Błoński. Minibook - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
14 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Błoński. Minibook - ebook
Mniej znane teksty Jana Błońskiego poświęcone Polsce i literaturze polskiej oraz wspomnienia jego uczniów i przyjaciół. Przychody ze sprzedaży minibooków zostaną przeznaczone na kontynuowanie działalności miesięcznika „Znak”.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-3155-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SŁOWO WSTĘPNE
Błoński
Jan Błoński to jeden z najważniejszych polskich krytyków literackich XX wieku, który zaszczepił w Polakach wyjątkowy sposób czytania – „romansowania z tekstem” i czerpania przyjemności lektury. Jan Błoński był zarazem bacznym obserwatorem życia publicznego w Polsce: swoim tekstem _Biedni Polacy patrzą na getto_ wywołał żarliwą dyskusję o odpowiedzialności moralnej Polaków wobec Holocaustu. To wreszcie charyzmatyczny wykładowca i najgłośniej śmiejący się bywalec kultowej Piwnicy pod Baranami.
Na łamach miesięcznika „Znak” Jan Błoński opublikował wiele tekstów, z których wybraliśmy te mniej znane, ale reprezentacyjne, pokazujące szeroki horyzont zainteresowań autora, opisujące doświadczenie polskości, tradycji szlacheckiej oraz poezji „nawrócenia”.
W Państwa ręce oddajemy także wspomnienia uczniów i przyjaciół Jana Błońskiego, profesora, wykładowcy, ale przede wszystkim osoby, która nigdy nie lekceważyła czytelników i autorów.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja miesięcznika "Znak"
PS. Przychody ze sprzedaży minibooków zostaną przeznaczone na kontynuowanie działalności miesięcznika „Znak”. Więcej: www.miesiecznik.znak.com.plPOLAK JAKI JEST, KAŻDY WIDZI
Jan Błoński
Kiedy podróżuję po Polsce, ogarnia mnie często wrażenie, że od ludzi i rzeczy oddziela mnie szyba. Oni są gdzie indziej, ja gdzie indziej; możemy się porozumieć, ale głosem matowym, zniekształconym. Zapewne tak właśnie odczuwają ludzie starzy. Ja jednak, nie będąc młodym, nie jestem także i stary: jeżeli tak odczuwam własne społeczeństwo, musiałem trafić na cywilizacyjną cezurę. Nie tylko, że – w porównaniu z moją młodością – zmieniły się krajobrazy i warunki życia. Mam najwyraźniej do czynienia z innym społeczeństwem, w którym – przyznaję – czuję się niekiedy obco i nieprzyjemnie. Posiada ono zupełnie inne potrzeby materialne, niż przed dwudziestu laty, nieporównanie wyższe. Ma również inne obyczaje, np. w dziedzinie seksualnej i rodzinnej, w stosunku do dzieci, którym przyznaje pierwszeństwo przed dorosłymi. Posiłkuje się innymi ocenami moralnymi, np. potępia bogactwo choćby legalnie zdobyte, rozgrzesza natomiast zupełnie oszustwo i nadużycie, byle nie astronomiczne. Używa słów, których niemalże nie było: wiodący, eksponent, garmażeria; albo też były, ale w innym znaczeniu: przepraszam, skomplikowany, postawić, załatwić, zabezpieczyć, zdjąć. Posiada wreszcie swoje tabu, o których się niegdyś nie śniło, podobnie jak wartości, które zrodziły się... nie wiadomo kiedy.
Zarazem jednak, kiedy o tej Polsce słucham, rozpoznaję starą, zdartą płytę. Cnoty i przywary współczesnych zdają się cnotami i przywarami praojców. Słyszę o bezskuteczności obywatelskiej krytyki, czyli o bezkarności grzechów jawnych; o zapatrzeniu w zagranicę, czyli o pawiu i papudze narodów; o śmierci frajerów, czyli o rozdzieraniu czerwonego sukna, którym, jak wiadomo, jest Rzeczypospolita. Kapitan Kloss zastąpił małego rycerza, zaś natręctwo martyrologiczne mit przedmurza chrześcijaństwa. Dowiaduję się także stale o światowych sukcesach polskich muzyków, architektów i techników, co – zważywszy na powszechne narzekania na krajową codzienność, umacnia mnie w przekonaniu, iż „Polacy zdolne lecz leniwe bestie”, jak mówił gombrowiczowski profesor.
Wszystko to nie jest naturalnie poważne. Gdyby wierzyć słowom, Polak nie zmienił się w niczym; gdyby naocznemu doświadczeniu – we wszystkim. Prawda leży nie tyle pośrodku, ile gdzie indziej: a mianowicie Polak nie ma modelu po prostu nie wie, kim chciałby być: dlatego do nowych zjawisk przykłada stare miary. Oczywiście, jeśli by brać poważnie narodowych kaznodziejów, postanowiłby zostać ofiarny jak Judym, wydajny jak Ford, trzeźwy jak francuski burżuj, płomienny jak rosyjski rewolucjonista i pełen fantazji jak Zagłoba. Jednak od tej samej krowy nie można żądać i mleka i mięsa. Dlatego między społecznym postępowaniem a społeczną świadomością powstało pęknięcie: ta ostatnia jest śmietnikiem wzorców osobowych, pozbieranych z naszej i cudzej historii... wzorców, które dostarczają alibi codziennemu postępowaniu, raczej wieprzowatemu, jak zwykle bywało w epokach społecznego spokoju i niewielkich perspektyw.
Sęk w tym, że dawniej Polak sam się widział – i Polaka widziano – szlachcicem (albo inteligentem, czyli dziedzicem szlachcica). Wszystkie zwyczajowe cechy Polaka – nie mówię oczywiście o Polaku rzeczywistym, ale o jego obrazie, który w kraju i świecie skutecznie rozgrzeszał albo zachęcał – były pochodzenia feudalnego: zarówno wśród szlachty i bogaczy, jak i chłopstwa i nędzarzy. Odwaga i lekkomyślność, godność i lenistwo, wierność i bylejakość, moralna podniosłość i lekceważenie intelektu, zamiłowanie do sztuki i obojętność dla wiedzy, kult honoru i pogarda pieniądza, rodzinna zgodliwość przy społecznym bezładzie: te stereotypowe przeciwstawienia, którymi – często słusznie – oceniano Polaka, można by z równym powodzeniem zastosować do hiszpańskiej czy francuskiej nawet szlachty sprzed dwu czy trzech wieków. Cała ta formacja – żywotna nie tyle gospodarczo, ile obyczajowo – umiera dzisiaj we wspomnieniu i świadomości ludzkiej. Jest to dla wielu rozdzierające, ponieważ nie tylko zmarnowała ona, ale również odzyskała nasz kraj i niemalże utożsamiła się z polskością. Zapada w przeszłość to, co stanowiło dotąd istotę polskiej oryginalności kulturalnej. Doskonale wyczuł to Gombrowicz, przepowiadając, że miną dwa lub trzy pokolenia, zanim na gruzach „zbyt arystokratycznej kultury” wyrosną piękne i upajające kwiaty. Obecnie sztuka, literatura odruchowo jakby patrzą w Polsce w przeszłość.
Inaczej jednak zwykli ludzie, którzy z dawną Polską nie mają wiele wspólnego. Zapewne, gdyby poskrobać, niejeden Pasek, Traugutt czy Waryński (nic bardziej szlacheckiego niż polski socjalizm) wyjrzałby spod Cieślaka i Kowalskiego. Jednak minęły czasy, kiedy Polak jawił się jako pan i pułkownik, heros w lansadach, męczennik w dziurawych butach... Zazwyczaj gratulujemy sobie zniknięcia tej tradycyjnej sylwetki. Kto zajął opróżnione miejsce? Praktycznie – drobnomieszczanin. Każda grupa społeczna naśladuje tę, która ją bezpośrednio przewyższała. Awansująca masa jest w Polsce chłopska, nic dziwnego, że wzoruje się na niewielkim miasteczku, którego obywatele podbijają tymczasem stolice – wojewódzkie i krajowe. Bystrzejsi obserwatorzy Małachowski, Czerwiński, Wieczorek – spostrzegli zjawisko od dawna. Oczywiście, można się spierać o treść pojęcia „drobnomieszczanin”. Statystyczny Polak nie jest drobnomieszczaninem, jeżeli zastrzec termin dla posiadaczy własnego warsztatu pracy. Jeśli jednak założyć, że drobnomieszczanina cechuje anarchiczna przedsiębiorczość i zwyczaj mierzenia ludzi ilością posiadanych przedmiotów, jest nim niewątpliwie. Może więc lepsze byłoby ogólnikowe pojęcie „pracownika”, którego „własnością” byłby etat, albowiem dominująca warstwa ma oczywiście charakter urzędniczy, jak w krajach trzeciego świata, np. w Egipcie. Nawet zatrudnieni w produkcji nabyli administracyjnej mentalności, co nie przestaje budzić naiwnego czy obłudnego oburzenia – nie bardzo wiadomo dlaczego, bo przecie struktura zarządzania określa (przynajmniej w znacznej mierze) obyczaje zarządzających?
Jakkolwiek by było, tradycyjny obraz Polaka – Don Kichota Europy – może pełnić dzisiaj już tylko funkcje alibi. Węgrzy czy Bułgarzy, którzy oglądają nas w największych ilościach, w rojach turystów dostrzegają raczej rozwielmożnionych Sancho Pansów. Nie boję się słów, nawet przeklętych i gotów byłbym doszukiwać się dobrych stron w „pracowniku” i – _horribile dictu_! – „drobnomieszczaninie”. Jednak dzisiejszy Polak bywa bardzo często drobnomieszczaninem rozzuchwalonym i sfrustrowanym równocześnie. Niby to wszystko może, badylarzem zostać albo dygnitarzem: odjęto mu ciężar przeznaczenia, zamykającego go w zgubionej wiosce czy zaplutym miasteczku; uwolniono również od – zasadnych lub nie – nakazów i zakazów moralno-obyczajowych. Zarazem jednak nie bardzo wie, dokąd zdąża. Jeszcze sobie nie uprzytomnił, jak skromne – na miarę opłotków, z których wyszedł – stawia sobie cele; spełnia je z plebejską zaciekłością, chociaż z minimalnym ryzykiem (nie ma w Polsce surowych sankcji za niepowodzenie). Dochowuje wierności starym wiarom, bez żenady świecąc diabłu ogarek; nie dostrzega nowych, ponieważ nie wytworzyły się elity, które by mu je mogły narzucić; może zresztą żadnym już elitom nie wierzy. Ma swój rozum, swoje wie. Zarazem jednak czuje, że coś w tym wszystkim nie w porządku. Ale to jest właśnie jego największa zaleta.
Jego największą wadą jest dzisiaj zaściankowość. Wbrew pozorom, Polacy nie są teraz zupełnie ciekawi świata. Daj Boże, żeby im nigdy świat nie skoczył do gardła.
„Znak” nr 198, grudzień 1970
» JAN BŁOŃSKI (1931-2009) – polski historyk literatury, krytyk literacki, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego eseista, tłumacz.
Lansada – długi, łukowaty skok konia.
Błoński
Jan Błoński to jeden z najważniejszych polskich krytyków literackich XX wieku, który zaszczepił w Polakach wyjątkowy sposób czytania – „romansowania z tekstem” i czerpania przyjemności lektury. Jan Błoński był zarazem bacznym obserwatorem życia publicznego w Polsce: swoim tekstem _Biedni Polacy patrzą na getto_ wywołał żarliwą dyskusję o odpowiedzialności moralnej Polaków wobec Holocaustu. To wreszcie charyzmatyczny wykładowca i najgłośniej śmiejący się bywalec kultowej Piwnicy pod Baranami.
Na łamach miesięcznika „Znak” Jan Błoński opublikował wiele tekstów, z których wybraliśmy te mniej znane, ale reprezentacyjne, pokazujące szeroki horyzont zainteresowań autora, opisujące doświadczenie polskości, tradycji szlacheckiej oraz poezji „nawrócenia”.
W Państwa ręce oddajemy także wspomnienia uczniów i przyjaciół Jana Błońskiego, profesora, wykładowcy, ale przede wszystkim osoby, która nigdy nie lekceważyła czytelników i autorów.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja miesięcznika "Znak"
PS. Przychody ze sprzedaży minibooków zostaną przeznaczone na kontynuowanie działalności miesięcznika „Znak”. Więcej: www.miesiecznik.znak.com.plPOLAK JAKI JEST, KAŻDY WIDZI
Jan Błoński
Kiedy podróżuję po Polsce, ogarnia mnie często wrażenie, że od ludzi i rzeczy oddziela mnie szyba. Oni są gdzie indziej, ja gdzie indziej; możemy się porozumieć, ale głosem matowym, zniekształconym. Zapewne tak właśnie odczuwają ludzie starzy. Ja jednak, nie będąc młodym, nie jestem także i stary: jeżeli tak odczuwam własne społeczeństwo, musiałem trafić na cywilizacyjną cezurę. Nie tylko, że – w porównaniu z moją młodością – zmieniły się krajobrazy i warunki życia. Mam najwyraźniej do czynienia z innym społeczeństwem, w którym – przyznaję – czuję się niekiedy obco i nieprzyjemnie. Posiada ono zupełnie inne potrzeby materialne, niż przed dwudziestu laty, nieporównanie wyższe. Ma również inne obyczaje, np. w dziedzinie seksualnej i rodzinnej, w stosunku do dzieci, którym przyznaje pierwszeństwo przed dorosłymi. Posiłkuje się innymi ocenami moralnymi, np. potępia bogactwo choćby legalnie zdobyte, rozgrzesza natomiast zupełnie oszustwo i nadużycie, byle nie astronomiczne. Używa słów, których niemalże nie było: wiodący, eksponent, garmażeria; albo też były, ale w innym znaczeniu: przepraszam, skomplikowany, postawić, załatwić, zabezpieczyć, zdjąć. Posiada wreszcie swoje tabu, o których się niegdyś nie śniło, podobnie jak wartości, które zrodziły się... nie wiadomo kiedy.
Zarazem jednak, kiedy o tej Polsce słucham, rozpoznaję starą, zdartą płytę. Cnoty i przywary współczesnych zdają się cnotami i przywarami praojców. Słyszę o bezskuteczności obywatelskiej krytyki, czyli o bezkarności grzechów jawnych; o zapatrzeniu w zagranicę, czyli o pawiu i papudze narodów; o śmierci frajerów, czyli o rozdzieraniu czerwonego sukna, którym, jak wiadomo, jest Rzeczypospolita. Kapitan Kloss zastąpił małego rycerza, zaś natręctwo martyrologiczne mit przedmurza chrześcijaństwa. Dowiaduję się także stale o światowych sukcesach polskich muzyków, architektów i techników, co – zważywszy na powszechne narzekania na krajową codzienność, umacnia mnie w przekonaniu, iż „Polacy zdolne lecz leniwe bestie”, jak mówił gombrowiczowski profesor.
Wszystko to nie jest naturalnie poważne. Gdyby wierzyć słowom, Polak nie zmienił się w niczym; gdyby naocznemu doświadczeniu – we wszystkim. Prawda leży nie tyle pośrodku, ile gdzie indziej: a mianowicie Polak nie ma modelu po prostu nie wie, kim chciałby być: dlatego do nowych zjawisk przykłada stare miary. Oczywiście, jeśli by brać poważnie narodowych kaznodziejów, postanowiłby zostać ofiarny jak Judym, wydajny jak Ford, trzeźwy jak francuski burżuj, płomienny jak rosyjski rewolucjonista i pełen fantazji jak Zagłoba. Jednak od tej samej krowy nie można żądać i mleka i mięsa. Dlatego między społecznym postępowaniem a społeczną świadomością powstało pęknięcie: ta ostatnia jest śmietnikiem wzorców osobowych, pozbieranych z naszej i cudzej historii... wzorców, które dostarczają alibi codziennemu postępowaniu, raczej wieprzowatemu, jak zwykle bywało w epokach społecznego spokoju i niewielkich perspektyw.
Sęk w tym, że dawniej Polak sam się widział – i Polaka widziano – szlachcicem (albo inteligentem, czyli dziedzicem szlachcica). Wszystkie zwyczajowe cechy Polaka – nie mówię oczywiście o Polaku rzeczywistym, ale o jego obrazie, który w kraju i świecie skutecznie rozgrzeszał albo zachęcał – były pochodzenia feudalnego: zarówno wśród szlachty i bogaczy, jak i chłopstwa i nędzarzy. Odwaga i lekkomyślność, godność i lenistwo, wierność i bylejakość, moralna podniosłość i lekceważenie intelektu, zamiłowanie do sztuki i obojętność dla wiedzy, kult honoru i pogarda pieniądza, rodzinna zgodliwość przy społecznym bezładzie: te stereotypowe przeciwstawienia, którymi – często słusznie – oceniano Polaka, można by z równym powodzeniem zastosować do hiszpańskiej czy francuskiej nawet szlachty sprzed dwu czy trzech wieków. Cała ta formacja – żywotna nie tyle gospodarczo, ile obyczajowo – umiera dzisiaj we wspomnieniu i świadomości ludzkiej. Jest to dla wielu rozdzierające, ponieważ nie tylko zmarnowała ona, ale również odzyskała nasz kraj i niemalże utożsamiła się z polskością. Zapada w przeszłość to, co stanowiło dotąd istotę polskiej oryginalności kulturalnej. Doskonale wyczuł to Gombrowicz, przepowiadając, że miną dwa lub trzy pokolenia, zanim na gruzach „zbyt arystokratycznej kultury” wyrosną piękne i upajające kwiaty. Obecnie sztuka, literatura odruchowo jakby patrzą w Polsce w przeszłość.
Inaczej jednak zwykli ludzie, którzy z dawną Polską nie mają wiele wspólnego. Zapewne, gdyby poskrobać, niejeden Pasek, Traugutt czy Waryński (nic bardziej szlacheckiego niż polski socjalizm) wyjrzałby spod Cieślaka i Kowalskiego. Jednak minęły czasy, kiedy Polak jawił się jako pan i pułkownik, heros w lansadach, męczennik w dziurawych butach... Zazwyczaj gratulujemy sobie zniknięcia tej tradycyjnej sylwetki. Kto zajął opróżnione miejsce? Praktycznie – drobnomieszczanin. Każda grupa społeczna naśladuje tę, która ją bezpośrednio przewyższała. Awansująca masa jest w Polsce chłopska, nic dziwnego, że wzoruje się na niewielkim miasteczku, którego obywatele podbijają tymczasem stolice – wojewódzkie i krajowe. Bystrzejsi obserwatorzy Małachowski, Czerwiński, Wieczorek – spostrzegli zjawisko od dawna. Oczywiście, można się spierać o treść pojęcia „drobnomieszczanin”. Statystyczny Polak nie jest drobnomieszczaninem, jeżeli zastrzec termin dla posiadaczy własnego warsztatu pracy. Jeśli jednak założyć, że drobnomieszczanina cechuje anarchiczna przedsiębiorczość i zwyczaj mierzenia ludzi ilością posiadanych przedmiotów, jest nim niewątpliwie. Może więc lepsze byłoby ogólnikowe pojęcie „pracownika”, którego „własnością” byłby etat, albowiem dominująca warstwa ma oczywiście charakter urzędniczy, jak w krajach trzeciego świata, np. w Egipcie. Nawet zatrudnieni w produkcji nabyli administracyjnej mentalności, co nie przestaje budzić naiwnego czy obłudnego oburzenia – nie bardzo wiadomo dlaczego, bo przecie struktura zarządzania określa (przynajmniej w znacznej mierze) obyczaje zarządzających?
Jakkolwiek by było, tradycyjny obraz Polaka – Don Kichota Europy – może pełnić dzisiaj już tylko funkcje alibi. Węgrzy czy Bułgarzy, którzy oglądają nas w największych ilościach, w rojach turystów dostrzegają raczej rozwielmożnionych Sancho Pansów. Nie boję się słów, nawet przeklętych i gotów byłbym doszukiwać się dobrych stron w „pracowniku” i – _horribile dictu_! – „drobnomieszczaninie”. Jednak dzisiejszy Polak bywa bardzo często drobnomieszczaninem rozzuchwalonym i sfrustrowanym równocześnie. Niby to wszystko może, badylarzem zostać albo dygnitarzem: odjęto mu ciężar przeznaczenia, zamykającego go w zgubionej wiosce czy zaplutym miasteczku; uwolniono również od – zasadnych lub nie – nakazów i zakazów moralno-obyczajowych. Zarazem jednak nie bardzo wie, dokąd zdąża. Jeszcze sobie nie uprzytomnił, jak skromne – na miarę opłotków, z których wyszedł – stawia sobie cele; spełnia je z plebejską zaciekłością, chociaż z minimalnym ryzykiem (nie ma w Polsce surowych sankcji za niepowodzenie). Dochowuje wierności starym wiarom, bez żenady świecąc diabłu ogarek; nie dostrzega nowych, ponieważ nie wytworzyły się elity, które by mu je mogły narzucić; może zresztą żadnym już elitom nie wierzy. Ma swój rozum, swoje wie. Zarazem jednak czuje, że coś w tym wszystkim nie w porządku. Ale to jest właśnie jego największa zaleta.
Jego największą wadą jest dzisiaj zaściankowość. Wbrew pozorom, Polacy nie są teraz zupełnie ciekawi świata. Daj Boże, żeby im nigdy świat nie skoczył do gardła.
„Znak” nr 198, grudzień 1970
» JAN BŁOŃSKI (1931-2009) – polski historyk literatury, krytyk literacki, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego eseista, tłumacz.
Lansada – długi, łukowaty skok konia.
więcej..