Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Bo chcesz być - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
22 czerwca 2025
34,99
3499 pkt
punktów Virtualo

Bo chcesz być - ebook

Pierwsza miłość. Druga szansa.

Weronika wyjechała z Wrocławia, próbując zostawić za sobą bolesne wspomnienia i mężczyznę, który złamał jej serce. Nowe miasto, studia, praca, randki – wszystko miało pomóc jej zapomnieć o Damianie. Ale czy można zapomnieć o kimś, kto kiedyś był całym światem?
Sześć lat później los – albo coś znacznie potężniejszego – znów splata ze sobą ścieżki tych dwojga. Tylko że Damian nie jest już tym człowiekiem, którego pokochała Weronika. Wystarczy jednak ponowne spotkanie, by emocje wróciły ze zdwojoną siłą.

Czy można dać drugą szansę komuś, przez kogo już raz się cierpiało? I czy pierwsza miłość może trwać wiecznie?

Bo chcesz być to opowieść o dorosłych ludziach wciąż noszących w sobie młodzieńcze marzenia. To również poruszająca historia o nadziei, upadkach i powrotach – oraz o tym, że miłość jest wszystkim, co mamy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-973839-6-8
Rozmiar pliku: 989 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ
DRUGI

– Chodź tutaj, pocieszycielu mój – powiedziałam do kieliszka wypełnionego po brzegi wysokoprocentowym płynem. Połowa jego zawartości wylądowała na stole. Druga w moim przełyku.

– Bardzo wylewny jest ten twój przyjaciel – skwitował Bartek.

Siedzieliśmy w jednej z knajp na Piotrkowskiej i piliśmy alkohol. No dobrze. To ja byłam w tym duecie tą żałosną jednostką, która topi smutki w napoju wyskokowym, sądząc, że jedynie w taki sposób poradzi sobie z utratą pracy. Bartek patrzył na mnie wzrokiem pełnym litości. Popijał wodę. Nie pił alkoholu. Nigdy. Jego ojciec był alkoholikiem i zgotował mu w dzieciństwie traumę. Bardzo dobrze go rozumiałam, bo człowiek, który przyłożył swoją szorstką rękę do mojego wychowania, również nadużywał alkoholu, a po nim stawał się agresywny i urządzał mi piekło.

Niemniej potrzebowałam się dziś utopić w alkoholu.

Pomimo tego, że Bartek nie towarzyszył mi w upijaniu się, to i tak byłam mu bardzo wdzięczna za to, że mnie nie ocenia i zechciał trwać przy moim boku w tym strasznym dniu. Może nie był to mój najstraszniejszy dzień, ale na pewno uplasował się w pierwszej piątce. Wyciągnęłam dłoń po kolejnego szota. Wypiłam, nie przepiłam, skrzywiłam się, zapanowałam nad pieczeniem w przełyku i powiedziałam:

– Chcesz wiedzieć, co ja o tym wszystkim sądzę?

– No powiedz. Bardzo jestem tego ciekaw. – Nawet nie ukrywał rozbawienia.

– Konkurencja. Naczelny zobaczył we mnie silną konkurencję. Jestem pracowita, punktualna, dyspozycyjna, mam kapitalne pomysły i bardzo chcę się rozwijać. Ty wiesz, jak mu było przykro, kiedy mówił, że musi mi dać wypowiedzenie? I nawet jaśnie pan pozwolił mi wykorzystać zaległy urlop! Chyba liczył, że zacznę go całować po dupie w ramach podziękowania za taką łaskawość! – Prychnęłam na wspomnienie przemowy, którą uraczył mnie naczelny Boberek. – Powiedział, że jest mu nieprawdopodobnie smutno z tego powodu i że gdyby to tylko od niego zależało, nigdy w życiu nie podjąłby takiej decyzji, ale musiał, bo góra naciskała. I choćby bardzo chciał, to nie może z tym nic zrobić. Przecież każdy głupi wie, że „góra” to on. A jak nie on, to jego żona.

– Wiesz, że powiedziałaś mi o tym już jakieś osiem razy? – przypomniał mi przyjaciel.

– Ta praca jest moją terapią – jęknęłam.

– Ta praca była twoją terapią – poprawił mnie Bartek.

Poprawił też pilotki na nosie, a w zasadzie zsunął je, żeby lepiej przyjrzeć się pośladkom kelnerki, która akurat przechodziła obok naszego stolika. Jakie to było dla niego typowe… Uważał, że przystojna gęba, powleczona kilkudniowym zarostem, obliguje go do braku jakichkolwiek zahamowań.

– Bartek! Czy ty możesz przestać się gapić na pośladki tej kobiety? To zakrawa na molestowanie! Bardzo panią przepraszam za tego ordynusa – zwróciłam się do kelnerki. Moje oburzenie wcale nie było udawane. – Po prostu wyprowadziłam go dziś po raz pierwszy od kilku dni na spacer. Jego reakcja to szok. Bardzo możliwe, że za chwilę zacznie merdać do pani ogonem.

Mój towarzysz wcale się nie zawstydził. Uniósł jedynie szklankę z wodą w geście toastu dla mojej bezczelności. Sam mnie tego nauczył.

– Ja tylko podziwiam kolejny cud świata – powiedział, posyłając zaczerwienionej kelnerce przeciągłe spojrzenie.

Szłam o zakład, że nim stąd wyjdziemy, będzie miał jej numer. Pieprzony Antonio Banderas z polskim paszportem. Jego mama była Hiszpanką i to po niej odziedziczył nieprzeciętną urodę. W zasadzie wyglądał jak Hiszpan, więc kiedy otwierał usta i wypowiadał się płynną polszczyzną, bez cienia akcentu, ludzie byli w szoku. Połączenie słowiańskiego temperamentu z bajerem rodem z brazylijskiej telenoweli było znakiem rozpoznawczym Bartłomieja Frycza.

– Ty masz chyba za dużo wolnego czasu i za niskie alimenty. – Pokręciłam głową i podniosłam wzrok. – Nie przyszliśmy tutaj po to, żebyś namierzał matkę dla swojego kolejnego dziecka. Przyszliśmy tutaj po to, żeby mi współczuć. Skupmy się więc na tym.

– Żadnych więcej dzieci. Wazektomia made my day.

– Akurat za to mogę wypić. Żadnych dzieci – zgodziłam się z nim, a potem spojrzałam na parę siedzącą kilka stolików dalej.

Westchnęłam. Zwolnienie z pracy uzmysłowiło mi, że poległam na wielu płaszczyznach. Najbardziej jednak na tej uczuciowej.

Dotarło do mnie, że jestem zazdrosna o to, że ludzie, na których właśnie patrzę, są w sobie bardzo zakochani. Bo to naprawdę było widać. Ona uśmiechała się do niego jakoś tak inaczej, niż zazwyczaj ludzie się do siebie uśmiechają, a on położył dłoń na jej policzku. Kobieta przechyliła głowę, mężczyzna zaś posmyrał ją małym palcem po nosie. Słodko do zerzygu, a ja i tak byłam o to zazdrosna. Sama nie potrafiłam się zakochać i podświadomie miałam o to żal do innych ludzi. Nie umiałam być z kimś dłużej niż do pierwszego seksu, a i tego w ciągu minionych kilku lat doświadczyłam raptem kilka razy. Porównywałam każdego faceta, z którym mogło połączyć mnie coś większego, do Damiana. Jaki był efekt tych porównań? Nikt nie miał lazurowych oczu otoczonych firaną grubych rzęs. Nikt nie był tak inteligentny. Nikt nie dał mi swojej bluzy, kiedy moje spodnie przesiąkły plamą od okresu. Nikt nie całował mnie tak jak on. Od sześciu lat żyłam z widmem mojego pierwszego chłopaka. Nie wiem tylko, czy było to bardziej żałosne, czy dołujące.

– Nie udaje mi się – powiedziałam, cały czas obserwując tę parę.

Teraz trzymali się za dłonie i patrzyli na siebie tak, jakby mieli się pożreć. Mój wyobrażony palec zaczął wędrować w stronę otwartych ust. O dziwo, mdłości, które poczułam, nie miały nic wspólnego z wyobraźnią.

– Z czym ci się nie udaje? – zapytał Bartek. – A może mam zapytać o to z kim? – Zauważył, na kogo się gapię.

– Chodzi właśnie o to, że z nikim. – Spojrzałam na niego. – Z nikim mi się nie udaje. Każdy mój związek to porażka. Począwszy od tego pierwszego.

Wiedział o Damianie. Bartek wiedział o wszystkim, co mi się przydarzyło w życiu.

– Facetów z Tindera też klasyfikujesz jako porażki?

– Przypomnij mi: dlaczego ja cię toleruję? – zapytałam go. Nikt nie potrafił poprawić mi nastroju tak jak on.

– Bo jestem twoim mentorem. I pamiętaj, że ze mną by ci się udało, tylko nie pociągnęłaś tematu. Niczego innego też nie chciałaś ciągnąć.

– Uznaliśmy, że jestem dla ciebie jak szóstka w totka. Taka trudna do zdobycia.

Jednak oboje wiedzieliśmy, że tak naprawdę Bartek jest dla mnie – jak by to ująć, żeby nie skłamać – za bardzo doświadczony przez życie. Ja miałam dwadzieścia pięć lat. On trzydzieści osiem i dwójkę dzieci. Każde z inną kobietą. Nie tego oczekiwałam dla siebie. To po pierwsze. Po kolejne, wiedziałam, że on sobie w tym momencie żartuje. Od samego początku naszej znajomości traktował mnie jak młodszą siostrę. Owszem, rzucał do mnie seksistowskimi tekstami, ale moja wrażliwość jakoś specjalnie nie brała ich do siebie.

– Właśnie. Jesteś jak szóstka w totka. Nieosiągalna, a już na pewno trudna do zdobycia. Ale miej świadomość, że gdybym nie był tak leniwy, dawno myłabyś okna w moim mieszkaniu, a potem w ramach relaksu zabierałbym cię na lody. – Jego durny uśmiech jednoznacznie sugerował, jakie byłyby to lody.

– I tak myję ci okna. Dobrze płacisz.

– Myjesz mi okna, bo lubię patrzeć na twój tyłek.

– Ty lubisz patrzeć na wszystkie tyłki. Ale tylko za patrzenie na mój płacisz.

– To fakt. A z faktami się nie dyskutuje. No to co teraz?

– Teraz tutaj? Czy „teraz” po utracie pracy moich marzeń? – odparłam tak smutnym głosem, że aż się wzruszyłam.

– Mała, kiedy ty w końcu zrozumiesz, że założyłaś sobie klapki na oczy? Napaliłaś się na to dziennikarstwo jak szczerbaty na suchary. – Bartek powiedział coś, co słyszałam od niego praktycznie od pierwszego dnia naszej znajomości.

Wiedziałam, że nie mówi tego złośliwie ani po to, żeby zniechęcić mnie do kariery dziennikarki. Mówił to po to, żebym poszerzyła swoje horyzonty i spróbowała sił w czymś innym, jego zdaniem lepiej płatnym. A przecież ja doskonale wiedziałam, czego chcę od życia. To ja znałam siebie najlepiej.

– Nie pragnę niczego tak, jak pisać do gazety. Od zawsze o tym marzyłam – przypomniałam mu, bo chyba zapomniał.

– Jeśli coś ma się wydarzyć, to się wydarzy. Nie zmuszaj życia do tego, aby ci wiernie służyło i spełniało twoje zachcianki. Nie zawsze to, czego chcesz, jest tym, czego tak naprawdę potrzebujesz – uraczył mnie jedną ze swoich ­mądrości, której wcale nie potrzebowałam.

– Bartek, ja doskonale wiem, czego chcę. Jak będę potrzebowała od ciebie rady, to o nią poproszę.

– Ty nigdy nie potrzebowałaś moich rad.

– I dobrze na tym wyszłam.

Z jego miny wywnioskowałam, że ma inne zdanie niż ja.

– Kochasz pisać, prawda? – Nie musiałam mu odpowiadać na to najbardziej retoryczne z retorycznych pytań na całym świecie. – Rób więc to, co sprawia ci radość. Pisz. Ale niekoniecznie do gazety. Jest wiele innych możliwości.

– Znowu próbujesz mnie namówić do założenia bloga? To bez sensu. Ja chcę pisać do gazety. Chcę, żeby dowodem potwierdzającym istnienie mojej pasji była fizyczna bytność w świecie. Czyli na papierze. A nie w internecie, internet mnie mierzi. Nie jestem człowiekiem social mediów. Poza tym chcę, żeby moje artykuły czytali ludzie świadomi, a nie przypadkowy ktoś, kto trafi na moją stronę internetową, bo będzie szukał przepisu na jabłecznik.

– Każdy czytelnik jest ważny. Każdy jeden. A ten przypadkowy może się okazać bardzo wiernym. No i nie ukrywajmy: świat zmierza właśnie w tym kierunku. Internetu.

– Ale ja nie chcę w pocie czoła pracować nad swoją społecznością w internecie. Nie chcę z mozołem budować popularności i koniec końców zostać z tysiącem followersów, z czego jedna trzecia będzie nieaktywna. Tak, wiem. W dupie mi się poprzewracało. Ale mnie to nie wystarcza. Zasłużyłam na miejsce w naszej gazecie. Spędziłam tam blisko trzy lata. I co dostałam w zamian? List polecający, którym mogę sobie tyłek podetrzeć, bo nie chcę pracować nigdzie indziej. Pokochałam to miejsce, a oni potraktowali mnie tak niesprawiedliwie.

Miałam w sobie mnóstwo żalu po tym zwolnieniu i niestety – wypity alkohol nie był w stanie go ze mnie wypłukać.

– Nic nie jest nam dane na zawsze – powiedział Bartek.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo się o tym przekonałam.

Przed moimi oczyma momentalnie stanęła Sylwia, a moja dłoń automatycznie chwyciła za sekretnik, który przyjaciółka podarowała mi na krótko przed śmiercią. W środku znajdowało się jej zdjęcie. Pojawiły się też wyrzuty spowodowane tym, że od sześciu lat nie odwiedziłam jej grobu. W chwilach, w których dopadała mnie słabość, poczucie winy strzelało we mnie jak w kaczkę i przypominało, że jestem fatalną przyjaciółką. Bo Sylwia na pewno odwiedzałaby mój grób, gdybym umarła. Przynosiłaby mi świeże kwiaty i zapalała znicze. Siedziała na ławce i opowiadała o tym, jak minął jej dzień. Dzieliła się swoimi troskami i radościami. Na swoją obronę miałam to, że myślałam o niej codziennie. Naprawdę codziennie. Zresztą nie tylko o niej.

– Pamiętasz, jak robiłem eksperyment społeczny? – zapytał mnie Bartek.

– Który? Bo trochę ich było.

– Ten, w którym straciłem wzrok.

– Ten, w którym kupiłeś sobie białą laskę i przez rok jeździłeś komunikacją miejską na gapę, bo uznałeś, że zaoszczędzisz trochę kasy? Tak, pamiętam go.

– Było zupełnie inaczej, niż to przedstawiasz.

Zaczął się śmiać, bo było dokładnie tak, jak powiedziałam.

– I co w związku z tym eksperymentem chciałeś mi unaocznić?

– Ano to, że zawsze możesz robić to, na co masz ochotę. Tylko inaczej, niż początkowo zakładałaś, a efekty mogą cię bardzo pozytywnie zaskoczyć.

Mówiąc to wszystko, cały czas bujał się na krześle, a ja miałam w tym momencie nieprawdopodobną ochotę na to, żeby szturchnąć stopą jedną z dwóch nóg, które znajdowały się na podłodze. Byłam bardzo ciekawa efektów. I on o tym wiedział.

– Opowiem ci kawał – powiedział Bartek. – Pijany facet wraca do domu, a jego wkurzona żona pokazuje mu zegarek i mówi, że łajdak ciągle się tylko gdzieś szlaja. Na to on odpowiada: „Wielkie mi halo. Jak mój ojciec wracał do domu, to matka pokazywała mu kalendarz, nie tylko zegarek”.

– To wspomnienie z twojego pierwszego małżeństwa czy drugiego? – zapytałam, kiedy już skończyłam się śmiać. Czułam ogromną wdzięczność za to, że stara się poprawić mi humor.

– Nie powiem ci. Będziesz się nad tym zastanawiała do końca życia.

– Ale kiecka weszła!

Aż zagwizdałam na widok eleganckiej blondynki w czerwonej sukience, która pojawiła się w knajpie. Tuż za nią do lokalu wszedł mężczyzna. Ledwo go zobaczyłam, wciągnęłam powietrze i chyba też musiałam zrobić dziwną minę, bo Bartek zapytał, czy wszystko w porządku. Wydawało mi się, że mam zwidy. Mężczyzna również na mnie spojrzał. Nie miałam pewności, czy mnie poznał, ale kiedy zdziwienie ­widoczne na jego twarzy zmieniło się w uśmiech, wiedziałam już, że tak. Zaczął się zbliżać do naszego stolika, a ja wstałam. Bartek patrzył to na mnie, to na niego. Był zaciekawiony.

– Pan dyrektor Molęda? – zapytałam, chociaż odpowiedź była przecież oczywista.

– Weronika! – Rozłożył dłonie w tak naturalnym geście, że nie mogłam tego zignorować.

– Jejku! – zapiszczałam, ruszyłam z miejsca, potknęłam się o krzesło i podbiegłam do niego, po czym mocno go przytuliłam. To było nieprawdopodobnie miłe spotkanie z przeszłością.SPIS TREŚCI

Okładka

Strona przedtytułowa

Strona tytułowa

Cytat

Wstęp

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty

Rozdział dwudziesty szósty

Rozdział dwudziesty siódmy

Rozdział dwudziesty ósmy

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Rozdział trzydziesty

Rozdział trzydziesty pierwszy

Rozdział trzydziesty drugi

Rozdział trzydziesty trzeci

Epilog

Playlista

Strona redakcyjna

Inne książki Wydawnictwa Magnolia
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij