- W empik go
Blizna - ebook
Blizna - ebook
Katarzyna otrzymuje ofertę półrocznego wyjazdu do Ostrawy, aby otworzyć i rozkręcić zagraniczną filię firmy. Dla czterdziestolatki z rodziną, ułożonym życiem i wyrobionymi nawykami taka misja wydaje się poważną wyprawą. Przyjmuje jednak propozycję i już trzy tygodnie później zjawia się w czeskim hotelu. Od miejscowego studenta historii, którego zatrudnia jako tłumacza, przypadkiem dowiaduje się o tragedii pobliskiej wioski. To właśnie w Żywocicach, w 1944 roku, hitlerowcy w odwecie za atak partyzantów na gestapowców rozstrzelali 36 Polaków. Katarzyna ma powody, by sądzić, że ta historia ma związek z młodością jej 91-letniej teściowej. Rozpoczyna prywatne śledztwo.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-766-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klęczała przed obrazem Matki Bożej, lecz z jej ust nie wychodziły słowa modlitwy. To był monolog zaadresowany do mężczyzny, od którego dzieliła ją odległość sześciuset kilometrów.
Potrzebowała usprawiedliwienia. Tak bardzo go pragnęła, że skłonna była uwierzyć, iż Bóg zesłał śmierć na tę wioskę tylko po to, by dać jej znak.
„Pewnie nie będziesz w to wierzył, lecz niebiosa zatwierdziły mój wybór. Jeszcze wczoraj nie byłam pewna, czy podjęłam właściwą decyzję, tymczasem dziś wiem, że słusznie postąpiłam – zwracała się w duchu do nieobecnego rozmówcy, wobec którego czuła się winna. – Tak, brzmi to zuchwale, a jednak taka jest prawda…”
Łzy napłynęły jej do oczu.
– To straszne… Zabili Zenona. Wyciągnęli go wczesnym rankiem z łóżka, wyprowadzili na pole i strzelili w tył głowy. Potem to samo zrobili z jego ojcem. Pamiętasz Zenona? Nim wyjechałeś, był małym chłopcem. Teraz miał już szesnaście lat. Cały czas siedział w książkach. Mówił, że jak wojna się skończy, pójdzie do gimnazjum, a potem na politechnikę.
Kolana miała zdrętwiałe, ponieważ klęczała tak już dobre pół godziny. Klęczała dlatego, że do jej pokoiku już dwa razy zaglądała mama. Nie miała teraz ochoty na rozmowę, więc udawała, że się modli. To skutkowało – matka za każdym razem wycofywała się po cichu.
„Nie mogę uwierzyć w to, co dziś rano się wydarzyło. Ale nie o Zenonie chciałam ci opowiadać, lecz o tym liście, który – jak sądzę – już dotarł do ciebie. Jeszcze kiedy niosłam go na pocztę, miałam wątpliwości, czy słusznie postępuję. Wiedziałam, że chcę być z Frankiem, lecz miałam wyrzuty, że zrywam z tobą, kiedy jesteś w ciężkiej sytuacji. Bałam się, że Bóg mnie za to ukarze. Tymczasem on zaakceptował mój wybór”.
Uśmiechnęła się przez łzy.
„Wierz mi, teraz już jestem spokojna, wbrew temu, co dzisiaj się stało. Sąsiadów Franka, jednego po drugim, rozstrzelali, a on cudem uszedł z życiem. Czyż to nie znak Boży?”
Wstała, rozprostowała nogi. Wciąż czuła tę dziwną mieszankę trwogi, bólu i… ulgi. Odpędzała od siebie obraz leżącego w kałuży krwi chłopca, odgłosy strzałów, które rankiem dochodziły zza lasu.
Jeszcze nie wiedziała, że od kul zginęło trzydziestu sześciu mężczyzn. Nie wiedziała, że Zenon i jego ojciec nie byli jedynymi ofiarami, które znała.Rozdział I Zadanie
Narada odbywała się według ustalonego schematu. Do momentu, kiedy Wiktor zrobił efektowną przerwę, po czym oznajmił ożywionym głosem:
– Za trzy tygodnie otwieramy filię w Czechach, zapadła ostateczna decyzja.
Te słowa nie tylko mnie wyrwały z letargu. Praktycznie wszyscy podnieśli głowy i utkwili w szefie wyczekujące spojrzenia. Należało się spodziewać, że przynajmniej dla niektórych z nas nowa filia będzie oznaczała nowe obowiązki. I sporo zmian.
– Większość załogi zatrudnimy na miejscu. Ale co najmniej przez pół roku koordynatorem musi być ktoś z centrali – kontynuował Wiktor. – Pomyślałem o Kasi.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że padnie moje imię. Ostatnio coraz częściej prześladowały mnie obawy, że mój młody szef uważa mnie za dinozaura.
– I co ty na to, Kasiu? – Uśmiechnął się teraz do mnie. Wszyscy wyczekująco odwrócili się w moim kierunku.
– Gdzie będzie ta filia? – spytałam. Moje myśli poszybowały natychmiast w kierunku Wyszehradu w Pradze, gdzie prawie trzydzieści lat temu całowałam się z pewnym Czechem, którego poznałam na międzynarodowym obozie młodzieżowym.
– W Ostrawie.
Och! Nie byłam nigdy w tym mieście, niemniej kojarzyłam, że to centrum zagłębia węglowego, coś w rodzaju Katowic.
– Hm – mruknęłam bez entuzjazmu.
Wiktor uśmiechnął się kwaśno.
– Nie pojedziesz tam na wczasy. Czeka cię ciężka praca, na zwiedzanie i rozrywki nie zostanie ci zbyt wiele czasu. Ostrawa to w sam raz miasto dla nas. Działa tam Czesko-Polska Izba Handlowa, która pomoże nam z wieloma sprawami, w okolicy jest sporo osób, które mówią po polsku. Myślę, że dobrze będzie ci się tam pracowało. A przede wszystkim uważam, że zasłużyłaś już na to, by objąć samodzielne, odpowiedzialne stanowisko.
Ach tak! Więc to ma być awans. Wysiliłam się na uśmiech.
– Dziękuję za zaufanie – wymamrotałam. – Tylko… Po prostu nie spodziewałam się tego. Ile czasu dasz mi do namysłu?
Nim Wiktor zdążył odpowiedzieć, wtrącił się Paweł Tokarz, który od dawna nie ukrywał, że chciałby pracować za granicą:
– Ja na twoim miejscu w ogóle bym się nie zastanawiał. To przecież oferta nie do odrzucenia.
– Otóż właśnie – zgodził się z nim Wiktor. – Jutro zaraz z rana wpadnij do mnie, uzgodnimy szczegóły.
***
– Mamo, tak się cieszę! Nareszcie cię zauważył! – entuzjazmowała się w telefonie moja córka.
– Gdyby to była Praga. Albo choćby Olomouc. Ale ta cała Ostrawa? Kiedy szukałam zdjęć w internecie, to znalazłam same huty i kominy.
– Eee tam, pewnie przesadzasz. Zastanów się, mamo. Powinnaś naprawdę się cieszyć, że szef chce ci powierzyć taką misję. Taka szansa nie musi się powtórzyć. Nie zapominaj, że jesteś w waszym zespole najstarsza.
Westchnęłam. No tak, Agata ma rację. Doskonale orientowała się w realiach firmy, w której pracowałam. Byłyśmy z sobą bardzo blisko, przerabiałyśmy razem wszystkie ważne dla nas tematy.
– Może coś kryje się za tą decyzją Wiktora? Może chce się mnie pozbyć? Przeszkadzam mu w Piotrkowie? – snułam głośno podejrzenia. – Niewykluczone, że ta czeska filia to ryzykowne przedsięwzięcie i ja mam być potencjalnym kozłem ofiarnym. Jak się nie uda, to mnie wyleje…
– Oj, mamo! – jęknęła Agata w odpowiedzi. – Jeżeli jeszcze przez chwilę będziesz tak negatywnie nastawiona, to pomyślę, że naprawdę jesteś już stara.
– No dobra – skapitulowałam. – Chyba się zgodzę.
– Ołomuniec, a nie Olomouc – mruknął mąż, kiedy odłożyłam komórkę.
– Co mówiłeś?! – nie zrozumiałam.
– Wspominałaś w rozmowie z Agatą o Olomoucu. To historyczne miasto, które ma również powszechnie używaną polską nazwę, mianowicie Ołomuniec – wyjaśnił.
– O Boże, to przecież nieważne – jęknęłam.
Wiesław wzruszył tylko ramionami, nie odrywając wzroku od ekranu komputera. Właśnie kończył którąś tam z kolei publikację naukową na temat… Szczerze mówiąc, nie wiem na jaki. Ale na pewno miało to coś wspólnego ze średniowieczem.
– Agata przekonuje mnie, bym zgodziła się na ten wyjazd do Ostrawy. A co ty o tym sądzisz? – spytałam.
– Kasiu, zaakceptuję każdą twoją decyzję. Sama musisz wiedzieć, czego chcesz, ja przecież nie znam się na tych waszych interesach – zauważył lekko poirytowanym głosem, nadal wytrwale bębniąc w klawisze. Zrozumiałam, że mam zostawić go w spokoju.
***
Siedziałam w gabinecie Wiktora i przeglądałam teczkę z materiałami na temat czeskiej filii. Szef od godziny udzielał mi instrukcji, wyjaśniał, jakie będą moje zadania, z jakimi urzędami i instytucjami powinnam się w pierwszej kolejności skontaktować w Czechach.
– Nie martw się, w Ostrawie podobno większość ludzi jako tako rozumie język polski.
– Za to ja absolutnie nie znam czeskiego – zauważyłam. Z tamtym studentem w Pradze obeszliśmy się bez słów.
Musiałam mimo wszystko przyznać, że Wiktor przygotował już sporo rzeczy, które miały ułatwić mi pracę. Chyba naprawdę nie zależało mu na tym, by mnie pogrążyć.
– A jak mąż przyjął wiadomość o twoim wyjeździe? – spytał szef, niespodziewanie przerywając ciąg czysto służbowych informacji. – Bardzo jest zazdrosny o Czechów?
– Spoko – mruknęłam niekonkretnie. Nie byłam pewna, czy Wiktor – o szesnaście lat młodszy ode mnie – nie stroi sobie ze mnie żartów. Może tak naprawdę jest przekonany, że ludziom w moim wieku już „nie te rzeczy” w głowie?
***
Komórka zaczęła się wydzierać akurat w momencie, kiedy przez telefon stacjonarny rozmawiałam z dyrektorką Izby Handlowej w Ostrawie. Na wyświetlaczu pojawiło się imię męża. Zaniepokoiło mnie to, ponieważ nie ma on w zwyczaju dzwonić do mnie w godzinach pracy. Szybko rozłączyłam się z Ostrawą i odebrałam telefon.
– Kasiu, czy już powiedziałaś szefowi, że zgadzasz się na te Czechy? – spytał mąż lekko zaniepokojonym tonem.
– No tak… Powiedziałam. Czy coś się stało?
– Nie, tylko… Kiedy się nad tym głębiej zastanowiłem, to nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Mama coraz gorzej się czuje, może wkrótce trzeba będzie częściej do niej zaglądać. I co wtedy?
„Wtedy poprosi o pomoc swojego jedynego syna” – nasunęła mi się prosta odpowiedź, ale w porę ugryzłam się w język. Taka replika byłaby bez sensu. Znam Wiesława od ponad ćwierć wieku i praktycznie niczego już od niego nie oczekuję. Nawet tego, że potrafiłby zaopiekować się własną matką.
– Chyba trochę przesadzasz. Mama jest w niezłej kondycji – zapewniłam męża i ucięłam rozmowę, tłumacząc się obowiązkami zawodowymi.
Wymiana zdań z Wiesławem całkowicie popsuła mi nastrój. Zazdrosny o Czechów! – przypomniałam sobie z goryczą żartobliwą uwagę Wiktora. Gdyby wiedział, że mój wyjazd niepokoi męża wyłącznie ze względu na jego mamę, uznałby to za świetny dowcip.
Mimo wszystko o teściowej pomyślałam z troską. W końcu ma już dziewięćdziesiąt jeden lat. Może faktycznie będzie mnie potrzebowała? Pół roku w życiu starego człowieka to szmat czasu. Stan zdrowia staruszki z miesiąca na miesiąc, a nawet z dnia na dzień może się pogorszyć. A ja tymczasem będę sprzedawała dywany w Czechach. Do Piotrkowa będę jeździła tylko w weekendy, i to raz na dwa tygodnie…
***
Lubię teściową. Właściwie nigdy nie nazywam jej w ten sposób – dla mnie to po prostu mama. Moja własna matka zmarła na raka, kiedy byłam na studiach. A wcześniej… Jakoś nigdy nie miała dla mnie czasu. A może ja nie prosiłam jej o ten czas? Mama Wiesława to co innego. Pomagała mi, kiedy dzieci były małe, rozmawiałyśmy razem na różne tematy, a co najważniejsze – zawsze dawała mi do zrozumienia, że bardziej ceni sobie moje praktyczne podejście do życia i konkretny zawód niż intelektualne zainteresowania swojego syna. Nasze dzieci również bardzo lubiły babcię. Szczególnie Agata była do niej przywiązana.
Staruszka postawiła na stole dwie filiżanki herbaty. Potem usiadła obok mnie na tapczanie. Odruchowo poprawiła wyblakłą bluzkę w niezapominajki, którą nosiła już chyba w czasach, kiedy Agata i Łukasz chodzili do przedszkola.
Wydawało mi się, że jest jakaś blada. Czyżby Wiesław miał rację?
– I co u ciebie słychać? – spytała zdawkowo, tonem świadczącym o tym, że nie spodziewa się rewelacji. Tymczasem ja właśnie miałam jedną w zanadrzu.
– Wyjeżdżam na pół roku do Czech. Do Ostrawy – zakomunikowałam i spojrzałam na mamę z lekkim niepokojem, czekając na jej reakcję.
Przez chwilę milczała zaskoczona.
– Do Ostrawy, mówisz?
– To na północnym wschodzie Czech, niedaleko naszej granicy. – Nie byłam pewna, czy mama kojarzy to miasto.
– Och, wiem!
– No tak, pochodzisz przecież ze Śląska – zreflektowałam się. – Byłaś kiedyś w Ostrawie, mamo?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Poczęstuję cię sernikiem. – Z trudem podniosła się z tapczanu. – Tym razem kupiłam go w cukierni. Ale uważam, że jest całkiem smaczny.
Powoli podreptała do kuchni. Wróciła, ciężko dysząc. Odebrałam od niej tackę i talerzyki.
– Mamo, źle się czujesz?
– To tylko przez tę pogodę, ciśnienie gwałtownie spadło. Mam trochę problemy z oddychaniem, ale to nic wielkiego – próbowała bagatelizować swoje dolegliwości. – Po prostu nie zabierałam się do pieczenia i wypoczywałam przez cały dzień.
– Mamo, przecież nie musisz bez przerwy robić wypieków! Agaty przeważnie nie ma w domu, Wiesław woli coś konkretnego, a ja muszę dbać o sylwetkę. Kupiłam sobie nowy kostium i sukienkę, do której nie mogę przytyć nawet o kilo. Nim wyjadę, pokażę ci się w niej, bo jest naprawdę rewelacyjna. Muszę godnie reprezentować ojczyznę za granicą, no nie?
Pokiwała głową, uśmiechając się do mnie ciepło. Pogłaskała mnie po ręce.
– Przez całe sześć miesięcy cię nie będzie?
– Nie martw się, nie będzie tak źle. Na weekendy będę wracała – zapewniłam szybko, przemilczając informację, że nie na wszystkie. Zdążyłam ustalić, że z Ostrawy do Piotrkowa to około dwustu siedemdziesięciu kilometrów. – Zakładamy w Ostrawie hurtownię na Czechy. A ja mam przez pierwszy okres poprowadzić biuro. Cholera, boję się, czy podołam wszystkiemu. Tym bardziej że z czeskiego znam najwyżej parę słów, które przeczytałam w książkach Szczygła.
– Jesteś zdolną dziewczyną, dasz sobie radę. A czeski nie jest taki trudny, tylko pisownię ma inną – uspokoiła mnie teściowa.
– Znasz się na tym? A więc jednak byłaś kiedyś w Czechach? – zainteresowałam się. Odruchowo sięgnęłam po kostkę sernika, zapominając o sukience, z powodu której nie wolno mi było przytyć.
– Kiedyś granice miały inny przebieg – odparła krótko i niekonkretnie. A potem – co mnie dosyć zdziwiło, bo mama zawsze interesowała się moją pracą – zmieniła temat, jakby nie chciała znać żadnych szczegółów dotyczących mojej ostrawskiej misji.
Wracałam do domu zaniepokojona. Mama najwidoczniej nie pochwalała mojego wyjazdu. Może naprawdę źle się czuje, lecz nie chce mi tego powiedzieć wprost, by nie przysparzać mi zmartwień?
Wówczas w ogóle nie przyszło mi do głowy, że teściowa z innego powodu unika czeskiego tematu.
Piątek, 24 grudnia 1943
Grochówka smakowicie pachniała. Chleb tak samo. „Jak to dobrze, że ciągle możemy cieszyć się drobiazgami” – pomyślała Marta. Jej pogodny nastrój prysnął jednak od razu, kiedy tylko zahaczyła wzrokiem o jedyny pusty talerz na stole. Ten czwarty. Coś ścisnęło ją w gardle.
Ojciec zapalił świecę. Białą, prostą. Matka wzięła opłatek do ręki. Przeżegnała się.
– Zmówmy wspólnie „Ojcze nasz”.
– …który jesteś w niebie…
„Byle nie myśleć. Zapomnieć o tym, że dziś tylko w trójkę siedzimy przy tym stole, podczas gdy rok temu było nas czworo”. Marta z całych sił starała się pokonać kluskę rosnącą w gardle.
– …święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje…
Józef obrzucił córkę surowym spojrzeniem. Starała się modlić, lecz kluska rosła i rosła. Nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.
– Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi…
„Boże, czy to naprawdę Twoja wola? Gdyby ojciec nie podpisał tego papierka, Eryk byłby tu z nami!”
– …i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…
„Nie chcę mu wybaczyć – uświadomiła sobie Marta. – Chcę z powrotem mojego brata”.
Anna skończyła modlitwę.
– Wieczny odpoczynek racz dać, Panie, naszym zmarłym, których w tym roku powołałeś do siebie. I ochraniaj naszego syna Eryka, który dzisiaj nie może tu być razem z nami… Amen.
Głos jej drżał, lecz tylko nieznacznie. „Mama umie panować nad sobą” – pomyślała z zazdrością dziewczyna.
W milczeniu zasiedli do stołu. W skupieniu nabierali łyżkami gęstą zupę. Marta ponownie rzuciła okiem na pusty talerz stojący po przeciwnej stronie stołu. „Po co matka go tu stawiała? Przez wzgląd na idiotyczny zwyczaj? Jak mam jeść spokojnie, kiedy ciągle mam go na oczach?!”
– Marto, nie rób takiej miny. Z Erykiem na pewno wszystko w porządku. Pisał przecież niedawno. – Anna uśmiechnęła się pokrzepiająco, próbując pocieszyć córkę.
– Może wojna niebawem się skończy – dodał Józef, lecz bez większego przekonania.
Słowa rodziców nie poskutkowały. Skapitulowała przed bólem, który całkowicie ją zniewolił. Józef z rosnącą złością przyglądał się córce, która teraz już głośno łkała.
– Tego nie będziesz mi robiła – wycedził przez zęby. Wstał, gwałtownie odsunął krzesło i wyszedł z pokoju. W sieni zarzucił na siebie stare palto, które wkładał zawsze, udając się do warsztatu. Wyszedł na dwór, trzaskając drzwiami. Dobrze wiedział, że to jemu Marta zarzuca wyjazd Eryka na front. Nie mógł się pogodzić z taką niewdzięcznością.
***
Dziewczyna nie ruszała się z miejsca. Grzbietem ręki ocierała łzy.
– Przesadziłaś – powiedziała z wyrzutem matka. – Ojciec nie zasługuje na to. Postąpił tak, jak uważał za słuszne.
– Tobie też się nie podobało, że podpisał volkslistę – odezwała się dziewczyna.
– Nie podobało, ale gdyby tego nie zrobił, kto wie, co stałoby się z nami. Może w ogóle dziś nie siedzielibyśmy przy kolacji we własnym domu. Może by nam wszystko zabrali, wywieźli nas do lagru. Dobrze wiesz, że właśnie tak mogło być!
Marta milczała. Wiedziała, że matka ma rację, lecz tęsknota do Eryka zagłuszała w niej zdolność racjonalnego myślenia.
Anna wstała od stołu. Wahała się, czy powinna wyjść, poszukać męża i przekonać go, by wrócił do stołu, czy może lepiej zrobi, zostawiając go w spokoju.
– W naszym domu jeszcze nigdy się nie stało, by ktoś w gniewie odszedł od Wigilii. Dziś zdarzyło się to po raz pierwszy. Z twojej winy – powiedziała, patrząc smutno na córkę.
– Tak, rozumiem, mamo. Mamy przecież świętą noc. Stille Nacht, heilige Nacht… – Marta już nie płakała. Teraz i ona czuła gniew. Wstała i również wyszła z pokoju.
***
Świeca wciąż jeszcze się paliła, kiedy Józef wrócił do domu. Tym razem po cichu zamknął za sobą drzwi, powoli zdjął palto. Nie mówił, gdzie był. Anna domyślała się, że w warsztacie.
– Gdzie jest Marta? – spytał.
– Obok, zaraz ją zawołam.
Matka postawiła na stole kolejne danie – ziemniaki ze zsiadłym mlekiem. Marta pierwsza sięgnęła po jedzenie.
– Te nasze wspólne święta to jedna z małych rzeczy, których nam Niemcy nie zabrali – powiedział Józef ugodowo, dając tym samym obu kobietom do zrozumienia, że nie chce komentować poprzedniego zajścia. Grzbietem ręki otarł resztę mleka, które przykleiło mu się do wąsów.
– Już nie będę beczeć – obiecała cicho Marta. Zaledwie kilkanaście minut temu wszystko się w niej kotłowało, ale wystarczyło, że ojciec wrócił do pokoju i odezwał się łagodnym głosem, i wszystko się zmieniło. Kochała go, wiedziała, że bardzo wiele mu zawdzięcza. Postanowiła w duchu, że będzie starała się myśleć pozytywnie. „Eryk wróci, musi wrócić, przecież tamten wieczór, ten ostatni przed jego wyjazdem, nie mógł być ostatni…”
***
W domu za lasem odbywała się podobna Wigilia jak w Żywocicach. Z tą różnicą, że nikogo z rodziny nie brakowało i nie było żadnych dramatycznych scen. Tereska, rówieśniczka Marty, śpiewała jedną kolędę za drugą. Bardzo lubiła śpiewać, choć samokrytycznie musiała przyznać, że jej głosowi daleko do doskonałości. Rodzice i bracia zanucili parę kolęd razem z nią, ale teraz już tylko siedzieli cicho przy palącej się coraz słabszym płomieniem świeczce i słuchali. Chłopcy najchętniej poszliby się położyć. Obaj pracowali na kopalni i po tygodniu harówy tak byli zmęczeni, że nastrój wigilijny działał na nich usypiająco. Ojciec również był górnikiem, lecz może właśnie dlatego, że był starszy i bardziej przywykły do codziennej ciężkiej pracy, wyglądał zdecydowanie świeżej.
Tereska nuciła teraz „Wesołą nowinę, bracia, słuchajcie”. Przypomniała sobie te święta, kiedy Gustaw powiedział jej, że to jego ulubiona kolęda. Było to jej pierwsze Boże Narodzenie z Gustawem, a zarazem ostatnie przedwojenne. Znali się wówczas od zaledwie trzech miesięcy. „Byłam taka młoda i tak strasznie zakochana” – uświadomiła sobie Tereska. Ile miała wtedy lat? Szesnaście? Śpiewając trzecią zwrotkę, w duchu liczyła. Nawet nie szesnaście – piętnaście i pół. „Mój dwudziestodwuletni chłopak wydawał mi się wtedy taki dorosły i taki mądry. Nawet mi nie przeszkadzało, że flirtuje z innymi dziewczynami. Mówiłam sobie, że u dorosłych tak bywa…”
Przy następnej kolędzie („Gdy się Chrystus rodzi”) przyłapała się na tym, że znowu liczy. Ale tym razem obliczenia nie dotyczyły Gustawa. Policzyła, że Franek Podstawka z Żywocic, kolega jej braci, jest starszy od niej dokładnie o dziewięć lat, a więc jeszcze starszy od Gustawa. „Jest przystojny. I robi solidne wrażenie. Czasem, zwykle po mszy, przed kościołem, tak zagadkowo na mnie patrzy…”
Zawsze podobali jej się starsi chłopcy, więc nic dziwnego, że ją zainteresował. To przecież jeszcze nic nie znaczy. Jest dziewczyną Gustawa.
Naprawdę? Już nawet nie pamiętała rysów twarzy tego mężczyzny, choć listy przysyłał regularnie. Z pewnością nie było mu łatwo na robotach w Niemczech, ale nie skarżył się. „W każdym liście pisze, że myślami jest przy mnie, i przesyła pozdrowienia dla całej rodziny. O miłości nie pisujemy do siebie. On nigdy nie miewał tego w zwyczaju, a ja… Ja tak. Pisałam mu, jak bardzo mi go brakuje. Byłam zazdrosna o dziewczyny, które spotyka w Arbeitslagrze, choć tak naprawdę nie miałam pewności, czy to jest także żeński obóz. Wyjątkiem była noc, której nie przepłakałam. A potem nagle to się zmieniło. Nadszedł dzień, kiedy sobie uświadomiłam, że już nie cierpię z jego powodu, że nie jestem skazana na to, by nieustannie o nim myśleć. Nie jestem już nawet pewna, czy cieszę się na ten dzień, kiedy się znowu zobaczymy. Kocham go czy może już tylko lubię? Stał się dla mnie kimś nierealnym, kimś, kto niewiele ma wspólnego z moim życiem”.
Matka zdmuchnęła świecę.
– Kładziemy się spać. Tereska tu śpiewa, ale widzę, że duchem jest nieobecna. – Uśmiechnęła się do córki i pogłaskała ją po twarzy. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Dziewczyna przez chwilę jeszcze siedziała.
„O Gustawie myślę coraz rzadziej, za to o Franku coraz częściej”. Ogarnęło ją poczucie winy, ale jeszcze bardziej martwiła ją inna rzecz. Franek wiedział, że ma chłopaka, a to znaczy, że nigdy nie spróbuje nawiązać z nią bliższych relacji. W stosunkach męsko-damskich był dokładnym przeciwieństwem Gustawa – nie flirtował dla przyjemności. Szukał dziewczyny, która mogłaby zostać jego żoną. Teresce powiedział o tym brat Władek, który od lat przyjaźnił się z Frankiem. Czy domyślał się, że Franek podoba się jego siostrze? Wolała o to nie pytać.
***
– Dlaczego nie było cię tak długo? Bez powodu obraziłeś się na Martę – powiedziała Anna z wyrzutem, kiedy poczuła rękę męża pod swoją koszulą nocną.
Nie przerwał pieszczot.
– Gdyby to było możliwe, wróciłbym wcześniej.
Obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem, którego jednak nie mógł zauważyć w ciemności.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Potrzebował pomocy.
– Kto?
– Wiesz przecież… Ten, co był już tu parę razy. Szukałem dla niego bandaży w warsztacie. Długo trwało, nim je znalazłem. Apteczka leżała na dnie jednej z szafek, zapomniałem, że ją tam schowałem.
– Przyszedł do nas ranny?! Zostawił gdzieś ślady krwi? – Anna gwałtownie odepchnęła rękę Józefa i usiadła na łóżku. – Nie dość, że nosi buty do naprawy i że dajemy mu jedzenie…
– Uspokój się – powiedział lekceważąco. Był niecierpliwy. Chciał jej. Bardzo długo się nie kochali. Nieustannie albo nie miała nastroju, albo rozmawiali o Eryku czy innych zmartwieniach. – Nie był ranny, nie dla siebie potrzebował tych opatrunków. Zaraz sobie poszedł – wyjaśnił szybko. Zaczął rozpinać guziki jej koszuli. Najpierw leżała bez ruchu, domyślał się, że ciągle zastanawia się nad jego słowami. Potem wreszcie wysunęła ręce i przyciągnęła go do siebie.
***
Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy Martę obudził dziwny łoskot i odgłos buchających płomieni. Usiadła na łóżku i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to jej serce tak wali. Wszędzie było ciemno i cicho. Poczuła ulgę, kiedy dotarło do niej, że płomienie to był tylko sen.
„Nie, to nie był sen, to była rzeczywistość – poprawiła się w duchu. – Rzeczywistość, którą mam już, na szczęście, za sobą. Już nie muszę się bać, nie jestem małą dziewczynką i nie uciekam z płonącego domu”.
Odruchowo dotknęła brzucha.
„Jestem bezpieczna, bezpieczna, bezpieczna…” W kółko powtarzała to słowo, lecz niewiele to pomagało.
Kto dziś tak naprawdę jest bezpieczny? To tylko puste pojęcie. Czy Eryk jest bezpieczny? Ojciec dostosował się do żądań Niemców, zrezygnował z polskiej narodowości i podpisał volkslistę. A jednak jego syn w każdej chwili może zginąć na froncie. Albo, dajmy na to, kuzyn Franek Podstawka. Nie podpisał volkslisty, nie zrezygnował z bycia Polakiem. Mimo wszystko wierzy, że nic mu nie zagraża, ponieważ jako elektryk pracujący na kopalni jest potrzebny Rzeszy. Ale czy to rzeczywiście gwarantuje mu bezpieczeństwo? Tylu Polaków już przecież wywieźli, nie wiadomo, co się z nimi stało…
Marta przyciągnęła pierzynę aż na brodę. Cała dygotała.
„Może kiedyś, przed tym pożarem, mimo wszystko byłam bardziej bezpieczna niż dziś? Wbrew tym wieczorom, kiedy mój rodzony ojciec tak bardzo był pijany, że nie potrafił się ruszyć, sikał pod siebie i myślałam, że zaraz umrze? Albo kiedy był pijany trochę mniej, wobec czego starczyło mu sił, by celować we mnie pustą butelką?”
Nakryła kołdrą głowę, jakby chciała schować się przed całym światem.
„Za kilka dni rozpocznie się nowy rok. Boję się, że to będzie rok śmierci” – pomyślała.
Wtorek, 18 stycznia 1944
Od kilku dni panowała odwilż, pojechali więc na kopalnię na rowerach. Kiedy po południu wyciąg wywiózł ich na powierzchnię, wokół szalała śnieżyca. Porywisty zachodni wiatr wpędzał białe tumany prosto w oczy. Na drodze leżała pokaźna warstwa śniegu. Z trudem pokonali niedługą, bo zaledwie trzykilometrową, trasę z kopalni „Franciszek” do domu Karola i Władka. Franek miał przed sobą kolejne dwa kilometry do Żywocic.
– Wpadnij do nas na herbatę z rumem – zaproponował Karol.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Później już w ogóle nie przebrnę przez las, będzie jeszcze gorzej – wahał się Franek.
– Wygląda na to, że śnieżyca słabnie. Wrócisz. A jak nie, to przenocujesz u nas. Jutro przecież wszyscy trzej pracujemy na rano. Jak będzie tyle śniegu i pójdziemy na piechotę, będziesz przynajmniej miał bliżej.
Franek się uśmiechnął. Była to kusząca propozycja. Gdyby został u kolegów, cały czas miałby na oczach Tereskę.
I co z tego? Przecież ona ma narzeczonego.
– Więc jak, wpadniesz? – niecierpliwił się Karol. Wystarczyło, że przez chwilę stali w miejscu, a już zaczęli przypominać bałwany. Śnieżyca się nasilała. Franek skinął głową.
***
Tereska wróciła z pracy w cegielni wcześniej niż bracia z kopalni. Teraz już prasowała. Koszulę taty, koszulę Władka, koszulę Karola… „Jak by to ładnie wyglądało, gdyby prasowała moje koszule” – pomyślał Franek. Siedział z jej braćmi na ławie pod piecem. Popijali kawę zbożową z mlekiem.
Dziewczyna sięgnęła po kolejną sztukę bielizny. Druga koszula taty, druga koszula Władka, druga koszula Karola. „Chciałabym prasować jego koszule”. – Nawet nie odważyła się spojrzeć w kierunku mężczyzny, którego miała na myśli. Podniosła wzrok dopiero w momencie, kiedy była pewna, że on patrzy inną stronę. „Jak to dobrze, że schowałam ten list, który leżał przed chwilą na ławie. Od razu by się zorientował, że to od Gustawa”.
Franek pogrążony był teraz w rozmowie z jej braćmi. Na okrągło przerabiali te swoje kopalniane tematy. Tereskę zabolało, że nie zwraca na nią uwagi. Czuła, jak mocno bije jej serce, coraz mocniej. „Jeżeli rzeczywiście zostanie do jutra, jestem stracona. Już teraz za często o nim myślę, a każda minuta w jego obecności coraz bardziej mnie pogrąża” – pomyślała z rozpaczą.
– Teresko, skończ już z tym prasowaniem. Przygotujemy kolację – zarządziła matka, która właśnie wróciła z kurnika. Koszyk był niestety prawie pusty, kury w tej pogodzie słabo niosły.
Tereska podniosła wzrok znad stołu. Franek podniósł wzrok znad pustego kubka. W tym samym momencie dwie pary oczu się spotkały.
***
„Gdybym poszła do kuchni napić się wody, zobaczyłabym go, jak śpi” – ta myśl nie dawała jej spokoju. Przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Franek, tak jak od początku się spodziewała, został na noc. Spał na ławie w kuchni, na rezerwowym słomianym materacu. Sama szykowała dla niego prześcieradło, poduszkę i kołdrę. Była to wręcz symboliczna sytuacja. Czy on również dostrzegł jej dwuznaczność?
– Nie, nie pójdę po wodę. Boże, strzeż mnie przed pokusą – wyszeptała i zrobiła znak krzyża.
Uświadomiła sobie, że w ogóle nie przejmuje się listem, który otrzymała dziś od Gustawa. Nim bracia wrócili do domu – a razem z nimi niespodziewanie Franek – szybko przeleciała wzrokiem wiadomość, stwierdziła, że Gustaw nie pisze nic nowego, i więcej się nad nim nie zastanawiała. Gdzieś go schowała, tylko gdzie? Nie mogła sobie przypomnieć.
***
Franek wytężył słuch. Wszędzie panowała absolutna cisza. No, może nie absolutna, bo gdzieś u sąsiadów szczekał pies. W każdym razie w domu nic się nie ruszało. Bardzo powoli i ostrożnie, by nie zaskrzypiała podłoga, podniósł się i podszedł do stołu. Zapalił lampę naftową, bo w tym domu nie było jeszcze elektryczności. Sięgnął na półkę w kredensie, na której wcześniej zauważył kopertę ze świeżym stemplem. Koperta była otwarta. Powoli wyciągnął z niej kartkę. „Kochana moja Teresko! – zaczął czytać. – Długo nie pisałem, bo jakoś na nic nie miałem sił…”
Obok w sypialni ktoś z domowników zakasłał. Franek nie czytał dalej, szybko schował list do koperty i z powrotem położył go na półce. Zgasił lampę.
„Jeszcze nigdy nie zrobiłem czegoś takiego, nigdy nie przeczytałem cudzego listu. Ta dziewczyna całkowicie przewróciła mi w głowie. Pora z tym skończyć” – pomyślał zniesmaczony własnym zachowaniem.
Nim wreszcie zasnął, podjął decyzję. Nie da się już namówić na wizytę u Władka i Karola. I nie będzie chodził do kościoła w Suchej.