Bogini. Tajemnice życia i śmierci Marilyn Monroe - ebook
Bogini. Tajemnice życia i śmierci Marilyn Monroe - ebook
„Bogini. Tajemnice życia i śmierci Marilyn Monroe” Anthony’ego Summersa – najlepsza biografia ikony kina
Życie jak rollercoaster. Owiana tajemnicą śmierć. Tabuny kochanków (i kochanek). Romanse z braćmi Kennedy. Demony przeszłości. Używki. Powiązania z mafią.
OTO LUDZKA TWARZ BOGINI XX WIEKU
Anthony Summers, biograf gwiazd i dziennikarz śledczy, ujawnia wstrząsającą prawdę o życiu i śmierci Marilyn Monroe.
Kim naprawdę była? Seksbombą czy zagubioną dziewczynką? Utalentowaną aktorką czy hochsztaplerką, która zrobiła karierę przez łóżko? Z kim romansowała? Co sprawiło, że stała się sławna? Jak naprawdę wyglądała jej śmierć?
Bogini to biografia Marilyn Monroe napisana na podstawie ponad 600 wywiadów, które autor przeprowadził z przyjaciółmi, kochankami i osobami z najbliższego otoczenia gwiazdy. Śledztwo Summersa stało się podstawą dokumentu Netflixa Tajemnice Marilyn Monroe: Nieznane nagrania (2022).
Kultowa biografia Marilyn Monroe teraz w nowym wydaniu,
zaktualizowanym z okazji 60. rocznicy tragicznej śmierci ikony kina.
Niezwykły popis reporterski… Dzięki tej biografii możemy naprawdę poczuć, kim była Marilyn Monroe.
„The New York Times”
Anthony Summers jest jednym z najlepszych współczesnych reporterów śledczych.
Norman Mailer
Ta książka jest najlepszą rekonstrukcją życia i śmieci Monroe, jaką można przeczytać.
„Evening Standard”
Summers zbliżył się do sedna tajemnicy tak bardzo, jak tylko to możliwe.
„The Guardian”
Najbardziej wiarygodna relacja, jaką kiedykolwiek napisano o kobiecie uznanej za światowy symbol seksu.
„Woman Magazine”
Fascynująca... Czyta się jak thriller!
„The Boston Globe”
Wybornie napisana biografia.
„Literary Review”
Marilyn była jednocześnie skrzywdzonym dzieckiem, geniuszką i czarodziejką. Rozpalała zmysły ludzi na całym świecie, a przy tym wydawała się uosobieniem niewinności. Książka Summersa to najbardziej wiarygodna i przydatna pozycja poświęcona tej ikonie . Harvey Wasserman, Yale School of Medicine
Anthony Summers – ceniony dziennikarz śledczy i biograf gwiazd, finalista Nagrody Pulitzera. Autor bestsellerowych reportaży, . biografii Franka Sinatry i dyrektora FBI J. Edgara Hoovera oraz książki o zabójstwie Johna F. Kennedy’ego.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9234-5 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
henry james
_Skrzydła gołębicy_
przeł. L. Stawowy i A. Kłosiewicz
Ona coś zapoczątkowała_._ Była pierwszą znaną mi osobą prawdziwie niekonwencjonalną_._ Była człowiekiem lat sześćdziesiątych_,_ zanim one nastały_,_ na długo przed ich nadejściem_,_ jakieś dziesięć lat_._
arthur miller
Nie mogę opowiedzieć całej historii… Pogadajcie z Robertem Kennedym.
dr ralph greenson
psychiatra Marilyn Monroe1
Sobota, 4 sierpnia 1962 roku, godzina dwudziesta trzecia. Los Angeles. W zalanym księżycowym światłem amfiteatrze Hollywood Bowl orkiestra Henry’ego Manciniego grała melodyjny, nastrojowy utwór.
Nagle na widowni nastąpiło małe zamieszanie. Do mężczyzny siedzącego w jednym z pierwszych rzędów przecisnął się bileter i przekazał mu szeptem pilną wiadomość. Mężczyzna wstał, podszedł do telefonu i ujął słuchawkę. Przez chwilę słuchał w milczeniu, potem powiedział parę krótkich zdań, przywołał swoją towarzyszkę i pośpieszył do samochodu.
Tej nocy w Los Angeles zdarzy się więcej podobnych incydentów. Telefony w całym mieście rozdzwonią się, wyrywając ze snu lekarzy, wybitnego prawnika, ludzi rządzących show-biznesem, prywatnych detektywów. Znany aktor, szwagier prezydenta Stanów Zjednoczonych, zamówi rozmowę z Waszyngtonem. Sąsiadów aktora, śpiących spokojnie w swoich rezydencjach na plaży, obudzi warkot lądującego helikoptera. Do pewnego bezpretensjonalnego domu na przedmieściu zostanie wezwany ambulans.
Opinia publiczna nie dowie się nigdy o tych nocnych incydentach, nie odnotuje ich także, o ile wiemy, żadna instytucja. A przecież miały ścisły związek z największym wydarzeniem roku, wydarzeniem, o którym pisało się i mówiło więcej niż o kryzysie atomowym kilka tygodni później. Marilyn Monroe nie żyła.
W dwadzieścia lat po jej śmierci, w 1982 roku, prokurator okręgowy Los Angeles wznowił śledztwo w sprawie, która nigdy nie przestała być przedmiotem plotek i sporów. Jego możliwości były ograniczone. Czy istniały podstawy do otwarcia dochodzenia? Czy Monroe mogła paść ofiarą morderstwa? „Na podstawie przedstawionego materiału dowodowego odrzuca się teorię o popełnieniu zbrodni” – głosi orzeczenie sądu wydane cztery miesiące później. Sprawę zamknięto jeszcze na etapie wstępnego śledztwa.
Raport z 1982 roku stwierdza, że w czasie śledztwa wyszła na jaw pewna „niezgodność faktów” oraz pojawiły się pytania, na które nikt nie ośmielił się szukać odpowiedzi. Ludzie prowadzący tamtą sprawę przyznają dzisiaj, że brnęli przez grzęzawisko kłamstw i obłudy. To prawda, Marilyn Monroe mogła umrzeć śmiercią samobójczą. Niektórzy jednak mieli przeczucie, że wtedy, w 1962 roku, pewne sprawy usiłowano zatuszować.
Do tych spraw należały stosunki łączące Marilyn z prezydentem Johnem Kennedym i jego bratem Robertem, a przede wszystkim poczynania Roberta Kennedy’ego w dniu śmierci Monroe.
– Mieliśmy trzymać się z dala od polityki – mówił jeden z ludzi prokuratora okręgowego. Wspominając rok 1962, wzruszał bezradnie ramionami. Dziennikarze również nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. Woleli pławić się w patosie niż robić prawdziwą reporterkę. Tak więc, mimo mnogości różnego rodzaju opracowań na temat Marilyn Monroe, żaden z poważnych pisarzy nie pokusił się o zgłębienie tego, jak wyglądały ostatnie dni kobiety uznanej bezspornie za boginię dwudziestego wieku.
Kim była dziewczyna, która pewnego dnia przedzierzgnęła się w Marilyn Monroe? Wyglądem nie wyróżniała się przecież wcale spośród wielu innych pięknych kobiet swojej epoki. Czym nas zafascynowała, co sprawiło, że spośród tysięcy podobnych do niej wybraliśmy właśnie ją? Jak wiele zawdzięczała talentowi, a ile osiągnęła w ramionach umiejętnie dobieranych kochanków? Co kryje się za fenomenem Marilyn Monroe?
Jeżeli dotrzemy do niej samej, przebijemy się przez otoczkę skandalu i histerii, ujrzymy zagubione dziecko, które stało się symbolem miłości, a było przeraźliwie samotne, kobietę, która umarła u szczytu sławy, ale w obłędzie, w wieku trzydziestu sześciu lat. Pozowała na kochankę całego świata, a w gruncie rzeczy marzyła o dzieciach i monogamicznym związku. Banalna fasada, za którą rozgrywał się dramat kulturowego wtajemniczenia. Jej aktorski geniusz maskował zachwianą równowagę psychiczną. Marilyn czytała książki filozoficzne i z zapałem studiowała ludzką anatomię, a jednocześnie tonęła w narkotykach i alkoholu. Zapowiadała dziesięciolecie, które obiecywało spełnienie, a przyniosło niepokój i frustrację.
W swoim ostatnim wywiadzie Marilyn powiedziała:
– Kiedy jest się sławnym, człowiek styka się z ludzką naturą w taki brutalny sposób… Ludzie, których spotykam, myślą: kim ona jest – kim ona myśli, że jest, ta Marilyn Monroe? To miło, kiedy jest się przedmiotem czyichś marzeń, ale chciałabym być akceptowana dla samej siebie.
Parę miesięcy wcześniej, w rozmowie z innym dziennikarzem, zaczęła się zastanawiać, jaka będzie w wieku pięćdziesięciu lat. Wspomniała, że jest spod znaku Bliźniąt.
– Jakimi ludźmi są Bliźnięta? – zapytał dziennikarz.
– Jekyll i Hyde. Dwoje ludzi w jednym ciele – padła odpowiedź.
– I to jesteś ty?
– Nie, we mnie jest więcej osób. Jestem wieloma ludźmi naraz. Czasami mnie szokują. Chciałabym być tylko sobą! Sądziłam, że coś ze mną nie tak, dopóki nie odkryłam, że wielu ludzi, których podziwiam, ma ten sam problem.
Marilyn – tak ją będziemy nazywać, ponieważ pod takim imieniem znana jest od Connecticut po Kongo – nie dożyła swoich czterdziestych urodzin, nie mówiąc o pięćdziesiątych. Dzisiaj byłaby już dobrze po dziewięćdziesiątce, ale zarówno jej życie, jak i śmierć przez wiele lat pozostawały nieodgadnioną tajemnicą.
Czas najwyższy nadać tej bogini bardziej ludzki wymiar. Kim była Marilyn Monroe?
W 1983 roku w Gainesville na Florydzie widywało się niepozorną starszą kobietę w kubełkowatym kapelusiku przemierzającą ulice miasta na trzykołowym rowerze z czerwonymi chorągiewkami ostrzegawczymi. Kobietą tą była osiemdziesięcioletnia matka Marilyn, dożywająca swoich dni w zupełnym zapomnieniu.
Gladys Monroe – Monroe było nazwiskiem babki Marilyn ze strony matki – urodziła się w 1902 roku w Meksyku w rodzinie amerykańskiej. W wieku dwudziestu czterech lat była już dwukrotnie zamężna i miała dwójkę dzieci, których wychowaniem zajmowała się rodzina pierwszego męża. Kadencja drugiego małżonka również nie trwała długo. Dobiegła końca, zanim Marilyn przyszła na świat 1 czerwca 1926 roku w szpitalu miejskim w Los Angeles.
Nie wiadomo do końca, kim był jej ojciec. W metryce urodzenia, w rubryce „ojciec” figuruje nazwisko Edward Mortenson. Wiadomo, że na dwa lata przed urodzeniem córki Gladys poślubiła niejakiego Martina E. Mortensena. Wygląda na to, że był norweskim imigrantem, z zawodu piekarzem, i zginął w wypadku motocyklowym w 1929 roku, ale i to nie jest pewne. Przez całe życie Marilyn używała jego nazwiska w dokumentach urzędowych, ale później zaprzeczała, jakoby był jej ojcem.
W którymś z wywiadów wyznała, że jej prawdziwy ojciec „mieszkał w tym samym domu co matka i opuścił ją, kiedy miałam się urodzić”. Ta wersja wydarzeń pasowałaby do niejakiego Stanleya Gifforda. Gifford pracował w Consolidated Film Industries, tej samej wytwórni filmowej, w której Gladys była montażystką. Wieść niesie, że spotykała się z nim po rozwodzie z Mortensenem.
Tak więc malutka Marilyn musiała zadowolić się wyimaginowanym ojcem. Któregoś razu matka pokazała jej zdjęcie mężczyzny.
– To jest twój ojciec – powiedziała. Marilyn zapamiętała twarz człowieka na fotografii. „Miał uśmiech w oczach i wąsik jak Clark Gable”.
Tak rozpoczęła się zabawa, którą Marilyn ciągnęła przez całe swoje życie.
– Jako dziecko – wspominała – co bardziej naiwnym przyjaciołom mówiłam, że Clark jest moim ojcem.
Przypomniała sobie o tej starej bajeczce po tym, jak zagrała z Gable’em w _Skłóconych z życiem_. Wdowa po psychiatrze Marilyn, Hildi Greenson, wspominała:
– Zobaczyła zdjęcie, facet był podobny do Gable’a, więc uroiła sobie, że to on jest jej ojcem.
W 1962, w roku swojej śmierci, Marilyn była zmuszona wypełnić jakiś formularz. W rubryce „ojciec” wpisała po prostu „nieznany”. Zrobiła to, zdaniem sekretarki, ze złością.
Jeśli ojca Marilyn otacza aura tajemniczości, to życie matki i jej rodziny jest udokumentowane z bolesną wręcz dokładnością. Znając historię swojej rodziny, Marilyn bała się, że jest dziedzicznie obciążona chorobą psychiczną, i jej obawy nie były bezpodstawne.
Pradziadek Marilyn ze strony matki, Tilford Hogan, powiesił się w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Samobójstwa u ludzi starych nie są niczym niezwykłym i nie muszą być oznaką szaleństwa, ale choroby psychiczne nie omijały tej rodziny.
Dziadek Marilyn ze strony matki, Otis Monroe, zmarł, jak głosi świadectwo zgonu, w przytułku na niedowład ogólny. Niedowład, a szczególnie demencja z niedowładem, jest formą obłędu wywołanego ostatnim stadium syfilisu.
Nie istniało ryzyko, że Marilyn odziedziczy syfilis, ale jej babka ze strony matki, Delia, również umarła w ośrodku dla chorych psychicznie w wieku lat pięćdziesięciu jeden, w rok po narodzinach wnuczki. Była fanatyczką religijną. Jako przyczynę jej śmierci podano chorobę serca w połączeniu z psychozą maniakalno-depresyjną.
List matki Marilyn, Gladys, z czasu pobytu w ośrodku zamkniętym. Treść pełna jest odniesień religijnych i oznak paranoi
Już jako osoba dorosła Marilyn opowiadała, że babka próbowała ją udusić. Historyjka wysoce nieprawdopodobna, zważywszy że w chwili umieszczenia Delii w szpitalu psychiatrycznym jej wnuczka miała trzynaście miesięcy. Nie mogła więc niczego takiego pamiętać i ta mrożąca krew w żyłach anegdotka jest z pewnością jedną z wielu bajeczek, z których Marilyn utkała swoje dzieciństwo.
Marilyn praktycznie nie znała życia rodzinnego. Po jej urodzeniu matka, nie mogąc pozwolić sobie na pozostanie w domu z dzieckiem, wróciła do pracy w wytwórni. Łożyła na utrzymanie córki, ale oddała ją pod opiekę przybranym rodzicom. Dwójka starszych dzieci Gladys już od dawna mieszkała u rodziny jej pierwszego męża.
Marilyn miała siedem lat i mieszkała chwilowo z matką, kiedy nastąpiła katastrofa. Gladys cierpiała na głęboką depresję, po której wystąpił wybuch agresji. Rzuciła się z nożem na znajomego i została odwieziona do tego samego zakładu, w którym umarła jej matka.
Pozostanie w nim, z paroma krótkimi przerwami, aż do śmierci Marilyn. Jej opiekunką prawną zostanie Inez Melson, była doradczyni finansowa Marilyn. Spędzi z nią więcej czasu niż ktokolwiek inny i uzna Gladys za osobę z zaburzeniami psychicznymi, lecz nie szaloną.
– Miała obsesję na punkcie religii, chrześcijaństwa naukowego i grzechu – twierdziła Melson. – Wydawało się jej, że zrobiła coś strasznie złego w życiu i ponosi za to karę.
Tak więc Gladys poszła w ślady swojej matki. Zarówno idea pokuty za bliżej nieokreślony grzech, jak i obsesja religijna są objawami schizofrenii i stanów maniakalnych.
Marilyn uległa w dzieciństwie wpływom matki i jednej z opiekunek i do końca życia pozostała bierną członkinią Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej. W jej przypadku nie była to jednak obsesja. Pewnego dnia Marilyn przejdzie na judaizm, by poślubić dramaturga Arthura Millera, a później stwierdzi beztrosko, że jest „niewierzącą żydówką”.
Marilyn nie była nieodwołalnie skazana na chorobę psychiczną, istniało jednak duże ryzyko, że na nią zapadnie. Psychiatrzy, z którymi konsultowałem się podczas prac nad niniejszą biografią, twierdzili, opierając się na podręcznikach uznanych przez lekarzy amerykańskich oraz Światową Organizację Zdrowia, że schizofrenia i stany maniakalne bywają dziedziczne.
List matki Marilyn do swojej opiekunki prawnej Inez Melson z 1961 r. W obfitej korespondencji Gladys tylko dwukrotnie wspomina o sławnej córce „Normie Jean”
Celem tej książki jest ukazanie dorosłego życia Marilyn. Dzieciństwo, samotne i puste, zostało opisane we wcześniejszych biografiach. Marilyn nigdy nie zapomni tego okresu w swoim życiu i nie pozwoli, by zapomnieli o nim inni. Dziesięć rodzin zastępczych, dwa lata w sierocińcu Los Angeles, kolejna rodzina zastępcza i cztery lata pod kuratelą człowieka, którego władze stanowe wyznaczyły na jej opiekuna po zamknięciu matki w domu dla umysłowo chorych.
Żałosny obraz opuszczenia, który stał się klasycznym punktem wyjścia dla późniejszych zaburzeń psychicznych. Doktor Valérie Shikhverg, wybitna nowojorska specjalistka, twierdzi, że Marilyn była modelowym przykładem człowieka o osobowości borderline, kogoś, kto „balansując na granicy załamania nerwowego i choroby psychicznej, zdradza na przemian symptomy to jednego, to drugiego”.
– Źródło problemów ludzi z pogranicznym zaburzeniem osobowości tkwi we wczesnym dzieciństwie – mówiła doktor Shikhverg. – Matka albo nie radzi sobie, albo sama cierpi na zaburzenia psychiczne. Są to często ludzie z rodzin rozbitych, półsieroty lub sieroty. Dzieciństwo Marilyn okazało się w tym względzie wzorcowe. Spełniała wszystkie warunki, by rozwinąć osobowość borderline.
Człowiek z pogranicznym zaburzeniem osobowości jest niezrównoważony emocjonalnie, niezwykle impulsywny, sprawia wrażenie ekspansywnego i energicznego. Zachowuje się w przesadny, teatralny sposób, jest uwodzicielski i ani na chwilę nie przestaje myśleć o swoim wyglądzie. Aprobata świata zewnętrznego jest mu niezbędna do życia, uwielbia aplauz, nie znosi samotności, odrzucony reaguje ostrą depresją. Z reguły nadużywa alkoholu i narkotyków, grozi popełnieniem samobójstwa.
Ten szkic psychologiczny, sporządzony na podstawie badań tysięcy przypadków chorobowych, jest wstrząsająco wiernym obrazem osobowości Marilyn Monroe. Żyła zgodnie ze scenariuszem, który pisała jej przeszłość, szła tam, gdzie prowadziło ją przeznaczenie, ku olśniewającym sukcesom i tragedii.2
– Kiedy zjawiłam się w szkole po raz pierwszy, umalowana, z przyczernionymi brwiami, zrobił się szum. Wszyscy uważali, że jestem wystrzałowa, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Nie chciałam się całować i nie marzyłam, że uwiedzie mnie książę czy gwiazdor filmowy. Prawdę mówiąc, z całym tym makijażem i przedwczesnymi krągłościami byłam sztywna jak kołek w płocie. A jednak ludzie odnosili inne wrażenie.
Tak Marilyn Monroe wspominała w 1954 roku swoje szkolne lata. Jej zwierzenia spisywał Ben Hecht, pisarz, któremu nowo odkryta dwudziestoośmioletnia gwiazda Hollywoodu opowiadała historię swojego życia.
Hecht miał zostać ghostwriterem autobiografii młodej Monroe – książki, która została zamówiona przez duże nowojorskie wydawnictwo. Choć kontrowersyjne, zapiski Hechta są niezwykle cenne. Już nigdy Marilyn nie udzieli tak obszernego wywiadu.
Po wielu godzinach rozmów z Hechtem Marilyn namówiła go, by przeczytał jej cały stusześćdziesięciostronicowy tekst.
– Zareagowała bardzo spontanicznie – wspominała wdowa po Hechcie. – Śmiała się i płakała, mówiła, że jest poruszona. Nigdy nie sądziła, że można napisać o niej tak wspaniałą książkę. Wielokrotnie powtarzała, że Benny uchwycił każdą fazę jej życia.
Sama wprowadziła drobne poprawki, lecz potem nagle coś się popsuło. Ówczesny mąż Marilyn, Joe DiMaggio, stanowczo sprzeciwił się wydaniu książki i Monroe zerwała umowę z Hechtem. Kiedy mimo to materiał ukazał się w brytyjskim „Empire News”, Marilyn zagroziła procesem, oskarżając pisarza o przeinaczanie jej słów.
Nawet jeśli Hecht się mylił, to nie bardziej niż Marilyn. Historia, którą opowiedziała pisarzowi, nie była do końca prawdziwa. Zresztą Hecht był tego świadom. Jeszcze w czasie rozmów z Marilyn poinformował swojego wydawcę, że jego rozmówczyni zmyśla.
– Nie, żeby chciała mnie umyślnie wprowadzić w błąd. Ona po prostu fantazjuje – powiedział. Próbował zrozumieć język ciała, którym się posługiwała, „odczytać z jej mimiki, kiedy wkracza w świat fikcji, a kiedy trzyma się faktów”.
Wiele z tego, co wyjawiła Hechtowi o swoim dzieciństwie, zostało wykorzystane także w tej książce. W miarę możności historia, którą opowiedziała, będzie skonfrontowana z relacjami świadków. Musimy traktować jej słowa z rozsądnym sceptycyzmem, ale nie powinno nas to zniechęcać. Marilyn, światowa gwiazda fantazji, stworzyła swój obraz – zarówno osoby prywatnej, jak i publicznej – z okruchów prawdy i urojeń. Posługiwała się wyobraźnią może nieco przesadnie, ale fantazjowanie było częścią jej natury, naszym zaś zadaniem jest odkrycie prawdziwego oblicza kobiety, która schroniła się w świecie fikcji.
To, co powiedziała Benowi Hechtowi, było smutne i brutalne jak na lata pięćdziesiąte. To, czego nie powiedziała, mogło położyć kres jej karierze. Miała prawo do przemilczeń, wtedy była to prywatna sprawa Marilyn Monroe.
W wieku lat piętnastu Marilyn była jeszcze ciągle Normą Jeane (lub Normą Jean, pisała swoje imię na oba sposoby). Na początku tego roku, a był to rok 1942, jej opiekunka prawna, pani Grace McKee, zdecydowała, że czas najwyższy rzucić podopieczną na głęboką wodę.
Późniejsze triumfy i upadki Normy Jeane były efektem jej własnych poczynań. Pierwsze małżeństwo jednak zostało zaaranżowane. Grace McKee postanowiła przenieść się na wschód wraz ze swoim nowym mężem i małżonkowie nie mieli ochoty ciągnąć ze sobą Normy Jeane. Należało więc wydać ją za mąż.
Jim Dougherty, syn sąsiada, wydał im się odpowiednim kandydatem. Jego rodzina przeżyła wielki kryzys i Jim pamiętał czasy, kiedy mieszkali w namiocie rozbitym koło starego zdezelowanego auta. W wieku dwudziestu jeden lat był trzeźwo myślącym, twardym młodym człowiekiem, utalentowanym futbolistą, który zrezygnował z college’u na rzecz balsamowania zwłok w zakładzie pogrzebowym i nocnej pracy w fabryce samolotów Lockheeda.
Jim znał Normę Jeane. Umówił się z nią parę razy i podobało mu się, że w tańcu „przytulała się do niego mocno, zamykając oczy”. Norma Jeane „śmiała się w odpowiednich momentach i wiedziała, kiedy ma siedzieć cicho”. Ale była tylko jedną z wielu dziewcząt, z którymi się umawiał.
Gdy matka przekazała mu propozycję pani McKee, by ożenił się z jej podopieczną, był zaskoczony. Nie myślał wcale o małżeństwie, ale kiedy się dowiedział, że alternatywą jest odesłanie Normy Jeane z powrotem do sierocińca, wyraził zgodę. W jego rodzinie – jak twierdził – tak właśnie podejmowano decyzje.
Ustalono datę ślubu na czerwiec, tak żeby Norma Jeane zdążyła ukończyć szesnaście lat. W ciągu tygodni, które pozostały do ślubu, młoda para usiłowała nadrobić zaległości w tak zwanym staraniu się o rękę.
Dumą i radością Jima był ford coupe, rocznik 1940. Woził nim Normę Jeane na przejażdżki do miejsca zwanego Pop’s Willow Lake. Tam wynajmowali canoe i pływali wolniutko wzdłuż brzegu, kryjąc się w cieniu drzew i całując.
Pobrali się 19 czerwca 1942 roku, niecałe trzy tygodnie po szesnastych urodzinach Normy Jeane. Nie było miesiąca miodowego. W poniedziałek rano Jim poszedł do pracy w fabryce samolotów.
O małżeństwie z Jimem Norma Jeane opowiedziała Benowi Hechtowi w roku 1954, w pierwszym okresie sławy. Jim Dougherty czekał z tym do lat siedemdziesiątych. Zdawali się mówić o dwóch różnych związkach.
– Czułam się jak w zoo – powiedziała Hechtowi Marilyn. – Nasze małżeństwo było czymś w rodzaju przyjaźni urozmaiconej seksem. Potem przekonałam się, że małżeństwa często nie są niczym więcej. Byłam dziwną żoną. Nie lubiłam ludzi dorosłych… Lubiłam dziewczęta i chłopców młodszych od siebie. Bawiłam się z nimi na podwórku, dopóki mój mąż nie wołał, że czas iść do łóżka.
Jim Dougherty jak gdyby nie dostrzegał jej chłodu.
– Nasze małżeństwo było czymś bardzo bliskim raju, jakby wymyśliły je sobie dwie starsze panie. Ale w tym, co do siebie czuliśmy, nie było nic sztucznego. Nasz związek oparty był na prawdziwym partnerstwie.
Kilkunastoletnia żona okazała się beznadziejną gospodynią. Nie miała pojęcia o gotowaniu. Ktoś doradził jej wsypać szczyptę soli do kawy, wsypała łyżeczkę. Kawa okazała się przydatna także do gaszenia tlącego się przewodu elektrycznego – Norma oblała nią nie tylko przewód, ale i dywan, po czym zamknęła się w sypialni. Tego dnia na kolację podała niedopieczoną rybę.
Norma Jeane uczyła się jednak szybko. Dziczyznę i królika przyrządzała całkiem smacznie, a marchewkę gotowała razem z groszkiem, ponieważ „lubiła to zestawienie kolorów”. W sumie, jak twierdził Dougherty, miała zadatki na dobrą żonę. Jesienią 1943 roku, rok po ślubie, Jim wstąpił do marynarki handlowej.
Z początku wojna obchodziła się łagodnie z państwem Dougherty. Jim dostał przydział na wyspę Catalina, parę mil od okręgu Los Angeles, i Norma Jeane podążyła za nim. Według Jima spędzili tam upojny rok. Łowili ryby, pływali i nabierali kondycji. Norma Jeane trenowała podnoszenie ciężarów u byłego mistrza olimpijskiego. Może trochę za bardzo popisywała się przed hordami wojskowych zamieszkujących wyspę, ale Jim nie był zazdrosny. Prowadzili ożywione życie towarzyskie i pewnego wieczoru Norma Jeane obtańcowała wszystkich mężczyzn w jednostce, z wyjątkiem własnego męża. Propozycję zakończenia wieczoru skwitowała wzruszeniem ramion. Miała ochotę jeszcze potańczyć. Pokłócili się po raz pierwszy, ale Dougherty nadal czuł się bezpieczny.
Czuł się bezpieczny przez cały rok 1944, nawet wtedy, gdy przyszedł rozkaz wyjazdu za ocean. Po przybyciu do Nowej Gwinei czekał na niego plik listów od żony. Mieszkała teraz u jego matki i pisała niemal codziennie. Tak było przez następnych parę miesięcy; Jim pływał po Pacyfiku, a ona pracowała w Radioplane, fabryce produkującej samoloty do celów szkoleniowych. Sprawdzała spadochrony i spryskiwała lakierem kadłuby. Opowiadała później:
– Pracowałyśmy w kombinezonach. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy się okazało, że to obowiązkowe. Kazać dziewczynie nosić kombinezon to prawie to samo, co kazać jej pracować w rajstopach, zwłaszcza jeżeli dziewczyna umie go nosić. Mężczyźni kręcili się wokół mnie, jak dawniej chłopcy w szkole. Może to była moja wina, że proponowali mi randki i chcieli stawiać drinki, ale nie czułam się mężatką.
W swoich listach Norma Jeane nie kryła tęsknoty za mężem. Cytowała nawet fragment piosenki napisanej przez Sammy’ego Cahna i Jule’a Styne’a, których pozna kiedyś, pracując już w przemyśle filmowym. W piosence wszystkie wojenne narzeczone z krajów alianckich składają swoim chłopcom obietnicę wierności.
– Będę chodziła samotnie – zapewniła Norma Jeane swojego marynarza.
Kiedy po kilku miesiącach Dougherty przyjechał na pierwszy urlop, Norma Jeane czekała na niego na dworcu.
– Pojechaliśmy moim samochodem do najbardziej luksusowego motelu La Fonda na Ventura Boulevard i prawie nie wychodziliśmy z pokoju – wspominał Jim. – Norma Jeane kupiła na tę okazję czarną siatkową koszulę nocną. Posiłki przynoszono nam do pokoju.
W czasie tego weekendu stwierdził, że żona za dużo pije. Na krótko przed wyjazdem męża Norma Jeane wpadła w depresję.
– Jakby się czegoś bała. Nie chciała mówić ani myśleć o ponownym rozstaniu. – Ale Jim nie miał wyboru i po paru dniach wyjechał do swojej jednostki na Pacyfiku.
Norma Jeane wróciła do pracy w Radioplane. W ostatnich miesiącach wojny, w 1944 roku, jej życie się zmieniło. A ściśle rzecz biorąc, dostrzegła szansę, by je zmienić, i wykorzystała ją bez chwili wahania. Tą szansą okazał się szeregowiec David Conover, który pojawił się w Radioplane z aparatem fotograficznym. Chciał zrobić fotoreportaż o kobietach pracujących na potrzeby wojny.
Conover był fotografem wojskowym, pracował w dziale przemysłu filmowego działającego na rzecz armii. Jego bezpośrednim przełożonym był Ronald Reagan, aktor i późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. Zadaniem Conovera w Radioplane było „znalezienie paru ładnych dziewcząt i zrobienie podnoszących morale zdjęć” do magazynu „Yank”. Conover opowiadał później, że osiemnastoletnia Norma Jeane od razu wpadła mu w oko. „Miała w sobie coś, co intrygowało i poruszało do głębi”. Fotografował ją przy taśmie montażowej, a następnie przebraną na jego życzenie w dopasowany czerwony sweterek w fabrycznej stołówce. Powiedział Normie Jeane, że jej miejsce jest na okładkach czasopism, nie w montażowni.
Kolejną niespodzianką dla Conovera była wysokość pensji, którą robotnicy w Radioplane otrzymywali za dziesięciogodzinny dzień pracy – dwadzieścia dolarów tygodniowo. Zaoferował pani Dougherty pięć dolarów za godzinę pozowania, sumę, która wydała się Normie Jeane niebotyczna. W ciągu następnych trzech tygodni odbyli kilka sesji fotograficznych, po czym Norma Jeane pojechała z Conoverem na safari zdjęciowe do południowej Kalifornii. Niektóre fotografie wylądowały na biurku agencji modelek Blue Book i Norma Jeane została wezwana na rozmowę. Tak zaczęła się jej kariera _cover girl._
Sukcesy nie dały na siebie czekać. Wkrótce zdjęcia Normy zdobiły okładki czasopism dla panów: „Swank”, „Sir” oraz „Peek”. Czasem Norma Jeane pokazywała się w kostiumie kąpielowym, czasem w samych szortach, ale zdjęcia zawsze były przyzwoite.
Miała dziewiętnaście lat, bardzo dobrą figurę – osiemdziesiąt osiem umiejętnie eksponowanych centymetrów w biuście1 – i jasną skórę, której nigdy nie opalała, oraz sięgające ramion blond włosy, tak naprawdę jasne tylko w lecie, kiedy spłowiały na kalifornijskim słońcu. Znalezienie pracy modelki nie stanowiło dla Normy Jeane problemu.
Kiedy Jim Dougherty, objechawszy świat dookoła, przyjechał na kolejny urlop, żona nie oczekiwała go na dworcu. Spóźniła się godzinę, tłumacząc się sesją zdjęciową. Potraktowała męża chłodno, nie mieszkała już z jego matką i rzuciła pracę w fabryce.
Nie chciała mówić o niczym, co nie miało związku z jej karierą, i Jim mógł jedynie udawać, że jest tym zachwycony. Wydała ich oszczędności na stroje i zmarnowała większość bezcennego urlopu męża, biegając na zdjęcia. W ciągu następnych miesięcy Jim starał się być bliżej domu, robiąc jedynie krótkie wypady na Pacyfik.
Święta Bożego Narodzenia w 1945 roku spędził sam. Norma Jeane wyjechała na kolejną sesję. Kiedy wróciła, Jim postawił jej ultimatum:
– Powiedziałem, że musi wybrać między karierą modelki czy gwiazdy filmowej a życiem ze mną.
Nie odpowiedziała nic, a Jim wrócił na morze. Wiadomość od żony dotarła do niego, gdy był już w Chinach, mniej więcej w połowie rejsu w górę Żółtej Rzeki, i kupował bransoletki i lakier do paznokci dla Normy Jeane. W kopercie znalazł list od adwokata z uprzejmą prośbą o podpisanie dokumentów rozwodowych. Dougherty odmówił. Chciał najpierw rozmówić się z żoną.
Pewnego dnia o świcie dotarł do Los Angeles i prosto z portu pojechał taksówką do mieszkania Normy Jeane. Otworzyła mu drzwi, otulając ramiona szalem, kompletnie wycieńczona.
– Przepraszam – powiedziała – ale czy nie moglibyśmy spotkać się jutro?
Następnego dnia zdradziła mu swoje plany. Zostanie wielką gwiazdą filmową.
Dougherty, który brał kiedyś udział w szkolnym konkursie szekspirowskim i otrzymał nawet pierwszą nagrodę za monolog o zemście Shylocka z _Kupca weneckiego_, uśmiechnął się ironicznie.
– Myślałem, że z nas dwojga to ja jestem aktorzyną – powiedział. – Co ci strzeliło do głowy?
Norma Jeane puściła uwagę mimo uszu, ale z rozwodu nie zrezygnowała.
– Nosiłam w sobie ten sekret – aktorstwo – mówiła wiele lat później. – To było tak, jakbym siedziała w celi więziennej i nagle ktoś wskazał mi drogę na wolność.
Norma Jeane występowała w szkolnych przedstawieniach, gdzie obsadzano ją głównie w rolach męskich. Na tym kończyły się jej doświadczenia aktorskie. Teraz wsiadła do rozklekotanego forda Dougherty’ego i wyruszyła na podbój Hollywoodu.
– Siedzisz sama – wspominała później. – Jest noc. Samochody mkną Sunset Boulevard jak niekończąca się wstęga brzęczących żuczków. Jesteś głodna. To nic, mówisz sobie. Głodówka to najlepszy sposób na szczupłą talię. Nie ma nic lepszego niż płaski brzuch. Patrząc tak na światła Hollywoodu, myślałam często, że są w tym mieście tysiące dziewcząt takich jak ja, dziewcząt, które marzą o sławie. Ale co mi tam one, mówiłam sobie. Ja marzę najmocniej.4
Na miesiąc przed wielkim przełomem w karierze Marilyn, dziewiętnastoletni, dobrze zapowiadający się reporter z Ohio Robert Slatzer, którego pasją był show-biznes, siedział w holu starego studia Twentieth Century Fox na Pico Boulevard i czytał tomik wierszy Walta Whitmana _Źdźbła trawy_. Już od dłuższego czasu czekał na pewną drugorzędną gwiazdę kina, z którą miał przeprowadzić wywiad.
– Wtem przez ogromne drzwi przepchnęła się dziewczyna z wielkim albumem ze zdjęciami – wspominał Slatzer wiele lat później. – Zahaczyła o coś obcasem, albo coś w tym stylu, w każdym razie zdjęcia rozsypały się po podłodze. Pośpieszyłem na ratunek. Ku mojej radości w holu było tylko jedno miejsce, gdzie mogła usiąść i poczekać: sąsiedni fotel. Przedstawiła się jako Norma Jeane Mortensen. Zainteresowała się tomikiem Whitmana, a ja powiedziałem, że mógłbym napisać o niej reportaż. Umówiliśmy się na kolację.
Wieczorem Bob Slatzer pożyczył wysłużonego studebakera, rocznik 1938, i zajechał nim pod dom na Nebraska Avenue, gdzie mieszkała Norma Jeane. Pojechali autostradą Pacific Coast do Malibu i zjedli kolację w knajpce przy plaży. Malibu było wtedy uroczym miasteczkiem, które w niczym nie przypominało bezładnej mieszaniny betonu i szkła, jaką jest dzisiaj. Poszli na spacer wzdłuż brzegu i chlapali się w wodzie. Slatzer był onieśmielony, bardziej niż Norma Jeane. Ale kochali się tamtej nocy, Robert jest tego prawie pewien, chociaż głowy dać nie może. Kiedy wrócili do Los Angeles, Norma Jeane poprosiła, by nie podwoził jej pod dom. Wolała wysiąść na rogu.
– Myślę, że zapałaliśmy do siebie uczuciem już tamtej pierwszej nocy – mówił Slatzer, jakby fakt przespania się z Monroe wymagał usprawiedliwienia. – Norma Jeane miała w sobie coś zniewalającego. Nie była podobna do dziewcząt, z którymi umawiali mnie spece od wyszukiwania talentów. Nie wiem, na czym ten urok polegał, ale myślę, że zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.
Mijały lata, Marilyn miewała różnych kochanków, stając się ogólnonarodowym symbolem seksu, ale dla Roberta Slatzera na zawsze pozostała tamtą dziewczyną, która rozsypała zdjęcia z portfolio w holu Twentieth Century Fox4. Latem 1946 roku spotykał się z nią bardzo często, podobnie zresztą jak wielu innych młodych ludzi.
Jednym z nich był Tommy Zahn, który z czasem miał zyskać miano legendy kalifornijskich plaż. W 1946 roku wyglądał ponoć jak Tab Hunter po kursie podnoszenia ciężarów. Był wówczas ratownikiem, ale marzył o karierze aktorskiej. Pewnego dnia na plaży kulturystów spotkał dziewczynę o nazwisku Darrylin Zanuck i marzenie omal się nie spełniło.
Dziewczyna najpierw podziwiała go z daleka, potem przedstawiła ojcu, Darrylowi Zanuckowi, szefowi produkcji Twentieth Century Fox. Zanuck wpisał Tommy’ego na listę aktorów kontraktowych, po czym wysłał ratownika na lekcje śpiewu, tańca i gry aktorskiej. Tak przedstawiała się sytuacja pod koniec lata 1946 roku, kiedy Zahn poznał młodą, ambitną aktorkę. Wkrótce zaliczył ją do wąskiego grona dziewcząt, z którymi spotykał się przez następny rok. Zahn wspominał Marilyn z sympatią, ukazując nieznaną dotąd stronę jej osobowości.
– Była w świetnej formie, fizycznej i psychicznej – mówił Tommy Zahn. – Zabierałem ją na surfing do Malibu, na tandem, wie pan, dwie osoby na jednej desce. Latem i w środku zimy, kiedy było już porządnie zimno, ale to jej nie odstraszało. Siedziała po uszy w lodowatej wodzie i czekała na falę. Świetnie sobie radziła w morzu, tryskała zdrowiem i radością życia. Kiedy ją poznałem, miałem dwadzieścia dwa lata, ona chyba dwadzieścia. Chryste, ależ lubiłem tę dziewczynę!
Gdy Robert Slatzer i Tommy Zahn zabawiali się z Normą Jeane na plaży, Howard Hughes leżał kontuzjowany w szpitalu i wpatrywał się w jej fotografię. Magazyny „Titter” i „Laff” nie ukazywały wprawdzie nic poza nogami w skąpych szortach i okazałymi biustami w przyciasnych sweterkach, ale nie była to lektura, do której chciałoby się przyznać przed własną matką. W roku 1946 Hughes, kolekcjoner hollywoodzkich gwiazd, nie musiał już się przejmować mamą, leżał w szpitalu po poważnym wypadku samolotowym. Kazał sobie przynosić dziesiątki czasopism z panienkami, ponieważ lubił je oglądać, a także dlatego że jako właściciel wytwórni RKO Radio Pictures powinien mieć rozeznanie w temacie.
29 lipca 1946 roku w rubryce towarzyskiej „Los Angeles Timesa” ukazała się następująca notatka: „Howard Hughes wraca do zdrowia. Przeglądając czasopisma, natknął się na interesującą _cover girl_ i kazał swojej asystentce zdobyć ją do filmu. Dziewczyna nazywa się Norma Jeane Dougherty i jest modelką”. W ciągu minionych dwunastu miesięcy Norma Jeane pojawiła się na okładce „Laffu” czterokrotnie, pod trzema różnymi nazwiskami. Dwa z nich były mutacją nazwiska męża, jedno brzmiało Jean Norman. Hughes nie mógł jej nie zauważyć, lecz tym razem zadziałał z niezwykłą u niego opieszałością5.
Asystentka Hughesa rzeczywiście zadzwoniła do agenta Normy Jeane, a ten uznał, że nadarza się wyjątkowa okazja, by podsycić entuzjazm innej wytwórni – Twentieth Century Fox. Norma Jeane wycięła notatkę z „Los Angeles Timesa” i pokazała triumfalnie przyjaciołom, chociaż w tym czasie nawiązała już inny ważny kontakt.
Kierownikiem obsady w Twentieth Century Fox był wówczas Ben Lyon, gwiazdor lat trzydziestych, uwielbiany w Anglii za swój serial radiowy _Życie z Lyonsami_. To właśnie on odkrył potencjał Jean Harlow. Teraz zgodził się przesłuchać Normę Jeane.
– Miała dobrą twarz – mówił później. – Czasami wystarczy spojrzeć na układ mięśni, płaszczyzny, załamanie kątów, by wiedzieć, czy twarz jest fotogeniczna… Ale ta dziewczyna miała nie tylko dobrą twarz. Na dodatek potrafiła się poruszać!
Dwa dni później szklane oko kamery spoczęło na Normie Jeane po raz pierwszy. Ubrana w suknię wyszywaną cekinami, chwiejąc się na wysokich szpilkach, maszerowała po planie tam i z powrotem, wykonując kolejne polecenia: przejdź się kawałek, usiądź, zapal papierosa, odłóż go, wyjrzyj przez okno, usiądź, zejdź z planu.
Operator filmowy Leon Shamroy pewnego dnia będzie pracował z Marilyn w _Nie ma jak show_. Teraz, oglądając taśmę, dostał gęsiej skórki.
– Było w niej coś, czego nie widziałem od czasów kina niemego. Miała w sobie niezwykłe piękno jak Gloria Swanson, i masę seksu jak Jean Harlow… Pokazała, że umie sprzedawać uczucia…
W ciągu tygodnia zdjęcia próbne obejrzał sam Darryl Zanuck. Wpadł w zachwyt i zgodził się wciągnąć Normę Jeane Dougherty na listę aktorów kontraktowych. Wysokość gaży ustalono na siedemdziesiąt pięć dolarów tygodniowo. Suma ta miała zostać zweryfikowana po sześciu miesiącach. Wtedy zarobki Normy Jeane skoczyłyby prawdopodobnie do stu dolarów tygodniowo. Biegła do domu, by obwieścić dobrą nowinę.
– To najlepsze studio na świecie – entuzjazmowała się. – Ludzie są cudowni, a ja będę grała w filmie. Niewielką rolę, ale niech tylko znajdę się na ekranie…
Teraz mogła odrzucić nie tylko swoje dawne życie, ale i nazwisko. Tommy Zahn, były ratownik, który dzielił z Normą Jeane status „aktora kontraktowego”, ujawnił, że pierwsza próba ochrzczenia przyszłej gwiazdy okazała się niewypałem.
– Ben Lyon – mówił Zahn – nie znosił jej prawdziwego nazwiska, zmienił je więc na Carole Lind. Używała go przez jakiś czas, jednak i ono nie brzmiało dobrze; nasuwało zbyt oczywiste skojarzenia ze śpiewaczką operową i nieżyjącą już aktorką.
Ben Lyon i jego żona, aktorka Bebe Daniels, która bardzo prędko poddała się urokowi Normy Jeane, zdecydowali, że stać ich na więcej. Zaprosili Normę Jeane do Malibu, do swojego domu na plaży, by zrobić burzę mózgów.
– W końcu powiedziałem jej: „Już wiem, kim jesteś. Jesteś Marilyn!” – wspominał Lyon. – Wyjaśniłem jej, że była kiedyś taka urocza aktorka, Marilyn Miller, i że ona bardzo mi ją przypomina.
– A co z nazwiskiem? – zapytała. – Chciałabym zatrzymać Monroe. To po babce.
– Świetnie! – zawołał Lyon. – Ładnie brzmi, a podwójne M przyniesie ci szczęście.
Tak oto Norma Jeane otrzymała nowe nazwisko. Nadal pozowała do zdjęć, ale sercem była już w studiu.
– Wszyscy ciężko pracowaliśmy – opowiadał Tommy Zahn. – Ale nikt ciężej niż ona.
Każdego ranka, od poniedziałku do soboty, Zahn przychodził po Marilyn i szli razem na zajęcia gry aktorskiej, tańca i śpiewu. Taniec przysparzał obojgu najwięcej kłopotów. W soboty wszyscy „kontraktowi” spotykali się w studiu. Jedni odgrywali pantomimy lub kalambury, drudzy odgadywali, co obrazują przedstawiane sceny. Zazwyczaj Zahn rzucał pomysł pantomimy, a nieśmiała Marilyn pomagała mu w realizacji.
Żadne z nich nie otrzymało jeszcze prawdziwej roli, ale Monroe pracowicie torowała sobie ku niej drogę. Dbała o to, by spece od reklamy wiedzieli, kim jest Marilyn Monroe, flirtowała z etatowymi reporterami wytwórni. Jeden z nich, Ralph Casey Shawhan, wspominał:
– Często, kiedy drzwi dla aktorów były już zamknięte, gwizdała na dziennikarzy siedzących na trzecim piętrze, żeby któryś zszedł i ją wpuścił.
Shawhan widział ją jeszcze, jak zagląda w okna, „ubrana w takie postrzępione na dole dżinsy. Nosiła je na długo przedtem, zanim stały się modne”.
Chichocząc i drżąc z zimna, pozowała w połowie listopada do zdjęć na plaży. Dziennikarze lubili ją, a Klub Prasowy przyznał jej nawet specjalną nagrodę. Wszystko to nie przybliżało jej do filmu, ale Marilyn już wtedy wiedziała, jakie znaczenie ma dla aktorki dobra prasa.
Któregoś dnia, a był to pierwszy rok Marilyn w Twentieth Century Fox, korytarzami budynku administracyjnego wytwórni kroczył niepozorny mężczyzna. Miał sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, przydeptane buty i smętnie opuszczone skarpetki. Sidney Skolsky, legendarny publicysta „New York Post”, człowiek, który jednym pociągnięciem pióra tworzył i niszczył kariery, kierował się w stronę wodotrysku. Dostęp do plujki odcięła mu wyjątkowo zgrabna pupa. Ta niespodziewana przeszkoda nie wzbudziła jednak jego irytacji. Właścicielka pupy pochylała się nad fontanną i piła bez końca. Pożartował z nią chwilę o pojemności wielbłądzich garbów, po czym niespodzianie dla obojga luźna pogawędka przekształciła się w długą rozmowę.
Marilyn roztoczyła przed Skolskym smętną wizję swojego dzieciństwa i zyskała nowego wpływowego przyjaciela. Z wyjątkiem paru lat, które Monroe spędziła w Nowym Jorku, Skolsky był powiernikiem aktorki aż do jej śmierci.
– Była gotowa ciężko pracować nad sobą, to oczywiste – wspominał. – Chciała zostać aktorką i gwiazdą. Wiedziałem, że nic nie zdoła jej powstrzymać. Jej determinacja i pragnienie osiągnięcia celu były zbyt silne.
– Nie łudziłam się wtedy, że jestem dobrą aktorką – powie Marilyn parę lat później. – Należałam do trzeciej kategorii. Mój brak talentu był niemal namacalny, czułam się tak, jakby moja dusza wtłoczona została w tanie ciuchy. Ale, mój Boże, tak bardzo pragnęłam się uczyć! Zmieniać się, doskonalić… Nie chciałam niczego więcej, ani mężczyzn, ani pieniędzy, ani miłości. Chciałam tylko umieć grać!
Na początku 1947 roku dwudziestojednoletnia Marilyn wraz z tuzinem innych statystów wyszła na plan po raz pierwszy. Film _Scudda Hoo! Scudda Hay!_ opowiadał o farmerze i jego mułach. Choć rola Marilyn wylądowała niemal w całości na podłodze montażowni, to jedno zdanie – a ściśle rzecz biorąc, dwa słowa: „Cześć, Rad!” – ocalało. Ocalało także dalekie ujęcie ukazujące ją wiosłującą w łódce.
W międzyczasie Fox opłacał jej lekcje aktorstwa w Actors’ Laboratory Theatre, hollywoodzkiej szkole teatralnej przy Sunset Boulevard.
– Przychodziła na zajęcia punktualnie i bardzo skrupulatnie robiła to, czego od niej żądano – mówiła żona Morrisa Carnovsky’ego, która prowadziła szkołę do spółki z mężem – ale nigdy bym nie przypuszczała, że odniesie sukces.
Na pani Carnovsky zrobiła wrażenie bardzo młodej, skrępowanej i nieśmiałej. Dla Marilyn był to okres niepowodzeń i ogólnego załamania. W rok po podpisaniu kontraktu Fox zdecydował się ją odrzucić.
Sprawa ta nigdy nie została wyjaśniona do końca. Ben Lyon, wielki orędownik jej obecności w studiu, był wstrząśnięty. Zrozpaczona aktorka tak długo błądziła korytarzami wytwórni, aż dotarła do biura samego Darryla Zanucka. Ilekroć chciała się z nim zobaczyć, mówiono jej, że szef jest poza miastem. Tommy Zahn, wówczas ratownik i chłopak Marilyn, twierdził, że zna przyczyny jej zwolnienia, sam zresztą wyleciał tego samego dnia. Zanuck ponoć podpisał z nim kontrakt tylko dlatego, że miał ochotę ożenić go z jedną ze swoich córek. Dowiedziawszy się o jego związku z Marilyn, wyrzucił oboje z pracy. Zahn pożeglował do Honolulu, pozostawiając Marilyn w zawodowym i psychicznym dołku.
Nie poddała się. Mieszkała teraz w rozmaitych „pokojach umeblowanych”, sama lub z koleżankami, i dalej studiowała w Actors’ Lab. Żyła z honorariów za pozowanie i z tego, co zarobiła na boku jako _call girl,_ o czym opowie później Lee Strasbergowi.
Kolejną pracę modelki załatwił jej Bill Burnside, czterdziestotrzyletni Szkot, przedstawiciel The Rank Organisation w Hollywoodzie. Marilyn zainteresowała się nim pewnie nie tylko dlatego, że znał osobiście jej idola Clarka Gable’a, którego zdjęcie wszędzie ze sobą nosiła. Teraz, kiedy została bez pracy, Burnside pośpieszył na ratunek. Zabrał Marilyn do Paula Hessego, jednego z najlepszych fotografów reklamowych.
– Kochanie, jesteś za gruba – powiedział wprost Hesse i Marilyn wybuchnęła płaczem. Burnside uratował sytuację, robiąc zdjęcia osobiście. Wkrótce zostali przyjaciółmi.
– Doskonale wiedziała, jakie wrażenie wywiera na mężczyznach – opowiadał później Burnside. – Kiedy zabierałem ją do restauracji, choćby nie wiem jak ekskluzywnej, kelnerzy czekali tylko na jej skinienie. Bez wątpienia miała w sobie to coś, potencjał na gwiazdę, już w wieku dwudziestu jeden lat… Przez pierwsze miesiące naszej znajomości unikała jakiegokolwiek fizycznego zbliżenia.
Później jednak ich stosunki przybrały formę luźnego romansu, który ciągnął się miesiącami. Burnside zachował jedno ze zrobionych przez siebie zdjęć. Na odwrocie Marilyn napisała: „Warte posiadania jest jedynie to, na co warto czekać. Z wyrazami miłości, Marilyn”.
– Sądzę, że chciała ode mnie mojej wiedzy – mówił Burnside. – Pochłaniała wszystko, Shelleya i Keatsa, a także lżejsze lektury. Wiedziała, że brak jej wykształcenia.
W tym okresie bezrobocia oddała się „kulturze”. W szkole, którą porzuciła jako piętnastolatka, była uznawana za uczennicę bardzo przeciętną, jedynie z języka angielskiego miała ocenę dobrą. Teraz, chcąc poszerzyć swoje horyzonty – częściowo dlatego że niepokoiła się o losy kariery, częściowo dlatego że odczuwała rzeczywisty głód wiedzy – zgromadziła całkiem okazałą bibliotekę.
Jej życiową pasją był okultyzm i często odwiedzała astrologów i spirytystów. Nie zatraciła jednak wyczucia proporcji i pewnego razu w sposób znakomicie obrazujący jej priorytety utarła nosa sławnemu astrologowi Carollowi Righterowi.
– Czy wiesz – zapytał ją Righter – że urodziłaś się pod tym samym znakiem co Rosalind Russell, Judy Garland i Rosemary Clooney?
Marilyn spojrzała mu prosto w oczy i odparła:
– Nie wiem, kim są ci ludzie. Urodziłam się pod tym samym znakiem co Ralph Waldo Emerson, królowa Wiktoria i Walt Whitman.
Ludzi spod znaku Bliźniąt charakteryzuje wysoka inteligencja, twierdziła Marilyn. Zdobywanie wiedzy stanie się jej życiową pasją, którą wiele osób z otoczenia aktorki uzna za pretensjonalną pozę. Niesłusznie. Marilyn pochłaniała książki Thomasa Wolfe’a, Jamesa Joyce’a, poezje (przede wszystkim romantyczne), biografie i opracowania historyczne.
Abraham Lincoln stał się jej ulubionym bohaterem. (Marilyn nawiąże kiedyś przyjaźń z biografem Lincolna, Carlem Sandburgiem). Przez całe życie portret prezydenta, wraz z nieodłącznym orędziem gettysburskim, będzie wędrował z nią od mieszkania do mieszkania. Był to pierwszy romans Marilyn Monroe z prezydentem Stanów Zjednoczonych.
W Actors’ Lab Marilyn zetknęła się po raz pierwszy z poglądami lewicowymi: państwo Carnovsky, jej nauczyciele, zostaną uznani za komunistów przez Komisję do spraw Badania Działalności Antyamerykańskiej. Marilyn nigdy nie udzielała się politycznie, ale uważała się za przedstawicielkę klasy pracującej i zawsze oddawała hołd „szaremu człowiekowi”. W swoim ostatnim wywiadzie w 1962 roku powiedziała: „To ludzie zrobili ze mnie gwiazdę, jeżeli w ogóle nią jestem. Ludzie. Nie wytwórnia czy jakiś konkretny człowiek, ale ludzie”.
Tymczasem pozowała do zdjęć do plakatów i robiła wszystko, by uwznioślić nawet to zajęcie. Już w 1947 roku fotograf Earl Theisen zauważył u Marilyn dzieło o anatomii człowieka _De humani corporis fabrica_ autorstwa szesnastowiecznego uczonego Andreasa Vesaliusa. Całe upstrzone było notatkami. Marilyn wyjaśniła, że studiuje układ kostny człowieka. Sztychy z tej książki, dzieło Jana Stephana van Calcara, malarza ze szkoły Tycjana, przez wiele lat zdobiły ściany jej nędznie umeblowanych pokoików. Jeszcze u schyłku życia, będąc w szponach narkotyków, potrafiła z encyklopedyczną dokładnością opowiedzieć młodym przyjaciołom o układzie kostnym człowieka. Wysportowany Tommy Zahn podziwiał determinację, z jaką walczyła o zachowanie kondycji. Podnosiła ciężary i biegała na trzydzieści lat przed tym, jak joggingowy szał zaczął wyciągać ludzi z domów, każąc im truchtać w oparach spalin po skrawkach trawników Los Angeles.
Nigdy wcześniej ani nigdy potem Marilyn nie cierpiała takiej biedy. Jeżeli jakiś mężczyzna nie zaprosił jej do restauracji, nie jadła w ogóle, oszczędzając na lekcje w szkole aktorskiej. Wiele czasu spędzała, popijając kawę w kawiarni Schwaba na Sunset Boulevard, gdzie mieściła się kwatera główna jej przyjaciela, dziennikarza Sidneya Skolsky’ego. Skolsky pomógł Marilyn otworzyć konto w księgarni, by mogła robić zakupy na kreskę, i finansował częściowo jej kulturalne zachcianki.
Miłość do Billa Burnside’a umarła śmiercią naturalną, kiedy wyjechał on na przedłużoną wycieczkę do Ameryki Południowej. Po jego powrocie Marilyn wręczyła mu wiersz.
Mogłam cię kochać, kiedyśTak mówiłam, kiedyś,Ale odszedłeś,Daleko.Teraz jest już za późnoMiłość stała się zapomnianym słowem.Pamiętasz?
Być może oczekiwanie na powrót Burnside’a utrudniał jej jakiś młody człowiek poznany u Schwaba. Kawiarnia pełna była bezrobotnych aktorów. Jeden z nich nosił nazwisko Charlie Chaplin Jr. Jemu także Marilyn oddała cząstkę siebie – na chwilkę.PRZYPISY
1 Studio podawało, że ma więcej; według oficjalnych danych z 1954 roku – 94 centymetry. Marilyn powiedziała kiedyś dziennikarzowi, że chciałaby, by epitafium po jej śmierci głosiło: Marilyn Monroe 94–57–82. Billy Travilla, projektant mody i przelotny kochanek Marilyn, człowiek najlepiej zorientowany w temacie, twierdził, że jej prawdziwe wymiary wynosiły 88–56–88. Wykorzystałem te ostatnie dane.
2 Szczegóły zawarte w relacji Jeanne Carmen przekonały mnie, że jej opowieść jest wiarygodna. Jednak po jej śmierci syn Carmen, Brandon James, opublikował książkę, w której zaprzecza przedstawionej tu wersji wydarzeń. Zdecydowałem się nie korzystać z informacji opublikowanych przez Jamesa.
3 Dougherty ożenił się powtórnie i został policjantem. Wiele lat później zajmował się szkoleniem grupy policyjnej znanej pod nazwą SWAT (uderzenie), która wsławiła się spektakularną akcją finalizującą sprawę Patty Hearst. Potem objął stanowisko komisarza okręgowego w Sabattus, w stanie Maine.
4 Robert Slatzer zyskał później wątpliwą sławę, pisząc kontrowersyjną książkę, w której dowodzi, że był nie tylko bliskim przyjacielem Marilyn do końca jej życia, ale także, że poślubił ją po sześciu latach znajomości. Szalone małżeństwo, zawarte na granicy meksykańskiej, trwało trzy dni. Opowieść Slatzera, do której wrócimy w dalszej części książki, spotkała się z ogólnym niedowierzaniem. Jednak seria intensywnych wywiadów wykazała, że Slatzer trzyma się wiernie swojej wersji wydarzeń, a wiarygodni świadkowie potwierdzili jego zażyłość z Marilyn.
5 Według Natashy Lytess, nauczycielki Marilyn, jej podopieczna wspomniała kiedyś o przelotnym romansie z Hughesem. Terry Moore, aktorka, która poślubiła Hughesa, twierdziła, że dał on Marilyn w prezencie złotą broszkę. Marilyn uznała, że jak na niego broszka o wartości pięciuset dolarów (w latach pięćdziesiątych) to niewiele.