Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ból za ból. Zemsta. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,90

Ból za ból. Zemsta. Tom 1 - ebook

Mary, Kat i Lillia – trzy dziewczyny, które połączyła chęć zemsty.

Wyspa Jar jest pełna uroczych sklepików dla turystów, przepięknych plaż i bajecznych domów. Jest to też miejsce, gdzie mieszkają trzy dziewczyny, które planują zemstę. Kat ma dość bycia nękaną przez swoją byłą przyjaciółkę. Lillia musi chronić swoją młodszą siostrę. Mary nie może poradzić sobie z wydarzeniami z przeszłości.

Każda z nich ma swoje powody. Żadna nie może sama działać bez bycia podejrzaną. Ale razem… wszystko jest możliwe.

Ale gdy ich plan zaczyna się spełniać, rzeczywistość okazuje się bardziej złożona, niż się wydawało. Kto jest bardziej bezmyślny, okrutny i niewrażliwy?

Ból za ból, pierwszy tom serii Zemsta to must read tego lata. Bohaterki poruszą wasze serca, a fabuła sprawi, że spadniecie z krzesła i nie będziecie mogli się doczekać drugiego tomu!

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-495-5
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KRÓLOWA BALU: Zareen Jaffery

KRÓL BALU: Justin Chanda

PRZEWODNICZĄCA KLASY: Carolyn Reidy

WICEPRZEWODNICZĄCY: Jon Anderson

CELUJĄCA UCZENNICA: Anne Zafian

PRZEWODNICZĄCA STOWARZYSZENIA NARODOWEGO HONORU: Julia Maguire

NAJBARDZIEJ SZCZERY DO BÓLU: Paul Crichton

KLUB GLEE: Lydia Finn, Nicole Russo

KAPITANKA SKŁADU MOTYWACYJNEGO: Chrissy Noh

WSPÓŁPRZEWODNICZĄCE KOMITETU BALOWEGO: Elke Villa, Michelle Fadlalla

REDAKTORKA NACZELNA KRONIKI LICEUM WYSPY JAR: Lucille Rettino

FOTOGRAFKA KLASOWA: Anna Wolf

DUSZA ARTYSTYCZNA: Lucy Cummins

PRZEWODNICZĄCA KOMITETU KRONIKI: Vanessa Carson

REDAKTORKA MAGAZYNU LITERACKIEGO: Katrina GrooverPoranna mgła pomalowała wszystko na biało. Przywodzi mi to na myśl jeden z moich snów, w którym jestem uwięziona, zawieszona w chmurze i nie mogę się z niej wydostać ani obudzić.

Wtedy rozbrzmiewa syrena, róg mgłowy, mgła przerzedza się w pojedyncze strzępy, a moim oczom ukazuje się wyspa Jar rozciągnięta wzdłuż horyzontu, zupełnie jak na jednym z obrazów cioci Bette.

I właśnie w tym momencie dociera do mnie, że to zrobiłam. Naprawdę wróciłam.

Jeden z pracowników obsługi promu mocuje statek do doku grubą liną. Inny obniża mostek. Głos kapitana wybrzmiewa z głośników: „Dzień dobry wszystkim pasażerom. Witam na wyspie Jar. Proszę się upewnić, że zabrali państwo ze sobą swoje rzeczy”.

Prawie zapomniałam, jak tu pięknie. Słońce wzniosło się ponad taflę wody i rzuca teraz na wszystko dookoła żółtawą poświatę. Moje rozmazane odbicie w oknie wpatruje się we mnie – jasne oczy, rozchylone usta, włosy rozczesane wiatrem. Nie jestem tą samą osobą, którą byłam, opuszczając to miejsce w siódmej klasie. Jestem starsza, wiadomo, ale to nie wszystko. Zmieniłam się. Kiedy teraz na siebie patrzę, widzę kogoś silnego. Może nawet ładnego.

Ciekawe, czy mnie pozna. Jakaś część mnie ma nadzieję, że nie. Ale inna, ta, która zostawiła swoją rodzinę, by tu przybyć, liczy, że jednak tak. Musi. W innym wypadku jaki jest sens?

Słyszę warkot samochodów przygotowujących się do opuszczenia pokładu promu. Na brzegu jest ich jeszcze więcej, czekają w długim sznurze, który sięga wjazdu na parking, aż będą mogły wjechać na prom i wrócić na stały ląd. Został jeszcze tydzień wakacji.

Odchodzę od okna, wygładzam letnią sukienkę z kory i wracam do swojego miejsca po rzeczy. Siedzenie obok mojego jest puste. Sięgam pod nie ręką, próbując wymacać to, co na pewno się tam znajduje. Jego inicjały. RT. Pamiętam dzień, w którym wyrył je scyzorykiem, bo po prostu miał na to ochotę.

Zastanawiam się, czy na wyspie dużo się pozmieniało. Czy w Milky Morning nadal mają najlepsze babeczki jagodowe? Czy w kinie na Main Street wciąż są te same, chropowate fotele obite zielonym aksamitem? Do jakich rozmiarów rozrósł się krzew bzu w naszym ogrodzie?

To dziwne czuć się tu turystką, bo Zane’owie mieszkali na wyspie Jar w zasadzie od zawsze. Mój praprapradziadek zaprojektował i wybudował bibliotekę. Jedna z ciotek mojej mamy była pierwszą kobietą wybraną na radną Middlebury. Nasza rodzinna działka znajduje się w samym środku cmentarza, w centrum wyspy, a niektóre kamienie nagrobne są tak stare i tak mocno porośnięte mchem, że nie widać nawet, kogo pod nimi pochowano.

Na wyspę Jar składają się cztery małe miasteczka. Thomastown, Middlebury, skąd pochodzę, White Haven oraz Canobie Bluffs. Każde z nich ma swoje gimnazjum, z których wszyscy idą do liceum Jar. Podczas lata populacja rośnie do kilku tysięcy wczasowiczów. Ale tylko około tysiąca osób mieszka tu przez cały rok.

Moja mama zawsze mówi, że wyspa Jar się nie zmienia. Jest samowystarczalnym światem samym w sobie. Jest w niej coś, co pozwala ludziom udawać, że Ziemia przestała się obracać. Według mnie ma to swój urok, dlatego ludzie chcą spędzać tu wakacje. I dlatego też uparciuchy godzą się na wszelkie niedogodności wynikające z mieszkania tu okrągły rok, jak kiedyś moja rodzina.

Ludziom podoba się to, że nie ma tu ani jednego sklepu z sieciówki, galerii handlowej czy restauracji fast food. Tata powtarza, że jest jakieś dwieście osobnych praw i rozporządzeń, które zabraniają ich budowania. Zamiast tego ludzie kupują spożywkę na miejscowych targach, realizują recepty w aptekach wielobranżowych, zaopatrują się w książki w niezależnych księgarniach.

Co jeszcze czyni wyspę Jar wyjątkową, to fakt, że to _prawdziwa_ wyspa. Nie ma mostów ani tunelów łączących ją ze stałym lądem. Poza jednym pasmem lotniska, z którego korzystają tylko bogacze z prywatnymi samolotami, wszyscy i wszystko dociera tu i wydostaje się stąd tym promem.

Biorę swoje walizki i schodzę na wyspę wraz z innymi pasażerami. Dok prowadzi prosto do centrum powitalnego. Na przodzie stoi stary autobus szkolny z lat czterdziestych z namalowanym napisem „WYCIECZKI PO WYSPIE JAR”; akurat go myją. Dalej ciągnie się Main Street – zaciszny ciąg sklepów z pamiątkami i barami mlecznymi. Nad tym wszystkim góruje wielkie wzgórze Middlebury. Chwilę zajmuje mi znalezienie go, muszę osłonić oczy przed słońcem, ale w końcu wychwytuję pochylony czerwony dach swojego starego domu na samym szczycie.

Moja mama dorastała w tym domu razem z ciocią Bette. Sypialnię miałam właśnie po cioci, z jej okna rozciąga się widok na morze. Ciekawe, czy akurat tam śpi teraz ciocia Bette, kiedy znowu tu mieszka.

Jestem jej jedyną siostrzenicą; ciocia Bette nie ma własnych pociech. Nigdy nie potrafiła zachować się w towarzystwie dzieci, więc traktowała mnie jak dorosłą. Podobało mi się to, czułam się tak dojrzale. Kiedy pytała mnie o swoje obrazy – co czuję, patrząc na nie – naprawdę słuchała mnie i tego, co mam do powiedzenia. Ale nigdy nie była ciocią, która układała ze mną puzzle na podłodze albo piekła ciasteczka. I nie potrzebowałam tego. Miałam już mamę i tatę, którzy dbali o te sprawy.

Wydaje mi się, że mieszkanie z ciocią teraz, kiedy jestem starsza, będzie świetnym doświadczeniem. Rodzice mają tendencję do niańczenia mnie. Idealny przykład: moja godzina policyjna to nadal dwudziesta druga, mimo że mam już siedemnaście lat. Chyba po wszystkim, co się wydarzyło, ma to sens, że są nadopiekuńczy.

Spacer do domu zajmuje mi dłużej, niż pamiętam, może dlatego, że spowalniają mnie walizki. Kilka razy wystawiam kciuk, żeby zatrzymać któreś z wtaczających się do góry aut. Niektórzy miejscowi jeżdżą po wyspie autostopem. Jest to powszechnie akceptowalny sposób na pomoc sąsiedzką. Mnie nigdy na to nie pozwalano, ale po raz pierwszy nie wisi nade mną mama ani tata. Nikt się nie zatrzymuje, szkoda, ale jak nie dziś, to może jutro. Mam niewyczerpane pokłady czasu, żeby jeździć autostopem lub robić cokolwiek, na co będę miała ochotę.

Nieświadomie mijam swój podjazd i muszę się cofnąć. Krzaki dość mocno się rozrosły i są bardzo bujne, nie widać przez nie domu z ulicy. Nie dziwi mnie to. Ogród był konikiem mamy, nie cioci.

Przeciągam bagaż kilka ostatnich metrów i wbijam wzrok w dom. To trzypiętrowy budynek z czasów kolonialnych pokryty szarym cedrowym gontem, po obu stronach okien przymocowane są białe okiennice, a kamienny murek okala całe podwórko. Stare jasnobrązowe volvo cioci Bette stoi na podjeździe, okrywa je kołderka z malutkich fioletowych kwiatków.

Krzak bzu. Jest wyższy, niż zakładałam. I chociaż sporo kwiatów pospadało, gałęzie nadal uginają się pod ciężarem miliona pozostałych. Biorę najgłębszy wdech, na jaki mnie stać.

Jak dobrze być w domu.Znowu ta pora roku, końcówka sierpnia, tydzień do rozpoczęcia szkoły. Plaża jest dość zatłoczona, ale nie jest to na pewno tłum na miarę czwartego lipca. Leżę na dużym kocu z Rennie i Aleksem. Reeve i PJ rzucają frisbee, a Ashlin i Derek pływają w oceanie. To nasza ekipa. Tak było od pierwszej klasy. Trudno uwierzyć, że jesteśmy już w ostatniej klasie liceum.

Słońce świeci intensywnie, czuję, jak moja opalenizna robi się bardziej złocista z każdą sekundą. Zakopuję się w piasku ciut głębiej, próbując się umościć. Uwielbiam słońce. Obok mnie Alex nakłada więcej kremu z filtrem na ramiona.

– Matko, Alex – komentuje Rennie, podnosząc wzrok znad czasopisma. – Musisz przynosić swój własny krem. Zużyłeś pół mojej butelki. Następnym razem po prostu pozwolę ci spalić się żywcem.

– Żartujesz sobie? – odparowuje Alex. – Zabrałaś to z mojej budki plażowej. Wesprzyj mnie, Lil.

Opieram się na łokciach i podciągam.

– Ominąłeś fragment ramienia. Daj, odwróć się.

Kucam za nim i zaczynam wcierać resztę kremu w jego skórę.

Alex odwraca się i pyta:

– Lillia, jakich użyłaś perfum?

Śmieję się.

– A co? Chcesz pożyczyć? – Uwielbiam droczyć się z Aleksem Lindem. Z nim to jest takie proste.

On też się śmieje.

– Nie. Po prostu jestem ciekaw.

– To tajemnica – stwierdzam, klepiąc go po plecach.

Ważne, by dziewczyna miała swój charakterystyczny zapach. Zapach, po którym każdy ją pozna i odwróci się, by spojrzeć, kiedy idzie szkolnym korytarzem. Niczym odruch Pawłowa lub coś w tym rodzaju. Za każdym razem, gdy czują te perfumy, pomyślą o tobie. Cukier palony i dzwoneczek to właśnie zapach Lillii.

Z powrotem kładę się na kocu, tym razem w pozycji na brzuchu.

– Chce mi się pić – obwieszczam. – Podasz mi colę, Lindy?

Alex pochyla się i grzebie w przenośnej lodówce.

– Została tylko woda i piwo.

Marszczę brwi i spoglądam na Reeve’a. W jednej dłoni trzyma frisbee, a w drugiej moją colę.

– Reeve! – wykrzykuję. – To było moje!

– Wybacz – odpowiada, ale wcale nie brzmi, jakby było mu przykro. Odrzuca frisbee po idealnym łuku. Dysk ląduje przy jakichś uroczych dziewczynach siedzących na leżakach. Dokładnie tam, gdzie chciał, żeby wylądował, jak śmiem sądzić.

Przenoszę wzrok na Rennie, która ma teraz zwężone oczy.

Alex wstaje i otrzepuje szorty.

– Pójdę po colę dla ciebie.

– Nie musisz – mówię. Ale oczywiście wcale nie mam tego na myśli. Naprawdę jestem spragniona.

– Jeszcze za mną zatęsknisz, kiedy nie będzie mnie obok, żeby biegać dla ciebie po picie – rzuca, wyszczerzony.

Alex, Reeve i PJ wyruszają jutro na ocean, żeby połowić ryby. Nie będzie ich cały tydzień. Chłopacy są zawsze w pobliżu; widzimy ich prawie codziennie. Dziwnie będzie skończyć lato bez nich.

Pokazuję mu język.

– Ani trochę nie będę za tobą tęsknić!

Alex podbiega do Reeve’a, po czym obaj udają się do stoiska z hot dogami nieopodal.

– Dzięki, Lindy! – wołam za nimi. Jest dla mnie taki dobry.

Spoglądam z powrotem na Rennie, która ma na twarzy zawadiacki uśmieszek.

– Ten chłopak zrobi dla ciebie wszystko, Lil.

– Daj spokój.

– Uważasz, że Lindy jest słodki? Tak czy nie? Tylko szczerze.

Nawet nie muszę się nad tym zastanawiać.

– Tak, oczywiście, że jest słodki. Ale nie dla mnie. – Rennie ubzdurała sobie, że Alex i ja powinniśmy być parą, a z kolei ona spiknie się z Reeve’em i dzięki temu będziemy mogli chodzić na podwójne randki i jeździć na wspólne weekendowe wycieczki. Jakby moi rodzice mieli mnie puścić gdziekolwiek z facetami! Jeśli Rennie ma ochotę złapać chorobę weneryczną od Reeve’a, to śmiało, ale Alex i ja pozostaniemy w strefie jej mrzonek.

Nie postrzegam go w ten sposób, on mnie też nie. Jesteśmy przyjaciółmi. I tyle.

Rennie rzuca mi wymowne spojrzenie, ale na szczęście nie drąży tematu, tylko podnosi czasopismo i pyta:

– Co sądzisz o takiej fryzurze dla mnie na bal? – Pokazuje mi zdjęcie dziewczyny w lśniącej srebrnej sukni z włosami powiewającymi za nią niczym peleryna.

– Ren, bal jest w październiku! – odpowiadam ze śmiechem.

– No właśnie! To tylko półtora miesiąca. – Macha gazetą w moim kierunku. – No więc jak myślisz?

W sumie ma rację. Powinnyśmy zacząć myśleć o sukienkach. Nie ma opcji, że kupię swoją w którymś z butików na wyspie, niekiedy istnieje dziewięćdziesiąt procent szans, że jakaś inna dziewczyna pokaże się w identycznej. Przyglądam się uważniej zdjęciu.

– Jest fajna. Ale wątpię, że na balu będzie maszyna do robienia wiatru.

Rennie pstryka palcami.

– No jasne! Wiatrownica! Genialny pomysł, Lil.

Śmieję się. Jeśli tego chce, to to dostanie. Nikt nigdy nie odmawia Rennie Holtz.

Omawiamy możliwe stroje na bal, kiedy do naszego koca zbliża się dwóch chłopaków. Jeden jest wysoki i ma fryzurę na jeżyka, drugi jest bardziej barczysty, ma masywne bicepsy. Obaj są uroczy, chociaż ten niższy wygrywa. Są zdecydowanie starsi od nas, na pewno nie chodzą już do liceum.

Nagle się cieszę, że mam na sobie nowe czarne bikini, a nie to różowo-białe w kropki.

– Dziewczyny, macie otwieracz? – zagaduje ten wysoki.

Potrząsam przecząco głową.

– Pewnie można pożyczyć otwieracz ze stoiska z napojami.

– Ile macie lat? – pyta mnie ten lepiej zbudowany.

Łatwo stwierdzić, że spodobał się Rennie, bo ta zarzuca włosami na bok i mówi:

– A czemu chcesz wiedzieć?

– Chcę się upewnić, że możemy z wami pogadać – odpowiada z uśmiechem. Teraz patrzy na nią. – Z prawnego punktu widzenia.

Rennie chichocze, ale w ten charakterystyczny sposób, który czyni z niej starszą; zupełnie nie brzmi to dziewczęco.

– Prawnie wszystko się zgadza. Choć ledwo. A ile wy macie lat?

– Dwadzieścia jeden – zdradza ten wyższy, spoglądając na mnie. – Jesteśmy na ostatnim roku licencjatu na uniwerku Massachusetts, przyjechaliśmy tu na tydzień.

Poprawiam górę od bikini, żeby aż tyle nie odkrywała. Rennie rzeczywiście dopiero co skończyła osiemnaście lat, ale ja wciąż mam siedemnaście.

– Wynajmujemy domek na Shore Road w Canobie Bluffs. Powinnyście wpaść przy okazji. – Ten napakowany siada przy Rennie. – Daj mi swój numer.

– Jak ładnie poprosisz – rzuca Rennie głosem ociekającym słodyczą – może to rozważę.

Wysoki siada obok mnie na skraju koca.

– Jestem Mike.

– Lillia – odpowiadam.

Ponad jego ramieniem widzę wracających chłopaków. Alex trzyma w dłoni colę dla mnie. Patrzą na nas i pewnie się zastanawiają, kim są ci goście. Nasi przyjaciele potrafią być bardzo opiekuńczy, jeśli idzie o osoby spoza wyspy.

Alex marszczy czoło i mówi coś do Reeve’a. Rennie też ich zauważa; zaczyna chichotać jeszcze głośniej i znowu zarzuca włosami.

Ten wysoki, Mike, pyta mnie:

– To wasi chłopacy?

– Nie – odpowiadam. Patrzy na mnie tak intensywnie, że oblewa mnie rumieniec.

– To dobrze – komentuje i uśmiecha się do mnie.

Ma bardzo ładne zęby.Zaczyna się idealna letnia noc, jedna z tych, kiedy wszystkie gwiazdy są widoczne i nie jest potrzebna żadna bluza, nawet gdy siedzi się nad wodą. Co cieszy mnie tym bardziej, że swoją zostawiłam w domu. Padłam zaraz po powrocie z pracy i przespałam obiad. Gdy się obudziłam, miałam jakieś pięć sekund na złapanie następnego promu na ląd, więc wrzuciłam do torby te ciuchy, które znalazłam na podłodze, przybiłam tacie piątkę na do widzenia i przebiegłam całą trasę od T-Town do zatoki Middlebury. Wiem, że o czymś zapomniałam, ale Kim i tak pozwoli mi pogrzebać w swojej szafie, więc nie jestem zbyt przejęta.

Main Street jest zatłoczona. Prawie wszystkie sklepy są zamknięte o tej porze, ale to bez znaczenia. Turyści wałęsają się bez celu, zatrzymują przy witrynach, żeby pooglądać przez szybę bluzy i wątpliwej jakości daszki z wyspy Jar.

Nienawidzę sierpnia.

Wydaję z siebie jęk, kiedy przedzieram się przez morze ludzi i kieruję do Java Jones. Jeśli chcę dotrwać bisu zespołu Puppy Ciao, przyda mi się trochę kofeiny.

Puppy Ciao gra w sklepie muzycznym, w którym pracuje Kim. Do Butiku Paula dobudowany jest garaż, gdzie odbywają się występy. Jeśli gra akurat zespół, który chcę zobaczyć, Kim pozwala mi przenocować u siebie. Mieszka tuż nad sklepem. Zespoły zazwyczaj też tam nocują, więc tym bardziej super. Wokalista Puppy Ciao wyglądał bardzo przystojnie na okładce ich albumu. Nie tak przystojnie jak perkusista, ale Kim mówi, że perkusiści zawsze oznaczają kłopoty.

Wchodzę do Java Jones, pokonując po dwa schodki naraz. Już mam otworzyć drzwi, gdy jeden z pracowników przekręca klucz w zamku.

Pukam w szybę.

– Wiem, że zamykacie, ale dałoby radę zrobić jeszcze potrójne espresso na wynos?

Zupełnie mnie ignorując, pracownik rozwiązuje fartuch i odłącza neon. Witryna pogrąża się w ciemności. Dociera do mnie, że pewnie brzmię jak jakaś bogata, irytująca turystka uważająca, że godziny otwarcia jej nie dotyczą, czyli typ uprzywilejowanego snoba, z którym muszę się męczyć dzień w dzień na przystani. Wyrzucam niedopałek papierosa na chodnik, wciskam ręce głęboko w kieszenie, tak że moje szorty zjeżdżają trochę na biodrach, i rzucam zdesperowane:

– Błagam! Jestem stąd!

Pracownik odwraca się i patrzy na mnie, jakbym była okropnym wrzodem na tyłku, ale wyraz jego twarzy łagodnieje.

– Kat DeBrassio?

– Tak. – Mrużę oczy, próbując go poznać. Wygląda znajomo, ale nic mi nie świta.

Chłopak ponownie przekręca klucz.

– Ścigałem się kiedyś rowerami z twoim bratem. – Otwiera i przytrzymuje dla mnie drzwi. – Ostrożnie. Podłoga jest mokra. Pozdrów ode mnie Pata.

Kiwam głową i przechodzę na palcach w swoich motocyklowych butach obok innego pracownika, który jeździ mopem w przód i tył. Zarzucam torbę na ladę, podczas gdy ten, który mnie wpuścił, przygotowuje moją kawę. Wtedy właśnie zauważam, że Java Jones nie jest zupełnie puste. Jest jeszcze jeden klient.

Alex Lind siedzi sam przy jednym ze stolików na tyłach, pochylony nad małym zeszytem. To chyba pamiętnik czy coś. Kilka razy przyłapałam go, jak coś w nim zapisuje, kiedy zdawało mu się, że nikt nie patrzy. Nigdy mi go nie pokazał. Pewnie sądzi, że wyśmiałabym to, co jest w środku.

I szczerze mówiąc, zapewne by tak było. To, że spędziliśmy ze sobą trochę czasu na przestrzeni kilku tygodni, nie czyni z nas przecież prawdziwych przyjaciół.

Nie zamierzam mu przeszkadzać. Po prostu wezmę swoje espresso i pójdę. Ale wtedy jego ołówek sunący po stronie nagle się zatrzymuje. Alex zagryza dolną wargę, zamyka oczy i nad czymś rozmyśla. Wygląda jak małe dziecko koncentrujące się na wieczornej modlitwie, bezbronny i uroczy.

Będę za nim tęsknić.

Szybko przeczesuję grzywkę palcami i zagajam:

– Joł, Lind.

Unosi powieki, zaskoczony. Pospiesznie chowa swój zeszyt do tylnej kieszeni i podchodzi do mnie, powłócząc nogami.

– Hej, Kat. Co tam porabiasz?

Przewracam oczami.

– Jadę do Kim zobaczyć kapelę. Pamiętasz?

Mówiłam mu to niespełna pięć godzin temu, kiedy wpadł na przystań w porze mojego lunchu. Tak zaczęliśmy spędzać wspólnie czas. Poznaliśmy się w klubie jachtowym w czerwcu. Oczywiście już wcześniej wiedziałam, kim jest. Nasze liceum nie jest wielkie, jednak nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Może raz lub dwa w zeszłym roku. Trzymamy się z zupełnie innymi ludźmi.

Alex wpadł któregoś dnia z nowym ślizgaczem. Kiedy próbował odpłynąć, zatrzymał się na moment. Zepchnęłam go z miejsca kierowcy i dałam mu szybką lekcję. Alex był pod wrażeniem tego, jak obchodzę się z jego pojazdem. Kilka razy, kiedy naprawdę dodałam gazu, widziałam, jak zaciska ręce na bokach, aż zbielały mu knykcie. To było całkiem ujmujące.

Miałam nadzieję, że posiedzi dzisiaj ze mną do końca zmiany i nie będzie tak nudno. A dodatkowo wiedziałam, że jutro jedzie na wyprawę wędkarską. Ale Alex zostawił mnie, żeby spotkać się ze swoimi przyjaciółmi na plaży. Prawdziwymi przyjaciółmi.

– No tak – mówi teraz, kiwając głową. – Faktycznie. – Pochyla się i opiera łokciami o ladę. – Podziękuj jeszcze raz Kim za to, że pozwoliła mi u siebie przenocować.

Zabrałam Aleksa na koncert Army of None w sklepie muzycznym w lipcu. Zanim mnie poznał, nigdy wcześniej o nich nie słyszał, ale teraz to jego ulubiony zespół. Byłam zażenowana, bo założył na występ koszulkę polo elitarnego klubu wyspy Jar, a do tego szorty i japonki. Jak tylko weszliśmy, Kim rzuciła mi wymowne spojrzenie – wyglądał aż tak banalnie. Alex kupił koszulkę kapeli i od razu się w nią ubrał. Ludzie zakładający koszulki zespołu, który właśnie idą zobaczyć na żywo, są lamerscy, ale bez dwóch zdań to i tak lepsze niż koszulka polo. Gdy koncert się zaczął, Alex całkiem sprawnie wtopił się w tłum, kiwał głową w rytm muzyki razem z innymi. Był też ultrauprzejmy w mieszkaniu Kim. Zanim położył się w śpiworze, zebrał puste butelki po piwie i wystawił je na recykling do alejki.

– Chcesz iść ze mną? – pytam. – Koncert jest wyprzedany, ale mogę cię wprowadzić.

– Nie dam rady – odpowiada z ciężkim westchnięciem. – Wujek Tim chce wypłynąć o świcie.

Wujek Aleksa jest łysiejącym wiecznym kawalerem. Nie ma rodziny ani żadnych poważniejszych zobowiązań, więc wydaje pieniądze na zabawki – na przykład na nowy jacht, z którego korzysta on, Alex i jego przyjaciele przy okazji męskich wypadów wędkarskich.

Wzruszam ramionami.

– Cóż, czyli to pożegnanie na dobre. – Salutuję mu jak oficer marynarki. – Miłego wypadu – rzucam sarkastycznie, bo wcale mu tego nie życzę. Wolałabym, żeby nie wypływał. Bez wizyt Aleksa w pracy ten tydzień będzie kompletną porażką.

Alex się prostuje.

– Mogę cię podwieźć na prom.

– Nie kłopocz się.

Zaczynam odchodzić, ale chwyta mnie za pasek torby, aż ściąga mi ją z ramienia.

– Ale chcę, Kat.

– Dobra. Jak wolisz.

Gdy jedziemy w stronę doku, Alex wciąż zerka na mnie kątem oka. Nie wiem, czemu mi z tym dziwnie, ale nic nie poradzę, że tak właśnie się czuję. Odwracam się do okna, żeby nie widział mojej twarzy, i pytam:

– Co z tobą?

Wzdycha głęboko.

– Nie wierzę, że lato już się kończy. Nie wiem… Mam wrażenie, że je zmarnowałem.

Zanim jestem w stanie się powstrzymać, wypalam:

– Może zmarnowałeś je ze swoimi beznadziejnymi przyjaciółmi. Bo na pewno nie, spędzając czas ze mną. – Nienawidzę faktu, że brzmię, jakby mi naprawdę zależało.

Zazwyczaj Alex broni swoich przyjaciół, gdy się z nich wyśmiewam, ale tym razem nic nie mówi.

Przez resztę drogi myślę o tym, co będzie, kiedy zacznie się szkoła, czy Alex i ja nadal pozostaniemy blisko. Jasne, może spędziliśmy razem trochę czasu latem, ale nie wiem, czy chcę mieć z nim do czynienia w szkole. Wśród ludzi. Alex i ja… najlepiej wychodzi nam właśnie tak. Kiedy jesteśmy we dwoje.

Zatrzymujemy się na parkingu przy promie. Zanim Aleksowi udaje się zaparkować, podejmuję spontaniczną decyzję i proponuję:

– Mogę olać koncert, jeśli masz ochotę ze mną pobyć.

Nie jestem przecież jakąś psychofanką Puppy Ciao. No i na pewno jeszcze kiedyś tu wystąpią. Ale ja i Alex? To może być koniec naszej znajomości. Nasz ostatni wieczór. I w jakimś sensie chyba obydwoje zdajemy sobie z tego sprawę.

Alex uśmiecha się szeroko.

– Serio? Zostaniesz ze mną?

Opuszczam okno i zapalam papierosa, żeby ukryć swój uśmiech.

– Czemu nie. Chcę zobaczyć ten bajerancki nowobogacki jacht.

I właśnie tam Alex nas zabiera. Parkuje przy posiadłości swojego wujka, gdzie jest zacumowana łódź. Jak tylko się do niej zbliżamy, od razu zaczynam nabijać się z tego, jak jest krzykliwa, ale tak naprawdę myślę: Jasna cholera, ten jacht jest większy niż mój dom! Z pewnością najładniejszy, jaki widziałam. I lepszy od wszystkich jachtów w przystani.

Alex pierwszy wchodzi na pokład, ja tuż za nim. Szybko mnie oprowadza; ten jacht jest jeszcze bardziej elegancki w środku. Włoski marmur i jakiś milion płaskich ekranów, a do tego piwniczka z winem z butelkami prosto z Włoch, Francji i RPA.

Myślę o Rennie. Umarłaby, żeby się tu znaleźć.

Natychmiast wyrzucam ją z głowy. Teraz Rennie już rzadko zaprząta moje myśli, ale jednak wciąż się to zdarza – i zupełnie mi to nie pasuje.

Próbuję ogarnąć nagłośnienie stereo, kiedy Alex podchodzi do mnie i odgarnia mi włosy na bok.

– Kat?

Zamieram w bezruchu. Jego usta muskają moją skórę. Kładzie ręce na moich biodrach i przyciąga mnie do siebie.

Nie jest w moim typie. W ogóle.

Dlatego to takie chore. Bo jak tylko odwracam głowę, zaczynamy się całować. I nagle czuję, jakbym całe lato czekała właśnie na ten moment.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Siedzę na komodzie w łazience i próbuję sobie przypomnieć, co makijażystka w Saks mówiła _à propos_ robienia kreski eyelinerem na azjatyckich oczach. Tylko że… nie jestem w stanie zebrać myśli. Chyba powiedziała, żeby pociągnąć kreskę jedynie odrobinkę. Najpierw robię prawe oko, wygląda okej. Akurat dopracowuję lewe, kiedy moja młodsza siostra Nadia zaczyna walić w drzwi tak mocno, że w pierwszym odruchu podskakuję.

– Lil! Muszę wziąć prysznic! – drze się. – Lilliaaa!

Biorę szczotkę do włosów, po czym sięgam do drzwi i przekręcam zamek. Nadia wpada do środka i odkręca wodę. Siada na skraju wanny w swojej wielkiej piłkarskiej koszulce. Potargane lśniące czarne włosy zebrała z tyłu.

– Ładnie wyglądasz – komplementuje mnie głosem zachrypniętym od snu.

Czyżby? Przynajmniej z zewnątrz wszystko się zgadza.

Szczotkuję włosy. Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, koniec. Codziennie przeczesuję je szczotką dwadzieścia pięć razy. Robię tak od małego.

Dzisiejszy dzień nie będzie się niczym wyróżniał.

– Ale myślałam, że nie wolno nosić nic białego po Święcie Pracy – dodaje Nadia.

Patrzę w dół na swój nowy sweter. Biały kaszmir, miękki i wygodny. Dobrałam do niego białe szorty.

– Nikt już nie przestrzega tej zasady – oznajmiam, zeskakując z blatu komody. – Poza tym to zimowa biel. – Klepię ją po pupie szczotką. – Pospiesz się i wskakuj pod prysznic.

– Mam szansę pokręcić włosy, zanim Rennie przyjedzie? – pyta mnie Nadia.

– Nie – rzucam, zamykając za sobą drzwi. – Pięć minut.

W swoim pokoju zaczynam zapełniać brązową torbę w kształcie półksiężyca rzeczami potrzebnymi do szkoły. Jak na autopilocie. Mój nowy długopis i skórzany planer, który kupiła mi mama z okazji powrotu do szkoły. Lizaki. Wiśniowa pomadka. Zastanawiam się, czy o czymś zapomniałam, ale nic nie przychodzi mi do głowy, więc biorę białe espadryle i kieruję się schodami w dół.

Mama jest w kuchni, ma na sobie szlafrok i popija espresso. Tata kupił jej jeden z tych wypasionych ekspresów do kawy na święta, a ona obrała sobie za punkt honoru, by używać go chociaż raz w tygodniu, mimo że woli herbatę, a taty prawie nigdy nie ma w domu, żeby mógł zobaczyć, jak z niego korzysta. Tata jest lekarzem, takim, który prowadzi badania. Od kiedy pamiętam, pracuje nad jakimś nowym lekiem na raka. Spędza część miesiąca w laboratorium w Bostonie i jeździ po całym świecie, żeby prezentować swoje odkrycia. Tego lata pojawił się na okładce jakiegoś czasopisma naukowego. Nie pamiętam, jak się nazywa.

Wskazując na talerz pełen babeczek, mama mówi:

– Usiądź i zjedz przed wyjściem, Lilli. Kupiłam te słodkie, które lubisz.

– Rennie będzie tu lada chwila – odpowiadam, jednak kiedy spostrzegam zawód na twarzy mamy, biorę babeczkę i owijam ją w serwetkę. – Zjem w samochodzie.

Mama dotyka moich włosów i kontynuuje:

– Nie mogę uwierzyć, że jesteś już w ostatniej klasie liceum. Jeszcze rok i wyjedziesz do college’u. Moja ślicznotka jest dorosła.

Odwracam wzrok. Wychodzi na to, że rzeczywiście jestem już dorosła.

– Przynajmniej mam jeszcze swoją małą córeczkę. Czy Nadi się szykuje?

Kiwam głową.

– Musisz teraz mieć na nią oko, skoro będziecie w tej samej szkole. Wiesz, jaka jest w ciebie zapatrzona, Lilli. – Mama ściska moje ramię, a ja głośno przełykam ślinę. To prawda, muszę lepiej opiekować się Nadią. Nie jak w sobotnią noc, kiedy zostawiłam ją na imprezie u Aleksa. Była co prawda ze swoimi przyjaciółkami, ale i tak.

Powinnam była zostać.

Klakson samochodu Rennie wybrzmiewa na zewnątrz, więc się podnoszę.

– Nadia! – krzyczę. – Rennie już jest!

– Minutka! – odkrzykuje moja siostra.

Przytulam mamę i zmierzam do garażu.

– Weź babeczkę dla Rennie – rzuca mama, kiedy zamykam za sobą drzwi.

Rennie i tak by jej nie zjadła. Na początku każdego sezonu cheerleaderskiego stawia na węglowodany. Ale wytrzymuje góra miesiąc, później się poddaje.

W garażu zakładam espadryle i wychodzę na podjazd, do jeepa Rennie.

– Nadia już idzie – uprzedzam, wsiadając.

Rennie nachyla się i przytula mnie na przywitanie. Odwzajemnij uścisk, powtarzam sobie. I to robię.

– Twoja skóra wygląda pięknie w bieli – mówi, obrzucając mnie spojrzeniem. – Chciałabym, żeby słońce łapało mnie tak jak ciebie.

Rennie ma na sobie obcisłe dżinsy i jeszcze bardziej obcisłą koronkową koszulkę z okrągłym dekoltem i beżowym topem pod spodem. Jest taka filigranowa, że widać jej żebra. Chyba nie ma stanika. Nie musi. Ma ciało gimnastyczki.

– Też jesteś ładnie opalona – odpłacam się, zapinając pasy.

– Magia bronzera, moja droga. – Zakłada okulary przeciwsłoneczne i zaczyna gadać jak najęta: – A więc myślałam o planie na następną imprezę. Naszło mnie we śnie. Temat przewodni to… Gotowa? Szalone lata dwudzieste! Dziewczyny będą mogły założyć sukienki flapper i ozdoby z piórami na głowę, a do tego koralikowe naszyjniki, a chłopaki garnitury z długimi marynarkami plus fedory. Seksownie, co?

– Nie wiem – rzucam, wyglądając za okno. Rennie mówi tak szybko i tak dużo, że głowa zaczyna mi pulsować. – Chłopakom może się nie spodobać. Gdzie niby mają znaleźć takie stroje na wyspie?

– Heloł, istnieje internet! – Rennie stuka palcami w kierownicę. – Gdzie ta Nadia? Chcę być przed wszystkimi, żeby zaklepać swoje miejsce parkingowe na ten rok. – Naciska klakson raz, potem drugi.

– Przestań – ostrzegam ją. – Obudzisz wszystkich sąsiadów.

– O błagam. Najbliższy mieszka prawie kilometr stąd.

W końcu drzwi otwierają się zamaszyście i z domu wypada Nadia. Gdy zbiega po schodkach, wygląda na taką drobną na tle ogromnego białego budynku. Nasz dom różni się od reszty na wyspie – charakteryzują go nowoczesne linie i dużo szkła. Mama pomagała go zaprojektować. Początkowo był to dom wakacyjny, ale później, zanim zaczęłam liceum, przeprowadziliśmy się na wyspę Jar na dobre. To ja błagałam rodziców, żeby się tu przenieść, żeby być z Rennie i moimi wakacyjnymi przyjaciółmi.

Mama macha do nas z progu. Odmachuję jej.

– To jesteś na tak czy na nie, jeśli chodzi o imprezę inspirowaną latami dwudziestymi? – pyta mnie Rennie.

Szczerze mówiąc, mam to gdzieś, ale wiem, że moja odpowiedź jest dla niej ważna – dlatego chcę powiedzieć, że jestem na nie.

Ale zanim mi się to udaje, Nadia, z włosami ociekającymi wodą, jest już przy samochodzie. Ma na sobie nowe dżinsy i czarny top, który nasza trójka wybrała na zakupach w lipcu. Mam wrażenie, jakby to było wieki temu.

Wskakuje na tylne siedzenie, a ja odwracam się i mówię:

– Powinnaś była wysuszyć włosy, Nadi. Przecież wiesz, jak u ciebie łatwo o przeziębienie.

– Bałam się, że odjedziecie beze mnie – odpowiada na wydechu.

– Nie zostawiłybyśmy cię! – oznajmia Rennie, kręcąc kierownicą. – Jesteśmy twoimi starszymi siostrami. Zawsze będziemy się o ciebie troszczyć, cukiereczku.

Coś nieprzyjemnego nasuwa mi się na język, ale przełykam ślinę, żeby tego nie wypowiedzieć. Jeśli to powiem, nic między nami nie będzie już takie samo. Będzie gorzej niż teraz.

Wyjeżdżamy z podjazdu na drogę.

– Trening cheerleaderek jest o szesnastej – przypomina mi Rennie, kołysząc się na siedzeniu w rytm muzyki. – Nie spóźnij się. Musimy ocenić świeże nabytki. Zobaczyć, z czym mamy do czynienia. Wzięłaś minikamerkę, żebyśmy mogły je nagrać?

Otwieram torbę i ją przeszukuję, mimo że wiem, że nie znajdę tam kamery.

– Zapomniałam.

– Lil! Chciałam ocenić je wieczorem w jakości HD! – Rennie wzdycha niezadowolona, jakby była mną zawiedziona.

Wzruszam ramionami.

– Poradzimy sobie jakoś.

To właśnie robimy teraz, prawda? Radzimy sobie? Tyle że Rennie ewidentnie wychodzi to lepiej niż mnie.

– Nadi, która z twoich przyjaciółek jest najładniejsza? – pyta Rennie.

– Patrice – odpowiada Nadia.

Rennie skręca w lewo, mijamy niewielkie domki na wynajem, które zajmują większość Canobie Bluffs. Skupiam wzrok na jednym. Ktoś zamyka go na koniec sezonu, teraz, kiedy jest już pusty. To chyba tata Reeve’a. Zabezpiecza żaluzje w oknach na parterze. Jeszcze nie zajął się sypialnią. Tam okna są wciąż otwarte.

Odwracam głowę i kątem oka zerkam na Rennie. Chcę zobaczyć, czy ona też to zauważyła. Ale niczego nie dostrzegam – żadnego olśnienia, objawienia, epifanii.

– Nadi, jesteś o wiele ładniejsza od Patrice. Do twojej wiedzy: do reprezentacji biorę tylko samą śmietankę – oświadcza Rennie. – Daj mi znać, komu chcesz kibicować, a ja to załatwię.

Nadia natychmiast odpowiada:

– Alex. Mogę kibicować Aleksowi?

Rennie bierze gwałtownie oddech.

– Och! Lepiej spytaj siostry. To jej zabawka.

– Rennie, cicho. – Wypowiadam te słowa bardziej zgryźliwie, niż zamierzałam, a ona strzela minę do Nadii w lusterku wstecznym. Biorę wdech. – Nadia, przed tobą jest cała kolejka dziewczyn do Aleksa z trzeciej i czwartej klasy. Nie możemy cię tak faworyzować. No jak by to wyglądało, gdybyśmy dały chłopaka z ostatniej klasy świeżakowi? Poza tym i tak musisz przyjść na przesłuchanie. Jeszcze nie jesteś w ekipie.

Po tym komentarzu Rennie kiwa głową.

– Lil ma rację. To znaczy właściwie nie musisz się niczym martwić, ale musimy traktować cię tak samo jak innych. Nawet jeśli jesteś ewidentnie wyjątkowa. – Nadia wierci się na swoim miejscu jak szczeniak. – Ach, no i koniecznie powiedz przyjaciółkom, że jeśli spóźnią się chociaż minutę, zostaną odesłane do domu. Kropka. Jako kapitanka muszę narzucić dyscyplinę na ten sezon.

– Jasne – potwierdza Nadia.

– Dobra dziewczynka. Będziesz naszą gwiazdą pierwszoklasistów.

Mam wrażenie, że mój duch unosi się nad moim ciałem, kiedy mówię:

– Musi popracować nad swoim przerzutem do tyłu. Jest słaby.

Zapada wymowna cisza.

Opuszczam osłonę, żeby w małym lusterku spojrzeć na Nadię. Kąciki jej ust są skierowane w dół, a w oczach maluje się zranienie.

Czemu to powiedziałam?

Wiem, jak bardzo chce się dostać do drużyny. Ćwiczyłyśmy całe lato, przerzuty w tył, skoki, triki i nasze układy. Powiedziałam Nadii, że kiedy Rennie skończy szkołę, to ona będzie na szczycie tej piramidy. Powiedziałam jej, że będzie miała pewną pozycję w liceum Jar. Zupełnie jak jej starsza siostra.

Ale teraz nie jestem już taka pewna, czy chcę, żeby była taka jak ja lub Rennie. Już nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: