Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bojomir, czyli zaprowadzenie chrześcijaństwa w Łużycach: powieść dla ludu polskiego i doroślejszej młodzieży - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bojomir, czyli zaprowadzenie chrześcijaństwa w Łużycach: powieść dla ludu polskiego i doroślejszej młodzieży - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 350 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. Mi­łuj­cie nie­przy­ja­ciół.

Było to już przy schył­ku wie­czo­ra, kie­dy w pew­nym le­sie za­sia­dło kil­ku dziar­skich łu­życ­kich mę­żów na­okół ogni­ska, za­ja­da­jąc pie­czo­ną dzi­czy­znę i pi­jąc miód czer­wo­ny. Były to krzep­kie… sil­ne po­sta­cie, za­har­to­wa­ne na wszel­kie tru­dy i nie­wy­go­dy. U boku każ­de­go wi­siał miecz krzy­wy, a na ra­mie­niu wi­dać było łuk i koł­czan z strza­ła­mi. Mia­no­wi­cie je­den ry­cerz, mło­dzień­czej po­sta­ci, zwra­cał na się po­wszech­ną uwa­gę. Był to Bo­jo­mir, syn księ­cia, dzier­żą­ce­go oko­licz­ne wło­ści. Od­zna­czył on się za­szczyt­nie na po­lo­wa­niu, a na­wet jed­ne­mu z to­wa­rzy­szy, na­pad­nię­te­mu od niedź­wie­dzia, ży­cie ura­to­wał, To też nie­ustan­nie brzmia­ły okrzy­ki ra­do­sne i nie­je­den róg mio­du speł­nio­no na cześć dziel­ne­go mło­dzień­ca, któ­ry w koń­cu znu­dzo­ny usta­wicz­ne­mi po­chwa­ła­mi, uchwy­cił za łuk i dzi­dę i pu­ścił się w dro­gę do oj­cow­skie­go zam­ku.

Mło­dy ten ksią­żę po­jął za mał­żon­kę Do­bro­sła­wę, cór­kę Ja­sła­wa, naj­po­tęż­niej­sze­go księ­cia w serb­skich Łu­ży­cach, któ­ry na zam­ku w Ko­pie­ni­cach miał swą sto­li­cę. Obec­nie Bo­jo­mir ba­wił w od­wie­dzi­nach u sę­dzi­we­go ojca, a żona jego zo­sta­ła u Ja­sła­wa, przy któ­rym miesz­ka­li. Roz­my­śla­jąc o dro­giej mał­żon­ce, po­stę­po­wał zwol­na do­brze mu zna­ną dro­ga, gdy na­gle usły­szał ja­kiś sze­lest mię­dzy po­bliz­kie­mi jo­dła­mi. Bo­jo­mir mi­mo­wol­nie wspo­mniał na od­wiecz­ne wal­ki, ja­kie lud jego wiódł z nie­miec­kim szcze­pem Sa­sów, któ­rzy mie­czem i ogniem chcie­li to sło­wiań­skie ple­mię Ser­bów-Łu­ży­czan zmu­sić do przy­ję­cia chrze­ściań­stwa. Ser­bo­wie bo­wiem jesz­cze wte­dy nie wie­rzy­li w praw­dzi­we­go Boga, ale kła­nia­li się bał­wa­nom. Chcie­li ich więc na­wró­cić Niem­cy, ale na nie­szczę­ście z przy­ję­ciem chrze­ściań­stwa za­pro­wa­dza­li nie­wo­lę, więc sło­wiań­skie te ple­mio­na nad Łabą (Elbą) nie chcia­ły się wy­rzec czci bo­gów. Już po­to­ki krwi się wy­la­ły w tym celu, aby zdo­być głów­ną świą­ty­nię po­gań­ską w Bra­ni­bo­rzu, a jesz­cze po­tę­ga sło­wiań­ska nie zo­sta­ła prze­ła­ma­ną, ani też Niem­cy od za­czep­nej wal­ki nie od­stą­pi­li. Zdo­by­li praw­da nie­raz Ger­ma­no­wie*) Bra­ni­bórz, a wte­dy za­raz za­mie­nia­li po­gań­ską bóż­ni­cę na ko­ściół Chry­stu­sów, ale sko­ro Łu­ży­cza­nie ode­bra­li na­po­wrót Bra­ni­bórz, wte­dy sta­wia­li w świą­ty­ni po­są­gi swych bo­gów, bi­jąc im po­kło­ny i skła­da­jąc ofia­ry.

My­ślał za­tem Bo­jo­mir o tych usta­wicz­nych -

*) Ger­ma­no­wie zna­czy tyle co: Niem­cy.

wal­kach, któ­re się to­czy­ły; a że tyl­ko tyle wie­dział o wie­rze chrze­ściań­skiej, ile mu po­gań­scy po­wie­dzie­li ka­pła­ni i ile sam są­dził o niej, wi­dząc jak krwią i mie­czem za­pro­wa­dzi­li Niem­cy tę wia­rę, więc też go­ry­czą, wstrę­tem, a na­wet nie­na­wi­ścią prze­peł­nio­ny był cały dla wy­znaw­ców tej wia­ry.

– Jak­że chci­wym nie­wo­li i krwi roz­le­wu był za­pew­ne za­ło­ży­ciel chrze­ściań­stwa – po­my­ślał Bo­jo­mir – kie­dy wy­znaw­cy tej wia­ry mie­czem i ogniem chcą nas na­wró­cić, a ra­czej pod tym po­zo­rem chcą nas wy­tę­pić, albo w nie­wol­ni­ków za­mie­nić. Ale wy bo­go­wie mego ludu jesz­cze je­ste­ście po­tęż­ni i za wa­szą spra­wą zwy­cię­ży­my na­szych wro­gów, któ­rzy pra­gną wa­szej i na­szej zgu­by.

Tak w my­ślach po­grą­żo­ny stą­pał zwol­na Bo­jo­mir, aż za­szedł do pa­ro­wu, na któ­re­go dole hu­czał by­stry i rwią­cy po­tok. Tu i owdzie ster­cza­ły stro­me ska­ły, a choć nie był ów pa­rów zbyt sze­ro­kim, jed­nak na­der nie­bez­piecz­nym był­by skok z jed­ne­go brze­gu na dru­gi.

I sta­nął nad owym pa­ro­wem Bo­jo­mir, gdy wtem usły­szy raz wtó­ry ja­kiś sze­lest na prze­ciw­nej stro­nie. Na­tych­miast ujął za łuk i na­ło­żył strza­łę. Nie był to prze­cież wilk ani niedź­wiedź, jak po­cząt­ko­wo są­dził Bo­jo­mir, ale ka­płan chrze­ściań­ski, któ­ry zwol­na po­stę­po­wał ścież­ką po­nad pa­ro­wem.

– Wężu fał­szy­wy – mruk­nął Bo­jo­mir – po­znaw­szy po ubio­rze chrze­ściań­ski ego opo­wia­da­cza wia­ry. Za­raz też wy­pu­ścił strza­łę, któ­ra ugo­dzi­ła w bok słu­gę Bo­że­go. Ten wy­daw­szy sła­by okrzyk, za­to­czył się i upadł na zie­mię.

– W prze­paść z tobą – wrza­snął Bo­jo­mir – i na­tych­miast prze­sko­czył na brzeg prze­ciw­ny.

Za­pew­ne, czy­tel­ni­ku od­ra­zę czu­jesz dla Bo­jo­mi­ra, że tak był okrut­nym dla tego ka­pła­na. Ale nie za­po­mnij, że Bo­jo­mir nie znał wca­le na­uki Chry­stu­so­wej; jemu zda­wa­ło się, że to ty­siąc razy gor­sza wia­ra od po­gań­skiej. A są­dził tak, bo nikt go nie ob­ja­śnił, a na nie­szczę­ście ów­cze­śni nie­miec­cy wo­jow­ni­cy nad­uży­wa­li nie­raz re­li­gii Chry­stu­so­wej, bo wia­ra na­sza każe nam ko­chać na­szych bliź­nich, a nie mie­czem, nie ogniem ich ści­gać, jak to Ger­ma­no­wie nie­raz czy­ni­li. Wszak­żeż sam Chry­stus i apo­sto­ło­wie mo­dli­li się za nie­przy­ja­ciół i nig­dy im nic złe­go nie czy­ni­li. Więc też nie dziw, że Ser­bo­wie łu­życ­cy nie­na­wi­ścią byli na­peł­nie­ni dla tej no­wej wia­ry. Nie po­tę­piaj­my za­tem Bo­jo­mi­ra, bo wnet prze­ko­na­my się, jak gor­li­wym stał się wy­znaw­cą wia­ry chrze­ściań­skiej, gdy ją po­znał na­le­ży­cie.

Ale wróć­my do owe­go pa­ro­wu. Udał się Bo­jo­mi­ro­wi skok nie­bez­piecz­ny, ale oto ka­mień pod jego no­ga­mi za­czął się zwol­na po­ru­szać, a Bo­jo­mir był w nie­bez­pie­czeń­stwie zwa­le­nia się w prze­paść, w sku­tek cze­go był­by nie­chyb­nie ży­cie utra­cił. Chwy­cił się on praw­da po­bliz­kiej ska­ły, ale na krót­ki tyl­ko czas uchro­nił się od gro­żą­ce­go nie­bez­pie­czeń­stwa, bo ska­ła, któ­rej się chwy­cił, była na­der stro­mą i śli­ską. Chwil tyl­ko kil­ka, a Bo­jo­mir był­by sto­czył się w prze­paść, gdzie cia­ło jego by­ło­by się po­szar­pa­ło o ostre skał szczy­ty.

– Tak ka­rze Pan swe nie­przy­ja­cio­ły – za­wo­łał ka­płan, na któ­re­go licu było wi­dać gniew i bo­leść. Le­żał on przy tym ka­mie­niu, i tyl­ko pchnąć po­trze­bo­wał, a ka­mień ów z Bo­jo­mi­rem ru­nął­by w prze­paść. I już pod­no­sił ka­płan nogę, aby po­pchnąć ka­mień, ale na krót­ko tyl­ko gniew go opa­no­wał, bo oto sta­nął mu przed oczy­ma ob­raz bo­skie­go Zba­wi­cie­la, któ­ry na krzy­żu przy­bi­ty i sro­go drę­czo­ny, jesz­cze się mo­dlił za nie­przy­ja­ciół, mó­wiąc, że oni nie wie­dzą, co czy­nią. Tak i ka­płan ów chrze­ściań­ski tą bo­ską my­ślą Zba­wi­cie­la na­tchnio­ny, aby mi­ło­wać nie­przy­ja­cioł i do­brze im czy­nić, już nie zgu­by, ale oca­le­nia Bo­jo­mi­ra pra­gnął. Ze­brał tedy osta­tek sił i od­wią­zaw­szy po­wróz, któ­ry bio­dra jego ota­czał, rzu­cił je­den ko­niec nie­przy­ja­cie­lo­wi, a dru­gi sam moc­no uchwy­cił, oparł­szy się o drze­wo jo­dło­we. Bo­jo­mir nie do­wie­rzał jesz­cze ka­pła­no­wi, więc choć jed­ną ręką uchwy­cił za po­wróz, dru­gą jed­nak­że trzy­mał się jesz­cze ska­ły.

– Spiesz się – za­wo­łał ka­płan – i ra­tuj się, gdyż moje siły słab­ną.

Bo­jo­mir do­był sił ostat­nich, chcąc roz­pacz­li­wym pod­sko­kiem bez po­mo­cy po­wro­za się oca­lić, ale próż­ne było jego wy­si­le­nie. Nie ma­jąc za­tem in­ne­go wy­bo­ru, schwy­cił za po­wróz, a ka­pła­no­wi uda­ło się wy­cią­gnąć go z pa­ro­wu. Lecz wy­tę­że­nie to sił ode­bra­ło mu przy­tom­ność, o ile że był ran­nym, padł więc ze­mdlo­ny na zie­mię.

Bo­jo­mir z dzi­dą w ręku zbli­żył się do ran­ne­go ka­pła­na, któ­ry bez zna­ku ży­cia, krwią ob­la­ny, na zie­mi spo­czy­wał. Zwy­kle Bo­jo­mir nie­dłu­go na­my­ślał się, co miał czy­nić, te­raz jed­nak­że nie wie­dział, co miał po­cząć. Pra­gnąc do­bra i wol­no­ści swe­go ludu, nie­na­wi­dził z ca­łej siły chrze­ścian, gdyż uwa­żał ich wy­tę­pie­nie za szczę­ście dla ro­da­ków. I bogi mści­we żą­da­ły za­gła­dy chrze­ścian, a mia­no­wi­cie ka­pła­nów. Ale ten ka­płan, któ­ry bla­dy i bez­sil­ny spo­czy­wał z za­mknię­te­mi oczy­ma na zie­mi, oca­lił ży­cie Bo­jo­mi­ro­wi, choć go ten­że zra­nił strza­łą. To po­stę­po­wa­nie ka­pła­na wzbu­dzi­ło w Bo­jo­mi­rze naj­szla­chet­niej­sze uczu­cia.

– Nie – po­my­ślał – to nie spo­sób, aby ten czło­wiek był chrze­ścia­ni­nem, może jaka po­mył­ka za­cho­dzi, gdyż chrze­ścia­nin te­go­by nie uczy­nił. – Uchy­lił Bo­jo­mir wierzch­niej sza­ty ka­pła­na, ale oto uj­rzał krzyż czar­ny, któ­ry dłoń ka­pła­na krwią zbro­czo­na, moc­no trzy­ma­ła. Bo­jo­mir za­drżał i wy­dał okrzyk prze­stra­chu, prze­ko­nał się bo­wiem, że czło­wiek ten w rze­czy sa­mej był chrze­ścia­ni­nem. A wtem za­szu­mia­ły drze­wa, niby to roz­kaz od bo­gów, aby się dłu­żej nie wzdry­gał do­peł­nić krwa­we­go czy­nu I już wzniósł dzi­dę, lecz jed­nak nie miał dość siły, aby prze­bić pierś ka­pła­na. Sta­nął, jak onie­mia­ły, a pierś jego po­ru­sza­ła się moc­no. Na ko­niec od­rzu­cił dzi­dę na bok, a wznio­sł­szy ręce ku nie­bio­som za­wo­łał:

– Świę­te bogi, miej­cie li­tość nade mną i po­wiedz­cie mi, co mam czy­nić. – Ser­ce jego biło moc­no, a róż­ne my­śli krzy­żo­wa­ły się w jego gło­wie. Na­ko­niec po­sta­no­wił dać po­kój ka­pła­no­wi, gdyż są­dził, że i tak ode­braw­szy śmier­tel­ną ranę, umrze nie­dłu­go.

Taki za­miar po­wziąw­szy, udał się po­spiesz­nym kro­kiem do domu. Ale dziw­ny nie­po­kój opa­no­wał jego ser­ce. Wy­rzu­cał so­bie, cze­mu nie ode­brał ży­cia ka­pła­no­wi, aby ukró­cić jego mękę, albo cze­mu mu nie dał po­mo­cy. Wró­cił się tedy zno­wu w to miej­sce, gdzie spo­czy­wał ran­ny ka­płan. Zbli­ża­jąc się, usły­szał na­stę­pu­ją­ce sło­wa:

– Zba­wi­cie­lu! prze­bacz mu, ja­koś prze­ba­czył za­bój­com swo­im; on nie wie, co czy­ni.

– Na bogi – za­wo­łał Bo­jo­mir – chrze­ścia­ni­nie, two­je czy­ny spra­wia­ją, że nie wiem co są­dzić o wa­szej wie­rze, i le­d­wie już wiem, co jest do­bre, a co złe.

– Tyl­ko ten, kto na­śla­du­je na­sze­go Zba­wi­cie­la, wie co jest do­bre, a co złe – jęk­nął z ci­cha ka­płan.

– O, wasz Zba­wi­ciel – rzekł Bo­jo­mir – któ­ry wam ka­zał nas wy­tę­piać lub w nie­wol­ni­ków za­mie­niać, ten nie prze­ba­czał za­pew­ne mor­der­com.

– Czy­nił to – od­rzekł ka­płan – gdyż nig­dy nie ka­zał uczniom, aby po­gan za­bi­ja­li.

Idź­cie i na­uczaj­cie, to były sło­wa bo­skie­go Zba­wi­cie­la. O wiel­ki Boże! dla cze­goż Two­je sło­wa nie są wy­peł­nia­ne i zro­zu­mia­ne. Scho­waj miecz w po­chwę, rze­kłeś Zba­wi­cie­lu, gdy je­den z Twych uczniów chciał sta­nąć w Twej obro­nie.

– A czyż na wa­szych wo­jen­nych cho­rą­gwiach nie masz zna­ku krzy­ża? – za­py­tał Bo­jo­mir.

– Ach, nie­ste­ty tak jest; ale wie­rzaj mi, tego nie ka­zał nasz Zba­wi­ciel.

Bo­jo­mir uklęk­nął i wy­cią­gnął ka­pła­no­wi strza­łę z rany, a po­tem za­wo­łał ra­do­snym gło­sem:

– Ty nie umrzesz chrze­ścia­ni­nie z po­wo­du tej rany.

– Niech się dzie­je wola Boża – rzekł ka­płan – z ra­do­ścią umrę, jeź­li taka wola mego Zba­wi­cie­la. Jemu je­stem od­da­ny cia­łem i du­szą na wie­ki.

Bo­jo­mir po­wstał i na­szu­kał mchu, li­ści i łyka z mło­dych drzew, i tem opa­trzył ranę ka­pła­na, mó­wiąc:

– W bliz­ko­ści znaj­du­je się cha­ta, któ­rą sam zbu­do­wa­łem i gdzie nie­jed­nę noc spę­dzi­łem, gdy mnie ciem­ność na po­lo­wa­niu za­sko­czy­ła. Nikt nie wie o tej cha­cie, któ­ra się wzno­si w gę­stwi­nie, więc tam bę­dziesz tak dłu­go bez­piecz­nym, do­pó­ki się twa rana nie za­goi, a po­tem dam ci mego ru­ma­ka, abyś mógł wró­cić do oj­czy­stej zie­mi.

To rze­kł­szy, upadł na ko­la­na i za­wo­łał:

– Bogi mego ludu, prze­bacz­cie mi, jeź­li zgrze­szy­łem.

Bo­jo­mir oba­wiał się gnie­wu bo­gów, gdyż jak my lę­ka­my się za grze­chy kary Boga, tak i po­ga­nie mie­li oba­wę przed swe­mi bo­ga­mi. Po­tem za­pro­wa­dził ka­pła­na do po­bliz­kiej cha­ty, gdzie mu przy­rzą­dził wy­god­ne z mchu i li­ści po­sła­nie.II. Oj­ciec i syn.

Nikt się nie do­my­ślał, że Bo­jo­mir w chat­ce le­śnej prze­cho­wy­wał chrze­ściań­skie­go ka­pła­na, z któ­rym co­dzień kil­ka go­dzin spę­dzał na roz­mo­wach o wie­rze chrze­ściań­skiej.

Gdy już Bo­jo­mir po­znał głów­ne za­sa­dy chrze­ściań­stwa, wte­dy chciał tak­że swe­go ojca Dra­go­sła­wa na­wró­cić. Ja­koż pro­sił go razu pew­ne­go, aby z nim szedł do lasu, gdyż­by chciał z nim o waż­nych rze­czach po­mó­wić. Nie­da­le­ko za zam­kiem znaj­do­wa­ły się ka­mien­ne sie­dze­nia, na któ­rych za­sie­dli.

– Mój synu! – rzekł oj­ciec, mąż sil­nej bu­do­wy cia­ła z siwą bro­dą – spo­strze­gam już od nie­ja­kie­go cza­su, że coś ta­isz w ser­cu. Po­stra­da­łeś daw­ną we­so­łość, cho­dzisz w my­ślach po­grą­żo­ny, a nie­raz lica twe za­pło­ną ta­kim ogniem, jak­byś spo­glą­dał w świę­tym gaju na po­tęż­ne bogi. Ale, jak sły­szę, nie­wie­le się trosz­czysz o bo­gów, gdyż od no­wiu księ­ży­ca nie skła­da­łeś im jesz­cze ob­ja­ty.

– O oj­cze – od­parł na to syn – po­słu­chaj tyl­ko, co mi w ostat­nim przy­da­rzy­ło się cza­sie. Nie­daw­no wra­ca­jąc z po­lo­wa­nia, ra­ni­łem strza­łą z łuku pew­ne­go czło­wie­ka. Pa­rów od­dzie­lał mnie od nie­go, któ­ry prze­sko­czy­łem, ale w tej chwi­li po­czął się ka­mień, na któ­rym sta­łem, po­ru­szać, a wte­dy wi­dzia­łem śmierć pew­ną przed memi oczy­ma. Wów­czas ów ran­ny ję­cząc, przy­czoł­gał się i po­daw­szy mi po­wróz, ura­to­wał mi ży­cie.

– Na nie­śmier­tel­ne bogi! –za­wo­łał oj­ciec – był to szla­chet­ny nie­przy­ja­ciel, ży­jeż on jesz­cze?

– Wprzó­dy opo­wiem ci oj­cze co in­ne­go – od­po­wie­dział syn. – Lecz cóż to? – do­dał na­gle bla­dy i nie­spo­koj­ny – ja­kieś groź­ne uczu­cie mnie prze­bie­ga, ja­ko­by w tej go­dzi­nie ży­ciu memu za­gra­ża­ło nie­bez­pie­czeń­stwo. O gdy­by ta go­dzi­na jak naj­prę­dzej prze­mi­nę­ła!

– Co to ma zna­czyć – rze­cze za­dzi­wio­ny Dra­go­sław – czy Czer­ny­bóg ze­słał na cię mści­we du­chy, aby cię drę­czy­ły? Je­że­li tak, to spiesz do świę­te­go gaju, i ob­ja­tą kój gniew po­tęż­ne­go boga. Albo miał­że­by jaki nie­przy­ja­ciel go­dzić na twe ży­cie – do­dał, do­by­wa­jąc krót­kie­go, ostre­go mie­cza, i wo­dząc wzrok by­stry na­okół – wte­dy ja ci będę obro­ną w obec­nej go­dzi­nie. Lecz wy­po­wiedz pier­wej, co ci cię­ży na ser­cu, a Bia­ły­bóg niech w two­je ser­ce wle­je słod­ki po­kój.

– Kie­dy tak! – za­czął Bo­jo­mir – je­że­li ty oj­cze chcesz być moim obroń­cą, wte­dy ser­ce moje zno­wu się od­wa­gą na­peł­nia. A te­raz słu­chaj, co ci opo­wiem. Za daw­nych cza­sów żył do­bry, bo­go­boj­ny czło­wiek, ja­kie­go jesz­cze na zie­mi nie było. I tu po­czął Bo­jo­mir roz­wi­jać ob­raz ży­cia, czy­nów i cier­pień Chry­stu­sa, nie wy­mie­nia­jąc jego na­zwy.

Dra­go­sław słu­chał uważ­nie, a co­raz to wię­cej wy­wie­ra­ło nań wpły­wu opo­wia­da­nie Bo­jo­mi­ro­we. Sły­sząc o cięż­kich cier­pie­niach, o krwa­wym po­cie Chry­stu­sa w ogrój­cu, tak się roz­czu­lił Dra­go­sław, że łzy mu w oczach sta­nę­ły. Przy opi­sa­niu zdra­dy Ju­da­sza zgrzyt­nął zę­ba­mi, a gdy Bo­jo­mir da­lej opo­wia­dał o Pio­trze, któ­ry do­by­tym mie­czem ude­rzył na Mal­chu­sa, wte­dy ksią­żę ów pe­łen ra­do­ści za­wo­łał:

– O gdy­bym był z tobą, wa­lecz­ny Pio­trze, to­by­śmy tego do­bre­go czło­wie­ka obro­ni­li.

Bo­jo­mir za­czął da­lej opo­wia­dać:

– Prze­cież nie chciał ten mąż pra­wy, aby jego nie­przy­ja­cio­łom co złe­go czy­nio­no. Ule­czył więc zra­nio­ne­mu słu­dze ucho, a do Pio­tra rzekł te wiel­kie sło­wa po­ko­ju: Scho­waj miecz w po­chwę.

Dra­go­sław zło­żył ręce, jak­by do mo­dli­twy, a Bo­jo­mir ogni­ste­mi sło­wy i przy stó­sow­nych po­ru­sze­niach cia­ła opo­wia­dał da­lej o cier­pie­niach na­sze­go Zba­wi­cie­la. Gdy przy­szło do opo­wia­da­nia c Pi­ła­cie, któ­ry roz­ka­zał Chry­stu­so­wi cier­nio­wą ko­ro­nę na skro­nie wło­żyć i uka­zać lu­do­wi, mó­wiąc: Pa­trz­cie, oto czło­wiek! wte­dy oj­ciec, za­law­szy się rzew­ne­mi łza­mi, za­wo­łał: O bogi! to był czło­wiek, ja­kie­go trud­no zna­leźć na tej zie­mi.

Mło­dy ksią­żę opo­wia­dał da­lej o cier­pie­niach Zba­wi­cie­la, o ukrzy­żo­wa­niu, tro­sce o mat­kę, o mo­dli­twie za nie­przy­ja­ciół, a na­resz­cie za­koń­czył opo­wia­da­nie temi sło­wy:

– O oj­cze! na­ko­niec zwi­sła temu świę­te­mu, spra­wie­dli­we­mu czło­wie­ko­wi gło­wa na pier­si, a wkrót­ce żyć prze­stał. Wte­dy dzień za­mie­nił się w noc, zie­mia za­drża­ła na wi­dok po­peł­nio­nej przez lu­dzi zbrod­ni, a umar­li z gro­bów po­wsta­wa­li-

Dra­go­sław, wzru­szo­ny do naj­wyż­sze­go stop­nia, za­wo­łał:

– Bo­jo­mi­rze! rzek­nij, sen-li to czy jawa? Ta­kie nie­sły­cha­ne rze­czy dziad się mia­ły, a ja nic o nich do­tąd nie wiem.

– Oj­cze! – rze­cze syn – ja mi­łu­ję z ca­łe­go ser­ca tego pra­we­go, do­bre­go czło­wie­ka; czy gnie­wasz się z po­wo­du tego na mnie?

Od­po­wie­dział oj­ciec:

– Jak mógł­bym to uczy­nić, kie­dy i ja ko­cham tego świę­te­go męża. Ale cze­muż nie wy­ja­wiasz mi jego imie­nia, jako też tego czło­wie­ka, któ­ry ci ży­cie ura­to­wał?

– Do­wiesz się oj­cze. Ów czło­wiek, któ­ry moją strza­łą zra­nio­ny padł na zie­mię, a na­stęp­nie oca­lił mi ży­cie, jest chrze­ściań­skim ka­pła­nem.

Dra­go­sław, jak­by pio­ru­nem ra­żo­ny, kil­ka kro­ków w tył się cof­nął, usły­szaw­szy te sło­wa. A Bo­jo­mir mó­wił da­lej:

– Tak oj­cze, a i ja je­stem chrze­ścia­ni­nem, ocze­ku­jąc z utę­sk­nie­niem tej chwi­li, kie­dy woda chrztu św. uczy­ni mnie człon­kiem ko­ścio­ła Chry­stu­so­we­go.

Dra­go­sław wy­dał okrzyk prze­stra­chu i drżał na ca­łem cie­le, a oczy jego szyb­ko jak bły­ska­wi­ce bie­ga­ły.

– Tyś chrze­ścia­ni­nem – za­wo­łał – zdraj­co! więc śmierć to­bie.

I po­chwy­cił jed­ną ręką syna za sza­tę, a dru­gą do­był mie­cza, chcąc go prze­bić.

– Oj­cze – rzekł Bo­jo­mir – prze­cież przy­rze­kłeś być moim obroń­cą w obec­nej go­dzi­nie.

– Sy­no­wi memu przy­rze­kłem, lecz ty nie je­steś mym sy­nem. Nie, to jest czy­stem nie­po­do­bień­stwem, abyś ty był moim sy­nem, to chy­ba zły duch wziął na się po­stać mego syna, aby mię zwo­dzić. Ha! zły du­chu, będę z tobą wal­czył. Do­bądź mie­cza i go­tuj się do wal­ki, a wy bogi mo­jej oj­czy­stej zie­mi bądź­cie mi ku po­mo­cy.

– Nie je­stem złym du­chem – od­po­wie­dział Bo­jo­mir – ale sy­nem two­im, któ­ry cię za­wsze ser­decz­nie mi­ło­wał, a szcze­gól­nie od tego cza­su, kie­dy po­znał Je­zu­sa Chry­stu­sa, Zba­wi­cie­la świa­ta, bo tak się na­zy­wa ten, któ­ry umarł na krzy­żu, i o któ­rym sam po­wie­dzia­łeś oj­cze, że go mi­łu­jesz. O oj­cze! jaki nie­praw­dzi­wy ob­raz o Je­zu­sie Chry­stu­sie dają nam nasi ka­pła­ni.

Dra­go­sław spu­ścił miecz ku zie­mi i pe­łen zdu­mie­nia spo­glą­dał na syna, któ­ry tak da­lej mó­wił:

– Zda­je mi się, jak­by mi łu­ska z oczu spa­dła, od­kąd po­zna­łem Zba­wi­cie­la świa­ta, a i ty, dro­gi oj­cze, to samo po­wiesz, sko­ro po­znasz ka­pła­na chrze­ściań­skie­go, i do­wiesz się, w ja­kie] ciem­no­ści cho­wa­ją nas nasi ka­pła­ni. Chodź więc, oj­cze, ze mną do chat­ki, gdzie prze­by­wa ów ka­płań, abyś go po­znał.

Nic nie mó­wiąc, udał się Dra­go­sław za sy­nem do chat­ki, gdzie się ukry­wał Woj­ciech, ka­płan chrze­ściań­ski, imien­nik wiel­kie­go, świę­te­go bi­sku­pa, któ­ry na­wra­cał Cze­chów i Po­la­ków, aż na­ko­niec po­niósł śmierć mę­czeń­ską w Pru­siech.

Woj­ciech, do­wie­dziaw­szy się, co za­szło, padł na ko­la­na i po­dzię­ko­wał Bogu za oświe­ce­nie ser­ca Dra­go­sła­wa, a na­stęp­nie wy­mow­ne­mi sło­wy wy­ja­śniał ojcu i sy­no­wi za­sa­dy na­uki Chry­stu­sa. Sło­wa jego pa­dły na uro­dzaj­ną zie­mię i wy­da­ły owoc sto­krot­ny.

Nie­ma­ło się ucie­szył Dra­go­sław, do­wie­dziaw­szy się, że ka­płan Woj­ciech nie był Niem­cem, ale Sło­wia­ni­nem, któ­ry pra­gnął n wró­cić swo­ich bra­ci. Woj­ciech za­rę­czył tak­że, że z przy­ję­ciem chrze­ściań­stwa nie utra­cą Łu­ży­cza­nie wol­no­ści, owszem tym wię­cej ją utwier­dzą. Utra­ty wol­no­ści naj­bar­dziej się oba­wia­ły sło­wiań­skie ludy, gra­ni­czą­ce z Niem­ca­mi, dla tego też opie­ra­ły się przy­ję­ciu chrze­ściań­stwa, bo Niem­cy, za­pro­wa­dza­jąc chrze­ściań­stwo, za­mie­nia­li czę­sto Sło­wian w nie­wol­ni­ków.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: