- promocja
- W empik go
Błyski - ebook
Błyski - ebook
Jakie sekrety skrywa rodzinny album fotograficzny?
W upalny sierpniowy poranek Oliwia przekracza próg zakładu fotograficznego. Firmę istniejącą w Białymstoku od lat prowadzi teraz Igor Dąbrowski, wnuk założyciela i młodzieńcza miłość Oliwii z czasów liceum. W drzwiach dziewczyna mija młodą blondynkę, która właśnie zrobiła sobie zdjęcie. Jej wizerunek Oliwia ujrzy następnego dnia w telewizji i prasie. Młoda studentka Wydziału Lalkarskiego Akademii Teatralnej została zamordowana.
Układ zawarty trzydzieści lat temu, rodzinne tajemnice, kolejne morderstwo młodej kobiety, anonimowe kartki z groźbami, sekrety męża Oliwii i mężczyzna, z którym jej matka niespodziewanie wraca z zagranicznych podróży. Czy to wszystko ma związek z zabójstwami sprzed lat? Jaką rolę w tej sprawie odgrywa Oliwia?
Błyski to najnowsza książka Kamili Bryksy, autorki świetnie przyjętej powieści Sowniki.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67014-52-6 |
Rozmiar pliku: | 914 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lato smakowało wodą z miętą. Pachniało mokrymi od ciepłego deszczu włosami. Było dźwiękiem latających komarów, unoszącym się późnym popołudniem nad stawem. Delikatną tkaniną jej przewiewnej sukienki. Śmiechem dzieci biegających po placu zabaw. Lodami malinowymi, które mogłaby jeść codziennie. Energią po rozbudzającej wiośnie i szaleństwem przed wyciszającą jesienią. Miało kolor granatowego nieba rozświetlanego przez burzę.
Najpierw zobaczyła błysk. Był wręcz oślepiający. Zmrużyła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła, znowu było tak samo ciemno. Ciemno i cicho. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Myślami była zupełnie gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie w końcu odpocznie i odetchnie. Na dworze było parno. Zerwał się nieprzyjemny chłodny wiatr, który przeganiał po niebie ciemnoszare chmury.
Kolejny błysk ją zaskoczył. Myślała, że skończy się na jednym. W pomieszczeniu znowu zrobiło się na chwilę jasno, żeby za moment wszystko zatonęło w mroku. Delikatnie uśmiechnęła się na myśl o tym, gdzie będzie za kilka dni.
Błysnęło po raz trzeci. Poprawiła się na obrotowym stołku. Poczuła znajome ukłucie w okolicach żołądka. Jej pierwsza reakcja na stres, zawsze taka sama. I znów cisza. Wzięła głęboki oddech. Czuła nieprzyjemny niepokój, którego nie umiała sobie w tej chwili wyjaśnić. Przecież nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządku. Jestem bezpieczna. Nic złego się nie dzieje. Jestem bezpieczna. Nic złego się nie dzieje…
Odszedł od okna, po którym od godziny spływały krople deszczu. Nerwowo chodził po pomieszczeniu, przysłuchując się temu, co dzieje się na zewnątrz. Deszcz przybierał na sile. Kiedy ją dzisiaj zobaczył, wszystko wróciło. Kłębiące się emocje i chaos, który teraz panował w jego umyśle, denerwowały go najbardziej. Czy naprawdę będzie musiał to zrobić? Czy tylko wtedy poczuje się dobrze?
Oparł się dłońmi o drewniany blat i przymknął oczy. Wziął głęboki wdech. Zatrzymał na chwilę powietrze w płucach. Nie chciał znowu się narażać. Narażać swojej rodziny. Wydech i kolejny powolny wdech. To było silniejsze od niego. Tym razem nie uda mu się powstrzymać. Podjął decyzję. Z ulgą wypuścił powietrze.
Sięgnął po bluzę z kapturem i szybko wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz. Stanął na przesiąkniętym deszczem chodniku i rozejrzał się. W którą stronę poszła?ROZDZIAŁ 1
Przekręciła kluczyk w stacyjce, zaciągnęła hamulec ręczny i wyłączyła światła. Zrobiło się zupełnie ciemno, nie licząc jasności, która przedostawała się do ogrodu przez okna. Jej dom rodzinny znajdował się w bliskim sąsiedztwie wielkiej drewnianej bramy Białowieskiego Parku Narodowego, zabytkowej prawosławnej cerkwi i znaków ostrzegawczych z napisem „Uwaga! Kraina Żubra”. Te ostatnie informowały o tym, że w okolicy można spotkać Króla Puszczy Białowieskiej. Z każdej strony dom otaczała dziewicza przyroda, nieokiełznana natura. W Białowieży mieszkano w niskiej zabudowie jednorodzinnej: w nowych murowanych domach i starych – z geometrycznymi i roślinnymi zdobieniami w drewnianych deskach elewacji.
