- W empik go
Bogini - ebook
Bogini - ebook
Konrad von Holstein to arystokrata, do którego należy wiele luksusowych klubów nocnych na całym świecie. Robi, co chce, sypia, z kim chce, i nie przejmuje się konwenansami, co czyni go ulubieńcem tabloidów i social mediów. Minerva, wykształcona i słabo opłacana pracownica organizacji charytatywnej, nie jest już tak swobodna w obejściu i nie znosi klubów nocnych oraz ich bywalców. W dodatku w jej życiu prywatnym nie dzieje się zbyt wiele. Kiedy jednak jej fundacja potrzebuje pieniędzy od Konrada, Minerva trafia do świata pełnego namiętności i nagle zdaje sobie sprawę, że nie potrafi zapanować nad swoimi pragnieniami.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-91-8034-368-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było wpół do pierwszej w nocy, a ja czułam się zmęczona. Już od godziny siedziałam w nocnym klubie Vitium, w centrum dzielnicy Kaartinkaupunki, otoczona dudniącą muzyką i hałaśliwą masą ludzi. Miałam się spotkać z właścicielem klubu, Konradem von Holsteinem, ale ojciec mnie ostrzegał, że pewnie będę musiała poczekać. Hrabia von Holstein nie słynął z punktualności.
Byłam bardzo przejęta. Próbowałam się ubrać odpowiednio do okazji, ale teraz wydawało mi się, że przesadziłam. Dookoła kręcili się ludzie między dwudziestką a czterdziestką, większość kobiet nosiła obcisłe topy i miniówki albo krótkie sukienki. Ojciec ostrzegał, że nie wejdę do Vitium w byle czym, więc włożyłam swoją jedyną imprezową kieckę, którą miałam na sobie lata temu na ślubie Eriki. Była jasnoniebieska, wykonana z jedwabiu i opinała moje ciało aż do kolan, niczym sukienki koktajlowe z lat pięćdziesiątych.
Wzięłam ze sobą materiały i laptopa, upchnęłam je do dużej, starej torby khaki, którą zdobiła wielka, kolorowa podobizna mojego ulubionego zwierzęcia, sowy. Miałam na tyle wyczucia czucia stylu, by uświadamiać sobie boleśnie, że torba nijak nie pasowała do sukienki. Byłam w zdecydowanie nieodpowiednim miejscu i nieodpowiedniej roli. Nie chodziłam do klubów nocnych. Nie znałam potencjalnych fińskich darczyńców, nie wspominając już o niemieckiej szlachcie. Zbiórki na cele charytatywne nie należały do mnie – było to zadanie ojca, ale dziś postanowiłam mu pomóc. Trafił do szpitala z powodu arytmii i chociaż w RealAid pracowało wielu bardziej doświadczonych specjalistów, nikt nie był chętny na spotkanie z von Holsteinem – szczególnie w środku nocy.
Ojciec sądził chyba, że jestem naiwna i nie wiem, czemu to akurat ja mam się tym zająć, Tu się mylił. Jeden z naszych pracowników, Lauri, zdradził mi, że von Holstein odmówił finansowania naszej organizacji przez telefon. Wielokrotnie. Tata mi o tym nie powiedział, ale był wiecznym optymistą. A jednak, chociaż ta cecha charakteru przyniosła nam wielu darczyńców, tym razem trafiła kosa na kamień.
Mimo że nie czytałam brukowców, nie raz widziałam nazwisko von Holstein, a dziś w ramach przygotowań przejrzałam wystarczająco dużo „Bilda” i innych niemieckich źródeł, które dały mi całkiem niezłe pojęcie o reputacji i czynach hrabiego. Potentat klubów nocnych, miłośnik zabawy, casanova, biznesman. Często bywał w Finlandii – i nikt nie wiedział czemu. Znany ze skandalicznych wypowiedzi i jeszcze bardziej skandalicznych związków z kobietami – zazwyczaj kilkoma naraz. Nie rozumiałam, czemu ojciec chciał, żebym koniecznie się z nim spotkała, skoro nic nie wskazywało na to, że facet zdecyduje się na darowiznę dla malutkiej organizacji charytatywnej. Albo rozumiałam. Ojciec wierzył w bycie wytrwałym.
Westchnęłam i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze za barem. Moje ciemne włosy były dłuższe niż zwykle i sięgały prawie do ramion, ale przynajmniej grzywka wyglądała w porządku. Chciałam dobrze wypaść, więc poprosiłam przyjaciółkę, Alisę, żeby mnie pomalowała. Okolone brązowym cieniem do powiek niebieskoszare oczy wyglądały na znacznie większe, niż były, a usta płonęły czerwienią. Nigdy nie używałam tak ostrych kolorów, ale Alisa przekonała mnie, że dziś powinnam posłuchać jej rad.
– Wyglądasz zabójczo, na pewno skusisz tego bydlaka von Holsteina. Podaruje, co tylko zechcesz, jak tylko cię zobaczy – przekonywała mnie Alisa.
„Pobożne życzenie. Zbawczyni świata w rozmiarze czterdzieści nie zaimponuje casanovie, który uwodzi modelki. No cóż”.
Zamówiłam drugi tego wieczoru gin z tonikiem i pytałam sama siebie, czy nie pokręcić się po klubie. Chciałam poszukać von Holsteina, chociaż ojciec zapewniał, że poinformował go o tym, gdzie będę czekać.
Rozglądałam się dookoła, aż nagle morze ludzi na parkiecie rozstąpiło się niczym wody przed Mojżeszem. Najpierw pojawiło się dwóch łysych osiłków w za ciasnych czarnych garniturach. Uśmiechnęłam się, gdy w uchu jednego z nich zobaczyłam słuchawkę. Na myśl od razu przyszły mi dramatyczne sceny z filmów szpiegowskich.
Za mężczyznami szła grupa niewiarygodnie pięknych ludzi – kobiet, mężczyzn i kilku osób, których płeć nie była do końca jasna. Wśród nich rozpoznałam idącego pośrodku Konrada von Holsteina. Był niższy niż otaczający go goryle, ale emanował taką charyzmą, że nie można go było nie zauważyć.
W oczy rzuciły mi się jego płonąco rude, gęste włosy. Były krótko przycięte po bokach i na szyi, a u góry dłuższe i zaczesane do tyłu, tak że całość robiła wrażenie artystycznego nieładu. W rodzinie von Holsteinów nikt nie miał takiego koloru włosów, więc brukowce upodobały sobie ten temat. Mężczyzna miał ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, szerokie, proporcjonalne barki i choć emanował siłą, był raczej zwinny i prężny niż napakowany mięśniami.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Sunął po parkiecie jak jakiś nadprzyrodzony byt, cały czas rozmawiając i śmiejąc się, jakby rzucał światło na tłum dookoła. Nagle przystanął i szybko się obrócił. Powiedział parę słów do goryla w czarnym garniturze i wskazał na coś po lewej. Ochroniarz podniósł głos i chociaż nie słyszałam, co mówi, towarzystwo von Holsteina poszło we wskazanym przez niego kierunku. Za to hrabia, wraz z podążającym za nim gorylem, zwrócił się w kierunku baru, przy którym siedziałam.
Serce zaczęło mi walić w piersi. Mężczyzna szedł w moją stronę i zaschło mi w ustach, gdy próbowałam sobie przypomnieć niemiecką odmianę, którą przecież świetnie znałam, a która nagle wyparowała z mojej głowy, jak gotująca się woda, którą ktoś zbyt długo pozostawił na gazie. Chciałam zrobić na nim wrażenie, mówiąc w jego ojczystym języku, ale uznałam, że równie dobrze możemy rozmawiać po angielsku.
Zanim zdążyłam pomyśleć o czymkolwiek więcej, von Holstein był już przy kontuarze, kilka metrów ode mnie, i spytał o coś barmana, którego poinformowałam wcześniej, że to ja zastępuję ojca, a ten wskazał w moim kierunku. Wpatrywałam się w wyprostowaną sylwetkę hrabiego, jego szlachetny profil, bajeczną linię włosów i z jakiegoś powodu z tyłu mojej głowy zakołatało dziwne przeczucie, które kazało mi brać nogi za pas.
Ale było już za późno.
