Błękitne oczy Rose - ebook
Błękitne oczy Rose - ebook
Grecki biznesmen Leon Carides miał wszystko: pieniądze, władzę i piękną żonę. Poślubił Rose na prośbę jej ojca, ale nadal wiódł życie samolubnego playboya. Rose po dwóch latach postanawia się z nim rozwieść, odkłada jednak decyzję, kiedy Leon ulega wypadkowi, w którym traci pamięć. Pamięta jedynie niebieskie oczy Rose i instynktownie wyczuwa, że ich małżeństwo nie było udane. Nie rozumie, dlaczego nie dbał o żonę. Usiłuje to naprawić i zdobyć jej serce…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3852-6 |
Rozmiar pliku: | 693 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeszcze jedno nudne przyjęcie w długim ciągu nudnych przyjęć. To była główna myśl Leona, kiedy wyjeżdżał z pretensjonalnego hotelu na wąskie włoskie uliczki.
Punkt kulminacyjny wieczoru rozczarował go najbardziej. Dostał kosza od narzeczonej Rocca Amariego. Była piękna. Miała egzotyczną urodę. Z długimi ciemnymi włosami i skórą o barwie miodu. Wymarzona dziewczyna do łóżka na ten wieczór. Niestety, wydawała się bardzo zakochana w Roccu. A on w niej.
Trafił swój na swego, jak przypuszczał. Szczerze mówiąc, Leon nie widział nic pociągającego w monogamii. Życie było ucztą zmysłów. Dlaczego miałby szukać ograniczeń?
Chociaż odszedł z niczym, przyjemność sprawiło mu doprowadzenie do wściekłości jej narzeczonego, swojego rywala w interesach. Tamten mężczyzna był zaborczy na sposób, który Leon uważał za bezsensowny. Ale w końcu sam nigdy nie żywił tak głębokich uczuć do żadnej kobiety.
Skręcił w ulicę prowadzącą za miasto, w stronę rezydencji, w której się zatrzymał na czas pobytu we Włoszech. To był piękny dom. W stylu rustykalnym, wspaniale urządzony. Zdecydowanie przedkładał takie miejsca nad luksusowe apartamenty w dzielnicach biznesowych. Co było prawdopodobnie w sprzeczności z innymi cechami jego osobowości. Ale on nigdy nie przejmował się sprzecznościami. Miał kilka posiadłości na całym świecie, ale żadna nie była dla niego tak ważna jak jego rezydencja w Connecticut. Wspomnienie tamtego domu, tamtego miejsca skierowało myśli Leona w stronę jego żony.
Wolałby teraz nie myśleć o Rose.
Z jakiegoś powodu, myśląc o niej tuż po tym, jak próbował zaciągnąć do łóżka inną kobietę, odczuwał rzadki u niego przypływ wyrzutów sumienia. Przez ostatnie dwa lata Rose często sprawiała, że czuł się winny.
Oczywiście bez wyraźnego powodu. Byli małżeństwem, to prawda, ale tylko z nazwy. Pozwalał jej żyć tak, jak chciała, a on nadal robił to, na co miał ochotę. Mimo to tak łatwo nawiedzał go obraz jej dużych, lśniących błękitnych oczu i czuł…
Skupił wzrok z powrotem na drodze, na parze świateł pędzących w jego stronę. Nie było czasu na żaden manewr. Nie było czasu na jakąkolwiek reakcję. Nie było nic poza siłą uderzenia. I wyraźnym obrazem błękitnych oczu Rose.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– W tej chwili jego stan jest stabilny – powiedział doktor Castellano.
Rose spoglądała na męża leżącego ze złamaniami na szpitalnym łóżku. Bandaże pokrywały jego ramię, bark i całą klatkę piersiową. Miał opuchniętą, paskudnie przeciętą wargę i ogromny krwawy siniak na kości policzkowej.
Wyglądał… Cóż, wyglądał zupełnie nie jak Leon Carides. Bo Leon Carides był mężczyzną silnym i pełnym charyzmy. Mężczyzną, który każdym swoim gestem, każdym oddechem domagał się szacunku. Mężczyzną, na którego widok kobiety stawały olśnione, obdarzając go atencją i podziwem. Mężczyzną, z którym właśnie zamierzała się rozwieść.
Ale nie sposób wręczać papierów rozwodowych komuś, kto leży w szpitalu z poważnymi obrażeniami.
– To cud, że przeżył – ciągnął lekarz.
– Tak – powiedziała, jej głos brzmiał bezbarwnie. – To cud.
Przez chwilę przemknęła jej myśl, że może byłoby lepiej, gdyby zginął w tym wypadku. Wtedy nie musiałaby tego wszystkiego znosić. Nie musiałaby zmagać się z sytuacją w ich związku. A raczej, z brakiem tego związku.
Ale szybko porzuciła tę myśl. Nie mogła być dłużej jego żoną, ale to nie znaczyło, że życzyła mu śmierci.
– Cóż, dzięki niebiosom za cuda. Te duże i te małe. Czy się obudził?
– Nie – powiedział lekarz ochryple. – Od momentu, kiedy go przywieziono, nie odzyskał przytomności. Uderzenie było bardzo silne, a jego obrażenia są… poważne. Mózg wykazuje aktywność, więc nie tracimy nadziei. Ale im dłużej pacjent pozostaje nieprzytomny…
– Rozumiem.
Dotarcie z Connecticut do Włoch zajęło jej jakieś dwadzieścia godzin i przez cały ten czas Leon był nieprzytomny. Ale przecież ludzie wybudzają się czasem po latach. Z pewnością była dla niego nadzieja po tych kilku zaledwie godzinach.
– Jeśli będzie pani miała więcej pytań, proszę bez wahania się ze mną skontaktować. Za chwilę pojawi się pielęgniarka. W razie potrzeby proszę wysłać esemes na ten numer. – Lekarz wręczył jej wizytówkę.
Tak chyba wyglądało specjalne traktowanie w szpitalu. Oczywiście Leon miał taką specjalną opiekę. Był w końcu miliarderem, biznesmenem odnoszącym ogromne sukcesy na świecie. Bogatym i wpływowym. Sytuacja tego typu, jakkolwiek trudna, dla ludzi takich jak on zawsze była łatwiejsza.
Przycisnęła wizytówkę do piersi.
– Dziękuję.
Lekarz wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zostawił ją samą w pustym pokoju, zapełnionym tylko odgłosami otaczającej ją aparatury. Z rosnącą paniką wpatrywała się w nieruchomą postać Leona. On nie powinien tak wyglądać.
Leon Carides zawsze był dla niej bardziej kimś w rodzaju boga niż człowiekiem. Mężczyzną, którego sobie wymarzyła w dziewczęcych fantazjach. Dziesięć lat od niej starszy, stał się zaufanym i cenionym protegowanym jej ojca, gdy Rose miała osiem lat. Prawie nie pamiętała czasów, kiedy w jej życiu nie było Leona.
Był beztroski. Zawsze bardzo miły. Poświęcał jej uwagę. Sprawiał, że czuła się ważna. Oczywiście, to wszystko zmieniło się po ślubie. Ale nie zamierzała myśleć teraz o ich ślubie. Nie chciała myśleć o niczym. Chciała tylko zamknąć oczy i znaleźć się z powrotem w ogrodzie różanym w swojej rodzinnej posiadłości, by otoczyła ją delikatna, wonna letnia bryza, obejmując ją niczym opiekuńcze ramiona, chroniąc przed tym wszystkim. Ale to był tylko sen na jawie. W szpitalnym pokoju wszystko było zbyt sztywne, zbyt białe i sterylne, żeby przypominać marzenie. Tu panowała druzgocąca rzeczywistość.
Leon jęknął, więc skupiła uwagę z powrotem na łóżku. Zaczął się wiercić i poruszył ręką, szarpiąc mocno za rurki od kroplówek i kable od monitora pulsu.
– Ostrożnie – powiedziała, zniżając głos. – Jesteś podłączony do… – Rozejrzała się wokoło po aparaturze, wszystkich tych torebkach z solą fizjologiczną i antybiotykiem i co tam jeszcze pompowano mu do żył. – Jesteś podłączony do tego wszystkiego. Nie… nie odłącz niczego. – Nie wiedziała, czy ją usłyszał i zrozumiał.
Poruszył się i znowu jęknął.
– Coś cię boli?
– Cały jestem bólem – powiedział ochryple.
Ulga oszołomiła ją. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była poruszona. Jak bardzo przerażona. Jak bardzo się tym przejęła.
– Potrzebujesz chyba więcej środków przeciwbólowych.
Chociaż patrząc na niego, na purpurowe siniaki zniekształcające jego piękne rysy, wątpiła, czy istniały lekarstwa wystarczająco silne, by uśmierzyć taki ból.
– Więc mi je podaj – powiedział ostro.
Już wydawał polecenia, co było bardzo do niego podobne. Leon zawsze wiedział, co robić. Nawet wtedy, kiedy umarł jej ojciec, a ona była pogrążona w rozpaczy, sam się zgłosił i zajął się wszystkim. Nie wspierał jej jak mąż żonę. Właściwie nigdy nie był jej mężem we właściwym tego słowa znaczeniu. Ale jednak zapewnił jej opiekę. Dopilnował, żeby pogrzeb, formalności związane z testamentem i wszystko inne przebiegło idealnie.
To dlatego, na przekór wszystkiemu, przez dwa lata myślała, że powinna z nim zostać. Dlatego także w końcu zdecydowała się go zostawić, bez względu na cenę. Ale pozostawienie go teraz… nie byłoby w porządku. Nie mogła mu tego zrobić.
– Wezwę pielęgniarkę. – Chwyciła za telefon i wysłała do lekarza krótki esemes: „Obudził się”.
Oczy miał otwarte i rozglądał się po pokoju.
– Nie jesteś pielęgniarką?
– Nie – powiedziała z bijącym sercem. – To ja, Rose.
Prawdopodobnie nadal był zdezorientowany. W końcu znajdował się we Włoszech, a ona miała zostać w domu w Connecticut. Była więc ostatnią osobą, jaką spodziewał się zobaczyć.
– Rose?
– Tak – powiedziała, trochę już zaniepokojona. – Przyleciałam do Włoch, gdy dowiedziałam się o twoim wypadku.
– To jesteśmy we Włoszech? – zdawał się jeszcze bardziej zagubiony.
– Tak – powiedziała. – A myślałeś, że gdzie jesteś?
Zmarszczył brwi.
– Nie wiem.
– Byłeś we Włoszech. Służbowo. – A znając go, także dla przyjemności, ale tego nie dodała. – Wyjechałeś z przyjęcia i jakiś samochód wjechał na twój pas, zderzając się z tobą czołowo.
– Właśnie tak się czuję – powiedział ochryple. – Jak po czołowym zderzeniu. – Zmarszczył brwi. – My się znamy?
Teraz ona zmarszczyła swoje.
– Oczywiście, że się znamy. Jestem twoją żoną.
Jestem twoją żoną.
Te słowa wybrzmiewały mu w głowie, ale nie widział w nich żadnego sensu. Nie pamiętał, żeby miał żonę. Nie pamiętał też, że był we Włoszech. Nie był pewien, czy pamiętał… cokolwiek. Swoje nazwisko. Kim był. Czym był. Nie mógł sobie niczego przypomnieć.
– Jesteś moją żoną – powiedział, czekając, że coś się wyłoni z ciemności, z pustki otaczającej tę chwilę, która zdawała się pochłaniać całą jego świadomość.
Ale nic się nie pojawiło. Był tylko ten szpitalny pokój, jasna teraźniejszość i nic przed nią ani po niej.
– Tak – powiedziała. – Dwa lata temu wzięliśmy ślub.
– Ślub? – Próbował wywołać w głowie jakiś obraz. Wiedział, jak wygląda ślub. Dziwne, że nie pamiętał, jak się nazywa, a to akurat wiedział. Tylko nadal nie mógł sobie wyobrazić tej kobiety w ślubnej sukni. Miała jasne włosy luźno opadające na ramiona, drobną figurę, a oczy zbyt błękitne, zbyt duże w jej twarzy.
Błękitne oczy.
Jakiś obraz powrócił. Zbyt jasny. Zbyt wyraźny. Jej oczy. Myślał o jej oczach tuż przed… Ale tylko tyle mógł sobie przypomnieć.
– Tak – powiedział. – Jesteś moją żoną.
– Och, zaczynałeś mnie już przerażać – powiedziała, a głos jej drżał.
– Leżę tu połamany, a ty dopiero teraz się przeraziłaś?
– Nie mogłeś mnie sobie przypomnieć, to było trochę przerażające.
– Jesteś moją żoną – powtórzył. – A ja jestem…
Cisza wypełniła każdą wolną przestrzeń w pokoju. Ciężka i oskarżycielska.
– Nie pamiętasz – powiedziała, z coraz większym przerażeniem w głosie. – Nie pamiętasz mnie. Nie pamiętasz samego siebie.
Zamknął oczy, poczuł przeszywający ból w nogach, kiedy potrząsnął głową.
– Muszę pamiętać. Inaczej oszaleję.
Otworzył oczy i spojrzał na nią znowu.
– Pamiętam cię – powiedział. – Pamiętam twoje oczy.
Jej twarz złagodniała. Blade wargi rozchyliły się, odrobina koloru powróciła na kości policzkowe. Teraz wyglądała niemal ładnie. Przypuszczał, że pierwsze wrażenie, jakie odniósł na jej temat, nie było sprawiedliwe. Leżał przecież w szpitalu, musiała przeżywać szok, dowiadując się, że jej mąż uległ poważnemu wypadkowi. Powiedziała, że przyleciała do Włoch. Nie wiedział skąd. Ale odbyła podróż, żeby go zobaczyć. Nic dziwnego, że wyglądała blado i niezbyt ładnie, z rysami twarzy boleśnie ściągniętymi.
– Pamiętasz moje oczy? – spytała.
– To jedyne, co pamiętam. To ma sens, prawda? – W końcu była jego żoną.
– Lepiej wezwę lekarza.
– Nic mi nie jest.
– Niczego nie pamiętasz. Jak może nic ci nie być?
– Nie umieram – powiedział.
– Dziesięć minut temu lekarz powiedział mi, że możesz się już nigdy nie obudzić.
– Ale się obudziłem. Więc zakładam, że wspomnienia wrócą.
Wolno pokiwała głową.
Ciszę przerwało głośne pukanie do drzwi. Rose szybko wyszła z pokoju męża.
Doktor Castellano stał w korytarzu z ponurą miną.
– Jak on się czuje, pani Carides?
– Panno Tanner – poprawiła go, bardziej z przyzwyczajenia niż z jakiegokolwiek innego powodu. – Nigdy nie przyjęłam nazwiska męża. – Nigdy nie przyjęła go do łóżka, po co więc miałaby przyjmować jego nazwisko?
– Panno Tanner – powtórzył. – Co się dzieje?
– On nie pamięta. – Zaczęła trząść się cała, zszokowana i przerażona. – Nie pamięta mnie. Nie pamięta siebie.
– Niczego?
– Niczego. I nie wiem… nie wiem, co mam mu powiedzieć.
– Będziemy musieli mu powiedzieć, kim jest. Muszę się skonsultować ze specjalistą. Psychologiem. Nieczęsto mamy tu do czynienia z przypadkami amnezji.
– To nie jest telenowela. Mój mąż nie cierpi na amnezję.
– Doznał bardzo poważnego urazu głowy. Wiem, że pani się martwi, ale proszę się uspokoić. Stan jest stabilny. Wybudził się. Prawdopodobnie odzyska pamięć. I to szybko, jak przypuszczam.
– A co mówią statystyki?
– Jak mówiłem… Nieczęsto spotykam się z przypadkami amnezji. Pacjent z poważnym urazem głowy często traci część wspomnień. Zwykle tylko pewne fragmenty. Całkowita utrata pamięci to rzadkość. Prawdopodobnie ją odzyska.
– Ci inni pańscy pacjenci z częściową utratą pamięci, jak często ją odzyskują?
– Czasami nie odzyskują – przyznał z wysiłkiem.
– Może sobie nigdy nie przypomnieć. – Poczuła, jak jej życie, cała przyszłość wymyka się z rąk. – Niczego.
– Nie skupiałbym się na takiej możliwości. – Doktor Castellano westchnął. – Będziemy go obserwować, jak długo się da. Ale dużo szybciej wydobrzeje w domu, pod okiem miejscowych lekarzy.
Kiwnęła głową. Dom to było jedyne, co ona i Leon mieli ze sobą wspólnego. Interesy trzymały go często za granicą, ale oboje kochali dwór Tannerów w Connecticut. Odziedziczyła go po rodzicach. Ten stary dom, nieomal pałac, rozległe zielone trawniki i ogród różany, który jej matka założyła na cześć swego jedynego dziecka. To był jej azyl. Zawsze miała wrażenie, że tym samym był dla Leona. Przynajmniej nigdy nie przyprowadzał tam żadnych kobiet. Uczynił z tego miejsca coś w rodzaju sanktuarium dla nich obojga.
To był także warunek zawarcia ich małżeństwa. Gdy jej ojciec pochopnie zadecydował, że powinni się pobrać, kiedy jego choroba przybrała zły obrót, ten dom i jego firma stały się głównymi punktami intercyzy. Jeśli Leon, zanim upłynie pięć lat, rozwiedzie się z nią, straci firmę i dom. Jeśli to ona go opuści przed upływem tego okresu, straci dom i wszystko, co się w nim znajduje, za wyjątkiem rzeczy osobistych. Co oznaczało utratę jej azylu. I pracy, którą wykonywała, archiwizując zbiory i opisując historię rodziny Tannerów, sięgającą czasów pierwszych kolonistów, przybywających do Ameryki na żaglowcu Mayflower. A więc: utratę wszystkiego.
Jednak była gotowa to zrobić, bo musiała raz na zawsze skończyć z czekaniem, aż Leon zdecyduje się, czy chce być jej mężem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Tylko że teraz znaleźli się tutaj.
– Tak – powiedziała, zdeterminowana przynajmniej co do tego. – On będzie chciał się znaleźć w Connecticut możliwie najszybciej.
– Więc jak tylko będzie to bezpieczne, tak zrobimy. Zapewne ma prywatnych lekarzy, którzy mogą się nim zająć.
Rose pomyślała o lekarzach i pielęgniarkach, którzy aż do samego końca opiekowali się jej ojcem.
– Mam wiele bardzo dobrych kontaktów. Żałuję tylko, że muszę im przysporzyć więcej pracy.
– Oczywiście. O ile tylko będzie w stabilnym stanie, powinniśmy przewieźć go do Connecticut już wkrótce.
– Zrobimy to tak szybko, jak to będzie możliwe.
Powrót z Leonem do Connecticut nie był prośbą o rozwód. Nie był krokiem w stronę rozpoczęcia nowego życia bez niego ani w stronę uwolnienia się od mężczyzny, który ją opętał i na którego punkcie miała obsesję.
Ale on jej potrzebował.
Dlaczego miało to aż takie znaczenie?
Tamten obraz powrócił, jak zawsze. Ona siedząca na ławce w ogrodzie różanym w jej rodzinnym domu. Ma na sobie zwiewną, idiotyczną suknię, łzy płyną jej po twarzy. Chłopak, z którym miała pójść na szkolny bal, nie zjawił się. Umówił się z nią tylko dla żartu.
Spojrzała do góry i ujrzała Leona. Był w garniturze, bo pewnie planował wyjście na miasto wieczorem, po spotkaniu z jej ojcem. Przełknęła ślinę, spoglądając na jego piękną twarz. Głęboko zawstydzona, że był świadkiem jej rozpaczy.
– Co się stało, agape?
– Nic. Tylko… moje plany balowe nie wyszły.
Pochylił się, wziął ją za rękę i pomógł jej wstać. Jego dłoń była taka ciepła, jego uścisk tak mocny, że przebiegł ją dreszcz.
– Powiedz mi, kto cię skrzywdził, a nikt go nie rozpozna, kiedy już z nim skończę.
Potrząsnęła głową.
– Nie, to tylko pogorszyłoby sprawę. – Serce biło jej tak mocno, że z trudem cokolwiek innego słyszała.
– To może pozwolisz mi ze sobą zatańczyć?
Kiwnęła tylko głową. Przyciągnął ją do siebie, porywając do tańca. Nigdy dobrze nie tańczyła. Ale jemu to nie przeszkadzało. W jego ramionach nie czuła się niezdarna. W jego ramionach czuła, że potrafi latać.
– To nie twoja wina, Rose.
– A czyja?
– To ten trudny wiek. Ale ludzie tacy jak ty, zbyt delikatni, zbyt szlachetni, by wpasować się w środowisko szkoły, potem szybują wysoko w górę. Zajdziesz o wiele wyżej niż inni. Przez resztę życia będziesz szczęśliwa, żyjąc piękniej, niż oni mogą sobie wyobrazić.
Te słowa tak wiele dla niej znaczyły. Pielęgnowała je w sercu. Czepiała się ich uparcie, idąc ku niemu środkiem kościelnej nawy. Myśląc, że właśnie o tym wtedy mówił. Że to będzie właśnie to szczęśliwe, piękne życie, jakie obiecywał jej dwa lata wcześniej.
Ale to małżeństwo nie było wcale szczęśliwe. Daleko jej było do latania. Przez ostatnie dwa lata miała podcięte skrzydła. Mężczyzna, jakim Leon był wcześniej, nie przypominał tego, którego poślubiła.
Jednak to wspomnienie wciąż było żywe i tak piękne, że nie mogła odmówić Leonowi pomocy.
Dopiero kiedy on poczuje się już lepiej, powróci w pełni do zdrowia, wtedy Rose podejmie kroki, by rozpocząć nowe życie bez niego.
– Proszę mi powiedzieć, co mam robić – poprosiła lekarza.