Blizny przeszłości - ebook
Blizny przeszłości - ebook
„Historia o zemście, tajemnicy sprzed lat i silnej młodej, niezwykle ciekawej bohaterce. Krystyna Mirek w całkiem nowej odsłonie, w której zdaje się czuć doskonale. Tak samo czyta się jej najnowszą powieść, śmiało skręcającą w stronę kryminału. Doskonale! Polecam!”
Agnieszka Lingas-Łoniewska
"Duszny klimat małego miasteczka, w którym każdy ma coś do ukrycia, a tajemnica z przeszłości nie może ujrzeć światła dziennego. Krystyna Mirek, w nowej, kryminalnej odsłonie. Wrażeń i emocji nie zabraknie!”
Magda Stachula
Świetny thriller psychologiczny o strasznych tajemnicach, które kryją małe miasteczka.
KTO JEST PRZYJACIELEM, A KTO MOŻE OKAZAĆ SIĘ POTWOREM?
STARE ZBRODNIE RZUCAJĄ DŁUGIE CIENIE…
Stare zbrodnie rzucają długie cienie… Wiele lat temu w małej miejscowości Borki zamordowano komendanta policji, Aleksandra Sokołowskiego. Szybko złapano sprawcę, który przyznał się do winy i został skazany. Piętnaście lat później do miasteczka wraca córka komendanta, Maja. Gdy zginął ojciec miała siedem lat i jako jedyna widziała na własne oczy, co się wtedy stało. Tylko ona zna prawdę. Wiele osób w miasteczku zaczyna się bać i robić życiowe rozrachunki.
KTO JEST TAK NAPRAWDĘ ODPOWIEDZIALNY ZA ZBRODNIĘ SPRZED LAT?
„Doskonale skonstruowany łańcuch wydarzeń zmusza do przewracania kolejnych stron. Nie mogłam się od niej oderwać. Nowe oblicze Krystyny Mirek zachwyca!”
Justyna Chaber, Ona czyta
„Poruszający obraz rodzinnej tragedii. Doskonałe postaci, gęsta i mroczna atmosfera małego miasteczka. Polecam!”
Marita Lipska, dyrektor Poznańskiego Festiwalu Kryminału GRANDA
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-621-5 |
Rozmiar pliku: | 603 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ryszard Mirski, komendant policji w Borkach, był nerwowym człowiekiem, a z czasem ta cecha tylko się pogłębiła. Nie miał już cierpliwości. Dotyczyło to wszelkich kwestii. Polityki i jej absurdów, z którymi jako przedstawiciel państwowego organu ścigania ciągle musiał się mierzyć. Coraz mocniej szwankującego zdrowia. Ogólnego skuwysyństwa życia. A często nawet pogody.
A tu jeszcze to.
– Patrz! – Rzucił plik kartek na biurko. Był człowiekiem starej daty. Nie lubił przeglądać dokumentów online.
– Widzę. – Jego najlepszy kolega starszy aspirant Jóźwiak zerknął tylko na zgłoszenie do pracy, po czym wrócił do swoich zajęć. Babrał się od dwóch tygodni z wyjątkowo paskudną sprawą włamań do domków jednorodzinnych i rzygać mu się chciało od ciągłego przeglądania zdjęć dowodowych, z których kompletnie nic nie wynikało. Niby prosty przypadek, a od tylu tygodni wymykał im się z rąk.
– Patrzysz, ale gówno widzisz. – Jego szef postawił diagnozę. W gruncie rzeczy dość celną.
Jóźwiak przewrócił oczami, zmełł w ustach soczysty komentarz i spojrzał uważniej na zadrukowaną kartkę papieru.
– A! – Wydawało mu się, że zrozumiał. – Dziewczynę nam przysyłają. No to będziesz miał zgryz – roześmiał się. – Tym razem się nie obronisz. Zresztą to i tak nieuniknione. Władza się za chwilę zmieni, sprawa parytetów wróci. A u nas kobiet malutko, oj malutko. – Cmoknął z niezadowoleniem. – Zwłaszcza ładnych.
– Zamknij się lepiej! – Komendant wypowiedział te słowa nieco ciszej. Czasy się faktycznie zmieniały. Młodzi nie mieli takiego poszanowania dla władzy jak kiedyś. Człowiek się nie czuł swobodnie na własnym komisariacie. Wszędzie trzeba było uważać na słowa. – Chodź do mnie. – Wskazał brodą swój pokój. A potem ruszył pierwszy w jego stronę.
Jóźwiak znowu przewrócił oczami. Miał swoją robotę. Jeśli teraz się tym nie zajmie, będzie siedział po godzinach. A już mu się naprawdę nie chciało. Nie był tak młody jak kiedyś, a po dawnych ideałach nie został nawet ślad. Ale polecenie, choć wydane przez przyjaciela, było jednak służbowe. Musiał posłuchać.
– Powinienem cię zdegradować! – zaczął się pieklić komendant, ledwo tylko zamknął za sobą drzwi. – Może się od razu zwolnij. Dopieszczaj te swoje pszczoły i wędzarnie, bo jako oficer śledczy to ty długo już nie pociągniesz.
– Co się stało? – Starszy aspirant Jóźwiak wystraszył się nie na żarty. Został mu jeszcze rok pracy i żył w ciągłym stresie, że coś mu nie pozwoli cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem. W tym kraju przepisy zmieniały się ostatnio z taką prędkością, że ciężko zaplanować wyprawę do kibla, a co dopiero jesień życia.
– Czytaj dane! – Komendantowi drgała żyłka na szyi, co zdarzało mu się wyłącznie w chwilach największego wzburzenia.
– Maja Sokołowska. – Jóźwiak przesylabizował niczym pierwszoklasista, po czym podniósł pełen niezrozumienia wzrok na przełożonego. – Nazwisko znajome – powiedział.
– To samo, baranie! – wściekł się na dobre komendant.
– No bywa, świat jest duży.
– To ona. – Mężczyzna pochylił się nad swoim biurkiem, opierając duże dłonie na jego blacie. Spojrzał Jóźwiakowi w oczy, jakby byli na przesłuchaniu. Okropne uczucie. Twarz komendanta z bliska ukazywała rozszerzone pory, szary od zgolonego zarostu podbródek, podkrążone oczy i ziemistą cerę. Czuło się woń tanich papierosów oraz miętówek, których mężczyzna zdecydowanie nadużywał, żeby poprawić swoje szanse w kontaktach międzyludzkich.
Jacek odsunął się. Miętowe pastylki nie pomagały. Doświadczenie było dość nieprzyjemne.
– Ale jak to? – zapytał, po czym zakaszlał nerwowo.
– Boże, daj mi cierpliwość! – Komendant Mirski gwałtownie podniósł się znad biurka. – Od dziesięcioleci oszczędza się na pensjach dla policjantów, to potem nie ma się co szału spodziewać! Na kogo ja mam tu liczyć, skoro nawet ty tak okropnie wolno myślisz?!
– Ja w ogóle nie myślę – przyznał się Jóźwiak. – Wolę nie. Dlaczego ona miałaby chcieć pracować akurat tutaj? To najgorszy wybór. Słuchaj! – Do głowy przyszedł mu pewien pomysł. – A może ktoś ją naciska, a ona wcale nie chce? Odmówisz i po sprawie. – Ucieszył się, jakby już rozwiązał problem.
– Sama wybrała, bardzo prosi o pozytywne rozpatrzenie – rozczarował go przełożony. – I pewnie, że się zgodzę. Co ja mam do powiedzenia? To córka bohatera, bardzo wysokie noty ze szkoły policyjnej. Opinie wśród prowadzących wprawdzie różne, ale i tak przecież nie będę w stanie jej odmówić.
– Ile to już lat minęło? – Jóźwiak intensywnie wpatrywał się w nieco rozmazane zdjęcie na wydruku.
– Siedemnaście.
– Jak ona teraz wygląda?
– Raczej nie tak samo jak w pierwszej klasie podstawówki – roześmiał się gorzko komendant. – Nie ma już kokardek ani spódniczki w muchomory. – Zamilkł nagle, bo skojarzenie było zbyt mocne. Siedziała wtedy w tym samym miejscu, co teraz Jacek. Ciemnowłosa słodka dziewczynka w tej cholernej spódniczce w muchomory poplamionej krwią. Miała też krew na dłoniach, białych skarpetkach, a nawet we włosach.
Nie płakała i nic nie mówiła. Do końca sprawy nie udało się wydobyć z niej ani słowa. Dziś może sztab psychologów by sobie z tym poradził, ale wtedy były inne czasy. Siedmioletnia dziewczynka, córka przyjaciela i mentora. Jedyny świadek zbrodni.
– Poszła w ślady ojca – powiedział cicho Jóźwiak. Zapewne miał teraz przed oczami te same obrazy. – On marzył wprawdzie o synu, ale może to też by mu się spodobało.
Komendant zamyślił się. Aleksander Sokołowski zwany powszechnie i słusznie Sokołem, ze względu na wybitne cechy charakteru oraz imponujący wygląd zewnętrzny, był mu kiedyś bliski jak brat. Nigdy wcześniej ani nigdy potem nie nawiązał z nikim takiej więzi. Czas w żadnym stopniu nie załagodził tego okropnego poczucia straty, wręcz przeciwnie, tylko nasilił objawy.
– Może chce pomścić jego śmierć? – zastanawiał się Jóźwiak, głaszcząc w zamyśleniu łysą głowę.
– W jaki sposób niby?! – żachnął się komendant. – Przecież na to jest już za późno. Winny nie żyje. Ale masz rację. Tego się w sumie najbardziej boję. Że ona zacznie grzebać w sprawie, szukać dodatkowych świadków. Mówić! – Zrobiło mu się nagle zimno. – A wiesz, że nie o wszystkim tu warto opowiadać. Pamięć zmarłego mogłaby ucierpieć. Do licha! Czemu ta dziewucha nie wybrała lepszego zawodu? Mogła być fryzjerką, nauczycielką czy choćby nawet jakimś pieprzonym inżynierem, skoro taka nowoczesna. Ale do policji?! Do nas?!
– Kiedyś mówiła do ciebie „wujku” – przypomniał mu kolega.
Komendant wzdrygnął się.
– Mam nadzieję, że do tego nie wróci – powiedział twardo. – Od tamtej pory niejedno się zmieniło.
– Ładna chociaż?
– A co to ma do rzeczy?! – Żyłka na szyi komendanta była dzisiaj narażona na wiele wstrząsów. Zadrżała znowu.
– Wiesz… – powiedział powoli Jóźwiak. – Komenda jest pełna młodych chłopaków. Popracuje parę miesięcy, zajdzie w ciążę, potem drugą. Urlopy macierzyńskie są teraz długie.
– Nawet tak głośno nie mów. Wiesz, jak jest. – Szef zerknął na grubą szybę, sprawdzając, czy aby żadne słowo nie wydostało się na zewnątrz. – Ludzie teraz z każdej sprawy potrafią zrobić szum. Zaraz powiedzą, że jesteś szowinista. Potrzebujemy tylko dwunastu miesięcy spokoju. Obaj. Absolutnie żadnych skandali.
– Ale pomyśleć można – upierał się kolega.
– Jasne. A było już, kurwa, tak dobrze! – Komendantowi znów się podniosło ciśnienie. – Nawet ostatnia kontrola poszła całkiem nieźle. Niczego schowanego nie znaleźli.
Jóźwiak zastanawiał się, czy wspomnieć o burmistrzu Karboskim. Może należało się go poradzić w takiej skomplikowanej sprawie. Ale komendant od dłuższego czasu wyjątkowo nerwowo reagował na każdą wzmiankę o najważniejszym człowieku w mieście. I tak już ludzie za dużo gadali. Narzekali, że policja samodzielnie nawet głupiego złodzieja nie znajdzie.
Spojrzał na komendanta. Jego zaciśnięte usta jasno sugerowały, że ma zamiar załatwić tę sprawę sam.
– Za rok odchodzimy – pocieszył go. – Tyle chyba wytrzymasz. To tylko młoda dziewczyna.
– Jego córka.
– I jej – uściślił.
– No właśnie. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Jej! – powtórzył ze złością Mirski. – Należało jej wtedy pozwolić utonąć w tym jeziorze, a nie, kurwa, ratować!ROZDZIAŁ 2
Majka Sokołowska zaparkowała na poboczu dość krzywo. Zgrabny tyłek jej używanej mazdy wystawał stanowczo za daleko.
– Obroni się – wyszeptała pełna nadziei, że nikt jej jednak nie przywali w bagażnik.
Była tak skoncentrowana na celu, że ledwo oddychała. Przepisy ruchu drogowego stanowiły teraz sprawę drugorzędną. Oczywiście jeśli się faktycznie zatrudni na komendzie, będzie musiała jakoś okiełznać słabość do parkowania w najdziwniejszych miejscach, ale do tego zostało jeszcze trochę czasu. Jedno popołudnie i noc.
Na razie wszystko szło dobrze. Mimo niesprzyjającej pogody, deszczu oraz ciężkich chmur prawie dotykających ciemnej linii autostrady, droga minęła spokojnie. Nawigacja poprowadziła dziewczynę pewnym głosem prosto na miejsce. Nic jej się nie kojarzyło.
Burza cały czas deptała jej po piętach i chyba wybrała ten właśnie niespecjalnie odpowiedni moment, by zaatakować z pełną mocą.
Majka zamierzała właśnie wypakować bagaże, po czym rozejrzeć się dyskretnie po okolicy. Przygotować do starcia.
Wysiadła. Wiatr omal nie urwał jej głowy. Zimno przeniknęło ją do głębi.
– Niezłe powitanie – powiedziała. – I nawzajem! – rzuciła miastu.
Wiatr w odpowiedzi sypnął jej w oczy drobnym piaskiem. Nie przejęła się tym bardzo. Przywykła do przeciwności. Szybko wyciągnęła z bagażnika jedną niewielką walizkę, po czym energicznie zamknęła klapę kolanem.
Nowy pensjonat, który wybrała, również z niczym jej się nie kojarzył. Siedemnaście lat temu nie istniał. Na tym jej właśnie zależało. Chciała pozostać niezauważona. Żałowała, że nie może się zameldować pod fałszywym nazwiskiem. Ale podanie złożone na miejscowej komendzie zobowiązuje. Miała zostać stróżem prawa. I na razie nie zamierzała łamać zasad ani kłamać, choć właśnie te dwie cechy najbardziej jej się kojarzyły z policją.
Mimo fatalnej pogody miasto było ciche i spokojne. Majka wiedziała, że to miejsce jak żadne inne na świecie potrafi robić dobre wrażenie. Nieprawdziwe. Zgroza czaiła się tu na każdym kroku.
Nagle drgnęła, aż musiała się oprzeć o maskę auta. Gdzieś niedaleko grzmotnął kontener wypuszczony przez śmieciarkę.
Otarła pot z czoła. Już właściwie się tego pozbyła. Studia psychologiczne pozwoliły jej zrozumieć wiele mechanizmów kierujących ludzką psychiką. Terapia złagodziła traumy. Już nie podskakiwała na każde mocniejsze łupnięcie. Ale dziś był szczególny dzień. Wróciła.
Jeszcze raz otarła czoło. Wątpliwości, czy jest już gotowa, znów dały o sobie znać. Jednak nie pozwoliła im się rozpanoszyć. Jeśli człowiek wpadnie w pułapkę czekania, może się z niej nie wydobyć do końca życia. Miała już tego dość. Sama ustaliła, że już czas i nie bała się ponieść konsekwencji własnych decyzji.
Założyła ciemne okulary, choć tłusta od deszczu chmura zasłoniła słońce, tak że wyglądało, jakby i ono musiało nosić maskę ze względów sanitarnych. Nie świeciło zbyt mocno. Ale zasłonięcie oczu dawało poczucie prywatności.
Szarpnęła rączkę walizki i zrobiła kilka kroków w stronę wejścia.
– Majeczka?! – usłyszała nagle pełen zdumienia głos. – Bardzo przepraszam, jeśli się pomyliłam, ale ten warkocz rozpoznałabym na końcu świata.
Dziewczyna kopnęła kamyk przyniesiony przez wiatr, po czym zdjęła okulary.
– Dzień dobry, pani Borzęcka – przywitała się grzecznym odruchem. Wychowano ją na miłą dziewczynę. Wpojone przez surową ciotkę odruchy działały same. Poprawiła gruby ciemny warkocz spływający jej po plecach, od dzieciństwa znak rozpoznawczy.
– A jednak! Wielki Boże! – rozpromieniła się nauczycielka z podstawówki. – Niechże cię, dziecko, uściskam.
Nauczyciele! Co to są za ludzie?! Uważają, że skoro pamiętają, jak byłeś mały, to im daje prawo do poufałości, przekraczania granic, a także zadawania pytań. Ich lawina ruszyła natychmiast.
– Co cię tu sprowadza? Długo zostajesz? Gdzie się zatrzymałaś? Jak dobrze, że wróciłaś. Całe miasto się ucieszy. Wszyscy cię tutaj tak lubią.
Wszyscy o mnie nic nie wiedzą – pomyślała Majka, po czym szybkim unikiem, wyćwiczonym na zajęciach z samoobrony, wywinęła się z powitalnych uścisków.
– Spieszę się – powiedziała i natychmiast ruszyła przed siebie. Wiedziała już, że z dyskretnego rozejrzenia się po okolicy nici. Wieść się szybko rozniesie.
Co za miasto! – pomyślała. – Niby nic się nie ukryje. Nie zrobisz dwóch kroków, żeby nie spotkać kogoś znajomego. A jednak winni zbrodni od lat chodzą po ulicach i nikt ich nie zauważa. Tragedie dzieją się w biały dzień, a ludzie niczego nie widzą.
To się jednak niebawem skończy. Będą musieli skonfrontować się z prawdą.
Majka nie miała nic do stracenia.ROZDZIAŁ 3
Następnego dnia odpowiedź na pytanie, czy Majka Sokołowska jest ładna, czy też nie, była dla komendanta Mirskiego równie trudna do udzielenia, jak wczoraj, choć dziewczyna siedziała dwa metry naprzeciw niego. Mężczyzna miał na sobie okulary, niedawno kupione, dość dobre. Widział nieźle. Wpatrywał się zachłannie w córkę przyjaciela, nie mogąc opanować tej gwałtownej potrzeby. Oddychał głęboko, mówienie przychodziło mu z trudem, jakby tonął, choć w gabinecie nie było ani kropli wody.
Może to właśnie była przyczyna?
– Baniak! – ryknął, wystawiając głowę za drzwi. – Zrób nam herbaty!
Kątem oka zauważył, że dziewczyna drgnęła na dźwięk jego głosu i nie spodobało mu się to. Czego szukała na komendzie, skoro nawet nieco głośniejszy ton mógł ją przestraszyć? Co tu będzie robić? Kawę parzyć? Nie ma tylu zamówień, żeby zapełnić osiem godzin pracy. Pojedzie może do przedszkoli pokazywać, co robią policjanci i pozwalać maluchom mierzyć niebieską czapkę? To się, kurwa, robi raz do roku. Ale w sumie można by od tego zacząć. Sześć przedszkoli, dwie podstawówki, to na jakiś czas wystarczy. Chyba że jeszcze miejscowe szkoły średnie obskoczy z jakąś pogadanką o narkotykach i dopalaczach.
Uspokoił się nieco.
Podszedł do biurka, spojrzał na nią. I nagle wszystko wróciło.
Przełknął ślinę, odchrząknął głośno. Zwykle cieplej witał nowych pracowników. Brakowało rąk do roboty, taka prawda. Wszędzie cięcia etatów. Sam prosił o wsparcie. Nie takie jednak. Gdyby przewidział skutki swojego pisma, siedziałby na dupie i nawet nie dotykał klawiatury komputera. Za późno już jednak było na takie myśli.
– Witamy w zespole – powiedział sztywno. Nie mógł się przemóc, by podać jej dłoń. Ledwo spojrzał w jej stronę. Wymienił tamto krzesło już dawno temu. Jasne, że po tylu latach nie było to samo, ale jednak podobne.
Pieprzeni producenci mebli. Lenie zasrane! – pomyślał ze złością. – Wszystko robią na jedno kopyto. Złośliwie, żeby się człowiekowi kojarzyło!
Czy ona teraz też nad tym samym się zastanawiała? Od tamtej nocy nie przekroczyła progu komisariatu, choć kiedyś bywała tu często. Spojrzał znów na jej twarz. Wzrok ślizgnął mu się gładko jak po marmurze. Żadnych emocji. Nic. Nawet okiem nie mrugnęła.
W sumie nieładna – zdecydował. Ubrana w zbyt szeroką bluzę, nieumalowana, z włosami zaczesanym w ten swój warkocz, który z niewiadomych powodów go drażnił. Może i miała regularne rysy twarzy, ale po urodzie matki nie widać było nawet śladu, nie wspominając nawet o zaletach ojca. Jakże czasem daleko pada jabłko od jabłoni.
Do tego jakaś taka małomówna. Prócz uprzejmego „dzień dobry” właściwie nie powiedziała ani słowa. Dziecko takiego ojca! Wesołego, serdecznego, duszy towarzystwa.
Zgrzytnął zębami. Zaczął żałować, że się zgodził. Może i była córką bohatera, co z tego jednak, skoro łączyło ją z nim tylko nazwisko. A nawet to zapewne i tak wkrótce zmieni, jeśli tylko znajdzie jakiegoś chętnego do ożenku, jak to kobiety mają w zwyczaju.
Odwrócił wzrok. Stare wspomnienia odeszły. Wrócił do rzeczywistości, uspokoił się.
Wtedy do jego pokoju wszedł sierżant Michał Baniak z tą cholerną herbatą, o której Ryszard zdążył już zapomnieć.
– Dziękuję – uśmiechnęła się córka Sokołowskiego, a komendantowi znów zabrakło tchu. Jednak umiała być, kurwa mać, ładna! To niewiarygodne, jak człowiek się może zmienić w jednej chwili. I była jednak podobna do ojca. Na ułamek sekundy znów go zobaczył. W tym samym gabinecie, uśmiechniętego z butelką szampana w dłoni. Świętował swój największy sukces.
A potem komendant przypomniał sobie tę samą białą twarz pozbawioną iskry życia i nóż w piersi. Morderca nie tylko wbił, ale jeszcze przekręcił, żeby zadać większy ból.
Ileż to trzeba mieć siły! Jaką nienawiść w sobie!
– Ja już muszę wychodzić – zwrócił się szybko do Baniaka, po czym wrzucił sobie nerwowym gestem miętówkę do ust. – Zabierz koleżankę i pokaż jej wszystko. Od dzisiaj zaczyna u nas staż. Na początek niech ogarnie dokumentację w szafach. – Poczuł zadowolenie, że wpadł na taki szatański pomysł. Zanim się młoda połapie w tym bałaganie, minie przynajmniej miesiąc.
Wyszedł szybko, zostawiając ich samych. Nie był w stanie wytrzymać tam ani chwili dłużej. Potem wybiegł z komendy i szybko poszedł na parking. Za garażami rósł duży krzak. Chodził tam czasem na papierosy. Schował się, oparł dłonie o ścianę. Chciało mu się wymiotować. Jak nigdy wcześniej. Widywał w życiu topielców i powieszonych samobójców. Ofiary wypadków, a także brutalnych pobić. Dawał radę.
A teraz nie mógł wytrzymać pięciu minut z dziewczynką, którą przecież dobrze znał. Siadywała mu przed laty na kolanach, przynosił jej lizaki. Często bywał u Sokołowskich w domu. Wciąż pamiętał, jak podnosił ją z podłogi, lekką i drobną. Zawsze była nieśmiała, ale kiedyś to mu się wydawało słodkie. Teraz tylko wkurzało.
Sam nie wiedział dlaczego.
I to spojrzenie. Najgorsze na świecie. Dobrze je znał. Prześladowało go przez te wszystkie lata.
* * *
Wrócił na komendę dopiero godzinę później, ryzykując, że podwładni będą gadać. Właściwie to powinien ich teraz pilnować na każdym kroku. Pierwsze dni mogą się okazać decydujące. Potem nowa dziewczyna spowszednieje i każdy wróci do swoich spraw. Im mniej będzie kontrowersji wokół tematu, tym lepiej.
Może jednak fakt, że młoda Sokołowska jest taka małomówna, stanowi atut? W sumie pewnie nie ma się czego obawiać. Dlaczego miałaby wracać do tego tematu? – zastanawiał się, wbiegając po schodach.
Dla niej to przecież też była trauma. Straciła ojca i matkę jednego dnia.
W lepszym nastroju przekroczył próg komisariatu, po czym od razu stracił humor.
Spojrzał w stronę biurka, które dla niej przeznaczył, i zobaczył dwóch swoich aspirantów, jak siedzą na przechylonych niebezpiecznie krzesłach, wyciągając się od własnych miejsc pracy i gadają niczym jego teściowa. Gęby im się nie zamykały. Już miał ruszyć w tamtą stronę, by rozgonić towarzystwo, gdy spojrzał na sprawę innym okiem.
Może jednak starszy aspirant Jóźwiak nie jest taki głupi. Może wcale nie dlatego go awansował, że jest jego kumplem, jak śmieli sugerować niektórzy, ale ze względu na zdolność perspektywicznego, analitycznego myślenia, które jako komendant słusznie w nim przewidział, choć nie było na to zbyt wielu dowodów?
To, co się działo na komisariacie, dawało do myślenia.
Sierżant Michał Baniak siedzący najbliżej Majki wciąż przez większą część życia zawodowego stał z suszarką i łapał lekkomyślnych kierowców. Cały dzień wysłuchiwał ich komentarzy, brał na klatę niezadowolenie. Moknął na deszczu, smażył się w upale, marzł. Na razie nie dostarczył jednak powodów do awansu. W sumie to też nie miał się gdzie wykazać, bo nie został dopuszczony do żadnej poważniejszej sprawy. Komendant wyznawał starą zasadę, że w pracy najważniejsza jest wysługa lat. A Baniak był młodzikiem. Chodził z jego córką do podstawówki. Zgubił się raz na wycieczce szkolnej. Co z tego, że miał wtedy siedem lat? Komendant pamiętał. Jakże mu teraz miał dać jakieś konkretne zadanie?
Ale w kwestii wyglądu zewnętrznego faktycznie niczego mu nie brakowało. Przełożony spojrzał na niego nowym okiem. A potem usłyszał śmiech Sokołowskiej.
Proszę – rozluźnił się. – Jednak to tylko zwykła dziewczyna – przyznał rację swojemu koledze. – Posiedzi chwilę, poflirtuje z chłopakami i będzie spokój. A jego ekipa poradzi sobie z obowiązkami nawet bez dodatkowego etatu. Pracowali w tym składzie do tej pory, kolejny rok też przetrwają. A potem choćby i potop.
Podszedł do nich, po czym przyoblekł twarz w wyraz jego zdaniem życzliwej ojcowskiej pobłażliwości. W rzeczywistości był to dość komiczny grymas, na którego widok chłopcy odwracali głowy, żeby nie parsknąć śmiechem w jego obecności. Komendant nie miał na swoim punkcie za grosz poczucia humoru.
I wtedy na niego spojrzała. Jakby go oblano płynną chłodną stalą, co, jak sobie doskonale zdawał sprawę, nawzajem się wyklucza. Ale właśnie takie to było uczucie. Nie mógł się poruszyć ani odezwać.
Co ona do cholery wyprawiała?!
Patrzyła na niego z taką powagą, że gdyby osobiście nie słyszał przed momentem, jak się śmieje, nigdy by nie uwierzył, że potrafi. Jakby chciała mu coś powiedzieć. Wyrazić o coś pretensje? Ale o co? Przecież to nie on zabił jej ojca!
To chyba jasne. Noc, kiedy się to wydarzyło, spędził w łóżku, z własną ślubną żoną na dodatek. W domu spała też teściowa czujna jak najlepsze alkomaty i wścibska niczym internetowy troll przeglądający zdjęcia Małgorzaty Rozenek-Majdan.
Jego alibi było nie do ruszenia. Nikt zresztą nawet nie sprawdzał go pod tym kątem. Co za bzdura! Przecież to właśnie on doprowadził śledztwo do końca i dopilnował, by sprawiedliwości stało się zadość. Między innymi temu zawdzięczał swoje stanowisko. Był wtedy młody, ale wykazał się pełnym profesjonalizmem oraz stanowczością.
A jednak zaczął się pocić.
Majka Sokołowska odwróciła głowę, po czym zajęła się stosem teczek, które zajmowały prawie całe jej biurko. Poważnie podeszła do pierwszego zadania, jak to zwykle młodzi w pracy.
Szybko jej przejdzie – pomyślał, poruszył ramionami i odblokował się wreszcie. Bez słowa ruszył do swojego pokoju.
– Chyba go stresujesz – uśmiechnął się sierżant Baniak. – Nic dziwnego. Pierwsza kobieta na naszym komisariacie. A on o kobietach ma dość specyficzne zdanie.
– Wiem wszystko na temat jego zdania o kobietach – odpowiedziała Maja poważnym tonem. – Mam powody przypuszczać, że nawet więcej niż on sam.
Baniak kiwnął głową i wycofał się w stronę swojego biurka. Nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć. Majka była fajna w pierwszym kontakcie. Chciał jej pomóc, tym bardziej że dość energiczny komendant w tej sprawie jakoś cienko sobie radził. Ale był ostrożny. Sprawa zabójstwa podinspektora Sokołowskiego nieco już przycichła przez te lata, jednak wciąż była żywa. Czuł, że przybycie tej dziewczyny rozbudzi dawne plotki. Pamiętał dobrze tamten pogrzeb. Przyszło wtedy całe miasto. I dziś też pewnie stare śledztwo stanie się tematem do gadania dla wielu.
Komisariat mieli duży, trafiało się sporo spraw, ale raczej prostych. Dochodzenia w kwestii zabójstw nie prowadzili zbyt często. A podobnego przypadku właściwie nigdy.
Biedna Majka – pomyślał i pochylił twarz nad komputerem, żeby nie odczytała jego konkluzji. Domyślał się, że nie chciałaby litości. I pewnie umiałaby się przed nią obronić.
Dziewczyna segregowała teczki, starannie sprawdzając ich zawartość. Stała przy biurku, bo stosy zalegające na jego blacie były wyjątkowo wysokie. Wyprostowana i pewna siebie. Nic nie mówiła, ale całe jej ciało emanowało siłą. Podejrzewał, że była świetnie wytrenowana i pod szarą bluzą w drobnej sylwetce kryje się nie tylko silny duch, lecz także mocne ciało.
Kilka godzin później miał się przekonać co do słuszności swoich obserwacji.
* * *
Siłownia przy komisariacie miała piętnaście lat. Nie trzeba było tego specjalnie obliczać. Wystarczył jeden rzut oka na przestarzały sprzęt i nadpęknięte miejscami linoleum. Kiedyś pisano nawet w gazetach o tym pomyśle, by dać policjantom szansę na ćwiczenie formy na miejscu. Podkreślano nowoczesność rozwiązania. Wyprzedzali trendy. Ale to było dawno temu.
Sierżant Baniak wszedł do środka i rozejrzał się wokół czujniej niż zwykle. Ta siłownia i cały sprzęt stanowiły prezent od burmistrza Oskara Karboskiego. Wręczony i zamontowany miesiąc po tamtych wydarzeniach. Michał po raz pierwszy zaczął się nad tą sprawą zastanawiać poważnie. Niektórzy plotkowali, że podarunek był wyrazem zadośćuczynienia władzy wobec policji. Za co?
Sprawca został złapany na miejscu i od razu się przyznał. Zasługa policji w jego ujęciu, wbrew temu, co wszem wobec rozpowiadał komendant Mirski, nie była wcale taka wielka. No, chyba że największym sukcesem było szybkie zamknięcie sprawy. Zanim dodatkowe szczegóły zaczną wychodzić na jaw.
Michał ściągnął bluzę i zaczął się powoli rozgrzewać. Mózg pracował mu na najwyższych obrotach.
Ponoć Ida, żona podinspektora Sokołowskiego, miała romans. Nie do końca w to wierzył. Po co miałaby szukać takich komplikacji? Wyszła przecież za mąż za bohatera. Dziewczyny zawsze o takich marzą. Przystojny człowiek sukcesu.
Może jednak czegoś jej brakowało?
Gdyby to ona zginęła, sprawa byłaby banalnie prosta. Zazdrosny mąż zadźgał żonę. Historia jakich wiele. Ale silnego wysportowanego policjanta, przeszkolonego w sposobach obrony, świetnego w swoim fachu, nie tak łatwo ugodzić w samo serce. Z przodu. Badania wykazały, że tamtej nocy Sokół był trzeźwy. Morderca również. Jak to się mogło stać?
Michał Baniak zaczął się nad tym zastanawiać. Lubił myśleć na siłowni. Zwykle było tutaj dość pusto. Jego koledzy chodzili do klubu sportowego w mieście i tam ćwiczyli w o wiele lepszych warunkach. Stara kadra właściwie nie dbała już o nic. Liczyli tylko miesiące do odejścia. To było widać na każdym kroku. Gdyby doszło do jakiejś akcji, komendant kury by nie złapał, a co dopiero przestępcy. Ale on już nie jeździł w teren. Właściwie prawie nie opuszczał komisariatu.
Baniak zakończył rozgrzewkę i wziął się za konkretniejsze ćwiczenia. Nagle drgnął, bo do pomieszczenia ktoś wszedł. Majka. Przełknął ślinę, po czym błyskawicznie odwrócił wzrok i nawet się nie zastanawiając nad sensownością swoich działań, dołożył sobie podwójne obciążenie na sztangę.
Dziewczyna weszła na bieżnię. Chwilę później pojawili się dwaj kolejni koledzy. Michał zerknął w stronę drzwi, sprawdzając, czy wirus zaatakował wszystkich, ale okazało się, że niektórzy jednak byli odporni.
Za to ci zaangażowani starali się na maksa.
Kondycja to nam się z pewnością teraz poprawi – uśmiechnął się Michał pod nosem, widząc, jak dwie pozostałe bieżnie rozpędzają się w szybkim tempie. Chłopcy pokazali cały garnitur białych zębów i biegnąc, próbowali prowadzić towarzyską pogawędkę.
Baniak śmiał się z nich, ale sam się złapał na tym, że próbuje nie stękać przy podnoszeniach.
I wtedy do środka wszedł komendant. To miejsce nie widziało go od dawna. Miał na sobie dres być może pamiętający czasy pierwszych siłowni w mieście, a także ręcznik nonszalancko przewieszony przez ramię. Najwyraźniej postanowił ich pilnować.
* * *
Komendant wszedł na rowerek, po czym zaczął pedałować. Ale bez entuzjazmu swoich podwładnych. Powoli ruszał nogami i czujnie się rozglądał. Młodzi po prostu poszaleli. Może rzeczywiście należało już wcześniej zatrudnić jakąś kobietę? Może wtedy nie dostawaliby małpiego rozumu na widok jednego zaledwie tyłka w legginsach?
Majka Sokołowska krok po kroku odkrywała swoje atuty. A tych, jak się okazało, miała sporo. Zdjęła szeroką bluzę, włożyła jakiś obszarpany top, który bez przerwy się przesuwał. To jej się ramiączko przemieszczało, to znów dekolt zmniejszał się lub powiększał, drażniąc wyobraźnię. Długi warkocz podskakiwał na jej plecach.
Takie właśnie są kobiety – pomyślał komendant. – Nigdy nie wiesz, jakim sposobem cię zaskoczą. Młoda Sokołowska miała doskonałą figurę. Mógłby na nią patrzeć godzinami. Nie tylko dlatego, że krew mu szybciej krążyła, a to w jego wieku nawet zdrowo. Po prostu miło zawiesić od czasu do czasu oko na czymś naprawdę ładnym. Nie była słodka jak lalka, ale właśnie doskonała. Jak piękna, gładka rzeźba.
Poczuł też pewien respekt wobec tego szczupłego ciała. Widział to. Znał się. Pod opaloną błyszczącą skórą kryły się napięte mięśnie. Jak u silnej tygrysicy, która może się przeciągać w słońcu, wyglądać jak kociak, ale i tak nikt nie chciałby stanąć jej na drodze.
Majka miała niejedno oblicze. I z pewnością nie przyjechała tutaj bez powodu. Postanowił poczekać do końca tych głupich ćwiczeń, po czym po prostu z nią porozmawiać. Doszedł już trochę do siebie. Cały dzień obserwował ją przez szybę. Pracowała jak każdy. Była człowiekiem. Piła kawę, a potem chodziła do kibla. Należało zedrzeć z niej ten nimb córki bohatera i normalnie wypytać.
Chłopaki ćwiczyli bitą godzinę. W pomieszczeniu unosił się duszny zapach potu. Niektórzy ledwo już ciągnęli, ale żaden nie chciał być pierwszym, który da spokój. Dziewczyna przechodziła na kolejne urządzenia. Też była zgrzana, ale w lepszej formie niż oni wszyscy.
Wreszcie Majka zakończyła tę mękę. Zeskoczyła z orbitreka i w tej samej chwili z mimowolnym westchnieniem ulgi pozostali podjęli taką samą decyzję o zakończeniu treningu. Ruszyli pod prysznice.
Ha! – pomyślał komendant z satysfakcją. – Nie mamy osobnych kabin dla kobiet. Będziesz musiała poczekać.
– Maja! – zwrócił się do niej po raz pierwszy po imieniu. – Porozmawiasz ze mną chwilę?
Otarła dekolt i szyję. Poczuł, jak jego ciało się napręża. Może nie był jednak tak stary, jak mu się zdawało?
Choć ćwiczenia fizyczne wykonywał zdecydowanie na pół gwizdka, to jednak poczuł się odprężony. Stres na chwilę go opuścił. Poza tym godzinę przyglądał się męczącym się jak durnie chłopakom i to go rozbawiło. A mało co miało taką moc.
Stracił czujność.
– Jasne – odparła i podeszła bliżej. Spojrzała na niego i już wiedział, że to nie będzie miła pogawędka. Przez moment poczuł pokusę, żeby uciec. Nie wiedzieć. Schować głowę w piasek. Ale nie był tchórzem, choć zdawał sobie sprawę, że za chwilę będzie zapewne gorzko żałował tej konfrontacji.
– Po co przyjechałaś? – zapytał wprost. Wydawała się taka niewinna. Włosy jej się rozburzyły, a przy czole zrobiły niewielkie loki. Zarumienione policzki dodawały dziewczęcego wdzięku. Kiedyś mówiła do niego wujku.
– Po prawdę – usłyszał i omal nie zgiął się w pół. Zabolało, jakby ktoś go mocno uderzył w brzuch.
– To zamknięta sprawa! – zawołał, spoglądając w stronę pryszniców. Miał nadzieję, że szum wody zagłusza wszelkie inne dźwięki. – Chyba że jest coś, o czym nie wiem? – zapytał ledwo słyszalnym głosem.
– Myślę, że znasz odpowiedź. – Maja spojrzała mu w oczy. Nie umiał odczytać tego przekazu, choć nie po raz pierwszy go widział. Co tam było? Oskarżenie?
Ledwo oddychał. Ożyły wszystkie dawne demony. Znów zobaczył milczące dziecko w poplamionej krwią spódniczce. Nie powiedziała wtedy ani słowa. Nikt nie umiał przedrzeć się przez to uparte milczenie. Zresztą nie było takiej potrzeby. Sprawca się przyznał. Dochodzenie trwało krótko, nie szukano kolejnych szczegółów.
Majka była niepełnoletnia. Wykorzystanie takiego świadka to przedzieranie się przez dość skomplikowane i niejednokrotnie sprzeczne przepisy. Gdyby nie mogli znaleźć winnego, może bardziej by się starali. Ale, do kurwy nędzy, przecież był!
Tylko nierozstrzygnięte sprawy z przeszłości są interesujące. Tę już dawno zamknięto na dobre. Teoretycznie. Komendant się pocił. Strach podchodził mu do gardła.
Majka jako jedyna widziała, co się wtedy stało. Jak dużo? Nikt tego nie wiedział. Może jednak należało ją wtedy przycisnąć jakimiś dyskretnymi, prywatnymi kanałami? Wypytać dokładniej ciotkę?
– Będziesz teraz mówić? – zapytał i sprawdził kieszenie, po czym się zdenerwował. W starym dresie nie było ani jednej miętówki. – Po tylu latach?! – krzyknął głośniej.
– Tak – odpowiedziała. – Chcę, żebyś poznał prawdę. Ty i całe miasto.
– Kurwa mać! Na co ci to? – zapytał w pierwszym odruchu, ale zaraz potem skupił się na innych faktach. Musiał opanować emocje i jak najwięcej się dowiedzieć. – Czy jest ktoś, kogo będziesz chciała oskarżyć? – zadał najważniejsze pytanie.
Kiwnęła głową potakująco, a komendant poczuł, że jego życie już się właściwie nie liczy. Podniósł się po niejednym ciosie, ale tego nie udźwignie. Jeśli się wtedy pomylił, miasto mu nie daruje.
Zapadła cisza. Chłopcy już poszli, ustępując jej miejsca. Słyszał ich wesołe głosy na korytarzu. Jakby dochodzące z innego świata. Łapał powietrze, skupiając się na tej jednej czynności.
– Czy masz całkowitą pewność? – zapytał.
Kiwnęła głową, ale zobaczył bardzo krótki trwający może sekundę grymas zawahania na jej twarzy. Natychmiast to wykorzystał.
– Zastanów się dobrze – powiedział. – Miałaś siedem lat i przeżyłaś szok. Pamięć potrafi bardzo dobrze fałszować rzeczywistość. Są na to badania naukowe.
Milczała, więc poczuł się pewniej.
– Uznam naszą rozmowę za prywatną – powiedział szybko. – W przeciwnym razie musiałbym ruszyć procedurę służbową. Wrócimy do tematu, kiedy będziesz pewna, że jesteś w stanie opowiedzieć prawdziwą historię. I że chcesz to zrobić.
Kiwnęła głową. Zgodziła się dość bezproblemowo.
– Po to tutaj przyjechałam – powiedziała, a głos jej nawet nie zadrżał. – Żeby odtworzyć fakty. Ale nie miej złudzeń. Doskonale pamiętam każdą sekundę. Obrazy zapisały mi się jak stop-klatki. Wiem, jak to się stało. – Znów spojrzała mu w oczy.
– Mnie przy tym nie było – odparł bez sensu, bo to przecież stanowiło oczywistość.
– To prawda – przyznała, a on poczuł ulgę, która jednak szybko przerodziła się w kolejny skurcz strachu. – Ale wiedziałeś – dodała szybko, po czym odwróciła się gwałtownie i poszła pod prysznic.
Chciał za nią pobiec. Zadać jeszcze wiele pytań, wytłumaczyć się, ale słyszał, że włączyła wodę. Z facetem by się nie przejmował. Ale wiadomo z babami na każdym kroku problem.
Kim była? Wariatką pragnącą zwrócić na siebie uwagę? Zranionym dzieckiem, które postradało rozum, bo ból okazał się zbyt wielki? Czy dorosłą kobietą z prawem głosu i odwagą, jakiej nie miało kiedyś dziecko?
Ruszył wolno w stronę swojego pokoju. Nie zamierzał się teraz myć. Z dużym prawdopodobieństwem dostałby pod prysznicem zawału. Może przez całą noc nikt by go nie znalazł. Najgorsza możliwa śmierć. Zostać rano odkrytym przez piszczącą sprzątaczkę na brudnej podłodze z wypiętym nagim tyłkiem, obwisłym od siedzenia, żarcia i czasu.
Wolno ruszył do samochodu. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach. Przeszukiwał pamięć, próbując odgadnąć, co córka Sokołowskiego miała na myśli. Formalnie był nie do ruszenia.
A jednak czuł się dziwnie. Winny.
Nie zmieniało to faktu, że nie on zabił Sokołowskiego. Ale osoba, którą zamknęli, mogła mieć wspólników.
Teraz zrozumiał, w jaki sposób jego przyjaciel, ten silny, wysportowany mężczyzna został pokonany. Być może przewagą liczebną? To się jednak kompletnie nie trzymało kupy. W żaden sposób nie zgadzało z dowodami.
Wyszedł prosto w deszcz. Zacięło mu twarz zimnymi biczami. Padało w całym mieście.
Borki to mała miejscowość. Urodził się tutaj. Znał prawie wszystkich. Czy przeoczył fakt, że być może od piętnastu lat ktoś tu ukrywa swój współudział w najgłośniejszej sprawie kryminalnej ostatnich lat?
Czy to możliwe? Czy tylko ta pozornie delikatna dziewczyna prowadzi z nim jakąś mroczną grę? Może się naczytała thrillerów i jej zaszkodziło?
Przemoczony do nitki wpadł do samochodu, po czym zaklął brzydko.
Najgorsze w tej sprawie było to, że cały czas się bał. Jakby to właśnie on musiał uważać teraz na każde słowo. Jakby prawda zagrażała przede wszystkim jemu samemu. I choć przyczyny takiego stanu wydawały się nieco irracjonalne, strach był jak najbardziej prawdziwy.ROZDZIAŁ 4
Majka Sokołowska wyszła przed komisariat. Rozejrzała się czujnie wokół. Na chwilę przestało padać i na tle nieba budynki wydawały się ostro zarysowane, wyraźniejsze niż zwykle. Wiatr niósł zapach mokrych liści. Sprawdziła, czy nikogo znajomego nie ma gdzieś niedaleko. Potrzebowała chwili spokoju, żeby się zastanowić nad kolejnymi krokami.
Miała dobry plan, ale od pierwszej chwili coś ją zaskakiwało. Naiwne marzenie o dyskrecji oraz anonimowości padło jako pierwsze. Komendant też ją zaskoczył swoją czujnością. A zdawał się taki głupi. Tymczasem wyczuł tę delikatną nutę niepewności, nie wobec winnych, rzecz jasna, bo tu miała pewność, lecz niektórych szczegółów. I natychmiast ją wykorzystał.
Dała mu słowo. Ale jednego o niej nie wiedział. Umiała zmieniać zdanie. Dociekać prawdy bezkompromisowo aż do spodu. Głębiej niż ktokolwiek odważył się spojrzeć.
Po to tutaj przyjechała. By odtworzyć zdarzenia krok po kroku. Sprawdzić namacalnie, co jest jej wyobraźnią, a co rzeczywistym wspomnieniem. Przerwała terapię, żeby to zrobić. Psycholog nie zapalił się do jej planu, postanowiła więc oszczędzić mu kolejnych szczegółów. Też studiowała psychologię. Nie dała jej odpowiedzi na każde pytanie.
Wiele zrobiła, by odzyskać spokój ducha po traumie, jaką przeżyła w dzieciństwie. Został jej tylko jeden krok, by na dobre zamknąć te drzwi. I zamierzała go zrobić. Na szali leżała cała jej przyszłość.
Wciąż była też właścicielką mieszkania rodziców. Nikt tam nie wchodził od dawna. Zniknęły wprawdzie plomby z drzwi, a ciotka wysprzątała wnętrze po całej sprawie, ale poza tym nic się nie zmieniło. Wszystkie osobiste rzeczy zostały na swoich miejscach.
Klucze Majka trzymała w samochodzie. Czekały na właściwy moment. Jeszcze nie teraz.
Nasunęła kaptur na głowę, po czym starannie schowała swój warkocz. Nikomu nic do tego, kim jest. Zbiegając po schodach komisariatu, minęła tablicę pamiątkową.
„Bohaterowie nie umierają. Żyją wiecznie w sercach i umysłach tych, którzy podążają ich śladem”. (E.Potter)
Pamięci podinspektora Aleksandra Sokołowskiego tragicznie zmarłego komendanta policji w Borkach. Człowieka wielkiego charakteru, zaangażowanego społecznie, oddanego swoim obowiązkom.
Mieszkańcy miasta
Minęła ją obojętnie. Polonistka z liceum, która ułożyła ten tekst, była z niego bardzo dumna. Ona też wybrała cytat. Napisała wiele artykułów do miejscowej gazety o zasługach ojca oraz tragedii, jaka go spotkała. Maja znała te teksty. Ciotka miała specjalny segregator, gdzie wklejała wszelkie wzmianki na temat brata. W ciągu ostatnich lat bolała, że pamięć o nim zanika. Narzekała na niewdzięczność ludzką, stukając laską w dębowe klepki starej podłogi w kamienicy i spoglądała na Majkę znacząco.
Przygarnięte dziecko ma tylko jeden obowiązek. Okazać wdzięczność temu, kto dla niego musiał nagle zmienić wszelkie życiowe plany.
Maja to rozumiała. Grzecznie kiwała głową za każdym razem, gdy ciotka snuła opowieści o bohaterze. Ten nawyk był tak silny, że bratanica gestem potakiwania pożegnała nawet trumnę złożoną pół roku temu na cmentarzu w Krakowie.
Ciotka zachowała się honorowo, jak podkreślała rodzina. Zostawiła Majce w spadku kawalerkę w kamienicy. Tym sposobem dziewczyna mimo młodego wieku stała się właścicielką dwóch mieszkań. Oba kojarzyły się z traumą. W żadnym nie mogła zamieszkać i żadnego sprzedać.
Majka znów rozejrzała się dyskretnie, po czym ruszyła przed siebie w stronę rynku. Chciała zrobić drobne zakupy w delikatesach. Pensjonat miał wprawdzie niewielką restaurację, ale nieswojo się wczoraj czuła, będąc jedynym gościem na kolacji. Czekała na zamówienie pół godziny i stanowiła dla kelnerki wyraźną atrakcję. Wybieranie pensjonatu na uboczu miało swoje minusy.
* * *
Mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce mocniej wcisnął się w krzaki rosnące tuż przed komisariatem. Ledwo się w nich zmieścił, choć gąszcz był słusznych rozmiarów. Ostra gałąź z grubym kolcem przejechała mu boleśnie po policzku. Nawet nie drgnął.
Czekał.
W pierwszej chwili nie miał pewności, czy to ona. Szeroka kurtka deformowała sylwetkę, a kaptur zasłaniał pół twarzy. Jednak niechęć komendanta Mirskiego do zatrudniania kobiet miała swoje plusy. Te szczupłe zgrabne łydki wystające spod wierzchniego ubrania z pewnością nie należały do żadnego z młodych byczków, jakich komendant z upodobaniem od lat zatrudniał, a potem nie dopuszczał do żadnej sensownej roboty.
Mężczyzna cofnął się gwałtownie, bo dziewczyna najpierw przyspieszyła kroku, po czym nagle przystanęła i odwróciła się. Gałąź przejechała drugi raz to samo miejsce. Zaklął szpetnie, po czym złamał ją ze złością, ledwo tylko młoda Sokołowska odeszła dostatecznie daleko. A potem wyskoczył na chodnik i ruszył za nią. Przygarbił szerokie ramiona i wbił dłonie w kieszenie kurtki. Dobrze, że deszcz zaczął znowu padać. Ulice opustoszały.
Komisariat znajdował się niedaleko centralnego punktu miasta, jakim był niewielki rynek z ogromnym kasztanowcem, fontanną i szeregiem sklepów rozmieszczonych dookoła. Majka właśnie szybkim krokiem mijała zaparkowane wszędzie auta. Szła pewnie, jakby doskonale wiedziała, dokąd zmierza.
Planował chodzić za nią krok w krok. Liczył, że pierwsze jej ruchy będą znaczące. Miejscowe delikatesy nieco go rozczarowały. Podobnie jak prozaiczna zawartość koszyka córki bohatera. Kupiła wprawdzie dobre wino, jedno z najdroższych w sklepie, ale poza tym same banalne rzeczy. Potem przeszła dwie alejki dalej. Ruszył za nią powoli, leniwym krokiem jak drapieżnik, który wie, że ofiara i tak nie ma szans się wymknąć.
Przystanęła przy regale z kosmetykami, więc pobłażliwie wypuścił powietrze z płuc. Miał ochotę zapalić. Ta dziewczyna nieco go wnerwiała. Mimo tych wszystkich świeżutkich dyplomów, znanego nazwiska i wysportowanego ciała, z jego perspektywy była tylko dzieckiem. Bezgranicznie naiwnym, które sądzi, że może tak po prostu po latach przybyć do miasta, o którym nic nie wie, i szukać prawdy.
Nagle drgnął, bo choć koszyk Majki stał w tym samym miejscu co jeszcze przed momentem, ona sama zniknęła. Rozejrzał się błyskawicznie dookoła. Zmysły mu się wyostrzyły, a wszelkie rozprężenie skończyło się w mgnieniu oka. Zrobił kilka kroków, co wystarczyło, by pokonać całą alejkę. Sprawdził kolejne, a potem metodycznie cały sklep. Dziewczyna nie mogła wyjść. Stał w miejscu, z którego miał doskonały widok na wszystkie kasy i jedyne drzwi. Szybko przebiegł na drugi koniec sklepu.
Przystanął. Miał ochotę się roześmiać, choć czegoś takiego nie robił od lat. Głęboki cynizm wypalił w nim takie odruchy. Ale mała Sokołowska naprawdę go rozbawiła. Uciekła przez magazyn. Jego uchylone drzwi pokazywały podniesioną bramę dla dostawców. Dalej widać było parking i kosze na śmieci.
Wyszedł ze sklepu. Nawet się nie rozglądał. Wiedział, że odjechała. Jej krzywo zaparkowaną mazdę zlokalizował już rano.
Pokręcił z niedowierzaniem głową. Tak wykiwać doświadczonego łowcę mógł tylko nieopierzony debiutant. Szczęście początkującego, które zwykle szybko się kończy.
Osiągnięcie celu było tylko kwestią czasu. Ale przynajmniej wiedział już, że ma bystrą przeciwniczkę. Zauważyła go, zmyliła czujność, zwiała. Nic jej to nie da, nie miał wątpliwości, jednak rozgrywka stanie się ciekawsza.
Rozejrzał się z niechęcią wokół. To miasto nie zasługiwało na córkę bohatera.
* * *
Majka weszła do pokoju i rzuciła siatkę z zakupami na łóżko. W sklepie na drugim końcu miasta wino było droższe. Uśmiechnęła się. Doprawdy naiwność niektórych śledzących ją osób była rozbrajająca. Nie rozpoznała tego mężczyzny. Nie sądziła też, by był tego wart. To nie on. Raczej jakiś support. Przednia straż.
Zdjęła buty, dwoma energicznymi kopnięciami wysyłając je pod ścianę. Wciąż cieszyła ją ta wolność. Mogła rzucić przemoczoną kurtkę na łóżko, zjeść suchą bułkę, popijając ją sokiem z kartonu. A potem położyć się w ubraniu na pościeli i włączyć telewizor.
Myśli pędziły jej szaleńczo w rytm palca stukającego w pilota i przesuwającego kanały tak szybko, że nie można było zahaczyć uwagi na żadnym z prezentowanych wątków. Wiedziała, że nie wytrzyma i jeszcze dziś ruszy w drogę. Zmęczone treningiem mięśnie domagały się odpoczynku, a żołądek wcale nie wydawał się usatysfakcjonowany kolacją w postaci bułki popitej sokiem. Ale jej wnętrze gnało ją do przodu.
Terapeuta napisał do niej wiadomość z prośbą o kontakt. Odpisała mu bardzo uprzejmie, że wyjechała, żeby odpocząć, i odezwie się po powrocie. Nie chciała, by nabrał jakichkolwiek podejrzeń.
Poskakała jeszcze chwilę po kanałach, po czym wyłączyła telewizor. Wzięła oddech i wstała gwałtownie. Sprawnie odkorkowała butelkę wina, by nalać sobie dwa łyki na dno kieliszka. Zgasiła światło, po czym podeszła do okna. Ściemniło się. Deszcz nadal padał, a wichura coraz mocniej się wzmagała.
– Zmokniesz – powiedziała i podniosła kieliszek w stronę nieznajomego, który zapewne gdzieś tam się czaił w mroku. – A i tak mnie nie dopadniesz.
Śmiechu warte.
Oni wszyscy najwyraźniej naprawdę myśleli, że jest młodą dziewczyną, którą tak łatwo uciszyć jak siedmioletnie dziecko.
Tymczasem ona nigdy nie była prawdziwie młoda, za dużo bowiem wiedziała o ludziach. Właściwie nigdy też nie była dzieckiem. Nie dano jej na to szansy. Jedyna różnica, jaką przynosiły kolejne lata, to fakt, że dziś umiała się już obronić. Nawet jeśli miałaby do czynienia z dwa razy większym mężczyzną.
Tylko tacy ją kiedyś otaczali. Obiecywali chronić. Jednak w obliczu trudności każdy po kolei dał plamę. Ona miała o wiele mniej centymetrów wzrostu. Ale w przeciwieństwie do nich wszystkich nie bała się prawdy.
Nie uciekała przed nią jak komendant policji w Borkach.
Ciąg dalszy w wersji pełnej