Boso po tłuczonym szkle - ebook
Boso po tłuczonym szkle - ebook
Jan Skácel jest jednym z największych dwudziestowiecznych poetów języka czeskiego. Wielu uważa wręcz, że największym i stwierdzenie to nie jest wcale tak kontrowersyjne, jak mogłoby się zdawać (na tych beztlenowych wysokościach, na których przebywa z dwoma czy trzema konkurentami do tego miana, trudno o jakieś jednoznaczne hierarchie). Szczególnie: jak mogłoby się zdawać w Polsce, gdzie jest z pewnością najmniej znanym spośród gigantów czeskiej poezji. Niejaka w tym wina samego Skácela, bo jego poezja sprawia wyjątkowe problemy przekładowe. Co gorsza, jego największe poetyckie osiągnięcie jest jednocześnie tym najintensywniej nieprzekładalnym. Idzie o jego czterowiersze, które brneński poeta tworzył w najmroczniejszym czasie przymusowego milczenia – dzięki czechosłowackiemu reżimowi komunistycznemu trwał on ponad dekadę. Ponad 220 krótkich wierszy zebranych w trzy cykle było ostatecznym aktem wolności poety, któremu zakazano drukować – tworzył więc wiersze, które mogły się obejść bez medium druku, które każdy mógł (w dowolnej liczbie) spamiętać. Arcydzieła mnemotechniki, cudeńka poetyckiej techniki, bezczelnie frywolne kąpiele w źródłach czeszczyzny i brawurowe zejścia w głębiny jej etymologii – tym są Skácelowe czterowiersze, o których Milan Kundera w najsłynniejszej bodaj reklamie tej poezji pisał, że najściślej wiążą go z językiem czeskim, czyniąc go dlań drogim i niezastąpionym. Skácel urodził się równo sto jeden lat temu i zdaje się, że to może dobry (i najwyższy!) czas, by – mimo całej świadomości ryzyka – podjąć próbę ich spolszczenia.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-559-0 |
Rozmiar pliku: | 703 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
błędny wielbłąd który błądzi
tam gdzie tak brakuje jabłoni
wielbłądziątku szuka pragnienia
jedwabny łeb do ziemi kłoni
2
rozbrzmiewa zapach choruje róża
na sianie usnął wiatr zmęczony
a mały księżyc jak słoniątko
po niebie biegnie ze złej strony
3
szop to niedźwiadek pracz
co prać przestał a my sami
wiemy tak mało bez wiatraków wiatr
nie miałby przewagi nad pszczołami
4
wiewiórka to dla niej gęstwina
ciułała orzeszki przez całe lato by
miała co jeść zimą tą porą gdy
głód się na swoje szczyty wspina
5
taka to prawda po kolana
w glinie nie drgnie nawet
chałupa z nędzy zbudowana
i łabędzie gardła niełaskawe
6
poeci wroni i zieloni
pytają za nas gdzie leży wina
i sen ich morzy poranionych
na twardym łożu z dzikiego wina
7
struś nielot biega na dwóch nogach
a skąd wziąć jakąś krę na saharze
tu raczej prosto wiedzie droga
aż korytarz na dwór się ukaże
8
świetliki mają swe latarenki
i krzesiwka i gdy już się ściemnia
krzeszą iskierki i nam świecą
bo często ma nas w posiadaniu ciemnia
9
w nęcącej dali stada koni
jest już tak dawno wiatr złu głowę
do ziemi zgina znalazł w trawie
to chrome żelastwo podkowę
10
jest cisza ptak jest supeł w gardle
i potem śpiew i zaciska się węzeł
i kiełek z ziarnka ku słońcu kluczy
i jest klucz który zamknął bramy więzień
11
słoń kiedy płacze wylewa łzę
wielką jak staw po nim sunie sznur
tak zasmuconych wodnych kurek
i czarnoszyi żałobnie nur
12
od rana na polach brzmi pójdźcieżąć¹
potem opada zmrok tak ogłusza
przepiórka jak ten mały srebrnik
który judasz skosił za jezusa