Von Holstein odwrócił głowę w moją stronę i uniósł brwi. Jego oczy zaczęły lustrować mnie od stóp do głów. Zdawało mi się, że zacznę się dusić. Miałam trzydzieści lat, ale nikt do tej pory nie sprawił, że poczułam się tak świadoma… własnego ciała. Gorąco ogarnęło moją szyję i policzki, ciało spięło się i w jednej chwili zapałałam wdzięcznością za panujący w klubie półmrok, gdy spojrzenie von Holsteina przesunęło się z moich włosów na szyję i tę śmiesznie niebieską sukienkę.
Ledwo mrugnęłam i mężczyzna stał już zaledwie pół metra ode mnie. Jego spojrzenie ześlizgnęło się niżej i zauważyłam kwitnący na jego twarzy uśmiech, gdy rozbawiony, zauważył schowaną za moimi nogami sowę.
– Witam – powiedział, o dziwo w moim języku.
Zamarłam. Czytałam, że mówił po fińsku, miał mieszkanie i kilka domów w Finlandii, ale sądziłam, że o interesach będzie chciał rozmawiać po niemiecku.
– Hmm, witam – powiedziałam i wyciągnęłam dłoń. Kontynuowałam niepewnie po niemiecku.
– Ich heiße Minerva Holsti und ich repräsentiere…
– Ja, ja… Mówię po fińsku – odpowiedział von Holstein poprawnym fińskim zabarwionym niemieckim akcentem.
Złapał moją rękę i zamknął ją w swojej, i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, uniósł moją dłoń do swych ust. Jego wargi najpierw delikatnie dotknęły jej grzbietu, po czym mężczyzna utkwił we mnie wzrok, objął otwartymi ustami moje kłykcie i musnął je językiem. Serce nieomal zamarło mi w piersi, a ukryte w butach palce stóp aż się podkurczyły.
– Lecz… sehr Angenehm – dodał i uśmiechnął się tak olśniewająco, że na chwilę nie potrafiłam się odezwać w żadnym znanym mi języku.
Dłoń paliła mnie w miejscu, gdzie von Holstein dotknął jej ustami i językiem, spojrzałam więc, żeby sprawdzić, czy nie jest poparzona. Usiadłam na stołku barowym, wciąż jednak byłam wystarczająco blisko niego, by świetle klubu dostrzec kolor jego oczu. Były intensywnie zielone.
„Oczywiście. Czarnoksiężnik. Żadna inna istota nie ma takiego wpływu na człowieka”.
Zakłopotana, potrząsnęłam głową, a von Holstein uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– A więc? Nie jesteś zadowolona ze spotkania?
Kaszlnęłam i niczym tarczę chwyciłam w ramiona swoją sowę.
– Jestem! Oczywiście, że jestem. Jestem Minerwa Holsti z RealAid i…
– Już mówiłaś. Jarkko wspominał, że twój ojciec zachorował. To nie jest najlepsze miejsce do rozmowy, przejdźmy tam, do gabinetu.
Von Holstein wskazał miejsce gdzieś za rogiem kontuaru.
– Oczywiście – wykrztusiłam.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, a ja odruchowo ją złapałam. Była ciepła i duża, ciasno owijała moją. Delikatne ciarki przechodziły mi przez nadgarstek i przedramię, nie minęła chwila, gdy poczułam je w całym ciele. Zawstydziłam się. Myślałam, że jestem ponad takie gierki, że na mnie nie podziałają, ale Konrad von Holstein to było coś… całkiem innego. Zauważyłam, że jeden z goryli odprowadził nas do gabinetu, ale został na zewnątrz, gdy von Holstein zamknął za nami drzwi.
W gabinecie zamiast dużego stołu stały komfortowe fotele i dwie duże sofy. Zmierzałam w stronę jednego z tych wygodnych mebli, lecz von Holstein pokręcił głową i wskazał na czerwoną kanapę. Przysiadłam na jej brzegu, a mężczyzna praktycznie rzucił się na nią z impetem, po czym zrelaksowany, oparł plecy i założył nogę na nogę i zaczął nią kołysać. Trzymając rękę na karku, przez chwilę wpatrywał się w sufit, zanim znów zwrócił na mnie wzrok. W jasnym świetle jego oczy były jeszcze bardziej oszałamiająco zielone, a gdy moje spojrzenie ześlizgnęło się na wąskie, lecz kształtne usta, których kąciki naturalnie wyginały się ku górze, poczułam, że jestem w większych niż kiedykolwiek tarapatach. Ten mężczyzna wzbudzał we mnie uczucia, których nigdy nie przeżywałam ani o których istnieniu nie miałam pojęcia.
