Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Błękitny dym - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
14 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Błękitny dym - ebook

Opowieść o kobiecie, która w imię miłości ma odwagę przeciwstawić się szaleńcowi terroryzującemu jej najbliższych

Życie Reeny Hale naznaczył pożar rodzinnej pizzerii, który widziała jako jedenastolatka. Już wtedy postanowiła, że zostanie oficerem śledczym do spraw podpaleń. Ciężko pracuje, aby spełnić swoje marzenie. Ale pożary towarzyszą jej nie tylko w sferze zawodowej. Osoby bliskie Reenie nagle znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a zagrożenie ma zawsze związek z ogniem. Jest jeszcze ktoś, kogo fascynuje śmiercionośny żywioł…

Nora Roberts - amerykańska autorka powieści, w których są mistrzowsko połączone wątki romansowe, sensacyjne i przygodowe. Jej książki cieszą się ogromną popularnością i wszystkie trafiają na listę bestsellerów "New York Timesa".

Roberts jest jedną z najpopularniejszych pisarek współczesnych.

"The Washington Post Book World"

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8139-964-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Ogień naro­dził się w żarze, dymie i bla­sku. Niczym nad­przy­ro­dzona bestia, toru­jąca sobie szpo­nami drogę z łona, wyrwał się do życia z recho­tem, który prze­isto­czył się w ryk.

I odmie­nił wszystko w jed­nej wspa­nia­łej chwili.

Jak owa bestia prze­śli­zgnął się wężo­wym ruchem po drew­nie, żło­biąc potęż­nymi, usmo­lo­nymi pal­cami wszystko, co było dotąd czy­ste i jasne.

Ogień miał oczy, czer­wone i wszyst­ko­wi­dzące, a umysł tak bły­sko­tliwy, tak kom­pletny, iż znał na pamięć każdą z ota­cza­ją­cych go rze­czy.

On postrze­gał tę bestię jako żywą istotę, zło­ci­stego, kar­ma­zy­no­wego boga, który poja­wił się tylko po to, żeby siać znisz­cze­nie, i pochła­niał wszystko, co chciał, bez skru­chy i bez lito­ści, z wielką żar­łocz­no­ścią.

Wszystko przed nim padało na kolana jak bła­gal­nicy, odda­jący mu cześć nawet wtedy, gdy ich poże­rał.

Ale to on tego doko­nał, on go stwo­rzył. A więc był bogiem ognia. Potęż­niej­szym niż pło­mie­nie, spryt­niej­szym od żaru, bar­dziej odu­rza­ją­cym niż dym.

Bestia nie ist­niała, dopóki nie powo­łał jej do życia.

Patrząc, jak się rodzi, zako­chał się w niej.

Blask pło­mieni igrał na jego twa­rzy, lśnił w peł­nych zachwytu oczach. Wypił łyk piwa, delek­tu­jąc się mro­żą­cym zim­nem spły­wa­ją­cym prze­ły­kiem, pod­czas gdy skórę oble­wały fale żaru.

Czuł pod­nie­ca­jące mro­wie­nie w brzu­chu, zachwyt prze­peł­niał mu umysł. W miarę jak ogień piął się smu­gami po ścia­nach, wyobraź­nia pod­su­wała mu coraz to nowe moż­li­wo­ści.

Ogień był piękny. Ogień był potężny. Ogień był prze­za­bawny.

Patrząc, jak rośnie, rósł sam. Oto dopeł­niało się jego prze­zna­cze­nie, odci­ska­jąc się pięt­nem w sercu i duszy.1

_Bal­ti­more 1985_

Dzie­ciń­stwo Cata­riny Hale skoń­czyło się pew­nej par­nej sierp­nio­wej nocy, kilka godzin po tym, jak na sta­dio­nie Memo­rial Orio­les roz­gro­mili Ran­ger­sów, kopiąc ich tek­sań­skie tyłki – jak to okre­ślił tata dziew­czynki – dzie­więć do jed­nego. Jej rodzice rzadko brali wolny wie­czór, żeby zabrać całą rodzinę na mecz, ale wtedy zwy­cię­stwo ich dru­żyny było podwój­nie słod­kie. Prze­waż­nie wie­czo­rami jedno z nich, a naj­czę­ściej oboje pra­co­wali dłu­gie godziny w Sirico’s, piz­ze­rii, którą prze­jęli od ojca matki Cata­riny. Tam wła­śnie przed osiem­na­stu laty spo­tkali się jej rodzice. Jak gło­siła rodzinna opo­wieść, matka, try­ska­jąca życiem i ener­gią osiem­na­sto­latka, była w lokalu, kiedy do środka wma­sze­ro­wał dum­nie dwu­dzie­sto­letni Gib­son Hale.

– Wsze­dłem na pizzę – zwykł mawiać – a spo­tka­łem wło­ską bogi­nię.

Jej ojciec czę­sto uży­wał dzi­wacz­nych zwro­tów, ale Reena bar­dzo lubiła go słu­chać.

Gib­son prze­jął piz­ze­rię po dzie­się­ciu latach, kiedy Poppi i Nuni doszli do wnio­sku, że już naj­wyż­szy czas wyru­szyć w świat. Bianca, naj­młod­sze z pię­ciorga ich dzieci i jedyna dziew­czyna, dołą­czyła do swego Giba, zwłasz­cza że żaden z jej braci nie był zain­te­re­so­wany pro­wa­dze­niem lokalu.

Dzia­dek Reeny uru­cho­mił piz­ze­rię w bal­ti­mor­skiej Małej Ita­lii ponad czter­dzie­ści trzy lata temu. Sirico’s była więc star­sza nawet od Gib­sona, co dziew­czynkę nie­zmier­nie zadzi­wiało. Obec­nie jej ojciec, który nie miał w żyłach nawet kro­pli wło­skiej krwi, pro­wa­dził Sirico’s razem z żoną – Włoszką z krwi i kości.

W piz­ze­rii pra­wie zawsze pano­wał duży ruch i było mnó­stwo pracy, ale Reena nie miała nic prze­ciwko temu, nawet jeśli musiała poma­gać rodzi­com. Jej star­sza sio­stra Isa­bella skar­żyła się, że cza­sami musi tam pra­co­wać nawet w sobot­nie wie­czory, zamiast iść na randkę lub spo­tkać się ze zna­jo­mymi. Ale Bella nie­ustan­nie na coś narze­kała.

Naj­bar­dziej zło­ściło ją to, że ich naj­star­sza sio­stra, Fran­ce­sca, miała wła­sną sypial­nię na dru­gim pię­trze, pod­czas gdy ona musiała dzie­lić pokój z Reeną. Wła­sny pokój miał też Xan­der, ponie­waż był jedy­nym chłop­cem, choć naj­młod­szym z rodzeń­stwa.

Dzie­le­nie pokoju z sio­strą nie prze­szka­dzało Reenie, a cza­sami bywało nawet fajne, dopóki Bella nie stała się nasto­latką. Doszła wtedy do wnio­sku, że jest już wystar­cza­jąco doro­sła, żeby roz­ma­wiać wyłącz­nie o chło­pa­kach, prze­glą­dać maga­zyny z modą oraz poświę­cać dużo czasu swoim fry­zu­rom.

Reena miała jede­na­ście lat i dzie­sięć mie­sięcy. Ozna­czało to, iż za czter­na­ście mie­sięcy sama zosta­nie nasto­latką. Ostat­nio było to jej praw­dziwą obse­sją, która zdo­mi­no­wała wcze­śniej­sze marze­nia – na przy­kład, żeby zostać zakon­nicą lub poślu­bić Toma Cru­ise’a.

Owej gorą­cej i par­nej sierp­nio­wej nocy, kiedy Reena miała jede­na­ście lat i dzie­sięć mie­sięcy, w ciem­no­ści obu­dziły ją silne i bole­sne skur­cze brzu­cha. Sku­liła się w kłę­bek niczym kuleczka i zagry­zła wargi, żeby powstrzy­mać jęk. Po dru­giej stro­nie pokoju, w usta­wio­nym naj­da­lej jak się dało łóżku, spała Bella. Miała już czter­na­ście lat i bar­dziej niż młod­sza sio­stra inte­re­so­wały ją wymyślne fry­zury. Teraz lekko pochra­py­wała.

Reena poma­so­wała bolący brzuch i pomy­ślała o tych wszyst­kich hot dogach, popcor­nie i cukier­kach, które spa­ła­szo­wała pod­czas meczu. Mama uprze­dzała ją, iż może tego żało­wać.

Czy jej mama nie mogłaby choć raz się pomy­lić?

Pró­bo­wała zło­żyć ból w ofie­rze, jak zawsze mawiały zakon­nice, żeby jej cier­pie­nia pomo­gły jakie­muś bied­nemu grzesz­ni­kowi. Ale wciąż bolało i bolało!

A może to nie od hot dogów? Może to od ciosu w brzuch, jaki zadał jej Joey Pasto­relli. Za ude­rze­nie, któ­rym prze­wró­cił ją na zie­mię, porwa­nie bluzki i nazwa­nie sło­wem, któ­rego nie rozu­miała, zna­lazł się póź­niej w nie­złych tara­pa­tach. Pan Pasto­relli i Gib­son wdali się w kłót­nię, gdy jej tata udał się do jego domu, aby „prze­dys­ku­to­wać sprawę”.

Sły­szała, jak na sie­bie krzy­czeli. Jej ojciec ni­gdy tego nie robił… no, bar­dzo rzadko. Za to matka wrzesz­czała czę­sto, gdyż była stu­pro­cen­tową Włoszką i miała tem­pe­ra­ment.

Ale tym razem to on się wydzie­rał na pana Pasto­rel­lego. A po powro­cie do domu bar­dzo mocno przy­tu­lił córkę do sie­bie.

Póź­niej poszli na mecz.

Nie­wy­klu­czone, że ból był karą za to, że cie­szyła się, iż Joey Pasto­relli zosta­nie uka­rany. I może za to, iż była tro­chę zado­wo­lona, że prze­wró­cił ją na zie­mię i podarł bluzkę, ponie­waż póź­niej poszli na mecz i na wła­sne oczy widziała, jak Orio­les roz­gro­mili Ran­ger­sów.

A jeśli doznała jakichś wewnętrz­nych ura­zów?

Z ulu­bio­nych przez nią i Xan­dra pro­gra­mów _Emer­gency_ wie­działa, że to się zda­rza, a czło­wiek może nawet w ich wyniku umrzeć.

Na samą myśl o tym dostała jesz­cze sil­niej­szego skur­czu, aż do oczu napły­nęły jej łzy. Wstała z łóżka – chciała pójść do mamy – a wtedy poczuła mię­dzy udami wil­goć.

Pocią­ga­jąc nosem, zawsty­dzona, że mogła sobie zmo­czyć majtki jak dzi­dziuś, cichutko wyszła z sypialni i ruszyła kory­ta­rzem do łazienki. Weszła do pomiesz­cze­nia z różową wanną i kafel­kami, po czym pod­cią­gnęła do góry koszulkę z napi­sem _Gho­st­bu­sters_.

Na widok zakrwa­wio­nych ud dziew­czynkę oblała gorąca fala prze­ra­że­nia. Umie­rała. Zadzwo­niło jej w uszach. Gdy poczuła kolejny skurcz w brzu­chu, otwo­rzyła usta do krzyku.

I wtedy pojęła, co się dzieje.

Nie umie­ram – pomy­ślała. To nie żadne wewnętrzne urazy. Miała po pro­stu okres. Swój pierw­szy okres.

Mama już jej wszystko wyja­śniła: o jajecz­kach, o cyklach i o sta­wa­niu się kobietą. Obie sio­stry prze­cho­dziły okres co mie­siąc, podob­nie jak Bianca.

W szafce pod umy­walką były pod­pa­ski. Mama poka­zała jej, jak ich uży­wać, a Reena zamknęła się kie­dyś w łazience, żeby wypró­bo­wać. Teraz więc bar­dzo dokład­nie się umyła, czu­jąc się już kobietą. Sam widok krwi wcale nie wzbu­dzał obaw dziew­czynki, naj­bar­dziej tra­piło ją to, skąd ona pły­nęła.

Ale była już doro­sła – w każ­dym razie na tyle, żeby pora­dzić sobie z czymś, co jak mama powie­działa, jest natu­ralną, kobiecą sprawą.

Ponie­waż cał­ko­wi­cie się wybu­dziła i stała się praw­dziwą kobietą, posta­no­wiła zejść do kuchni i napić się imbi­ro­wej oran­żady. W domu pano­wał upał: kani­kuła – mawiał o takich dniach tato. Poza tym miała tyle do myśle­nia o tym, kim się teraz stała. Wyszła ze szklanką na zewnątrz i przy­sia­dła na mar­mu­ro­wych stop­niach, pijąc napój.

Pano­wała taka cisza, że sły­szała ast­ma­tyczne poszcze­ki­wa­nie psa Pasto­rel­lich. Paliły się uliczne latar­nie. Wszystko to spra­wiało, że czuła się, jakby tylko ona jedna na całym świe­cie nie spała. Bo prze­cież tylko ona jedna na całym świe­cie wie­działa, co stało się wewnątrz jej ciała.

Pocią­gnęła ze szklanki łyk napoju i pomy­ślała, jak to będzie, gdy za mie­siąc wróci do szkoły. Ile innych dziew­cząt dostało tego lata pierw­szego okresu?

Teraz powinny zacząć jej rosnąć piersi. Popa­trzyła na klatkę pier­siową, zasta­na­wia­jąc się, jak to będzie. Co będzie czuła. Czło­wiek nie czuje, jak rosną mu włosy lub paznok­cie, ale może czuje rosnące piersi.

Cie­kawe, bar­dzo cie­kawe.

Jeśli zaczną rosnąć teraz, będzie już je miała do czasu, gdy w końcu zosta­nie nasto­latką.

Sie­działa na mar­mu­ro­wych schod­kach – wciąż jesz­cze dziew­czynka o pła­skiej piersi i z obo­la­łym brzu­chem. Jej blond włosy o mio­do­wym odcie­niu skrę­cały się w wil­got­nym powie­trzu. Podłużne powieki żół­to­brą­zo­wych oczu robiły się cięż­kie. Nad kąci­kiem gór­nej wargi z pra­wej strony miała pie­przyk, na zębach apa­rat korek­cyjny.

Tej par­nej, gorą­cej nocy teraź­niej­szość wyda­wała jej się cał­ko­wi­cie bez­pieczna, ale przy­szłość była mgli­stym marze­niem.

Ziew­nęła i zamru­gała sen­nie oczami. Wstała, zamie­rza­jąc już wró­cić do domu, i wzro­kiem pobie­gła w stronę Sirico’s, która stała tam, jesz­cze zanim uro­dził się ojciec. W pierw­szej chwili błysk świa­tła w wiel­kim, fron­to­wym oknie wzięła za jakieś odbi­cie. Ładne – pomy­ślała.

Ścią­gnęła usta, z uwagą spo­glą­da­jąc w tamtą stronę, i unio­sła głowę ze zdu­mie­niem. To wcale nie wyglą­dało ani na refleks świetlny, ani na pozo­sta­wione przez kogoś przez nie­uwagę zapa­lone świa­tła wewnątrz lokalu.

Zacie­ka­wiona, ści­ska­jąc w dłoni szklankę, wyszła na chod­nik przed domem.

Zbyt zain­try­go­wana, aby myśleć o tym, że matka dałaby jej w skórę za pałę­ta­nie się w środku nocy nawet po ich ulicy, ruszyła chod­ni­kiem.

Serce zaczęło dziew­czynce walić jak mło­tem, gdy do jej omro­czo­nego snem umy­słu dotarło, co naprawdę widzi. Z otwar­tych drzwi fron­to­wych buchały kłęby dymu. A świa­tło, które widziała, to były pło­mie­nie.

– Pożar – szep­nęła z początku, po czym krzy­cząc to na całe gar­dło, wbie­gła do domu.

*

Do końca życia już nie zapo­mni, jak stała ze swoją rodziną i patrzyła na pło­nącą Sirico’s. Ryk ognia wyplu­wa­nego przez roz­bite okna i wzbi­ja­ją­cego się do góry zło­ci­stymi słu­pami dud­nił jej w uszach. Wycie syren, chlust wody leją­cej się stru­mie­niami z ogrom­nych sika­wek, ludz­kie szlo­chy i krzyki. Ale nad tym wszyst­kim góro­wał prze­ra­ża­jący huk ognia.

Jej brzuch czuł teraz huk pło­mieni jak bole­sne skur­cze. Pul­so­wał zdu­mie­niem i grozą, chło­nąc strasz­liwe piękno pożogi.

Jak jest tam w środku, gdzie weszli stra­żacy? Gorąco i ciemno? Duszno i jasno? Pło­mie­nie przy­po­mi­nały ogromne jęzory, wysu­wa­jące się i zwi­ja­jące znów do środka; zupeł­nie jakby sma­ko­wały tego, któ­rego poże­rały.

Kłęby dymu wzno­siły się pió­ro­pu­szami. Łza­wiły jej oczy, krę­ciło w nosie, choć taniec pło­mieni olśnie­wał. Wciąż była boso i asfalt parzył jej stopy niczym roz­grzane węgle. Ale nie mogła ruszyć się z miej­sca, nie potra­fiła ode­rwać wzroku od sza­lo­nego, nie­ujarz­mio­nego wido­wi­ska.

Coś eks­plo­do­wało, znów roz­le­gły się krzyki. Stra­żacy w heł­mach i umo­ru­sa­nych sadzą twa­rzach krą­żyli w opa­rach dymu jak duchy. Przy­po­mi­nają żoł­nie­rzy – pomy­ślała Reena. Jakby oglą­dała wojenny film.

A jed­nak nawet bijące powie­trze strugi wody rzu­cały uro­kliwe świe­tli­ste bły­ski.

Zasta­na­wiała się, co się dzieje w środku. Co ci męż­czyźni tam robią? Jak się zacho­wuje ogień? Jeśli toczył wojnę, to czy krył się, żeby ponow­nie zaata­ko­wać znie­nacka, jasny i zło­ci­sty?

Z nieba spa­dały spo­pie­lone dro­biny jak czarny śnieg. Jak zahip­no­ty­zo­wana dała krok do przodu. Matka natych­miast chwy­ciła ją za rękę i przy­cią­gnęła do sie­bie, przy­tu­la­jąc jesz­cze moc­niej.

– Stój tutaj – mruk­nęła. – Musimy trzy­mać się razem.

A ona chciała tylko popa­trzeć. Z uchem przy sercu matki, sły­szała, jak ono bije mocno i gwał­tow­nie. Odwró­ciła głowę i popa­trzyła w górę. Chciała zapy­tać, czy mogą podejść bli­żej. Tylko tro­szeczkę.

Ale w twa­rzy matki nie dostrze­gła żad­nego pod­nie­ce­nia. W jej oczach próżno szu­kała zachwytu, widziała tylko błysz­czące łzy.

Była piękną kobietą; wszy­scy to mówili. Ale teraz twarz Bianki wyglą­dała jak wykuta z twar­dego kamie­nia, z głę­boko wyry­tymi liniami. Jej oczy poczer­wie­niały od łez i dymu. We wło­sach miała szary popiół.

Obok stał Gib­son, obej­mu­jąc ją ramie­niem. Reena ze zgrozą spo­strze­gła, że i w jego oczach lśniły łzy. Odbi­jał się w nich blask pożogi, jakby sam ogień dostał się do jego wnę­trza.

To nie był film; wszystko działo się naprawdę. Coś, co do nich nale­żało przez całe życie, na jej oczach zni­kało w ogniu. Poprzez hip­no­ty­zu­jące świa­tło ruchli­wych pło­mieni dostrze­gała czarne smugi na ścia­nach Sirico’s, widziała war­stwę mokrej sadzy pokry­wa­ją­cej schodki z bia­łego mar­muru, odłamki potrza­ska­nego szkła.

Na ulicy i chod­ni­kach stali sąsie­dzi; więk­szość ich w noc­nych stro­jach. Z dziećmi na ręku lub obok sie­bie. Nie­któ­rzy pła­kali.

Nagle Reena przy­po­mniała sobie, że w nie­wiel­kim miesz­kanku nad piz­ze­rią miesz­kał Pete Tolino z żoną i malut­kim dziec­kiem. Serce jej się ści­snęło, gdy spoj­rzała w górę i zoba­czyła dym bijący z okien.

– Tato! Tato! Pete i The­resa!

– Nic się im nie stało. – Wziął córkę na ręce, gdy odsu­nęła się od matki, tak jak to robił, gdy była małą dziew­czynką, i przy­tu­lił twarz do jej szyi. – Nikomu nic się nie stało.

Zawsty­dzona, wtu­liła twarz w ramię ojca. Nie pomy­ślała wcale o ludziach, nie pomy­ślała nawet o tych wszyst­kich rze­czach: o obraz­kach na ścia­nach i tabo­re­tach, o ser­we­tach na sto­łach i wiel­kich pie­kar­ni­kach.

Myślała jedy­nie o ogniu, o jego bla­sku i ryku, jaki wyda­wał.

– Prze­pra­szam – chli­pała z twa­rzą wtu­loną w nagie ramię ojca. – Prze­pra­szam.

– Już cicho, wszystko dopro­wa­dzimy do porządku – odparł chra­pli­wym gło­sem, jakby krztu­sił się dymem. – Ja sam to wyre­mon­tuję.

Pocie­szona, popa­trzyła spo­nad ramie­nia ojca na ota­cza­jące ją twa­rze i na pożar. Ujrzała przy­tu­lone do sie­bie sio­stry i matkę trzy­ma­jącą na rękach Xan­dra.

Stary pan Falco sie­dział na stop­niach swego domku i w sęka­tych pal­cach prze­su­wał róża­niec. Miesz­ka­jąca w sąsied­nim domu pani DiSa­lvo ota­czała ramie­niem plecy swo­jej matki. Z ulgą dostrze­gła też Pete’a; sie­dział na kra­węż­niku jezdni z twa­rzą w dło­niach. Obok żona tuliła dziecko.

Potem dostrze­gła Joeya. Stał, koły­sząc bio­drami, z kciu­kami wsu­nię­tymi w przed­nie kie­sze­nie spodni, i gapił się na ogień. Na jego twa­rzy malo­wało się jakieś rado­sne unie­sie­nie, jak na jej świę­tych obraz­kach męczen­ni­ków.

Moc­niej przy­tu­liła się do ojca.

W tej samej chwili Joey odwró­cił głowę, spoj­rzał na nią i szy­der­czo wyszcze­rzył zęby.

– Tato – szep­nęła, ale w tej samej chwili poja­wił się jakiś czło­wiek z mikro­fo­nem i zaczął zada­wać pyta­nia.

Kiedy ojciec posta­wił ją na ziemi, nie chciała się od niego ode­rwać. Joey wciąż się na nią gapił i szcze­rzył zęby. Było to bar­dziej prze­ra­ża­jące niż sam ogień. Ale Gib­son popchnął ją w stronę sióstr.

– Fran, zabierz brata i sio­stry do domu! – pole­cił.

– Ale ja chcę zostać z tobą. – Reena ucze­piła się jego rąk. – Muszę zostać z tobą.

– Wra­caj­cie do domu! – Przy­kuc­nął, tak że jego zaczer­wie­nione oczy zna­la­zły się na wyso­ko­ści twa­rzy córki. – Już pra­wie po wszyst­kim. Doga­szają ogień. Powie­dzia­łem, że wszystko dopro­wa­dzę do porządku, i dotrzy­mam słowa. – Poca­ło­wał ją w czoło. – Wra­caj do domu. My też tam nie­ba­wem wró­cimy.

– Cata­rino! – Matka przy­cią­gnęła ją z powro­tem do sie­bie. – Pomóż sio­strom przy­go­to­wać kawę i coś do jedze­nia dla ludzi, któ­rzy nam poma­gali. Tylko tyle możemy zro­bić.

Przy­go­to­wy­wa­nie jedze­nia to dla dzieci nic nowego. Ter­mosy z kawą, dzbany z mro­żoną her­batą, wiel­kie kanapki. Ale tym razem w kuchni nie było żad­nych sprze­czek mię­dzy sio­strami. Bella nie­ustan­nie chli­pała, ale Fran nie miała o to do niej pre­ten­sji. A kiedy Xan­der oświad­czył, że zanie­sie jeden dzba­nek, nikt nie zwró­cił mu uwagi, iż jest za mały.

W powie­trzu uno­sił się odór, który Reena zapa­mię­tała na zawsze. Świa­tła latarni prze­sła­niała brudna zasłona dymu. Ale dzieci roz­sta­wiły na chod­niku przed domem stół na ter­mosy z kawą, dzbanki z her­batą i kanapki. Wsu­wały w usmo­lone dło­nie kubki i chleb.

Część sąsia­dów wró­ciła do domów, odgra­dza­jąc się w ten spo­sób od dymu i smrodu spa­le­ni­zny, od uno­szą­cego się w powie­trzu popiołu, który osia­dał cienką war­stwą na samo­cho­dach i ziemi niczym brudny śnieg. Nie było już jasnego ognia i nawet z daleka Reena widziała poczer­niałe cegły, czarną sadzę i ciemne dziury, które były kie­dyś oknami.

Donice z kwia­tami na bia­łych stop­niach, które wio­sną poma­gała mamie sadzić, teraz leżały potłu­czone, zadep­tane, mar­twe.

Rodzice stali ze sple­cio­nymi dłońmi na ulicy przed Sirico’s. Ojciec miał na sobie tylko dżinsy, które wcią­gnął, kiedy ich obu­dziła, matka jasno­czer­wony szla­frok. Dostała go na uro­dziny zale­d­wie w zeszłym mie­siącu.

Stali tak jesz­cze, nawet gdy wiel­kie wozy odje­chały.

Pod­szedł do nich męż­czy­zna w stra­żac­kim heł­mie i roz­ma­wiał z oboj­giem przez dłuż­szy czas. Następ­nie rodzice odwró­cili się i trzy­ma­jąc się cią­gle za ręce, ruszyli w stronę domu.

Męż­czy­zna w heł­mie poszedł w stronę tego, co zostało z Sirico’s. Włą­czył ręczny reflek­tor i znik­nął w ciem­no­ściach wypa­lo­nego budynku.

Wspól­nie prze­nie­śli do domu resztki jedze­nia i napo­jów. Reena pomy­ślała, że wszy­scy wyglą­dają jak oca­leni boha­te­ro­wie z wojen­nych fil­mów: brudne włosy, zmę­czone twa­rze. Kiedy już scho­wano jedze­nie, matka zapy­tała, czy ktoś chce spać.

Bella znów wybuch­nęła pła­czem.

– Jak możemy spać? Co my teraz zro­bimy?

– To, co zwy­kle. Jeśli nie chce ci się spać, idź się umyć. Ja zajmę się śnia­da­niem. No, idź. Kiedy się umy­jemy i coś prze­ką­simy, nasze myśli będą jaśniej­sze.

Jako trze­cia pod wzglę­dem wieku Reena była zawsze trze­cia w kolejce do kąpieli. Pocze­kała więc do chwili, aż usły­szała, że łazienkę opusz­cza Fran, a jej miej­sce zaj­muje Bella. Wtedy wyśli­zgnęła się ze swego pokoju i zapu­kała do sypialni rodzi­ców.

Ojciec skoń­czył wła­śnie mycie wło­sów, były jesz­cze wil­gotne. Wło­żył czy­ste dżinsy i koszulę. Ale jego twarz wyglą­dała tak jak wtedy, gdy prze­cho­dził ciężką grypę.

– Sio­stry oku­pują łazienkę? – zapy­tał z lek­kim uśmie­chem, który jed­nak nie poja­wił się w jego oczach. – Tym razem możesz sko­rzy­stać z naszej.

– Reena, a gdzie twój brat? – zain­te­re­so­wała się matka.

– Zasnął na pod­ło­dze.

– Ach. – Zało­żyła opa­skę na wil­gotne włosy. – No dobrze. Idź pod prysz­nic. Przy­niosę ci czy­ste ubra­nie.

– Dla­czego ten stra­żak wszedł do środka, kiedy wszy­scy inni już wyszli?

– To inspek­tor – wyja­śnił ojciec. – Będzie się sta­rał usta­lić przy­czynę pożaru. Gdyby nie ty, przy­by­liby znacz­nie póź­niej. Ale naj­waż­niej­sze, że Pete’owi i jego rodzi­nie nic się nie stało. Reena, a co ty robi­łaś na ulicy w środku nocy?

– Ja… – Zaczer­wie­niła się po czubki uszu na wspo­mnie­nie okresu. – Muszę coś powie­dzieć mamie.

– Nie będę się gnie­wał.

Spu­ściła głowę i wbiła wzrok w czubki stóp.

– Pro­szę, to oso­bi­sta sprawa.

– Gib, czy mógł­byś zacząć przy­go­to­wy­wać wędliny? – zapy­tała od nie­chce­nia Bianca. – Za chwilę do cie­bie dołą­czę.

– Dobrze, dobrze – burk­nął i prze­tarł dłońmi oczy. – Ale ja bym się nie gnie­wał – powtó­rzył i zosta­wił je same.

– O czym nie chcia­łaś roz­ma­wiać z ojcem? Dla­czego ranisz jego uczu­cia w tak trud­nej chwili?

– Nie chcia­łam… Obu­dzi­łam się, bo… strasz­nie bolał mnie brzuch.

– Jesteś chora? – zapy­tała Bianca, odwra­ca­jąc się w stronę córki, i przy­ło­żyła jej dłoń do czoła.

– Zaczął mi się okres.

– Och, moja mała dziew­czynko! – Bianca przy­cią­gnęła Reenę do sie­bie i mocno przy­tu­liła. Zaczęła szlo­chać.

– Mamo, nie płacz.

– Nie… Ja tylko tak, chwilę. Tyle rze­czy, wszystko naraz. Moja mała Cata­rina. Tyle strat, tyle zmian. Moja _bam­bina_. – Lekko się odsu­nęła. – Dzi­siej­szej nocy zmie­ni­łaś się i dzięki temu ura­to­wa­łaś innym życie. Dzię­kujmy Bogu za to, co zdo­ła­li­śmy oca­lić, a ze stra­tami damy sobie radę. Jestem z cie­bie bar­dzo dumna.

Uca­ło­wała Reenę w oba policzki.

– Czy brzu­szek cią­gle cię boli? – Kiedy dziew­czynka ski­nęła głową, matka znów ją uści­skała. – Weź teraz prysz­nic, a póź­niej cie­płą kąpiel w mojej wan­nie. Od razu poczu­jesz się lepiej. Czy chcesz mnie jesz­cze o coś zapy­tać?

– Wiem, co robić.

Bianca uśmiech­nęła się, ale w jej oczach malo­wał się cień smutku.

– Idź teraz pod prysz­nic, pomogę ci.

– Mamo, nie mogłam tego powie­dzieć przy tatu­siu.

– Oczy­wi­ście, że nie. Masz rację. To sprawy kobiece.

Sprawy kobiece. Sły­sząc te słowa, poczuła się kimś lep­szym, a cie­pła kąpiel spra­wiła, że ból ustą­pił. Kiedy zeszła na dół, cała rodzina była już w kuchni. Gdy ojciec deli­kat­nie pogła­skał ją po wło­sach, Reena zro­zu­miała, że też już wie o wszyst­kim.

Przy stole pano­wała posępna atmos­fera, cisza wyni­ka­jąca ze zmę­cze­nia. Ale przy­naj­mniej Bella naj­wy­raź­niej – jak na razie – wypła­kała już wszyst­kie łzy.

Ojciec wycią­gnął rękę i poło­żył na dłoni mamy. Ści­snął ją i zaczął mówić.

– Musimy zacze­kać na wia­do­mość, że pogo­rze­li­sko jest już bez­pieczne. Wtedy zaczniemy sprzą­ta­nie. Nie znamy jesz­cze roz­miaru znisz­czeń, nie wiemy też, ile czasu upły­nie, zanim ponow­nie otwo­rzymy naszą piz­ze­rię.

– Będziemy teraz biedni. – Usta Belli zadrżały. – Wszystko znisz­czone, a my nie mamy pie­nię­dzy.

– Czy nie mia­łaś kie­dyś dachu nad głową, jedze­nia na stole i ubra­nia na grzbie­cie? – zapy­tała gniew­nie Bianca. – Tak się zacho­wu­jesz, kiedy spa­dły na nas kło­poty? Płacz i skargi?

– Cały czas pła­kała – zauwa­żył Xan­der, bawiąc się grzanką.

– Nie pyta­łam cię o to, widzę sama. Wasz ojciec i ja pra­co­wa­li­śmy codzien­nie przez pięt­na­ście lat, żeby uczy­nić z Sirico’s miej­sce miłe i ważne w naj­bliż­szym oto­cze­niu. A mój ojciec i matka budo­wali to miej­sce przez wię­cej lat, niż sobie wyobra­ża­cie. To boli. Ale prze­cież nie spa­liła się rodzina, tylko lokal. Odbu­du­jemy go.

– Ale co my zro­bimy? – zaczęła znów Bella.

– Cicho bądź, Isa­bello! – zgro­miła sio­strę Fran.

– Cho­dzi mi o to, co zro­bimy naj­pierw – ponow­nie ode­zwała się Bella.

– Sirico’s jest ubez­pie­czone. – Gib­son popa­trzył na sto­jący przed nim talerz jakby zdzi­wiony, że jest na nim jedze­nie. Ale natych­miast się­gnął po wide­lec i zaczął jeść. – Za te pie­nią­dze wszystko odbu­du­jemy i wyre­mon­tu­jemy. Mamy wła­sne oszczęd­no­ści. Nie będziemy biedni – dodał, patrząc surowo na śred­nią córkę. – Ale dopóki nie skoń­czymy, musimy żyć bar­dzo oszczęd­nie. Nie będziemy mogli poje­chać we wrze­śniu na week­end na plażę, jak zamie­rza­li­śmy. Jeśli ubez­pie­cze­nie nie wystar­czy, się­gniemy do naszych oszczęd­no­ści lub nawet weź­miemy pożyczkę.

– Nie zapo­mi­naj też – stwier­dziła Bianca – że zatrud­nieni u nas ludzie stra­cili pracę, przy­naj­mniej do chwili, aż ponow­nie uru­cho­mimy lokal. Nie­któ­rzy z nich mają rodziny. Nie tylko nas dotknęło to nie­szczę­ście.

– Pete, The­resa i ich dziecko – ode­zwała się Reena. – Zostali bez niczego. Bez ubrań, bez mebli. Mogli­by­śmy im coś dać.

– Tak. To dobrze, że o nich pomy­śla­łaś. Ale­xan­der, jedz jajka – dodała.

– Wolał­bym kulki kaka­owe.

– A ja wola­ła­bym futro z norek i bry­lan­towy dia­dem. Jedz. Czeka nas wiele pracy. Każdy będzie miał swój zakres obo­wiąz­ków.

– Ale nikt, abso­lut­nie nikt – oświad­czył Gib­son, wska­zu­jąc pal­cem Xan­dra – nie wcho­dzi do środka bez pozwo­le­nia.

– Poppi – bąk­nęła Fran. – Musimy mu powie­dzieć.

– Jesz­cze za wcze­śnie, żeby tele­fo­no­wać do niego z takimi wia­do­mo­ściami – wtrą­ciła Bianca, prze­su­wa­jąc jedze­nie na tale­rzu. – Ale wkrótce to zro­bię. Zadzwo­nię też do moich braci.

– Jak mogło do tego dojść? – spy­tała Bella. – Jak oni to wykryją?

– Nie wiem. To ich sprawa. My musimy poskła­dać to wszystko z powro­tem do kupy. – Gib­son pod­niósł kubek z kawą. – I poskła­damy.

– Drzwi były otwarte.

Gib­son skie­ro­wał wzrok na Reenę.

– Co takiego?

– Fron­towe drzwi były otwarte.

– Jesteś pewna?

– Widzia­łam. Na pewno się nie mylę. Było jasno… z okna buchał ogień. Może to Pete zapo­mniał je zamknąć.

Tym razem to Bianca chwy­ciła męża za rękę. Ale zanim zdą­żyła się ode­zwać, zadźwię­czał dzwo­nek u drzwi.

– Otwo­rzę. – Pod­nio­sła się z miej­sca. – Mamy dziś przed sobą długi dzień. Kto jest zmę­czony, powi­nien się prze­spać.

– Skończ­cie jedze­nie – pole­cił Gib­son. – Pozmy­waj­cie naczy­nia.

Szes­na­sto­let­nia Fran wstała razem z nim, obe­szła stół i przy­tu­liła się do ojca. Była szczu­pła i miała dużo wdzięku, a także kobie­co­ści, którą Reena dostrze­gała i zazdro­ściła sio­strze.

– Wszystko będzie dobrze. Urzą­dzimy to jesz­cze lepiej niż przed­tem.

– Cała moja córka. Liczę na cie­bie. Na was wszyst­kich – dodał. – Reeno, pozwól ze mną na chwilę.

Gdy razem wyszli z kuchni, usły­szeli, jak Bella wark­nęła:

– Święta Fran­ce­sca.

Gib­son wes­tchnął w duchu i popro­wa­dził Reenę do pokoju tele­wi­zyj­nego.

– Hm, posłu­chaj dziecko. Jeśli źle się czu­jesz, zwol­nię cię z kuchen­nych obo­wiąz­ków.

W pierw­szej chwili chciała pod­sko­czyć z rado­ści, ale poczu­cie winy wzięło w niej górę.

– Nic mi nie jest.

– Ale jeśli coś… będzie, po pro­stu powiedz.

Z roz­tar­gnie­niem pokle­pał ją po ramie­niu i wyszedł przed dom.

Reena patrzyła na ojca. Zawsze wyda­wał jej się taki wysoki, ale teraz miał przy­gar­bione ramiona. Chciała zro­bić to samo, co Fran – objąć go, powie­dzieć coś roz­sąd­nego – ale było już za późno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: