Boskie. Włoszki, które uwiodły świat - ebook
Boskie. Włoszki, które uwiodły świat - ebook
Zachwycające, namiętne, niebezpieczne. Kobiety sukcesu, władczynie, trendsetterki. Ich życiorysy zapewniłyby dostatnie życie hollywoodzkim scenarzystom. Oto boskie Włoszki, które świat pokochał. I znienawidził.
Carla Bruni żyje jak księżniczka z francusko-włoskiej bajki. Prasa z zapartym tchem czyha na jej potknięcia.
Luisa Casati jest drugą po Matce Boskiej najczęściej portretowaną kobietą w historii.
Sonia Gandhi, córka murarza, porzuca wszystko dla miłości. Nie spodziewa się, że ta decyzja postawi ją na czele największej partii na świecie.
Katarzyna Medycejska zmusza kobiety do noszenia gorsetów. Nawet nocą. 33 centymetry to wymagany przez królową obwód talii.
Jadwiga Toeplitz-Mrozowska w podkieleckiej wsi marzy o sławie. Dzięki uporowi trafia na salony elity finansowej i intelektualnej Królestwa Włoch.
Maciej A. Brzozowski, autor bestsellerowej książki "Włosi. Życie to teatr", znawca i miłośnik Półwyspu Apenińskiego, tym razem przyjrzał się niezwykłym kobietom i zabiera nas w podróż do ich świata.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-4156-5 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Godło Republiki Włoskiej to gwiazda i koło zębate (symbol pracy), podtrzymywane przez dwie gałązki: oliwną i dębu. Mnie tu jednak czegoś brakuje. Może jakichś wspaniałych piór? Godło istnieje dopiero sto kilkadziesiąt lat, wcześniej przecież Włochy były, jak mawiał kanclerz Klemens von Metternich, „tylko pojęciem geograficznym”. A pióra właśnie, i to koniecznie rajskich ptaków, doskonale oddawałyby charakter narodowy.
Trudno pisać o Włochach czy Włoszkach z czasów, kiedy o jednym państwie włoskim nikomu się nawet nie śniło, ale przyjmijmy umownie, że tak nazywamy mieszkańców całego Apenińskiego półwyspu od wieków średnich. Charakterologicznie zresztą tworzyli od dawien dawna pewną jedność.
Obdarzeni niezwykłą fantazją, gustem, wyczuciem artystycznym (gorzej z politycznym), zapalczywi, namiętni, kochliwi – mnożyć można by te przymiotniki w nieskończoność, a i tak nie oddałyby bogactwa natury tego narodu.
Dodatkowo zawikłane losy – historia Półwyspu, dziesiątków współistniejących tam królestw, księstw, markizatów czy innych form państwowych, nieustanne gry o tron, walki o dominację, ścierające się wpływy papieskie i laickie – podgrzewały atmosferę, sprzyjając intrygom, rebeliom czy bitwom. A oprócz tego kwitło życie dworskie, rozwijały się, i to jak, sztuki piękne. Nic dziwnego, że miało to wpływ na kształtowanie wspaniałych osobowości. Wprost boskich. I barwnych, jak owe rajskie ptaki.
O nich właśnie jest ta książka. O Włoszkach, bo tylko płcią piękną tym razem się zajmę, o mieszkankach Półwyspu, których życie potoczyło się niezwykle ciekawie lub zostało przez nie same starannie zaplanowane, wyrzeźbione w najdrobniejszym nawet detalu. To książka o władczyniach, muzach, podróżniczkach czy kobietach-politykach. Ale i o podstępnych kochankach papieży, żerujących na ludzkich naiwnościach harpiach, cesarskich nałożnicach czy zwariowanych ekscentryczkach.
Są wśród tych moich ziemskich _Boskich_ kobiety, których życie, choć niesamowicie frapujące, wolne było od skandali, niektórym upływało w wyjątkowej wręcz bogobojności, zgodzie z naturą czy zasadami Kościoła. Innym szczęście, czy zbieg okoliczności, umożliwiły zwrot losu o sto osiemdziesiąt stopni. Na przykład dwóm cudzoziemkom – jedynej w tym swoistym Panteonie naszej rodaczce i równie interesującej Szwedce. Obu jednak związanych z tym krajem. Ba! „Związane” to chyba w ich przypadku zbyt słabe słowo. Gdyby nie Włochy czy też, jak wolimy, Apeniński półwysep jedna przeszłaby do historii teatru jako aktoreczka i kochanka Boya, druga zaś być może zamarzłaby, dyskutując o filozofii w lodowatych komnatach sztokholmskiego zamku. Tymczasem tu rozwinęły skrzydła, wiodąc drugie, ale jakże szczęśliwe, bo pełne niesamowitych zwrotów akcji, życie.
Dziesięć _Boskich_, wybranych przeze mnie, to dziesięć fantastycznych postaci. Ich życiorysy zapewniłyby dostatnie życie hollywoodzkim scenarzystom. Parę filmów zresztą już na podstawie niektórych biografii powstało. Podobnie jak książki, kolekcje mody, komiksy czy obrazy. Jest nawet górska przełęcz nazwana imieniem jednej z bohaterek. I głośna kolekcja _haute couture_ Diora poświęcona innej. Talia osy? Tak, to też ich dzieło. Albo popularna w Rzymie legenda o niewieście przemierzającej w nocy ulice miasta płonącą karocą… Wiele w tych opisywanych przeze mnie życiorysach znajdziemy sukcesów, wiele zaskoczeń, bulwersujących zdarzeń lub momentów pełnych glorii.
Często kopiowane, naśladowane, wspominane – byłyby zachwycone niewygasającym po dziś dzień rozgłosem. Choć niektóre czułyby się tą wrzawą skrępowane. Są bardzo różne. Egocentryczne, próżne, skromne lub bez reszty oddane jakiejś sprawie. Najstarsza, gdyby żyła, miałaby dziewięćset siedemdziesiąt lat, dwie są po pięćdziesiątce, wyglądają wspaniale i też nie dają o sobie zapomnieć. Każda z nich zasługuje na bliższe poznanie, niezależnie od czasów, w których żyła i tego, czego dokonała. Lub kogo zgładziła, pokochała, uwiodła, co wymyśliła i czym zachwyciła świat.
Wszystkie są boskie, moje _Boskie_, bo to wybór od początku do końca subiektywny. Nie kierowałem się żadnym rankingiem, listą zasług, klikalnością. Wybrałem te kobiety, które mnie samego oczarowały i zainteresowały: osobowością, pasją, pomysłowością, nieraz podłością czy konsekwentnym uporem.
Mam nadzieję, że czytelnicy również się nimi zachwycą!
Maciej A. BrzozowskiGdyby nie pobyt w brytyjskiej szkole językowej córka murarza nigdy nie poznałaby syna wielkiej Indiry Gandhi. Gdyby nie polityka do dzisiaj żyliby z Rajivem długo i szczęśliwie.
AP Images/EastNews
------------------------------------------------------------------------
To nie będzie zwykła bajka, a już na pewno nie kolejna wersja opowieści braci Grimm, chociaż pełno w niej okrucieństwa, krwi i złych ludzi. Ale nie ma tu macochy, zgubionego pantofelka, a kareta z dyni okazuje się słoniem. Strzała miłości razi księcia w restauracji, a nie na balu. Kopciuszek nie siedzi w kuchni, ale przy stole i… tu sprawa się komplikuje. Bo wybranka księcia stanie się Kopciuszkiem dopiero po ślubie. Wcześniej nazywa się Antonia Edvige Albina Maino, ale wszyscy mówią na nią Sonia.
Urodziła się zaraz po wojnie, w roku 1946 w wiosce Lusiana w górach Asiago, niedaleko Vicenzy w północnych Włoszech. Sonia miała dwie siostry, ale nie przyrodnie, jak w bajce, i bardzo ją kochające – Anuszkę i Nadię. Na chrzcie wszystkie trzy otrzymały inne imiona. Tata poszedł na ustępstwo w stosunku do proboszcza, protestującego przeciwko „pogańskim” imionom dla panien Maino. No bo kto to słyszał na przykład o takiej świętej Soni? Ale dziewczynki musiały mieć rosyjskie imiona, co do tego Stefano nie miał żadnych wątpliwości. A jego żona, Paola, mimo że była córką karabiniera, jak zwykle mu uległa. Kiedy podczas wojny Stefano zaciągnął się, być może z biedy, do 116. Pułku Piechoty w Vicenzie, słynnych _bersaglieri_, cała rodzina pękała z dumy. Była to przecież słynna, najszybciej maszerująca formacja Włoch, w której kiedyś służył także Duce.
Podczas walk na froncie wschodnim szybki krok marszowy nie pomógł, dywizja, a właściwie garstka pozostałych przy życiu żołnierzy, dostała się do niewoli. Ojcu Soni udało się uciec. Przygarnęła go, przechowała, wykarmiła jedna z rosyjskich biednych, wiejskich rodzin, podobna do tej, z jakiej on sam pochodził. Właśnie wtedy obiecał sobie, że dzieci otrzymają rosyjskie imiona. W podziękowaniu za uratowanie mu życia. Nawet pies wabił się swojsko: Stalin. Kiedy Sonia nie będzie już Kopciuszkiem i zostanie jedną z najpotężniejszych kobiet świata, jej przeciwnicy nie zawahają się wyciągnąć i tej historii. Według spiskowej teorii dziejów wszystko nagle stało się jasne. Stefano mieszkał przecież niedaleko niechlubnej faszystowskiej Republiki Salò. Zaciągnął się do wojska z pewnością jako szpieg i w tym charakterze dostał się do niewoli. A może był rosyjskim szpiegiem? Czytając te bzdury, łatwo zdać sobie można sprawę, że fantazja ludzka istotnie nie ma granic, mimo że powinna mieć. Czasami.
ŻYCIE NUMER JEDEN
Tymczasem rodzina Maino nawet nie przypuszcza, że kiedyś zajmować się nią będzie prasa na całym świecie. Stefano ciężko pracuje jako murarz, Paola wychowuje dziewczynki. Kiedy Sonia ma dziesięć lat, następuje „dobra zmiana”: przeprowadzka do miasteczka Orbassano pod Turynem. Powód? Wiadomo, chęć lepszego życia, bo w wiosce Lusiana nie mają żadnych perspektyw. Tata zakłada firmę budowlaną. Buduje, rozbiera, przebudowuje, remontuje. Rodzinie zaczyna się powodzić coraz lepiej. Paola jest wniebowzięta, córki lekko przerażone. Po przyjeździe z Lusiany wołano na nie _paesane_, wieśniaczki, teraz mogą uczyć się w najlepszej w okolicy szkole, prowadzonej przez zakonnice. Sonię lubią wszyscy, nauczyciele i uczennice. Jest wesoła, uczynna, spokojna. Jako jedyna śpi sama w pokoju, bo dręcząca ją od dzieciństwa astma wymaga świeżego powietrza nawet w zimie. Uczy się języków: francuskiego, rosyjskiego i angielskiego. Po ukończeniu szkoły zarabia jako hostessa i tłumaczka, marzy jej się praca stewardesy. Kiedy ma już za sobą maturę, pokonując opory ojca, wyjeżdża do szkoły językowej w Cambridge. Kończy się pierwsze życie przyszłego Kopciuszka. Za chwilę wszystko zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zmiana następuje w restauracji Varsity, gdzie ku radości Soni można zjeść coś śródziemnomorskiego. Zagląda tu z kolegą, angielsko-niemieckim arystokratą, z którym przyjaźń przetrwa wszystkie zmiany w jej życiu. Ma wielu innych znajomych, uczy się, bawi, przyciąga spojrzenia. Jest piękna. Typ Claudii Cardinale. Smukła, zgrabna, długowłosa. I mimo wrodzonej nieśmiałości doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Także w restauracji wielu gości zwraca na nią uwagę. „Jeden z tamtych chłopców wyróżniał się wyglądem i manierami – opowiadała Sonia. – Nie był tak skandalizujący, jak pozostali, bardziej opanowany, milszy. Miał wielkie brązowe oczy i cudowny uśmiech, niewinny, a zarazem uwodzicielski”¹.
Brązowooki student okazuje się współlokatorem jej niemieckiego kolegi, który w końcu przedstawia ich sobie. I jak w najbardziej banalnym romansie świata oboje natychmiast zostają trafieni strzałą Amora. Wiedzą, że są sobie przeznaczeni. Wiedzą też, ile ich dzieli i różni. Student ma na imię Rajiv, co po hindusku znaczy „kwiat lotosu”. Ma dwadzieścia jeden lat, pochodzi ze znanej w całych Indiach rodziny, a jego matka, Indira, przewodzi największej partii demokratycznej na naszym globie. Rajiv usiłuje studiować inżynierię na Trinity College, ale marzy, żeby zostać pilotem. Nie lubi tłumów, blichtru ani luksusu, zresztą restrykcyjne prawo dewizowe w Indiach zmusza go do podejmowania w Anglii dorywczych prac, żeby zarobić na życie. Na szczęście nie musi i nie chce zajmować się polityką. To spadnie na starszego brata, Sanjaya.
Indira Gandhi – teściowa, ale także druga matka i przyjaciółka Soni. Najsłynniejsza kobieta polityk w Azji stanie się jej najbliższą osobą po przeprowadzce do Indii.
Domena publiczna
Sielanka trwa. Sonia i Rajiv wiedzą, że chcą i muszą być razem. Mimo dzielących ich różnic kulturowych, społecznych czy religijnych. Sonia chyba tak naprawdę w pełni zdaje sobie sprawę, z kim chce się związać dopiero w Londynie, kiedy poznaje matkę Rajiva. Indira Gandhi, jeszcze wtedy minister, przyjeżdża na otwarcie wielkiej wystawy poświęconej jej ojcu, Jawaharlalowi Nehru, pierwszemu premierowi Indii i jednej z czołowych postaci indyjskiego ruchu niepodległościowego. To właśnie dzięki Nehru i jego partii, Indyjskiemu Kongresowi Narodowemu, z brytyjskich kolonii narodziły się dwa niezależne państwa – Indie i Pakistan.
Sonia zwiedza wystawę w towarzystwie przyszłej teściowej. Powoli zanurza się w kompletnie dla niej obcy świat. Z Indirą rozmawiają jeszcze po francusku, angielski panny Maino jest nadal zbyt słaby. Równie słaba znajomość hinduskich realiów, co normalne w przypadku młodej Europejki, sprawia, że nie do końca zdaje sobie sprawę, że wchodzi do wielkiej, znanej i odgrywającej coraz większą rolę rodziny, porównywanej przez prasę do Kennedych. Tak do końca nie wie chyba, że kraj jej Rajiva to prawie kontynent, zamieszkany już wtedy przez pół miliarda ludzi. Nikt jeszcze wtedy nawet nie przypuszcza, że za rok Indira Gandhi zostanie premierem Indii, co dramatycznie wpłynie i na jej, Soni, życie.
Tymczasem Rajiv rozpoczyna studia na wydziale inżynierii mechanicznej w Londynie, a zakochana Sonia, z tytułem _proficiency in English_, wraca do Włoch. Rodzice nie są, delikatnie mówiąc, zachwyceni chłopakiem córki. Widzą ją raczej z kimś z Orbassano, włoskie rodziny trzymają się przecież razem także terytorialnie, a dzieci po ślubie mieszkają blisko domów rodzinnych. Albo po prostu wcale ich nie opuszczają. Sonia jednak jest tym razem wyjątkowo uparta. Ale ma dopiero dwadzieścia lat. Musi zatem, oświadcza jej ojciec, poczekać rok do ukończenia pełnoletniości i wtedy dopiero zdecydować o swoim losie.
Jest rok 1966, w Moskwie umiera na atak serca premier Indii, jego miejsce zajmuje Indira. „Żadna inna kobieta w historii nie dźwigała podobnej odpowiedzialności i żaden inny kraj o randze Indii nie oddał władzy kobiecie w sposób demokratyczny” – napisał „The Guardian”². Wszyscy zastanawiali się, czy da sobie radę z zarządzaniem krajem wielkim jak kontynent, będącym wybuchową mieszanką ras, kultur i religii. Wśród większości wyznawców hinduizmu żyje tu przecież sto milionów muzułmanów, są chrześcijanie, sikhowie, parsowie czy żydzi. Język? Nie, raczej języki, bo Indie mają ponad dwadzieścia języków uznanych za oficjalne i osiemset czterdzieści pięć dialektów, zupełnie do siebie niepodobnych. Część czyta się z góry na dół, część od lewej do prawej lub od prawej do lewej, słowa zapisywane są znakami. Podróż samolotem między krańcami półwyspu trwa kilka godzin, a ludzi łączą często jedynie religie. A jednak ta mieszanka od roku 1947 nadal trzyma się razem, mimo obiekcji pewnego angielskiego generała, że „nikt nie może stworzyć narodu na kontynencie tylu nacji”. W takim kraju być może przyjdzie zamieszkać Soni.
Kiedy w Orbassano pojawia się Rajiv w pożyczonym od brata używanym jaguarze, ludzie myślą, że Sonię odwiedził jakiś śniady Sycylijczyk. Rodzice nie przyjmują go szczególnie serdecznie, nie zgadzają się także na spędzenie przez córkę wakacji w Indiach. Młodzi muszą poczekać rok, aż oboje będą pełnoletni. Indira pochwala decyzję Stefano, mimo sympatii do Soni ma nadzieję, że może jeszcze któreś z nich zmieni zdanie. Wymarzyła sobie dla syna dziewczynę z rodzinnego stanu Uttar Pradesh, a na pewno nie chrześcijankę. Chociaż ona też wprawiła wszystkich w osłupienie, kiedy wyszła za Feroza Gandhiego, który wyznawał zoroastryzm i nie wywodził się z kasty bramińskiej (najwyższej klasy kapłańskiej) jak rodzina Nehru.
ŻYCIE NUMER DWA
Rok rozstania mija jednak szybko i zaraz po urodzinach Sonia przylatuje do Delhi. Rajiv pracuje już jako pilot w Indian Airlines, a starszy brat Sanjyan marzy o samochodzie, który zmotoryzuje Indie. Żaden z braci nie ma jeszcze nic wspólnego z polityką – to domena ich matki, która będzie premierem Indii przez rekordowe jedenaście lat, przekształcając młody kraj w regionalne, silne mocarstwo.
Oszołomiona Indiami Sonia wie już czego chce. „Z Rajivem poszłabym na koniec świata” – mówi zdecydowanie dziennikarce pytającej ją o plany na przyszłość. Trzynaście dni po jej przylocie odbywają się zaręczyny, a wkrótce potem skromny ślub cywilny, z symboliczną wymianą jaśminowych girland i recytacją wybranych przez teściową wersetów. Indira, podobnie jak Rajiv, jest przeciwna kilkudniowym uroczystościom w babilońskim stylu, uważa bowiem, że jako premier rządu powinna dawać przykład innym, a nie epatować bogactwem. Na ślub przylatuje mama Sonii z córkami, ojciec zostaje w domu pod pretekstem nawału zajęć. Soni podczas ceremonii zaślubin towarzyszy wuj. Czarno-biały film z tej uroczystości pokazuje nam stremowaną, ale przepiękną pannę młodą w szkarłatnym sari, które utkał w więzieniu dla swojej córki Jawarhalal Nehru. Jest drugą w rodzinie kobietą, która założyła strój eksponowany kilka lat wcześniej na słynnej londyńskiej wystawie poświęconej indyjskiemu przywódcy. To wtedy właśnie Sonia poznała przyszłą teściową.
Na początku uroczystości matka Soni nie poznaje jej. Dobrze, że ojciec nie chciał przylecieć na ślub, gdyż na widok córki przebranej za hinduskę z pewnością dostałby zawału. Ceremonia rzeczywiście nie przypomina hucznych miejscowych zaślubin, ale do kameralności też jej daleko. Tłumy gości otaczają państwa młodych. Rajiv, przystojny i (jeszcze) smukły, wygląda jak maharadża w turbanie, długiej bluzie i butach z zawiniętymi do góry czubkami. Gładko zaczesane włosy Sonii spina broszka z kwiatów, uszy zdobią także kolczyki z kwiatów. Na ślubnym zdjęciu stoją razem z mamami. Indira, piękna, z charakterystycznym pasmem siwizny na ciemnych włosach i wykończonym złotym pasem sari, z wdziękiem uśmiecha się do fotografa. Paola ma zamknięte oczy, ze strachu przed fleszem albo przyszłością córki. Wygląda bardzo amerykańsko w błyszczącym kostiumie, czepku z kwiatów i atłasowych rękawiczkach za łokieć.
Po ślubie Sonia daje się jeszcze przyłapać fotografom, kiedy w sukience mini kupuje lody u ulicznego sprzedawcy, ale potem zmienia styl, przejmując miejscowy sposób ubierania się. Rzadko – i tylko w latach siedemdziesiątych – zdarza się jej założyć coś europejskiego. Dzisiaj uważana jest za jedną z najlepiej ubranych kobiet świata, w Indiach nie schodzi z podium także i w tej klasyfikacji. Ale to będzie cecha czwartego życia Soni. A teraz jest to drugie. Najpiękniejsze i najszczęśliwsze ze wszystkich. Z dala od polityki, z dala od fleszy, z mężem.
Zgodnie z hinduską tradycją młodzi zamieszkują z matką i bratem Rajiva w rządowej rezydencji, w której na życzenie Indiry dobudowano im wygodny pokój i łazienkę. Reszta małżeńskiego życia toczy się, jak przez cztery tysiące lat, w części wspólnej, w której cała rodzina je i rozmawia. Z willi ojca w Orbassano Sonia przenosi się do rządowej rezydencji, w której podczas posiłków język hindi z angielskim miesza się z równą swobodą co dania europejskie z hinduskimi. Tu zresztą Sonia bardzo szybko uczy się gotować zarówno włoskie, jak i miejscowe potrawy. Przyjaciele domu mówili, że zanim udało się ją „zhinduizować”, ona „zitalianizowala” rodzinę, przynajmniej jeśli chodzi o gusty kulinarne. Otoczona miłością czuje się w miarę pewnie w tak bardzo odmiennej od włoskiej rzeczywistości. W ekspresowym tempie z rozpieszczonej córeczki staje się perfekcyjną panią (hinduskiego) domu. Układa w wazonach ulubione kwiaty teściowej, z pokorą znosi wybuchy złości niezadowolonego z jajecznicy szwagra, gotuje, nadzoruje, uczy się nowych realiów, w których łatwo urazić liczną służbę niewłaściwym poleceniem. Są wśród niej ludzie na przykład do sprzątania, którzy nigdy nie mogą obrać warzyw, do czyszczenia toalet, do ścielenia łóżek – każdy od tysięcy lat, w zależności od kasty, z jakiej się wywodzi, ma swoje ustalone miejsce w społeczności. Takiego porządku trudniej się nauczyć niż przygotowania zupy z soczewicy.
A jednak udaje się. Sonia wrasta coraz mocniej w egzotyczne dla niej środowisko, zaczyna nawet coraz pewniej radzić sobie z trudnym hindi. Staje się nie tylko asystentką, ale i powiernicą teściowej. Wybiera jej stroje na wyborcze objazdy, pamiętając, gdzie i w czym Indira ma się pojawić. Urządza przyjęcia dla zagranicznych delegacji, zajmuje się organizacją działań Indiry. Okazuje się przydatna nie tylko w normalnych czasach, wspiera teściową w trudnych chwilach podczas wojny z Pakistanem czy po wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Kiedy Indira przestaje na krótko być premierem i sytuacja materialna rodziny dramatycznie się pogarsza, Sonia bez słowa sama zajmuje się sprzątaniem i zakupami. A zachwycona jej szybką adaptacją i nastawieniem do świata teściowa przestaje żałować, że nie udało się jej ożenić Rajiva z hinduską.
Soni z mężem nigdy nie otacza duże grono przyjaciół. Mają paru znajomych Włochów, kolegów Rajiva z Indian Airlines, jakieś miejscowe znajomości i to wszystko. Mało przyjaciół, ale dużo oponentów, żeby nie powiedzieć: wrogów. Fala krytyki mająca na celu rodzinę Gandhich skierowana jest wtedy bardzo często w nią. „Cudzoziemka, parweniuszka, osoba bez kasty, chrześcijanka, spoza sfery” – to najłagodniejsze słowa wypowiadane pod jej adresem, zresztą słyszy je do dzisiaj. Wycofanie Soni i pozorna przynajmniej łagodność sprawiają, że nigdy nie wydaje się specjalnie dotknięta ani przejęta tym, co się o niej mówi.
Sielanka trwa. Rodzi się Rahul, a dwa lata po nim dziewczynka, Priyanka. Młoda mama pilnie uczy się hindi i doskonali angielski, w wersji hinduskiej tak kiedyś dla niej trudny do zrozumienia. Im bardziej jest zżyta z nowym krajem, tym częściej zadaje sobie pytanie, jak pogodzić w sobie Indie z Włochami. Podejmuje radykalną decyzję:
Wkrótce zdała sobie sprawę, że nie będzie w stanie osiąść w jej adoptowanym kraju, jeśli serce nadal będzie rozdarte. „Postanowiłam, że muszę zapuścić korzenie w Indiach… A to będzie możliwe jedynie, jeśli zerwę wszelkie kontakty z Włochami. I tak właśnie zrobiłam”. Żeby zacząć życie od nowa, musisz pozbyć się przeszłości³.
Tak dramatyczna deklaracja nie oznacza bynajmniej zerwania więzów z rodziną, lecz raczej stan duszy. Sonia utrzymuje kontakty z rodzicami i siostrami, piszą do siebie listy, dzwonią, a raz w roku państwo Gandhi udają się do Włoch na wakacje. Rajiv doskonali swoje umiejętności w Indian Airlines, przygotowując się do egzaminów na pilota boeingów, które niedługo mają pojawić się w hinduskiej flocie powietrznej. To wielkie marzenie Rajiva. Jego brata pochłaniają oczywiście samochody, ale także polityka, w której aktywnie uczestniczy od połowy lat siedemdziesiątych. Z czasem lizusowska prasa zacznie go nazywać „Mesjaszem”, „Słońcem” lub „głosem młodych i rozumnych”. Sanjay lubi pochlebstwa. On też wreszcie zakłada rodzinę, poślubiając młodszą od siebie o dziesięć lat Manekę. Obecnie Maneka Gandhi jest szanowanym politykiem z wrogiego Soni obozu, dziennikarką, ekolożką i działaczką na rzecz zwierząt.
Po ślubie Sanjaya dom Gandhich zaczyna przypominać plan filmowy neapolitańskiej komedii z lat pięćdziesiątych. Z tą różnicą, że tutaj Włoszka zachowuje się jak Hinduska, a Hinduska jak Włoszka. Do cichej, ugodowej i ciągle zajętej pracami domowymi Sonii dołączyła osoba będąca jej przeciwieństwem – młodziutka szwagierka, kompletnie niezainteresowana sprawami najważniejszymi dla hinduskiej kobiety. „Sonia gotuje, a Maneka je” – szepczą złośliwi. Mijają się na korytarzach rezydencji i tylko lęk przez teściową powstrzymuje Manekę przed gorszym zachowaniem. Między obiema kobietami od samego początku istnieje silna niechęć, z czasem przeniesiona z rezydencji Gandhich do świata polityki. Trwa to do dziś.
Podczas wakacji we Włoszech w lecie 1980 roku Sonia i Rajiv otrzymują porażającą wiadomość: Sanjay zginął, pilotując awionetkę na przedmieściach Delhi. Drugie życie Sonii dobiega końca. Kończy się małżeńska sielanka we dwoje. O Rajiva Sonia musi teraz walczyć ze wszystkimi: z teściową, politykami, prasą. Powszechnie widzi się w nim godnego następcę brata, w przyszłości kontynuatora idei Indiry. Sonia czuje, że jej Rajiv nie jest już tylko jej. W szczęśliwym dotąd małżeństwie wybuchają konflikty. On wie, co może stracić, ale wie także, że nie ma innego wyjścia. Ona uważa, że zrobiono z niego kozła ofiarnego i że te całe wywody o dziedzictwie rodziny są tylko bardzo wygodnym usprawiedliwieniem oczekiwań wobec niego. Sonia liczy na cud, ale cuda w rodzinie Nehru-Gandhi raczej się nie zdarzają.
Zaczęła się ogromna publiczna presja. Od tej chwili nie było dnia, żeby prasa nie zapowiadała jego wkroczenia do polityki. Kiedy dziennikarze pytali o to Indirę, odpowiadała niewzruszenie: „Nie mogę o tym mówić. Rajiv sam musi zdecydować”. Deputowani zaczęli oblegać jego dom. Przychodzili, by go „odwiedzić”, co znaczyło, że starali się go przekonać. Sonia musiała parzyć herbatę z kardamonem dla wszystkich tych sępów, które jej zdaniem pojawiały się po to, aby na jej oczach zniszczyć szczęście rodziny⁴.
Wbrew sobie Sonia perfekcyjnie wypełnia obowiązki Pierwszej Damy Indii. Włosko-hinduska para ze słynnej rodziny Gandhi wszędzie wzbudza olbrzymie zainteresowanie.
Francis Apesteguy/Contributor/Getty Images
Walka o Rajiva trwa długo: namawiają, szantażują, przekonują, grożą. Sonia na każdą prośbę, aby pozwoliła mężowi zająć się polityką, odpowiada, że wolałaby już, żeby dzieci żebrały na ulicy. Rajiv myśli o wymarzonych boeingach, które już wkrótce mógłby pilotować w indyjskich liniach lotniczych.
W końcu kapitulacja. Zajmie miejsce zmarłego brata u boku matki. Żona? Jak zwykle lojalna, bo lojalność to przecież esencja miłości. Włoszka i tym razem zachowuje się jak hinduska żona doskonała. Jest rok 1980, małżeństwu Sonii i Rajiva pozostają cztery lata względnego spokoju. Za cztery lata zawali się ich świat. I zacznie się trzecie życie Sonii.
Pozornie wszystko jest po staremu. Tylko widują się coraz rzadziej, Rajiv wraca do domu nieraz po paru dniach morderczej pracy w terenie. Objazd tak wielkiego kraju wymaga mnóstwa czasu. I energii, ale Rajiv ma jej aż za dużo. Wie, jak przyciągnąć tłumy i jak z nimi rozmawiać. Ma to po matce, choć jest od niej bardziej serdeczny i żywiołowy. Prasa nazywa go Mr. Clean, bo przecież tak przystojny mężczyzna z piękną żoną i pięknymi dziećmi prezentuje się zupełnie jak postać z reklamy.
Sonia pomaga mężowi, wspiera go w miarę możliwości, ale jednocześnie szuka ucieczki poza domem. Rozpoczyna – i kończy z powodzeniem – kurs restauracji starych malowideł olejnych w Muzeum Narodowym w Delhi. Czuje, że to jej powołanie, ale i najlepszy sposób, aby oderwać się od rzeczywistości. A bardzo tego potrzebuje.
Javier Moro w książce, której Sonia przez wiele lat nie pozwala opublikować w Indiach, pisze:
Robić postępy powoli, kroczek po kroczku. Zeskrobywać szpatułką, wygładzać, czyścić, nakładać barwną plamę i ponownie zaczynać… Kurs był dla Soni jak terapia, pozwalająca zapomnieć na kilka godzin o domowej krzątaninie. Te skradzione chwile dostarczały intensywnej i intymnej satysfakcji. Teraz była pewna, że takie właśnie byłoby jej prawdziwe powołanie, gdyby życie nie poprowadziło jej inną drogą. Zajęcie pozwalało rozwinąć potencjał zgodny z charakterem perfekcjonistki, która lubi porządkować, odnawiać i reperować. Podczas konserwacji musiała stać się niewidoczna. Nie chodziło o wymyślanie czegoś nowego, lecz o interpretowanie oryginalnej intencji artysty. Zajęcie nie dla buntowników narzucających swoje kryterium, ale dla takich osobowości jak ona, elastycznych, nielubiących konfrontacji i raczej ustępliwych, które zawsze w końcu najlepiej się adaptowały i wyciągały największe korzyści⁵.
Ma teraz więcej czasu dla siebie. Mąż objeżdża kraj. Dzieci, zgodnie z rodzinną tradycją, wysłano do szkół poza Delhi. W domu spokój: Maneka wyprowadziła się wkrótce po śmierci Sanjaya.
Kiedy zdawało się, że życie w domu Gandhich zostało w miarę poukładane, pojawia się problem. Nie dotyczy stosunków rodzinnych, ale kraju. To problem związany z sikhami, dziewięciomilionową wspólnotą religijną ze stanu Pendżab. Kiedyś popierali niepodległość Indii, teraz sami żądają niezależności. Walczą jak separatyści na całym świecie – zamachami. Indira musi w końcu na eskalację ich działań zareagować. W czerwcu 1984 roku rządowe wojska przeprowadzają operację Niebieska Gwiazda: otaczają bojowników sikhijskich w Złotej Świątyni Sikhów w Amritsarze, najważniejszym obiekcie kultu tej religii, gdzie przechowywany jest oryginał świętej księgi wspólnoty. Podczas akcji ginie czterystu sikhów. Fanatycy po ich stronie oświadczają, że zabiją wszystkich potomków Indiry Gandhi do setnego pokolenia. Tak przynajmniej podaje w swojej książce Javier Moro. No cóż, logika podpowiada, że już eliminacja jednego pokolenia skutecznie wyklucza następne, ale… Ale w Indiach nic nie jest logiczne, albo raczej logika z fanatyzmem niewiele ma wspólnego.
Cztery miesiące później zaczynają spełniać swoją krwawą obietnicę: premier Indira Gandhi zostaje zastrzelona przez sikhijskich ochroniarzy we własnym ogrodzie. Sonia jest niedaleko. To ona odwozi umierającą teściową do szpitala i zostaje przy niej do końca. Opanowana, wie, co trzeba w takiej chwili zrobić w pierwszej kolejności. Działa jak maszyna. Emocje dojdą do głosu dopiero podczas ceremonii pogrzebowej. Stojąc obok kremacyjnego stosu z ciałem Indiry, nie ukrywa rozpaczy. „Gdyby ktoś namalował tę scenę – opowiada Margaret Thatcher – jej ból wystarczyłby dla oddania uczuć całego narodu”⁶.
ŻYCIE NUMER TRZY
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Javier Moro, _Szkarłatne sari_, Świat Książki, Warszawa 2011.
2 Cytat za: tamże.
3 Rani Singh, _Sonia Gandhi. An Extraordinary Life, an Indian Destiny_ , Palgrave Macmillan, New York 2011.
4 Javier Moro, dz. cyt.
5 Tamże.
6 Tamże.