszę przekornie brodę.
– A kto mówi, że w ogóle próbowałam?
Wampir puszcza moje ramię, ale od razu obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie. No. Erekcja jak się patrzy. Saxon się nachyla i zatrzymuje zaledwie dwa centymetry od mojej twarzy, aż oddech zamiera mi w piersi. Kurna, czy on mnie teraz pocałuje?
Ale nie, przysuwa usta do mojego ucha.
– Wiesz, że czuję zapach twojego podniecenia?
– Zawsze po tequili jestem napalona. Niech ci to nie uderzy do głowy. – Kołyszę biodrami w rytm piosenki, doskonale wiedząc, jak całe to ocieranie na niego wpłynie.
Syczy.
– Nie drażnij mnie, Auroro. Igrasz z ogniem.
– Może to lubię. – Staję na palcach i przeciągam językiem po zagłębieniu jego szyi.
Gdzieś w tyle głowy cichy głos podpowiada mi, że to ogromny błąd, ale go uciszam. Saxon przestaje się ruszać, całkowicie zamiera. Chyba nawet nie oddycha. Trwa to zaledwie kilka sekund, a potem nagle wsuwa mi palce we włosy, a język w usta.
Słodkie jednorożątka. Raj na ziemi.
* Minisłownik nazw własnych znajduje się na końcu książki (przyp. tłum.).3. SAXON
Prawdę mówiąc, czuję miętę do Aurory, odkąd lata temu poznałem ją na oficjalnym przyjęciu w posiadłości króla Raphaela. Jest piękna i ma cięty język – właśnie do takich kobiet mnie ciągnie. Nie lubię nudnych i potulnych. Potrzebuję kogoś, kto będzie trzymać mnie w napięciu. Szkoda, że jest czarownicą.
Tego, żeby nie zadzierać z magicznymi, nauczył mnie dupek będący moim ojcem. Skoro bał się ich brutalny generał, musiał mieć ku temu konkretny powód. Przez całe życie omijałem wszystkich związanych z magią szerokim łukiem, aż trafiłem na Aurorę Leal, córkę Najwyższej Czarownicy. Nie byłem w stanie trzymać się od niej z daleka. A to, że pierwsza próba zaciągnięcia jej do łóżka skończyła się kompletną klapą, tylko nasiliło moją motywację. Za drugim i trzecim razem też mi się nie poszczęściło.
Kiedy zauważyłem ją w Havocu, zawarłem ze sobą umowę: jeżeli znowu mi odmówi, zrezygnuję na dobre. Nie miałem pojęcia, że czarowniczka akurat szuka bolca, ale z chęcią się zaoferowałem.
Co wyjaśnia, dlaczego rzuciliśmy się na siebie jak zwierzęta w rui. Wystarczył jeden jej pocałunek o smaku tequili, a całe moje ciało zapłonęło. Wsuwam palce w jej włosy, żeby przyciągnąć ją jeszcze bliżej, a drugą rękę owijam wokół talii z zamiarem przytrzymania jej w miejscu. Jędrne piersi wgniatają się w moją klatę, a mój wzwiedziony fiut w jej brzuch. Przeszywa mnie tak silna fala pożądania, że zaczynam żałować, iż stoimy na środku parkietu. Jeszcze nigdy żadna laska dowolnego gatunku mnie tak nie nakręciła. Jeden zły ruch, trochę więcej tarcia, a spuszczę się w gacie. Gdyby była zwykłym człowiekiem, zerżnąłbym ją na miejscu, jednocześnie na niej żerując. Ale Aurora nie jest krwiodajką. Jest inna, wyjątkowa.
Kurwa. O czym ja myślę?
Aurora jęczy gardłowo i przechyla głowę, żeby pogłębić pocałunek. W mojej piersi budzi się jakieś dziwne, mrowiące ciepło, które rozprzestrzenia się po całym ciele z szybkością błyskawicy. Mam wrażenie, że nawet żebra mi od niego topnieją. Nagle głośna muzyka staje się tylko tłem, a ja słyszę wyłącznie przyspieszony puls dziewczyny. Do ust napływa mi ślinka, a kły wydłużają się w pełni. To nie jest żądza krwi, ale pożądanie okazuje się na tyle silne, że kręci mi się w głowie.
Porzucam jej usta i zaczynam całować ją wzdłuż linii szczęki, aż schodzę na szyję. Wygina plecy w łuk i cicho jęczy, gdy liżę jej rozpaloną skórę. Jej żyła pulsuje pod moim językiem. Jedno nacięcie, jedno pociągnięcie i ciepła krew zaleje moje usta. Już prawie ulegam, ale jednak się waham. To dla mnie nowość.
Podejrzewam, że Aurora nigdy nie pragnęła zostać ugryziona przez wampira na środku klubu nocnego. Nie myśli teraz jasno, a ja, do cholery, nie zamierzam dawać jej kolejnego powodu do pożałowania decyzji o zadawaniu się ze mną.
A co mnie to, kuźwa, obchodzi?
Dziewczyna łapie mnie za włosy i przyciąga moje usta z powrotem w miejsce, w którym ich pragnie: na swoich. Przebijam się przez nie językiem, a to dziwne mrowienie w całym ciele powraca, tym razem znacznie silniejsze. W ciągu sekundy robi mi się gorąco i zimno, a pragnienie zerżnięcia czarowniczki do nieprzytomności jest niemal przytłaczające. Może zalana tą samą falą gorąca, zakłada mi ręce na szyję i wskakuje w moje ramiona. Skurkowana. Jej nogi zawijają się wokół mojego krzyża, dzięki czemu cipka ląduje na wypukłości w moich spodniach. Samokontrola szybko mnie opuszcza. Nic nie powstrzyma mnie przed napawaniem się tą chwilą. Zjeżdżam dłońmi na jej słodki tyłek nie po to, żeby ją podtrzymać, ale dlatego, że tak chcę.
– Co ty mi robisz, czarowniczko? – syczę ochrypłym głosem i natychmiast ponownie wpijam się w jej usta.
Przygryza mi dolną wargę, a potem obsypuje moją szczękę pocałunkami, co wywołuje dreszcze. Śmieje się pod nosem i jej gorący oddech owiewa moją rozpaloną skórę. Mam wrażenie, że wylała benzynę na trzaskające płomienie.
Nie przerywając, przesuwa usta na moją szyję, a potem ucho. W końcu szepcze:
– Chcę, żebyś mnie zerżnął. – Kręci biodrami, przesądzając o mojej zgubie.
Koniec. Dłużej tego nie zniosę.
Znowu smakując jej przepyszne usta, wracam do części dla VIP-ów. Bezpardonowo odsuwam każdego, kto stoi nam na drodze. Łazienka jest pusta i zamierzam utrzymać ten stan, więc zamykam drzwi na klucz. Aurora zeskakuje ze mnie i zręcznymi palcami zaczyna rozpinać moją koszulę. Pomagam jej, bo nie mogę się doczekać, aż odkryję skarb skrywany pod topem z jednorożcem.
Moje usta i dłonie natychmiast odnajdują jej piersi. Niecierpliwie obciągam dekolt poniżej nich i odsłaniam różowy koronkowy biustonosz. Uwielbiam seksowną bieliznę, ale teraz tylko przeszkadza. Rozrywam ją i uwalniam najbardziej ponętne cycki, jakie kiedykolwiek widziałem. Aurora wygina plecy i jednocześnie sięga do moich spodni. Cholera. Czasami nienawidzę ubrań. Zasysam jeden z jej sutków i jęczę, kiedy wreszcie udaje jej się rozpiąć mi spodnie i uwolnić fiuta.
Nagle zamiera, a po chwili odsuwa się o pół kroku, nadal trzymając moją buławę.
– Co? – pytam.
Ma opuszczoną brodę i długie ciemne włosy zasłaniają jej twarz, więc nie widzę jej miny.
– Kurna – rzuca, a potem podnosi na mnie spojrzenie. – Jesteś wielki.
Nie wiem, czy to przez wyraz zaskoczenia malujący się na jej zarumienionej twarzy, czy przez ten komplement, ale właśnie zyskała tysiąc punktów do zajebistości. Uśmiecham się drapieżnie.
– Nie martw się, czarowniczko. Będzie pasował.
Marszczy brwi.
– Nie jestem tego taka pewna. Tylko na mnie popatrz, jestem drobna. – Wskazuje na swoje biodra.
Rzeczywiście taka jest, pomijając piersi. Są fajne i pełne. Do diabła, jestem gotowy znowu ich skosztować, ale wszystko po kolei. Podnoszę ją, co automatycznie oznacza, że puszcza mojego fiuta – smuteczek – a potem sadzam ją na marmurowej umywalce i szeroko rozsuwam jej nogi. Radocha.
Opadam na kolana, ale nie odrywam wzroku od jej oczu. Ściągam z niej majtki, a ona zaczyna oddychać nierówno, jakby dopiero co biegła.
– Nie martw się, czarowniczko. Wszystko będzie dobrze.
Jej cipka jest różowa i gładka i już błyszczy z podniecenia. Kurna. Jedno pociągnięcie językiem i przepadam. Aurora wsuwa mi palce we włosy i ciągnie, jęcząc z udręki. Z głębi gardła wyrywa mi się dziki i zaborczy warkot. Dziewczyna smakuje jak najcudowniejszy nektar, aksamitny i słodki. Chwytam ją za biodra i przyciągam bliżej, żeby zerżnąć ją językiem.
– Saxon… Cholera. Dlaczego tak długo ci się opierałam?
Odpowiedziałbym jej, nawet jeśli to miało być pytanie retoryczne, ale nie mogę się oderwać od uczty. Kiedy zasysam jej łechtaczkę, wstrząsa nią dreszcz. Szarpie biodrami, ale trzymam ją nieruchomo.
– Kurwa mać! – wykrzykuje i ciągnie mnie za włosy tak mocno, że aż czuję ból. Ale mam to gdzieś. Rozpada się pod moim dotykiem i jest to najbardziej podniecająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem.
Przestaję ją lizać i ssać dopiero wtedy, gdy mnie do tego zmusza. Nadal trzymając mnie za włosy, przyciąga moją głowę do swojej i całuje mnie długo i namiętnie. Nie odrywając się od jej ust, wstaję, podnoszę ją z umywalki i opieram o ścianę. Mój fiut dotyka jej newralgicznego miejsca, przez co nam obojgu wyrywa się z gardeł desperackie jęknięcie.
Jestem rozdarty pomiędzy niepohamowanym podnieceniem a bolesnym pragnieniem napicia się z niej. Świat wymyka mi się spod kontroli, a za moją nieuchronną zgubę odpowiedzialna jest wyłącznie Aurora.
Kładzie mi dłonie na twarzy i odpycha ją od siebie.
– Jeżeli mnie teraz nie zerżniesz, to cię przeklnę.
Robię wielkie oczy.
– Nawet tak nie żartuj, czarowniczko.
Mruży oczy pełne żądzy.
– Nie mów, że boisz się magii.
– Zobaczysz magię, gdy wbiję swojego wielkiego fiuta w twoją cipkę.
Wybucha śmiechem, przez co natychmiast się spinam. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Cholera. Czyżbym tracił swój urok?
– Czemu się śmiejesz? – Marszczę brwi.
Potrząsa głową.
– Przepraszam. To nie było celowe. Nie śmieję się z ciebie, tylko z tej absurdalnej sytuacji. Mam się pieprzyć z wampirem w klubowej łazience. Nigdy nie sądziłam, że to kiedykolwiek przytrafi się właśnie mnie.
– Ej, nie musimy tego robić, jeżeli nie jesteś pewna.
Ale błagam, nie mów, że zmieniłaś zdanie.
Unosi brwi aż do nieba.
– Odbiło ci? Nigdy w życiu nie pragnęłam niczego bardziej niż twojego ogromnego fiuta w sobie.
Aż wzdycham z ulgi, a ona znowu się śmieje.
– Kurna, dziewczyno. Naprawdę trudno ci wierzyć, skoro nie potrafisz zachować powagi.
– Przepraszam. Mam fazę.
Mrużę mocno powieki, ustawiam fiuta i wślizguję się nieco w jej szparkę. Rozbawienie natychmiast ulatnia się z jej twarzy. Spojrzenie oczu koloru whiskey robi się szkliste i pada na moje usta.
– Co mówiłaś?
Zaplata nogi za moim tyłkiem i przyciąga mnie bliżej, miażdży moje wargi swoimi. Wbijam się w nią do samego końca i aż syczę, bo czuję podrażnienia każdego nerwu w moim ciele. Matko jedyna. Nigdy nie miałem przedwczesnego orgazmu, ale teraz zdecydowanie grozi mi szybki strzał.
Nie ma mowy. Nie mogę na to pozwolić. Aurora zasługuje na najlepszy popis Saxona Hellströma i zamierzam go jej zapewnić. Używam całej siły woli, żeby wysunąć się z niej jak najwolniej, a potem znowu wbijam się w nią do samego końca. Zaraz rozsadzi mi jaja i w ogóle wybuchnę, ale czuję się tak wspaniale, że aż żal byłoby to zbyt szybko skończyć.
– Dlaczego się tak nade mną znęcasz? – pyta między pocałunkami.
– Kobieto, czy ty wiesz, jak mi w tobie dobrze? Zaraz tu skonam.
– W końcu o to chodzi. _La petite mort._ – Muska językiem linię mojej szczęki i przenosi uwagę na szyję.
– Kurwa. – Sapię i przyspieszam. Tej bitwy nie wygram.
Aurora gryzie mnie w ucho i szepcze:
– Chcesz się ze mnie napić, prawda?
– Tak – syczę.
Przechyla głowę i mówi:
– Więc dalej. Zrób to.
Głód, który czułem na parkiecie, powraca ze zdwojoną siłą. Do ust już napływa mi ślinka, a obraz robi się nieco czerwony.
– Nie kuś, czarowniczko.
– Nie kuszę. Chcę dostać pełny zestaw, a w jego skład wchodzi ugryzienie wampira. – Przeszywa mnie zdeterminowanym i przytomnym spojrzeniem. – Naprawdę tego chcę. I to od ciebie, Saxonie.
Kurna. Kiedy tak to ujmuje, jak mogę jej odmówić?
Znowu nadstawia szyję i tym razem się nie waham. Moje kły zagłębiają się w jej miękkie ciało, a kiedy pierwsza kropla krwi trafia na mój język, dociera do mnie, że popełniłem przeraźliwy błąd. Ale już za późno. Mój los został przypieczętowany. Jej zresztą też.4. AURORA
Po bzykanku w łazience dla VIP-ów w Havocu pojechałam z Saxonem do jego rezydencji. Posiadłość ta jest ukryta głęboko w lesie i ze względów bezpieczeństwa jej położenie zna niewiele osób. Mieszka tam również Lucca Della Morte – siostrzeniec króla Raphaela – który jednak od prawie stu lat jest pogrążony w hibernacji. Nie żebym się zbytnio martwiła, że wpadnę na niego bądź innego wampira. Nadal byłam za bardzo pochłonięta Saxonem, by zwracać uwagę na cokolwiek oprócz niego.
Po południu jest już inaczej. Moje ciało może i czuje się zrelaksowane i zdecydowanie zaspokojone – w końcu zaliczyłam wiele orgazmów – ale w głowie mam mętlik. Prawie cały dzień spędziłam w łóżku z Saxonem, a teraz przygniata mnie jego umięśnione ramię. Leżymy na łyżeczkę i muszę przyznać, że to bardzo miłe. Nie bez powodu jednak otoczyłam się murem i nawet w obecności kochanka nie mogę sobie pozwolić, by poczuć cokolwiek poza obojętnością. On należy do wampirów rodu Blueblood, a ja jestem czarownicą. Nie moglibyśmy być razem, nawet gdybym nie była „obiecana” komuś innemu. Wampiry i czarownice to niebezpieczne połączenie. Ani kowen, ani król na to nie pozwoli.
Dlaczego w ogóle o tym myślę? Zawsze uważałam Saxona za irytującego i niedojrzałego. Może i jest niezły w łóżku, ale to jeszcze nie robi z niego dobrego materiału na chłopaka. Mój mózg widocznie nadal buja w postorgazmicznych obłokach. To jedyne wyjaśnienie.
Wystarczy tej bezsensownej wewnętrznej gadaniny, Auroro. Musisz wstać z łóżka.
Gdybym zdołała dosięgnąć leżącej na podłodze torebki i wyciągnąć z niej naenergetyzowany kryształ, mogłabym spróbować zaklęcia lewitacji.
Saxon mruczy coś przez sen i wreszcie obraca się na plecy, dzięki czemu mnie uwalnia. Wstrzymuję oddech, opuszczam nogi i wstaję. Czuję się na nich niepewnie, wczoraj robiłam rzeczy, które wcześniej wydawały mi się niemożliwe. Jestem zdecydowanie bardziej gibka, niż sądziłam.
Pospiesznie zbieram ubrania porozrzucane po podłodze i się ubieram. Brakuje mi tylko majtek, które znajduję po dłuższej chwili pod krzesłem. A przynajmniej to, co z nich zostało, czyli strzępy podartego materiału. Czyli wracam bez nich.
Saxon znowu coś bełkocze i serce podchodzi mi do gardła. Odwracam się, ale widzę, że twardo śpi, chociaż się krzywi. Powinnam wyjść, lecz nogi niosą mnie z powrotem ku satynowej pościeli. Jego powieki drgają, najwyraźniej coś mu się śni.
– Kari… nie – mamrocze.
Kari? Kim, do jasnej cholery, jest Kari? To chyba imię żeńskie.
Zazdrość przeszywa mi serce, co totalnie mnie dezorientuje. Dlaczego miałabym się przejmować tym, że Saxon śni o innej dziewczynie? Przecież nic do niego nie czuję. Jeszcze wczoraj rano nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Może i dał mi najlepsze orgazmy życia, ale to jeszcze nie powód, żeby się w nim zabujać. Nie jestem aż tak głupia.
Odwracam się, podnoszę torebkę z podłogi i wymykam się z jego sypialni bez oglądania się za siebie. Drzwi zamykają się za mną z kliknięciem, które w cichym przedpokoju rozlega się jednak dość głośno. Mam to szczęście, że po drodze na dół nie natykam się na nikogo, nawet na chowańca. Świetnie, przed nikim nie muszę się wstydzić.
Drzwi frontowe nie są zamknięte od środka, więc wychodzę bez problemu. Na dworze wyciągam komórkę. Widzę kilka nieodebranych połączeń od matki i parę od Mirandy. Matka musi być nieźle zdesperowana, skoro do skontaktowania się ze mną wykorzystuje moją młodszą siostrę.
Miranda przynajmniej zostawiła wiadomość głosową, więc odsłuchuję ją, przemierzając teren posiadłości, którą Saxon nazywa domem. Nie mogę wezwać tu ubera. Minioną noc wolałabym utrzymać w tajemnicy.
Jasne, już ci się uda. Wszyscy zgromadzeni w Havocu widzieli, jak się z Saxonem do siebie przyssaliśmy.
Boże drogi. Mam nadzieję, że nikt nie robił zdjęć. Matkę ogarnęłaby furia, a moja reputacja w instytucie ległaby w gruzach. Jak dotąd udawało mi się trzymać większość dupków na dystans, ale jeżeli wyda się, że przespałam się z Saxonem, założę się, że zaleją mnie napaleni królewscy, chętni zaliczyć córkę Najwyższej Czarownicy. Jakbym była jakąś nagrodą. Kretyni.
– Cze, sis. – Z telefonu popłynął głos Mirandy. – Gdzie się podziewasz? Mama wariuje, próbując cię namierzyć. Zadzwoń, gdy tylko odsłuchasz tę wiadomość. Ona mi nic nie mówi, więc sama musisz zdradzić mi wszystkie szczegóły. Pa!
Nie dziwię się, że mama o niczym jej nie informuje. Uwielbia być tajemnicza. Zadzwonię do siostry później. Nie zdoła uratować mnie przed porażką zwaną aranżowanym małżeństwem, ale bez szemrania wysłucha mojego marudzenia. Z całej naszej rodziny obłąkanych czarownic ona jest najbardziej wyluzowana. Niko, najmłodsza, to inna historia. Totalna smarkula.
Kiedy w końcu docieram do bardziej ruchliwej ulicy, odpalam apkę ubera i zamawiam transport. Miranda zgarnęłaby mnie stąd w okamgnieniu, ale jeszcze nie jestem gotowa wyjawiać, gdzie spędziłam noc. Prawdę mówiąc, chyba nigdy nikomu tego nie zdradzę. Nie wstydzę się tego, że przespałam się z Saxonem, ale przeszkadza mi złamanie danej samej sobie obietnicy, że nigdy nie zadam się z wampirem.
Znajduję średniej wielkości głaz na poboczu i siadam. Dzięki temu mniej rzucam się w oczy i nie wyglądam jak jakaś hipiska łapiąca stopa. Odpalam w telefonie aparat i sprawdzam, jak wyglądam. Natychmiast się krzywię: potargane włosy, rozmazany makijaż, zaczerwieniona broda i okolice ust. Wyglądam jak przybita psychofanka albo dziwka. Nie jestem pewna, co gorsze.
Opuszczam obiektyw na szyję i sprawdzam szkody poczynione przez Saxona. O dziwo, nie jest tak źle, jak się spodziewałam. Mam tylko dwa małe nacięcia, które już się goją. Na samo wspomnienie, jak to było, gdy Saxon pił moją krew, jednocześnie mnie pieprząc, czuję pulsowanie między nogami. Zamykam na chwilę oczy, bo przeszywa mnie dreszcz. Miałam wtedy najlepszy orgazm życia. Teraz rozumiem, dlaczego noc w noc ludzie tłumnie uderzają do Havocu, mając nadzieję na numerek z wampirem. Nic na tym świecie nie równa się z ugryzieniem wampira. Absolutnie nic. A ja nigdy nie poczuję tego ponownie. Założę się, że Calvin jest w łóżku koszmarny.
Boże drogi. Jeżeli wyjdę za tego dupka, będę musiała z nim sypiać.
Nagle ogarniają mnie mdłości i skręca mi się żołądek. Pochylam się na bok i zwracam wszystko, co przyjęłam minionej nocy, a po głowie kołacze mi się w kółko jedna jedyna myśl.
Nie mogę. Nie mogę poślubić Calvina Belmonta.
Mdłości mijają do czasu przyjazdu ubera. Kiedy jednak docieram do instytutu, jestem bardziej zdołowana niż wczoraj. Słońce jeszcze nie zaszło, więc bramy pilnuje chowaniec. Powiedziałam kierowcy, że wysiądę przed nią, żeby uniknąć przeszukania samochodu.
Stojący na warcie chowaniec, pan Goodwin, lustruje mnie wzrokiem, ale litościwie nie zdradza dezaprobaty miną. Wiem, że na bank ma mnie za najgorszą, ale dopóki nie zdradza się z tymi myślami, nie przeszkadza mi to.
Nie mam najmniejszych chęci wychodzić ze swojego niewielkiego apartamentu przez co najmniej dwa dni. Pieprzyć obowiązki i matkę. Pierwsze, co muszę zrobić, to wziąć prysznic i na dobre zmyć z siebie wszelkie pozostałości po Saxonie. A potem coś zjeść, żeby się pozbyć cholernego kaca.
Ale w spokoju dane mi jest tylko wziąć prysznic. Gdy w szlafroku zmierzam z łazienki do kuchni, słyszę pukanie do drzwi. Przez moment panikuję, że tak szybko namierzył mnie Saxon, ale potem przypominam sobie, że przecież jeszcze nie zaszło słońce. Kurna, czyli to moja matka. Jeszcze gorzej. Ostatnie, czego pragnę, to wykład, ale niestety nie mogę unikać jej do końca życia. Równie dobrze można mieć to już z głowy.
Pewna, że za drzwiami stoi Isadora Leal, nawet nie wyglądam przez wizjer. Ogromny błąd. Otwieram i staję oko w oko z zupełnie kimś innym: Calvinem Belmontem, całym z siebie zadowolonym.
Niech to szlag.
– Cześć, Auroro. – Uśmiecha się szelmowsko, odsłaniając nieskazitelnie białe zęby, które doskonale pasują do idealnie ułożonych włosów i eleganckich ubrań. Ble.
– Co ty tu robisz? Jakim cudem przepuścili cię wartownicy? – Szczelniej owijam się szlafrokiem.
– O, wow. Wszystkich gości tak traktujesz?
– Tylko nieproszonych.
Jego próżny uśmiech blednie, uchodzi z niego całe sztuczne ciepło.
– Przepraszam. Masz rację. Takie zjawienie się bez zapowiedzi było niegrzeczne.
Co za żałosna próba okazania skruchy. Aroganckiego spojrzenia nie udaje mu się ukryć nawet na sekundę.
– Nadal nie powiedziałeś, jak się tu dostałeś.
– Przyjechałem z twoją matką. Ma teraz spotkanie z dyrektorem.
Oczywiście, że musiała być w to zamieszana kochana mamusia.
– Mogę wejść?
Kusi mnie, żeby trzasnąć mu drzwiami w twarz, ale nic mi to nie da. Poza tym bunt nie zmieni mojego losu. Co prawda bardzo chciałabym rzucić tradycję w diabły, ale jeżeli nie zgodzę się na małżeństwo z Calvinem, moje szkolenie na Najwyższą Czarownicę zostanie z miejsca przerwane, a mnie wykopią z kowenu. Będę musiała zjednoczyć siły ze zbuntowanymi magami, sprzedawać eliksiry i brać każde zlecenie, jakie dostanę. Niewesoła przyszłość.
Wzdycham z rezygnacją i odsuwam się, szerzej otwierając drzwi.
– Skoro już tu jesteś…
Obrzuca spojrzeniem salon i kuchnię, po czym się do mnie odwraca.
– Z tego, co zrozumiałem, nie jesteś zadowolona z naszych zaręczyn.
Od razu do sedna. W porządku. Przynajmniej nie traci czasu na denną gadkę o niczym.
– Nie, rzeczywiście nie jestem.
Unosi brwi.
– Dlaczego? Pochodzę z jednej z najpotężniejszych rodzin magicznych w tym kraju. Nasze dzieci będą niepokonane. Wygląd też mam całkiem niezły. – Uśmiecha się arogancko, a ja nie mogę się powstrzymać i porównuję go z Saxonem.
Jasne, na pierwszy rzut oka wygląd lalusia z dobrego domu może sprawić, że uzna się Calvina za atrakcyjnego, ale gdy tylko dostrzeże się jego ohydne serce, nie da się dłużej podziwiać jego wyglądu.
Saxon też powołałby się na swoją atrakcyjność, lecz różnica polega na tym, że jego arogancja jest seksowna. Komentarz Calvina tylko mnie irytuje. Chłopakowi brakuje charyzmy, jaka charakteryzuje Saxona. W moim sercu budzi się dziwne uczucie, a potem coś mnie w nie kłuje. Co to, do cholery, ma być? Czy ja właśnie zatęskniłam za Saxonem?
– Aż zaniemówiłaś. Czy to znaczy, że zgadzasz się z moimi argumentami? – Calvin narusza moją przestrzeń osobistą i dotyka mojego ramienia. Musiałam się na chwilę wyłączyć, bo nawet nie zauważyłam, jak się zbliża.
– Nie. Nie zgadzam się z nimi. – Odsuwam się, ale mam mało miejsca, bo uwięził mnie przy kuchennym blacie.
Mruży oczy, w których błyska złość.
– Szkoda. Czy ci się podobam, czy nie, i tak zostaniesz moją żoną. – Łapie mnie mocno za brodę i odchyla moją głowę.
Serce gwałtownie mi przyspiesza, gdy w krwi zaczyna buzować adrenalina. Razem z nią żyły zalewa surowa magia.
– Puszczaj – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Najwyraźniej trzeba ci pokazać, jak to wszystko będzie od teraz wyglądać. – Miażdży moje usta swoimi suchymi i od razu robi mi się niedobrze.
Na rozkoszowanie się skradzionym pocałunkiem ma jednak tylko sekundę, zanim porażam go ładunkiem tysiąca woltów. Przelatuje przez mieszkanie i z głośnym hukiem uderza w przeciwległą ścianę. Cholera jasna. Aż nie wierzę, że zdołałam wykrzesać z siebie tyle mocy bez pomocy kryształu.
Patrzy na mnie oszołomiony z podłogi. W tej chwili chyba nawet nie wie, gdzie się znajduje. Stan ten trwa jednak tylko moment. Po kilku sekundach dochodzi do siebie i rzuca mi zabójcze spojrzenie. Mam to gdzieś. Nie boję się go.
Podchodzę energicznie do drzwi i szeroko je otwieram.
– Wynoś się, zanim wezwę ochronę.
Z trudem wstaje, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Jego nozdrza są rozdęte, jakby był jakąś wściekłą bestią.
– Pożałujesz tego, Auroro. Ale nie martw się, spędzimy ze sobą całe życie. Nauczę cię, jak być dobrą i posłuszną żoną.
– Wypierdalaj!
Wychodzi powoli, napawając się tym, że wytrącił mnie z równowagi – a przynajmniej tak odczytuję chłodny uśmieszek na jego ustach. Zatrzaskuję za nim drzwi, ale nie mogę się pozbyć uczucia nadciągającej zguby, które wzbudził we mnie jego ostatni komentarz. Obejmuję się ramionami, żeby przestać drżeć. Kuźwa. Nie wierzę, że aż tak mnie wnerwił.
Ukarze mnie za nieposłuszeństwo. No, niech spróbuje. Najwyraźniej nie wie, z kim ma do czynienia.5. SAXON
Wyciągam w półśnie rękę z myślą, że obejmę leżącą obok mnie Aurorę, ale trafiam jedynie na zimną satynę. Otwieram oczy i upewniam się, że jestem w łóżku sam. Czarownicy nie ma też w łazience – wyczułbym ją. Poszła sobie. W piersi wzbiera mi poczucie rozczarowania, i to nie dlatego, że ominie mnie wieczorne bzykanko. Chodzi o coś innego, ale pojęcia nie mam o co. Zwykle czuję ulgę, gdy dziewczyny same się zmywają.
Siadam z jęknięciem. Całe ciało boli mnie po całonocnym maratonie nieziemskiego seksu. Obudziłem się z erekcją, która wzmaga się, gdy tylko przypominam sobie cipkę Aurory na moim fiucie i smak jej krwi na języku. Nadal nie mogę uwierzyć, że pozwoliła mi się ugryźć.
Dziąsła bolą mnie, bo wysuwają mi się kły. Nagle konam z głodu, pragnę więcej jej krwi. Siła tego doznania aż powoduje zawroty głowy. Pokój zaczyna wirować i gdybym nie siedział, pewnie padłbym na dupę. Co się, do cholery, dzieje?
Zamykam oczy i przyciskam dłoń do czoła, próbując zatrzymać pokój. Zawroty po chwili mijają, ale nadal się martwię, że w ogóle je miałem. Może krew czarownicy mi zaszkodziła. Nigdy wcześniej nie żerowałem na magicznym stworzeniu. A może Aurora rzuciła na mnie klątwę. Ale dlaczego miałaby to robić? Na pewno nie ma wyrzutów sumienia. Wstrząsnąłem jej światem i nie mówię tego przez próżność. Jej liczne orgazmy świadczą na moją korzyść.
Wstaję z łóżka, nagle niespokojny. Potrzebny mi wycisk na siłowni, żeby zapomnieć o Aurorze. Co prawda chętnie zaliczyłbym powtórkę, jednak polowanie dobiegło końca. Dostałem, czego chciałem, i musi mi to wystarczyć. Jak by nie było, chodzi o córkę Najwyższej Czarownicy, zaręczoną z innym facetem.
Nie mam zamiaru się w to wszystko mieszać.
Gdy tylko docieram do głównej części budynku, który od bardzo dawna nazywam domem, jeden ze służących pyta, czy mam ochotę na kolację. W przeciwieństwie do innych domostw wampirów z rodu Blueblood, u nas nie ma ani jednego chowańca. Gerard Norton to człowiek pod sześćdziesiątkę, którego zatrudniliśmy dwadzieścia lat temu. Jest złotą rączką, w dodatku megadyskretną.
– Zdobyłem pięć młodych pań, których nie próbował jeszcze żaden inny wampir – dodaje.
Wczoraj bardzo chętnie napiłbym się z nich wszystkich. Gerard zna mój gust i założę się, że każda z tych dziewczyn jest przepiękna. Ale dzisiaj wizja żerowania na nich nie wydaje mi się zachęcająca, mimo odczuwanego głodu. Cholera. Mam nadzieję, że Aurora nie zepsuła mi apetytu.
– Możesz dostarczyć tylko kilka ciepłych worków krwi do siłowni?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_