Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bogini - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bogini - ebook

Konrad von Holstein to arystokrata, do którego należy wiele luksusowych klubów nocnych na całym świecie. Robi, co chce, sypia, z kim chce, i nie przejmuje się konwenansami, co czyni go ulubieńcem tabloidów i social mediów. Minerva, wykształcona i słabo opłacana pracownica organizacji charytatywnej, nie jest już tak swobodna w obejściu i nie znosi klubów nocnych oraz ich bywalców. W dodatku w jej życiu prywatnym nie dzieje się zbyt wiele. Kiedy jednak jej fundacja potrzebuje pieniędzy od Konrada, Minerva trafia do świata pełnego namiętności i nagle zdaje sobie sprawę, że nie potrafi zapanować nad swoimi pragnieniami.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-91-8034-368-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Było wpół do pierw­szej w nocy, a ja czu­łam się zmę­czona. Już od go­dziny sie­dzia­łam w noc­nym klu­bie Vi­tium, w cen­trum dziel­nicy Ka­ar­tin­kau­punki, oto­czona dud­niącą mu­zyką i ha­ła­śliwą masą lu­dzi. Mia­łam się spo­tkać z wła­ści­cie­lem klubu, Kon­ra­dem von Hol­ste­inem, ale oj­ciec mnie ostrze­gał, że pew­nie będę mu­siała po­cze­kać. Hra­bia von Hol­stein nie sły­nął z punk­tu­al­no­ści.

By­łam bar­dzo prze­jęta. Pró­bo­wa­łam się ubrać od­po­wied­nio do oka­zji, ale te­raz wy­da­wało mi się, że prze­sa­dzi­łam. Do­okoła krę­cili się lu­dzie mię­dzy dwu­dziestką a czter­dziestką, więk­szość ko­biet no­siła ob­ci­słe topy i mi­niówki albo krót­kie su­kienki. Oj­ciec ostrze­gał, że nie wejdę do Vi­tium w byle czym, więc wło­ży­łam swoją je­dyną im­pre­zową kieckę, którą mia­łam na so­bie lata temu na ślu­bie Eriki. Była ja­sno­nie­bie­ska, wy­ko­nana z je­dwa­biu i opi­nała moje ciało aż do ko­lan, ni­czym su­kienki kok­taj­lowe z lat pięć­dzie­sią­tych.

Wzię­łam ze sobą ma­te­riały i lap­topa, upchnę­łam je do du­żej, sta­rej torby khaki, którą zdo­biła wielka, ko­lo­rowa po­do­bi­zna mo­jego ulu­bio­nego zwie­rzę­cia, sowy. Mia­łam na tyle wy­czu­cia czu­cia stylu, by uświa­da­miać so­bie bo­le­śnie, że torba ni­jak nie pa­so­wała do su­kienki. By­łam w zde­cy­do­wa­nie nie­od­po­wied­nim miej­scu i nie­od­po­wied­niej roli. Nie cho­dzi­łam do klu­bów noc­nych. Nie zna­łam po­ten­cjal­nych fiń­skich dar­czyń­ców, nie wspo­mi­na­jąc już o nie­miec­kiej szlach­cie. Zbiórki na cele cha­ry­ta­tywne nie na­le­żały do mnie – było to za­da­nie ojca, ale dziś po­sta­no­wi­łam mu po­móc. Tra­fił do szpi­tala z po­wodu aryt­mii i cho­ciaż w Re­alAid pra­co­wało wielu bar­dziej do­świad­czo­nych spe­cja­li­stów, nikt nie był chętny na spo­tka­nie z von Hol­ste­inem – szcze­gól­nie w środku nocy.

Oj­ciec są­dził chyba, że je­stem na­iwna i nie wiem, czemu to aku­rat ja mam się tym za­jąć, Tu się my­lił. Je­den z na­szych pra­cow­ni­ków, Lauri, zdra­dził mi, że von Hol­stein od­mó­wił fi­nan­so­wa­nia na­szej or­ga­ni­za­cji przez te­le­fon. Wie­lo­krot­nie. Tata mi o tym nie po­wie­dział, ale był wiecz­nym opty­mi­stą. A jed­nak, cho­ciaż ta ce­cha cha­rak­teru przy­nio­sła nam wielu dar­czyń­ców, tym ra­zem tra­fiła kosa na ka­mień.

Mimo że nie czy­ta­łam bru­kow­ców, nie raz wi­dzia­łam na­zwi­sko von Hol­stein, a dziś w ra­mach przy­go­to­wań przej­rza­łam wy­star­cza­jąco dużo „Bilda” i in­nych nie­miec­kich źró­deł, które dały mi cał­kiem nie­złe po­ję­cie o re­pu­ta­cji i czy­nach hra­biego. Po­ten­tat klu­bów noc­nych, mi­ło­śnik za­bawy, ca­sa­nova, biz­nes­man. Czę­sto by­wał w Fin­lan­dii – i nikt nie wie­dział czemu. Znany ze skan­da­licz­nych wy­po­wie­dzi i jesz­cze bar­dziej skan­da­licz­nych związ­ków z ko­bie­tami – za­zwy­czaj kil­koma na­raz. Nie ro­zu­mia­łam, czemu oj­ciec chciał, że­bym ko­niecz­nie się z nim spo­tkała, skoro nic nie wska­zy­wało na to, że fa­cet zde­cy­duje się na da­ro­wi­znę dla ma­lut­kiej or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej. Albo ro­zu­mia­łam. Oj­ciec wie­rzył w by­cie wy­trwa­łym.

Wes­tchnę­łam i spoj­rza­łam na swoje od­bi­cie w lu­strze za ba­rem. Moje ciemne włosy były dłuż­sze niż zwy­kle i się­gały pra­wie do ra­mion, ale przy­naj­mniej grzywka wy­glą­dała w po­rządku. Chcia­łam do­brze wy­paść, więc po­pro­si­łam przy­ja­ciółkę, Alisę, żeby mnie po­ma­lo­wała. Oko­lone brą­zo­wym cie­niem do po­wiek nie­bie­sko­szare oczy wy­glą­dały na znacz­nie więk­sze, niż były, a usta pło­nęły czer­wie­nią. Ni­gdy nie uży­wa­łam tak ostrych ko­lo­rów, ale Alisa prze­ko­nała mnie, że dziś po­win­nam po­słu­chać jej rad.

– Wy­glą­dasz za­bój­czo, na pewno sku­sisz tego by­dlaka von Hol­ste­ina. Po­da­ruje, co tylko ze­chcesz, jak tylko cię zo­ba­czy – prze­ko­ny­wała mnie Alisa.

„Po­bożne ży­cze­nie. Zbaw­czyni świata w roz­mia­rze czter­dzie­ści nie za­im­po­nuje ca­sa­no­vie, który uwo­dzi mo­delki. No cóż”.

Za­mó­wi­łam drugi tego wie­czoru gin z to­ni­kiem i py­ta­łam sama sie­bie, czy nie po­krę­cić się po klu­bie. Chcia­łam po­szu­kać von Hol­ste­ina, cho­ciaż oj­ciec za­pew­niał, że po­in­for­mo­wał go o tym, gdzie będę cze­kać.

Roz­glą­da­łam się do­okoła, aż na­gle mo­rze lu­dzi na par­kie­cie roz­stą­piło się ni­czym wody przed Moj­że­szem. Naj­pierw po­ja­wiło się dwóch ły­sych osił­ków w za cia­snych czar­nych gar­ni­tu­rach. Uśmiech­nę­łam się, gdy w uchu jed­nego z nich zo­ba­czy­łam słu­chawkę. Na myśl od razu przy­szły mi dra­ma­tyczne sceny z fil­mów szpie­gow­skich.

Za męż­czy­znami szła grupa nie­wia­ry­god­nie pięk­nych lu­dzi – ko­biet, męż­czyzn i kilku osób, któ­rych płeć nie była do końca ja­sna. Wśród nich roz­po­zna­łam idą­cego po­środku Kon­rada von Hol­ste­ina. Był niż­szy niż ota­cza­jący go go­ryle, ale ema­no­wał taką cha­ry­zmą, że nie można go było nie za­uwa­żyć.

W oczy rzu­ciły mi się jego pło­nąco rude, gę­ste włosy. Były krótko przy­cięte po bo­kach i na szyi, a u góry dłuż­sze i za­cze­sane do tyłu, tak że ca­łość ro­biła wra­że­nie ar­ty­stycz­nego nie­ładu. W ro­dzi­nie von Hol­ste­inów nikt nie miał ta­kiego ko­loru wło­sów, więc bru­kowce upodo­bały so­bie ten te­mat. Męż­czy­zna miał ze sto osiem­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów wzro­stu, sze­ro­kie, pro­por­cjo­na­lne barki i choć ema­no­wał siłą, był ra­czej zwinny i prężny niż na­pa­ko­wany mię­śniami.

Nie mo­głam ode­rwać od niego wzroku. Su­nął po par­kie­cie jak ja­kiś nad­przy­ro­dzony byt, cały czas roz­ma­wia­jąc i śmie­jąc się, jakby rzu­cał świa­tło na tłum do­okoła. Na­gle przy­sta­nął i szybko się ob­ró­cił. Po­wie­dział parę słów do go­ryla w czar­nym gar­ni­tu­rze i wska­zał na coś po le­wej. Ochro­niarz pod­niósł głos i cho­ciaż nie sły­sza­łam, co mówi, to­wa­rzy­stwo von Hol­ste­ina po­szło we wska­za­nym przez niego kie­runku. Za to hra­bia, wraz z po­dą­ża­ją­cym za nim go­ry­lem, zwró­cił się w kie­runku baru, przy któ­rym sie­dzia­łam.

Serce za­częło mi wa­lić w piersi. Męż­czy­zna szedł w moją stronę i za­schło mi w ustach, gdy pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć nie­miecką od­mianę, którą prze­cież świet­nie zna­łam, a która na­gle wy­pa­ro­wała z mo­jej głowy, jak go­tu­jąca się woda, którą ktoś zbyt długo po­zo­sta­wił na ga­zie. Chcia­łam zro­bić na nim wra­że­nie, mó­wiąc w jego oj­czy­stym ję­zyku, ale uzna­łam, że rów­nie do­brze mo­żemy roz­ma­wiać po an­giel­sku.

Za­nim zdą­ży­łam po­my­śleć o czym­kol­wiek wię­cej, von Hol­stein był już przy kon­tu­arze, kilka me­trów ode mnie, i spy­tał o coś bar­mana, któ­rego po­in­for­mo­wa­łam wcze­śniej, że to ja za­stę­puję ojca, a ten wska­zał w moim kie­runku. Wpa­try­wa­łam się w wy­pro­sto­waną syl­we­tkę hra­biego, jego szla­chetny pro­fil, ba­jeczną li­nię wło­sów i z ja­kie­goś po­wodu z tyłu mo­jej głowy za­ko­ła­tało dziwne prze­czu­cie, które ka­zało mi brać nogi za pas.

Ale było już za późno.

Von Hol­stein od­wró­cił głowę w moją stronę i uniósł brwi. Jego oczy za­częły lu­stro­wać mnie od stóp do głów. Zda­wało mi się, że za­cznę się du­sić. Mia­łam trzy­dzie­ści lat, ale nikt do tej pory nie spra­wił, że po­czu­łam się tak świa­doma… wła­snego ciała. Go­rąco ogar­nęło moją szyję i po­liczki, ciało spięło się i w jed­nej chwili za­pa­ła­łam wdzięcz­no­ścią za pa­nu­jący w klu­bie pół­mrok, gdy spoj­rze­nie von Hol­ste­ina prze­su­nęło się z mo­ich wło­sów na szyję i tę śmiesz­nie nie­bie­ską su­kienkę.

Le­dwo mru­gnę­łam i męż­czy­zna stał już za­le­d­wie pół me­tra ode mnie. Jego spoj­rze­nie ze­śli­zgnęło się ni­żej i za­uwa­ży­łam kwit­nący na jego twa­rzy uśmiech, gdy roz­ba­wiony, za­uwa­żył scho­waną za mo­imi no­gami sowę.

– Wi­tam – po­wie­dział, o dziwo w moim ję­zyku.

Za­mar­łam. Czy­ta­łam, że mó­wił po fiń­sku, miał miesz­ka­nie i kilka do­mów w Fin­lan­dii, ale są­dzi­łam, że o in­te­re­sach bę­dzie chciał roz­ma­wiać po nie­miecku.

– Hmm, wi­tam – po­wie­dzia­łam i wy­cią­gnę­łam dłoń. Kon­ty­nu­owa­łam nie­pew­nie po nie­miecku.

– Ich he­iße Mi­ne­rva Hol­sti und ich re­präsen­tiere…

– Ja, ja… Mó­wię po fiń­sku – od­po­wie­dział von Hol­stein po­praw­nym fiń­skim za­bar­wio­nym nie­miec­kim ak­cen­tem.

Zła­pał moją rękę i za­mknął ją w swo­jej, i za­nim zdą­ży­łam się zo­rien­to­wać, co się dzieje, uniósł moją dłoń do swych ust. Jego wargi naj­pierw de­li­kat­nie do­tknęły jej grzbietu, po czym męż­czy­zna utkwił we mnie wzrok, ob­jął otwar­tymi ustami moje kłyk­cie i mu­snął je ję­zy­kiem. Serce nie­omal za­marło mi w piersi, a ukryte w bu­tach palce stóp aż się pod­kur­czyły.

– Lecz… sehr An­ge­nehm – do­dał i uśmiech­nął się tak olśnie­wa­jąco, że na chwilę nie po­tra­fi­łam się ode­zwać w żad­nym zna­nym mi ję­zyku.

Dłoń pa­liła mnie w miej­scu, gdzie von Hol­stein do­tknął jej ustami i ję­zy­kiem, spoj­rza­łam więc, żeby spraw­dzić, czy nie jest po­pa­rzona. Usia­dłam na stołku ba­ro­wym, wciąż jed­nak by­łam wy­star­cza­jąco bli­sko niego, by świe­tle klubu do­strzec ko­lor jego oczu. Były in­ten­syw­nie zie­lone.

„Oczy­wi­ście. Czar­no­księż­nik. Żadna inna istota nie ma ta­kiego wpływu na czło­wieka”.

Za­kło­po­tana, po­trzą­snę­łam głową, a von Hol­stein uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.

– A więc? Nie je­steś za­do­wo­lona ze spo­tka­nia?

Kaszl­nę­łam i ni­czym tar­czę chwy­ci­łam w ra­miona swoją sowę.

– Je­stem! Oczy­wi­ście, że je­stem. Je­stem Mi­nerwa Hol­sti z Re­alAid i…

– Już mó­wi­łaś. Jarkko wspo­mi­nał, że twój oj­ciec za­cho­ro­wał. To nie jest naj­lep­sze miej­sce do roz­mowy, przejdźmy tam, do ga­bi­netu.

Von Hol­stein wska­zał miej­sce gdzieś za ro­giem kon­tu­aru.

– Oczy­wi­ście – wy­krztu­si­łam.

Męż­czy­zna wy­cią­gnął dłoń, a ja od­ru­chowo ją zła­pa­łam. Była cie­pła i duża, cia­sno owi­jała moją. De­li­katne ciarki prze­cho­dziły mi przez nad­gar­stek i przed­ra­mię, nie mi­nęła chwila, gdy po­czu­łam je w ca­łym ciele. Za­wsty­dzi­łam się. My­śla­łam, że je­stem po­nad ta­kie gierki, że na mnie nie po­dzia­łają, ale Kon­rad von Hol­stein to było coś… cał­kiem in­nego. Za­uwa­ży­łam, że je­den z go­ryli od­pro­wa­dził nas do ga­bi­netu, ale zo­stał na ze­wnątrz, gdy von Hol­stein za­mknął za nami drzwi.

W ga­bi­ne­cie za­miast du­żego stołu stały kom­for­towe fo­tele i dwie duże sofy. Zmie­rza­łam w stronę jed­nego z tych wy­god­nych me­bli, lecz von Hol­stein po­krę­cił głową i wska­zał na czer­woną ka­napę. Przy­sia­dłam na jej brzegu, a męż­czy­zna prak­tycz­nie rzu­cił się na nią z im­pe­tem, po czym zre­lak­so­wany, oparł plecy i za­ło­żył nogę na nogę i za­czął nią ko­ły­sać. Trzy­ma­jąc rękę na karku, przez chwilę wpa­try­wał się w su­fit, za­nim znów zwró­cił na mnie wzrok. W ja­snym świe­tle jego oczy były jesz­cze bar­dziej osza­ła­mia­jąco zie­lone, a gdy moje spoj­rze­nie ze­śli­zgnęło się na wą­skie, lecz kształtne usta, któ­rych ką­ciki na­tu­ral­nie wy­gi­nały się ku gó­rze, po­czu­łam, że je­stem w więk­szych niż kie­dy­kol­wiek ta­ra­pa­tach. Ten męż­czy­zna wzbu­dzał we mnie uczu­cia, któ­rych ni­gdy nie prze­ży­wa­łam ani o któ­rych ist­nie­niu nie mia­łam po­ję­cia.

– Re­alAid. Dla­czego wcze­śniej nie sły­sza­łem o ta­kiej… or­ga­ni­za­cji?

– Tak… – wy­krztu­si­łam z sie­bie głu­pio, sama nie wie­dząc, co mia­łaby zna­czyć taka od­po­wiedź. Od­chrząk­nę­łam i za­czę­łam jesz­cze raz.

– Je­ste­śmy młodą in­sty­tu­cją, ale wszy­scy nasi pra­cow­nicy mają do­świad­cze­nie w pracy w or­ga­ni­za­cjach cha­ry­ta­tyw­nych. Mój oj­ciec Re­ino Hol­sti…

– Tak, prze­czy­ta­łem tego ma­ila. Czyż nie był na gra­nicy tu­ne­zyj­sko-li­bij­skiej w trak­cie arab­skiej wio­sny? A póź­niej nie spę­dził tro­chę czasu w In­do­ne­zji? Dzia­łał wiele lat w or­ga­ni­za­cjach cha­ry­ta­tyw­nych i du­żych in­sty­tu­cjach.

– Zga­dza się – przy­tak­nę­łam, ale nie roz­wi­ja­łam te­matu.

– Wiesz, czemu za­pro­si­łem go tu­taj, a nie do swo­jego domu lub biura?

Prze­łknę­łam ślinę i po­krę­ci­łam głową.

– Bo mó­wi­łem już wie­lo­krot­nie, że to strata czasu. Chcia­łem mu za­pro­po­no­wać wie­czor­nego drinka tylko ze względu na jego nie­złom­ność. Nie­ustan­nie do­fi­nan­so­wuję duże or­ga­ni­za­cje i nie mam ochoty po­da­ro­wy­wać nic wię­cej. Po­cho­dzę z Nie­miec. Mimo że mam ty­tuł szla­checki, je­stem też biz­nes­me­nem, a przede wszyst­kim prak­tycz­nym czło­wie­kiem, tak jak wielu Fi­nów. Biz­nes ma przy­no­sić pie­nią­dze, je­śli prze­każę je każ­demu po­chlebcy czy in­nemu wspie­ra­ją­cemu nie­ro­bów do­bro­czyńcy, do końca tego roku nie zo­sta­nie mi ani cent. Świata nie zbawi fi­lan­tro­pia. A tym bar­dziej taka mała or­ga­ni­za­cja jak wa­sza.

Twarz von Hol­ste­ina wy­ra­żała po­gardę, a jego pro­sty nos o wy­twor­nym kształ­cie zda­wał się drgać. Gniew za­wrzał we mnie i za­nim prze­my­śla­łam, co ro­bię, wście­kła za­czę­łam się bro­nić gło­sem tak ostrym, że mógłby ciąć szkło.

– Je­ste­śmy prak­tycz­nymi ludźmi i nie głasz­czemy ni­kogo po główce! To my wy­cho­dzimy do lu­dzi! Ta­kich, któ­rzy na­prawdę nas po­trze­bują!

Na­gle von Hol­stein za­czął wy­glą­dać na za­in­te­re­so­wa­nego. Nie wiem, czy spra­wiły to moje słowa, czy ton głosu, ale od­wa­ży­łam się mó­wić da­lej, na­pę­dzana siłą pły­nącą z wiary w na­szą sprawę.

– Re­alAid działa w kra­jach nor­dyc­kich i pra­cuje przede wszyst­kim na rzecz po­prawy co­dzien­nego ży­cia dzieci, ale wspiera także lu­dzi ska­za­nych na biedę i sa­mot­ność w ta­kiej for­mie, w ja­kiej naj­bar­dziej po­trze­bują.

– Ja, ja… lan­gwe­ilig… Po­daj przy­kład – prze­rwał mi von Hol­stein, a ja ku swo­jej wście­kło­ści za­uwa­ży­łam, że sku­pił się na za­ba­wie zło­tym pier­ście­niem, który no­sił na ma­łym palcu.

„Jakby cię to in­te­re­so­wało”. Tym sa­mym ostrym to­nem, któ­rego uży­łam wcze­śniej, za­czę­łam wy­mie­niać na­sze dzia­ła­nia.

– Wczo­raj sprzą­ta­łam w domu, gdzie miesz­kają pię­cio- i sied­mio­latka, któ­rych matka ma po­ważną de­pre­sję. Ojca nie ma. Całe miesz­ka­nie było pełne śmieci, za­ba­wek, nie­otwar­tych li­stów, nie­po­zmy­wa­nych na­czyń i nie­upra­nych ubrań. W szafce z je­dze­niem zna­la­złam tylko płatki i mleko. Po­sprzą­ta­łam, za po­zwo­le­niem matki otwo­rzy­łam li­sty i obie­ca­łam, że do­pil­nuję, by ra­chunki tra­fiły do po­mocy spo­łecz­nej. W imie­niu Re­alAid do­star­czy­łam je­dze­nie. Ugo­to­wa­łam dziew­czyn­kom zupę, bo w domu nie ma pie­nię­dzy na ra­ry­tasy ta­kie jak steki czy kne­dle.

Ostat­nie zda­nie do­da­łam, by wbić mu szpilę. Czy­ta­łam, że von Hol­stein uwiel­bia steki i kne­dle ze swo­jej oj­czy­stej Ba­wa­rii.

– Matka czę­sto pła­kała. Dziew­czynki były prze­ra­żone i zdez­o­rien­to­wane, wi­dząc ją w ta­kim sta­nie. Po­moc spo­łeczna nie może przy­jeż­dżać tam tak czę­sto, jak po­trzeba, więc pró­bu­jemy wspie­rać tę ro­dzinę, żeby matka wy­zdro­wiała, a dzieci nie tra­fiły do ob­cych do­mów.

Na wspo­mnie­nie wczo­raj­szej wi­zyty gula sta­nęła mi w gar­dle i moc­niej przy­ci­snę­łam dło­nie do piersi. Czu­łam spoj­rze­nie von Hol­ste­ina na twa­rzy i unio­słam brodę. Wpa­try­wa­łam się in­ten­syw­nie w jego oczy, pró­bu­jąc po­wstrzy­mać łzy i przy­gnę­bie­nie. Męż­czy­zna wy­glą­dał na za­my­ślo­nego i znowu spoj­rzał na moją to­rebkę.

– Mi­nerwa… i sowa – po­wie­dział wolno, od­wró­cił się w moją stronę, wy­cią­gnął pa­lec i po­dą­żył nim za ob­ry­sem sowy.

Do­piero w tym mo­men­cie za­uwa­ży­łam, że miał na so­bie ko­nia­kowy gar­ni­tur i zie­loną ko­szulę, z roz­pię­tymi gór­nymi gu­zi­kami. Nie zwra­ca­łam zbyt­nio uwagi na ubra­nia, ale te­raz, gdy dłoń męż­czy­zny była tak bli­sko mo­jego brzu­cha, a jego ko­lano na­pie­rało na moje, nie dało się ich zi­gno­ro­wać.

– Zga­dza się, i…? – spy­ta­łam bez tchu.

– Mi­nerwa była rzym­skim…

Przez chwilę szu­kał od­po­wied­niego słowa, po czym kon­ty­nu­ował:

– …ekwi­wa­len­tem grec­kiej bo­gini Ateny. Jej atry­but to sowa. Była mą­drą i wa­leczną bo­gi­nią.

Von Hol­stein znowu pod­niósł na mnie wzrok, a jego głos zni­żył się do po­mruku.

– Po­do­bno miała też bar­dzo ja­sne oczy. Mi­nerwo, czy je­steś bo­gi­nią? – spy­tał, uśmie­cha­jąc się ku­sząco.

Choć jego spoj­rze­nie i głos spra­wiały, że czu­łam roz­cho­dzące się po skó­rze fale cie­pła, za­czę­łam się iry­to­wać – nie­ważne, jak bo­gaty i sławny był z niego hra­bia.

– Nie mam za­miaru ba­wić się w te dzie­cinne gierki. Dzię­kuję za spo­tka­nie.

Pod­no­si­łam się z ka­napy, gdy zła­pał mnie za rękę i cmok­nął moją dłoń.

– Nie tak szybko. Obie­cuję po­kaźną da­ro­wi­znę, je­śli po­ka­żesz mi węża.

Zo­ba­czy­łam ło­bu­zer­ski błysk w jego oczach i uśmie­szek na ustach. Dłoń von Hol­ste­ina po­ru­szała się wzdłuż mo­jej ręki i na­gle znów nie mo­głam od­dy­chać.

– Słu­cham? To ja­kiś żart czy…?

– W żad­nym wy­padku! – po­wie­dział nie­win­nie i do­dał:

– Po­każ mi węża. Użyj wy­ob­raźni.

Na myśl oczy­wi­ście przy­szedł mi pe­wien wąż i są­dząc po bły­sku w oczach męż­czy­zny, by­łam nie­malże pewna, do czego zmie­rzał. Mój wzrok ze­śli­zgnął się na jego ko­nia­kowe spodnie, ale szybko prze­nio­słam go na koł­nie­rzyk ko­szuli. By­łam w szoku, że ten ca­sa­nova prze­cho­dzi od po­waż­nych te­ma­tów do seksu po za­le­d­wie kilku mi­nu­tach zna­jo­mo­ści, ale chyba po­win­nam była się tego spo­dzie­wać.

– Co… jaki to ma zwią­zek z na­szą roz­mową? – chrząk­nę­łam zi­ry­to­wana przede wszyst­kim na sie­bie, bo je­śli mia­ła­bym być ze sobą szczera, to na­prawdę, na­prawdę chcia­łam go ro­ze­brać. Pew­nie tak jak mi­liony jego ob­ser­wa­to­rek na In­sta­gra­mie.

– Mi­nerwa, sowa, ja­sne oczy… bra­kuje tylko węża i by­ła­byś prak­tycz­nie jak nowo na­ro­dzona Atena – ku­sił.

– Nie znam mi­to­lo­gii an­tycz­nej…

– Ale ja znam, uwierz. Mój dzia­dek bez prze­rwy wbi­jał mi ją do głowy, rów­nież w oto­cze­niu pięk­nej przy­rody w Koli.

Pod­da­łam się. Re­alAid po­trze­bo­wało pie­nię­dzy, a von Hol­stein miał kasy jak lodu. Po­każę mu węża, je­śli tego chce, ale nie ta­kiego, ja­kiego ocze­ki­wał. Od­wró­ci­łam się do niego ty­łem i po­wie­dzia­łam drżą­cym gło­sem:

– Ro­ze­pnij su­kienkę.

Po­czu­łam dło­nie na swo­ich pół­na­gich ra­mio­nach i go­rący od­dech na karku. Jego woń przy­po­mi­nała szla­chetne wino i przy­szło mi na myśl, że ża­den czło­wiek nie może tak do­brze pach­nieć. Czu­łam, jak krew, ni­czym lawa, za­czyna się we mnie go­to­wać, i za­ci­snę­łam uda. Oczy mi się przy­mknęły i po­chy­li­łam się do tyłu, w stronę ku­szą­cego cie­pła. Usta von Hol­ste­ina na chwilę ze­tknęły się z moim kar­kiem. Ciarki prze­szły całe moje ciało. Wzię­łam ostry od­dech.

– Cóż za nie­spo­dzianka… Mit Ver­gnügen, me­ine Göt­tin.

– Nie je­stem żadną bo­gi­nią – po­wie­dzia­łam ochry­płym gło­sem. To­rebka wy­pa­dła mi z rąk na pod­łogę, gdy von Hol­stein za­czął roz­pi­nać za­mek su­kienki.

Nie za­ło­ży­łam biu­sto­no­sza. Su­kienka miała taki de­kolt, że każdy by spod niej wy­sta­wał, ale sta­nik nie był po­trzebny, bo kiecka świet­nie uwy­dat­niała piersi. Roz­pi­na­jąc za­mek, von Hol­stein po­woli prze­su­wał kciu­kiem po mo­jej skó­rze. Za­ci­snę­łam moc­niej oczy, gdy bu­zu­jąca we mnie lawa za­częła się roz­le­wać po ca­łym moim ciele. Czu­łam każdy nerw, wal­czy­łam o od­dech, chcia­łam o coś bła­gać, choć nie wie­dzia­łam o co. Za­gry­złam zęby, mocno za­ci­snę­łam dło­nie w pię­ści i cze­ka­łam, aż za­koń­czy się ta tor­tura. Męż­czy­zna oczy­wi­ście nie za­do­wo­lił się zer­k­nię­ciem, roz­piął za­mek aż do dol­nej czę­ści ple­ców. Pół­naga, unio­słam ręce do piersi, a z tyłu do­bie­gło mnie pełne zdzi­wie­nia wes­tchnię­cie.

„Niech choć raz się na coś przyda”.

Mia­łam szes­na­ście lat, gdy mój na­sto­letni bunt zwień­czył ta­tuaż na ple­cach, który zro­biła mi ko­le­żanka. Był to ry­su­nek węża wi­ją­cego się mię­dzy ło­pat­kami wzdłuż krę­go­słupa aż po lę­dź­wie. Tam – każ­demu, kto na nie spoj­rzał – zwie­rzę ze zło­ścią po­ka­zy­wało swój roz­wi­dlony ję­zyk. Czu­łam, jak dłoń von Hol­ste­ina gła­dziła węża, i co­raz da­lej od­pły­wa­łam my­ślami. Pró­bo­wa­łam się wy­co­fać, od­zy­skać ja­sność umy­słu i ka­zać mu na­tych­miast za­piąć za­mek su­kienki, ale z mo­ich ust nie wy­do­było się ani jedno słowo. Nie kon­tro­lo­wa­łam już swo­jego od­de­chu, chci­wie ła­pa­łam każdy haust po­wie­trza. Gdy dło­nie von Hol­ste­ina do­tknęły mo­ich na­gich ra­mion, a wagi przy­lgnęły do miej­sca, gdzie znaj­do­wała się głowa węża, a on sam za­czął prze­su­wać je po­woli ku gó­rze, z ust wy­do­był mi się ci­chy, bez­radny jęk.

Męż­czy­zna ob­ró­cił mnie przo­dem do sie­bie i jak za­hip­no­ty­zo­wany wpa­try­wał się w moje wargi. De­li­kat­nie ujął me dło­nie, które pod­trzy­my­wały su­kienkę, i opu­ścił je na uda. Ma­te­riał ze­śli­zgnął się ze mnie, a oczy von Hol­ste­ina spo­częły na mo­ich pier­siach. Nie mia­łam po­ję­cia, ja­kim cu­dem sprawy za­szły tak da­leko, ale w tym mo­men­cie nie by­łam w sta­nie o ni­czym my­śleć. O ni­czym poza sie­dzą­cym przede mną męż­czy­zną i jego wzro­kiem, któ­rym pie­ścił mój nagi tu­łów. Od­dy­cha­łam co­raz cię­żej, a moja klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała w szyb­kim tem­pie.

Von Hol­stein wpa­try­wał się w mój biust i zda­wało mi się, że sły­sza­łam jego przy­spie­szony od­dech. Spoj­rza­łam w dół i zo­ba­czy­łam, jak duże, więk­sze i bar­dziej okrą­głe niż zwy­kle były moje piersi i jak ster­czą moje sutki, które wy­glą­dały jak ciem­no­czer­wone, szklane kulki. Na­gle ogar­nęło mnie prze­ra­ża­jące po­czu­cie wstydu i w końcu za­czę­łam ja­sno my­śleć. Na­cią­gnę­łam su­kienkę na piersi.

– Nie je­stem żadną za­bawką dla play­boya – wy­du­si­łam z sie­bie, za­do­wo­lona, że te słowa miały ja­kiś sens.

– Je­śli je­stem play­boyem, to po­trze­buję za­ba­wek dla roz­rywki, czyż nie? – uśmiech­nął się von Hol­stein.

– To kup so­bie ze­staw Lego – od­po­wie­dzia­łam, za­kła­da­jąc rę­kawy i uni­ka­jąc spoj­rze­nia męż­czy­zny.

Von Hol­stein znowu się uśmiech­nął.

– Ni­gdy bym w to nie uwie­rzył, ale zgo­dzę się fi­nan­so­wać Re­alAid. Chcę jed­nak wie­dzieć, na co są wy­da­wane pie­nią­dze.

Spoj­rza­łam na niego z ukosa, żeby spraw­dzić, czy so­bie żar­tuje, ale wy­glą­dał cał­kiem po­waż­nie. Choć na­dal tak­so­wał wzro­kiem całe moje ciało.

– Dzię­kuję, dzię­kuję bar­dzo. Oczy­wi­ście, przy­go­tu­jemy od­po­wied­nie ra­porty, in­for­ma­cje i co tylko nie­zbędne…

– Nie, me­ine Göt­tin. Chcę pra­co­wać ra­zem z tobą. Tylko z tobą. Z ni­kim in­nym.

Skrę­ciło mnie w żo­łądku. Wpa­dła­bym w nie­złe ta­ra­paty, gdy­bym mu­siała spę­dzać z tym fa­ce­tem za dużo czasu. Czu­łam to in­stynk­tow­nie. Więk­szość ko­biet z ca­łego świata na moim miej­scu zwa­rio­wa­łaby ze szczę­ścia, ale ja nie mia­łam wy­star­cza­ją­cego do­świad­cze­nia, by wie­dzieć, jak ob­cho­dzić się z tego typu męż­czy­znami. Wszystko w nim epa­to­wało ob­co­ścią i nie­bez­pie­czeń­stwem. Wszystko mnie w nim ku­siło. Wzbu­dzi­łam za­in­te­re­so­wa­nie von Hol­ste­ina z po­wodu ja­kie­goś związku z grecką mi­to­lo­gią i po za­le­d­wie pół­go­dzin­nym spo­tka­niu wie­dzia­łam, do­kąd za­szłyby sprawy, gdyby tylko tego chciał.

Nie mo­głam od­mó­wić je­dy­nie dla­tego, że by­łam trzy­dzie­sto­let­nią panną nie­do­świad­czoną w dam­sko-mę­skich gier­kach, a tym bar­dziej z gra­czami o re­no­mie Kon­rada von Hol­ste­ina. Ba­łam się go i ba­łam się tego, jaki wpływ na mnie wy­wie­rał, ale Re­alAid po­trze­bo­wało pie­nię­dzy. Mój oj­ciec po­trze­bo­wał pie­nię­dzy.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dzia­łam ci­cho i uzna­łam, że póź­niej ja­koś się z tego wy­winę.

Po­cie­szyła mnie myśl, że męż­czyźni po­kroju von Hol­ste­ina nie­zwy­kle szybko się nu­dzą, a moja cie­ka­wość też bę­dzie ulotna i bar­dzo lan­gwe­ilig.

– Gro­ßar­tig, Mi­nerwo. Ob­róć się, mein Lie­bling, że­bym mógł na ra­zie za­kryć ten sek­sowny ta­tuaż.

„Na ra­zie”.

Tak jak się oba­wia­łam. Po­zwo­li­łam mu za­piąć za­mek i szybko wsta­łam.

– Wró­cimy do te­matu za kilka ty­go­dni, abym mo­gła…

Von Hol­stein rów­nież się pod­niósł i sta­nął tak bli­sko, że mię­dzy nami po­zo­stało nie­wiele prze­strzeni. Znów po­czu­łam, jak ota­cza mnie jego cu­do­wny za­pach. Wpa­try­wa­łam się w górny gu­zik wy­sta­jący spod jego ma­ry­narki. Ko­lana mi zmię­kły, a moje ciało pra­gnęło przy­lgnąć do tego męż­czy­zny.

– Nie. W po­nie­dzia­łek. Przyjdź do biura Vi­tium na gó­rze. Bę­dziesz mo­gła przed­sta­wić wa­szą dzia­łal­ność. Mo­żemy też od­wie­dzić jedno z miejsc, w któ­rym udzie­la­cie po­mocy.

Ze zdu­mie­nia sze­rzej otwo­rzy­łam oczy i po­peł­ni­łam błąd, za­glą­da­jąc w źre­nice von Hol­ste­ina. Jego tę­czówki ko­lo­rem przy­po­mi­nały świeżą trawę. Za­pra­gnę­łam za­to­pić palce w tę gę­stą, błysz­czącą, rudą czu­prynę, aby spraw­dzić, czy jest tak miękka, na jaką wy­gląda.

– Oczy­wi­ście, pa­nie von Hol­stein…

– Kon­rad – po­wie­dział i prze­cią­gnął kciu­kiem po mo­jej war­dze.

Wie­dzia­łam, że po­win­nam się była od­su­nąć, ale nie da­łam rady. Wręcz prze­ciw­nie. Moje drżące usta jakby się pod­dały i na chwilę za­mknęły wo­kół kciuka Kon­rada. Jego źre­nice się roz­sze­rzyły, a spoj­rze­nie po­ciem­niało. Męż­czy­zna przy­su­nął się tak bli­sko, że mię­dzy nami nie było już żad­nej wol­nej prze­strzeni. Czu­łam, jak mój biust opie­rał się o jego twardy tors.

– Mam na­dzieję, że po­now­nie uży­jesz tej szminki. Bo to, że będę ca­ło­wać i pie­ścić te usta jesz­cze wiele, wiele razy, me­ine kle­ine Göt­tin, jest tak samo pewne jak fakt, że na­zy­wam się von Hol­stein.

Do­piero te słowa prze­rwały chwilę ocza­ro­wa­nia. Od­su­nę­łam się na kilka kro­ków. Drżą­cymi rę­kami pod­nio­słam so­wią torbę i ski­nę­łam głową.

– Wiem, że masz pewną re­pu­ta­cję… Kon­ra­dzie. Jed­nak ja chce po pro­stu wy­ko­nać swoją pracę.

W mo­ich wła­snych uszach te słowa brzmiały głu­pio, ale nie my­śla­łam przy nim zbyt ja­sno. A może to był tylko flirt? Ru­szy­łam w stronę wyj­ścia, gdy usły­sza­łam za sobą rzu­cony ci­chym gło­sem ko­men­tarz:

– Fi­no­wie i Niemcy mają ści­słą etykę za­wo­dową. Ale weźmy przy­kład ze sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Tam po­tra­fiono się też ba­wić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: