Blog niecodzienny - ebook
Blog niecodzienny - ebook
„Blog niecodzienny” to esencja najbardziej trafnych i zabawnych wpisów z popularnego bloga prowadzonego przez autorkę od 2006 roku.
Maria Czubaszek i jej niezawodne poczucie humoru w najczystszej formie. Choć mówi, że nie lubi pisać do druku, to w druku czyta się ją doskonale. Każdym słowem maluje charakterystyczne postacie: córkę sąsiadki, tajemniczą czytelniczkę czy bohaterkę swojej powieści, Alicję. Ich opinie stają się punktem wyjścia do błyskotliwych konstatacji, które - celniej niż wszelkie diagnozy społeczne - punktują absurdy codzienności. Innego rodzaju pożywką dla bezbłędnych puent jest obserwowane przez autorkę medialne życie polityków i osób publicznych.
Zawsze powtarzam, że człowiek nie po to żyje, żeby jeść, ale po to je, żeby się odchudzać. Najlepszym dowodem na potwierdzenie tej hipotezy jest jedna z moich znajomych. Od kiedy pamiętam, odchudza się. Głównie, jak podejrzewam, między posiłkami. Mimo to, a może właśnie dlatego (bo podobno najgorsze jest tzw. pojadanie) co jakiś czas informuje z dumą, że schudła. Kiedy mówię, żeby się nie przejmowała, bo nie widać, nabzdyczona zapewnia, że codziennie się waży. Na uwagę, że nie chudnie się od ważenia, tylko od niejedzenia, przegląda się uważnie w lustrze i choć wciąga brzuch do granic bólu, markotnieje. Wtedy robi mi się głupio i mówię, że żartowałam. Przecież widać, że schudła. Łyka to za każdym razem. Bo łatwo jest uwierzyć w to, w co chce się wierzyć.
Wiem to po sobie.
Maria Czubaszek
Maria Czubaszek – pisarka i satyryk, autorka tekstów piosenek, scenarzystka, felietonistka i dziennikarka. Stworzyła dla radiowej Trójki kultowe słuchowiska: „Dym z papierosa”, „Małgorzaty jego życia”, „Serwus, jestem nerwus”, w których brawurowe role tworzyli m.in. Irena Kwiatkowska, Bohdan Łazuka, Barbara Wrzesińska, Jerzy Dobrowolski, Wojciech Pokora. Słuchowiska te po raz pierwszy emitowane były w programie Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy. Pojawiała się także w programach Ilustrowany Magazyn Autorów oraz Powtórka z Rozrywki. Jest autorką licznych tekstów piosenek; pierwszy z nich – „Kochać można byle jak” – napisała do muzyki Wojciecha Karolaka w 1965 roku. Piosenki z jej słowami można usłyszeć w wykonaniu takich artystów, jak Alibabki, Ewa Bem, Grażyna Łobaszewska, Grzegorz Markowski, Krystyna Prońko, Ryszard Rynkowski, Trubadurzy czy VOX.
Napisała dialogi do filmów „Filip z konopi” i „Murmurando”, a także scenariusz do serialu „Lot 001”. Współtworzyła scenariusze do seriali „Psie serce”, „Na Wspólnej” oraz „BrzydUla”. Od 2010 roku w improwizowanym serialu „Spadkobiercy” wciela się w rolę babci Maggie Mekintosz Owens. Użyczyła głosu w dubbingu filmu „Rysiek Lwie Serce” jako Babcia. W 2009 roku została uhonorowana Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
Jest współautorką (z Arturem Andrusem i Wojciechem Karolakiem) bestsellerów „Każdy szczyt ma swój Czubaszek” i „Boks na Ptaku”.
Prywatnie jest żoną Wojciecha Karolaka, miłośniczką psów i zatwardziałą palaczką.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7961-919-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
środa, 06 września 2006, 12:22
Przyśnił mi się mężczyzna. Na pierwszy rzut oka zupełnie normalny. Obcisłe trykoty, peleryna, skrzydła... Facet jak facet, pomyślałam i już miałam się zbudzić, kiedy zauważyłam, że ma coś wypisane na twarzy. Zaintrygowana zaczęłam czytać: „Charyzmatyczny jak Marcinkiewicz, sprawiedliwy jak Ziobro, nieugięty jak Dorn, bezkompromisowy jak Wildstein, opiekuńczy jak Religa, przystojny jak Olejniczak”. USZCZYPNĘŁAM SIĘ, ŻEBY SPRAWDZIĆ, CZY TO RZECZYWIŚCIE TYLKO SEN. Na szczęście rzeczywiście. Odetchnęłam. Jednak już po chwili uczucie ulgi zmieniło się w złość. Dlaczego, skoro mężczyzna „charyzmatyczny jak Marcinkiewicz” itd. to ideał tegorocznej Miss Polonia (co napisała w swoim kwestionariuszu), dlaczego taki mutant przyśnił się m n i e?! Przecież nawet nie miałam zamiaru startować, ani tym bardziej wygrać, w wyborach Miss IV Rzeczypospolitej! Czułam, że z tych nerwów do rana już nie zasnę. Zapaliłam więc światło i papierosa (bo w domu, jak na razie, zdaje się można jeszcze palić) i sięgnęłam po leżącą przy łóżku gazetę. „Dziennik” z 28 sierpnia. Dlaczego go zostawiłam? Jasne! Wywiad z posłanką Renatą Beger, która została felietonistką. „Jak mam na coś ochotę – mówi pani posłanka – to jem. Jak naleci mnie natchnienie, to siadam i piszę. (...) Najtrudniej jest usiąść”. Lubię wyzwania, więc spróbowałam. Udało się! Siedząc już na łóżku, podniosłam sobie poprzeczkę i postanowiłam usiąść przed komputerem. Pani Renato, usiadłam bez trudności! Ale rozumiem, że w pani sytuacji niełatwo jest się zdecydować siedzieć. Podpisuję się pod tym dwiema rękami. Jak zdobędę więcej podpisów, przekażę. Naprawdę! I choć, tak między blogiem a prawdą, jest wielka różnica, nie blaguję. Tylko bloguję. Mogło być gorzej. Mogło paść na panią. A pani zdaniem, że znów zacytuję: „Jeśli ktoś chce pisać blog, to powinien trzymać go gdzieś głęboko pod poduszką”. Nie trzymałabym się kurczowo tej myśli. Użyłam chyba niewłaściwego skrótu myślowego. Chociaż... dyskutowałabym z tym. OK. Podyskutujemy pojutrze. Bo to nie jest blog codzienny. No więc zakochujmy się, do cholery, szczęśliwie! Może to rzeczywiście pomoże? Osobiście, niestety, wątpię. Bo kocha się nie za coś, tylko mimo wszystko. O czym świadczy choćby pierwsze miejsce w ostatnich sondażach partii... Ale ja nie o tym chciałam.KURCZĘ
środa, 13 września 2006, 12:22
Boże, co to jest miłość?! Kurczę, dobre pytanie! Choć nie moje. Tylko komisarza Warszawy, Kazimierza Marcinkiewicza. Zadał je w swoim blogu, politycznym zresztą, i na szczęście sam na nie odpowiedział. Na szczęście, bo miałabym niezłą myślówę. Prędzej poradziłabym sobie z drugim pytaniem: „Czy jest coś piękniejszego na świecie nad miłość?”. Strzelałabym, że nie ma. I trafiłabym w dziesiątkę! A z trafianiem bywa u mnie różnie. OSTATNIO PRZECZYTAŁAM NA PRZYKŁAD, ŻE CO SEKUNDĘ POWSTAJĄ NA ŚWIECIE DWA NOWE BLOGI. CZYLI STO SIEDEMDZIESIĄT PIĘĆ TYSIĘCY DZIENNIE. I obecnie jest ich pięćset milionów! A ja trafiam akurat na blog pana Marcinkiewicza. Z kolei moja matka trafiła akurat na mój. I dowiedziała się, ŻE PALĘ (O CZYM NIEOPATRZNIE CHLAPNĘŁAM W PIERWSZYM WPISIE). SPRÓBOWAŁAM JĄ USPOKOIĆ, ŻE CHOĆ PALĘ OD TRZYDZIESTU LAT, NIE JESTEM NAŁOGOWCEM. SKORO NIE MUSISZ – DOCIEKAŁA – TO PO CO PALISZ? ŻEBY BYŁO WIDAĆ – ZACHICHOTAŁAM – ŻE STARA, ALE JARA. Dobre?! Takie sobie. Ale mnie to śmieszy. Matki, niestety, nie rozśmieszyło. Ale jej nie śmieszą nawet kartofle. Jestem w stanie to zrozumieć. Ale żeby zaraz się obrażać?! Sorry − to dopiero mój drugi wpis i już drugi niewłaściwy skrót myślowy. Moja matka nie obraziła się, rzecz jasna, na kartofle, tylko na mnie. Że robię sobie z niej jaja. No nie! Stara, jara, do tego jajcara?! Muszę chyba popracować nad swoim wizerunkiem. Niczego nie obiecuję, ale zobaczę, co da się zrobić. Może lifting albo zastrzyki z botoksu?TU POSIEJEMY ŻYTO, TU KONOPIE
środa, 13 września 2006, 12:23
Od dwóch dni chodzi za mną słoń. W zasadzie powinnam się ucieszyć, bo jak wiadomo, słoń przynosi szczęście. Pod warunkiem jednak, że ma do góry trąbę. Niestety. Ten „mój” w ogóle nie ma trąby. Nie ma również ogona i nóg. Jak więc może za mną chodzić? Chyba tak, jak np. pierożki z mięsem czy knedle ze śliwkami. Też nie mają nóg, a czasem za mną chodzą. Słoń jednak to nie to samo. Więc z czego mi się to porobiło? Z wypowiedzi nowego szefa radiowej Trójki, w której przed laty pracowałam długo i szczęśliwie. Do czasu. Kiedy, po pierwsze, z programu trzeciego odeszłam, a po drugie, sam program się zmienił. A co ma do tego słoń? A to, że nowy szef Trójki, Krzysztof Skowroński, powiedział: „Trójka to słoń, który nie będzie się ścigał z innymi stacjami. Wycofujemy się z zawodów. Wcześniej temu słoniowi ucięto trąbę, nogi i ogon. Ale my go teraz poskładamy z powrotem”. No i poskładali, skoro za mną chodzi. Czekam tylko, kiedy odrosną mu nogi, trąba i ogon. I trochę się boję, że nieszybko, bo pan Skowroński mówi dalej: „Będziemy tu gospodarzyć. Tu posiejemy żyto, tu konopie, tu postawimy ul, a tu mały domek dla kozy”. OK, koza też sympatyczne zwierzątko. Ale słoń nie zmieści się w jej domku. Zwłaszcza małym. Nie widzę go również w życie, w konopiach ani nawet w ulu. I pewnie dlatego bidulek chodzi za mną. A ponieważ sama nie mam warunków, chętnie oddam go w dobre ręce.RYŚKU...
środa, 13 września 2006, 12:24
Koszmar! Znowu przyśnił mi się facet w obcisłych trykotach, w pelerynie i ze skrzydłami. Czyżby mu się ubzdurało, że sypiam przy otwartym oknie właśnie po to, żeby mógł do mnie wpadać? No, nie! Aż taki głupi, na jakiego wygląda, nie może być! Chociaż... czy ja wiem? Bo to nie był ten sam facet, który przyśnił mi się tydzień temu. Był tylko tak samo ubrany i (jak w kwestionariuszu Miss Polonia 2006) „Charyzmatyczny jak Marcinkiewicz”. Ale na tym podobieństwo się kończyło. Tym razem nie przyśnił mi się bowiem mężczyzna marzeń Miss Marzeny Cieślik, ale bohater internetowego portalu grono.net, Rysio Lubicz z Klanu. Nie wierząc własnym oczom, włożyłam okulary. On! Cały on! Polski Chuck Norris! (Jeśli ktoś z grona fanów Ryszarda poczuł się urażony, to przepraszam. Wiadomo, że Chuck to jego marna, amerykańska podróbka). Ryśku – spytałam nie swoim (raczej Grażynki) głosem. – Pan?! U mnie?! Bez dzieci?! Dzieci myją rączki – powiedział zdziwiony, że się nie domyśliłam. Tak myślałam – bąknęłam. – A czemu zawdzięczam pańską wizytę? Też chciałbym umyć. – Uśmiechnął się tym swoim charakterystycznym grymasem. – Mogę skorzystać z łazienki? – Po jakimś czasie z niej wyszedł (chyba nie tylko mył rączki, ale również pudrował nosek), a ja nie byłabym sobą, gdybym nie spytała, po co te trykoty, peleryna i skrzydła. Zauważyła pani? – Z natury szczery, nie potrafił ukryć zmieszania. − Wiem, że to nie w moim stylu... – Więc dlaczego? – spytałam. I to nie przez grzeczność, tylko naprawdę, z ciekawości. – Dla niepoznaki – wyjaśnił. I widząc, że nie chwytam, zaczął tłumaczyć jak dziecku. Że kiedy jest się tak znanym, nie można przejść spokojnie ulicą, żeby nie zostać rozpoznanym. To miłe, oczywiście, ale czasem krępujące. Kiedy na przykład chce się tylko skorzystać z łazienki, żeby umyć ręce... Stąd to idiotyczne przebranie. Ale sama pani rozumie... Zrozumiałam. Bo sama nie wpadłabym na to, że Ryśku to superman. Czy nawet wprost przeciwnie.SUPERMAN
środa, 13 września 2006, 12:29
Będąc warszawianką z urodzenia, z wyboru i z zamiłowania, musiałam to zobaczyć! I zobaczyłam. Wczoraj wieczorem, w TVN24 Wielką Warszawską, czyli przedbiegi faworytów wyścigu o fotel prezydenta Warszawy − Kazimierza Marcinkiewicza i Hanny Gronkiewicz-Waltz.
On, były premier... młody (w średnim wieku), gwiazda wszystkich sondaży. Pływa, biega, imprezuje, blog swój pisze i pracuje. Obecnie w ratuszu jako p.o. prezydenta Warszawy.
Podejrzewam jednak, że to nie dzięki swojej pracy budzi taką sympatię. To po prostu swój chłop! Man! Super!
Z zachodnim szykiem nosi polskie ubrania (ulubionej Vistuli), które, choć nie szyte na miarę, leżą na nim jak ulał. Jak mówi, bez przymierzania. A jak podejrzewam, również bez namaczania i bez prania. Mężczyznom przybija piątkę, kobietom ściska rękę. Bo od kiedy zaczął jeździć po świecie, przestał rączki całować. Kiedy jednak całuje w policzki, to zawsze po polsku. Trzy razy. Poza tym kocha ludzi. Szczególnie swoją żonę. „Naprawdę kocham”, zapewnia w wywiadzie dla jednej z gazet. „Jestem specjalistą od miłości”.
Czy to wystarcza, żeby zostać prezydentem Warszawy? Nie mam co do tego pełnej jasności i dlatego obejrzałam wczoraj Wielką Warszawską. Przedbiegi faworytów nie wyłoniły, moim zdaniem, zwycięzcy. Ale warto było obejrzeć. Choćby dla odpowiedzi na ostatnie pytanie: Co pan/pani powie, jeśli zostanie prezydentem Warszawy? Hanna Gronkiewicz-Waltz powie, że jest szczęśliwa i zaszczycona, że warszawiacy obdarzyli ją takim zaufaniem. „Ja – powiedział z uśmiechem Kazimierz Marcinkiewicz – z a w s z e jestem szczęśliwy!”. Następnie wręczył swej konkurentce bukiet czerwonych róż.
Po prosty man! Super!
Już się boję, czy jeśli wygra, nie zamieni swoich ulubionych ubrań Vistuli na trykoty i pelerynę. Bo skrzydeł wygrana doda mu na pewno!ODPOWIEDŹ NA PYTANIE KINGI
piątek, 15 września 2006, 11:53
Kinga 77 (pozdrawiam!) pyta, czy mój mąż (Karolak zresztą) wie, że śnią mi się obcy faceci.
OTÓŻ WIE. PONIEWAŻ JEDNAK WIE RÓWNIEŻ, ŻE ZDECYDOWANIE NIE CIĄGNIE MNIE DO MĘŻCZYZN (NAWET TAKICH PRZYSTOJNIAKÓW JAK RYŚKU LUBICZ) W TRYKOTACH, MÓWI, ŻE DOBRZE MI TAK. GDYBYM NIE JADŁA TAK PÓŹNO, NIE ŚNIŁYBY MI SIĘ KOSZMARY.
Mam więc myślówę. Rzucić jedzenie czy spanie? Bo jeśli, odpukać, następnym razem przyśni mi się Pudzianowski w trykotach?! W dodatku śpiewający? Czytałam, że wydał właśnie swoją pierwszą płytę. Może więc powinnam rzucić również czytanie? Bo czy może się przyśnić coś bardziej koszmarnego?
Niestety. Może. Dominator w koronkowych stringach w Tańcu z gwiazdami. Albo przewodniczący Śledczej Komisji Bankowej poseł Artur Zawisza. Nawet nie w stringach, nawet nie w trykotach, tylko przebrany za kapitana Żbika.
Chyba jednak rzucę i jedzenie, i spanie, i czytanie, i oglądanie komiksów.
OK, ale co mi wtedy zostanie? Chyba tylko pisanie bloga. Za co z góry przepraszam.CÓRKA
poniedziałek, 18 września 2006, 11:20
Jestem pod wrażeniem! Wprawdzie od pewnego czasu (dokładnie od dziewięciu miesięcy) można się było tego spodziewać, to jednak kiedy zobaczyłam dziś (na pierwszych stronach dwóch warszawskich dzienników) tego newsa, ruszyło mnie. Boże!!! Narodziny nowej córeczki Michała Wiśniewskiego to już fakt! O czym wczoraj, tuż po godzinie 7.40 rano, tudzież po własnoręcznym przecięciu pępowiny, powiadomił redakcję „Faktu” osobiście (a dokładnie SMS-em) „najdumniejszy tato świata”. Duma tym większa, że to już jego trzecie dziecko. Z tym że czteroletni Xavier i trzyletnia Fabianne są z pierwszego małżeństwa − z Mandaryną, a dwudniowa (już dzisiaj) Etiennette Anna z nowego małżeństwa − z Anią. „To wspaniałe, niesamowite uczucie! – zwierza się (tym razem „Super Expressowi”) pan Michał. – Już chciałbym mieć następne dziecko!”. A ja mam pomysł na kolejne superimię. Jeśli to będzie chłopiec... Żartuję. Pan Michał na pewno wykombinuje coś lepszego. Bo jak mówi, dzieci są dla niego „najważniejsze i są czymś najpiękniejszym, co można otrzymać od życia, dlatego nadaję im wyjątkowe imiona”. O matko! Dlaczego ja nie byłam dla ciebie czymś najważniejszym i najpiękniejszym, co można dostać od życia?! − kreśli w głębokim zdumieniu Twoja córka, Maria. Maryśka. Nie bójmy się tego powiedzieć − po prostu Mańka.FACET NIEPOSKŁADANY
wtorek, 19 września 2006, 18:00
Marce (autor komentarza, za który, jak za wszystkie pozostałe, serdecznie dziękuję) przypomina, że organ nieużywany zanika. „Ale co się dzieje − zastanawia się – z organem przepracowanym?”.
Myślę, że to zależy. Głównie od tego, o jaki organ chodzi. Jeśli na przykład jest nim Sejmowa Komisja Śledcza, która postanowiła rozpracować ostatnie szesnaście lat polskiej bankowości, to widać i słychać, niestety, co się dzieje. I śmieszno, i straszno. Dlatego zastanawiam się czasem, czy lepiej, kiedy (za nasze pieniądze) nasi wybrańcy nic nie robią, czy kiedy pracują. Nie wiadomo dokładnie.
Nie wiadomo również, czy film Samotność w sieci okaże się takim samym hitem jak książka. Na razie zdania są podzielone. Jedni uważają, że chyba nie, drudzy, że na pewno nie.
Osobiście nie mam zdania, bo filmu jeszcze nie widziałam. Słyszałam natomiast wypowiedź autora książki, Janusza L. Wiśniewskiego. Zresztą nie na temat filmu, tylko jego bohatera. Zapewnił otóż po raz kolejny, że pierwowzorem Jakuba, w którym (prawie jak w Ryśku) kocha się większość Polek, nie jest on sam, tylko mężczyzna, jakim chciałby być. Poskładał go z najlepszych cech swoich znajomych.
Szkoda, że w realu spotyka się raczej facetów takich bardziej nieposkładanych. Co nie znaczy, oczywiście, że nie można spotkać tych drugich. Może nie takiego jak Jakub, ale jak Ryśku...
Zdarza się, niestety.ŁOPOT
wtorek, 19 września 2006, 18:04
Łopot skrzydeł motyla może wywołać huragan na drugim końcu świata. Trudno w to uwierzyć, ale podobno to prawda. OK, co w takim razie może wywołać łopot skrzydeł Kazimierza Marcinkiewicza, którego wyobraziłam sobie ostatnio jako supermana? (O co nie może się na mnie obrazić, bo jak wyznał w swoim blogu, jego wyobraźnia „też jest ciekawa”). No więc jest nas dwoje.
Na szczęście z nas dwojga tylko pan Marcinkiewicz (zapewniam komentatora podpisującego się „duży 84”) wyobraża sobie siebie jako prezydenta Warszawy. I to nie z nadania (jako p.o.), ale z wyboru warszawiaków. I na razie ma na to szansę. Bo jedzie po bandzie i choć ten łopot skrzydeł supermana może nie wywoła huraganu na drugim końcu świata, ale konkurentów na glebę może powalić.
Jeśli tak się stanie, nie będzie to może prezydent moich marzeń, ale przynajmniej będzie fachowiec. Poważnie. Bo czasem sobie żartuje. Otóż w wywiadzie dla „Gazety Stołecznej” Kazimierz Marcinkiewicz powiedział, cytuję: „Jestem specjalistą”. Wprawdzie dodał, że od miłości, ale lepszy taki fachowiec niż żaden.
Oczywiście mogę się mylić. Jeżeli tak, proszę wyprowadzić mnie z błędu. Nie znam Waszych argumentów, ale jestem skłonna się z nimi zgodzić.RENATA
piątek, 29 września 2006, 11:40
Wczoraj usłyszałam po raz pierwszy najnowszą piosenkę Kazika Staszewskiego V rozbiór Polski. I przyczepił się do mnie jej refren: „Czy to tak było, czy nie było, tylko się śniło?”. Bo naprawdę pogubiłam się w tym wszystkim, co ostatnio u nas się dzieje.
Na szczęście prezydent Lech Kaczyński zapewnił, że wszystko idzie dobrze, demokracja nie jest zagrożona, a mówienie o korupcji to semantyczne nadużycie.
Kamień z serca! A kiedy przeczytałam jeszcze w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” zapewnienie premiera Jarosława Kaczyńskiego, „że tak właśnie wyglądają negocjacje” (jak pokazały to tzw. taśmy prawdy), to trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem jednego z prominentnych polityków PiS-u – „kto sieje wiatr, ten zbiera burzę w szklance wody”.
Krótko mówiąc, wiele hałasu o nic. Jednak opinie nadal są podzielone. Ale od dawna powtarzam, że gdzie drwa rąbią, tam są porąbane.
Od dawna również przewidywałam karierę posłanki Renaty Beger. Jeszcze zanim została dziewicą (tzn. polską Joanną d’Arc). Kiedy więc widzę ją teraz (niemal we wszystkich stacjach telewizyjnych) z rozpuszczonym warkoczem, w białej marynarce lub bluzce, serce mi rośnie.
Zastanawiam się tylko, dlaczego kiedy ostatnio mi się przyśniła, przysięgłam sobie, że rzucę spanie?BARBIE
poniedziałek, 02 października 2006, 14:45
ZNAJOMY SPYTAŁ MNIE WCZORAJ, CO MYŚLĘ O SOBOTNICH WYBORACH MISS WORLD. UWAŻAM OTÓŻ, ŻE TEGO TYPU IMPREZY DAJĄ WIĘCEJ DO PATRZENIA NIŻ DO MYŚLENIA. TAK JAK NAJPIĘKNIEJSZE MAJĄ NA OGÓŁ WIĘCEJ DO POKAZANIA NIŻ DO POWIEDZENIA. ALE ZA TO JAK JUŻ COŚ MÓWIĄ, TO SERCE ROŚNIE! SĄ OTWARTE NA ŚWIAT I LUDZI (ZWŁASZCZA BIEDNYCH, KTÓRYM CHCĄ POMAGAĆ), KOCHAJĄ DZIECI I ZWIERZĘTA, POZA TYM OCZAROWANE SĄ KRAJEM, W KTÓRYM ODBYWAJĄ SIĘ AKURAT WYBORY MISS WORLD. W TYM ROKU PADŁO NA POLSKĘ. I BARDZO DOBRZE, BO DZIĘKI TEMU MOGŁAM DZIŚ W PORANNYM SERWISIE TVN24 USŁYSZEĆ WRESZCIE DOBRĄ WIADOMOŚĆ – ŻE „POLSKA TO WSPANIAŁY KRAJ”. TAKO RZECZE MISS WORLD 2006, TATIANA KUCHAROWA. NO CÓŻ... SAMI NIE WIEMY, W JAKIM KRAJU ŻYJEMY.
Ale żeby nie wpadać w euforię... Nasza najpiękniejsza, Marzena Cieślik, nie weszła nawet do półfinału. Kto za tym stał? Oczywiście jury, które, jak donosi dzisiejszy „Fakt”, „zamiast kobiety z krwi i kości wybrało Barbie. (...) Ta lala pokonała 104 prawdziwe piękności, w tym naszą śliczną Marzenę Cieślik. Ale nie będziemy płakać z tego powodu”.
No więc nie płaczę. Przysięgam. To nie łzy. To deszcz.
A swoją drogą, trzeba przyznać, że z tej Tatiany Kucharowej to prawdziwa szczęściara. Przecież gdyby któryś z ministrów, np. Lipiński lub Mojzesowicz, obiecał, jak sugerowali internauci, tytuł Miss World 2006 Renacie Beger, to czeska lalka (Barbie) mogłaby o koronie zapomnieć.MAM PEWNE PODEJRZENIA
środa, 04 października 2006, 10:11
Mówi się, że wiara czyni cuda. Ale tak się tylko mówi. Uwierzyłam przecież premierowi Kaczyńskiemu, który na wiecu w Stoczni Gdańskiej zapewniał, że „wszystko idzie dobrze”.
Uwierzyłam nawet Miss World 2006, że „Polska to wspaniały kraj”. A dzisiaj słucham radia, oglądam telewizję, czytam gazety − i co?
Jajco. Nie ma cudów! Oni się nie dogadają. Zresztą może to i lepiej? Bo gdyby nasi politycy, z różnych opcji, się dogadali, to siła złego...
Wolę o tym nie myśleć. Trzeba myśleć pozytywnie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przekonałam się o tym nie raz. Ostatnio na przykład, kiedy zaczęli mi się śnić faceci w trykotach, postanowiłam rzucić spanie. Na razie nie udało się. Złe nawyki są jednak silniejsze, niż myślałam. Ale powtórzę pytanie, może to i lepiej?
Może to wszystko, o czym dzisiaj usłyszałam w radiu, przeczytałam w gazetach i co zobaczyłam w telewizji, to tylko zły sen? Może za chwilę się obudzę i okaże się, że w realu naprawdę wszystko idzie dobrze i Polska to wspaniały kraj? A dlaczego nie?!
No więc mam pewne podejrzenia. Podejrzliwość jest zaraźliwa, niestety.CZARNA DZIURA
piątek, 06 października 2006, 11:37
Po przeczytaniu dzisiejszego „Super Expressu” nabrałam przekonania, że posłanka Renata Beger ma więcej szczęścia niż... ja. Bo mnie, jeśli już odwiedzają mężczyźni, to nie dość, że tylko we śnie, jeszcze w obcisłych trykotach i (jak onegdaj Ryśku Lubicz) wyłącznie po to, żeby umyć rączki. Natomiast do pani posłanki minister Lipiński wpadł nie dość, że nie w trykotach, to jeszcze nie po to, żeby skorzystać z łazienki. Widocznie nie miał potrzeby.
Dlatego mówię o szczęściu pani Beger, w której łazience (jak wyjawia w dzisiejszym wywiadzie) przez cały czas wizyty ministra ukryci byli technik i dziennikarka. Mam nadzieję, że w kolejnej rozmowie z polską Matą Hari nie okaże się, że w szafie był pułkownik Lesiak. Żartowałam.
A poważnie − zastanawiam się, czy wyjść jutro na ulicę. Trochę się boję. Że przy takiej ilości manifestacji załapię się do innej, niżbym chciała. I będzie obciach. Dobrze przynajmniej, że jak mówi p.o. prezydenta Warszawy, Kazimierz Marcinkiewicz, będzie bezpiecznie. A jak on coś powie...
Przedwczoraj powiedział na przykład (w związku z przyznaniem Nobla amerykańskim fizykom za badania ciał doskonale czarnych): „Czarna dziura to miejsce, w którym gromadzi się ogromna energia. Ja z Warszawy zrobię taką dobrą, czarną dziurę. Będzie wchłaniać wszelką energię i wszystkie pieniądze”.
Brzmi dobrze. Myślę jednak, że zanim pan Marcinkiewicz zrobi z Warszawy (jeśli wygra wybory) „dobrą, czarną dziurę”, dobrze by było załatać przedtem dziury na warszawskich ulicach. Na dobry początek.
C.d. w pełnej wersji