- W empik go
Bolesław Śmiały - ebook
Bolesław Śmiały - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 169 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziałem – gdy to okropne zjawisko, przed którym wszyscy przysłonili oczy, wchodziło – biskup – ludu zbiegowisko; – ciżba wylękła ich ku drzwiom się tłoczy – ja patrzę – bo już miałem to przezwisko
Śmiały – gdy cała ta procesja kroczy…
lecz po cóż niosą chorągiew Anioła…
jakby na walkę Piekła i Kościoła…
II
Pochylały się chorągwie z łomotem u wrót, nim wstały na izbie przede mną, a chyląc się, mierzały we mnie grotem krzyżów – iż trwogę uczułem tajemną, gdy się Archanioł rozwijał ze złotem, w perłach, z tą twarzą malowaną ciemno, a skrzydła w pąsach i mieczysko kręte, weń łyskawice gromowe zaklęte.
III
I zaciemniała się zwolna komora;
wnosiły mrok i noc te chusty boże, po siwych ścianach pobielanych dwora szły cienie jakichś postaci potworze;
lud na kolana rzuciła pokora, a w tym ponurym pomroków wieczorze zorze świec twarze rozświecały mnisze – nad nimi dymne smugi śpiew kołysze.
IV
Nikt nie śmiał oczu podnieść, wszyscy w lęku, i ten korowód mnichów, co przyklęka z zapalonymi gromnicami w ręku, i dzwony, śpiewem głuszone bez dźwięku, i lud, któremu z żalu serce pęka;
a wszyscy klątwie rzekli: niech się stanie, i potępiali moje królowanie.
V
Byłbym się zerwał i rozniósł na mieczach świece, ornaty, chorągwie, kropidła, i rzeź bym sprawił im na martwych rzeczach bez ducha, gdy mam duchem silne skrzydła, że nie na jeden dzień mam państwo w pieczach już ta z biskupem kłótnia mi obrzydła;…
– gdym się w tył żachnął i zawadził słupa, korona moja spadła przed biskupa.
VI
Oni to mieli za znak czy za czary i grozą zdjęci klękli przed widziadłem, i że początek już znaczy się kary, że, w tej koronie spadłej, ja upadłem, że dla mnie z grobów wychodziły mary, przed których trupim widokiem pobladłem tak w ich przesądnych oczach coś się stało, co potępiło mnie i druzgotało.
VII
A oni – jakby w obłędzie, skazańce, za biskupiej ręki skinieniem, bo drżeli jak wojenne liche brańce, śpiewy żałosnym mieszając jęczeniem, ciskali o podłogi ziem kagańce i przerażeni sami tym zdarzeniem, obłędne mieli oczy, dech zaparty – – Biskupie! – więc to Boży Sąd otwarty!?
VIII
Co miały znaczyć łamane gromnice, nie wiem – lecz straszne było to rzucanie;
i wstręt mnie do nich brał i błyskawice gniewu – że ledwom nalazł hamowanie, by nie cisnąć w biskupa twarz mej rękawice żelaznej – za to księże wyklinanie; – – poszli – ostałem sam w tronowej sali;
wnątrz piersi mściwa złość wre, gorze, pali.
IX
Ostałem sam i patrzę – sala mroczna i te leżące na deskach okruchy wosku, i duszność kadzideł powłoczna w smugach – że jakieś wijące się duchy; – ja sam – że tak mię opuścili do czna wszyscy. – Za dworem świszczą zawieruchy brząkają w łuski rybie u okienic, miecą gałęźmi drzew na płatwy ścienic.
X
A tam, pod stosem świec pogruchotanych, których trzask, łomot, wciąż trwa i przeraża, korona – na głos tych klątew śpiewanych…
korona! którą wziąłem u ołtarza!
w której zakułem pierścień ziem wyrwanych memu dziadowi, ojcu! – do cmentarza lecąca, w jakimś rozpędzie, fatalna, pod stopy Ducha, co klnie – – Królo-zwalna!!
XI
Zabić! – Jak, kiedy? Gdziekolwiek! Sam skłuję!
Dworaków wezmę rycernych i wpadnę – a którzy nas okrzykną: mnicho-zbóje, pościnam łby niechętnych i owładnę;
niech wiedzą o mnie, żem król, że panuję; – tej chwili moich przybocznych zagadnę -
Po co?! – Rozkażę! Muszą! Krew! Krwi wołam!
Księże! Nad moim mieczem świece połam!
XII
Przeciw zamczyska, przez Wiślane wody, na ostrowu skalistej opoce, kościół pośrodku drewnianej zagrody;
wkoło szum wiklin i wicher łopoce, tłukąc wierzbami o mosty i wzwody, jakby się dawne w nich żalące Moce;
węgły gontyny spróchniałe przez wieki;
jezioro święte obok i pasieki
XIII
święcone; w tych gwarzyły Lele boże w drzewach lipowych, wieczystych; stuwieczna
Moc; co ramiony objęła przestworze nieba i Słońcu się śmiała słoneczna; – w nich skryte niegdyś prastare wielmoże:
Krasy-lud i ich ślubna Żywia śleczna;
stały u wstępu gaju, nieprzytomne, a chwast je wkoło przerastał, niesromne.
XIV
Przypomnę to uroczysko stare, pełne wężów, plamistych jaszczurów, co starodawną tam szeleszczą wiarę, z nor ześlizgnięte podskalnych do murów, na białe płyty wpełzły ciche, szare, a pozwijane w kłębki u kosturów, we świętą wodę sadzawki wślepione, jak wężownice wróżebne, pośpione.