- W empik go
Boska komedia - ebook
Boska komedia - ebook
„Boska komedia” to poemat włoskiego poety Dantego Alighieri. Poemat przedstawia wizję wędrówki poety przez zaświaty – Piekło, Czyściec i Raj.
„Boska komedia” jest syntezą średniowiecznej myśli filozoficznej, historycznej, teologicznej oraz panoramą świata. Jako arcydzieło literatury włoskiej, należy do klasyki światowej i wywarła znaczny wpływ na kulturę europejską.
Pomysł wędrówki w zaświaty Dante zaczerpnął od swoich poprzedników. Rozwinął ten motyw w obszerny poemat, czyniąc samego siebie głównym bohaterem, chociaż należy mieć świadomość, że w poemacie mamy do czynienia z dwoma wcieleniami Dantego – po pierwsze bohatera, który wędruje po zaświatach, po drugie narratora, który z perspektywy czasu opowiada historię swojej wędrówki.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65810-79-3 |
Rozmiar pliku: | 881 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przekład poetycki jest rodzajem transpozycji, która ma za cel: przy wiernem zachowaniu treści dzieła odtworzyć jego nastrój i tym sposobem wywołać wrażenie artystyczne, co do charakteru i siły równorzędne z oryginałem. O ile pierwsze jest możebne tak dalece, że treść przekładu i oryginału mogą się dokładnie pokrywać, o tyle drugie, działające wartościami różnorodnemi języka, podatności form poetyckich, wreszcie talentu pisarskiego, da się urzeczywistnić tylko w przybliżeniu. Geniusz twórcy nigdy nie znajdzie równego sobie przetwórcy; trzebaby, aby i on był geniuszem; w tym jednak wypadku natura jego wzdrygałaby się bierności i poddania; siła popędowa zaniosłaby go wnet daleko i uczyniłaby jego dzieło transkrypcją lecz nie przekładem.
Tłómaczenie Boskiej Komedji przedstawiało się jako problem literacki niewysłowionego uroku. Chodziło o to, aby na te jedyne w świecie wielkości znaleźć formę ostateczną i jedyną. Bo jak na każdy byt jest tylko jedno przeznaczenie, tak na każdą myśl i na każde piękno jest forma jedna: znaleźć ją oto zadanie artysty. Przy niniejszem pracownik musiał zacząć od uświadomienia w sobie pewnych niemożebności i od zdobycia się na pewne rezygnacje. Niemożebnością jest odtworzyć wrażenia muzykalne wynikłe z mistrzowskiego użycia włoskiej mowy, rytmów i rymu. Niemożebnością nie nagiąć nigdy treści tak, aby nie odmienić obrazu, porównania, figury stylistycznej; aby na każdy wyraz i termin znaleźć odpowiednik równego znaczenia i siły. A więc konieczne zrezygnowanie z dokładności absolutnej, zniżenie tonu, zadowolenie się proporcją i nastrojem nie równorzędnym lecz równogatunkowym.
Środkami ku temu celowi były: Wtajemniczenie się w ideje poety, w jego wiedzę i wiarę, miłości i nienawiści. Wtajemniczenie się w charakter epoki, z której życiem pulsuje równo, tylko silniej myśl poety. Skutkiem tego obracanie się mniej niewolnicze w sferze jego pomysłów, dające tłómaczowi śmiałość i pewność, że nie popełnia zdrożności, w chwilach nieuniknionych zboczeń od oryginału. Wreszcie wtajemniczenie się w styl Dantego; zdanie sobie sprawy z różnic językowych i stylowych świadomie stosowanych w trzech częściach poematu.
Ostatni szczegół dotyczy tajemnic techniki pisarskiej i wymaga objaśnienia, jak ją tłómacz rozumiał i jak przeprowadził.
Odrębny styl Piekła polega w efektach jaskrawych i gwałtownych, w operowaniu kształtem, linią i barwą brutalnemi, w mieszaninie wzniosłości i komizmu, piękna i potworności, — słowem w grotesce. Środki Dantego są tutaj: język bardziej niż w innych częściach archaiczny; nadużycie wyrazów jędrnych, szorstkich, trywialnych, obficie czerpanych ze słownictwa dyjalektycznego; gwałtowne skróty składni niespokojnej i dziwacznej. Przekład stara się wejść w intencje oryginału: archaizmy wyrazów i składni polskiej, brutalność słowa, rym umyślnie dziwaczny, kapryśna rytmika, stały się w wydobywaniu odpowiednich nastrojów posiłkiem pierwszorzędnym.
W Czyścu ton odmienny; pogoda, łagodność, uciszenie akcentów namiętnych. Odpowiednio w przekładzie usiłowano, aby wiersz płynął swobodnie, aby wyrazy przestarzałe i niezwykłe, aby rytmy niespokojne nie zadzierały gładkiego toku mowy, zbliżonej ile możności do języka codziennego, a tylko wyszlachetnionej poetycko.
W Raju dziwność nieziemska, ton mistycznego zachwycenia łagodzony powagą dysput teologicznych; dla oddania podwójnego nastroju, poeta ma w swej mocy sposoby nowe i nieoczekiwane, narzucające się równie tłumaczowi: nieswojskie przenośnie, które należało zachować: niezwykłe, uczone opisy i określenia, które wypadło ujmować w formę tercyny; ścisłość scholastyczną, w której nie wolno było gubić żywiołu poetyckiego; wyrazy ukute do jednorazowego użycia; owe zwięzłe i malownicze formacje, którym tłómacz ze strachem tylko ważył się przeciwstawiać takie nowotwory jak: zbożeć, przeczłowieczenie, wiedy, ujawić się lub wiekuiścić, rezygnując już z dosłownego oddania słów takich jak immeirsi lub inluirsi. Jak największa troskliwość musiała być skierowana do trafnego odtworzenia treści, której każde najdrobniejsze zboczenie groziło herezją. Przekład zachowując ile możności cechy poetyckie, musiał równocześnie być interpretacją, inaczej stałby się zupełnie niezrozumiały i naraziłby się na to, że po jego objaśnienie uciekanoby się do komentarza wydań oryginalnych.
Dziś, kiedy dzieło lat kilkunastu leży ukończone, praca nad niem wydaje się tłómaczowi jakby jakaś walka mistyczna, jakieś borykanie się z przerażająco piękną a nieugiętą potęgą, — niby zapasy Jakóba z Aniołem. A radość jaka być może, jest zwarzona przeświadczeniem, że wiele tam pozostało szańców niezdobytych i zwycięstw pozornych i klęsk niepowetowanych.
E. P.PIEKŁO
PIESŃ I.
W życia wędrówce, na połowie czasu
Obrawszy błędne manowców koleje,
Pośród ciemnego znalazłem się lasu.
O, jakże ciężko wysłowić tę knieję,
Te puszcz pustynnych zaciernione dzicze!
Kiedy przypomnę, dusza mi truchleje.
Gorzko, śmierć chyba większe zna gorycze;
Lecz dla korzyści dobytych z przeprawy,
Opowiem boru rzeczy tajemnicze.
Nie wiem, jak w one zaszedłem dzierżawy,
Bo mną owładła senność jakaś duża
W chwili, gdy drogi zaniechałem prawej.
Gdym jednak przybył do góry podnóża,
Którą zaparty owy wądół kona,
Skąd się, jak rzekłem, taki strach wynurza,
Podniósłszy głowę, widzę, że ramiona
Góry już swemi promieniami stroi
Gwiazda wodząca tuziemskie plemiona.
Więc się z widoku tego uspokoi
Przestrach w jeziorze serca rozkiełzany
Przez noc bolesnej bezotuchy mojej.
A jak człek z morza na ląd ratowany
Z piersią dyszącą staje i zdaleka
Oczyma jeszcze bada groźne piany.
Tak było, duch mój, podczas gdy ucieka,
Pogląda za się na przebytą drogę,
Co nie przepuści żywego człowieka.
Więc gdy mdłe ciało odpoczynkiem wzmogę,
Znów po bezludnych progach stopy nużę,
Wciąż niżej mając wyprężoną nogę.
Wtem tam, gdzie ścieżka strzelała ku górze,
Znienagła mi się zjawiła u stoku
Zwinna Pantera o plamistej skórze.
Ta z mej osoby nie spuszczała wzroku
I tak męczyła w mojem wstępowaniu,
Że kilka razy chciałem wracać kroku.
Była to właśnie chwila na zaraniu:
Wschodziło słońce z onym gwiazd orszakiem,
Co z niem świeciły, gdy w pierwozadrganiu
Świata Pra-miłość wiecznym pchnęła szlakiem
Przepiękne twory; więc ta pora świeża
I wiosny blizkość były dla mnie znakiem,
Że przecież ujdę pstrokatego zwierza;
Ale tuż trwogę poczułem niemałą,
Gdy Lew przedemną wyrósł u pobrzeża.
Głowę podnosił i, jak mi się zdało,
Szedł prosto na mnie, taki wściekły z głodu,
Że przerażone powietrze truchlało.
Potem Wilczyca brzemienna od płodu
Żądz wszelkich, mimo, że chuda i sucha,
Sprawczyni nieszczęść mnogiego narodu,
Swoim widokiem zgnębiła mi ducha
I w takie wreszcie strąciła rozpacze,
że dojścia szczytów zczezła mi otucha.
A jak z wygranej ucieszeni gracze,
Kiedy przeciwny zasię wiatr powieje,
Bledną i wszystka myśl się w nich rozpłacze,
Tak ja od zwierza porywczości mdleję
I odpychany cofam się ze skały
W stronę przepaści, gdzie słońce niemieje.
Już moje stopy w dół się obsuwały,
Gdy przed oczyma kształt się zjawił mglisty,
Jakby milczeniem długiem spowietrzały.
Gdym go obaczył w puszczy opoczystej:
»Pożal się, proszę«, wołam do zjawienia,
»Cień-li, czy człowiek jesteś rzeczywisty!«
»Nie człowiek, jednak z ludzkiego plemienia;
Ojców Lombardów miałem«, rzekła mara,
»Z mantowańskiogo oboje nasienia.
Urodziłem się za Jula Cezara,
A za Augusta cnego żyłem w Rzymie,
Gdy panowała bogów kłamnych wiara.
Poetą byłem i w epicznym rymie
Uszłego z dumnej Ilionu ruiny
Anchizowego-m syna głosił imię.
A ty, przecz wracasz w nieszczęsne doliny?
Czemu nie spieszysz na górę, rodzicę
Wesela, gniazdo radosnej nowiny?«
Więc Wirgilego oglądam? Krynicę,
Skąd płynie Słowa strumień tak obficie?«
Odezwałem się, zasromawszy lice.
O, ty, poetów światło i zaszczycie!
Niech mię zalecą miłość i uwaga,
Com z nią na myśli twojej szedł wykrycie.
Ty jesteś Mistrz mój, ty moja Powaga:
Przez cię jedynie styl mój nabył piętna
Sztuki, skąd dzisiaj moja cześć się wzmaga.
Płoszy mię bestja, przejściu memu wstrętna:
Dopomóż, mędrcze sławny! oto ginę
Z trwogi i żywiej dygocą mi tętna«.
»Ścieżki potrzeba obrać tobie inne«,
Rzekł, widząc oczu moich zapłakanie,
»Jeżeli przebrnąć życzysz tę gęstwinę.
Bo owa bestja, co mię wołasz na nię,
Nikomu drogą swoją przejść nie daje:
Póty przeszkadza, aż w nim dech ustanie.
A tak złośliwe chowa obyczaje,
Że zachłannością jej chciwość się mnoży
I tem głodniejsza, im się bardziej naje.
Rozliczny jest zwierz, z którym cudzołoży
I dotąd będzie, aż nadejdzie żwawy
Chart, co ją na śmierć w boleściach umorzy.
W glebie ni kruszcu nie poszuka strawy,
Jedno w rozumie, cnocie i miłości;
Ojczyzna jego: pośród Feltr dzierżawy.
Nędznej Italii on wybawi włości,
Dla których Turnus, Kamila dziewica,
Euryjal, Ninus położyli kości.
Odeń ścigana z grodu w gród wilczyca
Napowrót w piekieł dostanie się władze,
Skąd ją przysłała Zawiść zazdrośnica.
A ja tak dbale o twem dobru radzę,
Ze-ć przewodnikiem będę; skróś tej góry
Przez wiekuiste miejsca przeprowadzę,
Kędy usłyszysz rozpaczliwe chóry
Bolesnej duchów starodawnych rzeszy,
Co z wszystkiej piersi woła o skon wtóry.
Potem tych ujrzysz, których płomień cieszy,
Rozradowując nadzieją niepłoną,
Że się ich wniebowstąpienie przyspieszy.
A gdy zajść zechcesz aż tą jasną stroną,
Godniejszej zdam cię, niźli moja, pieczy
Na dalszą drogę, gdzie iść mi wzbroniono.
Bo owy Władca i Król wszystkich rzeczy
Za me prawdziwej wiary nieuznanie
Wstępu do miasta swojego mi przeczy.
Wszędy rząd jego, lecz tam królowanie:
Tam ma stolicę, tam wysokie trony;
Szczęsny, w wyborze kto mu się ostanie«.
»Poeto«, rzekę, takiem zachęcony
Słowem, »przez Boga nieznanego tobie,
Bym z tej i gorszej doli był zbawiony,
Tam, gdzie powiadasz, wiedź-że mię w tej dobie;
Niechaj obaczę te piotrowe progi
I tych, co mówisz, że jęczą w żałobie«.
Ruszył, — ja za nim w trop dźwignąłem nogi.
PIESŃ II.
Już dzień uchodził, mrok szarej godziny
Już odwoływał padolne zwierzęta
Od pospolitych trudów; ja jedyny
Gotowałem się na bój, nie na święta,
Z trudem podróży, z litości katuszą;
Skreśli je pamięć, co jej błąd nie pęta.
Wesprzyjcie Muzy, krzep mię twórcza duszo!
Pamięci moja, widzeń mych zwierciadło,
Dzisiaj się mocy twe objawić muszą.
»Ty, co mię wiedziesz w krainę przepadłą,
Znasz-li me serce dość silnem i dzielnem,
Aby na wielkiem przejściu sobą władło?
Mówisz, że w ciele jeszcze skazitelnem
Rodzic Sylwiusza odwiedzał te szlaki
I nieśmiertelność czuł ciałem śmiertelnem.
To, że wróg złego był mu łaskaw taki,
Wiedząc, jak ważny skutek dzieło czeka
I ważąc kto zacz miał zeń wyjść i jaki,
Chyba nie zdziwi rozumnego człeka:
Gdyż on rzymskiemu państwu i Rzymowi
Na patryjarchę był naznaczon z wieka,
Który i które, — że się tu wysłowi
Prawdę, — dla świętych miejsc są stanowione,
Gdzie dzisiaj siedzą dziedzice Piotrowi.
Przez owo zejście w twej pieśni sławione,
Zrozumiał rzeczy, po których przyczynie
On wziął zwycięstwo, a papież koronę.
Po nim Apostoł, wybrane Naczynie,
Skróś przewędrował te zaziemskie smugi
By wzmocnił wiarę, zbawienia dawczynię.
Lecz ja co? Skąd mi łaska? Jam nie drugi
Eneasz, ani Pawła hart posiadam,
Nikt, ni sam do się nie znam tej zasługi.
Więc gdy me pójście na twą wolę składam,
Drżę, czy zamiaru nie roję szalenie;
Ty mędrzec, pojmiesz lepiej, niż powiadam«.
Jak człek, co chciawszy, znów odmienia chcenie,
Aż w postanowień kolejnych szeregu
Zgoła odwróci pierwotne życzenie,
Taki ja byłem na ponurym brzegu,
Kiedy namysłem starłem chęci skore
I w pierwszej chwili ochocze do biegu.
»Jeśli twą tajną myśl ze słów rozbiorę«,
Rzekł wielkoduszny cień, »widzę na oczy
Wnętrzne twej duszy nędznym strachem chore;
Który tak czasem człowieka omroczy,
Gdy się zapalił do zacnego dzieła,
Że jak płochliwy zwierz przed nim uskoczy.
By się odwaga z tej trwogi ocknęła,
Opowiem rozkaz dany mi w otchłani
W on czas, gdy litość nad tobą mię zdjęła.
Siedziałem w duchów wątpliwych przystani,
Gdy przyszła cudna, święta białogłowa,
Tak żem ją wołać: Rozkazuj mi pani!
Wzrok jej lśnił jaśniej niż gwiazda wschodowa;
Słodka i cicha była i w mówieniu
Anielska: ta w te ozwała się słowa:
»O ty uprzejmy mantowański cieniu,
Którego imię trwa i pełne chluby
Trwać będzie, póki żywota stworzeniu;
Oto miły mój, a losom nieluby
Takie przekory napotkał w swej drodze
Na pustych progach, że nie wytrwał próby,
Wracał i zbłądził; a lękam się srodze
Słysząc, co o nim powiadano w górze,
Czy mu nie późno z posiłkiem przychodzę.
Więc z ozdobnemi słowy pospiesz, nuże!
Niechaj go zbawi twa pomoc i rada
I niech ja o nim więcej źle nie wróżę.
Jam Beatrycze, która do cię gada:
Z miejsc idę, które wnet odzyskać życzę;
Miłość mię wiodła i teraz mną włada.
Kiedy powrócę przed pańskie oblicze,
Chwalić cię będę i często i szczerze«.
Zamilkła, a ja do niej: »Beatrycze!
O zacna pani, z której jedno bierze
Tę moc ród ludzki, że przeszedł stworzenia
Żyjące w nieba najwęższego sferze;
Tak mię ochota służby rozpłomienia,
Ze nie usłużę nigdy nadto wcześnie
I tutaj dość mi jednego skinienia.
Lecz powiedz przecie: Nie lękasz się w cieśnie
Naszej śródziemnej zstępować otchłani
Z szerokich dziedzin, gdzie ci radość wskrześnie?«
A na to rzekła mi ta jasna pani:
»Pokrótce zadość twej chęci uczynię.
Bym zejść się bała, nikt mi nie przygani;
Bać się należy tych rzeczy jedynie
Z których się szkoda niepowrotna lęże,
Ale nie innych, których groza minie.
Ja z łaski bożej mam takie pawęże,
Że ni się nędzą waszą nie poplamię,
Ni mię płomieni waszych żar dosięże.
Jest łaski-pełna Pani w bożym chramie:
Przeciw zawadom chce pomagać tobie
I oto górne twarde prawo łamie.
Więc Łucję do się przyzwała w tej dobie
I rzekła: »Sługę twego nęka trwoga;
Pospieszaj, twojej zlecam go osobie«.
A Łucja, wszelkiej surowości wroga,
Zeszła, gdzie pobyt mam z Rachelą starą:
»O Beatrycze, prawa chlubo Boga!«
Tak przemówiła do mnie, »jakąż miarą
Nie spieszysz wesprzeć swego miłośnika,
Co się dla ciebie wzniósł nad ciżbę szarą?
Czyli cię łkanie jego nie przenika?
Czyli nie widzisz, jak śród fali wzdętej,
Chełpliwszej morza, z śmiercią się potyka?«
Nikt nie miał większej na pośpiech zachęty,
Kto szuka zysku, lub się szkody boi,
Niż ja, gdym głos ten usłyszała święty.
Z błogosławionych zstąpiłam podwoi,
Ufna w wymowie twej zacnej i czesnej,
Co równie ciebie jak słuchaczów stroi«.
A dokonawszy słów tych, wzrok bolesny
Słonecznych oczu ku mej twarzy skłania;
Jam też czemprędzej biegł, by przybyć wczesny.
I oto jestem wedle rozkazania;
Wydarłem ciebie bestji, co na cudną
Górę najprostszej ścieżyny zabrania.
Więc cóż? Przecz stopę zatrzymujesz żmudną,
Dlaczego strachem serce twoje chorze,
Czemu odwaga i zapały chłódną,
Skoro już jesteś na niebieskim dworze
Tak bardzo luby trzem błogosławionym
I gdy ja tobie tyle szczęścia wróżę?«
Jak kwiatki nocnym powarzone szronem
Stulone gną się, aż gdy je odbieli
Słońce, wraz czołem się wznoszą i łonem,
Podobnie we mnie otucha wystrzeli
A serce taka umocni odwaga,
Że wołam jako człek, co się ośmieli:
»O przelitośna ta, co mię wspomaga!
I ty litośny, że długiej namowy
Nie używała do cię jej powaga.
Ty swojem przyjściem i swojemi słowy
Takie w mem sercu wzbudziłeś pragnienie,
Żem znowu silny, żem znowu gotowy.
Pójdźmyż, niech dwojga jedno będzie chcenie;
Ty Mistrzem moim, ty Wodzem, ty Panem«.
Zmilkłem, on ruszył; na jego skinienie
Poszedłem krajem stromym i nieznanym.
PIEŚŃ III.
Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia,
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwszej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste, — a jam niespożyta!
Ty który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...
Na odrzwiach bramy ten się napis czyta
O treści memu duchowi kryjomej:
»Mistrzu«, szepnąłem, »z tych słów groza świta!«
A on mi na to, jak człowiek świadomy:
»Tu oczyść serce podłością zatrute,
Tu zabij w sobie wszelki strach znikomy.
Do miejsc my przyszli, gdzie czynią pokutę
Owi, com mówił, boleści dziedzice,
Duchy ze skarbu poznania wyzute«.
Dłoń mi na dłoni położył i lice
Ukazał jasne, duchem natchnął śmiałym,
Poczem wprowadził w głębin tajemnice.
Stamtąd westchnienia, płacz, lament, chorałem
Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki:
Więc już na progu stając, zapłakałem.
Okropne gwary, przeliczne języki,
Jęk bólu, wycia to ostre, to bledsze,
I rąk klaskania i gniewu okrzyki
Czyniły wrzawę, na czarne powietrze
Lecącą wiru wieczystymi skręty
Jak piasek, gdy się z huraganem zetrze.
Nieświadomości skrępowany pęty:
»Mistrzu«, spytałem, skąd ten chór boleści,
Kto ów lud, taką snać rozpaczą zdjęty?«
On rzekł: »Męczarnię takiej podłej treści
Znoszą w tem miejscu te dusze mizerne,
Które bez hańby żyły i bez cześci.
Są zaś wmieszane między owe bierne
Rzesze aniołów, które samolube
Żyły, ni wrogie Bogu, ni też wierne.
Niebo ich nie chce, gdyż niosłyby zgubę
Jego piękności; piekło je wyklucza,
Gdyżby z nich gorsi mogli zyskać chlubę«.
Ja znowu: »Mistrzu, co im to dokucza,
Że tak biadają głosami rozpaczy?«
A on wysłuchał mię i tak poucza:
»Wiedzą, że skonu dzień im się nie znaczy,
A ciemnym bytem tak są tutaj mali,
Że wszystko inne przenieśliby raczej.
Swiat nie dopuścił, aby w sławie trwali:
Litość ni Sąd się nimi nie opieka;
Nie mówmy o nich; spójrz raz i pójdź dalej«.
A wtem proporczyk ujrzałem, z daleka
Mknący tak szybko, jakby go nosiła
Dłoń niegodnego spoczynku człowieka.
Za nim niezmierna czerń smugą się wiła;
Nigdybym nie był uwierzył na słowo,
Że tyle ludu śmierć już wytraciła.
Poznałem kilku między bezcechową
Ciżbą; pośród nich szła mara człowieka,
Co z trwogi wielką skaził się odmową.
Więc zrozumiałem, że tu śmierć zawleka
I tłoczy razem owe podłe sotnie,
Których Bóg i czart równo się wyrzeka.
Nędznym, co w świecie żyli nieżywotnie,
Rój ós i przykra kąsa ciało mszyca;
Jęczą, gdy ból im do żywego dotnie.
Od tych ukąszeń krew tryska na lica,
Którą u stóp ich łzami napojoną
Kłąb glist natrętnych kałduny nasyca.
Potem, gdy inną wzrok posłałem stroną,
Nad wielką rzeką ujrzę ludu ławy.
»Mistrzu«, powiadam, »niech mi dozwolono
Będzie zapytać: Kto są? Jakie sprawy
Każą im spieszyć? Ile zmierzch dozwoli
Rozeznać, widzę, że krok niosą żwawy«.
A on: »Na powieść o nich przyjdzie kolej,
Gdy staniem kroki zahamowanymi
Nad Acherontem, strumieniem niedoli«.
Więc wzrok ze wstydu spuściwszy do ziemi
Zamilkłem, nie chcąc dłużej być natrętem.
I tak do rzeki brzegów szliśmy niemi.
Wtem spojrzę, w łodzi mknie owym odmętem
Starzec kędziorów sędziwych i brody,
Wołając: »Gorze wam, duchom przeklętym!
Nie pójdziecie wy na niebieskie gody:
Przybywam przewieść was po czarnej strudze
W ciemności wieczne, na żar i na chłody.
A ty, co jeszcze ciało masz w posłudze:
Precz stąd! Co robisz w umarłym narodzie?..«
Kiedy zaś widział, że z odejściem żmudzę:
»Z innej przystani i po innej wodzie
Jest przeznaczona droga twej podróży;
Wypada tobie lżejszej szukać łodzie«.
»Niech się Charonie w tobie gniew nie jurzy!«
Rzekł Mistrz, »tak życzą tam, gdzie śladem chcenia
Zaraz czyn kroczy; wara pytać dłużej!«
Więc lic kosmatych surowość odmienia
Przewoźnik, włodarz czarnowodnej rzeki,
W krąg ócz mający obrączki z płomienia.
Ale tym nagim i znużonym szczeki
Dzwoniły, w lica strach zachodził siny,
Gdy usłyszeli swój los niedaleki.
Boga, rodziców, ludzkość, narodziny
I dzień i miejsce swych narodzin klęli
I syny swoje i swych synów syny.
Potem się sparli łkając nad topieli
Brzegiem, skąd wszyscy pójdą na męczarnie,
Co żyć w bojaźni bożej nie umieli.
Bies Charon ócz swych zaświeca latarnie
Drogę wskazując i kupą ich goni,
A gdzie nie idą w ład, tam wiosłem garnie.
Jako pod jesień drzewo liście roni
Jedno po drugiem, aż się konar wdowi
Nagim, ze stroju wyzutym, odsłoni,
Tak ci dziedzice grzechu adamowi
Jedno po drugiem zlatują mu w sudno,
Niby na wabia sokół w dłoń łowcowi.
I jadą przez toń ciemnościami brudną,
A nim na brzeg je przeciwny wysadzi,
Po drugiej stronie znów od gości ludno.
»Synu mój«, tak Mistrz swoję rzecz prowadzi:
»Lud, co umiera w nieprzyjaźni bożej,
Z ziemi wszech krańców tutaj się gromadzi.
Co rychlej wszyscy rzekę przebyć skorzy,
Bo tak ich boska sprawiedliwość bodzie,
Że zmniejsza lęku, a pragnienie mnoży.
Nie chodzą duchy dobre ku tej wodzie;
Wiesz teraz, czemu, widząc cię w ich kole,
Chciał tobie Charon stawać na przeszkodzie«.
Gdy kończył mówić, całe czarne pole
Drgnęło tak mocno, że kiedy przypomnę,
Dziś jeszcze dusza kąpie się w mozole.
Z ziemi łez wianie buchnęło ogromne,
Przeleciał po niej gromu błysk czerwienny:
I omdlały mi zmysły nieprzytomne —
I padłem, jako pada człowiek senny.
PIEŚŃ IV.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ V.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ VI.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ VII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ VIII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ IX.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ X.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XI.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XIII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XIV.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XV.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XVI.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XVII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XVIII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XIX.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XX.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXI.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXIII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXIV.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXV.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXVI.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXVII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXVIII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXIX.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXX.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXXI.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXXII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXXIII.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
PIEŚŃ XXXIV.
DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.