Wyciągnęła telefon z kieszeni spodni. Przez chwilę obracała go w palcach, zanim zdecydowała się odblokować ekran. Dwa razy kasowała wiadomość. Nie wiedziała, czy powinna wysłać mu tylko informację, że dojechała, czy dodać, że go kocha, albo zapytać, jak się czuje i jakie ma plany na wieczór. Żadna opcja jak zawsze nie wydawała się właściwa. Pozostała przy dwóch wyrazach: „Dojechałam. Dobranoc”. Była pewna, że nie otrzyma odpowiedzi, więc od razu schowała telefon do kieszeni.
Położyła ręce na kierownicy, pochyliła głowę i oparła czoło na zimnych dłoniach. Czuła, jak pulsują jej skronie. Nie miała siły wchodzić do środka. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek na tylnym siedzeniu, okryła kocem i obudziła rano. Chociaż spotkania rodzinne zazwyczaj dodawały jej energii i pozytywnie ją nastrajały, to dzisiaj zupełnie nie miała na nie ochoty.
Przez otwarte okno w salonie dobiegały głośne śmiechy i rozmowy. Kuzynki ustawiały krzesła wokół stołu, a siostra pokazywała swojemu najmłodszemu synowi obrazy dziadka zajmujące całą ścianę naprzeciwko kominka. W kuchni stało kilka osób, które wykładały na talerze jedzenie. Uśmiechnięci, weseli, zrelaksowani. Pewnie na nią czekali, spóźniła się już pół godziny.
Weszła do przedsionka, cicho zamykając za sobą drzwi wejściowe. Odłożyła torebkę na białą komodę babci. Uśmiechnęła się, kiedy ściągając sandały, usłyszała dźwięk skrzypiącej drewnianej podłogi. Pod stopami poczuła miękki dywan, który leżał tutaj od zawsze. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Pozwoliła, żeby znajomy zapach rodzinnego domu dotarł do płuc, a kiedy wypuściła powietrze, poczuła się zdecydowanie lepiej. Chwyciła za klamkę białych przeszklonych drzwi, które dzieliły ją od rodziny, i nie zdążyła jej nacisnąć, bo z drugiej strony zrobił to dziadek.
– Tak mi się wydawało, że to ty! Czekaliśmy na ciebie! – Odwrócił się w stronę dalszej części domu i zawołał z radością: – Jesteśmy w komplecie, Oliwia przyjechała! Zapraszam do stołu, wszyscy do salonu!
Nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się czule do dziadka, który odgarnął jej włosy z twarzy.
– Dobrze wiem, czego mi życzysz. Żebym żył sto lat! – Wziął od wnuczki prezent i zajrzał do środka kolorowej torby. – Jak ty dobrze wiesz, co lubię. Dziękuję!
Oliwia długo się wahała, czy kolejny album o Białymstoku będzie się dziadkowi podobał. Nie wiedziała nawet, czy taki nie stoi już w jego kolekcji w biblioteczce na piętrze. Dziadek godzinami oglądał albumy, siedząc w ogrodzie, i do każdego wracał wielokrotnie. Jeśli nawet taki już miał, to nie dał po sobie poznać, że prezent nie był trafiony.
Walery Łapiński określał się mianem lokalnego patrioty. Żadne rodzinne spotkanie nie obyło się bez opowieści o Podlasiu. Zielone płuca Polski. Najpiękniejsze miejsce na świecie. Raj, który zostawił nam na Ziemi sam Bóg. To tylko kilka określeń, jakimi opisywał tereny Podlasia. Ze szczególnym zapałem opowiadał o Białowieży, do której wrócił po śmierci swoich rodziców. Niemal każdy centymetr ściany w tym domu zajmowały stare mapy okolicznych terenów i obrazy, które malował w Puszczy Białowieskiej. Powrót do ziemi ojczystej, jak nazywał przeprowadzkę z Białegostoku na wieś, był jednak dość uciążliwy dla reszty rodziny, której dojazd do dziadka zajmował półtorej godziny.
Weszli razem do jasnego salonu. Mężczyzna zajął miejsce u szczytu stołu. Oliwia nie zdążyła się z nikim przywitać, bo ktoś zgasił światło i wniesiono urodzinowy tort. Po kilkukrotnym odśpiewaniu „Sto lat” i toaście za zdrowie solenizanta usiadła pomiędzy siostrą a najmłodszą kuzynką i skupiła się na powolnym jedzeniu sałatki jarzynowej z majonezem, którą zrobił dziadek. Jedyna potrawa, której nie pozwalał przygotować nikomu innemu. Tylko tutaj smakowała idealnie.
Do jej uszu dochodziły dźwięki rozmów, ale nie skupiała się na ich treści. Dyskusja na temat miejskich inwestycji w ogóle jej nie interesowała, a kiedy przeszli do wymiany poglądów na temat działalności prezydenta i niekompetencji urzędu miasta, zupełnie przestała ich słuchać.
Z zamyślenia wyrwała ją pięcioletnia Nina, która wpakowała się na kolana i zażądała czytania książki o żółwiach. Znała tekst bajki na pamięć i co chwila przerywała Oliwii, mówiąc, co będzie dalej.
– Wiktor wyjechał na długo? – zapytała Paulina, zabierając Ninę od siostry.
– Jutro wieczorem wraca. Nie było go ponad tydzień.
– Stęskniłaś się? – Siostra mrugnęła porozumiewawczo.
– Jasne, nie lubię mieszkać sama. – Spojrzała na Paulinę. – Chociaż ostatnio…
– Może zadzwonimy do mamy? Ucieszy się, jak nas zobaczy. – Paulina wyciągnęła telefon, nie czekając na odpowiedź siostry.
Chwilę później na ekranie zobaczyły bujne blond loki mamy. Na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, kiedy zorientowała się, że przy stole siedzi cała rodzina.
– Którą tam macie godzinę, Małgosiu? – zapytał dziadek, próbując przekrzyczeć resztę rodziny.
– Tato, dokładnie tę samą, co u was. Tyle razy ci już mówiłam, że między Berlinem a Białymstokiem nie ma żadnej różnicy czasowej.
– Mamo, kiedy przyjeżdżasz? – Paulina uciszyła pozostałych gości.
– Na początku września mam ostatni wernisaż, a potem do grudnia będę w Polsce, obiecuję.
– Trzymamy cię za słowo! – krzyknął dziadek.
– Małgosiu, z kim rozmawiasz? – Usłyszeli w tle męski głos.
Wszyscy zamilkli. Małgorzata przesłoniła kamerę w telefonie. Oliwia spojrzała na Paulinę. Siostra była równie zaskoczona jak ona. Po chwili znowu zobaczyły na ekranie telefonu mamę.
– Trzeba było nie uczyć mnie malować, tobym siedziała w domu – zaśmiała się kobieta, pomachała do wszystkich i się rozłączyła.
Obrazy Małgorzaty Łapińskiej, chętnie oglądane na wielu europejskich wystawach i jeszcze chętniej kupowane na aukcjach, pozwalały jej prowadzić życie artystki, o jakim marzyła. Powolne poranki w pracowni, wieczorne imprezy w eleganckim towarzystwie i konto bankowe zasilane co jakiś czas niemałą kwotą za kolejne wielkoformatowe dzieło.
Zamiłowanie do sztuki niewątpliwie odziedziczyła po ojcu, który od najmłodszych lat uczył ją, jak prawidłowo trzymać pędzel i mieszać kolory. Jedyną osobą w tej rodzinie, która nie przejawiała talentu plastycznego i zapału do jakiejkolwiek artystycznej pracy, była Oliwia. Wernisaże, występy i pokazy były dla wszystkich codziennością, ale traktowali to tylko jako dające ogromną radość hobby. Oprócz tego większość bliskich prowadziła własne firmy albo pracowała w poważnych zawodach. Przy stole siedzieli więc przedstawiciele handlowi, analitycy finansowi, dwie prawniczki, okulistka, doktor nauk przyrodniczych i Oliwia. Wieczna studentka, jak mówili o niej z przekąsem, ale nie krytykowali jej wyborów i z zainteresowaniem słuchali o kolejnych studiach i kursach, w których uczestniczyła.
Było czego słuchać, bo próbowała już chyba wszystkiego – od studiowania filologii romańskiej po kursy florystyczne i warsztaty cukiernicze w Paryżu. W żadnym zawodzie nie spędziła więcej czasu, niż wymagały tego praktyki zawodowe. W rezultacie, w wieku prawie trzydziestu lat, nie mogła się pochwalić w CV żadnym dłuższym stażem pracy. Jedynymi pieniędzmi, jakie wnosiła do małżeńskiego budżetu, były dochody z korepetycji z francuskiego, których udzielała maturzystom. Nie były to wielkie kwoty, ale Wiktorowi to nie przeszkadzało. Od początku ich związku wiedział, że to on będzie utrzymywał rodzinę.
Już na studiach planował założenie własnego biznesu. Tego samego dnia, w którym otrzymał dyplom ukończenia Uniwersytetu w Białymstoku, zarejestrował w urzędzie działalność gospodarczą. Jak zawsze miał starannie ułożony plan. Pozyskanie pierwszych klientów zainteresowanych zleceniem mu obsługi informatycznej swoich firm zajęło mu, zgodnie z założeniami, niewiele ponad miesiąc. W ciągu kolejnych czterech musiał zatrudnić pracownika, bo razem ze swoim wspólnikiem nie nadążał ze zleceniami, a pół roku później musiał już odmawiać kolejnym klientom, którzy chcieli podjąć z nim współpracę. Oliwia poznała Wiktora w momencie, w którym odnosił sukcesy w biznesie, i znając jego determinację, była przekonana, że tak będzie zawsze.
Wstała od stołu i przeszła do dalszej części salonu, gdzie na podłodze dzieci siostry i kuzynów układały wieżę z drewnianych klocków. Dokładnie z tych samych, którymi ona i Paulina bawiły się podczas wakacji u dziadka. Usiadła w fotelu obok kominka. Ogień dogasał, ale kominek pełnił teraz tylko funkcję dekoracyjną. Dom był wystarczająco mocno nagrzany przez sierpniowe słońce. Oliwia sięgnęła po ciężki album ze zdjęciami stojący na regale za fotelem. Przewracała czarne kartki z przyklejonymi do nich fotografiami, nie przyglądając się im zbyt dokładnie. Znała je niemal na pamięć.
Pierwsze strony zajmowały zdjęcia z dzieciństwa babci i dziadka. Nie mieli ich dużo. Najwcześniejsze zrobiono pod koniec lat czterdziestych. Dziadek, w za dużych spodniach na szelkach, stoi razem ze swoimi rodzicami i licznym rodzeństwem przed domem, wszyscy elegancko ubrani. To jedyne zdjęcie rodzinne, jakie mieli. Tylko Walery dożył osiemdziesięciu lat. Chociaż domu ze zdjęcia już nie ma, to na tej samej ziemi dziadek postawił bardzo podobny dom, choć dużo większy od poprzedniego, ze spadzistym dachem i niewielkim poddaszem. Zajmował całą odziedziczoną po rodzicach działkę. Waleremu szczególnie zależało na białych drewnianych okiennicach. Dźwięk, który wydawały, gdy wiał silny wiatr, kojarzył się Oliwii wyłącznie z tym miejscem.
Z kolejnej rodzinnej fotografii patrzyła na nią wesoła dziewczynka ze sporych rozmiarów białą kokardą na głowie. Babcia była bardzo podobna do swojej mamy i sióstr. Kolejne zdjęcie – z dnia ślubu – było pierwszym, na którym Walery i Oktawia Łapińscy byli razem. Dwadzieścia pięć lat później, w tej samej sukience, ich córka wzięła ślub z mężczyzną, który był ojcem Oliwii i Pauliny, a którego żadna z nich nie pamiętała. Podobnie jak babci.
Oliwia zatrzymała się na stronie ze zdjęciami robionymi w studiu fotograficznym – jedynym dowodzie krótkiej kariery modelki, która przytrafiła się babci. Część zdjęć była nawet kolorowa, chociaż wraz z upływem czasu nieco wyblakły. Sukienki w geometryczne wzory, eleganckie kostiumy kąpielowe, wielkie okulary, zdjęcia portretowe w kapeluszach. Na każdym z nich niesamowicie piękna młoda kobieta o delikatnych rysach twarzy i nieskazitelnej cerze. Z takimi samymi kręconymi blond włosami w złocistym odcieniu, jakie mają jej córka i wnuczki. Błękitne oczy i drobne piegi.
Od zdjęcia zrobionego w dniu ślubu dziadków zaczynała się cała seria fotografii wykonanych przy każdej możliwej okazji – chrzciny, śluby, urodziny, komunie przeplatane ujęciami zwykłej szarej codzienności. Ostatnie zdjęcie, na którym została uwieczniona babcia, zrobił dziadek w dniu dziesiątych urodzin ich córki. Dwupiętrowy tort z kremem i truskawkami. Kilka balonów wiszących w rogu pokoju, matka obejmująca córkę ramieniem. Na kolejnych zdjęciach z rodzinnych uroczystości już jej nie ma.
W salonie robiło się powoli coraz ciszej, kiedy kolejne małżeństwa z dziećmi żegnały się z dziadkiem i wychodziły. W końcu, około dwudziestej trzeciej, Oliwia jako jedyna pomagała znosić naczynia do niewielkiej kuchni.
– Przygotowałem ci już łóżko w pokoju u góry. – Dziadek stanął w progu kuchni i przypatrywał się wnuczce.
– Skąd wiedziałeś, że będę chciała zostać? – zapytała zaskoczona.
– Zazwyczaj wychodzicie z Wiktorem jako pierwsi, a dzisiaj niespieszno ci było do wyjścia. Nie będziesz przecież sama po nocy wracać do miasta. Zresztą Białystok może i jest piękny, ale nawet jedna noc tutaj sprawi, że poczujesz się lepiej. Widziałem, że oglądałaś album. Znalazłaś coś ciekawego na zdjęciach, które widziałaś ze sto razy?
– Zawsze to samo, przepiękną babcię – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko.
– Jesteś równie piękna jak ona. – Roześmiał się.
– Wiem, wiem, mówisz to za każdym razem.
– Wiesz, że nigdy nie kłamię.
– Masz gdzieś jeszcze schowane zdjęcia babci? Z jakichś innych sesji? Powinno być tego dużo więcej niż kilka fotografii.
– Nic więcej nie mam. Tylko takie babcia dostała… – Zamyślił się. – Chociaż poczekaj, coś mi świta, że mam jeszcze jedno. Paszportowe. – Dziadek poszedł do przedpokoju i wyciągnął z szafy metalową puszkę, w której trzymał swoje najstarsze pamiątki.
Oliwia przypatrywała się, jak mężczyzna rozkłada zawartość puszki na kuchennym stole. Książeczka wojskowa, pierścionek zaręczynowy, który dał babci, kilka starych monet, kamień, róg jelenia, połamane pędzle.
– Jest i ona – powiedział, biorąc do rąk niewielkie zdjęcie.
Z czarno-białej fotografii znowu patrzyła na nią elegancka młoda kobieta.
– Mieliśmy jechać do Czechosłowacji, na wakacje. – Dziadek posmutniał, westchnął i po chwili znowu się uśmiechnął. – Moja kochana Oktawia. No była piękna, bez dwóch zdań.
Oliwia obróciła zdjęcie i przeczytała napis na fioletowej pieczątce: „Zakład Fotograficzny Dąbrowski i Syn. Białystok”.
– Wszystkie zdjęcia robił ten fotograf? – zapytała, nie odrywając wzroku od babci.
– To taka rodzinna firma. Konstanty przekazał ją swojemu synowi, a teraz chyba przejął to jego wnuk. Mieszkali na tej samej ulicy, co wy. Poczekaj, zaraz sobie przypomnę, jak jego wnuk ma na imię… – Powoli chował wszystkie pamiątki z powrotem do puszki, przypatrując się każdej przez chwilę.
– Igor Dąbrowski chodził ze mną do klasy w liceum, a jego ojciec był fotografem. Myślisz, że to on?
– Tak, tak, na pewno. Igor Dąbrowski, wnuk Kostka. Rzeczywiście, jest w twoim wieku.
– Jak to mówią, świat jest mały. – Zaśmiała się. – Mogę zatrzymać na razie to zdjęcie?
– Pewnie, że możesz. Tylko nie zgub. Wiesz, że miałaś się nazywać tak jak babcia?
– Mama mi mówiła, że ojciec się nie zgodził i wymyśliliście coś podobnego do Oktawii.
– Tak, ostateczną decyzję podjęła twoja siostra. Wybierała pomiędzy Olimpią a Oliwią. Tego pierwszego imienia nie umiała powtórzyć, więc wybór był prosty. Co u Wiktora?
– Wszystko w porządku, podpisał jakiś duży kontrakt.
– Ten facet jest skazany na sukces! Niezła partia ci się trafiła. Wykształcony, zaradny, z wyglądu też niczego sobie. Zawsze jesteście razem, niemal nierozłączni, a jak wy na siebie patrzycie z miłością! Cieszę się, że moim wnuczkom tak dobrze się poukładało w małżeństwie.
Oliwia schowała zdjęcie do portfela i poszła do góry. Kiedy zamykała drzwi pokoju gościnnego, słyszała, jak dziadek siada w fotelu przy kominku. Pewnie sięgnął po któryś ze swoich albumów i będzie go przeglądał, aż przyśnie.