– RealAid. Dlaczego wcześniej nie słyszałem o takiej… organizacji?
– Tak… – wykrztusiłam z siebie głupio, sama nie wiedząc, co miałaby znaczyć taka odpowiedź. Odchrząknęłam i zaczęłam jeszcze raz.
– Jesteśmy młodą instytucją, ale wszyscy nasi pracownicy mają doświadczenie w pracy w organizacjach charytatywnych. Mój ojciec Reino Holsti…
– Tak, przeczytałem tego maila. Czyż nie był na granicy tunezyjsko-libijskiej w trakcie arabskiej wiosny? A później nie spędził trochę czasu w Indonezji? Działał wiele lat w organizacjach charytatywnych i dużych instytucjach.
– Zgadza się – przytaknęłam, ale nie rozwijałam tematu.
– Wiesz, czemu zaprosiłem go tutaj, a nie do swojego domu lub biura?
Przełknęłam ślinę i pokręciłam głową.
– Bo mówiłem już wielokrotnie, że to strata czasu. Chciałem mu zaproponować wieczornego drinka tylko ze względu na jego niezłomność. Nieustannie dofinansowuję duże organizacje i nie mam ochoty podarowywać nic więcej. Pochodzę z Niemiec. Mimo że mam tytuł szlachecki, jestem też biznesmenem, a przede wszystkim praktycznym człowiekiem, tak jak wielu Finów. Biznes ma przynosić pieniądze, jeśli przekażę je każdemu pochlebcy czy innemu wspierającemu nierobów dobroczyńcy, do końca tego roku nie zostanie mi ani cent. Świata nie zbawi filantropia. A tym bardziej taka mała organizacja jak wasza.
Twarz von Holsteina wyrażała pogardę, a jego prosty nos o wytwornym kształcie zdawał się drgać. Gniew zawrzał we mnie i zanim przemyślałam, co robię, wściekła zaczęłam się bronić głosem tak ostrym, że mógłby ciąć szkło.
– Jesteśmy praktycznymi ludźmi i nie głaszczemy nikogo po główce! To my wychodzimy do ludzi! Takich, którzy naprawdę nas potrzebują!
Nagle von Holstein zaczął wyglądać na zainteresowanego. Nie wiem, czy sprawiły to moje słowa, czy ton głosu, ale odważyłam się mówić dalej, napędzana siłą płynącą z wiary w naszą sprawę.
– RealAid działa w krajach nordyckich i pracuje przede wszystkim na rzecz poprawy codziennego życia dzieci, ale wspiera także ludzi skazanych na biedę i samotność w takiej formie, w jakiej najbardziej potrzebują.
– Ja, ja… langweilig… Podaj przykład – przerwał mi von Holstein, a ja ku swojej wściekłości zauważyłam, że skupił się na zabawie złotym pierścieniem, który nosił na małym palcu.
„Jakby cię to interesowało”. Tym samym ostrym tonem, którego użyłam wcześniej, zaczęłam wymieniać nasze działania.
– Wczoraj sprzątałam w domu, gdzie mieszkają pięcio- i siedmiolatka, których matka ma poważną depresję. Ojca nie ma. Całe mieszkanie było pełne śmieci, zabawek, nieotwartych listów, niepozmywanych naczyń i nieupranych ubrań. W szafce z jedzeniem znalazłam tylko płatki i mleko. Posprzątałam, za pozwoleniem matki otworzyłam listy i obiecałam, że dopilnuję, by rachunki trafiły do pomocy społecznej. W imieniu RealAid dostarczyłam jedzenie. Ugotowałam dziewczynkom zupę, bo w domu nie ma pieniędzy na rarytasy takie jak steki czy knedle.
Ostatnie zdanie dodałam, by wbić mu szpilę. Czytałam, że von Holstein uwielbia steki i knedle ze swojej ojczystej Bawarii.
– Matka często płakała. Dziewczynki były przerażone i zdezorientowane, widząc ją w takim stanie. Pomoc społeczna nie może przyjeżdżać tam tak często, jak potrzeba, więc próbujemy wspierać tę rodzinę, żeby matka wyzdrowiała, a dzieci nie trafiły do obcych domów.
Na wspomnienie wczorajszej wizyty gula stanęła mi w gardle i mocniej przycisnęłam dłonie do piersi. Czułam spojrzenie von Holsteina na twarzy i uniosłam brodę. Wpatrywałam się intensywnie w jego oczy, próbując powstrzymać łzy i przygnębienie. Mężczyzna wyglądał na zamyślonego i znowu spojrzał na moją torebkę.
– Minerwa… i sowa – powiedział wolno, odwrócił się w moją stronę, wyciągnął palec i podążył nim za obrysem sowy.
Dopiero w tym momencie zauważyłam, że miał na sobie koniakowy garnitur i zieloną koszulę, z rozpiętymi górnymi guzikami. Nie zwracałam zbytnio uwagi na ubrania, ale teraz, gdy dłoń mężczyzny była tak blisko mojego brzucha, a jego kolano napierało na moje, nie dało się ich zignorować.
– Zgadza się, i…? – spytałam bez tchu.
– Minerwa była rzymskim…
Przez chwilę szukał odpowiedniego słowa, po czym kontynuował:
– …ekwiwalentem greckiej bogini Ateny. Jej atrybut to sowa. Była mądrą i waleczną boginią.
Von Holstein znowu podniósł na mnie wzrok, a jego głos zniżył się do pomruku.
– Podobno miała też bardzo jasne oczy. Minerwo, czy jesteś boginią? – spytał, uśmiechając się kusząco.
Choć jego spojrzenie i głos sprawiały, że czułam rozchodzące się po skórze fale ciepła, zaczęłam się irytować – nieważne, jak bogaty i sławny był z niego hrabia.
– Nie mam zamiaru bawić się w te dziecinne gierki. Dziękuję za spotkanie.
Podnosiłam się z kanapy, gdy złapał mnie za rękę i cmoknął moją dłoń.
– Nie tak szybko. Obiecuję pokaźną darowiznę, jeśli pokażesz mi węża.
Zobaczyłam łobuzerski błysk w jego oczach i uśmieszek na ustach. Dłoń von Holsteina poruszała się wzdłuż mojej ręki i nagle znów nie mogłam oddychać.
– Słucham? To jakiś żart czy…?
– W żadnym wypadku! – powiedział niewinnie i dodał:
– Pokaż mi węża. Użyj wyobraźni.
Na myśl oczywiście przyszedł mi pewien wąż i sądząc po błysku w oczach mężczyzny, byłam niemalże pewna, do czego zmierzał. Mój wzrok ześlizgnął się na jego koniakowe spodnie, ale szybko przeniosłam go na kołnierzyk koszuli. Byłam w szoku, że ten casanova przechodzi od poważnych tematów do seksu po zaledwie kilku minutach znajomości, ale chyba powinnam była się tego spodziewać.
– Co… jaki to ma związek z naszą rozmową? – chrząknęłam zirytowana przede wszystkim na siebie, bo jeśli miałabym być ze sobą szczera, to naprawdę, naprawdę chciałam go rozebrać. Pewnie tak jak miliony jego obserwatorek na Instagramie.
– Minerwa, sowa, jasne oczy… brakuje tylko węża i byłabyś praktycznie jak nowo narodzona Atena – kusił.
– Nie znam mitologii antycznej…
– Ale ja znam, uwierz. Mój dziadek bez przerwy wbijał mi ją do głowy, również w otoczeniu pięknej przyrody w Koli.
Poddałam się. RealAid potrzebowało pieniędzy, a von Holstein miał kasy jak lodu. Pokażę mu węża, jeśli tego chce, ale nie takiego, jakiego oczekiwał. Odwróciłam się do niego tyłem i powiedziałam drżącym głosem:
– Rozepnij sukienkę.
Poczułam dłonie na swoich półnagich ramionach i gorący oddech na karku. Jego woń przypominała szlachetne wino i przyszło mi na myśl, że żaden człowiek nie może tak dobrze pachnieć. Czułam, jak krew, niczym lawa, zaczyna się we mnie gotować, i zacisnęłam uda. Oczy mi się przymknęły i pochyliłam się do tyłu, w stronę kuszącego ciepła. Usta von Holsteina na chwilę zetknęły się z moim karkiem. Ciarki przeszły całe moje ciało. Wzięłam ostry oddech.
– Cóż za niespodzianka… Mit Vergnügen, meine Göttin.
– Nie jestem żadną boginią – powiedziałam ochrypłym głosem. Torebka wypadła mi z rąk na podłogę, gdy von Holstein zaczął rozpinać zamek sukienki.
Nie założyłam biustonosza. Sukienka miała taki dekolt, że każdy by spod niej wystawał, ale stanik nie był potrzebny, bo kiecka świetnie uwydatniała piersi. Rozpinając zamek, von Holstein powoli przesuwał kciukiem po mojej skórze. Zacisnęłam mocniej oczy, gdy buzująca we mnie lawa zaczęła się rozlewać po całym moim ciele. Czułam każdy nerw, walczyłam o oddech, chciałam o coś błagać, choć nie wiedziałam o co. Zagryzłam zęby, mocno zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam, aż zakończy się ta tortura. Mężczyzna oczywiście nie zadowolił się zerknięciem, rozpiął zamek aż do dolnej części pleców. Półnaga, uniosłam ręce do piersi, a z tyłu dobiegło mnie pełne zdziwienia westchnięcie.
„Niech choć raz się na coś przyda”.
Miałam szesnaście lat, gdy mój nastoletni bunt zwieńczył tatuaż na plecach, który zrobiła mi koleżanka. Był to rysunek węża wijącego się między łopatkami wzdłuż kręgosłupa aż po lędźwie. Tam – każdemu, kto na nie spojrzał – zwierzę ze złością pokazywało swój rozwidlony język. Czułam, jak dłoń von Holsteina gładziła węża, i coraz dalej odpływałam myślami. Próbowałam się wycofać, odzyskać jasność umysłu i kazać mu natychmiast zapiąć zamek sukienki, ale z moich ust nie wydobyło się ani jedno słowo. Nie kontrolowałam już swojego oddechu, chciwie łapałam każdy haust powietrza. Gdy dłonie von Holsteina dotknęły moich nagich ramion, a wagi przylgnęły do miejsca, gdzie znajdowała się głowa węża, a on sam zaczął przesuwać je powoli ku górze, z ust wydobył mi się cichy, bezradny jęk.
Mężczyzna obrócił mnie przodem do siebie i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w moje wargi. Delikatnie ujął me dłonie, które podtrzymywały sukienkę, i opuścił je na uda. Materiał ześlizgnął się ze mnie, a oczy von Holsteina spoczęły na moich piersiach. Nie miałam pojęcia, jakim cudem sprawy zaszły tak daleko, ale w tym momencie nie byłam w stanie o niczym myśleć. O niczym poza siedzącym przede mną mężczyzną i jego wzrokiem, którym pieścił mój nagi tułów. Oddychałam coraz ciężej, a moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie.
Von Holstein wpatrywał się w mój biust i zdawało mi się, że słyszałam jego przyspieszony oddech. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, jak duże, większe i bardziej okrągłe niż zwykle były moje piersi i jak sterczą moje sutki, które wyglądały jak ciemnoczerwone, szklane kulki. Nagle ogarnęło mnie przerażające poczucie wstydu i w końcu zaczęłam jasno myśleć. Naciągnęłam sukienkę na piersi.
– Nie jestem żadną zabawką dla playboya – wydusiłam z siebie, zadowolona, że te słowa miały jakiś sens.
– Jeśli jestem playboyem, to potrzebuję zabawek dla rozrywki, czyż nie? – uśmiechnął się von Holstein.
– To kup sobie zestaw Lego – odpowiedziałam, zakładając rękawy i unikając spojrzenia mężczyzny.
Von Holstein znowu się uśmiechnął.
– Nigdy bym w to nie uwierzył, ale zgodzę się finansować RealAid. Chcę jednak wiedzieć, na co są wydawane pieniądze.
Spojrzałam na niego z ukosa, żeby sprawdzić, czy sobie żartuje, ale wyglądał całkiem poważnie. Choć nadal taksował wzrokiem całe moje ciało.
– Dziękuję, dziękuję bardzo. Oczywiście, przygotujemy odpowiednie raporty, informacje i co tylko niezbędne…
– Nie, meine Göttin. Chcę pracować razem z tobą. Tylko z tobą. Z nikim innym.
Skręciło mnie w żołądku. Wpadłabym w niezłe tarapaty, gdybym musiała spędzać z tym facetem za dużo czasu. Czułam to instynktownie. Większość kobiet z całego świata na moim miejscu zwariowałaby ze szczęścia, ale ja nie miałam wystarczającego doświadczenia, by wiedzieć, jak obchodzić się z tego typu mężczyznami. Wszystko w nim epatowało obcością i niebezpieczeństwem. Wszystko mnie w nim kusiło. Wzbudziłam zainteresowanie von Holsteina z powodu jakiegoś związku z grecką mitologią i po zaledwie półgodzinnym spotkaniu wiedziałam, dokąd zaszłyby sprawy, gdyby tylko tego chciał.
Nie mogłam odmówić jedynie dlatego, że byłam trzydziestoletnią panną niedoświadczoną w damsko-męskich gierkach, a tym bardziej z graczami o renomie Konrada von Holsteina. Bałam się go i bałam się tego, jaki wpływ na mnie wywierał, ale RealAid potrzebowało pieniędzy. Mój ojciec potrzebował pieniędzy.
– Oczywiście – powiedziałam cicho i uznałam, że później jakoś się z tego wywinę.
Pocieszyła mnie myśl, że mężczyźni pokroju von Holsteina niezwykle szybko się nudzą, a moja ciekawość też będzie ulotna i bardzo langweilig.
– Großartig, Minerwo. Obróć się, mein Liebling, żebym mógł na razie zakryć ten seksowny tatuaż.
„Na razie”.
Tak jak się obawiałam. Pozwoliłam mu zapiąć zamek i szybko wstałam.
– Wrócimy do tematu za kilka tygodni, abym mogła…
Von Holstein również się podniósł i stanął tak blisko, że między nami pozostało niewiele przestrzeni. Znów poczułam, jak otacza mnie jego cudowny zapach. Wpatrywałam się w górny guzik wystający spod jego marynarki. Kolana mi zmiękły, a moje ciało pragnęło przylgnąć do tego mężczyzny.
– Nie. W poniedziałek. Przyjdź do biura Vitium na górze. Będziesz mogła przedstawić waszą działalność. Możemy też odwiedzić jedno z miejsc, w którym udzielacie pomocy.
Ze zdumienia szerzej otworzyłam oczy i popełniłam błąd, zaglądając w źrenice von Holsteina. Jego tęczówki kolorem przypominały świeżą trawę. Zapragnęłam zatopić palce w tę gęstą, błyszczącą, rudą czuprynę, aby sprawdzić, czy jest tak miękka, na jaką wygląda.
– Oczywiście, panie von Holstein…
– Konrad – powiedział i przeciągnął kciukiem po mojej wardze.
Wiedziałam, że powinnam się była odsunąć, ale nie dałam rady. Wręcz przeciwnie. Moje drżące usta jakby się poddały i na chwilę zamknęły wokół kciuka Konrada. Jego źrenice się rozszerzyły, a spojrzenie pociemniało. Mężczyzna przysunął się tak blisko, że między nami nie było już żadnej wolnej przestrzeni. Czułam, jak mój biust opierał się o jego twardy tors.
– Mam nadzieję, że ponownie użyjesz tej szminki. Bo to, że będę całować i pieścić te usta jeszcze wiele, wiele razy, meine kleine Göttin, jest tak samo pewne jak fakt, że nazywam się von Holstein.
Dopiero te słowa przerwały chwilę oczarowania. Odsunęłam się na kilka kroków. Drżącymi rękami podniosłam sowią torbę i skinęłam głową.
– Wiem, że masz pewną reputację… Konradzie. Jednak ja chce po prostu wykonać swoją pracę.
W moich własnych uszach te słowa brzmiały głupio, ale nie myślałam przy nim zbyt jasno. A może to był tylko flirt? Ruszyłam w stronę wyjścia, gdy usłyszałam za sobą rzucony cichym głosem komentarz:
– Finowie i Niemcy mają ścisłą etykę zawodową. Ale weźmy przykład ze starożytnej Grecji. Tam potrafiono się też bawić.