- nowość
- W empik go
Born of Death - ebook
Born of Death - ebook
Kontynuacja historii bohaterów powieści I Wanna Fall. Dark Side.
Mija pięć lat. Raise spełnia marzenie i otwiera własny warsztat, natomiast Lea rozpoczyna pracę w korporacji. Mogłoby się wydawać, że w końcu życie obojga jest stabilne i bezpieczne. Wkrótce jednak na tym idealnym obrazku pojawiają się pewne rysy.
Raise czuje, że w jego codzienność wkradła się rutyna. Chłopak z natury nie lubi powtarzalności i dlatego odnosi wrażenie, że znalazł się w więzieniu. Brakuje mu wyścigów i adrenaliny, którą mu zapewniały. W dodatku on i Lea spędzają ze sobą coraz mniej czasu.
Niestety ma również inne zmartwienie. Ktoś zaczyna go śledzić i jedno jest pewne: ten człowiek nie życzy mu dobrze.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-931-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W tej części trylogii Die nie chodzi o nielegalne wyścigi ani o chorobę Raise’a. Chciałabym, żebyście potraktowali ten tom wyłącznie jako urozmaicenie całej tej historii, bo pierwotnie miał być tylko dodatkiem.
Born of Death w głównej mierze opowiada o śmierci, traumach, nielegalnych działaniach oraz przemocy fizycznej i psychicznej. Wszystko, co zostało przedstawione w książce (w tym relacja głównych bohaterów), nie powinno stanowić wzoru do naśladowania.
W tej części pojawia się wątek adoptowania dziecka przez głównego bohatera, co w rzeczywistości nie mogłoby się wydarzyć, biorąc pod uwagę na zaburzenie Raise’a. Nie zmieniałam go ze względu na fanów dawnej wersji tej książki.
Zaznaczam również, że przedstawione uniwersum zostało stworzone wyłącznie dla potrzeb fabuły, a większość wydarzeń w niej opisanych nigdy nie miała miejsca i dlatego czasem niektóre sceny mogą być podkoloryzowane.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.PROLOG
RAISE
5 lat później, Meksyk, Acapulco
Subaru BRZ, toyota supra i nissan silvia sunęły po drodze. Ich karoserie lśniły w promieniach słońca niczym błyszczące diamenty. Opony ścierające się o asfalt piszczały, a ich dźwięk mieszał się z dudniącą muzyką dochodzącą z imprezy odbywającej się w willi obok.
Jeden z kierowców się zatrzymał. Wydawało mi się, że był grubo po trzydziestce. Miał karmelową karnację, a oczy błyszczały mu żądzą.
Rozsuwając szybę, krzyczał z mocnym akcentem:
– Co tak stoicie, panienki?! Szczęka z wrażenia opada, co? – Po tych słowach zaśmiał się i ruszył z piskiem opon.
Ta banda Meksykanów nie dowaliła się do nas bez przyczyny. Natknęliśmy się na nich przed hotelem zaraz po przyjeździe do Acapulco. Zaczęli być nachalni w stosunku do pewnych kobiet, więc zareagowaliśmy. Trochę ich poszarpaliśmy… ale naprawdę tylko odrobinę.
Dzisiaj spotkaliśmy ich w drodze do willi nowego faceta matki Romana, który nas tu zaprosił. Nie przyjechaliśmy autami, bo Dean wymyślił, że zrobimy sobie spacer i poprawimy kondycję (sam od dwóch miesięcy trenował boks i zaczął prowadzić zdrowy tryb życia). Był to głupi pomysł, aby wybrać się na spacer w taki upał.
– Powiemy im? – zagadnął Dean.
– Że jesteśmy lepsi? – Prychnąłem, mrużąc oczy od słońca. – Nie.
Roman cmoknął z dezaprobatą.
– Nie będziemy nic mówić… – zaczął pewnym siebie głosem i kątem oka widziałem, że uniósł rękę. Byłem pewien, że po to, by poprawić zielony kaszkiet na głowie, z którym już chyba nigdy się nie rozstanie. – My im to pokażemy.
Wszyscy trzej spojrzeliśmy na Ramireza.
– No co? Tu chodzi o zachowanie naszej godności przed laskami – odpowiedział, jakby to było oczywiste.
Fakt. Całą tę sytuację obserwowało kilka dziewczyn.
Blaze nic nie dodał. Jedynie odkaszlnął, bo mijające nas auta wzbijały tumany kurzu.
– Roman!
Przy wyjściu do ogromnej willi stał średniego wzrostu szczupły mężczyzna w kremowym garniturze. Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa, po czym zbliżył się do nas dostojnym krokiem.
– López! – zawołał Roman, by przekrzyczeć muzykę.
– Stary, to jest ten nowy fagas twojej mamy? – spytał szeptem Blaze.
Śnieżnobiałe ściany trzypiętrowego budynku aż raziły w oczy, a w czerwonych dachówkach odbijały się promienie słoneczne. Wokół domu rozciągał się ogród pełen różnokolorowych kwiatów oraz palm, których liście kołysały się na lekkim wietrze.
– Wspominałem wam, że koleś śpi na pieniądzach – mruknął Roman, cały czas się uśmiechając.
– Dobra, ale żeby… aż tak? – nie dowierzałem.
López przywitał się z każdym z nas i zaprowadził do środka. Muzyka zaczęła mi coraz głośniej bębnić w uszach. Przeszliśmy przez ogród od razu na tył domu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kilka sportowych aut.
Piski, śmiechy i krzyki docierały do mnie zewsząd, a w powietrzu unosił się zapach alkoholu. Obok basenu przechadzało się pełno ludzi – kobiety w skąpych strojach i faceci z drinkami w ręku. Na jednym z wielu leżaków wypoczywała starsza kobieta – matka Romana – w bikini i okularach przeciwsłonecznych. Zdziwił mnie ten widok. Nie wiedziałem, że pani Ramirez lubi takie imprezy.
– Mama? – zagadnął nieśmiało Roman.
Kobieta zsunęła okulary z nosa.
– Synku! – wykrzyczała radośnie, zerwała się z leżaka i mocno przytuliła chłopaka. – Nie mogłam się doczekać, aż w końcu nas odwiedzisz!
– Też się cieszę – odparł mniej entuzjastycznie.
– Cześć, chłopcy! Dawno was nie widziałam. – Nas też przytuliła, po czym się odsunęła, by wtulić się w bok swojego nowego faceta. – Świetnie, że mój syn zabrał was ze sobą. Jak wam się podoba w Acapulco?
– Cudowne miasto. I cudowne kobiety. – Dean się zaśmiał, a ludzie wokół mu zawtórowali.
– Oczywiście częstujcie się, czym chcecie. Wszystko jest do waszej dyspozycji – odezwał się gospodarz i obnażył w uśmiechu pozłacane zęby.
Zacząłem się rozglądać. Moją uwagę przyciągnęły sportowe auta. Nie wiedziałem, czym dokładnie zajmuje się ten człowiek, ale po zobaczeniu jego majątku wywnioskowałem, że na pewno czymś poważnym. Roman za dużo nie wiedział. Wspomniał tylko, że López jest jakimś biznesmenem.
– Poczęstujcie się drinkiem – zaproponowała kobieta, wołając do nas kelnerkę z tacą zastawioną kielichami wina.
– O właśnie, Tereso! – zagaił López. – Powinniśmy wszyscy wznieść toast.
Ostatnio starałem się pić mniej alkoholu, dlatego stanąłem z boku i nadal się rozglądałem. W oko wpadły mi dziewczyny, które niedawno weszły na posesję. Patrzyły na mnie prowokująco i coś do siebie szeptały. Nie interesowały mnie, więc odwróciłem wzrok w stronę parkujących aut – kierowali nimi ludzie, którzy niedawno popisywali się swoimi umiejętnościami driftu.
– To właśnie oni narobili nam wstydu przed laskami – powiedział za mną Sweater.
– Widzisz? A mogłeś wyrwać Brazylijki. – Brat Lei wskazał brodą na szczupłe kobiety z krągłościami, które niedawno mnie obgadywały.
Uniosłem brwi ze zdumienia.
– Skąd wiesz, że to Brazylijki? – spytałem nieco rozbawiony.
Roześmiał się głupkowato.
– Spójrz na ich figury. Jestem wręcz pewny, że to Brazylijki.
– Po prostu Latynoski – poprawiłem go.
Poczułem uścisk na ramieniu. Spojrzałem pytająco na Deana, który z uśmiechem zaciągnął się głęboko powietrzem.
– Co tak patrzysz, nasza Brazylijko? – Spojrzał mi w oczy i uniósł kielich z czerwonym winem. – Idź do tych panienek i powiedz im po portugalsku, że czekają tu na nich zamożni mężczyźni. – Uśmiechnął się chytrze, pokazując zęby.
Prychnąłem. Sweater nawiązywał do moich korzeni – w końcu byłem pół Rosjaninem, pół Brazylijczykiem.
– Sweater, masz z dziesięć dolców na koncie – wtrącił ciszej Roman, wychylając głowę zza mojego ramienia.
– To się zmieni! – oburzył się, ostrzegawczo mierząc palcem w kumpla. – Zacząłem inwestować w kryptowaluty.
Powstrzymałem śmiech.
– Wracając… Mówiłem ci kiedyś, że nie znam portugalskiego – przypomniałem, strzepując jego rękę z ramienia. – Ale za to ty możesz oczarować je swoim wdziękiem. Gwarantuję ci, że jak tylko zobaczą twoje długie dredy na głowie, to padną…
– …trupem – wciął mi się płynnie w słowo Blaze.
Dean rozdziawił wargi, uniósł rękę i pacnął mnie w ramię, a Sheltonowi posłał surowe spojrzenie.
– Co wy macie do moich dredów? Są stylowe, dodają mi męskości i właśnie na nie lecą laski.
– Wyglądasz w nich jak Laurent ze Zmierzchu – powiedziałem i poczułem na sobie wzrok każdego z nich. – Co? – Nie rozumiałem, o co im chodzi. – Z Leą oglądałem i…
– No ja myślę – przerwał mi Dean; w jego głosie usłyszałem cichą reprymendę. – My, prawdziwi mężczyźni, oglądamy filmy tylko dla prawdziwych mężczyzn.
Uniosłem kąciki ust w drwiącym uśmiechu.
– A kto ostatnio oglądał Plotkarę?
Roman i Blaze parsknęli śmiechem, a Sweater był tak zaskoczony, jakby nie podejrzewał, że mogłem wiedzieć o takich jego tajemnicach. Chyba idiota zapomniał, że włamuje mi się na konto na Netfliksie.
– Już całkowicie poważnie… – zacząłem konspiracyjnie. Obróciłem głowę, by zobaczyć, gdzie podział się López; wraz z mamą Romana witali kolejnych gości. – Ten koleś jest obrzydliwie bogaty. Ma fury, o których moglibyśmy tylko pomarzyć.
Roman pokiwał w zamyśleniu głową.
– A ja nie wiedziałem, że twoja mama lubi takie… imprezy – zwrócił się Sweater do Ramireza, krzyżując ręce na torsie odzianym w białą bokserkę. – Dałbym sobie rękę uciąć, że jeszcze kilka miesięcy temu wspominała, że za nimi nie przepada.
– Też o tym myślałem – przyznał. Na jego twarzy malowało się przejęcie. – Zmieniła się diametralnie.
– Przywalacie się – mruknął Blaze. – Kobieta znalazła sobie zamożnego faceta i teraz korzysta z życia. Zresztą kto na jej miejscu by nie skorzystał? Sportowe auta, pieniądze, drinki, piękne kobiety i odpoczynek. Marzenie.
– Wiesz, Shelton, niektórzy mają inne priorytety w życiu. – Zaśmiałem się cicho.
– Tak, tak… Dajcie się kobiecie nacieszyć życiem, a nie narzekacie – uciął i napił się wina.
Roman sposępniał.
– Fakt, mama od dawna nie była tak szczęśliwa. López traktuje ją jak księżniczkę, przynajmniej tak mi mówiła.
Resztę imprezy spędziliśmy w swoim skromnym gronie wraz z Teresą i Lópezem. Obserwowałem ich trochę. Wydawali się w sobie zakochani, zwłaszcza ona.
Zabawa coraz bardziej się rozkręcała. Kobiety pluskały się w wodzie, mężczyźni popijali trunki, natomiast my oglądaliśmy auta na podjeździe. López zostawił na chwilę swoją ukochaną i towarzyszył nam, przedstawiając każdy model samochodu po kolei.
Żałowałem jedynie, że nie ma ze mną Lei. Musiała zostać w Nowym Orleanie, bo ostatnio zbyt wiele obowiązków spadło na jej barki w biurze. Zadecydowaliśmy więc z chłopakami, że podróż do Meksyku będzie męskim wypadem.
Podczas gdy López zajął się rozmową z nami, Roman zacięcie dyskutował ze swoją mamą. Zdołałem usłyszeć, że wyznał kobiecie wprost swoją niepewność co do jej faceta. Teresa kazała mu się niczym nie martwić.
Gdy słońce już znikało za horyzontem, Acapulco ożywiło się jeszcze bardziej – było pełne kolorów. Moje oczy rozkoszowały się pięknym widokiem błękitnego oceanu, złocistej plaży i falujących palm.
– Pięknie tu, prawda? – zagadnął López.
Spojrzałem na niego.
– Owszem – przyznałem.
– A jeszcze piękniejsze są tu kobiety – rzucił i upił łyk wina.
– Powiedziałbym, że samochody – poprawiłem go, rzucając okiem na sportowe marki aut. – Wszystkie są twoje?
– Wszystkie.
– Fascynujące.
– Słyszałem od Teresy, że Roman interesuje się motoryzacją – zaczął López, uśmiechając się. – Chciałem mu się trochę przypodobać.
– Ja na jego miejscu po zobaczeniu takiej posiadłości i fur zastanawiałbym się, czy nie zajmujesz się czymś szemranym. – Poklepałem go po ramieniu i odwzajemniłem uśmiech.
– To znaczy?
– A bo ja wiem? Wyłudzaniem haraczy czy coś. – Wzruszyłem ramionami, oddalając się. – Pójdę się czegoś napić.
Dałbym sobie rękę uciąć, że pani Teresa również nie wie, czym dokładnie zajmuje się jej kochanek. Albo wie, tylko nic nie mówi.
Szukałem wzrokiem szklanek z wodą albo innym napojem, ale niczego takiego nie zauważyłem. Wszędzie znajdował się wyłącznie alkohol.
Moi kumple zdążyli już zagadać do dziewczyn. Ja usiadłem na jednym z leżaków, tuż obok starszego, siwego mężczyzny w gustownym garniturze, popalającego cygaro. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek i telefon. Chciałem znów napisać wiadomość do Lei, ale zrezygnowałem, bo wciąż nie odpisała mi na poprzednie. Telefonu również nie odbierała.
W tle prawie wszyscy zaczęli tańczyć do znanej mi brazylijskiej piosenki – Alibi. Obejrzałem się przez ramię i dostrzegłem Deana, Romana i Blaze’a, którzy bujali się w rytm muzyki obok atrakcyjnych dziewczyn.
Gdy nieco dłużej przyglądałem się tańczącym imprezowiczom, dostrzegłem znajomą białą czuprynę, a potem lśniące brązowe włosy. Zamrugałem kilkakrotnie, myśląc, że miałem jakieś omamy. Lea i Heather zostały w Nowym Orleanie. Nie pisnęły nam słowa, że wybiorą się do Acapulco. Mimo to wodziłem oczami z nadzieją i próbowałem odszukać je w tłumie ludzi. Zgasiłem papierosa i dźwignąłem się z leżaka.
Znieruchomiałem. Naprawdę ujrzałem Leę i Heather – wirowały w tańcu przy basenie, na sobie miały tylko bikini. Tańczyły razem, trzymając się za ręce i kręcąc biodrami. Skupiłem spojrzenie głównie na Lei. Jej półnagie, zgrabne i opalone ciało idealnie podkreślał biały strój kąpielowy. Zrobiło mi się gorąco.
Panie Boże, daj mi więcej wytrwałości przy tej kobiecie.
Kiedy jej oczy odnalazły moje, uśmiechnęła się kokieteryjnie, po czym przywołała mnie subtelnym skinieniem palców.
Już miałem do niej podejść, ale zwróciłem uwagę na tańczącą obok Blaze’a Heather. Chłopcy nawet nie zauważyli, że dziewczyny nas tu odwiedziły. Problem w tym, że Shelton bawił się u boku innych kobiet, szczerząc się przy tym jak głupi. Jego ukochana też to zauważyła. Ze sztucznym uśmiechem zdjęła słomiany kapelusz i założyła mu go na głowę.
Blaze znieruchomiał, być może poczuł mocny zapach perfum Heather.
„Heather” – wyczytałem z jego warg, gdy odwracał powoli głowę w stronę swojej kobiety.
– Niespodzianka – pisnęła przesadnie słodkim głosem.
No cóż, Blaze ma przejebane.
– Co wy tu robicie? – zapytałem Leę, gdy w końcu do niej podszedłem.
– Heather i Isa stwierdziły, że zrobimy wam niespodziankę – odpowiedziała wesoło i zarzuciła mi ręce na kark. – Ciężko im było odciągnąć mnie od pracy, ale w pewnym momencie miałam ich już dość i wzięłam wolne.
Dołączyli do nas Dean i Roman.
– Isa? A gdzie ona jest? – zapytał Sewater.
– Aaa, kłóciła się z taksówkarzem, bo nie dogadali się w rozmowie na temat polityki naszego kraju. – Nie wyglądała na przejętą tym faktem. Co więcej, śmiała się. – Znając Isę, to nie skończy…
– …póki koleś nie przyzna jej racji – dokończył za nią Dean, głęboko westchnąwszy. – Pójdę do niej, zanim porwie tego biednego taksówkarza, a potem zatłucze go na śmierć.
Lea wskazała im drogę, a moi kumple ruszyli taksówkarzowi na ratunek. Isabell poza swoją pracą była całkowicie inną osobą – zdecydowaną i zawziętą. Choć nie miała w zwyczaju negować czyjegoś zdania, to jeśli ktoś opowiadał głupoty, które nie mieściły się w głowie, uwalniała swoje drugie „ja”.
– Skąd wiedziałyście, gdzie jesteśmy? – zwróciłem się ponownie do Lei.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła z dala od tłumu.
– Heather ma lokalizację Blaze’a. Chciałyśmy wam zrobić fajną niespodziankę.
Z tego, co wiedziałem, oboje mieli dostęp do swoich lokalizacji, w razie gdyby coś się któremuś stało.
– Niespodzianka trochę nie wyszła… – Zerknęła gdzieś za mnie.
Domyśliłem się, że patrzyła na obrażoną Heather i swojego brata próbującego załagodzić sprawę.
Uśmiechnąłem się, patrząc na jej twarz muśniętą słońcem.
– Wyszła. Nikt się nie spodziewał, że przyjedziecie do nas. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu jesteście. – Ująłem w dłonie policzki dziewczyny, po czym czule pocałowałem ją w usta.
Lea uśmiechnęła się promiennie.
– Skoro już tu jesteśmy, to chodźmy potańczyć. – Przygryzła kusząco dolną wargę, splotła nasze dłonie i pociągnęła mnie w tłum tańczących ludzi.
Zaczęła się wić zmysłowo, ocierając o moje ciało, co sprawiło, że atmosfera między nami nabierała intymnego charakteru. Patrzyłem na nią z zachwytem, poruszając się lekko w rytm muzyki, i sunąłem dłońmi po jej rękach. Nie robiliśmy tego za często, bo taniec nie był moją mocną stroną, Lea również skarżyła się na swój brak umiejętności. Teraz jednak nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy. Bawiliśmy się naprawdę dobrze.
Nagle muzyka zaczęła dudnić mi w uszach, następnie pojawił się w nich pisk, jakby ktoś mi przywalił. Ale przecież nikt tego nie zrobił. Lea nadal przy mnie tańczyła, inni również nie przerywali zabawy, moje ruchy zaś stawały się coraz wolniejsze. Na początku pomyślałem, że to z powodu tłumu, że po prostu nie chcę dłużej tu być – ani na tej imprezie, ani w tym domu.
Poczułem, jakby wokół mojej szyi zacisnęła się pętla. Brakowało mi powietrza. Widziałem jak za mgłą. Muzyka stawała się głośniejsza, to znów cichła. Nadal tańczyłem, choć robiłem to automatycznie i nie odnajdywałem już w tym radości, bo starałem się ukryć, jak bardzo źle się poczułem. Oblały mnie zimne poty, a gardło raptem wyschło na wiór i zaczęło piec.
– Raise, co się dzieje? – Usłyszałem głos Lei odbijający się echem w mojej głowie.
Nie odpowiedziałem. To chyba ta chwila, gdy zastygłem w miejscu. Straciłem władzę nad ciałem.
– Raise!
Zamknąłem oczy. Chyba upadłem. Jak szybko straciłem świadomość, tak szybko ją odzyskałem. Lea pochylała się nade mną, a jej twarz wyrażała przejęcie. Coś do mnie mówiła, ale ją zignorowałem. Wstałem o własnych siłach, wciąż zaćmiony tym, co się stało.
Wszyscy jak gdyby nigdy nic zajęli się sobą i wznowili zabawę. Wszyscy oprócz Lei. Słyszałem jej głos przy uchu. Mówiła coś, martwiła się. Drżącymi dłońmi dotknąłem swojej twarzy. Wydawała mi się obca.
Znikąd poczułem mokrą ciecz na koszulce. Dopiero jak obróciłem głowę, okazało się, że to jakiś mężczyzna na mnie wpadł i oblał drinkiem.
– Przepraszam bardzo, nie widziałem pana – powiedział ze skruchą w głosie.
Patrzyłem na niego beznamiętnie. W uszach szumiała mi krew, a gorąc spowodowany gniewem buchnął mi w twarz. Ledwo oddychałem przez nos. Moje nozdrza poruszały się gwałtownie. W oczach nieznajomego ujrzałem strach.
Byłem zdenerwowany. Chwyciłem go mocno za kark, wbijając mu palce w skórę, i zacisnąłem zęby. W tle rozległ się pisk jakiejś kobiety, ale nie zważałem na nic, interesowała mnie tylko ta jedna osoba. Mężczyzna był przerażony, próbował mnie odepchnąć, uwolnić się, lecz byłem za silny. Odniosłem wrażenie, że karmię się strachem tego człowieka.
– Puść mnie, błaga… – Zamilkł, kiedy chwyciłem go mocno za szyję.
Rzuciłem go na płytki przy basenie; mężczyzna uderzył o nie głową i z trudem rozchylił powieki. Pod nim zaczęła zbierać się kałuża krwi.
Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Mało tego, nachyliłem się nad mężczyzną i zacząłem bić go po twarzy, jakby był moim workiem treningowym. Okładałem go pięściami, a widok krwi wypływającej z jego ust i nosa wywołał uśmiech na moich ustach.
– Jesteś złym człowiekiem! – zawyła moja ofiara.
Nie przejąłem się tym.
– Jesteś złym człowiekiem! – wrzasnął ktoś inny.
Zawahałem się.
Te same słowa wypłynęły z ust kogoś innego. A potem znowu. W końcu wokół mnie zebrała się grupka ludzi krzyczących nieustannie: „Jesteś złym człowiekiem”. Moje serce zaczęło bić szybciej. Wędrowałem wzrokiem po zebranym tłumie, a mój gniew ustawał. Na jego miejscu pojawiła się rozpacz.
– Nie – wydusiłem ochryple, kręcąc gorączkowo głową. – Wcale nie.
– Jesteś złym człowiekiem!
– Nieprawda! – krzyknąłem ze łzami w oczach.
Potem spojrzałem na swoje ręce pobrudzone świeżą krwią. Zacząłem się trząść, a żółć podchodziła mi do gardła. Jakby tego było mało, przed sobą ujrzałem pobitego do nieprzytomności człowieka.
– Nieprawda… – powtórzyłem, ale znacznie ciszej, nie będąc do końca pewnym tych słów.
Próbowałem się oddalić od tego miejsca, ale oni wszyscy za mną podążali, jak koszmary. Już miałem uciekać, kiedy przede mną wyrosła kelnerka z tacą pustych kielichów – zobaczyłem w nich swoją twarz, całą we krwi, w cudzej krwi. Nie zamierzałem już uciekać. Pozwoliłem, aby łzy spłynęły mi po policzkach.
Byłem złym człowiekiem.
Zamknąłem oczy, a gdy znów je otworzyłem, ujrzałem nad sobą swoich przyjaciół i Leę. Zamrugałem kilkakrotnie, czując głębokie zmieszanie. Dokładnie analizowałem miejsce, w którym się znajdowałem. Siedziałem na schodkach przy tarasie. Impreza przy basenie wciąż trwała.
– Co się stało? – spytałem matowym głosem.
– Zemdlałeś – odpowiedziała zmartwiona Lea, siadając obok. – Powiedz: boli cię coś?
Pokręciłem głową. Nic mnie nie bolało, po prostu zrobiło mi się słabo. Na domiar złego pierwszy raz od dawna poczułem nagły przypływ stresu i niepokoju.
– Dean, przynieś mu wody – poleciła Isa. Przykucnęła obok mnie.
Od dobrych czterech lat nie była już moją terapeutką, ale często jeszcze ze mną rozmawiała – nie jak z pacjentem, ale jak z przyjacielem.
Isabell poprosiła naszych przyjaciół, by się rozeszli, abym nie czuł się osaczony. Lea również odeszła. Zostałem tylko ze swoją byłą terapeutką.
Wszyscy myśleli, że omdlenie mogło mieć związek z moim zaburzeniem.
– To coś innego, Isa – powiedziałem stanowczo.
Koszmar.ROZDZIAŁ 2
TAJEMNICZY NUMER
RAISE
Wraz z Deanem od jakiegoś czasu skupialiśmy się na diagnozowaniu problemu z silnikiem jednego z samochodów w warsztacie. Nasza siedziba mieściła się blisko domu Sweatera, czyli tuż za centrum. Pracowaliśmy tu pięć dni w tygodniu i nie narzekaliśmy na brak klientów (pewnie zasługa leżała w naszych niezwykłych zdolnościach). Lubiłem tę pracę – w końcu były tu auta i mój najlepszy kumpel – ale… ale nie dziś. Miałem już dość dzisiejszego dnia w tym miejscu. Rano, kiedy otwierałem warsztat, byłem tak rozkojarzony, że przytrzasnąłem sobie palce bramą. A potem przywaliłem głową w podwozie. Dziś ewidentnie miałem swój piątek trzynastego.
Przestałem sprawdzać układ zapłonowy i wyprostowałem plecy, rozglądając się nerwowo po warsztacie. Niedawno zrobiliśmy tu remont. Zewnętrzne ściany pomalowaliśmy na czerwono i zawiesiliśmy kilka felg dla ozdoby. I to by było na tyle. Dean i tak twierdził, że to dużo jak na nasze możliwości i pomysłowość.
– Dobra, bierz miernik i lecimy – polecił Dean, kiwając do mnie głową.
Pot ściekał mi po skroniach i spływał do suchych warg. Odkąd tylko wstałem, pociłem się przeraźliwie. Zacisnąłem zęby, ponownie zaglądając do auta. Z szafki wyciągnąłem miernik napięcia, by sprawdzić w końcu, czy świeca generuje odpowiednie iskry. Zanim jednak cokolwiek zrobiłem, narzędzie wypadło mi z oblepionej potem dłoni, po czym wylądowało z brzękiem na podłodze. Wziąłem głęboki wdech i schyliłem się, aby je podnieść. Na swoje nieszczęście uderzyłem biodrami o skrzynkę z narzędziami, która z hukiem poleciała na podłogę.
– Chuj z taką robotą – warknąłem.
Sweater przestał opierać się o maserati i spojrzał na mnie, śmiejąc się wniebogłosy. Gwałtownie zgarnąłem szmatkę z szafki obok, żeby wytrzeć brudne, spocone ręce. Kąciki moich ust drgnęły w nikłym uśmiechu, ale tylko dlatego, że Dean miał zaraźliwy śmiech.
– Co z tobą, stary? – zapytał, podchodząc. Na jego czole ukazało się kilka zmarszczek. – Od rana jesteś nerwowy i roztrzepany. Dawno cię takiego nie widziałem.
Ranek miałem stosunkowo spokojny, ale gdy wsiadłem do samochodu i ruszyłem do pracy, ciągle doskwierało mi dziwne uczucie bycia obserwowanym. Wciąż się odwracałem oraz obsesyjnie sprawdzałem lusterka.
– Dysocjacja się zbliża? – dopytał, bo przez chwilę nie odpowiadałem.
Wzruszyłem ramionami, wyciągając paczkę fajek z kieszeni roboczych spodni.
– Nie, to nie to – mruknąłem. – Mówiłem ci rano o tym moim dziwnym uczuciu.
– Że ktoś cię śledzi? – zagadnął. – Nie wziąłem tego aż tak poważnie, bo często się zdarzało, że ktoś nas śledził. Ciebie, mnie czy resztę chłopaków. Pamiętasz, jak kiedyś z czarnego land rovera wysiadło kilku złodziejów, a ja wjechałem im w tył tego złomu?
Uśmiechnąłem się szerzej i wcisnąłem przycisk na ścianie, by drzwi się rozsunęły.
– Ale to coś innego – stwierdziłem, a uśmiech zniknął mi z twarzy.
Wsunąłem fajkę między wargi, po czym wyszedłem na świeże powietrze. Stanąłem obok ściany budynku, próbując wygrzebać zapalniczkę z kieszeni spodni. Słońce wisiało na niebie i jeszcze bardziej rozgrzewało moje ciało w roboczych ubraniach z grubego materiału. Odpaliłem papierosa, a za sobą usłyszałem ciężkie kroki.
– To wytłumacz mi, o co tutaj chodzi. Rano nie było czasu, by o tym pogadać – zaczął znów Dean, stając obok mnie. Szturchnął moje ramię. – I jeszcze nie mieliśmy przerwy, więc teraz ją sobie zrobimy. Przy okazji zamieniam się w słuch.
Czułem, jak w moim gardle formuje się gula. Do tego wszystkiego dochodziła ta wiadomość od nieznajomego gościa w kominiarce. Powinienem czuć się podekscytowany, bo najwyraźniej szykuje się jakiś wyścig, coś mocnego, nawet jeśli ten ktoś jest moim wrogiem. A jednak na samą myśl o tym skręcało mnie w żołądku.
Wypuściłem dym, który uniósł się i rozpłynął w powietrzu.
– Wyczuwasz, że ktoś faktycznie chce ci zaszkodzić? – Głos kumpla przebił się przez gonitwę myśli w mojej głowie. – To ten ktoś wysłał ci tę wiadomość?
Zaciągnąłem się ponownie, patrząc twardo przed siebie.
– Może – odparłem ochryple. – Chyba mam jakieś złe przeczucie.
– To znaczy?
Przygryzłem wnętrze policzka, zerknąwszy na kumpla. Ciepłe spojrzenie jego czekoladowych oczu dodawało mi otuchy. Z trudem przełknąłem ślinę i ponownie utkwiłem wzrok w drodze, po której przejeżdżały samochody. Strzepnąłem popiół z fajki, rozglądając się w popłochu w poszukiwaniu białego bmw i8 bez tablic rejestracyjnych. Gdy nigdzie go nie zauważyłem, zdołałem rozluźnić spięte mięśnie.
– Zobaczymy.
Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami dochodzącymi z ulicy. Czułem, że Dean nie spuszczał mnie z oka.
– Jak tylko ktoś będzie do ciebie skakał, to osobiście wbiję mu to w dupę. – Uniósł klucz szesnastkę, a ja się roześmiałem. Sweater za to wyglądał na całkiem poważnego i pewnego swoich słów. – Jadę tam z tobą. – Ostrzegawczo zamachał mi narzędziem przed oczami.
Wziąłem kolejnego bucha, przypominając sobie, że Dean miał plany na dzisiejsze wieczór i noc.
– Masz randkę – przypomniałem. – I to z naprawdę niezłą laską.
– Sądzisz, że wystawiłbym najlepszego kumpla w potrzebie, bo mam randkę z jakąś nieznajomą? – prychnął, wsuwając dłoń do kieszeni spodni. – Zresztą nawet nie wiem, po co ja chciałem iść na tę randkę.
– Szczerze? Masz obok siebie Isę oraz… – Nie dokończyłem, choć chciałem jeszcze wspomnieć o jego trenerce boksu.
– Ta wiedźma? – rzucił konspiracyjnie i gniewnie zmarszczył gęste brwi. – Nie wiesz, co mówisz, stary. To potwór w ludzkiej skórze.
– Nie tak dawno mówiłeś, że kręcą cię te jej humorki.
– No właśnie: mówiłem. – Jego oczy zionęły przerażeniem. – Choćby i Roman miał w końcu babę, a ja nie, to i tak już nie umówię się więcej z tym pomiotem szatana!
Uniosłem ręce w geście poddania i się zaśmiałem.
Często żartowaliśmy sobie z chłopaków, że nie potrafią znaleźć kobiet. Sweater i Ramirez założyli się o to, który szybciej przestanie być singlem. Roman próbował wyrywać dziewczyny na portalach randkowych, ale kiepsko mu to wychodziło, więc pogrążył się w świecie gier komputerowych. Za to Dean… Jak wiadomo, Dean to flirciarz oraz kobieciarz, lecz żywi też urazę do kobiet. Nie chciał znowu poczuć się jak z Alice. Byli ze sobą dosłownie chwilę, a ta i tak w tym czasie rozkładała nogi przed innym i pozostawiła ranę w jego sercu. Zerwali ze sobą, a co najważniejsze, Lea również nie miała już kontaktu z tą rudą babą.
– Czujesz się już lepiej? Nerwy ustały?
Wyrzuciłem niedopałek i przydepnąłem go butem.
– Ta, jest lepiej. Wracajmy do pracy.
Do domu wróciłem po trzeciej. Ugotowałem makaron z sosem i trochę posprzątałem. Mieszkaliśmy w mieszkaniu na najwyższym piętrze jednego z apartamentowców w centrum miasta. Pomimo nowoczesnego stylu, w jakim urządziliśmy wszystkie pomieszczenia, było tu przytulnie. Stanąłem przed ogromnymi oknami i drzwiami na balkon, za którymi rozciągał się widok na miasto. Promienie słoneczne przedzierały się przez chmury, malując na niebie odcienie różu i pomarańczu.
Psychicznie wciąż czułem się źle. Nie wiedziałem, co by było, gdybym nie brał leków. Zapewne zakopałbym się w łóżku i spał albo przewijał filmiki na TikToku od rana do nocy. Byłem jakiś słaby, nerwowy, zirytowany i znużony monotonnością jednocześnie. Może powinienem spróbować czegoś nowego? Miałem nadzieję, że dzisiejsza noc spędzona za kółkiem trochę polepszy mi nastrój.
Przez ostatni czas stałem się miękki… tak sądzę. Często nachodziły mnie myśli, że chciałbym, aby moja druga osobowość znowu się pojawiła i wypełniła nieco tę pustkę, która siedziała mi w głowie. Czasem była bardziej dotkliwa, innym razem mniej. Jako Chase miałem wywalone na wszystko i wszystkich. Liczyłem się wtedy tylko ja, nic mnie nie trapiło.
Wziąłem głęboki wdech i poszedłem do sypialni. Przekraczając próg pokoju, od razu ujrzałem Vodkę – spał na łóżku. Uśmiechnąłem się pod nosem, jednak mój uśmiech szybko zbladł. W promieniach słońca wśród kociej sierści dostrzegłem siwe pasma. Stanąłem przed materacem zesztywniały. Dopiero teraz doszło do mnie, i to z pełną mocą, jak stary był Vodka. Nie biegał już tak, jak kiedyś. Teraz chodził wolno, mniej energicznie. Każdego dnia tulił się do mnie, jakbym miał wyjść i już nie wrócić albo może… jakby to on miał zniknąć przed moim powrotem.
Poczułem przeraźliwy ból w sercu. Zrozumiałem, że mój najlepszy przyjaciel kiedyś w końcu odejdzie. Był pierwszym stworzeniem, które mi pomogło… Nie bał się mnie, gdy dla wszystkich innych byłem potworem.
Oddech uwiązł mi w płucach, a oczy zaczęły piec. Pokręciłem głową, by odgonić złe myśli i się uspokoić. Wmawiałem sobie, że nie powinienem się tym zadręczać. Vodka nadal tu był. Żył z nami. Powinienem się cieszyć, a nie snuć czarne scenariusze.
Położyłem się ostrożnie na łóżku. Nie byłem śpiący, ale chciałem poleżeć z Vodką. Ułożyłem wygodnie głowę na poduszce, a kot otworzył szmaragdowe oczy i na mnie spojrzał. Kącik ust drgnął mi w lekkim uśmiechu. Wyciągnąłem rękę w stronę grzbietu zwierzaka i zacząłem go leniwie drapać.
A potem zasnąłem.
Obudził mnie troskliwy dotyk na twarzy. Czyjeś zimne opuszki palców muskały moją skórę. Z trudem otworzyłem oczy i ujrzałem Leę. Leżała obok, podpierając się na łokciu.
– Kiedy wróciłaś? – spytałem zaspanym głosem.
– Niedawno. Jak się czujesz? – Przysunęła się bliżej. Zapach jej słodkich perfum dotarł do moich nozdrzy.
– W porządku. – Położyłem rękę na jej biodrze; miała na sobie jedynie moją koszulkę, która była na nią za duża.
Nie okłamałem Lei. Naprawdę poczułem się lepiej, gdy tylko ją zobaczyłem po tylu godzinach rozłąki. Irytowało mnie już, że tak rzadko się widywaliśmy. Niektórzy lubili mieć dużo przestrzeni dla siebie i nie mieli problemu, gdy widzieli się ze swoją drugą połówką raz na kilkanaście godzin. Ja wręcz przeciwnie. Kochałem towarzystwo mojej Lili i miałem potrzebę mieć ją ciągle przy sobie. Niestety to nie takie łatwe.
– A ty jak się czujesz? Jak w pracy? Jadłaś coś w ogóle?
– Było w porządku, ale miałam dużo rzeczy do zrobienia. – Westchnęła i zaczęła przeczesywać moje przydługie włosy palcami. Na jej twarzy pojawił się grymas, odwróciła wzrok. – I nie jadłam, bo nie zdążyłam.
Ściągnąłem brwi. Uniosłem się i oparłem plecy o wezgłowie łóżka. W ostatnich dniach Lea rzadko coś jadła. Zarzekała się, że nie miała czasu, że nie mogła albo tego typu wymówki.
– Zrobiłem obiad.
Uśmiechnęła się, przygryzając lekko dolną wargę.
– Później zjem. Nie jestem głodna.
– Lea – skarciłem ją zmęczonym głosem. Zacisnąłem rękę na jej biodrze i przyciągnąłem dziewczynę do siebie. – O co chodzi?
Wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się kosmykami moich włosów.
– Trochę mi się przytyło, a najbardziej na brzuchu.
– Słucham? – Zaśmiałem się cicho, jakby co najmniej sobie ze mnie żartowała. – Gdzie niby przytyłaś? – Podwinąłem Lei koszulkę, po czym oboje spojrzeliśmy na jej brzuch. – Zobacz, jest idealny.
Dziewczyna poruszyła się nerwowo.
Przyłożyłem dłoń do jej brzucha i zacząłem zataczać kółka po delikatnej skórze. Lea spięła się mocniej i cały czas spoglądała na moje ruchy.
Leżeliśmy w ciszy przez jakiś czas.
Byłem lekko zdezorientowany, że aż tak zainteresował ją ten widok. Powoli przysunęła głowę bliżej mojego ramienia i się przytuliła.
– Wiesz co? – zagadnęła.
Mruknąłem, by kontynuowała. Musnąłem wargami jej skroń.
– Młodsi już nie będziemy.
Zastygłem. Serce mocniej obiło mi się o żebra, a w gardle pojawiła się gula nie do przełknięcia. Wiedziałem, do czego zmierzała. Na samą myśl dostałem dreszczy.
Chyba to wyczuła, bo przesunęła dłonią po moim ramieniu. Chciała mnie tym uspokoić.
– Ja… – zająknęła się speszona. – Zawsze unikasz tematu dzieci jak ognia. I wiem czemu, to zrozumiałe, kochanie. – Obróciła głowę. Spojrzała mi głęboko w oczy. – Ale… – Uśmiechnęła się, jakby na wspomnienie czegoś. – Czasem wyobrażam sobie… nasze dzieci. Że mają twoje oczy. Twój uśmiech. Że odziedziczyły nasze… czasem trudne charaktery, może i nawyki. Wyobrażam sobie, że patrzę na mniejszą kopię ciebie i siebie. Na kogoś, kto powstał z naszej miłości. – Zaśmiała się. Chyba poczuła się niezręcznie, bo zakryła dłońmi twarz.
Nie zdziwiło mnie, że znów do tego wróciła. Przez cały czas unikałem rozmowy o dzieciach. Nie potrafiłem o tym rozmawiać i Lea zawsze to rozumiała… a raczej starała się zrozumieć. Jednak zdawałem sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, aż ponownie poruszy ten temat. Było mi przykro, ale starałem się to tuszować. Nie chciałem, by tak się z tym czuła. Naprawdę pragnąłem dać jej wszystko, ale… tego chyba nie mogłem. Dzieci to za dużo.
Nasze dzieci. Mają twój uśmiech. Mniejsza kopia ciebie i mnie.
Odgoniłem jej słowa, które odbijały się echem w mojej głowie, i zamknąłem oczy. W głębi duszy byłem zdruzgotany tym, co usłyszałem.
– Ty jesteś moją rodziną – wyszeptałem. Odciągnąłem ręce, którymi zasłaniała twarz. – Razem tworzymy rodzinę. Ja, ty, Connor i nasi przyjaciele.
Uśmiechnęła się mizernie. Wiedziałem, że to było dla niej trudne. Z każdym coraz to smutniejszym spojrzeniem Lei coś ostrego wbijało mi się w serce i wchodziło głębiej. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Tak, mamy Connora. On już jest naszym „dzieciakiem”. – Zachichotała, wtulając głowę w zagłębienie mojej szyi.
Uniosłem wzrok na okno i patrzyłem nieruchomo przed siebie.
– Ładnie pachniesz.
Przygryzłem wnętrze policzka. Fakt faktem, że przepracowałem swoje traumy. Mogłem o nich myśleć bez strachu przed nagłym pojawieniem się dysocjacji. Pozostał jednak we mnie uraz. Bałem się zostać ojcem, bo… co, jeśli będę taki jak mój własny?
– Przepraszam, że teraz zaczęłam ten temat. Nie czujesz się ostatnio za dobrze i jeszcze teraz z tym wyskoczyłam… – Odsunęła się, po czym spojrzała mi w oczy ze skruchą. – Po prostu zapomnijmy o tym. Jest dobrze, jak jest. – Pocałowała mnie w usta.
Nie zdążyłem zareagować, nim wyślizgnęła się z łóżka.
– I dobija siódma. Pojadę po Connora do tej jego nowej koleżanki. – Przygładziła dłońmi zmięty materiał koszulki. – Może coś z tego będzie. – Poruszyła sugestywnie brwiami.
– Ja miałem pojechać – zauważyłem, obserwując każdy jej ruch.
– Zrobię jeszcze zakupy. Odpocznij sobie. – Uśmiechnęła się uroczo.
Obeszła łóżko i po drodze pogłaskała śpiącego kota. Potem wyszła, zostawiając mnie w pokoju. Słyszałem jedynie dźwięk tykającego zegara na ścianie. Ramiona ułożyłem wzdłuż boków. Było mi przykro, gdy patrzyłem na twarz Lei i widziałem maskę. Ona wcale nie chciała się uśmiechać czy śmiać. Bolało ją to.
Chciałem dać jej szczęście. Chciałem dać jej wszystko, łącznie z rodziną, której pragnie. Ale na ten moment to jeszcze niemożliwe.
Krótko przed dziewiątą wziąłem się w garść. Przebrałem się w koszulę i odpiąłem kilka guzików przy samej szyi. Spojrzałem w swoje odbicie i napiąłem ramiona.
Nie wyglądałem już jak rozklejony chłopiec. Przyjąłem twarz osoby, którą muszę się stać, by inni nie weszli mi na głowę. Swoje prawdziwe uczucia pokazywałem tylko przy zaufanych osobach. Nie zrobiłbym tego przy ludziach, którzy potem mogliby to wykorzystać przeciwko mnie, a takich śmieci było tu pełno. Nie. Ze ściągniętymi brwiami, spojrzeniem, którym mógłbym rozerwać czyjąś duszę na strzępy, i ustami wygiętymi w gwiazdorskim uśmiechu wyglądałem na silnego człowieka. W głowie również przestawiłem sobie kilka rzeczy. Starałem się uciszyć wszystkie myśli, które mnie gnębiły.
Lea i Connor wrócili do domu jakiś czas temu. Ona przebierała się w naszej prywatnej łazience, a chłopak stał obok mnie i cały czas przyglądał mi się maślanymi oczami.
– No proszę! – zaskrzeczał, jakby zaraz z frustracji miał się sam obedrzeć ze skóry. – Dawno mnie tam nie było.
– Dzisiaj może być tam niebezpiecznie – skwitowałem, odnajdując jego spojrzenie w lustrze. – I nie rób takich oczu. To działało, jak miałeś dziesięć lat, a nie teraz, stary koniu.
– Moi koledzy ciągle mnie pytają, kiedy będę na kolejnym wyścigu, i proszą, żebym pokazał im jakieś filmiki. Nie mogę ich zawieść…
Jego błagania przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerknąłem na telefon, który leżał na komodzie. Ekran się świecił. Zgarnąłem urządzenie i z ociąganiem przeczytałem wiadomość.
999:
Czekam na ciebie.
Moje nozdrza zafalowały z nerwów. Wystukałem na ekranie:
Ja:
Kimkolwiek jesteś, czekaj dalej. Lubię się spóźniać. I może to nawet lepiej dla ciebie, dłużej pożyjesz.
Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałem.
999:
Zobaczymy, kto dłużej pożyje.
Wyłączyłem telefon.
– Connor, dziś naprawdę odpada. Obiecuję ci, że następnym razem zabierzemy cię ze sobą. – Spojrzałem na chłopaka, który posmutniał, ale przytaknął.
Nigdy się nie buntował, jeśli kategorycznie mu czegoś zakazywaliśmy.
– Szkoda.
– Wiesz… miałem szesnaście lat, gdy zacząłem przychodzić na wyścigi. Ścigałem się i biłem… – Urwałem, uśmiechając się na te wspomnienia. – Tylko że ja nie miałem ojca. Robiłem, co chciałem. Pakowałem się w kłopoty nie tylko z policją, ale też z gangami. – Poczułem nagłą potrzebę wyrzucenia tego z siebie.
– Do czego dążysz? – Wygiął brew, zaciekawiony moimi słowami.
Oparłem się o komodę, krzyżując ręce na torsie.
– Brakowało mi wzorca. – Wzruszyłem ramionami. – I to nie tak, że żałuję tego, co robiłem. Bo gdybym wybrał inną drogę, nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem. Nie poznałbym przyjaciół, Lei, ciebie. Nie pozwolę jednak, abyś ty też w tak młodym wieku wpadł w to bagno.
Chłopakowi drgnął kącik ust.
– A teraz wynocha do lekcji.
– Aha. A byłeś taki fajny… – wymamrotał, obracając się w kierunku wyjścia.
– Ja zawsze jestem fajny – rzuciłem dumnie, poprawiając kołnierz koszuli.
Chłopak wyszedł.
Utkwiłem spojrzenie w drzwiach łazienki. Lea najwyraźniej się tam zasiedziała. Słyszałem jedynie dźwięki rozrzucanych przez nią kosmetyków. Pewnie zanim stamtąd wyjdzie, ja pojadę na tor, wygram wyścig, wrócę do domu i pójdę spać.
Już miałem parsknąć śmiechem na swoje myśli, ale spojrzałem na zdjęcia zawieszone na ścianach. Przykuwały moją uwagę, ponieważ zostały na nich uwiecznione niezapomniane przygody i wspomnienia. Na wszystkich byliśmy my – ja i Lea. Oprócz jednego. Jedna fotografia, a konkretniej rysunek mojego autorstwa, przedstawiał mnie i mojego zmarłego brata. To Lila przekonywała, żebym go obramował. Za każdym razem, jak tylko zerkam na tę ilustrację, czuję ciepło rozlewające się w sercu.
– Pojedziemy moim samochodem? – Dobiegł mnie z łazienki głos dziewczyny.
Prychnąłem zuchwale.
– Bmw M3? – upewniłem się, sceptycznie nastawiony. Już od dawna nie przepadałem za tą marką, ale moja kobieta miała inne zdanie na ten temat. – Zapomnij.
– Lepiej wyrabia na zakrętach niż challenger – odpyskowała, próbując mnie wytrącić z równowagi. O tak, uwielbiała, gdy się wkurzałem. – Musisz przyznać mi rację.
– Nie – powiedziałem ponuro.
– Tak.
– Nie.
– Tak i nara.
Prychając pod nosem, odepchnąłem się od komody i pewnym krokiem podszedłem do drzwi, za którymi się kryła Lea.
– Najważniejszy jest kierowca, czyli ja. A ja jestem cudowny – oznajmiłem zuchwale, zacisnąwszy dłoń na okrągłej klamce.
Jej obelżywy śmiech podburzył moją pewność siebie.
– Cudowne to jest twoje wybujałe ego.
Pchnąłem drzwi. Pierwsze, co zobaczyłem, to półnagie ciało Lei. Stała przed lustrem w koronkowych czarnych majtkach i krótkim topie. Przestała się malować i odnalazła moje spojrzenie. Zjechałem wzrokiem niżej, na zgrabne nogi dziewczyny.
Stanąłem za nią i chwyciłem dłońmi jej pośladki, które po chwili ścisnąłem. Docisnąłem tyłek Lei do swoich bioder, nie spuszczając wzroku z jej błyszczących z podniecenia oczu.
– Nadal będziesz taka mądra? – szepnąłem.
– Za bardzo sobie schlebiasz. – Uśmiechnęła się prowokująco.
– Dobrze wiemy, że nie możesz mi się oprzeć, skarbie – rzuciłem cichym, intymnym głosem.
Jedną dłonią sunąłem powoli w kierunku kształtnych piersi Lei. Nie zareagowała, tylko patrzyła mi z determinacją w oczy w lustrze. Odwzajemniając spojrzenie, złożyłem czułego całusa na jej szyi. Potem zgarnąłem jej długie włosy i zacisnąłem na nich pięść, by ponownie móc pocałować pachnącą, miękką skórę. Ścisnąłem mocniej jedną pierś, po czym zacząłem drażnić kciukiem sutek. Całowałem i lizałem szyję Lei, mając głęboko gdzieś, że spóźnimy się na wyścig.
Zadygotała, czym zdradziła swoją fałszywą brawurę.
Gwałtownie odwróciłem dziewczynę przodem do siebie. Lustrowała mnie pożądliwie oczami. Szarpnąłem ją za włosy i musnąłem językiem zaróżowione, pełne wargi, czując, że jeszcze chwila, a stąd nie wyjdziemy.
– Niech ci będzie – wychrypiałem. W jej granatowych tęczówkach odnalazłem cień zawodu. – A teraz się pospiesz. – Klepnąłem ją w tyłek i uciekłem z pomieszczenia jak błyskawica, podśmiechując się pod nosem.
– Raise! – wydarła się.