Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bliżej nieba - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,06

Bliżej nieba - ebook

Évelyne Marche, brytyjska pielęgniarka z Oxfordu, mieszka podczas I wojny światowej w okupowanej przez Niemców Brukseli, dzieląc czas pomiędzy pracę w szpitalu w dzień i w kawiarni wieczorem. A przynajmniej takie stwarza pozory… Nikt nie podejrzewa, że wypełnia również ważną szpiegowską misję dla belgijskiego ruchu oporu.

Pewnego dnia Éve dostrzega spadający samolot. Kiedy jako pierwsza dociera na miejsce wypadku, w rannym pilocie rozpoznaje kapitana Królewskiego Korpusu Lotniczego, Simona Forrestera. Ryzykując życie, ukrywa go przed Niemcami, jednak niebezpieczeństwo narasta i mnożą się tajemnice…

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-89-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

BRUKSELA 1917

Słowa spadały z nieba niczym manna. Évelyne Marche złapała jedną z niebieskich ulotek fruwających nieopodal Pałacu Królewskiego i spojrzała na jej treść, chociaż znała ją już na pamięć. Uniosła głowę, chcąc wypatrzyć samolot, teraz zasłonięty ciemnymi chmurami na październikowym niebie. Cichy jęk silnika mieszał się z kanonadą artylerii dochodzącą z frontu i Évelyne natychmiast poczuła znajomy ból wywołany wspomnieniem innego miejsca i czasu.

Zerknęła na trzymaną w ręce ulotkę. „Odwagi, nadchodzi ocalenie” – głosiły drukowane słowa.

To nie pierwszy raz dzielny aliancki lotnik przechytrzył działa przeciwlotnicze, by przynieść mieszkańcom Brukseli odrobinę nadziei. Przez te trzy lata padało wiele takich obietnic, lecz żadnej z nich nie dotrzymano miastu pod niemiecką okupacją, gnębionemu wojną. Z każdym kolejnym gradem ulotek powracał ból pamięci o tych, których straciła: o wuju, o siostrze, bracie... i o mężczyźnie, którego kochała.

Dni i noce wlekły się bez końca, a powtarzane na okrągło te same puste obietnice aliantów stawały się powoli męczące, nawet irytujące w swojej naiwności, gdyż nie mogły się spełnić. Aż do dziś.

Nerwowe wyczekiwanie przyprawiło ją o przyspieszone bicie serca, zerknęła znów na chodnik usłany niebieskimi ulotkami. Właśnie skończyła dyżur pielęgniarski w szpitalu polowym zaaranżowanym naprędce w Pałacu Królewskim i wciąż miała w pamięci rozmowę z francuskim kapralem, Jeanem Duvalem.

– Nadchodzi ocalenie – powtórzyła szeptem i tym razem obietnica nabrała nowego znaczenia.

Wcześniej udało się jej ustalić miejsce pobytu Nicolasa i Zoé.

Wstrząsała nią burza uczuć. Éve nie mogła zapomnieć o niemieckim szturmie na belgijskie miasteczko uniwersyteckie Louvain sprzed trzech lat. Tej nocy zniknęli jej siostra i brat, a matka nie wiedziała, czy leżą pogrzebani pod ruinami, czy zostali wywiezieni do niemieckiego obozu pracy.

„Twój brat i siostra byli w transporcie, ale niedaleko Liège udało im się uciec razem z moimi kuzynami do Francji”. Éve było niezwykle trudno w to uwierzyć. Jej zdawkowe pytanie o rodzinę pacjenta sprowokowało opowieść o tym, jak jego cioteczni bracia, Armand i Michel Rousseau, poznali Zoé i Nikkiego w pociągu wiozącym jeńców do obozu. Całej czwórce udało się uciec na południe, w kierunku Anor we Francji, niedaleko granicy belgijskiej. To był naprawdę cud.

Éve pragnęła jak najszybciej przekazać tę nowinę matce, więc prędko pozbierała ulotki i upchnęła je do kieszeni fartucha. Przynajmniej z papieru był jakiś pożytek, na ich niezadrukowanych stronach matka rysowała szablony do koronek, które wyrabiała.

Éve poprawiła chustę, otuliła się ciaśniej kobaltowoniebieską peleryną i ruszyła w drogę ulicą Sols – od kawiarni wuja i ciotki dzieliły ją trzy przecznice. Marie i Lucien Bernard mieli też mieszkanie nad kawiarnią, do którego przyjęli Éve i jej matkę po zniszczeniu Louvain.

Kobieta przyspieszyła kroku na myśl o tym, jak ogromną radość sprawi matce wiadomość o jej dzieciach. Dzieciach... Już absolutnie nimi nie byli. Nicolas miał skończyć wkrótce czternaście lat, a Zoé była już od jakiegoś czasu osiemnastolatką.

Éve spojrzała na zegarek. Wpół do piątej. Szkoda, że nie odbyła tej rozmowy z kapralem w poprzednim tygodniu, zaraz po tym, gdy do nich trafił, a nie dziś, tuż przed jego wyjazdem do szpitala jenieckiego w Niemczech. Biuro paszportowe było już o tej porze nieczynne.

Zdławiła niecierpliwość. I tak, zanim mogła w ogóle pomyśleć o uzyskaniu pozwolenia na wyjazd z Brukseli, musiała najpierw opracować plan przekroczenia granicy okupowanej Francji, znaleźć rodzeństwo i przerzucić je do Belgii.

Jakby tego nie wystarczyło, upływający czas działał na jej niekorzyść. Zdaniem kaprala sytuacja we Francji wyglądała równie ponuro jak w Belgii, tutaj również Niemcy zmuszali młodych mężczyzn powyżej czternastego roku życia do pracy we frontowych okopach. A Nikkiemu pozostało do urodzin zaledwie parę tygodni. Był przecież jeszcze dzieckiem, a już mógł się znaleźć w ogniu walki, w której musiałby albo zabijać, albo dać się zabić.

W jej myśli wkradł się nagle obraz z przeszłości. Błysk noża... zakrwawiony szary mundur... i również szare oczy chłopca, rozszerzone ze zdziwienia.

Odepchnęła wspomnienia, choć poczucie winy i smutku jeszcze pozostało. Przystanęła na chwilę, odetchnęła głęboko i powzięła ważną decyzję. Musiała odnaleźć Nikkiego i Zoé, a następnie ściągnąć ich do Belgii. Tutaj mogła zorganizować im przerzut do Holandii, a potem do domu, do Anglii.

Szybkim krokiem poszła dalej i już wkrótce dostrzegła kawiarnię. Jak zwykle na widok tak wielu mundurów poczuła napięcie. Niemieccy żołnierze zalali cały ogródek kawiarenki Chez Bernard, siedzieli przy pięknie nakrytych stolikach, śmiali się, żartowali i palili cygara z obciętymi końcami. Wydawali się nie pamiętać o wojnie; spokojnie napełniali brzuchy Rindergulaschem wuja Luciena, przyrządzanym z mięsa z puszki, i Spätzle’ami w belgijskim stylu, popijając to wszystko belgijskim piwem z pianką.

Zapach jedzenia wywołał u niej skurcze żołądka, kiedy wchodziła po zewnętrznych schodach do swojego mieszkania. Pijcie dalej – pomyślała, obrzucając żołnierzy przelotnym spojrzeniem. Za pół godziny miała zmienić fartuch pielęgniarki na fartuszek kelnerki. Pomagając wujowi i ciotce, mogła uzyskać użyteczne informacje od podchmielonych niemieckich gości.

– Siostro!

Zesztywniała i odwróciła się na schodach. Kilku żołnierzy pomachało jej ręką na powitanie. Rozpoznała w nich byłych pacjentów i lekko skinęła głową.

Éve bardzo zależało na utrzymaniu wizerunku siostry Marche z Belgijskiego Czerwonego Krzyża, gdyż ta rola zapewniała jej większe bezpieczeństwo, nawet gdy pracowała w kawiarni. Asystowała przy operacjach wielu żołnierzy, zakładała im szwy, kąpała, ocierała pot z czoła. Ten intymny kontakt sprawiał, że stęsknieni za ojczyzną, samotni żołnierze nie dopatrywali się w jej działaniach niczego więcej, aniżeli tylko pielęgniarskiej troski.

Szła dalej po schodach, myśląc o tym, co przyniesie wieczór. Ostatnio odnosiła wrażenie, że coraz mniej Niemców mieszka w Brukseli. Tego ranka dowiedziała się nawet, że wielu stacjonujących w mieście, łącznie z agentami tajnych służb i ekipą generała von Falkenhausena, miało otrzymać rozkaz wyjazdu na front.

Odnotowała w pamięci, żeby o tym zameldować, i weszła do mieszkania. Czekał ją wyjątkowo długi wieczór. Po zakończeniu pracy w kawiarni musiała jeszcze pojechać na rowerze na obrzeża Forêt de Soignes po zapowiadany zrzut. Rozkaz od MI6 z Rotterdamu brzmiał jasno: „Odbiór paczki o 23. Klasztor Groenendaal”. Dolina Groenendaal stanowiła część lasu Soignes, a paczka oznaczała agenta, Éve nie wiedziała jednak, czy ma go potem zawieźć z powrotem do miasta, chociaż było to z pewnością wykonalne, nawet na rowerze. Tak czy inaczej, do doliny jechała dopiero na jedenastą wieczorem, więc po pracy miała szansę na krótką drzemkę.

Musiała się przebrać, ale najpierw postanowiła porozmawiać z matką. Przeszła przez foyer, a potem przez krótki korytarzyk i zatrzymała się w kuchni, patrząc z ulgą na podłużny stół i puste krzesła, wolne od niemieckich stołowników.

Okupacja sprowadziła do Brukseli tysiące wojskowych, którzy zajmowali wszystkie wolne pokoje i hotele, gdyż cesarz Wilhelm II przekształcił miasto w swój prywatny garnizon. Wielu Belgów musiało zakwaterować w swoich domach niemieckich żołnierzy. Dwaj oficerowie użytkujący obecnie drugi poziom mieszkania byli ostatnimi z długiej listy gości, przez których panowała tu teraz nieznośna ciasnota.

Éve zaczęła się zastanawiać, czy porucznicy Wolfe i Kraus jedzą już na dole kolację. Jeżeli tak, nadarzała się okazja, by przeszukać ich pokoje. Weszła dalej do mieszkania. Po prawej znajdowała się największa sypialnia należąca do jej wuja i ciotki, na wprost mieścił się pokój, dawniej zwany szwalnią. Mama spędzała tam większość czasu. Éve przystanęła przy drzwiach. Louise Marche przycupnęła na krześle pod wychodzącym na wschód oknem, ubrana jak zwykle w ciemną spódnicę obszytą czarną krepą. W jej kasztanowatych włosach widniały siwe pasma, głowę pochylała nad stolikiem z tuzinami drewnianych klocków z nićmi, z których kilka tańczyło w jej palcach, wyrabiających nową koronkę.

– Bonjour , mamo – odezwała się Éve. – Jak się masz?

Louise uśmiechnęła się lekko i popatrzyła z roztargnieniem na córkę, zwracając ku niej orzechowe oczy.

– Czy to ty, Zoé?

Pytanie, zadane wysokim, cichym głosem, rozdarło serce Éve. Wojna zmieniła wszystkich, ale w szczególności mamę, niegdyś tak piękną i pełną życia. Éve wciąż pobrzmiewał w pamięci jej śmiech, którym odpowiadała na żarty swego męża, profesora Nicolasa Marche’a, gdy siedzieli przy rodzinnym stole, a tata bawił bliskich anegdotami o studentach. Ale to należało już do przeszłości, do czasów sprzed śmierci taty, do świata, w którym nie było wojny.

Mama wróciła do swych klocków, lekki uśmiech nie zniknął jednak z jej ust. Wydawało się, że myślami wciąż wędruje w tamtych lepszych czasach.

– Mamo, to ja, Éve.

– Ależ oczywiście. – Kobieta podniosła wzrok i tym razem na jej twarzy malowało się skupienie. – Nie przejmuj się, ma petite . Czasem, gdy tak tutaj siedzę, myślę o Zoé i Nikkim. Na chwilę udaje mi się zapomnieć.

Jej oczy zasnuł na moment cień smutku, jednakże zaraz wróciła do pracy przy najnowszej robótce.

Przed wejściem do pokoju Éve chciała podzielić się z matką dobrą nowiną, ale teraz zawahała się lekko. Kapral Duval już od wielu miesięcy nie utrzymywał korespondencji z kuzynem, Armandem Rousseau. A jeśli Nikkiego i Zoé nie było już w Anor? Wokół szalała wojna, wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Mogli przecież uciec z miasta.

Popatrzyła na wyniszczoną smutkiem twarz matki i postanowiła zaczekać. Mama wycierpiała dotąd więcej, niż mógł wytrzymać człowiek. Éve nie chciała jej dawać fałszywej nadziei.

– Jadłaś kolację? – spytała zamiast tego.

Matka nie brała prawie niczego do ust, choć wuj Bernard z uwagi na kawiarnię otrzymywał większe niż inni, chociaż i tak niewystarczające, przydziały jedzenia. Stało się to możliwe, ponieważ posiłki z Chez Bernard wysyłano Niemcom, również do ekipy generała von Falkenhausena.

– Mamo? – naciskała Éve, gdyż matka wciąż nie odpowiadała.

– Oui . Teraz, chère , pozwól mi wrócić do pracy. To ostatnia, specjalna koronka dla madame Bissette. Muszę ją skończyć na wieczór, tak jak inne na sprzedaż.

Évelyne popatrzyła na misterną robótkę w stylu koronek z Brugii, której wykonanie kosztowało naprawdę mnóstwo pracy. Żony niemieckich oficerów przychodzące do butiku madame Bissette przy Grand-Place z radością witały każde dzieło jej matki, gdy tylko pojawiało się w sklepie.

„Specjalną” koronkę, którą mama musiała upleść szybciej niż zwykle, madame Bissette przekazywała natomiast kupcowi wyrobów włókienniczych z Brukseli. Stamtąd robótka wędrowała na frachtowiec płynący przez rzekę Skaldę do Holandii, a dalej do siedziby kwatery głównej brytyjskich służb specjalnych w Rotterdamie.

Éve patrzyła z podziwem na poruszające się szybko palce matki, która wplatała w koronkę zaszyfrowaną informację, zawierającą niezmiernie ważne dane dla aliantów – liczbę oddziałów niemieckich, koni i artylerii przyjeżdżających i odjeżdżających z dworca kolejowego w Brukseli.

– Zabiorę ją rano – powiedziała w końcu Éve. – Przyniosłam ci też ulotki, na których możesz rysować wzory. Trochę się pogniotły, ale postaram się je wyprasować. – Odwróciła się do drzwi. – Muszę się teraz przygotować do pracy, zajrzę do ciebie później.

Éve weszła na schody prowadzące na kolejne piętro i przystanęła pod drzwiami pokoju poruczników. Nasłuchiwała chwilę, a potem lekko zapukała. Przekonana, że zeszli na dół na kolację, wślizgnęła się do środka.

Ich spartańskie zwyczaje nie uległy zmianie. Bliźniacze łóżka były starannie posłane, w szafie zaś wisiały dwa szare mundury. Na drewnianej komódce leżały dwa zestawy past i szczotek do butów, w kącie stały dwa płócienne plecaki, obok nich karabiny oparte o ścianę.

Z mocno bijącym sercem nadstawiła ucha, ale nie dochodził do niej żaden podejrzany dźwięk. Rozpoczęła poszukiwania, najpierw wsunęła ręce pod materace, następnie sprawdziła szuflady komódki, plecaki i szafę.

W kieszeni jednego z mundurów znalazła list adresowany do porucznika Krausa, nadany przez kwaterę główną generała von Falkenhausena w Pałacu Królewskim. Wysunęła ostrożnie wiadomość z koperty i szybko przebiegła ją wzrokiem, wdzięczna już nie po raz pierwszy za lekcje niemieckiego w Somerville.

List zawierał rozkaz powrotu na front w Passchendaele w terminie dwóch tygodni. Szybko przeszukała kieszenie drugiego munduru i znalazła podobny list adresowany do porucznika Wolfe’a. Znów zaczęła się zastanawiać nad masowymi wyjazdami Niemców z Brukseli. Czyżby naprawdę można było mieć nadzieję na to, że sprawy przybrały dla nich zły obrót? Przegrywali wojnę?

Nie znalazła nic nowego, co miałoby znaczenie dla aliantów. Zmarszczyła czoło, schowała listy do kopert i weszła na schody prowadzące na strych, gdzie mieszkała, żeby się przebrać. Zapowiadało się na to, że już niedługo przybędą do nich nowi niemieccy lokatorzy, znów zaczną naruszać ich prywatność i w dodatku nie wiedziała, kim będą. Może nawet funkcjonariuszami tajnej policji? Na samą myśl aż się wzdrygnęła.

– Dzięki Bogu, jesteś wreszcie! – powitał ją lekko zasapany wuj Lucien. Stał za barem. Jego przerzedzone ciemne włosy były zaczesane na bok, a okrągła twarz przybladła. – Te szkopy zachowują się, jakby nic nie miały w ustach od miesiąca, po prostu pożarły mój gulasz i szpecle. – Rąbkiem fartucha otarł spocone czoło. – Podawałem im jedzenie, Laurette sprzątała stoliki, a i tak nie mogliśmy z tym wszystkim nadążyć.

Laurette była córką sąsiadów, państwa Fontaine’ów. Pan Fontaine nie popierał pracy córki w firmie, która karmiła Niemców, jednak jego pragmatyczną żonę cieszyły dodatkowe pieniądze dla rodziny.

– Zacznę, jak tylko porozmawiam z ciocią – powiedziała Éve, zdejmując biały fartuszek z haczyka wbitego w ciemną boazerię za barem.

Wewnątrz kawiarni wszystkie stoliki były zajęte, lecz i tak dwa razy tyle żołnierzy zasiadało w kawiarnianym ogródku. Towarzyszyły im belgijskie dziewczyny, które z tego powodu spotykały się z ostracyzmem ze strony rodaków niemogących im wybaczyć bliskich kontaktów ze „szwabami”.

Éve dostrzegła, że jedna z dziewcząt próbuje przypudrować siniaka na policzku, i zamarła, gdyż znów powróciły do niej wspomnienia tamtych zdarzeń. Leży na ulicy... człowiek z bliznami na twarzy przyciska ją do chodnika, próbuje wydobyć krzyk z zaciśniętego gardła...

Zadrżała, zaczerpnęła powietrza i odepchnęła od siebie ten obraz. Niewielu ludzi rozumiało fakt, że większość tych kobiet nie miała innego wyboru; kiedy którąś z nich zaczynał się interesować jakiś niemiecki żołnierz, potrzeba przeżycia i lęk przed głodem okazywały się silniejsze niż troska o godność czy reputację. Éve sama doświadczyła pogardy ze strony Belgów. Nie dość, że pracowała w szpitalu prowadzonym przez Niemców, to jeszcze zarabiała pieniądze w firmie wuja serwującej posiłki wrogom.

W kuchni zastała Laurette, która zmywała naczynia, a ciocia Marie stała przy żeliwnej kuchni i mieszała parujący gulasz w ogromnym garnku, jednocześnie pilnując szpecli skwierczących w rozgrzanym tłuszczu na patelni obok. Włosy ciotki wysunęły się spod błękitnej chusty i udekorowały kołnierz fartucha połyskującą falą barwy miodu.

Odwróciła się do Éve.

– Dzięki Bogu! Jak to dobrze, że jesteś!

– Wuj mówił, że macie mnóstwo pracy.

Ciocia Marie prychnęła ze złością i przyjrzała się Éve.

– Ładnie wyglądasz.

Éve poprawiła białą chustkę na głowie i wygładziła zniszczoną fioletową spódnicę. Tego dnia odważyła się nawet spryskać wodą różaną.

– Merci, tante .

Ciotka zerknęła na Laurette i znów wróciła spojrzeniem do Éve.

– I musisz to nosić? – bardziej stwierdziła niż zapytała, wskazując podbródkiem na coś, co najwyraźniej budziło jej irytację.

Éve zerknęła na wpięty w bluzkę Krzyż Żelazny. „Za niestrudzoną pracę dla rannych niemieckich żołnierzy” – powiedziano jej podczas dekoracji, gdy wróciła do Brukseli. Podejrzewała jednak, że odznaczenie miało raczej związek z faktem ocalenia majora Ottona Reinhardta, administratora szpitala, który przebywał w Louvain, kiedy rozpętało się tam piekło.

– Tak jest lepiej, ciociu.

Dzięki odznace w oczach niemieckich żołnierzy stawała się bohaterką i nie śmieli jej molestować. Krzyż Żelazny przydawał się również jako klucz do ważnych sekretów.

Ciotka Marie mruknęła coś niechętnie na znak zgody. Choć teraz serwowali posiłki niemieckim okupantom, przed wojną wujostwo Bernard zaliczało się do gorących belgijskich patriotów. Wiedzieli o pracy siostrzenicy dla ruchu oporu i nie próbowali się w nic wtrącać.

– Jak pięknie pachnie ten gulasz. Czy mogę skosztować? – spytała Éve, zmieniając temat. – Wujek czeka, zjem szybko.

Ciotka odwróciła się i podała dziewczynie talerz z gulaszem i łyżkę.

Éve uśmiechnęła się i podziękowała.

– Mama była na kolacji?

– Laurette zaniosła jej jedzenie na górę i dopilnowała, żeby zjadła.

– Oui – potwierdziła Laurette. Stała przy zlewie i kiwała głową. – Pani Marche zjadła połowę porcji gulaszu, ale nawet nie tknęła ciemnego chleba.

Éve zmarszczyła nos.

– W tym chlebie jest więcej wiórów niż mąki, więc wcale się jej nie dziwię. W każdym razie to dobrze, że poprawił się jej apetyt. Bardzo ci dziękuję.

Uśmiechnęła się do dziewczyny i szybko zjadła gulasz. Kiedy skończyła, wręczyła talerz Laurette.

– Mogę ci w czymś pomóc? – zwróciła się do ciotki.

– Zabierz brudne obrusy do blanchisserie Tulle’a, zanim zamknie.

– Masz coś dla darmowej jadłodajni?

Ciocia Marie uśmiechnęła się lekko.

– Niewiele zostało z wczorajszych potraw, ale zaniosłam wszystko rano do kuchni przy ulicy Madeleine.

Éve skinęła głową. Cieszyła się, że mogli pomóc przynajmniej kilku głodującym mieszkańcom Brukseli.

