Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bloody Island - ebook

Data wydania:
15 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bloody Island - ebook

Elektryzująca opowieść inspirowana eksperymentem znanym jako mysia utopia Johna B. Calhouna. Popularna marka napoi energetycznych, Pure Eden, organizuje konkurs, w którym do wygrania są wakacje na tropikalnej wyspie. 20-letnia Sara Zarzycka mimo początkowych wątpliwości decyduje się wysłać zgłoszenie. Wkrótce kobieta odkrywa niepokojące połączenie między wyspą a własną mroczną przeszłością.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-68175-20-2
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przykucnęłam na środku drewnianej kładki. Wokół mnie unosiła się gęsta mgła w kolorze mleka. W oparach trudno było rozróżnić, gdzie kończy się konstrukcja, a gdzie zaczyna się woda.

Pochyliłam się. Oparłam obie dłonie na deskach i od razu poczułam dziesiątki małych, cienkich drzazg, które wbijały się w moją skórę. Zasyczałam z bólu. Uniosłam dłoń i znowu oparłam, tym razem odrobinę pewniej i dalej niż wcześniej. Powtarzałam całą tę sekwencję, dokładając do tego ruchy nóg. Na czworakach zbliżyłam się do kresu kładki. Wymacałam palcami miejsce, w którym grunt po prostu się urywał.

Mój plan był jasny: będę cierpieć jeszcze tylko przez moment. Będę dławić się wodą. Ona dostanie się do płuc, aż w końcu wypełni mnie całą. Szybko dojdzie do obkurczenia naczyń krwionośnych w mózgu. Zemdleję. Stracę świadomość, będę tonąć i umierać. Moje ciało, pozbawione tlenu, bezwładnie opadnie na dno.

Nerwowo oblizałam usta. Wzięłam ostatni głęboki oddech i wzdrygnęłam się, bo w morzu zobaczyłam coś wyjątkowo niepokojącego… Lekko pochyliłam się w kierunku wody i wytężyłam wzrok.

Moim oczom ukazała się granatowa puszka. Była zgnieciona, a napis na niej zniekształcony, ale mimo tego bez trudu rozpoznałam, czym jest ten przedmiot.

To napój, od którego wszystko się zaczęło – PURE EDEN.„Najpopularniejsza marka napoi energetycznych w Europie – Pure Eden – zaprosi czterdziestu młodych i atrakcyjnych ludzi na niezapomniany wyjazd, podczas którego wybrańcy przeżyją wakacje życia. Popłyną jachtem na wyspę, której lokalizacja jest całkowicie utajniona. Szczęśliwcy będą mieli okazję spróbować najnowszego smaku i wziąć udział w klipie promującym napój. Organizator gwarantuje, że ten smak jest w stanie na zawsze odmienić życie. Zgłoś się już teraz, aby spróbować go jako pierwszy i pojechać na darmowe wakacje! Wypełnij krótki formularz i w 300 słowach opisz, dlaczego to właśnie Ty powinieneś popłynąć na wyspę. Pamiętaj o dołączeniu zdjęcia ukazującego Twoją twarz i sylwetkę. >>KLIKNIJ TERAZ<< Zegar tyka”.

Chwyciłam za telefon i oddzwoniłam do mojej siostry. Wystarczyła krótka chwila, zanim w słuchawce usłyszałam najpierw jej oddech, a później rozwlekłe mlaśnięcie.

– Na cholerę mi to wysłałaś, Julia? – Zawsze kiedy się na nią denerwowałam, używałam jej pełnego imienia, którego ona nie znosiła.

W odpowiedzi usłyszałam kolejne mlaśnięcie. Najwyraźniej moja młodsza siostra dopiero jadła śniadanie.

– Ooo, czyżbyś przeczytała ten artykuł, który wczoraj do ciebie wysłałam? – brzmiała nie do końca zrozumiale przez żarcie, które memłała w ustach. – Sama bym się zgłosiła, gdyby nie wymagali ukończenia osiemnastego roku życia.

– I niby co byś z tego miała? – Moja głowa samoistnie zaczęła kręcić się na boki.

– No jak to co? Pojechałabym na wakacje i wystąpiła w reklamie. Chociaż mnie wystarczyłby sam wyjazd. Opalałabym się. Jadła wszystko, na co miałabym ochotę. Piła drinki z taką fikuśną palemką. – Julka wyraźnie się ożywiła, lecz niespodziewanie ucichła. – Pojechałabym i już nigdy nie wróciła – wyszeptała myśl, której przenigdy nie chciałam usłyszeć.

Potrzebowałam kilku chwil, aby podjąć decyzję, czy powinnam nawrzeszczeć na nią, czy raczej wesprzeć na duchu.

– Przestań pleść od rzeczy, Julka – wycedziłam. W końcu nie byłam jej matką ani nawet biologiczną siostrą. – Skończ bredzić – powtórzyłam dosadniej.

Poznałyśmy się dwanaście lat temu w Domu Dziecka imienia Korczaka w Lublinie. Ja mieszkałam tam praktycznie od pierwszych dni życia, Kordel nie miała tyle szczęścia. Cztery lata wycierpiała w biologicznej rodzinie.

Nadal pamiętałam, jak wyglądała, kiedy dostrzegłam ją po raz pierwszy. W pamięci zostały mi te jej wielkie, wystraszone oczy, jak gdyby dosłownie przed momentem zobaczyła coś przerażającego. Nie potrafiła nawiązać relacji z żadnym dzieckiem. Stała z boku i przyglądała się wszystkiemu ciągle tym samym wzrokiem.

Ja miałam wtedy już skończone osiem lat. Chodziłam do szkoły, a kiedy z niej wracałam, próbowałam z nią rozmawiać. Najpierw tylko ja mówiłam. Opowiadałam jej, co robiłam i czego nowego się nauczyłam, a w końcu i ona zaczęła się przede mną otwierać. Nigdy nikomu nie wyznała, czego doświadczyła w swoim domu, ale ja wcale nie musiałam tego wiedzieć, aby zrozumieć, czego potrzebowała. Zasługiwała na kogoś, komu będzie mogła bezgranicznie zaufać, na kogoś, kto nigdy jej nie zrani. Przysięgłam jej, że jeśli da mi szansę, to poczuje się tak, jakby miała prawdziwą siostrę.

– No co?! Przecież nikomu nie jestem tu potrzebna. Ciebie nie ma. Znowu jestem sama.

Prawie dwa lata temu musiałam odejść z bidula. Zaczęłam studia w Krakowie, oddalonym o niemal trzysta kilometrów od Lublina, a Julka, biorąc pod uwagę, że weszła w ten trudny wiek dorastania, ciężko to przeżywała.

– Siora. – Westchnęłam przeciągle i przełknęłam gorzką ślinę. – Niedługo przyjadę, dobrze? Zostały mi jeszcze dwa egzaminy, jeśli uda mi się je zdać w pierwszym terminie, to wpadnę do Lublina. Zrobimy sobie babski weekend. Taki jak kiedyś. Pamiętasz?

– Okej – rzuciła całkowicie wyraźnie, co pozwoliło mi stwierdzić, że skończyła już swoje śniadanie.

– To teraz idź po plecak i zawijaj się do szkoły. Ach, i nie wysyłaj mi już takich głupot! – zawołałam, ale połączenie było zakończone.

Wierzchem dłoni przetarłam skórę pod powiekami. Moje oczy robiły się mokre na samo wspomnienie początków Julki w Korczaku.

Upiłam jeszcze jeden łyk czarnej, gorzkiej kawy i uniosłam się z krzesła. Moje pierwsze i jedyne zajęcia tego dnia zaczynały się o dziewiątej. Czekał mnie egzamin, na który wcale się nie przygotowywałam, bo przez ostatnie kilka dni siedziałam do późna w call center.

Mieszkałam w Atolu, w sąsiedztwie tej słynnej fabryki „Emalia” Oskara Schindlera. Miałam miejsce w pokoju dwuosobowym ze wspólną łazienką. Taki luksus to koszt czterystu czterdziestu złotych miesięcznie.

Moja współlokatorka wyszła już dobre pół godziny wcześniej. Ona studiowała animację kultury.

Zabrałam ze sobą plecak i zamknęłam pokój. Kubka nie odstawiałam do zlewu. Uznałam, że o tak wczesnej porze kuchnia na pewno jest oblegana niczym kawiarnia z najlepszymi świeżymi bułeczkami.

Z mojego domu studenckiego na uczelnię miałam ponad godzinę piechotą, a więc musiałam się streszczać, jeśli chciałam być na miejscu za piętnaście dziewiąta, zgodnie z prośbą naszego profesora.

Zawsze kiedy mijałam fabrykę, czyniłam znak krzyża. Wiedziałam, że niektórzy robili tak przy kościołach. Ja robiłam tak w miejscach, które naprawdę były święte.

Zmęczyłam się już na moście Powstańców Śląskich. Złapała mnie kolka, ale nie mogłam się zatrzymać. Nie chciałam patrzeć na Wisłę. Nienawidziłam wody. Przyśpieszyłam kroku.

W zeszłym miesiącu było mi o wiele lżej, bo miałam jeszcze wykupiony kwartalny bilet na jazdę komunikacją miejską, w czerwcu musiałam liczyć już każdy grosz, bo call center, w którym pracowałam poprzednio, ogłosiło upadłość, a mnie zajęło kilka dni, nim znalazłam kolejne. Znowu zaczynałam od zera i musiałam udowodnić pracodawcy, że jestem dobrym pracownikiem.

Godzinny przejazd tramwajem z ulgą studencką kosztował cztery złote, to równowartość kilku bułek kajzerek i jogurtu, a ja bardzo chciałam móc je zdobyć.

Zacisnęłam zęby i już niemal truchtem puściłam się w kierunku uczelni.

Pod gmach wydziału dotarłam cała spocona i zziajana. Mimo że włożyłam białą koszulkę, czułam, że pod pachami zmieniła już kolor na żółty. Jedną ręką spróbowałam ogarnąć moje rozwiane włosy i weszłam do środka.

Na wielkim, okrągłym zegarze zawieszonym na ścianie dostrzegłam, że się nie spóźniłam. Była za dwadzieścia dziewiąta. Kamień spadł mi z serca. Dziękowałam Bogu za to, że po drodze nikt mnie nie zaczepił ani że nie doszło do żadnego wypadku, który pokrzyżowałby moje plany. Dziękowałam mu też za to, że aula, na której miał się odbyć mój egzamin, znajdowała się na parterze. Nie miałam już sił, aby dodatkowo wbiegać po schodach.

Z w miarę ustabilizowanym oddechem skierowałam się pod salę. Już z daleka dostrzegłam stłoczonych studentów z mojego roku. Z jednej strony ich widok mnie ucieszył. Gdyby aula była otwarta, a oni już siedzieliby w ławkach, mnie zapewne do wyboru zostałby tylko pierwszy rząd, bez żadnych szans na ściąganie. Jednak z drugiej strony stali tak blisko drzwi, tworząc z ciał żywą barierę, że nie widziałam możliwości, aby wepchnąć się między nich.

– A więc już oblałam – wyszeptałam pod nosem i postarałam się jeszcze odrobinę zbliżyć do tłumu.

Wszyscy byli ubrani przepięknie. W eleganckie białe koszule i w czarne wyprasowane spodnie lub granatowe spódniczki. Tylko ja odstawałam. Nawet mimo wysokiej temperatury i stłoczenia pachnieli pięknie. Drogimi perfumami. Rozmawiali, chichotali. Tylko nieliczni powtarzali jeszcze materiał, mamrocząc pod nosem regułki wyryte na pamięć.

A ja stałam z tyłu i podsłuchiwałam ich wszystkich.

Żałowałam, że Julka nie jest choć trochę starsza. Nie mówię, że miałaby być od razu w moim wieku, ale może rok lub tylko dwa lata ode mnie młodsza. Wtedy poczekałabym na nią i razem poszłybyśmy na studia. Tymczasem kiedy ona je zacznie, jeśli w ogóle zacznie, ja będę już pisać, z Bożą pomocą, pracę magisterską.

– Ooo, Cindy! – Piskliwy dziewczęcy głos przeciął tłum i sprawił, że poczułam ukłucie, jak gdyby piorun przeszedł po moim kręgosłupie.

Na moment zacisnęłam powieki. Obie dłonie samoistnie zwinęły się w pięści.

Na uczelni tylko jedna osoba nazywała mnie Cindy, a ja robiłam wszystko, aby nie musieć z nią rozmawiać i przez to nie stracić panowania nad sobą.

– Cindy. – Usłyszałam to po raz drugi jednego dnia. – Choć do nas! – wołała zawzięcie.

Kolejne osoby z grupy posyłały w moim kierunku badawcze spojrzenia. Zaczynałam żałować, że jednak nie pojawiłam się po czasie. Siedzenie w pierwszym rzędzie nie wydawało się takie złe w porównaniu z konfrontacją z najbardziej złośliwą dziewczyną, jaką w życiu poznałam. Rozluźniłam dłonie.

Paula machała do mnie.

– Nie, dzięki. Mnie jest tutaj dobrze – odpowiedziałam ledwie słyszalnym głosem. Przycisnęłam ramiona do ciała, a później się nimi objęłam, próbując ukryć żółte plamy pod pachami.

– Wpuszczę cię na tyły sali. No chodź! – Nie dawała za wygraną, a przy tym robiła wszystko, aby brzmieć obślizgle miło.

Wiedziałam, że większość osób się na to nabierze, ale nie ja. Ja dobrze widziałam tę jej jedną, fioletową żyłkę pulsującą na upudrowanym czole.

Zawadzka stała tuż przy drzwiach do auli w towarzystwie swojej świty. Ona z pewnością przyszła na uczelnię niewiele wcześniej niż ja, a to właśnie jej koleżaneczki od szóstej trzymały dla niej miejsce.

Spojrzenia wszystkich osób zgromadzonych przed aulą były wycelowane prosto we mnie, niczym armaty, które miały lada moment wystrzelić pytaniem: „Niby dlaczego ktoś taki jak ona odmawia pięknej i życzliwej Pauli?”.

W końcu każdy ze studentów chciał zdobyć ławkę w ostatnim rzędzie, tymczasem ja, biedna spóźniona panienka, odrzucałam tak szczodrą propozycję.

Zmarszczyłam czoło i oblizałam usta. Chciałam tylko tego, aby przestali się gapić. Wcale nie uwierzyłam w dobre intencje gwiazdy tej uczelni i celebrytki znanej w połowie Polski. I wcale nie przesadzałam z tym stwierdzeniem. Otóż Paula Zawadzka zgromadziła na TikToku społeczność liczącą niemal milion osób, a jej wszystkie filmiki łącznie uzyskały przeszło dwadzieścia milionów polubień. Tak, DWADZIEŚCIA MILIONÓW.

– No dalej, przepuśćcie ją – ponagliła zebranych i machała przy tym prawą ręką, jakby opędzała się od muchy.

Szłam pomiędzy ludzkimi ciałami jak na skazanie. W głowie już widziałam obraz, jak zatykają swoje nosy od smrodu mojego potu, a później szepczą do siebie, że słyszeli, że ludzie mieszkający w Atolu nawet nie mają dostępu do ciepłej wody.

– Och, Cindy – wyjęczała tylko po to, aby znowu sprawić mi przykrość.

Gdzieś w połowie pierwszego roku studiów Paula prześledziła całą moją aktywność w social mediach. Nie miałam pojęcia, po co to zrobiła i co chciała tym osiągnąć, ale w tych czasach na każdego da się znaleźć brudy w necie. Wystarczy odpowiednio długo szukać i chcieć, a Zawadzka najwidoczniej bardzo chciała. Znalazła artykuł sprzed paru lat, traktujący o ucieczce piętnastolatki z domu dziecka. Szukał mnie cały Lublin. Nieskutecznie.

Wróciłam sama po dwóch dniach i przyznałam się mojej opiekunce, gdzie byłam. Pojechałam autobusem na konkurs piękności do Warszawy. Nie żebym uważała się za jakąś piękność. Nic w tym stylu. Po prostu w konkursie oferowali wysoką nagrodę pieniężną, a ja chciałam mieć w końcu swoje pieniądze, nie tylko skromne kieszonkowe, które otrzymywaliśmy w sierocińcu.

Wychowawczyni placówki musiała przekazać policji miejsce mojego pobytu, a policja, nie konsultując sprawy z opiekunką czy choćby ze mną, podała informację do lokalnej prasy. Kurier Lubelski wydrukował artykuł o biednej sierotce marzącej o karierze modelki. Nazwano mnie lubelską Cindy Crawford, bo tak jak ona miałam mały pieprzyk nad ustami po prawej stronie i brązowe włosy, które zawsze układały się w niesforne fale.

Oczywiście przydomek Cindy skutecznie do mnie przywarł i nigdy nie miał wydźwięku pozytywnego. Nienawidziłam tego i nie zamierzałam się do tego przyzwyczajać.

Miałam nadzieję, że jeśli wyjadę tyle kilometrów od domu i nie zabiorę ze sobą nikogo, kto znałby tę historię i tę ksywkę, to moja katorga w końcu się skończy. Niestety nawet tutaj musiała się znaleźć nadgorliwa tiktokerka, która z jakiegoś powodu zechciała odkopać wszystkie syfy na mój temat.

Zmarszczyłam twarz niczym porządnie ususzona śliwka, kiedy zdołałam już przepchnąć się przez wzdychających studentów i stanąć tuż przy drzwiach, za którymi za kilka minut miał się odbyć egzamin. Po drodze ktoś boleśnie trącił mnie w ramię. Był zazdrosny, że mnie uda się wejść do sali jako jednej z pierwszych i zająć najlepsze miejsce, mimo że na uczelni zjawiłam się najpóźniej.

– Przywitaj się z moimi obserwatorami, Cindy! – zaszczebiotała Paula i objęła mnie jedną ręką.

Tuż przed swoją twarzą dostrzegłam jej smartfona wielkości telewizora, który mieliśmy w sierocińcu w Lublinie.

– Hej – wydukałam do wyświetlacza, jeszcze zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, a zaraz po tym automatycznie pokręciłam głową. – To leci na żywo?

– Jasne, że tak. Jestem w kontakcie z moimi followersami dwadzieścia cztery godziny na dobę – odpowiedziała i zacieśniła swój uścisk.

Zasyczałam, bo poczułam coś lodowatego na ramieniu. To było naprawdę niespodziewane, biorąc pod uwagę ukrop, jaki panował w tej zbieraninie studentów.

Spojrzałam w kierunku przedmiotu, który na moment mnie sparaliżował. To była puszka napoju Pure Eden.

W tamtych czasach wszystkie bogate dzieciaki to piły. Jedna puszka kosztowała niemal dziesięć złotych. Ja na coś takiego nigdy nie mogłam sobie pozwolić. Każdą złotówkę przeliczałam na liczbę bułek i jogurtów, które bym za to miała. Pure Eden to czternaście kajzerek i dwa duże jogurty.

Paula odsunęła ode mnie puszkę i zrobiła sztucznie strapioną minę, jak gdyby było jej przykro. W rzeczywistości żałowałam, że ją zabrała. Chłód metalu był rozkoszny.

– Zamierzasz się zgłosić?

– Gdzie?

– Nie słyszałaś? W Atolu naprawdę nie macie prądu? – Nie mogła sobie odpuścić, aby nie wbić mi szpilki. Gdzieś obok usłyszałam chichot jej koleżanek. – Pure Eden ogłosiło konkurs. – Jej twarz była skierowana nie ku mnie, lecz w stronę wyświetlacza. Każde jej słowo było rejestrowane i przekazywane w świat. – Czterdzieści osób będzie miało szansę popłynąć na wyspę! – Naprawdę było słychać, że to dla niej nie lada wydarzenie. – Jachtem! – podkreśliła to słowo, jak gdyby stanowiło dla niej wyznacznik najwyższego luksusu. – Będzie można spróbować nowego napoju i wziąć udział w reklamie.

– Taaa, słyszałam. Wszyscy o tym gadają. Powinnaś się zgłosić, to coś dla takich jak ty – przyznałam i naprawdę tak uważałam. To szansa dla takich lasek jak ona. Pięknych, bogatych i z ogromnymi zasięgami.

– Takich jak ja? Co masz na myśli? Chyba nie jesteś rasistką?

– Jak rasistką?

– Na pewno wiesz, że mam włoskie korzenie. To widać.

Zmierzyłam Paulę wzrokiem od góry do dołu. Miała złote włosy i nieskazitelnie jasną cerę.

– Nie zgadłabym – wydukałam z przekąsem.

– Jasne, że się zgłosiłam. Wysłałam już sześć maili. – Na szczęście nie chciała ciągnąć tematu wyimaginowanego rasizmu.

– Ja, nawet jeśli stanęłabym na głowie, nie miałabym szans, aby się zakwalifikować.

Zawadzka się zaśmiała, a zaraz potem śmiali się ze mnie wszyscy.

Mimowolnie zaczęłam przeliczać, ile słów musiała łącznie podać we wszystkich formularzach. Ja miałabym problem, aby opowiedzieć o sobie w tych wymaganych trzystu, natomiast jej życie było na tyle fascynujące, że opowiedziała o nim w trzystu słowach na sześć różnych sposobów.

– Powinnaś o tym pomyśleć, Cindy. Słyszałam, że za udział w klipie płacą niezłą kasę – sapnęła i zmierzyła mnie od stóp do głów, jak gdyby utwierdzając samą siebie w tym, że ja naprawdę potrzebuję pieniędzy.

– Nie widziałam w ogłoszeniu informacji o pieniądzach – wyznałam.

Paula upiła łyk napoju, a w chwili, w której jej grdyka zadrgała, ja sama poczułam się spragniona. Byłam też ciekawa, jak ten napój musi wspaniale smakować, skoro jego cena jest tak niebotycznie wysoka.

– I ile płacą za tę reklamę? – zająknęłam się. – Tak tylko z ciekawości pytam.

– Dwadzieścia tysięcy już po pominięciu wszelkich podatków.

– Ile?! – wypaliłam zdecydowanie zbyt głośno.

– No wiesz, w końcu musisz wyrazić zgodę na to, że marka wykorzysta twój wizerunek.

– Ale żeby dwadzieścia tysięcy? – Nie mogłam dać wiary jej słowom, a jednak szalenie chciałam wierzyć, że coś takiego jest możliwe: otrzymać tak wielką sumę, i to nie robiąc zupełnie nic, a dodatkowo będąc na wakacjach na pięknej wyspie.

– Tyle pieniędzy to będą państwo zarabiać, jeśli uda wam się ukończyć te studia. – Drzwi auli niespodziewanie się otworzyły, a tuż przede mną pojawił się profesor Baranowski.

Wszyscy zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że tak zareagowali na stres przed egzaminem, który miał się rozpocząć dosłownie za kilka sekund, czy po prostu uznali słowa Baranowskiego za doskonały żart.

Tylko ja się nie śmiałam. Stałam zupełnie nieruchomo, kalkulując, jak wiele bułek mogłabym kupić za dwadzieścia tysięcy.

– Panienka schowa ten telefon – nakazał ostro mężczyzna z bujną siwą brodą.

Oczywiście jego polecenie było skierowane do Pauli, która najwidoczniej zamierzała cały egzamin relacjonować na TikToku.

Tuż za Zawadzką do środka weszły jej koleżaneczki, między nimi do środka wepchnęło się jeszcze kilku zdesperowanych studentów, a ja… wciąż stałam. Tym samym częściowo blokowałam wejście, co od razu spowodowało podniesiony ton rozmów i kilka przekleństw rzuconych za moimi plecami.

– No chodź! – zawołała Paula w moim kierunku.

Naprędce oblizałam usta i nieufnie weszłam do środka.

– Zajęłam ci krzesło – oznajmiła dumnie.

Nie miałam już pomysłu, dlaczego to zrobiła. Przecież wtedy nikt już jej nie słuchał, a jej transmisja online została przerwana.

Rozejrzałam się badawczo. Wszystkie miejsca na tyłach sali były już zajęte. Oprócz tego jednego tuż obok Pauli.

Naprawdę mi się udało? Wygrałam los na loterii? Paula szczerze chce mi pomóc?

W mojej głowie trwało istne zamieszanie, ale nie miałam innego wyboru.

Niepewnie zajęłam wolne miejsce. Karta z egzaminem już czekała na blacie. Wiedziałam, że mogę ją odwrócić dopiero po wyraźnym poleceniu profesora. Kątem oka dostrzegłam, że niektórzy studenci nie trzymają się tej reguły, ale ja postanowiłam dzielnie wyczekać na sygnał.

– Szanowni państwo, witam was na egzaminie semestralnym z rozwoju form opieki nad dzieckiem – przemówił Baranowski. – Przypominam, że nie toleruję żadnych form oszustwa, a przyłapanie kogokolwiek z was na ściąganiu kończy się w wydaleniem z uczelni w trybie natychmiastowym.

Wypowiadając to ostatnie słowo, jakoś tak dziwacznie wygiął język, że kropelki śliny spadły na jego siwą brodę. Oczywiście mocno powątpiewałam w to, czy za ściąganie na egzaminie rzeczywiście można wylecieć z uczelni, a jednak słowa belfra skutecznie wzbudziły we mnie skrajną panikę.

– Nie ma co przedłużać, życzę wam połamania piór. Egzamin czas start.

Mocno wypuściłam powietrze ustami i odwróciłam kartkę, a później bezradnie oparłam głowę na koszyczku ze splecionych dłoni.

Kompletna klapa. Nawet nie rozumiałam pytań. Jeszcze raz wypuściłam powietrze ustami, a później wciągnęłam je nosem. Wiedziałam, że najpierw muszę się uspokoić, żeby móc cokolwiek zacząć.

Moje dłonie były lepkie i przyklejały się do kartki. To były tylko dwa pytania. Jedno na górze strony, drugie w jej połowie. Pomiędzy nimi pusta przestrzeń na udzielenie obszernej odpowiedzi.

Wszyscy wokół zawzięcie notowali w takim tempie, jak gdyby Baranowski powiedział, że na całość mamy tylko dziesięć minut. A przecież wcale tak nie powiedział.

Mamy całą godzinę wykładową, czyli dziewięćdziesiąt minut!, usiłowałam słać do mojego mózgu słowa wsparcia.

Dźwięk, który powodowały rysiki długopisów szurające po kartkach, był wręcz piekący.

Spojrzałam w kierunku profesora, licząc, że w jego oczach dostrzegę wszelkie odpowiedzi lub chociaż minimalne wskazówki. Cofnęłam żuchwę, zauważając, że oczy Baranowskiego są zmrużone. Wyglądał tak, jakby właśnie zasypiał. Rozejrzałam się więc po sali i szybko dostrzegłam telefony powpychane pomiędzy fotele. Niemal wszyscy ściągali i Baranowski nie zamierzał zwracać im uwagi. To znaczyło dla mnie tyle, że skoro oni mogą, to ja też powinnam ratować się w ten sposób.

Ostrożnie wysuwałam wysłużony smartfon, a przy tym nieustannie zerkałam, czy nauczyciel się nie obudził.

Kiedy usłyszałam tuż przy mnie nieoczekiwane chrząkniecie, niemal spadłam z krzesła. Gwałtownie schowałam telefon w obawie przed nakryciem i odwróciłam się w kierunku źródła nieprzyjemnego dźwięku.

Paula szczerzyła się do mnie. Uniosła palec wskazujący i pogroziła mi. Zerknęłam na jej kartkę. W bardzo krótkim czasie dziewczyna zdążyła zapełnić ją po brzegi. Najwidoczniej kuła przez kilka poprzednich wieczorów i była naprawdę doskonale przygotowana. To, że zaliczy na piątkę, było wręcz pewne.

Paula pochyliła się nad swoją kartką, odwróciła ją na drugą stronę. Pomyślałam, że dziewczyna chowa tym samym swój arkusz, abym z niego nie ściągnęła. Jednak ona wzięła do ręki ołówek i zaczęła nim coś pisać. Już po chwili miałam okazję przekonać się, co chciała mi przekazać.

Uniosła kartkę odrobinę nad blat, tak abym mogła odczytać tekst:

„NIE TOLERUJĘ ŻADNYCH FORM OSZUSTWA”.

Odłożyła kartkę i od niechcenia wzruszyła ramionami. Z wielkim zapałem zaczęła ścierać napis z odwrotu swojego egzaminu, a ja po raz kolejny rozejrzałam się po sali i spojrzałam na śpiącego profesora. To była bezapelacyjna szansa od losu i trzeba by być głupim, aby z niej nie skorzystać.

Zmarszczyłam czoło i patrzyłam na Paulę tak ostrym spojrzeniem, że powinno wypalić w jej głowie dziurę.

Kiedy jej kartka powróciła do stanu sprzed kilku chwil, Zawadzka ponownie zaszczyciła mnie swoją uwagą i z perfidnym uśmieszkiem układała usta w bezdźwięczne słowa:

„NIE WOLNO KŁAMAĆ”.Po egzaminie, który z całą pewnością oblałam, musiałam mocno zacisnąć zęby i pójść do pracy. Nie było mowy o dniu wolnym z powodu złego samopoczucia. Nie chciałam stracić tej posady, a wciąż przebywałam na okresie próbnym. Bardzo żałowałam, że call center, w którym pracowałam wcześniej, przestało funkcjonować. Tam miałam już bazę swoich stałych klientów. Tutaj musiałam budować ją od zera.

Choć powinnam skupić się na najefektywniejszej sprzedaży garnków, myślami ciągle byłam na auli wykładowej, w której dałam się tak perfidnie podejść. Okazało się, że nawet gdybym siedziała w pierwszej ławce, w której powinnam siedzieć, biorąc pod uwagę, że przyszłam na wydział jako jedna z ostatnich, mogłabym bez problemu spisać wszystkie odpowiedzi z telefonu. Tymczasem ja poszłam za Paulą, bo tak bardzo chciałam, żeby przestała nazywać mnie „Cindy”, żeby wszyscy przestali się ze mnie śmiać. Usiadłam tuż obok gniazda żmij w ostatnim rzędzie, a ona urządziła sobie wyborną zabawę, czekając tylko na to, aż spojrzę w telefon, aby zgłosić to do profesora.

Oddałam pustą kartkę i uciekłam z sali z taką prędkością, jakby podłoga zamieniła się w drobinki ostrego szkła.

– Halo? – To słowo zdołało przywołać mnie do rzeczywistości.

Znowu byłam w dusznym pokoju, w którym znajdowało się trzynaście biurek ciasno poustawianych obok siebie. Ktoś w końcu odebrał ode mnie telefon, a bałam się, że wyjdę z pracy z zerem sprzedanych garnków na koncie.

Po drugiej stronie był dojrzały męski głos. To był dla mnie dobry znak. Jak zawsze wyobraziłam sobie, jak wygląda osoba, z którą rozmawiałam. Ujrzałam siedemdziesięcioletniego mężczyznę z zaawansowaną łysiną i pogodną twarzą pokrytą zmarszczkami. Właśnie takie osoby były w grupie najbardziej podatnej na propozycję, którą za moment miałam złożyć.

– Dzień dobry, z tej strony Sara Zarzycka. Ten numer został wytypowany do odbioru bezpłatnego upominku, jakim jest multicooker. Dwudziestego ósmego sierpnia, godzina jedenasta czy czternasta? Na czternastą mogę pana zapisać, prawda?

– Ale o co chodzi? – Mężczyzna głośno odchrząknął. – To ma być jakieś spotkanie czy co? – Jego głos nagle stał się czystszy, a obraz dziadka zaczął falować przed moimi oczami. Zmieniał się.

– Nie, żadne spotkanie. Po prostu odbiór prezentów. Poproszę o pana nazwisko i adres, od razu zapiszę na listę. Na adres prześlemy voucher.

– A to pani nie wie, do kogo dzwoni?

– Wiem, do dżentelmena, który otrzyma prezent.

– Tak, podam – dotarło do moich uszu i cichutko odetchnęłam przepełniona ulgą.

Już chwyciłam za długopis i zbliżyłam go do pola koło numeru telefonu, na który się dodzwoniłam.

Zaraz, zaraz…

Zadziwiłam się i jeszcze raz spojrzałam na ekran komórki. Na mojej kartce nie było numeru telefonu, na który się dodzwoniłam. Wtedy uznałam, że musiałam dzwonić do tego mężczyzny wcześniej, a on do mnie po prostu oddzwaniał. Nagryzmoliłam jego numer pod wydrukowaną tabelką.

– Już zapisują, słucham – ponagliłam i końcówką języka oblizałam wargi.

– Ale te dane będą tylko dla ciebie. Zapisz je w zeszycie.

– Słucham? – wypaliłam i rozejrzałam się po sali, aby sprawdzić, czy nie ściągnęłam na siebie uwagi którejś z pozostałych dziewcząt pracujących razem ze mną, ale każda z nich była pogrążona w prowadzeniu rozmów. Wypuściłam powietrze ustami, a wtedy obraz starego pomarszczonego mężczyzny, który stworzyłam w swojej głowie, całkowicie się rozpłynął i w jego miejscu pojawił się zgoła odmienny.

Kiedy mężczyzna, z którym rozmawiałam, odchrząknął, jego głos stał się o wiele mocniejszy, a to nie nastąpiłoby, gdyby żył już od pół wieku.

– Oczywiście, zapiszę w innym zeszycie – oznajmiłam pewnym siebie tonem i nie poruszyłam się z miejsca.

– Marnujesz się w tej pracy. Ile ty masz lat? Osiemnaście? – Jego głos był już wyjątkowo niski. On wręcz mruczał do słuchawki. – Możesz zarobić znacznie więcej w krótkim czasie. Wiesz o tym?

– To jak mam pana zapisać? Proszę powtórzyć nazwisko.

– Zapisz: mój nowy szef. – Niski śmiech wręcz łaskotał moje uszy. Przez moment rozważałam wyjęcie słuchawki i podrapanie się.

– Przepraszam. Nie dosłyszałam.

– Powiem ci, a ty zrobisz z tym, co chcesz. – Moje serce zaczęło dudnić, sama nie wiedziałam dlaczego. – Miron Kamiński.

– Bardzo mi miło, panie Kamiński. – Od ataku paniki dzieliła mnie dosłownie sekunda. – Teraz poproszę pana adres. – Musiałam ważyć każde słowo. Nie chciałam go stracić, niezależnie od tego, co wygadywał i co sobie wyobrażał na mój temat. Rozmawiałam już z o wiele gorszymi niż on. Liczyło się tylko zdobycie adresu.

– Tadeusza Kościuszki trzy, Kraków.

– Kraków? – powtórzyłam i głośno przełknęłam ślinę. – Skąd wiesz, że jestem z Krakowa?

Poczułam się nieswojo, że osoba, z którą rozmawiam, znajduje się w tym samym mieście co ja.

– A jesteś?

Po moim kręgosłupie przebiegły dreszcze, zupełnie tak, jakby właśnie groziło mi realne niebezpieczeństwo. Chciałam zakończyć to połączenie i w zasadzie już mogłam to zrobić, w końcu zdobyłam wszystko, czego potrzebowałam.

– No to umawiam pana na czternastą, szczegóły odbioru nagrody dostanie pan SMS-em.

– Czternasta mi nie pasuje. Wolałbym wieczorową porą i nie wiem, czy dam radę czekać do dwudziestego ósmego sierpnia. Proponuję pojutrze, o dwudziestej drugiej. Nagrody będą obustronne.

– Serdecznie dziękuję i jeszcze raz gratuluję. Do widzenia – zakończyłam standardową regułką i mimo wyraźnego zakazu ze strony przełożonego, aby to konsultantka kończyła połączenie, wcisnęłam czerwoną słuchawkę.

Wyjęłam z uszu odbiornik i przyłożyłam jedną dłoń do serca. Waliło jak szalone. Naprawdę się bałam. Nawet nie powiedziałam, skąd dzwonię. Adres, w którym odbywają się spotkania, miał zostać przesłany do Kamińskiego dopiero następnego dnia, a wtedy on nawet nie będzie pamiętał, że rozmawiał z kimś takim jak ja. Jeśli zdecydowałby się przyjść na spotkanie, kuszony otrzymaniem wartościowych upominków, prawdopodobnie zostanie nakłoniony do podpisania wcześniej przygotowanych dokumentów z danymi, które mi podał.

Ten jeden podpis obciąży go finansowo na następnych kilka dobrych lat, ale to już nie był mój problem i nie moja decyzja. Ja tylko dzwoniłam, a to konsumenci sami decydowali, czy pójdą na ewidentnie podejrzane spotkanie i podpiszą ewidentnie podejrzane dokumenty. Mnie wtedy przy nich nie było i wszystko, co miało wydarzyć się po zakończeniu rozmowy ze mną, nie było już moją odpowiedzialnością.

Za oknem robiło się czarno, a ja byłam skrajnie wycieńczona. Następnego dnia miał się odbyć mój ostatni egzamin, na który, podobnie jak na pierwszy, nie miałam czasu się przygotować. Wiedziałam, że tego dnia nie zdobędę już żadnych innych danych, dlatego wyłączyłam służbowy telefon.

Zabrałam swoją kartkę, która praktycznie cała wypełniona była krzyżykami oznaczającymi, że nie udało mi się pozyskać danych rozmówcy, a na samym dole widniało nazwisko Mirona Kamińskiego wraz z pełnym adresem.

Kiedy wstałam, przed moimi oczami zrobiło się ciemno, a nogi zadrżały. Nie wstawałam już od wielu godzin, aż w końcu zrobiłam to zdecydowanie zbyt gwałtownie. Musiałam chwycić się biurka, aby nie upaść. Zajęło mi dobrą minutę, nim ostrość widzenia powróciła, i dopiero wtedy byłam w stanie podejść do stanowiska mojego przełożonego, które znajdowało się na drugim końcu sali.

– Szefie – zaczęłam ostrożnie, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. On wciąż przepisywał do komputera adresy z kartek, które uzupełniły dziewczęta z pierwszej zmiany.

Zauważyłam, że na stronie, która była na samej górze, znajdowało się aż dwanaście pełnych adresów, co sprawiło, że przez myśl przeszło mi, aby jednak wrócić do biurka i próbować dalej.

Mój przełożony, Wiktor Strych, łaskawie uniósł na mnie swoje mętne spojrzenie. Podobnie jak ja był wykończony. Oczy miał podkrążone, a skórę szarą i szorstką. Z tego, co zdążyłam zauważyć, był w biurze zarówno rano, jak i wieczorem. W tej firmie nie istniało coś takiego jak kierownik pierwszej i drugiej zmiany. Był tylko wszechmogący Wiktor Strych.

Zrobiło mi się go naprawdę żal.

– Na dziś już kończę. Mam jutro ostatni egzamin. Kiedy go zaliczę, będę mogła pracować dłużej, tak jak zapewniłam na rozmowie kwalifikacyjnej – oznajmiłam na jednym wdechu i wystawiłam w jego kierunku kartkę.

Przejął ją ode mnie bez słowa, a kiedy zauważył na niej tylko jedno nazwisko, uniósł kącik ust, później ściągnął je w wąski dzióbek i zaczął wygwizdywać jakąś głupkowatą melodyjkę. Miałam ochotę zmusić go, aby przestał to robić, albo chociaż docisnąć dłonie do uszu, aby nie musieć tego słuchać. To był chyba najbardziej irytujący dźwięk, jaki słyszałam w życiu.

Odgiął się na obrotowym krześle i splótł dłonie z tyłu głowy, nieprzerwanie przy tym gwiżdżąc.

– Nie będzie takiej potrzeby – poinformował.

– To nie problem, w poprzedniej pracy też zostawałam dłużej, aby móc więcej zarobić.

– Nie chodzi o to… Nie ma potrzeby, abyś ty już tu przychodziła.

– C-co? – zająknęłam się. – Ale ja chętnie przyjdę. – Nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam.

– Dziękujemy za twoje usługi. Nie sprawdziłaś się, Saro. To koniec twojego okresu próbnego.

Żal, który wcześniej poczułam w stosunku do Strycha, szybko przemienił się w uczucie niepokojąco bliskie nienawiści.

– Przecież udało mi się zdobyć adres, a wczoraj nawet dwa. Będzie szło mi coraz lepiej. Proszę tylko dać mi szansę.

– Tu nie ma adresu.

Szeroko otworzyłam oczy. Byłam w sytuacji, w której patrzyłam na czarną ścianę, a ktoś próbował mi wmówić, że jest ona biała.

– Jest. Proszę spojrzeć. – Wiedziałam, że nie mogę wybuchnąć. – Ulica Tadeusza Kościuszki… – Nie dane było mi dokończyć.

– Proszę, weź to sobie – mówił, już niemal skowycząc. – Możesz się tym podetrzeć. To jest adres dyskoteki. Jeśli już chciałaś wpisywać wymyślone bzdury, mogłaś chociaż sprawdzić w internecie, czy pod takim adresem rzeczywiście jest blok mieszkalny.

– Nie… – jąkałam się. – Nie zmyśliłam tego. Taki adres podał mi…

– No to zostałaś wydymana – wypowiedział twardo, rzucając kartkę w moją stronę. – Zabierz rzeczy i wynocha.

– Ja… – zaczęłam, ale szybko ucichłam.

Wiktor Strych już podjął decyzję. Niezależnie od tego, co jeszcze bym powiedziała, on nie dałby mi kolejnej szansy. Mogłam go tylko dodatkowo rozzłościć.

Podniosłam z podłogi kartkę, którą we mnie rzucił. Wsunęłam ją w kieszeń moich czarnych spodni i skierowałam się do wyjścia.

– Ach, jeszcze lista. – Przypomniałam sobie w ostatniej chwili. – Muszę wpisać moje godziny za dzisiaj.

– To był okres próbny, więc i tak nie dostaniesz za to wypłaty.

– Słucham?! – Cienka granica, która trzymała mnie w ryzach, abym nie wybuchnęła, właśnie została przekroczona. – Musisz mi zapłacić!

– Nic nie muszę. Nie masz umowy, a dziewczęta przyznają, że nigdy cię tutaj nie widziały.

– Moje wszystkie rozmowy były nagrywane.

– Zgadza się i stąd też wiem, że łamałaś zasady. Rozłączałaś się pierwsza, choć wyraźnie powiedziałem, że nie macie do tego prawa. To klient powinien kończyć połączenie, a jeśli on chce jeszcze gadać, to macie gadać. Dokładnie tym kliknięciem – w sali rozbrzmiał najgłośniejszy enter, jaki kiedykolwiek słyszałam – wszystkie nagrania z twoim udziałem zostały skasowane.

– Zgłoszę to na policję. – Moje serce biło jak obłąkane, a w brzuchu burczało, zupełnie tak jakby żyła w nim inna istota, która tak samo jak ja wściekła się, że nie zostanie nakarmiona.

– I co im powiesz? Że pracowałaś na czarno? Wiesz, co za to grozi? Kara może wynieść od pięciuset do pięciu tysięcy złotych. Tak patrzę na ciebie i sądzę, że nie możesz sobie na to pozwolić.

– Powiem, że to ty nie chciałeś dać mi umowy. Powiem, że wszyscy tutaj są zatrudnieni na czarno. Zniszczę cię! – krzyczałam i nie dowierzałam w to, co słyszałam.

– A ktoś oprócz ciebie tutaj nie dostał umowy? Sylwia, ty nie masz umowy? – Strych rzucił pytanie. Nie miałam pojęcia, która z dziewcząt to Sylwia.

Odpowiedziała mu blondynka siedząca najbliżej szefa.

– Ja mam umowę zlecenie, już od prawie roku.

– A ty, Karolina? Może ty przebywasz tu nielegalnie?

– Nie, u mnie też jest zleceniówka – odkrzyknęła szczupła kobieta z końca sali.

– Widzisz, Saro? – Strych znowu spojrzał prosto na mnie. – Lepiej przestań się pogrążać i zachowaj resztki klasy.

Jeszcze przez kilka sekund nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Były ciężkie i nieruchome jak u marmurowego posągu. W mojej głowie wciąż rozlegał się wrzask, który za żadne skarby nie chciał ucichnąć. Czułam się samotna, bezradna i na wskroś zagubiona.

Zastanawiałam się, jak uda mi się przeżyć, jeśli Strych, tak jak zapowiedział, nie wypłaci mi tych pieniędzy. Co będę musiała zrobić, aby zdobyć jedzenie?

Wątpliwości piętrzyły się w mojej głowie, a ja, marząc o tym, aby je uciszyć, po prostu stamtąd wybiegłam.

To i tak nie była praca dla mnie, usiłowałam dodać sobie otuchy, a wtedy przypomniałam sobie, że tamtego dnia już słyszałam podobne słowa.

„Możesz zarobić znacznie więcej w krótkim czasie. Wiesz o tym?”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: