Bolek i Lolek - ebook
Bolek i Lolek - ebook
Zuch, pies chłopców, zjada wszystko – od szynki poprzez kąpielówki aż po klapki. Nowa koleżanka – Zuza – wprowadza Bolka i Lolka w świat Minecrafta i w trójkę muszą zmierzyć się z pułapkami wirtualnej rzeczywistości. Na dodatek sąsiad okazuje się wampirem, a w tajemniczych okolicznościach znika Święty Mikołaj (ostatnie widziały go renifery w sklepie na stacji benzynowej)…
Będzie się działo!
Dobra zabawa gwarantowana.
***
Nowe opowiadania i ilustracje, a w rolach głównych bohaterowie uwielbiani przez kolejne pokolenia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-5122-9 |
Rozmiar pliku: | 33 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Spróbuj przez samo h. Może zareaguje na Zuh? – zasugerował bratu, a ten się skrzywił.
– Serio? Jesteś starszy ode mnie i nie wiesz, że zuch pisze się przez ch? Nawet nasz pies to wie.
Bolek wzruszył ramionami, choć dopiero wtedy, gdy się upewnił, że gołębie już nie latają nad jego głową, tylko spokojnie lądują na ziemi i czekają na okruszki kanapek. Właściwie to nie do końca spokojnie. Bolek miał wrażenie, że podchodzą coraz bliżej i kiedy tylko spojrzy w inną stronę, rzucą się na niego, obezwładnią go i wydrą mu kanapkę z ręki. Niedoczekanie! Wgryzł się w chleb z żółtym serem i ogórkiem, wygrażając im pięścią.
– Zwariowałeś? – Lolek popatrzył ze zdumieniem najpierw na brata, potem na gruchające gołębie.
– Te podstępne bestie czyhają na moje jedzenie – wyszeptał Bolek, zasłaniając dłonią usta, żeby ptaki nie usłyszały jego słów. – Widzisz tego, który odłączył się od stada? Tego bardziej rudego? Zbliża się do nas, zauważyłeś? Niby sobie drepce, ale tak naprawdę podchodzi tutaj. Wiesz, kim on jest? To zwiadowca! Wysłali go, żeby zbadał teren i znalazł nasze słabe strony. W odpowiednim momencie odwróci naszą uwagę, a wtedy cała reszta rzuci się na nas i…
– Co, wbije ci się w tchawicę? – zadrwił bezlitośnie Lolek. – Albo nie, wszystkie przylecą tu ze sznurem, spętają ci ręce i nogi, a potem na twoich oczach zeżrą ci kanapkę i popiją wodą z twojej butelki. Weź, przestań! – Postukał się palcem w czoło. – Odbiło ci? Lepiej się rusz i poszukajmy Zucha. Pewnie znowu węszy wśród krzaków.
Zuch uwielbiał buszować w krzakach. Zawsze kiedy wychodzili z nim na spacer, ciągnął w stronę parku, bo tam chłopcy spuszczali go ze smyczy i pozwalali mu poszaleć. Co prawda, za patykiem mógł ganiać tylko na specjalnym wybiegu dla psów, otoczonym ze wszystkich stron siatką, bo kiedy tylko szli gdzieś dalej, chłopcy zakładali mu kaganiec. Zuch nie znosił kagańca. Uważał, że to poniżej jego godności, i robił wszystko, by tego uniknąć. Kiedy widział kaganiec w ręku Lolka, natychmiast próbował się wycofać i umknąć między nogami Bolka, ale ten trzymał go jeszcze na smyczy, więc ucieczka nie wchodziła w grę. Potem kręcił łbem, usiłując zmylić Lolka, że niby kaganiec już został nałożony na pysk i poprawnie zapięty i żeby naprawdę dał mu już spokój i puścił go wolno, dzięki czemu mógłby natychmiast zrzucić to paskudztwo jednym ruchem łapy.
Nic z tego, chłopcy znali już wszystkie jego numery. Odkąd wzięli go ze schroniska, minęło właśnie pięć miesięcy i zdążyli nauczyć się tego i owego o swoim psie. Na przykład że jest niezwykle pomysłowy i nic nie powstrzyma go przed zjedzeniem tego, co znajdzie podczas spaceru – nic oprócz kagańca.
– To zupełnie naturalne w przypadku psów ze schroniska – uspokajała ich pani weterynarz. – Pewnie zanim tam trafił, wałęsał się po podwórkach i sam szukał jedzenia. Albo jego poprzedni właściciel w ogóle go nie karmił. To się niestety często zdarza – dodała, głaszcząc łaszącego się do niej szczeniaka.
Lolkowi zakręciły się wtedy łzy w oczach. Jak to w ogóle go nie karmił? Głodził go? I co jeszcze, może nawet bił?! Tego było już za wiele! Gdyby spotkał tego poprzedniego właściciela, to… Nie bardzo wiedział co, ale jednego Lolek był pewien – zrobiłby mu coś bardzo brzydkiego, tak że tamten pożałowałby swojego zachowania i już nigdy więcej nie traktował tak psów!
– Na całe szczęście w porę trafił do schroniska, a zaraz potem zjawiliście się wy i go adoptowaliście. Ile on tam siedział? Trzy miesiące? – zapytała Bolka pani doktor i chłopiec pokiwał twierdząco głową. – No właśnie, to nie jest dużo. Niektóre psy spędzają tam wiele lat. – Westchnęła na koniec i sięgnęła po strzykawkę z igłą.
Biedny Zuch nie wiedział, co go zaraz czeka. Kiedy poczuł ukłucie, zdumiony odwrócił się i spojrzał na lekarkę z wyrzutem. No bo jak to? Taka miła, głaszcze go i drapie za uchem, a tu takie coś? Pisnął, warknął, a potem szybko schował się za Lolkiem.
– Jest jeszcze szczeniakiem, więc może wyrośnie z tego zwyczaju zjadania wszystkiego, co znajdzie na dworze. – Pani weterynarz wpisała do książeczki Zucha datę następnego szczepienia. – Pamiętajcie tylko o tym, by regularnie go karmić, a na spacerach zakładajcie mu kaganiec.
– Uff – westchnął z ulgą Lolek, kiedy wyszli z gabinetu. Zuch wyrywał do przodu, jakby goniło go stado wściekłych bestii. – A już myślałem, że jest chory czy coś, skoro zjada nawet skórki od banana.
– E tam, od razu chory – odparł Bolek. – Po prostu ciągle jest głodny. Wdał się w ciebie i tyle – dodał, na wszelki wypadek odsuwając się od brata.
I słusznie, bo Lolek zamachnął się, żeby szturchnąć go łokciem, ale trafił w powietrze, a pies zaczął podskakiwać i szczekać wesoło, bo sądził, że zaraz rzucą mu patyk.
To było jeszcze podczas wakacji, potem zaczęła się jesień, chłopcy poszli do szkoły i biedny Zuch musiał się nauczyć zostawać sam w domu. To znaczy raczej biedni rodzice musieli się nauczyć, że odkąd Zuch zostaje w domu sam, to dom już nie wygląda tak samo jak wcześniej.
– Hej, co się stało z fotelem? Usiadł na nim słoń czy co!? – zawołał ze zgrozą tata, kiedy spróbował usiąść, a fotel jęknął, stęknął, po czym zamienił się w coś w rodzaju pufa leżącego bezwładnie na podłodze. Tata podniósł się i rozmasował sobie plecy, spojrzał uważniej na pokój i wtedy dostrzegł znacznie więcej zmian: dół zasłon był poszarpany, z brzegów dywanu wystawały nitki, jedna z nóżek stolika wyglądała, jakby ktoś ją przeżuł, a pilot do telewizora… – O nie! – krzyknął tata i złapał się za głowę, co Zuch zrozumiał jako zaproszenie do zabawy, więc podbiegł do stołu, stanął na tylnych łapach, chwycił delikatnie w zęby pilota, a potem, wydając z siebie warczące dźwięki, zaczął go tarmosić. Tata dla odmiany złapał się za serce i zdezorientowany pies popatrzył na niego badawczo.
Chce się bawić czy nie chce? – zastanawiał się, podczas gdy tata chłopców to bladł, to czerwieniał, aż wreszcie krzyknął straszliwym głosem:
– Ty potworze! Jak cię dorwę, to…
Nikt nigdy się nie dowiedział, co by zrobił tata, gdyby dorwał wtedy Zucha, bo pies bardzo rozsądnie wypuścił z pyska urządzenie, podwinął ogon i zwiał z pokoju, po czym wcisnął się pod łóżko Lolka, skąd wyszedł dopiero wtedy, kiedy tata udał się do sklepu po nowego pilota.
Od tamtej pory pies starał się przeżuwać rzeczy mniej cenne i zajął się głównie kapciami, parasolkami i plecakiem szkolnym Bolka. Nie wiedzieć czemu, ten Bolka smakował mu bardziej niż ten Lolka, chociaż obydwa wyglądały tak samo. To znaczy wyglądały tak samo przez pierwsze kilka dni, gdyż później plecak Bolka przypominał raczej ręcznik plażowy, który po trzech latach dryfowania po morzu fale wyrzuciły łaskawie na brzeg. Za to na spacerach Zuch skupiał się wyłącznie na zabawie z chłopcami oraz na szukaniu jedzenia. Nie przeszkadzał mu w tym nawet kaganiec, bo kiedy po wielu nieudanych zresztą próbach pozbycia się go – przez: pocieranie pyska o pnie drzew, tarzanie się w trawie, zaczepianie pazurami i szarpanie, ocieranie się o nogi innych spacerowiczów – pies wreszcie się poddawał, zapominał o kagańcu na pysku i zaczynał węszyć. A zawsze było coś do węszenia. Wiecie, jak oszałamiająco pachnie papierek po cukierku? A pół kukurydzianego chrupka przysypanego piaskiem? Albo ogryzek jabłka? Już nie wspomnę o orzeszku, który wcina wiewiórka. Nie wiecie? Słusznie, ja też nie, ale wie o tym każdy pies, a Zuch najlepiej. Lolek próbował mu dorównać, ale na próżno wciągał nosem powietrze – nigdy nie czuł tyle co Zuch. Ech, gdyby tylko miał taki sam węch – nie musiałby teraz raz po raz wykrzykiwać jego imienia, po prostu znalazłby swojego psa po zapachu.
– Bolek, musimy się ruszyć i go poszukać. Może znowu zahaczył kagańcem o jakąś gałąź i nie może się uwolnić? – stwierdził stanowczo i podniósł się z ławki.
Listopad był w tym roku wyjątkowo ciepły i chłopcy mieli rozpięte kurtki, a szaliki wciśnięte do kieszeni. Słońce grzało przyjemnie i złociło suche kolorowe liście spadające z drzew jak konfetti na szkolnym balu, na który wybrał się ostatnio Bolek. Zamiast bawić się z innymi, podpierał ścianę, jakby się bał, że sala gimnastyczna bez tego się zawali, ale gdy wrócił do domu, opowiadał o tańcach, piruetach i szalonej zabawie. Mama była zachwycona, tata wykazał zainteresowanie, a Lolek chichotał, bo doskonale wiedział, że jego brat nie umie tańczyć. Lolek może też nie umiał, ale za to lubił, a właściwie uwielbiał ruszać się przy dźwiękach muzyki, podskakiwać, machać rękami i wymyślać różne taneczne kroki. Teraz wziął rozbieg i wskoczył prosto w stertę czerwono-zielono-pomarańczowych liści, po czym zaczął się kręcić w kółko i śpiewać na cały głos piosenkę, którą ostatnio słyszał w radiu:
„Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni,
Gdy nie ma dzieci w domu, to jesteśmy niegrzeczni!”.
Podobała mu się tym bardziej, że jego tata słuchał kiedyś tego zespołu i czasami puszczał mu różne piosenki.
– Ej, nie zgubiliście przypadkiem psa?
To pytanie, zadane całkiem głośno i w dodatku nie przez Bolka, zbiło Lolka z tropu. Przestał śpiewać, zatrzymał się i rozejrzał wkoło. Niedaleko ławki, na której ciągle siedział jego brat, stała dziewczyna. Miała ścięte do ramion włosy, lekko zadarty nos i mnóstwo piegów, a spod kurtki wystawała jej bluza z trupią czachą. Lolek zagapił się i pewnie aż do wieczora stałby tak z rozdziawioną paszczą, gdyby pierwszy nie odzyskał rezonu Bolek.
– A czemu pytasz? – odezwał się, mierząc dziewczynę wzrokiem.
– Bo taki śmieszny czarny psiak z długimi uszami i w kagańcu próbuje od dwudziestu minut zjeść spaghetti, które ktoś zostawił pod moim drzewem.
– Twoim drzewem? Masz swoje drzewo w parku? – zakpił Bolek, zupełnie nie zwracając uwagi, że opis psa idealnie pasuje do Zucha: śmieszny czarny psiak z długimi oczami…
Tfu, to znaczy uszami – poprawił się w myślach, nie spuszczając dziewczyny z oka.
– Mam, sama je tam zasadziłam dwa lata temu – odparła nieznajoma z dumą w głosie. – To w końcu wasz pies czy nie wasz? Bo już mi się żal tego biedaka zrobiło, a moja Sabina usiadła obok niego i przygląda mu się jak zaczarowana.
Lolek wreszcie oprzytomniał.
– Zuch! – krzyknął i zerwał się do biegu. Po chwili zatrzymał się i odwrócił. – Gdzie jest to twoje drzewo?
Dziewczyna się roześmiała, pokazała mu kierunek i pobiegła za Lolkiem. Bolek odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za krzakami, po czym godnie wstał z ławki i poprawił kurtkę. Kiedy już wolnym krokiem zaczął kierować się w tamtą stronę, zrezygnowane gołębie pojęły, że jednak nie dostaną jego kanapki, i znów zerwały się do lotu. W tym samym momencie Bolek najpierw usłyszał, a potem poczuł – albo odwrotnie: najpierw poczuł, a potem usłyszał – cichutkie, mokre: pac!
– O nie! Znowu?! – wrzasnął, a jeden z gołębi, taki bardziej rudy, zatoczył nad nim triumfalnie kółko. – Jeszcze cię dorwę, ty… ty… ty pokrako parszywa!
Zanim Lolek dobiegł do drzewa, pod którym Zuch próbował przez kaganiec wciągnąć spaghetti z sosem pomidorowym, wiedział już, że dziewczyna ma na imię Zuza i latem przeprowadziła się do ich miasta, a nawet do ich dzielnicy, i od września chodzi do ich szkoły.
– Serio? To od trzech miesięcy mijamy się na korytarzach, a ja ani razu cię nie widziałem – wysapał lekko zdyszany.
– Za to ja widziałam ciebie – odparła Zuza. – Tańczyłeś raz na szkolnym podwórku, kiedy ktoś włączył muzę. I fajnie ci to szło.
Lolek zaczerwienił się tak jak jeszcze nigdy w życiu i z wrażenia o mały włos nie potknął się o korzeń wystający z ziemi.
– Chciałabym tak tańczyć jak ty – dodała. – Ej, a może mnie nauczysz, co?
Tym razem rymsnął jak długi, jednak – jak się po chwili okazało – potknął się nie o korzeń, tylko o białą długowłosą kulę, która pomknęła w ich kierunku, podcięła mu nogi, a potem z radosnym piskiem rzuciła się na Zuzę.
– Ej, dziewczyno! Weź nie szalej! – Zuza ze śmiechem uspokoiła suczkę. – Poznajcie się: to jest Sabina, w skrócie Saba, a to Lolek.
Kiedy Lolek podnosił się z ziemi, co Saba skutecznie mu uniemożliwiała, oblizując mu raz po raz twarz mokrym jęzorem, z krzaków wyłonił się wściekły Bolek.
– Te parszywe posraki… – pomstował pod nosem – Powinny mieć zakaz przebywania w parku. Powinny mieć zakaz robienia ludziom kup na głowę. Powinny… No nie! – Nagle wrzasnął na cały głos: – Co to ma być?! Jeszcze to???!
Lolek, Zuza i Sabina spojrzeli jednocześnie na Bolka, który stał na jednej nodze i z obrzydzeniem przyglądał się podeszwie buta na drugiej.
– Psia kupa?! To skandal! Dlaczego ludzie nie sprzątają po swoich psach?! – wydzierał się dalej, a Lolek i Zuza parsknęli śmiechem.
Saba popatrywała raz na swoją panią, raz na nowego kolegę i coś jej mówiło, że to będzie początek całkiem fajnej znajomości tej trójki dzieciaków. Potem zerknęła na czarnego psiaka, który przez kaganiec wciąż próbował wysysać spaghetti spomiędzy liści i w ogóle nie zwracał na nich uwagi.
No nie wiem, czy akurat z nim się dogadam – pomyślała, ale dokładnie w tym momencie Zuch spojrzał na nią znad umazanego pomidorowym sosem kagańca i zamerdał energicznie ogonem. – Zmieniłam zdanie – uznała. – Dogadamy się.
A Saba nigdy się nie myliła.
– Zuza, zobacz. One ze sobą gadają. – Lolek skinął głową w kierunku dwóch psów stojących naprzeciwko siebie na środku wielkiego trawnika, który pokrył się pierwszymi płatkami śniegu. Po słonecznym listopadzie przyszedł czas na deszczowy początek grudnia i najpierw ulice i chodniki zamieniły się w rzeki i strumyki, a potem w lodowisko, kiedy pewnej nocy mróz przypomniał sobie o zimie w mieście Bolka i Lolka, i Zuzki oczywiście. Od kiedy cała trójka poznała się w parku, prawie w ogóle się ze sobą nie rozstawała. Chłopcy w drodze do szkoły zgarniali Zuzę i wracali również razem z nią, a zaraz po lekcjach wszyscy wychodzili na spacer z psami.
– Gadają – potwierdziła, przyglądając się, jak Zuch i Saba stoją zwróceni do siebie nosami, a ich ogony wyczyniają przedziwne akrobacje w powietrzu. Zupełnie jakby żyły własnym życiem, ogony, rzecz jasna. – A dlaczego szepczesz?
– Ja? – wyszeptał Lolek. – Coś ty, wcale nie. Po prostu jestem ciekawy, o czym one gadają.
– Pewnie zastanawiają się, dlaczego szepczesz, chociaż twierdzisz, że nie szepczesz. – Zuza wybuchnęła śmiechem i gwizdnęła na psy. Saba i Zuch natychmiast do niej przybiegły i zaczęły ją obskakiwać, a ona brała zamach i udawała, że rzuca patyk. Psiaki leciały w tamtym kierunku, po czym zatrzymywały się zdezorientowane, a ona ze śmiechem pokazywała im patyk, który wciąż trzymała w ręku.
Bolek spojrzał na nią z uznaniem. Nikt nie potrafił gwizdać tak jak ona. Na początku trochę kręcił na nią nosem, no bo to w końcu dziewczyna, kto by się tam bawił z dziewczyną? Te wszystkie lalki, kucyki, wózki i domki, te różowe spódniczki i błyszczące spinki we włosach… Brr, Bolek nie znosił różowego. Tylko że Zuza była inna – lubiła ubierać się na czarno albo zielono, włosy zazwyczaj spinała w kucyk, bo nie lubiła, gdy wchodziły jej do oczu, gwizdała jak mistrz, jeździła na rolkach jak szaleniec, a na boisku z łatwością przejmowała piłkę od kumpli, którzy dwa razy w tygodniu chodzili na treningi piłki nożnej. No i miała genialne poczucie humoru, co – według Bolka – było najważniejsze. Znała też mnóstwo brzydkich wyrazów – mówiła, że je kolekcjonuje.
– Wiecie, z brzydkimi wyrazami jest tak, że dorośli nie pozwalają nam ich używać, a sami jakoś nie mają z tym problemu. Jak tata uderzy się w mały palec u nogi, to wykrzykuje różne wyrazy i żaden z nich nie jest ładny, a potem twierdzi, że wcale tak nie mówił.
– Jasne. – Lolek westchnął ze zrozumieniem. – Skąd my to znamy. Jak ostatnio Zuch zżarł kapcie taty, to usłyszeliśmy: … PIP! – Zaskoczony Lolek aż się zatrzymał i Bolek, który nie zdążył zahamować, wpadł na jego plecy. – Ej, nie to chciałem powiedzieć, tylko … PIP! No co jest?! – zdenerwował się i znów spróbował: – Miało być: … PIP! Czemu nie mogę tego wymówić?! Bolek, ty powiedz.
– Tata powiedział wtedy – zaczął spokojnie Bolek, ale nagle zrobił wielkie oczy i dokończył ze zdumieniem: – … PIP! Ty, ja też nie mogę!
Zuza popatrzyła na nich uważnie, jakby podejrzewała, że stroją sobie z niej żarty, ale miny obu chłopców mówiły same za siebie.
– No dobra, idziemy do domu, bo jeszcze mi tu zemdlejecie z wrażenia – oświadczyła stanowczo i gwizdnęła na psy, po czym cała piątka pomaszerowała do domu.
W przedpokoju zrzucili oblepione śniegiem buty i kurtki, a Zuch pognał prosto do kuchni, gdzie tata właśnie sypał mu karmę do miski.
– Co tam, głodomorze jeden? O, cześć, mała!
To Saba wparowała do środka za Zuchem i zaczęła się łasić do taty.
– Dobrze, dobrze, tobie też nasypię. Hej, zrobić wam ciepłej herbaty? – zawołał tata w stronę dzieciaków.
– Pewnie – mruknął Bolek.
– Uhm – dodał markotnie Lolek.
– Poproszę. – Zuza uśmiechnęła się szeroko i usiadła przy stole.
Tata spojrzał po kolei na każde z nich – wyraz twarzy jego synów zdecydowanie nie pasował do jej miny. Kiedy ostatni raz widział ich w takim humorze, wybili szybę u sąsiadów, bo rozgrywali mecz… w mieszkaniu. Piłka odbiła się najpierw od ściany, potem od drzwi, przemknęła przez pokój i wyleciała przez otwarte okno. Niestety, sąsiedzi, którzy mieszkają naprzeciwko, mieli okno zamknięte. Radosny okrzyk Lolka „GOOOOOOL” zagłuszył dźwięk rozbijanego szkła, więc w pierwszej chwili chłopcy nawet się nie zorientowali, ale potem sąsiadka tak się na nich wydarła, że jej oburzonego wrzasku nie zapomną do końca życia. I kiedy rodzice wrócili z pracy, zastali swych synów dokładnie z takimi minami jak teraz… Tata zmarszczył czoło.
– Coś się… – zawahał się, po czym dokończył lekkim tonem: – …stało? – Nie był pewien, czy tak naprawdę chce wiedzieć, co się stało, ale ostatecznie uznał, że lepiej poznać prawdę, zanim kolejna sąsiadka zjawi się u niego z awanturą.
Chłopcy popatrzyli po sobie i spuścili głowy, więc Zuzka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i odezwała się za nich:
– Chłopaki mają problem. Nie mogą przeklinać. To znaczy wiedzą, że nie mogą, ale chcieli zacytować mi pana słowa, kiedy zdenerwował się pan na Zucha i powiedział coś… brzydkiego. Sęk w tym, że jedyne, co mogli z siebie wykrztusić, to PIP.
Tata zachichotał.
– Poważnie? – zapytał, a gdy cała trójka pokiwała głowami, dodał: – Aaa, czyli działa. Nie byliśmy z mamą do końca pewni, jednak widać rezultaty.
– Ale czego? – Bolek wpatrywał się w tatę nieufnie.
– Założyliśmy wam blokadę rodzicielską. Wiecie, taką, jaką instaluje się na komputerach, tylko że ta działa wyłącznie na brzydkie wyrazy.
– Co takiego?! – Chłopcy zgodnie wlepili w tatę przerażone spojrzenie. – Blokadę rodzicielską?
– Tak, wychwytuje brzydkie wyrazy, zanim je wypowiecie.
– Ale… ale… ale… – zapowietrzył się oburzony Lolek.
– Ale to nie fair! – wybuchnął Bolek.
– Ale jaja! – wyszeptała zafascynowana Zuza.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnejJEŻELI ZASTANAWIASZ SIĘ,
CZY JESTEŚ GOTOWA LUB GOTOWY
NA PRZYGARNIĘCIE PSA, ODPOWIEDZ
NA PONIŻSZE PYTANIA.
1. Czy lubisz zwierzęta?
2. Czy miałaś lub miałeś kiedyś do czynienia z psem?
3. Czy w Twoim domu jest miejsca dla psiaka?
4. Czy Twój pies będzie miał swój kącik do spania?
5. Czy ktoś z Twojej rodziny nie jest uczulony na psią sierść?
6. Czy wiesz, czym powinnaś lub powinieneś karmić swojego psiaka?
7. Czy będziesz codziennie wyprowadzała lub wyprowadzał zwierzaka kilka razy (nawet w największym deszczu i śniegu)?
8. Czy codziennie mogłabyś lub mógłbyś poświęcić czas na zabawę z czworonogiem?
9. Czy jesteś gotowa lub gotów zrezygnować z niektórych przyjemności?
10. Czy wszyscy w rodzinie zgadzają się na przygarnięcie psa?
Jeżeli na wszystkie pytania odpowiedziałaś lub odpowiedziałeś „TAK”, to porozmawiaj z rodzicami o nowym domowniku. Rozważcie, czy stać was na utrzymanie czworonoga. Na Waszą decyzję powinno wpłynąć również to, przez ile godzin dziennie będziecie poza domem. Zwierzę nie powinno przybywać samo zbyt długo.
A może wybierzecie się do schroniska i tam znajdziecie nowego członka rodziny? Pieski, które tam przebywają, potrzebują domu. Nie obawiaj się kundelków – podobno mieszańce mają niepowtarzalne charaktery :).
PAMIĘTAJ!
DECYZJA O POSIADANIU PSA
POWINNA BYĆ DOBRZE PRZEMYŚLANA.Uwaga!
Pora na kolejną przygodę!
Tym razem Bolek i Lolek szukają skarbów rozsianych po całej Polsce.
Jest ich bardzo wiele, dlatego chłopakom przyda się pomoc. Przyłączysz się do wyprawy?
Czeka Cię tradycyjne malowanie chat w Zalipiu, uczta z pyszną roladą i modrą kapustą na Śląsku oraz najlepsza zabawa w rytm radomskiego oberka. Natłok wrażeń? Wspólne słuchanie kaszubskich opowieści będzie doskonałym zakończeniem dnia.
Pakuj plecak i w drogę!
Polska jest piękna i różnorodna. Poznaj ją z Bolkiem i Lolkiem!