Błękitna krew - ebook
Błękitna krew - ebook
Po śmierci matki Sapphire Fabergine odkrywa szokującą prawdę o swoim pochodzeniu. Jej ojcem jest Edward Wessex, który nie ma pojęcia o istnieniu córki. Sapphire, pełna niepewności i nadziei, wyrusza do Londynu na spotkanie z prawdziwym ojcem. Przybywa za późno – kilka tygodni wcześniej odbył się pogrzeb hrabiego, a jedynym spadkobiercą jest kuzyn z Bostonu. Sapphire chce walczyć o swoje prawo do tytułu i nazwiska. Niespodziewanie otrzymuje niemoralną propozycję…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9997-6 |
Rozmiar pliku: | 802 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Martynika
Francuskie Indie Zachodnie
Kwiecień 1831
– Jeden pocałunek, moja śliczna słodka Sapphire, i znikam. – Ciemnowłosy przystojny Francuz położył dłoń na piersi i tak zastygł, stojąc po kolana w krystalicznie czystej szmaragdowej wodzie u podnóża wodospadu.
– Musiałbyś mnie najpierw schwytać. – Zanosząc się śmiechem, Sapphire opryskała go wodą i przyjęła prowokacyjną pozę, wdzięcznie wyginając biodro osłonięte długą halką.
Maurice rzucił się ku niej, ale była szybsza: zanurkowała, schodząc aż na samo dno strumienia.
– Mam cię! – Złapał ją za kostkę i zaczął ciągnąć w swoją stronę, przesuwając palcami po łydce.
– Nie! – Sapphire wychyliła głowę nad powierzchnię wody. – Puść mnie, z łaski swojej.
– Najpierw muszę dostać całusa, piękna panienko. – Zaparł się mocno o piaszczyste dno i chwycił ją w ramiona.
Sapphire skapitulowała. Zarzuciła mu ręce na szyję i odchyliła głowę, pozwalając długim po pas kasztanowym włosom opaść swobodnie, tak że ich końce pławiły się w wodzie. Zamknęła oczy, przycisnęła uda do ud Maurice'a i przez chwilę rozkoszowała się jego bliskością.
Wpadł jej w oko na jednym z balów minionej jesieni: on i jego brat Jacques wrócili właśnie ze szkół we Francji, by znowu zamieszkać z ojcem na rodzinnej plantacji. Tamten wieczór był dla Sapphire magiczny: kilka niewinnych całusów, gorące spojrzenia poprzez tłum tańczących, szepty na uboczu. Potem odbyli parę potajemnych schadzek i zadurzyła się po uszy w Maurisie, a on w niej. Już widziała oczami wyobraźni wspaniały ślub w ogrodach Orchid Manor. Pozostawało tylko przekonać kochanego papę, że to odpowiednia dla niej partia – że on właśnie jest tym jednym, jedynym.
– Sapphire, musimy wracać do domu! – zawołała Angelique, która w towarzystwie Jacques'a zażywała kąpieli opodal, przy skałkach, w miejscu szczególnie przez oboje ulubionym. – Jak zaraz nie pójdziemy, papa zacznie nas szukać, a dzisiaj przecież baronowa daje recital gry na harfie.
Angelique, tylko o rok starsza od Sapphire, była nie tylko jej siostrą, ale też najwierniejszą przyjaciółką. Kiedy rodzice Sapphire adoptowali małą Angelique, dziewczynki od razu stały się nierozłączne. Angelique, córka niewolnicy o włosach czarnych jak heban, miała skórę ledwie o ton ciemniejszą niż skóra białych kolonizatorów. Patrząc na jej złotą karnację, nikt by się nie domyślił, że przodkowie ze strony matki zostali kiedyś przywiezieni na wyspę przez handlarzy niewolników.
– Nie mam chęci siadać do kolacji z tymi nudziarzami, których papa zaprosił. – Sapphire musnęła ustami wargi Maurice'a. – Po stokroć wolę zostać tutaj.
– Powinnaś chyba iść, najdroższa – szepnął Maurice. – Nie chcę, żeby monsieur Fabergine się na mnie gniewał. Nie jest dobrze ani mądrze narażać się przyszłemu teściowi. Spotkamy się wieczorem, po kolacji, w naszym zwykłym miejscu? – zapytał Maurice nagląco.
– Tak, spotkamy się, a potem urządzimy sobie konną przejażdżkę. Uwielbiam zapuścić się nocą w dżunglę albo galopować po plaży, mając księżyc za jedynego towarzysza i przewodnika. Po stokroć piękniej będzie, kiedy wybierzemy się razem.
– Moglibyśmy… gdzie indziej skierować nasze kroki, oddać się innym zajęciom – zasugerował Maurice i pocałował Sapphire, co wywołało u niej ciche westchnienie rozkoszy.
W przeciwieństwie do pełnej temperamentu Angelique udzielała łask z dobrze odmierzoną powściągliwością i strzegła cnoty, ale postanowienia powoli zaczynały tracić moc. Sapphire była już kobietą i chciała w pełni doświadczyć, co to oznacza. W końcu oderwała wargi od ust Maurice'a i zaczerpnęła powietrza.
– Usiądźmy na chwilę w słońcu – powiedział, po czym objął ją wpół i pociągnął ku brzegowi. – Musisz się wysuszyć, zanim wrócisz do domu. – Wziął leżący na kamieniach koc i poprowadził Sapphire między ogromne paprocie na skraju dżungli. Rozłożył koc na miękkim poszyciu i zaprosił swoją najmilszą, by usiadła.
– Posiedzę tylko chwileczkę i musimy wracać do domu. – Uśmiechnęła się i wciągnęła w płuca balsamiczne powietrze. – Angelique ma rację. Powinnyśmy pokazać się papie, zanim zacznie nas szukać.
– Ach, ci ojcowie pięknych córek. Zawsze tacy nadopiekuńczy…
Sapphire spojrzała ukochanemu w oczy i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Tak, przynajmniej nasz papa taki jest – przytaknęła z uśmiechem i musnęła wargami jego usta, a on objął ją i osunęli się na ziemię spleceni w uścisku.
– Sapphire! Wielkie nieba! A ty natychmiast odsuń się od mojej córki, mój panie!
– Papa! – Sapphire nie słyszała nadjeżdżających koni. Zaskoczona, skonfundowana, odepchnęła Maurice'a i usiadła prosto, zasłaniając piersi rękami.
– Dzień dobry, panie Fabergine. Miło mi pana widzieć. – Maurice przywitał ojca Sapphire uprzejmie, z niezmąconym spokojem, jakby nic niezwykłego nie zaszło.
– Miło ci mnie widzieć! – zawołał gniewnie pan Armand Fabergine, zsiadając z konia i tnąc powietrze pejczem dla wyładowania złości. Ubrany był w białe bryczesy, białą jedwabną koszulę, jasnoniebieski kaftan i bardzo kosztowne sztylpy. Za nim zatrzymało się, w przyzwoitej odległości, kilku goszczących u niego panów i teraz ciekawie wyciągali szyje, by lepiej widzieć rozgrywającą się przed ich oczami scenę. – Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien, czy to na pewno miła okoliczność, panie Dupree – powiedział Armand i zwrócił się do córki: – A ty, ma fille, wstawaj. Natychmiast! – Zmrużył gniewnie oczy; twarz mu pobladła.
Kiedy Sapphire podniosła się, Armand chwycił pled z ziemi i zarzucił jej na ramiona.
– Gdzie Angelique?
Ojciec naprawdę rzadko się gniewał, ale tym razem był wściekły.
– Idę, idę! – zawołała Angelique.
– A ty, mój panie – Armand zmierzył młodzieńca pełnym wzgardy spojrzeniem – masz szczęście, żem człowiek cywilizowany. Mój ojciec, widząc to, zastrzeliłby cię jak psa. Zabieraj się stąd czym prędzej, bo nie wiem, czy długo jeszcze zdzierżę. Wynoś się, pókiś cały, bo jak pejczem zdzielę…
– Nie, papo! – krzyknęła Sapphire.
– Wstyd mi przynosisz, córko. Okryj się. – Obejrzał się za siebie. – Panowie zechcą zostawić nas na chwilę samych.
Trzej Anglicy, bawiący w gościnie, wycofali się z niejakim ociąganiem i zniknęli wśród gęstej zieleni.
– Angelique! – zawołał Armand.
– Idę, papo.
Sapphire kątem oka dojrzała, jak Jacques daje nura między wielkie paprocie. Angelique od dziecka słuchała rodziców, nie próbowała z nimi dyskutować czy wdawać się w sprzeczki. Podobną taktykę przyjęła także wobec ciotki Lucy. Uśmiechała się słodko, kiwała głową, przytakiwała, a potem robiła to, na co miała ochotę.
– Papo, to nie tak jak myślisz – zaczęła Sapphire bezradnym tonem.
– A co tu jest do myślenia! – huknął Armand. – Ten… ten młodzian, który niegodzien jest zwać się dżentelmenem, najwyraźniej chciał wykorzystać twoją naiwność.
– Nieprawda! – Sapphire cofnęła się, zrzuciła koc z ramion i chwyciła Maurice'a za rękę. – My się kochamy, papo.
– Kochają się, słyszał to kto! – prychnął Armand, podchodząc bliżej. W ostatnich miesiącach schudł, ciemne kiedyś włosy całkiem mu pobielały, ale ciągle miał mocny głos i władczą postawę, które przyprawiały ludzi o drżenie, zmuszając do posłuchu.
– Na mnie już pora, moja kochana – powiedział Maurice.
– Bardzo słuszna decyzja, panie Dupree – przytaknął Armand. – Zabieraj nogi za pas, zanim przestanę się miarkować i oćwiczę cię, boś sobie na to prawdziwie zasłużył.
– Zobaczymy się później – szepnął Maurice Sapphire do ucha i czmychnął.
W tej samej chwili na polanie pojawiła się Angelique, kompletnie ubrana, pantofelki tylko trzymała w dłoni.
– Papo – zaczęła z przymilnym uśmiechem – właśnie miałyśmy wracać do domu, żeby przygotować się do kolacji. Nie mogę się już doczekać, kiedy włożę tę śliczną suknię, którą przywiozłeś mi z Londynu…
Sapphire, jakby nie słyszała świergotu siostry, podeszła do ojca i spojrzała na niego hardo.
– Nie zrobisz mi tego, papo. Nie zgadzam się. My się kochamy. Tak jest, kochamy się i chcemy się pobrać.
Armand wysłuchał deklaracji córki z niewzruszonym wyrazem twarzy.
– Nie wyjdziesz za Maurice'a Dupree – oznajmił stanowczo. – Nie jest godzien czyścić ci trzewików. – Odwrócił się i podszedł do swojego konia.
– Papo, nie jestem już dzieckiem i nie pozwolę traktować się jak dziecko.
Armand włożył stopę w strzemię i wskoczył na siodło.
– Jestem twoim ojcem, właścicielem tej plantacji i panem wszystkich, którzy na niej mieszkają – oznajmił z naciskiem, nie patrząc na córkę. – Nadal odpowiadam za ciebie, tak jak odpowiadam za moich niewolników, co oznacza, że i ty, i oni macie postępować zgodnie z moją wolą. Mogę zamknąć cię w twoim pokoju, gdzie będziesz siedziała pod kluczem, a jeśli będę musiał, odeślę cię do sakramentek i zacne siostrzyczki zajmą się już tobą jak należy.
– Nie ważysz się odesłać mnie do klasztoru! Skończyłam już szkołę i ani myślę wracać do sióstr! – krzyknęła za odjeżdżającym ojcem.
– Nie ustąpię – powtórzyła Sapphire, wychodząc za siostrą z sypialni na oświetlony lampami gazowymi korytarz.
Orchid Manor został wzniesiony przez jej dziadka w stylu, który w zamyśle antenata miał się kojarzyć z architekturą zamków nad Loarą, ale bliższy był kolonialnym rezydencjom Indii Zachodnich: posadowiony w ogrodzie, miał mnóstwo szerokich, dwuskrzydłowych drzwi, ogromne okna i pełne zawsze zielonych roślin patia.
– Nie będzie mi rozkazywał, Angel. – Sapphire odchyliła głowę i zapięła kolczyk z perłą. – Kiedy umarła mama, powiedział mi, że jestem już dorosła i że odtąd tak właśnie będzie mnie traktował. – Uniosła kraj wydekoltowanej sukni z ciężkiego jedwabiu w kolorze śliwkowym i dogoniła idącą spiesznym krokiem siostrę. – A teraz, kiedy znalazłam swoją miłość, grozi, że odeśle mnie do klasztoru. Niedoczekanie!
– Nie pędź tak, bo zniszczysz sobie fryzurę. – Angelique poprawiła lok nad uchem siostry. – Pod żadnym pozorem nie wspominaj przy kolacji o Maurisie. W ogóle o nim nie wspominaj.
– Jakże to, w ogóle o nim nie wspominaj? – obruszyła się Sapphire. – Myślimy o ślubie i nie będziemy czekać.
Angelique wygładziła fałdy różowej sukni.
– Powoli, powoli, siostrzyczko. Jesteś jeszcze młoda i niewiele wiesz o miłości. Spotkasz jeszcze wielu takich Maurice'ów, którzy…
– Ty też przeciwko mnie?!
– Jestem po twojej stronie, tak samo jak papa. – Przechyliła głowę, łowiąc dźwięki dochodzące z ogrodów: to muzycy stroili instrumenty, przygotowując się do koncertu mającego umilić wieczór angielskim gościom papy, którzy przyjechali na Martynikę w interesach. – Chodź już. Nie możemy się spóźnić, bo to jeszcze bardziej zgniewa papę. Potem porozmawiamy o twoich kłopotach.
– Mówisz zupełnie jak on! – napadła na siostrę Sapphire. – A ja wiem swoje i nie ustąpię.
– Nie musisz mnie o tym przekonywać – mruknęła Angelique pod nosem i panny weszły do sali jadalnej.
– Oto i moje drogie dziewczęta. – Ciotka uściskała je kordialnie i szepnęła, nachylając się do ucha Sapphire: – Coś ty takiego zrobiła? Dawno nie widziałam Armanda tak rozsierdzonego.
– Nie zrobiłam nic złego.
Lucy, korpulentna, rudowłosa pani o ślicznej, choć niemłodej już twarzy, spojrzała pytająco na Angelique, ale ta uniosła tylko brwi i z właściwym sobie wdziękiem wzruszyła ramionami.
– Akurat. – Ciotka Lucy zaszeleściła fałdami sutych spódnic wytwornej kreacji z jasnożółtego atłasu. – Skoro wszyscy już są, siadajmy do stołu. Lady Carlisle ma dzisiaj pyszną suknię. A spójrzcie tylko, jaki stroik wpięła we włosy. – Lucy mówiła z mocnym francuskim akcentem, który stawał się jeszcze wyraźniejszy, gdy w domu pojawiali się zagraniczni goście. – Czyż ten maleńki ptaszek usadowiony pośród koronek nie jest wprost boski?
– Boski – powtórzyła Sapphire i z wymuszonym uśmiechem podeszła do stołu. Nic jej nie obchodziła lady Carlisle, jej kreacje, stroiki i ptaszki w koronkach. Dzień wcześniej, przechodząc obok pokoju bibliotecznego, podsłuchała, jak hrabina mówi do swojej przyjaciółki lady Morrow: „Pan Fabergine to bardzo miły jegomość, ale ta jego córka… Stanowczo zbyt swobodnie sobie poczyna. Ojciec powinien ją utemperować, bo w przeciwnym razie panna nie będzie miała wstępu do dobrego towarzystwa”. – Papo – uśmiechnęła się do ojca, po czym zwróciła do gości: – Proszę zajmować miejsca. Podano do stołu. Możemy zaczynać.
Armand stanął za córką i odsunął jej krzesło.
– Wyglądasz ślicznie, skarbie – powiedział. – Do twarzy ci w tej nowej sukni.
Ciągle była zła na ojca, ale odpowiedziała na komplement szczerym uśmiechem.
– Bardzo ci dziękuję za tę suknię, papo. Jest naprawdę śliczna. – Wygładziła śliwkowe spódnice nowej toalety i podsunęła krzesło bliżej stołu, sadowiąc się wygodnie.
– Merci tellement. – Skłonił głowę, zwracając się do gości, odsunął krzesło dla ciotki Lucy, po czym zajął miejsce u szczytu stołu.
Sapphire zauważyła, że jeden z panów pomógł usiąść Angelique. Mężczyźni ją uwielbiali, bo nigdy z nikim nie wdawała się w spory, a jej trochę egzotyczna uroda fascynowała.
– Czujcie się jak u siebie w domu – ciągnął Armand, rozkładając ramiona w geście zaproszenia. – Tu, w Orchid Manor, żyjemy swobodnie, nie lubimy sztywnych konwenansów.
Skinął na jedną z dziewcząt. Musiała wpaść mu w oko. Żona pobłażliwie odnosiła się do tej jego słabości, powiadając, że nie ma mężczyzny, który byłby od niej wolny. W przypadku Armanda musiała być to prawda, gdyż od kiedy Sapphire pamiętała, szeptano, że Angelique jest jego córką.
Nowa służąca, Tarasai, zapewne rówieśniczka Sapphire, skromnie spuszczając wzrok, podeszła do stołu z wielką wazą zupy żółwiowej i tak rozpoczęła się długa, trwająca dwie godziny kolacja.
Goście bawili na plantacji od tygodnia, wyczerpano już tematy do rozmów towarzyskich i konwersacje przy stole stawały się z dnia na dzień nudniejsze. Panowie rozprawiali wyłącznie o plonach i swoim zdrowiu, ale z dwojga złego Sapphire wolała już słuchać nużących dyskusji na temat kóz i cen trzciny cukrowej niż plotek angielskich dam na temat londyńskiej socjety. Ciotka Lucy potrafiła kiwać głową w odpowiednich momentach, rzucając na przemian krótkie oui i tak, oraz uprzejmie się uśmiechać, Angelique flirtowała lekko z panami, a Sapphire umierała z nudów, nie potrafiąc wykrzesać krzty zainteresowania.
W przerwie między daniami podniosła wzrok i z ciężkim westchnieniem spojrzała na wielki kryształowy kandelabr, wiszący nad równie wielkim stołem. Orchid Manor był pod wieloma względami rezydencją bardzo nowoczesną: w większości pomieszczeń używano lamp gazowych i olejowych, ale w jadalni, na wyraźne żądanie ojca, musiały palić się świece.
Sapphire usłyszała ciche skomlenie i po chwili mokry nos trącił jej zwieszoną dłoń. Upewniła się, że nikt nie patrzy, i wsunęła pod stół kawałek chleba. Pies pochłonął natychmiast poczęstunek i domagał się jeszcze. Sapphire chyłkiem podsunęła psu kolejny kawałek chleba.
Baronowa Wells, zajmująca sąsiednie krzesło, uśmiechnęła się porozumiewawczo. Sapphire lubiła Patricię, która niedawno wyszła za mąż. Mogłaby być świetną towarzyszką zabaw, ale pilnowała jej ciotka, straszna lady Carlisle. Sapphire proponowała Pat, żeby wybrały się razem pojeździć konno albo popływać, ale za każdym razem lady Carlisle się nie zgadzała. Dowodziła, że dżungle Martyniki to zbyt niebezpieczny teren dla białej kobiety, i jakoś umykał jej uwagi fakt, że na wyspie mieszka wiele francuskich arystokratek, które czują się tu całkiem bezpieczne.
Sapphire podsunęła psu kolejny kawałek chleba. Tym razem kudłaty biesiadnik wychylił nos spod białego obrusa i Pat na widok psiej głowy szybko zasłoniła usta serwetką, tłumiąc śmiech.
Lady Carlisle chrząknęła znacząco, Sapphire podniosła wzrok i dopiero teraz zorientowała się, że wszystkie panie przy stole na nią patrzą. Ktoś najwidoczniej zwrócił się do niej z pytaniem, którego nie usłyszała, pochłonięta dokarmianiem przyjaciela.
– Opowiedz lady Carlisle, kochanie – pospieszyła jej z pomocą ciotka – o stułach, które ostatnio haftowałyście z Angelique dla ojca Richmonda. Właśnie mówiłam hrabinie, jak staranne wychowanie otrzymałaś u siostrzyczek.
– Mam powiedzieć prawdę? – Sapphire doskonale wiedziała, że nikt nie chce od niej prawdy. – Hafty Angelique były piękne, ścieg w nich równy, a moje okropne, krzywe i w dodatku poplamione krwią, bo ciągle kłułam się igłą i stuła była do wyrzucenia.
Lady Morrow i lady Carlisle dech zaparło z wrażenia, Sapphire uśmiechnęła się wdzięcznie, a ciotka Lucy wychyliła jednym haustem wino, które miała w kieliszku. Kiedy panie już ochłonęły, zaczęły rozmawiać o kłopotach ze skompletowaniem wyprawy dla Pat. Sapphire, którą pozostawiono na wszelki wypadek w spokoju, mogła wrócić do karmienia psa.
Kiedy ze stołu zniknęły ostatnie talerze, podniosła się, licząc na to, że wymknie się z sali jadalnej przez nikogo niezauważona.
– Zapraszam na przechadzkę po ogrodzie, mes dames, o ile nie jest zbyt chłodno – powiedział Armand, wskazując prowadzące na patio drzwi. – Ja tymczasem zabiorę panów do gabinetu na cygaro, a potem dołączymy do was.
– Chłodno? – Sapphire dotknęła dekoltu serwetką. – Na litość boską, papo. Wieczór jest tak ciepły, że nikomu raczej nie grozi przeziębienie.
Ojciec nachylił się ku niej z uśmiechem i położył dłoń na jej ramieniu.
– Proszę cię, Sapphire – zaczął cichym głosem. – Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale miej wzgląd na gości. Prowadzę interesy z tymi panami i nie zawadzi, jeśli postarasz się być miła dla ich żon.
– Rozumiem, papo. Przepraszam. Każę Tarasai przynieść szale, jeśli którejś z pań zrobi się zimno.
– Dziękuję ci. – Wyszedł, prowadząc panów do gabinetu, a Sapphire, chcąc nie chcąc, musiała zająć się paniami.
– Przejdźmy na patio. Zapraszam na kordiał, a przy okazji obejrzymy sobie orchidee, które dzisiaj właśnie rozkwitły.
– Ja bardzo przepraszam. – Angelique stanęła za krzesłem siostry. – Nie czuję się najlepiej. Chyba migrena. Proszę o wybaczenie, pójdę do swojego pokoju.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknęły panie zgodnym chórem.
Kiedy Sapphire udało się wreszcie wyjść z domu, ciotka Lucy pokazywała Pat jedną z hybryd wyhodowanych przez Armanda, niezwykły jasnoróżowy storczyk o czarnym słupku, a dwie starsze damy szeptały coś zawzięcie, nachyliwszy ku sobie głowy. Nie mając ochoty przyłączać się do żadnej z tych par, Sapphire ruszyła nad oczko wodne, w którym mieszkały złote rybki. Przykucnęła i zaczęła wypatrywać lokatorek oczka, ciekawa, czy dojrzy jakąś w blasku oświetlających ogród pochodni.
Nie dojrzała żadnej, zauważyła natomiast dużą zieloną żabę, pomarańczowo nakrapianą. Żaba zaczęła się przemieszczać w stronę patia, Sapphire ruszyła za nią i po kilku krokach doszły ją kobiece głosy.
– Naga? – Usłyszała pełen zgorszenia szept lady Morrow. – To być nie może.
– Owszem – przytaknęła samej sobie lady Carlisle. – Tak mówił lord Carlisle. No, prawie naga.
– Oburzające – powiedziała lady Morrow. – I pomyśleć, że biedny Fabergine musi znosić takie rzeczy, kiedy żałoba jeszcze się nie skończyła.
– To jedno, dwa, to ta kolorowa. Siada z nimi przy stole jak swoja. Nie do wiary.
– Kolorowa? A ja myślałam, że to jakaś ich kuzynka z Francji czy coś takiego…
Sapphire straciła zainteresowanie dla żaby, wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i podeszła do dzielących się sensacjami dam.
– Panie wybaczą, ale mimo woli usłyszałam fragment waszej rozmowy – powiedziała chłodno, spoglądając prosto w oczy najpierw jednej, potem drugiej plotkarce.
– To bardzo niegrzecznie przysłuchiwać się cudzym rozmowom. Jesteś zupełnie niewychowana, moja panno. Nie uczono cię dobrych manier? – zbeształa ją lady Carlisle.
Lady Morrow miała na tyle przyzwoitości, by odwrócić wzrok.
Sapphire podeszła jeszcze bliżej, na dobre już rozeźlona.
– Pani pyta o maniery? Owszem, uczono mnie manier. Moja matka zawsze mi powtarzała: „Jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia, lepiej milcz”.
– Co ona mogła wiedzieć? – wycedziła lady Carlisle z pogardą. – Jakaś wywłoka.
– Moja matka… – Sapphire zabrakło słów z oburzenia.
Osłupiała, urwała w pół zdania i patrzyła na lady Carlisle szeroko otwartymi oczami.
– Twoja matka była zwykłą nowoorleańską dziwką. Tak samo jak twoja droga cioteczka. Twój ojciec poznał ją w domu rozpusty.
– Jak pani śmie! – krzyknęła Sapphire.
– Kochanie – u boku Sapphire pojawiła się ciotka Lucy; położyła jej łagodnym gestem rękę na ramieniu – goście twojego ojca…
Sapphire odepchnęła jej dłoń.
– Słyszałaś, co ta kobieta powiedziała przed chwilą o mojej matce? Jak ją nazwała?
– Zapytaj lady Morrow. – Lady Carlisle wyprostowała się dumnie. Ptaszek na jej głowie zakołysał się lekko, jakby zamierzał wydziobać dziurę w czaszce właścicielki absurdalnego stroiku. – Jej kuzyn widywał obie w Nowym Orleanie, kiedy prowadził wspólne interesy z Armandem.
– Edith, wystarczy – rzuciła ciotka Lucy ostrym tonem.
– To nie może być prawda! To jest kłamstwo. Ciociu, powiedz im, że moja matka nie była… – Sapphire spojrzała na ciotkę i zrozumiała, że nie uzyska od niej zaprzeczenia. Czyżby te kobiety wiedziały coś, czego ona nie była świadoma? – Nie, nie – szepnęła wstrząśnięta.
– Sapphire, moja maleńka… – Ciotka ujęła jej dłoń.
– Nieprawda! To wszystko kłamstwo!
– Prawda jest skomplikowana, Sapphire – powiedziała Lucy cicho. – Wejdźmy do domu i…
– Nie! – zawołała Sapphire i z oczami pełnymi łez wybiegła z ogrodu w ciemną noc.Rozdział 2
Biegła jak szalona, łzy płynęły jej po policzkach. Niemal na oślep, w ciemnościach, drogą na skróty, przedzierała się przez gęstwinę w kierunku stajen.
– To nieprawda – powtarzała na głos. – Moja matka nie była dziwką. – W głębi serca wiedziała jednak, że to prawda. Pamiętała wyraz twarzy ciotki, który mówił wszystko. Jej najdroższa mama Sophie, ukochana Armanda, była prostytutką. Sapphire dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy od dawna wiedziała, że matka skrywa jakiś sekret. W Sophie był smutek, którego nigdy nie przemogła. Nawet miłość córki i oddanego męża nie była w stanie go rozproszyć. – Jak mogłaś, mamo? – szepnęła Sapphire, zwalniając kroku. – Jak mogłaś odejść, nie wyznając mi prawdy? – pytała, spoglądając w rozgwieżdżone niebo, jakby oczekiwała, że matka stamtąd jej odpowie.
Ale oczywiście odpowiedź nie przyszła; milczało niebo, milczała nieżyjąca od prawie roku matka. Rok bez mała, a zdawało się, że tak niedawno chowali ją w pięknym miejscu. Krótko chorowała. Zaczęła gwałtownie tracić na wadze, coraz gorzej widziała, miała zawroty głowy, ciągłą suchość w ustach. Lekarz, którego wezwano, nie był w stanie pomóc. Rozłożył bezradnie ręce, mówił coś o „chorobie cukrowej”; trzy tygodnie później Sophie nie żyła.
Na widok stajen Sapphire odetchnęła z ulgą. Zawsze tu przybiegała, kiedy czuła się smutna, przygnębiona albo gdy coś wytrąciło ją z równowagi. Tutaj, mając za towarzystwo jedynie konie, mogła albo szukać zapomnienia w ich oporządzaniu, albo po prostu im się przyglądała. Czasami dosiadała któregoś z wierzchowców i galopowała plażą; kopyta rozpryskiwały falę przyboju, zły nastrój pierzchał, a ona czuła się naprawdę wolna. W ostatnich latach coraz bardziej tęskniła za swobodą i wolnością.
W pomieszczeniu, gdzie przechowywano uprząż, paliło się światło. Sapphire serce zabiło mocniej. Czyżby Maurice czekał, licząc, że po kolacji uda się jej wymknąć z domu? Przyspieszyła kroku, weszła do stajni i podeszła do uchylonych drzwi, zza których padała smuga światła.
– Maurice? – szepnęła, robiąc krok.
Zza drzwi doszedł ją kobiecy głos. Angelique? Co jej siostra, do kroćset, robi w stajni o tej porze? Przyszła po konia, by jechać na schadzkę z Jacques'em?
– Angelique?
– Sapphire? Myślałam, że jesteś w ogrodzie z…
Sapphire pchnęła drzwi.
– Nie uwierzysz, co się stało… – Przerwała w pół słowa i znieruchomiała.
Angelique uwolniła się gwałtownie z objęć mężczyzny.
– Maurice! – Sapphire nie wierzyła własnym oczom. Miała uczucie, że za chwilę serce jej pęknie.
– Sapphire, moja ukochana…
– Nie! – Niewiele myśląc, chwyciła stojące w kącie widły.
– To nie jest tak, jak myślisz, najdroższa. – Maurice podszedł, by ją wziąć w ramiona.
– Nie jest tak, jak myślę?! – krzyknęła Sapphire.
– Sapphire, proszę cię – próbowała uspokoić ją Angelique.
Miała na sobie prostą suknię sięgającą za kolana, z tych, jakie noszą rdzenne mieszkanki wyspy. Wkładała taki strój, kiedy wymykała się z domu na schadzkę.
– Nie zbliżaj się do mnie – ostrzegła siostrę Sapphire i odwróciła się do Maurice'a, pochylając widły. – Zapewniałeś, że mnie kochasz. Przysięgałeś, że chcesz się ze mną ożenić. – Była tak zła, tak zawiedziona, że z trudem formułowała słowa. – Mówiłeś, że dochowamy się ślicznych dzieci.
– Chcę się z tobą ożenić, ukochana. Kocham cię. Chodzi tylko o to, że…
– Chodzi o to, że mnie kochasz, ale całujesz się z moją siostrą?
– Sapphire… – próbowała się wtrącić Angelique.
– Nic nie mów – syknęła Sapphire, ciągle nastawiając widły tak, jakby chciała zaatakować Maurice'a. – Najpierw skończę z moją „wielką miłością”, z moim „ukochanym”. – Tu wykonała gwałtowny ruch i Maurice musiał uskoczyć.
Przywarł płasko do ściany.
– Sapphire, proszę, pozwól sobie wytłumaczyć. To nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną… z nami. Nas łączy prawdziwa miłość…
– Prawdziwa miłość! O tak! – Sapphire zaśmiała się gorzko. – Wynoś się stąd! Natychmiast! – nakazała pełnym pogardy głosem.
Maurice wybiegł, jakby go sam diabeł gonił.
– Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy! – zawołała za nim. – Nigdy więcej. Słyszysz?
Stała tak przez chwilę, wpatrując się w mrok rozświetlony nielicznymi lampami, a kiedy usłyszała trzaśnięcie zamykanych wrót, postawiła widły pod ścianą i wróciła do pomieszczenia na uprzęż, gdzie czekała Angelique.
– Jak mogłaś? – szepnęła, spoglądając na siostrę. – Wiesz przecież, że go kocham.
– Przepraszam – wymamrotała Angelique, wbijając wzrok w podłogę.
– Przepraszasz? Zdradziłaś mnie, zawiodłaś moje zaufanie, i to wszystko, co masz do powiedzenia?
– Lepiej, żebyś nie słyszała tego, co mogłabym jeszcze powiedzieć.
– Ale ja chcę usłyszeć. – Sapphire podeszła bliżej.
– Przepraszam, że pozwoliłam na pocałunek, ale on ciebie nie kocha.
– O czym ty mówisz? – Sapphire spojrzała zdumiona na siostrę. – Oczywiście, że mnie kocha.
– Gdyby cię kochał, nie całowałby się ze mną.
– Nie mów tak.
– Maurice kocha ziemię twojego ojca, nie ciebie. Małżeństwo z tobą zapewni mu majątek i pozycję. On ma starszego brata i nie odziedziczy nic po ojcu, w dodatku ich plantacja jest mocno zadłużona. Jeśli nie znajdzie bogatej żony, będzie musiał zająć się handlem albo pójść do rzemiosła.
Sapphire założyła ręce za siebie i oparła się o ścianę.
– To nieprawda.
– Już kilka razy próbował się ze mną spotkać. Kiedy zobaczyliśmy się pierwszy raz, zaraz po ich powrocie z Francji, jesienią minionego roku na balu namawiał mnie, żebym zgodziła się na schadzkę w lesie.
Sapphire pokręciła głową z niedowierzaniem, próbując zebrać myśli.
– Tamtego wieczoru przetańczyłam z nim wszystkie tańce. Mówił, że jestem najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się w życiu spotkać, i że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia.
– Chyba jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się w życiu spotkać, ale on nie wie, co to znaczy być wiernym. Zasługujesz na kogoś lepszego.
– Nie odwracaj kota ogonem. Całowałaś go. A co z Jacques'em? – zapytała Sapphire. – Wydawało mi się, że go lubisz.
– Ach, Jacques. Owszem, lubię go, ale on nie ma zamiaru się żenić. Ja też nie myślę wychodzić za niego za mąż. – Angelique przesunęła palcem po blacie stołu, na którym leżały szczotki i grzebienie do czesania koni. – Jestem kolorowa i żaden szanujący się biały mnie nie zechce, choćby Armand kupował mi najpiękniejsze suknie w Paryżu, choćbym znała łacinę jak mnich i całą francuską literaturę na wyrywki.
– To nieprawda – powiedziała Sapphire.
– Owszem, to prawda, i doskonale o tym wiesz. To dlatego mama, umierając, zapisała pieniądze mnie, nie tobie. Wiedziała, że nie wyjdę za mąż, i chciała, żebym była niezależna. Ty odziedziczysz cały majątek po ojcu, plantację, pieniądze, a ja dostanę to, co miała matka. – Angelique podeszła do siostry. – Chcesz usłyszeć, jaki plan ułożył Maurice?
– Jaki? – Sapphire miała łzy w oczach.
– Wiedział, że ojciec nigdy nie zgodzi się na wasz ślub, więc postanowił cię uwieść. Gdybyś zaszła w ciążę, Armand musiałby ustąpić, ratując twój honor.
Sapphire nie chciała wierzyć w to, co mówi siostra, ale Angelique nigdy nie kłamała. Nawet kiedy były dziećmi i czekała je kara za to, że zrobiły głupi kawał komuś ze służby albo wymknęły się bez pozwolenia na plażę, żeby popływać w oceanie z dziećmi z wioski.
– Wszystko jedno – powiedziała Sapphire. – Nie powinnaś była tego robić.
– Taka jestem i się nie zmienię. Nie żądaj ode mnie rzeczy niemożliwych, bo będziesz przeżywała ciągłe rozczarowania. – Teraz w oczach Angelique pojawiły się łzy. – Wybaczysz mi, siostrzyczko?
Sapphire odwróciła wzrok.
Były najlepszymi, najserdeczniejszymi przyjaciółkami. Pokochały się od pierwszej chwili, od pierwszego dnia, który Angelique spędziła w swoim nowym domu. Pewnego razu Sapphire zamiast siedzieć na lekcji muzyki, uciekła do dżungli. Włóczyła się bez celu. W końcu natknęła się, tuż przy plaży, na dwa bezpańskie psy, które atakowały dziewczynkę, próbującą schronić się przed napastnikami na drzewie. Odgoniła psy ogromną gałęzią i zaprowadziła małą do domu. Sophie opatrzyła dziewczynce rozcięte kolano. Okazało się, że mała mieszka w pobliskiej wiosce i że jest sierotą. Matka odumarła ją niedawno, a ojciec… Mała nie wiedziała, kto jest jej ojcem, ale wystarczyło spojrzeć na jasną buzię ośmiolatki, by odgadnąć, że musiał być to Francuz. Być może Sophie Fabergine podejrzewała, że chodzi o jej męża, w każdym razie jeszcze tego dnia przyjęła sierotę pod swój dach i od tej chwili wychowywała jako własną córkę.
– Jestem zła na ciebie – szepnęła Sapphire.
Angelique na te słowa objęła siostrę i uścisnęła serdecznie.
– Wiem – przytaknęła. – Nie oczekiwałam nic innego. Zasłużyłam na twój gniew. – Podeszła do ściany, wspięła się na palce i zgasiła lampę. – Wracajmy do domu.
Sapphire nie zdziwiła się specjalnie, zastając w swojej sypialni ojca i ciotkę. Angelique na ich widok cofnęła się pospiesznie.
– Pójdę do siebie – rzuciła i chciała wyjść, ale Armand ją zatrzymał.
– Zostań – nakazał, obracając się w fotelu. Nie skomentował ani słowem swobodnego stroju Angelique, udał też, że nie zauważa potarganych włosów Sapphire ani tego, że jej suknia znajduje się w opłakanym stanie. – To, co mam do powiedzenia, dotyczy tak samo ciebie, jak i Sapphire. Wejdźcie i zamknijcie drzwi. Nasi goście zdążyli dzisiaj dowiedzieć się o was aż nazbyt dużo, nie sądzicie?
– Nie możemy odłożyć tej rozmowy? – zapytała Sapphire. Ciotka Lucy musiała powtórzyć ojcu, co lady Carlisle powiedziała na temat jej matki. Sapphire chciała dowiedzieć się wielu rzeczy od ojca, ale nie była jeszcze gotowa stawić czoło prawdzie. – Jestem zmęczona, papo. – Podeszła do szafy, udając, że chce się rozebrać. – Porozmawiamy jutro. Tak będzie lepiej.
– Nie – rzekł Armand tak stanowczym tonem, że wszystkie trzy panie na moment zamarły. – Dzisiaj to ja będę decydował, nie ty, młoda damo. Chcę ci coś powiedzieć, a ty, przez szacunek należny ojcu, wysłuchasz mnie uważnie. Ta rozmowa powinna była odbyć się wiele lat temu. Twoja matka winna była ją przeprowadzić, ale co się stało, to się nie odstanie. Nasi goście naprawili za nas to niedopatrzenie. – Zamilkł na moment. – Pozostaje nam zacząć od punktu, w którym lady Carlisle przerwała. Siadaj. – Wskazał dłonią na łóżko i spojrzał na Angelique. – Ty też, Angel. I ostrzegam, nie próbujcie we trzy występować przeciwko mnie. Nie dzisiejszego wieczoru.
Zaskoczona zdecydowaną postawą ojca, Sapphire posłusznie podeszła do łóżka i usiadła w milczeniu obok ciotki. Angelique usadowiła się po jej drugiej stronie.
– Zacznę od tego, że jest mi bardzo przykro, Sapphire. Muszę powiedzieć, że nie zawsze zgadzałem się z decyzjami twojej matki, ale to były jej decyzje, miała do nich prawo. Jak wiesz, lord Carlisle przyjechał sfinalizować pewne transakcje, które przeprowadzamy wspólnie, ale chciał też poznać ciebie. Zamierzam wysłać cię do Londynu…
– Co takiego?! – Sapphire zerwała się z łóżka. – Nie pojadę do żadnego Londynu!
Armand wstał w fotela.
– Powiedziałem ci, żebyś usiadła, córko, i masz to zrobić.
Nic sobie nie robiąc z groźnej miny ojca, Sapphire oparła się o łóżko, ale nie usiadła. Założyła ręce na piersi i czekała.
– Po śmierci twojej matki wpadłem w takie przygnębienie, że przestałem zwracać uwagę na twoje zachowanie. Stanowczo na zbyt wiele sobie pozwalasz, moja panno.
– Papo, ja nie…
– Nie przerywaj mi znowu!
Sapphire zacisnęła wargi, ale wszystko się w niej gotowało. Ojciec całkiem postradał zmysły! Chce ją wysłać do Londynu! Po co, na litość boską?
– Dałem ci zbyt wiele swobody – ciągnął Armand, chodząc w tę i z powrotem po sypialni. – Po śmierci matki opuściłaś się w nauce, przestałaś brać lekcje, ciągle nie ma cię w domu, robisz wyprawy w głąb wyspy samopas, bez żadnego nadzoru, bez kontroli. Spotykasz się z kawalerami, których nie powinnaś w ogóle…
– Papo, Maurice i ja… – Ojciec spojrzał na nią takim wzrokiem, że natychmiast zamilkła.
– Udasz się do Londynu. Lucy pojedzie z tobą jako przyzwoitka oraz opiekunka. Wszystko już ustaliłem z lordem i lady Carlisle.
– A co będzie ze mną? – odezwała się Angelique. – Nie mogłabym też pojechać do Londynu?
– Myślę, że mogłabyś – odparł Armand, najwyraźniej zaskoczony. – Nie byłem pewien, czy zechcesz opuścić rodzinną wyspę, moja droga, po to, żeby…
– Oczywiście, że chcę jechać! – Angelique klasnęła w dłonie, podniecona perspektywą wyjazdu. – Och, papo, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym zobaczyć Londyn. Marzyłam o tym.
– Wydawało mi się, że marzyłaś o Nowym Jorku, nie o Londynie. A nie, przepraszam, to było w zaprzeszłym tygodniu. A w minionym. Czekaj… Co to było? Ateny? Paryż. Chyba Bruksela… – zastanawiała się głośno Sapphire.
– Wszędzie tam chciałabym jechać! – zawołała Angelique, ani trochę niezbita z tropu. – Ale najbardziej do Londynu. Och, dziękuję ci, papo.
Sapphire spojrzała na ojca. Matka często powtarzała, że Angelique łatwo zadowolić, potrafi cieszyć się ze wszystkiego. Sapphire zawsze kręciła nosem, nic nie było dla niej dość dobre, nic się jej nie podobało, chyba że chodziło o własne pomysły.
– Nie chcę jechać do Londynu, papo. – Wbiła wzrok w podłogę. Nie umiała ustępować i nie chciała tego zrobić. Zerknęła spod oka na ojca, ręce ciągle trzymając założone na piersi. – Jeśli to tylko z powodu Maurice'a…
– Nie chodzi o tego franta – prychnął Armand zniecierpliwiony i odwrócił się w pół kroku. – Nic nie rozumiesz, Sapphire. Nie wiesz, kim jesteś.
– Znowu do tego wracamy? – Sapphire oderwała się od łóżka. – Traktujesz mnie jak małe dziecko, które nie jest w stanie samo decydować o sobie, nie wie, co jest dla niego dobre, a co złe. – Podeszła do ojca. – Mylisz się. Doskonale wiem, kim jestem i czego chcę od życia. Jestem Sapphire Lucia Fabergine, córka Sophie i Armanda Fabergine'ów i nie pragnę niczego bardziej niż…
– Nie jesteś moją córką – przerwał jej Armand.
Pod Sapphire ugięły się kolana.
– Co takiego? – wykrztusiła.
– Chodź tutaj, usiądź koło mnie – poprosiła Lucy, wyciągając dłoń do chrześnicy.
– Nie. – Sapphire szarpnęła się do tyłu. Najpierw koszmarna wiadomość o matce, teraz to? Ile w ciągu jednego dnia może się człowiekowi przydarzyć? Ilu odmieniającym życie wydarzeniom potrafi stawić czoło? Spojrzała na ojca. – Całe moje życie jest kłamstwem? Czy ktoś w tym domu powiedział kiedyś jedno słowo prawdy? O czym ty mówisz, papo, na litość boską?
Armandowi niebezpiecznie drżała broda. Widać było, że jest bardzo zdenerwowany.
– Proszę. – Sapphire ujęła go pod ramię. – Siadaj i powiedz.
Ku jej zaskoczeniu, Armand bez protestów dał się posadzić w fotelu.
– To prawda – rzekł, gdy usadowiła się na podnóżku u jego stóp. – Nie jestem twoim ojcem, ale wierz mi, kocham cię jak własną córkę. Pamiętaj o tym, zanim zacznę opowiadać.
– Słucham – powiedziała Sapphire.
– Poznałem twoją matkę i Lucy w Nowym Orleanie.
– Był pięknym mężczyzną, najprzystojniejszym, jakiego kiedykolwiek zdarzyło się nam poznać. – Lucy uśmiechnęła się do Armanda. – A on tylko spojrzał na twoją matkę i całkiem stracił dla niej głowę.
– Ale ona była prostytutką – wtrąciła Sapphire, bardzo się starając, by w jej głosie nie było słychać goryczy. – Tak ją poznałeś. O tym mówiła lady Carlisle. To była tajemnica mamy, którą do końca przede mną ukrywała.
Armand milczał przez chwilę.
– Tak – powiedział w końcu. – Poznałem twoją matkę w nowoorleańskim domu publicznym. Zakochaliśmy się w sobie i poprosiłem, żeby za mnie wyszła, chociaż miała dziecko z innym. Sophie zgodziła się mnie poślubić i zamieszkać w Orchid Manor. Zabrała z sobą Lucy.
– I to wszystko? Chcesz mi powiedzieć, że jestem efektem nocy, którą moja matka spędziła z jakimś nieznajomym?
Armand patrzył na twarz przybranej córki i myślał, że jest bardzo silna. Znacznie silniejsza niż on sam czy Sophie. Miała zaczerwienione oczy, ale nie płakała. Pamiętał doskonale, jak mając siedem lat, spadła z konia i złamała rękę. Musiała cierpieć, była przerażona, ale nie uroniła ani jednej łzy. Ileż razy wracała do domu z poobijanymi do krwi kolanami, poobcieranymi łokciami: nigdy się nie skarżyła. Tak, jego Sapphire naprawdę jest silna. Usiadł wygodniej, założył nogę na nogę.
– Najpierw mnie wysłuchaj, potem wydawaj sądy. Nie chcesz wiedzieć, dlaczego twoja matka trafiła do domu publicznego?
– Czy powiedziałam, że nie chcę? – Sapphire wysunęła hardo brodę.
– A jakie to ma znaczenie – prychnęła Angelique, zsuwając się z łóżka, po czym podeszła i stanęła obok Lucy. – Sapphire nie będzie przez to ani trochę gorsza, ani lepsza. Kobiety muszą robić różne rzeczy, żeby przetrwać. Czyż nie jest tak, jak mówię, ciociu?
Lucy spojrzała w ciemne oczy Angelique.
– Tak właśnie trafiłam do madame Dulane w Nowym Orleanie. Wcześniej byłam zwykłą dziwką uliczną w Londynie. Nadarzyła się szansa wyjazdu do Ameryki z pewnym… dobroczyńcą. Kiedy znudził się mną, musiałam wrócić do jedynego zajęcia, jakie znałam, ale tym razem, zamiast pracować na ulicy, znalazłam dach nad głową, wikt i opierunek.
Sapphire czuła się tak, jakby ktoś wsadził ją na karuzelę. Tyle na nią spadło w ciągu zaledwie kilku godzin. Ciotka Lucy i jej matka sprzedawały się w domu publicznym? Jej kochana mama była dziwką?
– Poznałaś mamę w Nowym Orleanie czy przyjechałyście razem z Londynu?
– Poznałam ją w Nowym Orleanie, ale ona też przypłynęła z Londynu, chociaż nie z własnej woli.
– Nie z własnej woli?
– Sapphire, nie będziesz chyba teraz potępiała swojej matki, że milczała. Uważała, że tak będzie lepiej dla ciebie – odezwał się Armand. – To była jej decyzja. Chciała powiedzieć ci prawdę, kiedy będziesz starsza. A potem nagle zachorowała i nie było już czasu na rozmowy…
W pokoju zaległa cisza. Angelique usiadła z powrotem na łóżku. Sapphire wpatrywała się przez chwilę w niebo za oknem, po czym zwróciła do ojca:
– Czyją córką jestem, jeśli nie twoją?
Lucy położyła dłoń na ramieniu Armanda i szepnęła coś do niego, a on skinął głową i ciotka rozłożyła ręce w teatralnym geście, jakby przygotowywała się do ważnego występu.
– Twoja matka, Sapphire, niewiele mówiła o sobie, ale postaram się wiernie oddać to, czego zdołałam się dowiedzieć. Otóż żyła sobie w Devonshire pewna młoda dziewczyna – zaczęła Lucy, niczym najprawdziwsza bajarka. – Miała na imię Sophie i była bardzo piękna. Miała kasztanowe włosy i uśmiech, któremu nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna.
Sapphire słuchała ciotki z najwyższą uwagą, chłonąc każde słowo.
– Była córką farmera, umiała czytać i pisać i tęskniła za wielkim światem, który rozpościerał się gdzieś hen, za wzgórzami okalającymi małą wioskę, w której mieszkała. Pewnego dnia, a miała wtedy siedemnaście wiosen, na popas w miejscowej gospodzie zatrzymał się pewien młodzieniec.
– To brzmi zupełnie jak początek romansu, których tyle czytasz, albo jak bajka – odezwała się Angelique.
– Był synem hrabiego – ciągnęła Lucy – i miał prawo tytułować się wicehrabią, a na imię było mu Edward. Spotkali się przypadkiem, ale ktoś mógłby rzec, że to zrządzenie losu zetknęło z sobą tych dwoje. – Podeszła do okna, szeleszcząc fałdami jedwabnej sukni. – Gdyby Sophie nie wychodziła akurat z ojcowskiej gospody i nie natknęła się w przejściu na jego lordowską mość, nigdy by się nie poznali.
Lucy zamilkła na moment, po czym podjęła opowieść.
– Młodzieniec zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, a ona w nim. I chociaż wiedzieli, że ich miłość nie ma przyszłości, bo pochodzą z zupełnie różnych światów, on przyjeżdżał do wsi regularnie, by widywać się z ukochaną, a Sophie wymykała się z domu na schadzki.
– Co było potem? – zapytała Sapphire, choć dobrze znała odpowiedź.
– Pobrali się następnego lata, nie pytając nikogo o zgodę, w zupełnej tajemnicy – oznajmiła Lucy z namaszczeniem. – I przypieczętowali swoją miłość…
– Gorącą nocą poślubną – wtrąciła obeznana z tematem Angelique.
– Edward podarował Sophie w dowód wielkiej miłości jeden z najpiękniejszych szafirów, jakie widziała Anglia, który kiedyś należał do wielkiej monarchini, królowej Elżbiety.
Armand poruszył się w fotelu i wyjął z kieszeni maleńkie drewniane puzderko.
– A to prezent od niej dla ciebie. – Wydobył klejnot niezwykłej urody. Szafir wielkości włoskiego orzecha zajarzył się w blasku lampy.
– Dla mnie? – szepnęła z niedowierzaniem Sapphire. Wzięła kamień ostrożnie do ręki. Był zimny, a jednak promieniowało z niego ciepło.
– Tutaj są również listy pisane przez twojego ojca do twojej matki. Listy miłosne, jak się domyślam. – Posmutniał i pokręcił głową. – Nie czytałem ich nawet po jej śmierci. Nigdy nie zaproponowała, żebym je przeczytał, uszanowałem jej wolę.
– Też mi je dajesz? – zapytała Sapphire.
Armand skinął głową.
– Co było potem? – Sapphire spojrzała na Lucy. – Opowiadaj, ciociu.
– Cóż, młodzi spędzili razem cudowną noc, po czym się rozstali. On wrócił do Londynu, by powiedzieć rodzicom o ślubie, a ona poszła do rodzinnego domu, żeby podzielić się swoim szczęściem z ojcem. – Lucy odsunęła się od okna i splotła dłonie. – Ojcu Edwarda, hrabiemu Wessexowi, bardzo nie w smak było, że syn poślubił prostą wiejską dziewczynę, bez majątku i tytułu.
Sapphire zwiesiła głowę.
– Nie zaakceptował tego małżeństwa.
– W rzeczy samej, nie zaakceptował. Jak mówiła twoja matka, uniósł się straszliwym gniewem, bo miał już upatrzoną żonę dla syna, pannę z dobrej rodziny, bogatą i herbową – powiedziała Lucy. – Wysłał do Sophie swojego człowieka, który oznajmił jej, że Edward popełnił wielki błąd i że chce unieważnić małżeństwo.
– Ale Sophie musiała przecież wiedzieć, że to kłamstwo – wtrąciła Sapphire, wyobrażając sobie, jak ten cios musiał zaboleć matkę.
Angelique miała taką smutną minę, jakby to jej samej przytrafiła się ta smutna historia.
– Sophie wiedziała – przytaknęła Lucy. – Nie podpisała zgody na unieważnienie małżeństwa, choć hrabia proponował jej duże pieniądze. Zagroziła, że pojedzie do Londynu, odnajdzie Edwarda i wtedy lord Wessex przestraszył się prostej dziewczyny i ją porwał.
– Biedna mama. – Sapphire nie mogła sobie wyobrazić, że podobna katastrofa przydarzyła się spokojnej, pełnej łagodności Sophie. – Opowiadaj dalej, proszę.
– A więc – Lucy wzięła głęboki oddech – Sophie została wysłana za ocean i wysadzona na brzeg w nowoorleańskim porcie. Lord Wessex tak się wystraszył, że prosta wieśniaczka skradła serce jego dziedzicowi, że z tego strachu wyekspediował ją aż do Ameryki.
– Wierzyć się nie chce – szepnęła Angelique z przejęciem.
– I tak Sophie znalazła się w obcym kraju, bez pieniędzy, bez dachu nad głową, w dodatku w ciąży, bo wtedy już wiedziała, że będzie miała dziecko.
– Dziecko Edwarda – dodała Sapphire, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, co przytrafiło się mamie. – Mnie.
– Tak, była w ciąży z tobą – przytaknęła Lucy. – Jedyny jej majątek stanowił szafir, który dostała od Edwarda, bezpiecznie zaszyty w kraju sukni, jedynej, jaką miała, ale Sophie nie pozbyła się klejnotu, wiedząc, że to wszystko, co może ofiarować swojemu dziecku. Zaczęła szukać pracy i w końcu najęła się za kucharkę w gospodzie w Dzielnicy Francuskiej. Dostała pokoik na poddaszu gospody. Miała zajęcie, dach nad głową, ale po pewnym czasie, kiedy ciąża zaczęła być widoczna…
– Niewiele myśląc, wyrzucili ją na ulicę – dopowiedziała Angelique z gniewem. – Zawsze tak się dzieje.
– Tak, wyrzucili ją, ale Sophie się nie poddała. Była silna, bo wiedziała w głębi serca, że Edward ją kocha i będzie kochał, choćby nigdy już nie mieli się zobaczyć, a ona musi opiekować się ich dzieckiem, zadbać o nie, kiedy się urodzi. I tak znalazła pracę w jedynym miejscu, gdzie chcieli przyjąć pannę w ciąży, dziewczynę bez obrączki na palcu czy wpływowego opiekuna. Trafiła do dobrej madame, znalazła tu prawdziwe przyjaciółki.
– Ciebie, ciociu?
– Tak. Poznałyśmy się u madame i od pierwszej chwili stałyśmy się sobie bliskie niczym siostry. Wiejska dziewczyna, którą los uczynił kobietą upadłą, i dziwka z londyńskich doków – oznajmiła Lucy z dumą. – W kilka miesięcy później Sophie urodziła córeczkę.
– Nie mogę uwierzyć, że tak długo ukrywaliście przede mną prawdę. – Sapphire spojrzała na ojca, zaciskając mocno klejnot w dłoni.
– Twoja matka pragnęła, byś rosła w poczuciu, że masz miłość obojga rodziców. To było dla niej bardzo ważne. – Armand ciągle trzymał szkatułkę na kolanach. – Czas płynął i w końcu kłamstwo zamieniło się w prawdę, bo pokochałem cię jak własne dziecko i zapomniałem, że ktoś inny jest twoim ojcem.
– Wzięłaś kasztanowe włosy po matce, a oczy po ojcu, bo Edward też miał jedno oko zielone, jedno niebieskie.
Sapphire zasłoniła usta dłonią na tę rewelację i wciągnęła głęboko powietrze. Tyle razy pytała matkę, skąd u niej te niezwykłe oczy, skoro Sophie i Armand mieli brązowe, i matka odpowiadała niezmiennie, że dzieci dziedziczą różne cechy nie tylko i niekoniecznie po rodzicach.
– Sophie dała ci na imię Sapphire. – W oczach Lucy zalśniły łzy. – Sapphire, Szafir, jak klejnot, który dostała od twojego ojca. Chciała dla ciebie lepszego życia niż to, które było jej udziałem. Marzyła, że pewnego dnia wrócicie obie do Anglii, odnajdziecie Edwarda i się połączycie. I że będziesz nosiła nazwisko swojego ojca.
Sapphire przysiadła znowu na podnóżku, oszołomiona historią, którą usłyszała.
– Dlatego chcesz wysłać mnie do Londynu, papo? Żebym odnalazła ojca?
– Nie, moja ukochana córko, nie chcę tego. Nie chodzi nawet o to, czego ty chcesz. – Armand spojrzał w okno. – Musimy zrobić to, czego pragnęła twoja matka. Tak brzmiało jej ostatnie życzenie przed śmiercią: żebyś odnalazła swojego ojca i nosiła jego nazwisko, bo masz do tego pełne prawo.
– I mówisz mi to prawie rok po jej śmierci? Dlaczego tak długo czekałeś? – zapytała Sapphire, ocierając łzy gromadzące się w kącikach oczu. – Dlaczego akurat teraz chcesz mnie wysłać do Anglii? Dlaczego pod opieką tych okropnych ludzi?
– Jestem słabym człowiekiem i wiele miesięcy zbierałem się na odwagę, by powiedzieć ci prawdę. Niełatwo mi myśleć o rozłące z tobą. A wysyłam cię z lady i lordem Carlisle, bo wiem, że u nich będziesz bezpieczna. Oboje mają odpowiednie koneksje, wprowadzą cię do londyńskiego towarzystwa. Będziesz mieszkała u nich tylko do chwili, gdy ojciec zaprosi cię pod swój dach.
– Ciągle nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz chcesz wysłać mnie do Londynu?
– Dlatego, że nadszedł właściwy czas.
Sapphire milczała przez moment, w końcu podniosła wzrok na Armanda.
– A jeśli wcale nie chcę szukać swojego ojca? – zapytała hardo. – Jeśli nie zgodzę się wyjechać, co wtedy?