- W empik go
Bojomir, czyli zaprowadzenie chrześcijaństwa w Łużycach: powieść dla ludu polskiego i doroślejszej młodzieży - ebook
Bojomir, czyli zaprowadzenie chrześcijaństwa w Łużycach: powieść dla ludu polskiego i doroślejszej młodzieży - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 350 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było to już przy schyłku wieczora, kiedy w pewnym lesie zasiadło kilku dziarskich łużyckich mężów naokół ogniska, zajadając pieczoną dziczyznę i pijąc miód czerwony. Były to krzepkie… silne postacie, zahartowane na wszelkie trudy i niewygody. U boku każdego wisiał miecz krzywy, a na ramieniu widać było łuk i kołczan z strzałami. Mianowicie jeden rycerz, młodzieńczej postaci, zwracał na się powszechną uwagę. Był to Bojomir, syn księcia, dzierżącego okoliczne włości. Odznaczył on się zaszczytnie na polowaniu, a nawet jednemu z towarzyszy, napadniętemu od niedźwiedzia, życie uratował, To też nieustannie brzmiały okrzyki radosne i niejeden róg miodu spełniono na cześć dzielnego młodzieńca, który w końcu znudzony ustawicznemi pochwałami, uchwycił za łuk i dzidę i puścił się w drogę do ojcowskiego zamku.
Młody ten książę pojął za małżonkę Dobrosławę, córkę Jasława, najpotężniejszego księcia w serbskich Łużycach, który na zamku w Kopienicach miał swą stolicę. Obecnie Bojomir bawił w odwiedzinach u sędziwego ojca, a żona jego została u Jasława, przy którym mieszkali. Rozmyślając o drogiej małżonce, postępował zwolna dobrze mu znaną droga, gdy nagle usłyszał jakiś szelest między poblizkiemi jodłami. Bojomir mimowolnie wspomniał na odwieczne walki, jakie lud jego wiódł z niemieckim szczepem Sasów, którzy mieczem i ogniem chcieli to słowiańskie plemię Serbów-Łużyczan zmusić do przyjęcia chrześciaństwa. Serbowie bowiem jeszcze wtedy nie wierzyli w prawdziwego Boga, ale kłaniali się bałwanom. Chcieli ich więc nawrócić Niemcy, ale na nieszczęście z przyjęciem chrześciaństwa zaprowadzali niewolę, więc słowiańskie te plemiona nad Łabą (Elbą) nie chciały się wyrzec czci bogów. Już potoki krwi się wylały w tym celu, aby zdobyć główną świątynię pogańską w Braniborzu, a jeszcze potęga słowiańska nie została przełamaną, ani też Niemcy od zaczepnej walki nie odstąpili. Zdobyli prawda nieraz Germanowie*) Branibórz, a wtedy zaraz zamieniali pogańską bóżnicę na kościół Chrystusów, ale skoro Łużyczanie odebrali napowrót Branibórz, wtedy stawiali w świątyni posągi swych bogów, bijąc im pokłony i składając ofiary.
Myślał zatem Bojomir o tych ustawicznych -
*) Germanowie znaczy tyle co: Niemcy.
walkach, które się toczyły; a że tylko tyle wiedział o wierze chrześciańskiej, ile mu pogańscy powiedzieli kapłani i ile sam sądził o niej, widząc jak krwią i mieczem zaprowadzili Niemcy tę wiarę, więc też goryczą, wstrętem, a nawet nienawiścią przepełniony był cały dla wyznawców tej wiary.
– Jakże chciwym niewoli i krwi rozlewu był zapewne założyciel chrześciaństwa – pomyślał Bojomir – kiedy wyznawcy tej wiary mieczem i ogniem chcą nas nawrócić, a raczej pod tym pozorem chcą nas wytępić, albo w niewolników zamienić. Ale wy bogowie mego ludu jeszcze jesteście potężni i za waszą sprawą zwyciężymy naszych wrogów, którzy pragną waszej i naszej zguby.
Tak w myślach pogrążony stąpał zwolna Bojomir, aż zaszedł do parowu, na którego dole huczał bystry i rwiący potok. Tu i owdzie sterczały strome skały, a choć nie był ów parów zbyt szerokim, jednak nader niebezpiecznym byłby skok z jednego brzegu na drugi.
I stanął nad owym parowem Bojomir, gdy wtem usłyszy raz wtóry jakiś szelest na przeciwnej stronie. Natychmiast ujął za łuk i nałożył strzałę. Nie był to przecież wilk ani niedźwiedź, jak początkowo sądził Bojomir, ale kapłan chrześciański, który zwolna postępował ścieżką ponad parowem.
– Wężu fałszywy – mruknął Bojomir – poznawszy po ubiorze chrześciański ego opowiadacza wiary. Zaraz też wypuścił strzałę, która ugodziła w bok sługę Bożego. Ten wydawszy słaby okrzyk, zatoczył się i upadł na ziemię.
– W przepaść z tobą – wrzasnął Bojomir – i natychmiast przeskoczył na brzeg przeciwny.
Zapewne, czytelniku odrazę czujesz dla Bojomira, że tak był okrutnym dla tego kapłana. Ale nie zapomnij, że Bojomir nie znał wcale nauki Chrystusowej; jemu zdawało się, że to tysiąc razy gorsza wiara od pogańskiej. A sądził tak, bo nikt go nie objaśnił, a na nieszczęście ówcześni niemieccy wojownicy nadużywali nieraz religii Chrystusowej, bo wiara nasza każe nam kochać naszych bliźnich, a nie mieczem, nie ogniem ich ścigać, jak to Germanowie nieraz czynili. Wszakżeż sam Chrystus i apostołowie modlili się za nieprzyjaciół i nigdy im nic złego nie czynili. Więc też nie dziw, że Serbowie łużyccy nienawiścią byli napełnieni dla tej nowej wiary. Nie potępiajmy zatem Bojomira, bo wnet przekonamy się, jak gorliwym stał się wyznawcą wiary chrześciańskiej, gdy ją poznał należycie.
Ale wróćmy do owego parowu. Udał się Bojomirowi skok niebezpieczny, ale oto kamień pod jego nogami zaczął się zwolna poruszać, a Bojomir był w niebezpieczeństwie zwalenia się w przepaść, w skutek czego byłby niechybnie życie utracił. Chwycił się on prawda poblizkiej skały, ale na krótki tylko czas uchronił się od grożącego niebezpieczeństwa, bo skała, której się chwycił, była nader stromą i śliską. Chwil tylko kilka, a Bojomir byłby stoczył się w przepaść, gdzie ciało jego byłoby się poszarpało o ostre skał szczyty.
– Tak karze Pan swe nieprzyjacioły – zawołał kapłan, na którego licu było widać gniew i boleść. Leżał on przy tym kamieniu, i tylko pchnąć potrzebował, a kamień ów z Bojomirem runąłby w przepaść. I już podnosił kapłan nogę, aby popchnąć kamień, ale na krótko tylko gniew go opanował, bo oto stanął mu przed oczyma obraz boskiego Zbawiciela, który na krzyżu przybity i srogo dręczony, jeszcze się modlił za nieprzyjaciół, mówiąc, że oni nie wiedzą, co czynią. Tak i kapłan ów chrześciański tą boską myślą Zbawiciela natchniony, aby miłować nieprzyjacioł i dobrze im czynić, już nie zguby, ale ocalenia Bojomira pragnął. Zebrał tedy ostatek sił i odwiązawszy powróz, który biodra jego otaczał, rzucił jeden koniec nieprzyjacielowi, a drugi sam mocno uchwycił, oparłszy się o drzewo jodłowe. Bojomir nie dowierzał jeszcze kapłanowi, więc choć jedną ręką uchwycił za powróz, drugą jednakże trzymał się jeszcze skały.
– Spiesz się – zawołał kapłan – i ratuj się, gdyż moje siły słabną.
Bojomir dobył sił ostatnich, chcąc rozpaczliwym podskokiem bez pomocy powroza się ocalić, ale próżne było jego wysilenie. Nie mając zatem innego wyboru, schwycił za powróz, a kapłanowi udało się wyciągnąć go z parowu. Lecz wytężenie to sił odebrało mu przytomność, o ile że był rannym, padł więc zemdlony na ziemię.
Bojomir z dzidą w ręku zbliżył się do rannego kapłana, który bez znaku życia, krwią oblany, na ziemi spoczywał. Zwykle Bojomir niedługo namyślał się, co miał czynić, teraz jednakże nie wiedział, co miał począć. Pragnąc dobra i wolności swego ludu, nienawidził z całej siły chrześcian, gdyż uważał ich wytępienie za szczęście dla rodaków. I bogi mściwe żądały zagłady chrześcian, a mianowicie kapłanów. Ale ten kapłan, który blady i bezsilny spoczywał z zamkniętemi oczyma na ziemi, ocalił życie Bojomirowi, choć go tenże zranił strzałą. To postępowanie kapłana wzbudziło w Bojomirze najszlachetniejsze uczucia.
– Nie – pomyślał – to nie sposób, aby ten człowiek był chrześcianinem, może jaka pomyłka zachodzi, gdyż chrześcianin tegoby nie uczynił. – Uchylił Bojomir wierzchniej szaty kapłana, ale oto ujrzał krzyż czarny, który dłoń kapłana krwią zbroczona, mocno trzymała. Bojomir zadrżał i wydał okrzyk przestrachu, przekonał się bowiem, że człowiek ten w rzeczy samej był chrześcianinem. A wtem zaszumiały drzewa, niby to rozkaz od bogów, aby się dłużej nie wzdrygał dopełnić krwawego czynu I już wzniósł dzidę, lecz jednak nie miał dość siły, aby przebić pierś kapłana. Stanął, jak oniemiały, a pierś jego poruszała się mocno. Na koniec odrzucił dzidę na bok, a wzniosłszy ręce ku niebiosom zawołał:
– Święte bogi, miejcie litość nade mną i powiedzcie mi, co mam czynić. – Serce jego biło mocno, a różne myśli krzyżowały się w jego głowie. Nakoniec postanowił dać pokój kapłanowi, gdyż sądził, że i tak odebrawszy śmiertelną ranę, umrze niedługo.
Taki zamiar powziąwszy, udał się pospiesznym krokiem do domu. Ale dziwny niepokój opanował jego serce. Wyrzucał sobie, czemu nie odebrał życia kapłanowi, aby ukrócić jego mękę, albo czemu mu nie dał pomocy. Wrócił się tedy znowu w to miejsce, gdzie spoczywał ranny kapłan. Zbliżając się, usłyszał następujące słowa:
– Zbawicielu! przebacz mu, jakoś przebaczył zabójcom swoim; on nie wie, co czyni.
– Na bogi – zawołał Bojomir – chrześcianinie, twoje czyny sprawiają, że nie wiem co sądzić o waszej wierze, i ledwie już wiem, co jest dobre, a co złe.
– Tylko ten, kto naśladuje naszego Zbawiciela, wie co jest dobre, a co złe – jęknął z cicha kapłan.
– O, wasz Zbawiciel – rzekł Bojomir – który wam kazał nas wytępiać lub w niewolników zamieniać, ten nie przebaczał zapewne mordercom.
– Czynił to – odrzekł kapłan – gdyż nigdy nie kazał uczniom, aby pogan zabijali.
Idźcie i nauczajcie, to były słowa boskiego Zbawiciela. O wielki Boże! dla czegoż Twoje słowa nie są wypełniane i zrozumiane. Schowaj miecz w pochwę, rzekłeś Zbawicielu, gdy jeden z Twych uczniów chciał stanąć w Twej obronie.
– A czyż na waszych wojennych chorągwiach nie masz znaku krzyża? – zapytał Bojomir.
– Ach, niestety tak jest; ale wierzaj mi, tego nie kazał nasz Zbawiciel.
Bojomir uklęknął i wyciągnął kapłanowi strzałę z rany, a potem zawołał radosnym głosem:
– Ty nie umrzesz chrześcianinie z powodu tej rany.
– Niech się dzieje wola Boża – rzekł kapłan – z radością umrę, jeźli taka wola mego Zbawiciela. Jemu jestem oddany ciałem i duszą na wieki.
Bojomir powstał i naszukał mchu, liści i łyka z młodych drzew, i tem opatrzył ranę kapłana, mówiąc:
– W blizkości znajduje się chata, którą sam zbudowałem i gdzie niejednę noc spędziłem, gdy mnie ciemność na polowaniu zaskoczyła. Nikt nie wie o tej chacie, która się wznosi w gęstwinie, więc tam będziesz tak długo bezpiecznym, dopóki się twa rana nie zagoi, a potem dam ci mego rumaka, abyś mógł wrócić do ojczystej ziemi.
To rzekłszy, upadł na kolana i zawołał:
– Bogi mego ludu, przebaczcie mi, jeźli zgrzeszyłem.
Bojomir obawiał się gniewu bogów, gdyż jak my lękamy się za grzechy kary Boga, tak i poganie mieli obawę przed swemi bogami. Potem zaprowadził kapłana do poblizkiej chaty, gdzie mu przyrządził wygodne z mchu i liści posłanie.II. Ojciec i syn.
Nikt się nie domyślał, że Bojomir w chatce leśnej przechowywał chrześciańskiego kapłana, z którym codzień kilka godzin spędzał na rozmowach o wierze chrześciańskiej.
Gdy już Bojomir poznał główne zasady chrześciaństwa, wtedy chciał także swego ojca Dragosława nawrócić. Jakoż prosił go razu pewnego, aby z nim szedł do lasu, gdyżby chciał z nim o ważnych rzeczach pomówić. Niedaleko za zamkiem znajdowały się kamienne siedzenia, na których zasiedli.
– Mój synu! – rzekł ojciec, mąż silnej budowy ciała z siwą brodą – spostrzegam już od niejakiego czasu, że coś taisz w sercu. Postradałeś dawną wesołość, chodzisz w myślach pogrążony, a nieraz lica twe zapłoną takim ogniem, jakbyś spoglądał w świętym gaju na potężne bogi. Ale, jak słyszę, niewiele się troszczysz o bogów, gdyż od nowiu księżyca nie składałeś im jeszcze objaty.
– O ojcze – odparł na to syn – posłuchaj tylko, co mi w ostatnim przydarzyło się czasie. Niedawno wracając z polowania, raniłem strzałą z łuku pewnego człowieka. Parów oddzielał mnie od niego, który przeskoczyłem, ale w tej chwili począł się kamień, na którym stałem, poruszać, a wtedy widziałem śmierć pewną przed memi oczyma. Wówczas ów ranny jęcząc, przyczołgał się i podawszy mi powróz, uratował mi życie.
– Na nieśmiertelne bogi! –zawołał ojciec – był to szlachetny nieprzyjaciel, żyjeż on jeszcze?
– Wprzódy opowiem ci ojcze co innego – odpowiedział syn. – Lecz cóż to? – dodał nagle blady i niespokojny – jakieś groźne uczucie mnie przebiega, jakoby w tej godzinie życiu memu zagrażało niebezpieczeństwo. O gdyby ta godzina jak najprędzej przeminęła!
– Co to ma znaczyć – rzecze zadziwiony Dragosław – czy Czernybóg zesłał na cię mściwe duchy, aby cię dręczyły? Jeżeli tak, to spiesz do świętego gaju, i objatą kój gniew potężnego boga. Albo miałżeby jaki nieprzyjaciel godzić na twe życie – dodał, dobywając krótkiego, ostrego miecza, i wodząc wzrok bystry naokół – wtedy ja ci będę obroną w obecnej godzinie. Lecz wypowiedz pierwej, co ci cięży na sercu, a Białybóg niech w twoje serce wleje słodki pokój.
– Kiedy tak! – zaczął Bojomir – jeżeli ty ojcze chcesz być moim obrońcą, wtedy serce moje znowu się odwagą napełnia. A teraz słuchaj, co ci opowiem. Za dawnych czasów żył dobry, bogobojny człowiek, jakiego jeszcze na ziemi nie było. I tu począł Bojomir rozwijać obraz życia, czynów i cierpień Chrystusa, nie wymieniając jego nazwy.
Dragosław słuchał uważnie, a coraz to więcej wywierało nań wpływu opowiadanie Bojomirowe. Słysząc o ciężkich cierpieniach, o krwawym pocie Chrystusa w ogrójcu, tak się rozczulił Dragosław, że łzy mu w oczach stanęły. Przy opisaniu zdrady Judasza zgrzytnął zębami, a gdy Bojomir dalej opowiadał o Piotrze, który dobytym mieczem uderzył na Malchusa, wtedy książę ów pełen radości zawołał:
– O gdybym był z tobą, waleczny Piotrze, tobyśmy tego dobrego człowieka obronili.
Bojomir zaczął dalej opowiadać:
– Przecież nie chciał ten mąż prawy, aby jego nieprzyjaciołom co złego czyniono. Uleczył więc zranionemu słudze ucho, a do Piotra rzekł te wielkie słowa pokoju: Schowaj miecz w pochwę.
Dragosław złożył ręce, jakby do modlitwy, a Bojomir ognistemi słowy i przy stósownych poruszeniach ciała opowiadał dalej o cierpieniach naszego Zbawiciela. Gdy przyszło do opowiadania c Piłacie, który rozkazał Chrystusowi cierniową koronę na skronie włożyć i ukazać ludowi, mówiąc: Patrzcie, oto człowiek! wtedy ojciec, zalawszy się rzewnemi łzami, zawołał: O bogi! to był człowiek, jakiego trudno znaleźć na tej ziemi.
Młody książę opowiadał dalej o cierpieniach Zbawiciela, o ukrzyżowaniu, trosce o matkę, o modlitwie za nieprzyjaciół, a nareszcie zakończył opowiadanie temi słowy:
– O ojcze! nakoniec zwisła temu świętemu, sprawiedliwemu człowiekowi głowa na piersi, a wkrótce żyć przestał. Wtedy dzień zamienił się w noc, ziemia zadrżała na widok popełnionej przez ludzi zbrodni, a umarli z grobów powstawali-
Dragosław, wzruszony do najwyższego stopnia, zawołał:
– Bojomirze! rzeknij, sen-li to czy jawa? Takie niesłychane rzeczy dziad się miały, a ja nic o nich dotąd nie wiem.
– Ojcze! – rzecze syn – ja miłuję z całego serca tego prawego, dobrego człowieka; czy gniewasz się z powodu tego na mnie?
Odpowiedział ojciec:
– Jak mógłbym to uczynić, kiedy i ja kocham tego świętego męża. Ale czemuż nie wyjawiasz mi jego imienia, jako też tego człowieka, który ci życie uratował?
– Dowiesz się ojcze. Ów człowiek, który moją strzałą zraniony padł na ziemię, a następnie ocalił mi życie, jest chrześciańskim kapłanem.
Dragosław, jakby piorunem rażony, kilka kroków w tył się cofnął, usłyszawszy te słowa. A Bojomir mówił dalej:
– Tak ojcze, a i ja jestem chrześcianinem, oczekując z utęsknieniem tej chwili, kiedy woda chrztu św. uczyni mnie członkiem kościoła Chrystusowego.
Dragosław wydał okrzyk przestrachu i drżał na całem ciele, a oczy jego szybko jak błyskawice biegały.
– Tyś chrześcianinem – zawołał – zdrajco! więc śmierć tobie.
I pochwycił jedną ręką syna za szatę, a drugą dobył miecza, chcąc go przebić.
– Ojcze – rzekł Bojomir – przecież przyrzekłeś być moim obrońcą w obecnej godzinie.
– Synowi memu przyrzekłem, lecz ty nie jesteś mym synem. Nie, to jest czystem niepodobieństwem, abyś ty był moim synem, to chyba zły duch wziął na się postać mego syna, aby mię zwodzić. Ha! zły duchu, będę z tobą walczył. Dobądź miecza i gotuj się do walki, a wy bogi mojej ojczystej ziemi bądźcie mi ku pomocy.
– Nie jestem złym duchem – odpowiedział Bojomir – ale synem twoim, który cię zawsze serdecznie miłował, a szczególnie od tego czasu, kiedy poznał Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata, bo tak się nazywa ten, który umarł na krzyżu, i o którym sam powiedziałeś ojcze, że go miłujesz. O ojcze! jaki nieprawdziwy obraz o Jezusie Chrystusie dają nam nasi kapłani.
Dragosław spuścił miecz ku ziemi i pełen zdumienia spoglądał na syna, który tak dalej mówił:
– Zdaje mi się, jakby mi łuska z oczu spadła, odkąd poznałem Zbawiciela świata, a i ty, drogi ojcze, to samo powiesz, skoro poznasz kapłana chrześciańskiego, i dowiesz się, w jakie] ciemności chowają nas nasi kapłani. Chodź więc, ojcze, ze mną do chatki, gdzie przebywa ów kapłań, abyś go poznał.
Nic nie mówiąc, udał się Dragosław za synem do chatki, gdzie się ukrywał Wojciech, kapłan chrześciański, imiennik wielkiego, świętego biskupa, który nawracał Czechów i Polaków, aż nakoniec poniósł śmierć męczeńską w Prusiech.
Wojciech, dowiedziawszy się, co zaszło, padł na kolana i podziękował Bogu za oświecenie serca Dragosława, a następnie wymownemi słowy wyjaśniał ojcu i synowi zasady nauki Chrystusa. Słowa jego padły na urodzajną ziemię i wydały owoc stokrotny.
Niemało się ucieszył Dragosław, dowiedziawszy się, że kapłan Wojciech nie był Niemcem, ale Słowianinem, który pragnął n wrócić swoich braci. Wojciech zaręczył także, że z przyjęciem chrześciaństwa nie utracą Łużyczanie wolności, owszem tym więcej ją utwierdzą. Utraty wolności najbardziej się obawiały słowiańskie ludy, graniczące z Niemcami, dla tego też opierały się przyjęciu chrześciaństwa, bo Niemcy, zaprowadzając chrześciaństwo, zamieniali często Słowian w niewolników.