– W każdym razie wuj postawił twój rower w biurze – dodała ciotka, wskazując podbródkiem spiżarnię.

– Też bym chciała mieć rower – mruknęła Laurette, zakasała rękawy i zanurzyła ręce w spienionej wodzie do zmywania. – Ale tata mówi, że są za drogie.

– Ha! To wszystko dlatego – zaczęła ciotka – że dwa lata temu Niemcy zabrali nam rowery i posłali gumowe opony do Berlina. Przerabiają je na kule. – Kobieta ze złością zamieszała gulasz. – Pozwalają Belgom odkupić rowery po skandalicznie wysokich cenach i jeszcze żądają dodatkowych opłat za opony.

– Czemu Éve wolno zatrzymać rower? – spytała Laurette.

– Bo jestem pielęgniarką – odparła Éve. – W nagłych wypadkach muszę szybko dojechać do szpitala albo do mieszkania pacjenta.

– Lepiej idź pomóc wujowi – wtrąciła ciotka Marie, gdy dzwonek oznajmił przybycie kolejnych głodnych gości.

– Zdążę do monsieur Tulle’a przed szóstą – obiecała Éve i poszła na salę.

Niektórzy żołnierze, z Wolfem i Krausem na czele, byli już lekko podpici. Porucznicy dołączyli do drugiej dwójki żołnierzy i kołysząc się do rytmu, śpiewali swoją ulubioną piosenkę Der treue Husar.

– Proszę do nas dołączyć, piękna siostro – zaprosił ją do stolika Kraus, uśmiechając się szeroko pod ciemnym wąsem.

– Mehr Bier? – spytała z uśmiechem, przechodząc na niemiecki.

– Ja – potwierdzili zgodnym chórem.

Éve poszła po piwo i wróciła po chwili z czterema kuflami bursztynowego napoju. Postawiła je na stoliku i czekała, aż żołnierze wysupłają z kieszeni pieniądze.

– Wkrótce się rozstaniemy – oznajmił Wolfe żałobnym tonem, który jednak nie współgrał zupełnie z jego pijackim spojrzeniem. – Kazano nam wrócić na front.

– Będziemy za panią tęsknić, siostro – zawtórował Kraus, zbierając drobniaki ze stolika, by wręczyć je Éve. – I za pani pięknymi fiołkowymi oczami.

– I włosami ciemnymi jak Szwarcwald – dopowiedział Wolfe. – Choć zawsze chowa je pani pod tą brzydką chustką.

– Będzie was tu brakowało – przerwała Éve, świadoma uważnych spojrzeń żołnierzy siedzących przy innych stolikach. Pewnym gestem upchnęła resztę włosów pod chustę. – Byliście idealnymi lokatorami.

Nie dodała, że uznała ich za idealnych gości, gdyż upojeni piwem w nocy zwykle spali głębokim snem i nie mogli zauważyć, jak chyłkiem wymyka się z domu i potem do niego wraca. Miała nadzieję, że dwaj następni żołnierze okażą się równie nieszkodliwi.

– Kiedy wyjeżdżacie? – spytała, choć znała już odpowiedź.

– Za dwa tygodnie – odparł Wolfe, znów upił łyk piwa i otarł wąsy z piany. – Musimy jak najlepiej wykorzystać czas, jaki został nam w Brukseli, ja, meine Kameraden?

Zaczęli od nowa piosenkę, a Éve odeszła od ich stolika do innych klientów. Przynosiła im parujące talerze gulaszu i czubate porcje szpecli. Wuj przyjmował od niej pieniądze i mył na bieżąco kufle, aż kwadrans przed szóstą mogła wreszcie wyjść do pralni.

Zgodnie z umową w poniedziałki i czwartki Éve jeździła na rowerze załadowanym bielizną stołową z kawiarni do pralni monsieur Tulle’a przy ulicy Madeleine, na wprost kościoła Świętej Magdaleny, gdzie zamieniała brudne obrusy, fartuchy i inne rzeczy na czyste.

Chciała się szybko dowiedzieć, czy monsieur Tulle ma jakieś informacje do przekazania aliantom. Szkopy szykowały się chyba do jakiejś wielkiej bitwy, skoro Wolfe i Kraus mieli dołączyć do oddziałów na froncie.

Gdy wchodziła do środka, nad drzwiami zadzwonił dzwoneczek.

– Bonsoir, madamoiselle Marche .

Ojciec rodziny złożonej z żony i trzech córek, monsieur Tulle, stał za ladą, opierając dłonie o worek pełen czystej bielizny przygotowanej dla kawiarni. Wysoki, chudy mężczyzna patrzył łagodnie na Éve i trudno by było podejrzewać, że pracuje również dla belgijskiej podziemnej siatki szpiegowskiej La Dame Blanche.

Éve uśmiechnęła się miło.

– Jakieś problemy?

– Podarty fartuch, ale bardzo starannie zeszyłem pęknięcie.

Napięcie w jego głosie przyprawiło ją o przyspieszone bicie serca. Tulle miał z pewnością nowe wiadomości o niemieckich oddziałach.

– Doceniam pańską dbałość o szczegóły – odparła i podała mu worek, biorąc z lady przygotowane dla niej rzeczy.

Gdy wróciła do kawiarni, natychmiast odstawiła rower i zaczęła szukać rozdartego fartucha. Popatrzyła uważnie na nowy szew wzdłuż jednego z boków, pewna, że Tulle zręcznie umieścił wiadomość w materiale.

Tłumacząc, że musi szybko zajrzeć do matki, z fartuchem w ręku pobiegła na górę i z ulgą stwierdziła, że mama w dalszym ciągu siedzi przy swojej robótce.

Po dzisiejszym spotkaniu z agentem w Groenendaal musiała odszyfrować informację na temat liczebności oddziałów, koni i artylerii otrzymaną od monsieur Tulle’a. A mama mogła rozpocząć nową robótkę do wysłania przez madame Bissette do holenderskiego kupca.

Gdy zeszła na dół do kawiarni, stwierdziła z zadowoleniem, że Wolfe i Kraus mają już dobrze w czubie. Była pewna, że będą spać jak susły, co pozwoli jej spokojnie wykonać zadanie.

O siódmej dla Belgów rozpoczynała się godzina policyjna, Niemcy zwykle żłopali piwo do dziesiątej, ale Kraus i Wolfe poszli się położyć godzinę wcześniej. W kawiarni zostało jeszcze dwóch żołnierzy.

Éve zerknęła na zegarek. Nie zostało jej wiele czasu. Szybko poprosiła ostatnich klientów o wyjście z lokalu i przekręciła tabliczkę na drzwiach napisem: „Geschlossen” widocznym od zewnątrz.

Właśnie zamykała drzwi, gdy zobaczyła za nimi znajomą, uśmiechniętą postać w służbowym stroju pracowników Czerwonego Krzyża.

– Dominique! – rzekła, kiedy otworzyła wysokiemu, zwalistemu Francuzowi. – Co ty tu robisz?

– Postanowiłem, że wpadnę powiedzieć: „bonsoir” mojej ulubionej pielęgniarce, zanim pójdę do szpitala. – Karmelowe oczy Doma błyszczały wesoło. – Chyba można się tu jeszcze napić piwa. – Zwrócił pełne nadziei spojrzenie na bar, gdzie wuj Lucien wciąż podliczał kwity.

Éve popatrzyła na niego z dezaprobatą.

– Przecież masz zaraz dyżur, Dom. Nie zamierzam uczestniczyć w łamaniu prawa. – Uśmiechnęła się. – Ale możesz dostać filiżankę kawy.

Posmutniał i westchnął ciężko.

– Oui. I pewnie muszę się zadowolić czymś, co uchodzi za kawę, prawda?

– Tak, siadaj. – Poszła nalać napój sobie i Dominique’owi. Z powodu braków w dostawach żywności nawet prawdziwa kawa smakowała raczej jak żołędziówka, jaką pijali niektórzy Belgowie. Jako Brytyjka wolała herbatę, ale jej wojenna odmiana smakowała jeszcze gorzej niż kawa.

Zaniosła napoje na stolik i usiadła.

– Zaraz wychodzę na spotkanie, ale ty możesz zostać. Ciocia Marie i wuj Lucien będą jeszcze przez chwilę sprzątać.

– Na spotkanie? – Dominique wbił w nią wzrok. – Z kimś, kogo znam?

– Przesyłka – odparła krótko Éve.

– Na zamówienie Rotterdamu?

Skinęła głową. Przed rokiem Dominique wprowadził ją do La Dame Blanche, więc rozumiał, że Éve wykonuje zadanie dla brytyjskich służb specjalnych.

– Gdzie?

Upiła łyk kawy.

– W Groenendaal.

– Jedziesz dzisiaj do Forêt de Soignes? – Spochmurniał. – Uważaj na siebie. Pełno tam niemieckich patroli.

– Nie przewiduję żadnych problemów. – Wyjęła z kieszeni przepustkę wydaną przez Czerwony Krzyż i machnęła mu nią przed nosem.

– Personelu medycznego nie obowiązuje godzina policyjna, ale to nie znaczy, że szkopy nie mogą się czepiać. – Zmarszczył czoło. – Ale to będziesz miała na wierzchu? – spytał, wskazując podbródkiem Krzyż Żelazny.

Éve dotknęła odznaczenia.

– Pamiętam czasy, gdy ten Krzyż napawał cię niepokojem.

Francuz przez kilka miesięcy nie był pewien, czy traktować Éve jak sprzymierzeńca czy jak wroga.

– Oui – powiedział i na policzki wystąpiły mu rumieńce. – W końcu jednak zrozumiałem, jak go można wykorzystać. Na jego widok ranni Niemcy zakochują się w tobie na zabój i zaczynają ci zdradzać wszystkie frontowe sekrety.

Jej usta drgnęły w uśmiechu.

– Owszem, to pomaga.

– Pojadę z tobą. – Wychylił się i chwycił ją za rękę. – Wezmę karetkę i zawiozę cię na miejsce.

Wyzwoliła się delikatnie z jego uścisku. Przyjaźń Doma pomogła jej przetrwać wiele trudnych chwil, ale wyczuwała, że on oczekuje czegoś więcej. Trzy lata nie wystarczyły jednak, by zakończyć żałobę.

– Dziękuję ci bardzo, mon ami , ale na pewno sobie poradzę. – Wstała z krzesła. – Teraz muszę iść. Zostań i pij kawę.

Gdy znalazła się już na zapleczu, Laurette akurat żegnała się z wujostwem.

– Ciociu, muszę załatwić pewną sprawę – powiedziała Éve, kiedy tylko dziewczyna wyszła. – Wrócę najszybciej, jak się da.

Ciocia Marie wiedziała, że nie należy zadawać pytań.

– Zostawię otwarte drzwi. Uważaj na siebie.

Éve skinęła głową i popatrzyła na nią ciepło. Rozważała wcześniej, czy nie przekazać jej wiadomości o Nikkim i Zoé, ale w kawiarni był taki tłok, że nie miała okazji, by porozmawiać z nią sam na sam. Zerknęła na zegarek. Nowiny musiały zaczekać do następnego dnia.

Podekscytowana, poszła po rower. Tak bardzo pragnęła wierzyć, że jej brat i siostra są wciąż w Anor. Musiała tylko znaleźć sposób, żeby ich odzyskać, a w tym mogła jej pomóc La Dame Blanche. Pocieszona tą myślą, wyprowadziła rower przez kawiarnię, by wyjść na ulicę.

Dom wstał i otworzył przed nią drzwi.

– Uważaj na siebie.

Jego słowa trochę ją otrzeźwiły i przypomniały o niebezpiecznym zadaniu, jakie ma do wykonania.

– Obiecuję. – Pomachała mu na pożegnanie.

Rześkie nocne powietrze pachniało deszczem, z frontu nie dochodziły odgłosy strzałów. Éve stała przez chwilę bez ruchu, rozkoszując się ciszą, a potem poprawiła karbidową lampę na ramie. Zamierzała ją zapalić dopiero poza granicami miasta.

Ruszyła ulicą Sols, gdy dotarł do niej jęk silnika nad głową. Zatrzymała się, by spojrzeć w atramentowe niebo. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy – samolot leciał bardzo nisko nad miastem – różnił się jednak od tego, który słyszała po południu. Czyżby tym samolotem miał przybyć agent, na którego czekała?

Wzdrygnęła się z przerażenia, kiedy potężna eksplozja rozświetliła niebo, po niej nastąpił drugi huk i wreszcie trzeci, gdy działa przeciwlotnicze z Grand-Place trafiły w cel.

Ogłuszający ryk przebitego silnika przeszył uszy Évelyne, a oczom ukazała się jasna, ogniowa kula. Patrzyła z przerażeniem, jak samolot spada na ziemię i rozbija się w Parku Brukselskim kilka metrów od niej.

Ziemia się zatrzęsła, a serce zamarło jej w piersi.

Dom wybiegł z kawiarni, krzycząc po francusku, od strony Grand-Place rozległy się przeraźliwe gwizdki niemieckich żandarmów.

– Dom, sprowadź karetkę! – zawołała i pojechała co sił w kierunku, z którego dostrzegała łunę.

Szybko znalazła się w parku, zeskoczyła z roweru i podbiegła do wraku. Gdy objęła wzrokiem przerażającą scenę, czas nagle się zatrzymał: obok jednego ze skrzydeł samolotu leżał człowiek, połowa jego ciała płonęła. Drugi mężczyzna wylądował tuż przy płonącym silniku. Był ubrany w zwyczajny strój, nie mundur, z plecakiem od spadochronu na ramionach. Czy to właśnie z nim miała się dziś spotkać?

Od razu zaczęła gasić pierwszego rozbitka, ale spostrzegła, że nie żyje. Jego twarz była całkowicie spalona, tlący się wciąż strój wskazywał, że to pilot Brytyjskiego Korpusu Królewskiego.

Nie tracąc czasu, zdjęła mu natychmiast ze zwęglonej szyi nadal gorący nieśmiertelnik i schowała go do swojej kieszeni. Jeśli drugi mężczyzna rzeczywiście okazałby się agentem, mogła zaistnieć konieczność, by „pożyczyć” mu czyjąś tożsamość. Podbiegła do ocalałego i odciągnęła za nogi od płonącego silnika. Byłby kompletnym głupcem, gdyby i on miał na szyi identyfikator, ale musiała sprawdzić. Przykucnęła obok i odchyliła mu kołnierz.

Chwycił ją boleśnie za rękę.

Żył!

– Pomogę panu – syknęła po angielsku, a on rozluźnił uścisk. Éve zdjęła mu z ramion plecak i cisnęła go do ognia, a potem przewróciła delikatnie mężczyznę na plecy.

Wstrzymała oddech, ziemia zakołysała się jej nagle pod stopami. Przecież to niemożliwe...

Jednak w blasku płomieni udało się jej rozpoznać znajome rudawe włosy i mimo krwi okrywającej twarz wysokie kości policzkowe, wydatny nos, pełne usta...

Zwilżyła językiem wargi, w głowie jej szumiało. Czy to był człowiek... czy duch?

Kiedy dotknęła palcem boleśnie znajomego zagłębienia w podbródku, mężczyzna wzdrygnął się mocno i dopiero wtedy przeniósł wzrok na jej twarz.

Napotkawszy jego spojrzenie, zatonęła w tych cudownych szarych oczach, czasem ciemnych niczym chmury, a innym razem jasnych jak Morze Północne. Jego ciepła dłoń dotknęła jej dłoni, tym razem pieszczotliwie, a spod powiek wypłynęły łzy, tworząc dwie bruzdy na zakrwawionych policzkach.

Trzymała go za rękę, z trudem powstrzymując się od płaczu. Naprawdę żył, nie był duchem, ale mężczyzną z krwi i kości, zmartwychwstałym z przeszłości. Wrócił, choć myślała, że straciła go na zawsze.

Jej mąż.ROZDZIAŁ 2

Simon? – spytała ochrypłym, urywanym głosem.

Za sobą usłyszała ogłuszający świst gwizdków policyjnych. Gniewne okrzyki Niemców przybierały na sile; żandarmi z Grand-Place biegli na miejsce wypadku.

Jej mąż również ich usłyszał. Wygrzebał z kurtki małą skórzaną torebkę.

– Schowaj to – wyszeptał i gdy tylko odebrała od niego woreczek, stracił przytomność.

– Éve! – rozległ się nagle głos Doma.

Ukryła sakiewkę w kieszeni, zanim pielęgniarz przyklęknął obok.

– Karetka – powiedział, dysząc ciężko, i popatrzył za siebie w stronę ulicy. – Musiałem pobiec do Pałacu, żeby ją sprowadzić.

– On żyje – oznajmiła Éve. Delikatnie badała męża, szukając jednocześnie dokumentów czy innych dowodów jego tożsamości. – To zadziwiające, ale nie połamał rąk i nóg – stwierdziła, lecz duża ilość krwi płynąca z jego skroni nie pozwalała jej na radość. Miała jednak nadzieję, że rana głowy nie jest głęboka. – Zabierzmy go do szpitala, mógł przecież odnieść obrażenia, których nie widać.

Dom podniósł się z trawy w chwili, gdy dwaj niemieccy żołnierze doczłapali się na miejsce. Jeden z nich wciąż nie przestawał gwizdać.

Éve łypnęła na nich groźnie.

– Holen Sie eine Bahre! – warknęła.

Niemcy stali jednak jak wryci i gapili się na płonący samolot.

– Powiedziałam, żebyście przynieśli nosze! – powtórzyła, wskazując karetkę. – Schnell!

Widząc Krzyż Żelazny, wyprostowali się jak struny, zasalutowali i pospieszyli wykonać rozkaz.

Żandarmi wnieśli rannego Simona na noszach do ambulansu, a Dom schował z tyłu również rower Éve, która towarzyszyła mężowi w drodze do szpitala.

– Mówił coś? – zapytał Dom.

Kobieta ledwo słyszała jego głos, wyglądając na zewnątrz z otwartej karetki. Z trudem udało jej się rozpoznać budynek Muzeum Instrumentów, który właśnie mijali.

Jej ukochany żył! Łzy radości i niedowierzania napłynęły jej do oczu, zacisnęła mocno dłonie, by ukryć ich drżenie. Przez trzy długie lata opłakiwała męża, przekonana, że straciła go na zawsze...

Ból przeszył jej serce, gdy przypomniała sobie wiadomość o jego śmierci, która obróciła jej świat w gruzy. A jednak on tu był, oddychał, żył... Odwróciła się i wyjrzała przez małe okienko na tył karetki, by popatrzeć na ukochanego i upewnić się, że nie śni.

Leżał nieruchomo w ciemnościach. Serce waliło jej jak młotem, za gardło chwycił strach. Może odniósł poważne obrażenia wewnętrzne? Boże, czy on umrze?

– Éve? Słuchasz mnie?

Głos Doma przerwał te ponure rozmyślania. Wyprostowała się na siedzeniu i popatrzyła na niego w mroku.

– Był nieprzytomny – odparła, siląc się na spokój.

– Wydawało mi się, że coś ci dał...

– On... on tylko jęknął i uniósł do mnie dłoń, zanim zemdlał. Może widziałeś właśnie ten gest.

Bardzo niechętnie okłamywała przyjaciela, ale przed wyjawieniem tożsamości tego szczególnego pacjenta najpierw musiała sama zorientować się w sytuacji. Przymknęła oczy i opanowała łzy. Gdzie on się podziewał tyle czasu? Skoro żył, czyje szczątki odnaleziono po zestrzeleniu samolotu? Po tej katastrofie przed trzema laty? Myśli Éve wirowały niczym liście na silnym wietrze. Czy Simon próbował ją odnaleźć?

W drodze do szpitala Dom nie odezwał się już ani słowem i Éve była mu wdzięczna za to milczenie. Kiedy tylko znaleźli się na miejscu, drugi pielęgniarz Czerwonego Krzyża szybko podbiegł do karetki.

– Dobre tempo – stwierdził Felix Giroux, Belg i członek La Dame Blanche. Mężczyzna błysnął zębami w uśmiechu. – Potrzebujecie pomocy?

– Zabierzmy go do lekarza.

Mężczyźni wynieśli Simona z karetki. Éve ruszyła za nimi do szpitala, a tam przebrała się natychmiast w fartuch pielęgniarski. Sakiewkę, którą dostała, upchnęła za gorset.

Gdy weszła na salę operacyjną, Simon leżał już na stole. Z mocno bijącym sercem szybko włożyła mu na szyję zielony nieśmiertelnik nieżyjącego pilota. Bez wojskowego identyfikatora zostałby uznany za szpiega i skazany na śmierć.

Doktor Ambroise wszedł na salę, gdy kończyła rozcinać mężowi ubranie. Na jego widok Éve podziękowała w myślach za to, że akurat belgijski lekarz, a nie niemiecki ordynator oddziału pełnił tego dnia dyżur.

Doktorowi Ambroise’owi towarzyszyła młoda Belgijka, nowa w szpitalu.

– Sama zajmę się pacjentem, siostro – oznajmiła stanowczo Éve tonem przełożonej.

Skupiła uwagę na mężu, a gdy ocierała mu krew z twarzy, znów poczuła ucisk w gardle. Powędrowała spojrzeniem za swoją dłonią, obejmując wzrokiem drogie, znajome rysy.

– Rana głowy nie jest szczególnie groźna – powiedział doktor. – Ale wciąż nie możemy wykluczyć obrażeń wewnętrznych. Zostawimy go na noc na obserwacji i zbadamy ponownie rano.

Éve poczuła ukłucie strachu. Doktor Ambroise miał rację. Simonowi wciąż groziło niebezpieczeństwo. Oprócz rany w głowie miał kilka złamanych żeber. Gdy skończyła zakładanie szwów na skroni Simona, Dom i Felix obandażowali mu mocno klatkę piersiową i zabrali na słabo oświetloną salę, niegdyś balową.

Obecnie przestronne pomieszczenie służyło za oddział szpitalny, który mieścił dwa tuziny pacjentów. Podleczonych niemieckich żołnierzy wysyłano do domów albo z powrotem na front, aliantów wywożono do szpitali jenieckich w Niemczech.

– Ułożę go wygodnie – odezwał się Dom, gdy Felix odszedł już od łóżka.

– Ja się nim zaopiekuję – odparła Éve, siląc się na swobodny ton. – Jeszcze nie byłeś na obchodzie.

– A ty nie masz przypadkiem żadnej sprawy do załatwienia?

Éve pomyślała o misji w Forêt de Soignes. Patrząc na nieprzytomnego męża, przypomniała sobie o jego spadochronie. Armia brytyjska nie prowadziła do tej pory desantów spadochronowych, ale MI6 podlegał innym prawom. Czyżby Simon okazał się agentem, z którym miała się spotkać?

– Już nie jestem tego taka pewna, Dom – szepnęła.

Podniosła wzrok i pochwyciła jego spojrzenie. Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Skinął tylko głową i wyszedł z sali.

Éve wstała i na drżących nogach poszła po miskę z wodą oraz po bandaże i szmatki przechowywane w przeciwległym końcu sali. Niemieccy żandarmi stojący przy wejściu na jej widok zasalutowali i trzasnęli obcasami.

Wróciła do męża i ustawiła przy łóżku parawan, by odgrodzić go od innych pacjentów i od żołnierzy. A potem zaczęła go myć, czule ścierając ślady krwi i brudu z jego twarzy, szyi i rąk.

Popatrzyła na zielony identyfikator, który powiesiła mu wcześniej na szyi, a z kieszeni wyjęła drugi, czerwony, przeznaczony dla niemieckich rąk .

– Chandler J.L., kapitan, Królewski Korpus Lotniczy... – przeczytała szeptem.

Ścisnęła plakietkę i szybko zmówiła modlitwę za zmarłego. Choć po kapitanie Chandlerze pozostał tylko pięciocyfrowy numer, jego śmierć mogła ocalić życie jej męża.

Przeniosła spojrzenie na Simona, który leżał nieruchomo na łóżku z poranioną i posiniaczoną twarzą. Od czasu, gdy widziała go ostatnio, bardzo schudł, rysy twarzy wyraźnie mu się wyostrzyły. Znów zaczęła się zastanawiać, co się z nim działo przez te trzy lata.

Przesunęła palcami po jego włosach, twarzy, ramionach. Wyczuła jego muskuły i ciepło ciała i ta jego fizyczna obecność nieco ją uspokoiła. Kusiło ją, by zaryzykować i położyć się obok niego na łóżku, przytulić, wdychać jego zapach. Tak długo nie była w jego ramionach...

Ale tajna niemiecka policja, zwana „berlińskimi wampirami”, mogła się tu zjawić lada chwila. Wiedziała, że zechcą zobaczyć jej męża, nawet teraz, gdy był w tak ciężkim stanie. Na razie mogła uniemożliwić im kontakt z Simonem, ale co potem, kiedy odzyska przytomność? Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby go ochronić. Sięgnęła po bandaż i owinęła mu głowę. Skronie i okolice oczu wciąż miał posiniaczone i opuchnięte, więc zasłoniła mu bandażem całe czoło. To mogło utrudnić rozpoznanie. Nie miała pojęcia, skąd przyleciał i jakie były jego plany.

Wszystkie te zabiegi zajęły jej mnóstwo czasu i zrobiło się późno. Otuliła śpiącego męża kocami. Cieszył ją jego równy, spokojny oddech. Morfina pozwalała mu odpocząć, a Éve miała nadzieję, że Simon nie uległ żadnym obrażeniom oprócz tych, którymi się już zajęli.

Nie chciała zostawić męża, ale musiała jeszcze odkodować dla matki na jutro wiadomość od monsieur Tulle’a. Od raportów przekazywanych brytyjskiemu wywiadowi przez La Dame Blanche zależało niejedno ludzkie życie.

Stojąc teraz w słabo oświetlonej sali, chłonęła jego widok i czuła się tak, jakby jej twarz obmywał chłodny belgijski deszcz. Pochyliła się nad łóżkiem, dotknęła lekko ustami jego warg, a ich kształt i dotyk odczuła jak powrót do domu. Ostatni raz pogładziła jego policzek, odsunęła parawan i wyszła z sali.

Już po chwili zobaczyła, że Dom stoi niedaleko biura administratora budynku i kłóci się z dwoma Niemcami z tajnej policji. Odwrócił się nagle z zagniewaną miną, ale na widok koleżanki z pracy twarz mu złagodniała. Pomachał do niej ręką.

Éve rozpoznała Jägera, niskiego, gładko ogolonego mężczyznę o jasnych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Miał nowego współpracownika – dobre trzydzieści centymetrów wyższego, ubranego w czarny, modny płaszcz. Pod jego orlim nosem pyszniły się zadbane, lśniące wąsy. Na widok Krzyża Żelaznego Éve przymrużył oczy.

– Fräulein Marche, to Herr Schultz. Chcemy porozmawiać z więźniem.

Ze ściśniętym ze strachu żołądkiem Éve popatrzyła na Jägera, siląc się na przyjazny wyraz twarzy.

– Pacjent ma poważną ranę głowy i wciąż nie odzyskał przytomności. Może przyjdą panowie jutro? Do tego czasu powinien się już obudzić.

– Udało się pani czegoś dowiedzieć? – Tym razem zabrzmiało to jak rozkaz. – Gdzie są jego dokumenty?

Poczuła nagły skurcz serca i omal nie przycisnęła ręki do gorsetu, w którym schowała sakiewkę. Tym wampirom niewiele było trzeba, by zabrać kogoś na przesłuchanie, któremu często towarzyszyły tortury.

– Zdjęłam mu to z szyi – rzekła. Z trudem zdobyła się na spokój, wręczając Jägerowi czerwoną plakietkę. – Możecie sprawdzić jego ubranie, ale nic innego nie znaleźliśmy. Jestem pewna, że jutro będzie mógł odpowiedzieć na wasze pytania.

– Kapitan Chandler... – Schultz wodził palcem po nieśmiertelniku, a Évelyne modliła się w duchu, żeby Simon nie odzyskał przytomności albo żeby przynajmniej milczał do czasu, gdy mu przedstawi jego nową tożsamość.

– A ten drugi mężczyzna? – spytał Jäger.

– Nie żyje – odparł Dom. – Gdy ugaszono płomienie, patrol uliczny natychmiast skontaktował się z Katolickim Stowarzyszeniem Żołnierzy. Zabrali już jego szczątki do pochówku. Nie wiem, czy miał identyfikator. Jego ciało było prawie zwęglone.

– Porozmawiaj z patrolem i dowiedz się, co znaleźli na miejscu wypadku – powiedział Jäger do Schultza i odwrócił się do Éve. – Wrócimy jutro – oznajmił.

– Moi ulubieńcy – mruknęła, gdy wreszcie sobie poszli.

Dom popatrzył na nią z rozbawieniem.

– Są jak bliźniacy, nie uważasz?

Mimo złego nastroju Éve zdobyła się na uśmiech.

– Jak dzień i noc. – Ziewnęła ukradkiem. – Pacjent jest umyty i odpoczywa. Idę do domu.

– Jesteś na pewno zmęczona, chérie . Chcesz, żeby Felix cię podwiózł?

Pokręciła odmownie głową.

– Mam rower. Mieszkam przecież o parę przecznic stąd.

Zimne nocne powietrze przypominało o jesieni. Gdy jechała do domu, rześki wiatr chłodził jej twarz. Myślała wciąż o tym, jak stoi przed Jägerem i Schultzem i czując suchość w ustach, kłamie jak z nut, choć prawda leży nadal w sakiewce tuż przy jej mocno bijącym sercu.

Dojechała do domu i zabrała rower na górę. Budynek tonął w ciemnościach, czarne zasłony w oknach nie przepuszczały światła – był to kolejny sposób, w jaki Niemcy utrudniali nocnym pilotom orientację w terenie.

Gdy rower już stanął w kuchni, przeszła na palcach ciemnym korytarzem obok sypialni ciotki i wuja, który pochrapywał lekko przez sen. Musieli być bardzo zmęczeni, tego wieczoru obsłużyli wyjątkowo wielu klientów.

Zajrzała do sypialni matki i dostrzegła zarys jej sylwetki pod kołdrą. Mama spała, oddychając spokojnie i równomiernie. Ukończyła specjalną robótkę, by Éve mogła ją zabrać do madame Bissette wcześnie rano, przed wyjściem do szpitala. Czyli za kilka godzin.

Świadomość, ile ma jeszcze do zrobienia, przyprawiła ją o ból pleców. Tyle się dziś wydarzyło... a co najważniejsze, jej własny mąż spadł jej w ramiona prosto z nieba.

Na myśl o tym, że Simon jest tylko o parę przecznic dalej, przeszedł ją dreszcz. Rano miała się z nim zobaczyć, porozmawiać... Nie wiedziała, czy zdoła się skupić na czymkolwiek innym.

Na kolejnej kondygnacji, w pokoju Krausa i Wolfe’a, panowała całkowita cisza. Éve pokonała ostatnie schody na stryszek i stanęła przy drzwiach, żeby sprawdzić, czy czerwona nitka umieszczona na górze, by ją informować o nieproszonych gościach, jest na swoim miejscu. Zadowolona, że nikt jej nie ruszał, weszła do środka i włączyła nocną lampkę, która skąpała pokój w delikatnym świetle.

Fartuch wciąż leżał na łóżku, dokładnie tam, gdzie go zostawiła po południu. Odsunęła go na bok razem z niebieskimi ulotkami, które zebrała dla matki, i upadła zmęczona na łóżko.

Simon żył! Éve nadal nie mogła w to uwierzyć. Patrzyła na sufit. W świetle lampy delikatny beżowy kolor wydawał się pomarańczowy, a w jej myślach odżyła rozmowa telefoniczna, jaką odbyła przed trzema laty w Londynie z najbliższym przyjacielem Simona i pilotem z tej samej eskadry, Alexem Bairdem.

„Tak mi przykro, Éve...” Słuchała oniemiała słów Alexa, który powiedział wówczas, że samolot jej męża został zestrzelony w pierwszym niemieckim ataku tej wojny. Ze zdjęć lotniczych wynikało, że maszyna uległa całkowitemu zniszczeniu. Niedaleko odnaleziono ludzkie szczątki i uznano Simona za zmarłego.

Éve pamiętała jak przez mgłę dnie i noce, jakie nastąpiły później. Dotknięta stratą, wyjechała z Anglii do Belgii, by szukać pociechy u rodziny. A potem koszmar, jaki przeżyła w Louvain, przyćmił tamten ból, napełnił ją poczuciem winy i przyprawił o rozpacz.

Wreszcie stan odrętwienia przerodził się w gniew i postanowienie, by wyrwać się jakoś z tego pasma nieszczęść, co sprawiło, że objęła posadę w brukselskim szpitalu, którym zarządzał major Reinhardt. Za pracę w Louvain dostała Krzyż Żelazny i po pewnym czasie powierzono jej stanowisko przełożonej belgijskich pielęgniarek. Powoli uchodził z niej gniew i żal, choć poczucie winy stawało się czasem nie do zniesienia. Poznała Doma, zostali przyjaciółmi, dzięki niemu dołączyła do La Dame Blanche, co pozwoliło jej odnaleźć sens życia i radzić sobie jakoś z każdym kolejnym dniem mimo wojny.

A teraz odzyskała męża... Tylko na jak długo? Znów zalała ją fala niepokoju. Wampiry miały wrócić do szpitala za kilka godzin. A gdyby Simon się ocknął, co by im powiedział?

Wstała i podeszła do szafy, żeby zmienić ubranie. Wyjęła spod gorsetu skórzaną sakiewkę, wciągnęła szlafrok i przycupnęła na łóżku.

Przedtem, gdy w pośpiechu chowała woreczek, nie zauważyła małego emblematu Królewskiego Korpusu Lotniczego – korony nad skrzydłami – wpiętego w jego bok.

W środku znalazła belgijski paszport na nazwisko Albert Janssen ze zdjęciem Simona. Był tam również zapieczętowany dokument. Éve złamała pieczęć i jej oczom ukazał się szyfr używany przez La Dame Blanche. Teraz już nie miała wątpliwości. To Simon był przesyłką. Pomyślała o haśle, jakie mieli wymienić, i zrozumiała, że on nie mógł wiedzieć, kto będzie na niego czekał. Czyżby przyjechał tutaj tylko z tajną misją? Nie wiedział, że jego żona mieszka w Brukseli?

Przesunęła palcem po zdjęciu i popatrzyła na nie głodnym wzrokiem. Minęły trzy długie lata, odkąd ostatni raz widziała tę przystojną twarz i szare oczy, tak pełne miłości. Tysiąc dni, odkąd wodziła palcem po jego wargach i poddawała się jego pieszczotom. Nie mogła zapomnieć o ich ostatnim pocałunku, tak innym niż pierwszy.

Jej spojrzenie powędrowało na mały ołtarzyk na ścianie pomiędzy jej łóżkiem i oknem, z małą figurką Madonny z Dzieciątkiem. Rzuciła woreczek na plik ulotek, podeszła do ołtarzyka i zdrętwiałymi palcami przesunęła zasuwkę pod stopami małego Jezusa. Drzwiczki się otworzyły, odsłaniając niszę, w której mieścił się różaniec, woda święcona i Biblia w języku francuskim. Jej księga sekretów.

Otworzyła księgę w skórzanej oprawie. W środku leżała chustka z monogramem „SF”. Éve poczuła, że ogarnia ją tęsknota, przypomniała sobie młodą kobietę w pięknej urodzinowej sukni, otoczoną przez rodzinę, przyjaciół i mężczyznę, którego kochała.Przypisy

- Rindergulasch (niem.) – gulasz wołowy, z sosem pomidorowo-paprykowym w stylu węgierskim.

- Spätzle (niem.) – niemieckie kluski kładzione, przyrządzane z mąki, jajek i mleka, wyciskane bezpośrednio na wrzącą osoloną wodę, podawane najczęściej ze skwarkami lub kiełbasą.

- bonjour (fr.) – dzień dobry

- ma petite (fr.) – moja mała, moja dziecinko, moja córeczko

- oui (fr.) – tak

- chère (fr.) – droga, kochanie

- Merci, tante (fr.) – Dziękuję, ciociu

- blanchisserie (fr.) – pralnia

- Mehr Bier? (niem.) – Więcej piwa?

- ja (niem.) – tak

- Szwarcwald (niem. Schwartzwald = Czarny Las) – pasmo górskie w południowo-zachodniej części Niemiec.

- ja, meine Kameraden? (niem.) – tak, moi towarzysze?

- Bonsoir, mademoiselle Marche (fr.) – Dobry wieczór, panno Marche

- geschlossen (niem.) – zamknięte

- mon ami (fr.) – mój przyjacielu

- Holen Sie eine Bahre! (niem.) – Proszę przynieść nosze!

- Schnell! (niem.) – Szybko!

- Nieśmiertelnik brytyjskiego Królewskiego Korpusu Lotniczego składał się z dwóch blaszek: zielonej ośmiokątnej, która zostawała na szyi żołnierza, i czerwonej okrągłej, która była przekazywana osobom odpowiedzialnym za prowadzenie rejestrów zabitych, a następnie na ogół odsyłana rodzinie. Bardziej powszechne były jednak nieśmiertelniki przełamywane na pół, z których jedna część zostawała przy ciele, a druga była odsyłana (przyp. red.).

- Fräulein (niem.) – panna

- Herr (niem.) – pan

- chérie (fr.) – kochanie

- ma fifille (fr.) – moja córuniu

- lass (szkoc., ang.) – dziewczyna

- Wie fühlen Sie sich? (niem.) – Jak się pan czuje?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: