Boisko - ebook
Każdy tom wchodzący w skład „Uniwersum” można czytać niezależnie od siebie i w dowolnej kolejności.
---
Dwie szkoły, kilka klas, różni licealiści.
A wszystko zaczyna się tu. Na boisku.
Dominik trzyma ludzi na dystans. To nie tak, że im nie ufa… no, może trochę. Jest po prostu zadowolony z tego, jak wygląda jego życie. Nie jest idealne, chociaż mogłoby być, gdyby wszechświat wyświadczył mu przysługę i sprawił, żeby chłopak zawsze był wszędzie na czas. I żeby nie zapominał gumki do włosów na treningi. I żeby nie musiał wdychać zapachu kadzidełek swojej cioci za każdym razem, gdy wchodzi do salonu. Ale nie można mieć wszystkiego i Dominik dobrze o tym wie. Nie spodziewa się jednak, że najbliższe miesiące będą dla niego szczególnie trudne.
Gdy w jego życiu ponownie pojawia się Sebastian – chłopak, który już raz złamał mu serce – Dominik czuje, że gorzej być nie może. Teraz nawet na treningach ręcznej jest skazany na kontakt ze swoim eks. Jednak nie może pozwolić na to, żeby ich burzliwa przeszłość stanęła na drodze drużyny do finałów. Chłopacy muszą dogadać się nie tylko na boisku, ale też poza nim, jeśli chcą pogodzić się z tym, co było między nimi, i ruszyć do przodu. Jednak o dawnych uczuciach nie tak łatwo zapomnieć.
Czasami źle zagojone rany trzeba na nowo rozdrapać, żeby w pełni je uleczyć.
---
„Uniwersum” to złożone, emocjonalne, zabawne i na wskroś autentyczne historie. „Uniwersum” ukazuje codzienność polskich licealistów – bez upiększeń i bez cenzury, podkreślając jej niuanse. Ada Młynarczyk nie idealizuje opisywanej rzeczywistości. „Uniwersum” to seria o dorastaniu, akceptacji, próbie zrozumienia siebie i innych. To historia o tobie, o mnie, o twoim przyjacielu, koledze z ławki i koleżance ze szkolnego korytarza. To historia o nas wszystkich. To nasze uniwersum.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla dzieci |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8135-548-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dominik nie był najbardziej punktualnym człowiekiem na świecie. Właściwie to w ogóle nie był punktualny. Wczoraj przyszedł na rozpoczęcie roku szkolnego, gdy apel już dobiegał końca, dzisiaj zaspał na pierwszą lekcję – całe szczęście, że była organizacyjna – i jeszcze to do niego nie docierało, ale zaraz miał się spóźnić na trening piłki ręcznej. I to wcale nie tak, że hala sportowa była na drugim końcu miasta. Nie. On musiał tylko ruszyć się z jednej szatni, skąd zabrał torbę ze strojem, i przejść do drugiej, znajdującej się w dalszej części szkoły. Stamtąd, przebrany, powinien pobiec na salę gimnastyczną. Zamiast tego wolał słuchać opowieści o tym, jak chomik jego przyjaciółki uciekł wieczorem ze swojej kuli i na parę godzin zniknął w czeluściach mieszkania.
– Ja kocham Szczura, przysięgam, ale on dąży do autodestrukcji. – Hania zdjęła z wieszaka cienką jeansową kurtkę. – Na pewno kojarzysz te historie, w których chomiki zawsze umierają na najdziwniejsze sposoby.
– Kolejny powód, żeby żadnego nie kupować – uznał Dominik, ale zaraz kiwnął głową. Faktycznie kojarzył. Chyba nigdy nie słyszał o tym, żeby jakiś chomik umarł spokojnie ze starości, zawsze wiązało się to z jakąś kaskaderską przygodą.
– No to ja wierzę, że Szczur chce się wpisać do księgi najgłupszych śmierci na świecie.
– Może mu się uda, zanim zrobisz sobie z niego gniotka antystresowego.
– Słuchaj – zaczęła ostrzegawczo. – Ja go do niczego nie zmuszam. Sam wchodzi mi na rękę, bo lubi być głaskany, a mnie uspokaja jego futerko. Żyjemy w symbiozie. – Rozłożyła ramiona. Tyle miała do powiedzenia.
– Skoro tak uważasz. Ej, masz może gumkę do włosów? – zmienił temat.
Hania kucnęła koło swojego plecaka i zaczęła grzebać w najmniejszej kieszonce.
– Nie spóźnisz się? – zapytała, podając Dominikowi znalezioną gumkę.
– Mam czas.
Nie miał.
Zorientował się, dopiero gdy zobaczył, jak chłopacy wychodzą przebrani z szatni przy hali sportowej, a on nawet do niej nie dotarł. To był sygnał, żeby się pospieszyć. I to bardzo. Zrzucił ulubione trampki z nóg, zdjął koszulkę. Chwilę później wskoczył w strój i wystarczyło tylko, żeby związał włosy, i był gotowy! Może nawet uda mu się nie spóźnić…
Pożegnał tę myśl niemal od razu, bo zaraz po tym, jak przeszła mu przez głowę, dotarł do niego stłumiony dźwięk gwizdka. Drużyna zaczęła rozgrzewkę. Nie zdążył. Wiedział, że gdy tylko przekroczy próg sali, dostanie pięć dodatkowych, karnych okrążeń wokół boiska. W tym momencie zrozumiał kaskaderskie wyczyny Szczura. Przeczuwał, że sam też zacząłby wariować, gdyby miał cały czas biegać w kółko.
Podszedł do lustra, które wisiało w szatni, i zsunął gumkę Hani z nadgarstka na palce. Próbował uchwycić wszystkie kosmyki, ale te jak na złość uciekały z jego dłoni, gdy tylko chciał złapać je w kitkę. Nie dość, że połowa włosów wciąż była za krótka na związanie, to stłuczone lustro, w którym się przeglądał, ani trochę nie ułatwiało mu zadania. Nawet nie mógł zobaczyć w nim całej swojej twarzy naraz. Musiał decydować, czego odbicie widzi – albo jednego z brązowych oczu, albo wąskich ust, które teraz dodatkowo zaciskał w skupieniu. A pofalowane włosy sięgające do ramion już w ogóle ciężko było zobaczyć. Chyba łatwiej byłoby mu związać kucyk bez wpatrywania się w swoje wykrzywione odbicie. Dlatego też wrócił do miejsca, gdzie zostawił rzeczy, i zgarnął butelkę z wodą.
Gdy wbiegł na salę, rzucił wodę gdzieś na bok, blisko trybun, i dołączył do chłopaków. Ci robili już trzecie okrążenie wokół boiska, a on nie dość, że dopiero zaczął pierwsze, to jeszcze nie był całkiem przygotowany do treningu – cały czas starał się zrobić kitkę.
– Rosół, dodatkowe pięć okrążeń! – ryknął trener Dębicki, gdy tylko go zobaczył. – Piętnaście! – podsumował, a potem, jakby nie mógł się powstrzymać, dodał: – I ostatni raz widzę cię z takimi włosami! Jeszcze raz mi tak przyjdziesz, to sam się przejdę po nożyczki!
– Przecież właśnie je wiążę!
Po tym usłyszał, że ma przebiec jeszcze kolejne pięć okrążeń. W odpowiedzi zacisnął pięści. Wolał się już nie odzywać, bo do jutra by nie zszedł z boiska. Niemal od razu usłyszał kroki drugiej osoby i nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto ma zamiar go zaczepić. Tylko Marcin z całej tej drużyny jeszcze nie ogarnął, że Dominik nie szuka przyjaciół, i próbował go zagadywać. Chłopak był w stanie to zaakceptować – Marcin nie zrobił mu do tej pory nic złego, więc Dominik nie musiał go od siebie odpychać. Nie chodziło oczywiście o dosłowne odepchnięcie, miał zajęte ręce – to była chyba najdłużej wiązana kitka w jego życiu, czwarty raz musiał zaczynać od nowa, bo źle złapał gumkę. Byłoby łatwiej, gdyby się na chwilę zatrzymał, ale wtedy skończyłby z dwudziestoma pięcioma okrążeniami na koncie.
– To tyle z dobrego pierwszego wrażenia… – wysapał z trudem Marcin.
Otarł spocone czoło nadgarstkiem, a potem zerknął na trenera, by sprawdzić, czy może trochę zwolnić.
– Co?
– Bliźniacy… pokłócili się w szatni, Duży był… sobą. – Złapał oddech. – A teraz jeszcze Nowy zobaczył naszego mistrza punktualności w akcji.
– Ale jaki „Nowy”?
Dominik zmarszczył brwi. Obejrzał się przez ramię i popatrzył po kolegach z drużyny. Nie widział nikogo nowego, tylko te same wykrzywione w głupich uśmiechach twarze co zawsze. Marcin najwyraźniej spostrzegł jego zagubienie, bo zaraz trącił go łokciem i wskazał na przeciwną stronę boiska.
Dominik aż się zatrzymał. Na moment wszystko zwolniło razem z nim. Głośne echo kroków jakby ucichło, ale przy tym rozciągnęło się w czasie. Ten niski, dudniący dźwięk zmieszał się w uszach Dominika z biciem serca i nieznośnym hukiem, który rozbrzmiał w jego głowie. Krew się w nim zagotowała.
W tym momencie jego gumka pękła i poleciała daleko w bok. Strzeliła go przy tym w nadgarstek, zostawiając czerwony ślad na skórze. Ale Dominik nawet nie zwrócił uwagi na delikatne szczypanie.
– Rosół, co jest? – Marcin także się zatrzymał.
Dominik spojrzał na niego tępo. Zobaczył zmartwiony wzrok wbity wprost w niego i pytająco uniesione brwi, ale czuł, że to on powinien zacząć zadawać pytania. Wyrwał ramię z uścisku Marcina, kiedy ten pociągnął go za sobą, żeby nikt na nich nie wpadł, bo stali niemal na środku trasy.
– Wracać do biegania! – Oczywiście, że Dębicki ich zauważył.
Ruszyli. Marcin jeszcze raz obejrzał się na Nowego i z powrotem skupił uwagę na koledze.
Dominik starał się uspokoić oddech. Z każdym okrążeniem męczył się coraz bardziej, tak samo jak męczyła go każda kolejna myśl o osobie, która dla niego nie była nikim „nowym”, jak to Marcin powiedział. Jednak Dominik starał się nie zwracać na to uwagi. Skupił wzrok na podłodze i liczył kroki. Co trzy robił głębszy wdech, co cztery wydech. Przymknął oczy na moment. Słyszał, jak chłopacy za nim głośno dyszą, niektórzy zaczynali się rozpraszać i pytać między sobą, ile okrążeń jeszcze zostało.
– Więc… o co chodzi? – powtórzył Marcin, wciąż ciężko oddychając.
– Co on tu robi? – Dominik zignorował pytanie.
Marcin wzruszył ramionami. Odezwał się dopiero po chwili. Musiał złapać oddech, a rozmowa tego nie ułatwiała.
– Coś mówił… że się przeprowadził, więc… więc teraz będzie z nami grał – wyjaśnił. Dobiegł z Dominikiem do trybun, gdzie leżały butelki z wodą, i od razu sięgnął po jedną z nich. – Wreszcie koniec! – sapnął, gdy tylko oderwał się od picia.
– Dla ciebie – potwierdził trener. Spojrzał na Dominika i kiwnął brodą w stronę boiska. – Wracaj biegać! No już! Ruchy!
Rosół bez dyskusji wrócił do truchtania.
Trener klasnął w dłonie, czym zwrócił na siebie uwagę tych chłopaków, którzy mieli wszystkie okrążenia za sobą.
– Rozgrzewka. Marcin, prowadzisz. Ramiona, skipy, jakieś podskoki. Rozciąganie na koniec, nie myśl sobie – uprzedził. Mówił coś jeszcze, ale Dominik się na tym nie skupił.
Właściwie nie mógł skupić się już na niczym. Przestał liczyć kroki i uważać na oddech. Czuł, jak się w nim gotuje, ale wysiłek fizyczny nie miał z tym nic wspólnego. Emocje targnęły nim nagle i silnie, zupełnie jakby wdał się z nimi w bójkę, i już po pierwszym ciosie wiedział, że tego starcia nie wygra. Był zły. Nie, był zdenerwowany. Nie, to było coś silniejszego. Spiął się bardziej, ale nie przez bieganie. To uczucie mógłby porównać do napięcia, jakie towarzyszyło mu tuż przed ważnym meczem, ale w takich momentach zawsze pojawiała się też ekscytacja, a teraz zdecydowanie jej brakowało. Było w nim więcej niechęci. Właściwie to głównie niechęć.
Dominik miał nadzieję, że już nigdy nie zobaczy tego człowieka. Tymczasem nie dość, że go widział – a właściwie mordował wzrokiem, podczas gdy ten beztrosko się rozgrzewał – to jeszcze miał z nim znowu grać w jednej drużynie. Dobre sobie! Nie było opcji. Żadnej. Nawet najmniejszej. Już prędzej stąd wyjdzie, niż chociaż raz poda piłkę temu zdrajcy.
Dołączył do reszty. Gdy rozgrzewka dobiegła końca, trener postanowił, że na rozruszanie po wakacjach – najwyraźniej wyparł z pamięci, że cała drużyna zasuwała co sił w nogach na letnim obozie – chłopacy powinni najpierw rozegrać kilka prostych akcji. Ot, jakieś podania, wyprowadzenie skrzydła na drugie koło czy parę krzyżówek. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Dominik nie trafił do tej samej drużyny z Sebastianem – jego byłym chłopakiem, którego chciał wykreślić ze swojego życia raz na zawsze.
Akcja się rozpoczęła. Piłka poleciała od środka na lewo, do skrzydła i z powrotem. Środek, tym razem prawe rozegranie i… znowu środek, bo gdy tylko Dominik spojrzał w stronę prawego skrzydła, jego żołądek zacisnął się, a on sam postanowił wycofać podanie, mimo że Sebastian nadbiegł w idealnym momencie, żeby odebrać piłkę. Ta sama sekwencja podań powtórzyła się jeszcze dwa razy, a każdy z nich sprawiał, że Dominik czuł się coraz gorzej. Odruchowo patrzył na prawo, szukając szansy na rozpoczęcie akcji, i równie odruchowo rezygnował z jej wykorzystania, widząc obok siebie Sebastiana, który w ogóle nie zareagował na jego obecność.
– No podaj mu! – ryknął trener, gdy w pewnym momencie dotarło do niego, że Rosół nie ma najmniejszego zamiaru puszczać piłki dalej. – Nie widzisz przez te włosy czy co?! – dodał wrednie. Nie otrzymawszy odpowiedzi, pozwolił na jeszcze jedną akcję, która wyglądała… dokładnie tak samo nijako jak poprzednie. – Głuchy jesteś?!
– Słyszę!
– To rób, co mówię!
Kolejne kilka podań. Piłka znów trafiła do Dominika, ten zacisnął szczękę, odwrócił się do Sebastiana i się zatrzymał. Nie odezwali się do siebie jeszcze ani słowem. Jedynie gdzieś na początku odnaleźli się wzrokiem i teraz… Teraz też na siebie patrzyli. Dominik nie miał wątpliwości, że wszystkie jego emocje są widoczne na pierwszy rzut oka. Sebastian mógł podziwiać, jak na jego twarzy maluje się cała gama uczuć, ale on sam nie pokazał po sobie nic. Absolutnie nic.
I chyba to dobiło Dominika. Żadnego żalu, żadnego niemego „przepraszam” czy nawet zniecierpliwionego „podaj wreszcie tę piłkę”. Tylko ta kamienna twarz, z której tak niewiele razy udało mu się cokolwiek wyczytać.
Upuścił piłkę. Nawet nie rzucił nią mocno i buntowniczo o parkiet. Nie miał na to siły. Wypuścił ją spomiędzy palców, a ta powoli potoczyła się w stronę Sebastiana.
– Wracam do domu… – wydusił cicho, gdy mijał zdezorientowanego trenera.
Nie czekał na nic ani nikogo. Zgarnął swoją butelkę wody i pękniętą gumkę, bo okazało się, że leżała tuż obok, a następnie wyszedł z sali. Trener najwidoczniej wznowił ćwiczenie, bo zaraz ponownie dało się słyszeć dochodzące z boiska piski butów ślizgających się po parkiecie oraz głośne kroki.
– Rosołowski, czekaj! – rozbrzmiało za nim.
Zatrzymał się. Wolałby udać, że nie słyszał trenera, pójść dalej, a na następnym treningu zgrywać głupiego, ale nie mógł. Obiecał Hani, że będzie rozmawiać z ludźmi, gdy napotka jakiś problem. Nie musiał sam inicjować rozmów, ale Hania wielokrotnie prosiła go, żeby nie odpychał od siebie ludzi, którzy chcieli z nim coś wyjaśnić. A on, niestety, się na to zgodził i teraz musiał wracać.
– Byłem przygotowany, ta gumka pękła, jak próbowałem związać włosy. Pan sam widział, że ją trzymałem… – wytłumaczył najpierw, mając nadzieję, że nie zezłości Dębickiego bardziej. Normalnie byłoby mu obojętne, czy Dębicki będzie na niego wkurzony, ale teraz nie miał siły na kłótnie. Chciał stąd iść, wrócić do domu, paść na łóżko, a potem się obudzić, bo to musiał być po prostu bardzo podły koszmar.
Trener westchnął i potarł twarz ręką.
– Nie chodzi tylko o gumkę. Spóźniłeś się i widać, że nie grasz jak zwykle. Co się dzieje? – Brzmiał poważnie, ale znacznie spokojniej i łagodniej niż do tej pory.
– To nie mój dzień…
– Na pewno?
– No raczej pan widział, jaka dzisiaj jest porażka. – Wywrócił oczami. Jakby Dębicki sam nie mógł tego stwierdzić po tym, co zobaczył na sali. A był to obraz co najmniej żałosny…
– Widziałem. – Pokiwał głową. Przypatrzył się Dominikowi i zapytał: – Nie jest ci słabo? Trafisz do domu?
– Dam radę.
– To… dobrze. Zbieraj siły, jutro ma być lepiej. Nie było cię przed rozgrzewką, kiedy mówiłem, że najbliższe treningi będą ważne. Niedługo zaczynają się rozgrywki, wiesz o tym.
Dominik przytaknął, chociaż nie wydawało mu się, żeby jutro faktycznie miało być lepiej. Nie był gotowy na widzenie Sebastiana, a co dopiero na grę z nim. Ściskało go w środku na myśl o tym, że wróci na boisko i chłopak też tam będzie. I pomyśleć, że kiedyś cieszył się na samo wspomnienie o nim i nie mógł doczekać się spotkania.
– To… – Trener podrapał się po karku, jakby nie do końca wiedział, co powiedzieć. – To dobrze – powtórzył. – Nie jesteś złym graczem. Potrzebujemy cię, jeśli mamy walczyć o tytuł mistrza Polski w zawodach juniorów.
Dominik kiwnął głową. Chciał pozostać na tym jakże zaszczytnym poziomie „niebycia złym graczem”, ale obecność Sebastiana nie napawała go optymizmem ani nie dodawała mu motywacji do działania.
– Trenerze… – zaczął, chcąc powiedzieć, że wcale nie jest pozytywnie nastawiony do tych zawodów.
– Nic nie kombinuj – przerwał mu Dębicki. – Mamy rozgrywki, później mecze rewanżowe, ćwierćfinały, półfinały i zanim się obejrzysz, będziemy w finałach, a potem już tylko świętowanie zwycięstwa – przedstawił swoją wizję.
– To chyba nie jest takie proste.
– Z takim poziomem jak dzisiaj na pewno nie – zgodził się z nim, a Dominik zacisnął usta. Lepiej dla niego, jeśli powstrzyma się od odpowiedzi.
Jeszcze kilka godzin wcześniej nie przypuszczałby, że będzie tak wycieńczony po pierwszym dniu lekcji, a okazało się, że wystarczyła jedna znajoma twarz, żeby wyparowała z niego cała energia. Nie chciał zostawać na treningu, ale jednocześnie nie miał siły iść do domu. Każdy inny człowiek poszedłby na autobus, tylko że Dominik bardzo nie lubił się z transportem publicznym. Właściwie nie lubił się z żadnymi pojazdami, jedynie w razie najwyższej konieczności siadał na przednim siedzeniu w aucie ciotki Klary, ale zawsze szybko tego żałował. I chyba tylko myśl, że nie ma lepszego wyboru, przekonała go do powolnego człapania do domu.
Zawsze było w nim duszno i zimno, bo Dominik łudził się, że otworzenie wszystkich okien pomoże pozbyć się ciężkiego powietrza, którym nie dało się oddychać. Ale przynajmniej dzięki temu przyjemnie było szczelnie zawijać się w kocyk, więc Hania była zachwycona. Zawsze też twierdziła, że w jego domu wcale nie jest duszno, tylko on nie odróżnia zapachów. Stała po stronie cioci Klary. Razem próbowały go przekonać, że świeczki i kadzidełka mieszające się z zapachem gotowanego obiadu tworzą najpiękniejszy aromat na świecie.
Dominik nie dość, że nie rozumiał ich filozofii, to w dodatku nie łapał, jakim cudem ciocia jeszcze nieumyślnie nie wywołała pożaru. Za każdym razem, gdy krzywił się z powodu pachnącego dymu, przez myśl przechodziło mu, jak wiele świeczek i kadzidełek ciocia zapala w tym domu i jak wiele z nich gaśnie samoistnie, bo Klara na pewno nie pamięta o zgaszeniu wszystkich.
Dzisiaj też zaczęło się już od wejścia. Dominik ledwo otworzył drzwi, a wraz z ciepłem otulającym jego twarz poczuł dziwną mieszankę różnych aromatów. Tego dnia, po raz pierwszy od roku, czyli odkąd zamieszkał u cioci Klary, nie otworzył okien. Nie miał na to siły. Zdjął trampki w przedpokoju, przeszedł do salonu i padł na kanapę. Wcisnął twarz w pluszowego tygrysa, który zastępował ozdobne poduszki i którego Klara z pewnością kupiła, żeby pogodzić się z brakiem żywego tygrysa w domu… albo jakiegokolwiek innego zwierzaka, do którego adoptowania bezskutecznie próbowała przekonać Dominika.
Ciocia wyszła z kuchni.
– Skarbie, wszystko w porządku? – zapytała, zauważywszy, że Dominik nie zachował się jak zazwyczaj po wejściu do domu.
– Żyję.
– W takim razie wstawaj, bo właśnie ugotowałam makaron. – Sięgnęła po garnek i zaczęła wylewać z niego wodę do zlewu. – Podałbyś talerze?
Dominik wstał ociężale i pomógł cioci. Niedługo później siedzieli przy stole, jedząc spaghetti. W sumie to Klara jadła, a Dominik próbował, ale dzisiaj nawet makaron był przeciwko niemu i gdy tylko chłopak zawijał go na widelec, ten zaraz ześlizgiwał się i wracał na talerz.
– Więc co takiego się dzisiaj działo, że żyjesz? – zagadnęła ciocia.
Dominik spojrzał na nią lekko zaskoczony, jakby wcześniej naprawdę wierzył, że jego odpowiedź będzie wystarczająca i zakończy temat, a nie sprawi, że Klara zmartwi się bardziej.
– Widzę twoją aurę, skarbie. No, może nie aurę – poprawiła się – bo tego jeszcze nie umiem, ale widzę, że coś jest nie tak. Nie trzeba do tego detektywa. Więc?
– Po prostu… – Westchnął ciężko i odłożył widelec na talerz. Poddał się w walce z makaronem. – Zmęczenie.
– Po pierwszym dniu?
– Pamiętasz, jak przed przyjazdem do ciebie jeszcze myślałem, czy nie zostać w domu z rodzicami… – Zmarszczył brwi, nie podobały mu się słowa, które wybrał. Nie potrzebował zwierzać się cioci ze swoich dawnych uczuć, nie były aktualne i chyba nie czuł się komfortowo z myślą o tym, jak mogłyby rzutować na jego najbliższe dni. – Ze względu na chłopaka?
– Pamiętam. – Kiwnęła głową. – Jak on miał… Krystian?
– Sebastian – poprawił ją i skrzywił się odruchowo. To imię na jego języku wydawało się dziwne, obce, mimo że kiedyś wymawiał je często. Aż do teraz nie miał żadnego powodu, żeby to robić, odzwyczaił się. – To nieistotne. Chodzi o to, że teraz uczy się w mojej szkole i na dodatek mamy razem trenować, a to bardzo dezorientujące.
Ciocia Klara siedziała chwilę w ciszy, uważnie przyglądając się Dominikowi. Wreszcie wzięła trochę głębszy oddech, bo właśnie w tym momencie zrozumiała, że to nie będzie zwykła rozmowa o jednym z wielu gorszych dni w życiu. Nie pamiętała szczegółów całej sytuacji z Sebastianem, ale miała ogólny pogląd na wszystko. Mogło być… emocjonalnie, ale z tego, co widziała, Dominik trzymał się na razie całkiem dobrze.
– I jak się teraz czujesz?
– Normalnie…? – powiedział, ale sam nie miał pojęcia, czy „normalnie, jak na co dzień”, czy „normalnie jak na sytuację, w której dowiaduję się, że mam trenować z eks”. – To jest dziwne.
– I trudne? – podsunęła, na co Dominik przytaknął.
– Trochę. Nie wiem, czego się spodziewać. I… O nie, najgorzej. – Przetarł twarz dłońmi. – Gdy Hania się dowie, zmusi mnie, żebym z nim porozmawiał. Nie wiem, czy jestem gotowy.
– Wierzę, skonfrontowanie się z przeszłością zawsze jest w jakiś sposób wymagające.
– Brzmi podniośle. To na pewno bardziej codzienna sytuacja – próbował przekonać nie tylko ciocię, ale i samego siebie. – Ale w takich momentach zaczynam żałować, że obiecałem Hani, że nie będę uciekać od rozmów.
– Nie. – Machnęła ręką. – Rozmowa to dobra rzecz, warto wszystko sobie wyjaśnić.
Dominik raczej w to nie wierzył. Nie potrzebował znać tłumaczeń drugiej strony, to i tak były tylko wymówki. A rzekome wyjaśnienie nigdy nie wpływało na rzeczywistość. To była zwykła wymiana zdań, po której każda ze stron wracała do robienia dokładnie tego samego co przedtem. Nic się nie zmieniało, nawet jeśli Hania i ciocia były przekonane, że to działa inaczej.