Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bossowie kartelu. Niesłusznie skazany - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Bossowie kartelu. Niesłusznie skazany - ebook

Martnez zostawił po sobie wiele niewiadomych. Pewne były jedynie współrzędne - punkt na mapie Meksyku, w którym czekają kolejne niebezpieczeństwa. Jorge wraz z przyjaciółmi wyrusza w podróż, by odkryć, kto tak naprawdę jest jego wrogiem. Nawiązuje bliską relację ze zmysłową Patricią, ale obawia się, że tak jak jego poprzednia kochanka, Carmen, oszuka go i wykorzysta do własnych gierek.

Dawni i obecni wrogowie, kartele narkotykowe i ostry, namiętny seks w blasku księżyca, na masce samochodu i w hotelowych pokojach. Czy mieszanie przyjemności z interesami wyjdzie Jorgemu na dobre? Czy odkryta tajemnica pozwoli mu się wyzwolić?

Zwierzęcy instynkt czy prawdziwe uczucia - co wygra w grze zwanej życiem?

Niebezpieczeństwo, manipulacje i spisek. Poznaj dalszą historię "Nie?słusznie skazanego"!

 

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383171098
Rozmiar pliku: 815 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mar­tínez zo­sta­wił wie­le nie­wia­do­mych. Przez dłu­gi czas nie mia­łem po­jęcia, od cze­go za­cząć. Kim są czte­ry oso­by, o któ­rych zdążył wspo­mnieć przed przy­by­ciem Ca­sta­na? Sądzę, że Án­gel i Mi­gu­el na­le­żą do nich. Ale kim jest dwo­je po­zo­sta­łych i czy ma to w ogó­le ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie dla spra­wy?

Pew­ne były je­dy­nie wspó­łrzęd­ne po­zo­sta­wio­ne przez Mar­tíne­za, choć nie zna­łem ich do­słow­ne­go zna­cze­nia. Sta­no­wi­ły dla mnie punkt na ma­pie Mek­sy­ku, ozna­cza­jący miej­sce, w któ­rym na pew­no cze­ka ko­lej­ne nie­bez­pie­cze­ństwo. Zdąży­łem się już przy­zwy­cza­ić do tego, że wła­śnie tak wy­gląda moje ży­cie. Nie­wa­żne, czy na wol­no­ści, czy za krat­ka­mi.

Pod­czas ostat­niej roz­mo­wy z Án­ge­lem wi­dzia­łem w jego oczach coś, co mia­ło dla mnie wiel­ką war­to­ść. Nie bał się o sa­me­go sie­bie, od­czu­wał oba­wę wy­łącz­nie o Car­men, tyl­ko o nią się trosz­czył. Nie mia­ło dla nie­go zna­cze­nia, że nie jest jego bio­lo­gicz­ną cór­ką, li­czy­ło się je­dy­nie to, że to on ją wy­cho­wał, a nie Mi­gu­el.

Przed śmier­cią na­dal wi­dział szan­sę na ura­to­wa­nie jej przed praw­dzi­wym po­two­rem.NA POCZĄTKU BYŁO NAS CZTERECH…

Martínez, trzydzieści parę lat wcześniej

Oprócz wy­pi­cia te­qu­ili w południe pewne było tylko jedno: że spotkam dzisiaj mojego przyjaciela. Byliśmy nierozłączni, od kiedy sięgam pamięcią. On chronił mnie, a ja jego. Obaj wychowaliśmy się w biedzie i tak jak każdy po tej stronie granicy chcieliśmy się z niej wyrwać. Od innych ludzi różniło nas jedynie to, że naprawdę wierzyliśmy, że nam się uda.

Miesz­ka­li­śmy na jed­nym z naj­ubo­ższych osie­dli w Oaxa­ce. Ka­żdy tu­taj ma­rzył o tym, żeby wy­je­chać za pó­łnoc­ną gra­ni­cę, do Sta­nów. Tam po­dob­no cze­ka­ło nas lep­sze ży­cie. Nie mia­łem po­jęcia, czy to praw­da, bo dra­pa­cze chmur wi­dzia­łem je­dy­nie w fil­mach. Sły­sza­łem też o ame­ry­ka­ńskim śnie. W to­wa­rzy­stwie Mi­gu­ela wszyst­ko wy­da­wa­ło się osi­ągal­ne – choć nie mie­li­śmy wie­le, wca­le nie czu­łem się bied­ny.

Ru­szy­łem wresz­cie do baru, w któ­rym spędza­li­śmy czas na snu­ciu pla­nów o prze­jęciu świa­ta. Wie­dzia­łem, że będzie tam na mnie cze­kał. Od miej­sca spo­tka­nia dzie­li­ło mnie kil­ka prze­cznic. Sze­dłem przez nie z uśmie­chem na twa­rzy. Mia­łem prze­czu­cie, że ten dzień będzie inny niż wszyst­kie inne.

Mi­gu­el cze­kał na mnie przed we­jściem. Wy­glądał ina­czej niż zwy­kle. Miał na so­bie dro­gi gar­ni­tur – ale nie o to cho­dzi­ło. Za­cho­wy­wał się jak inna oso­ba, jak­by na­sze ma­rze­nia wła­śnie się spe­łnia­ły, jak­by co naj­mniej wy­grał los na lo­te­rii. Zbli­ża­jąc się do nie­go, czu­łem, jak na­ra­sta we mnie eks­cy­ta­cja. Całe moje cia­ło za­częło drżeć, a my­śli w gło­wie pędzi­ły jak osza­la­łe. Za­sta­na­wia­łem się, co ten drań wy­my­ślił.

– Mi­gu­eli­to – przy­wi­ta­łem się z nim, po­da­jąc mu rękę. – Gdzieś ty się tak wy­stro­ił? – spy­ta­łem.

– Mu­si­my je­chać – od­pa­rł, igno­ru­jąc moje py­ta­nie. – Prze­bie­rzesz się w au­cie – do­dał i ru­szył w kie­run­ku sa­mo­cho­du za­par­ko­wa­ne­go przy chod­ni­ku.

– Gdzie…

– Wy­ja­śnię ci po dro­dze – prze­rwał mi.

Pod­sze­dłem do auta, któ­re na pew­no nie na­le­ża­ło do Ca­sta­na. Ani jego, ani mnie nie było stać na po­jazd tej kla­sy. Na­ci­snąłem na klam­kę od stro­ny pa­sa­że­ra.

– Z tyłu – po­wie­dział. – Ła­twiej będzie ci się prze­brać – wy­ja­śnił, wi­dząc moją zdzi­wio­ną minę.

Otwo­rzy­łem drzwi i usia­dłem na tyl­nej ka­na­pie. Obok mnie le­żał gar­ni­tur po­dob­ny do tego, któ­ry Mi­gu­el miał na so­bie. Sy­tu­acja ro­bi­ła się co­raz dziw­niej­sza. Mój przy­ja­ciel od razu ru­szył w dro­gę. Prze­bie­ra­jąc się, wi­dzia­łem oczy skie­ro­wa­ne na mnie we wstecz­nym lu­ster­ku.

– Pew­nie się za­sta­na­wiasz, po co to wszyst­ko. – Mi­gu­el się uśmie­chał.

– Nie, wła­ści­wie to nie…

– Prze­stań pier­do­lić. – Par­sk­nął śmie­chem. – Zbyt do­brze cię znam – do­dał.

– To pew­nie twój ko­lej­ny po­my­sł, żeby nas stąd wy­rwać – od­po­wie­dzia­łem, wzdy­cha­jąc.

– Wi­ęcej en­tu­zja­zmu! – krzyk­nął. – Tym ra­zem na pew­no się uda.

Ci­ągle to samo: wiel­ka na­dzie­ja, a po niej jesz­cze wi­ęk­sze roz­cza­ro­wa­nie. Mi­gu­el miał w so­bie jed­nak coś, co po­wo­do­wa­ło, że za­wsze mu wie­rzy­łem. Pew­nie dla­te­go, że wszyst­ko, co mó­wił, dzia­ło się w jego gło­wie na­praw­dę, i był w tym ku­rew­sko au­ten­tycz­ny.

– Je­dzie­my na spo­tka­nie z wa­żny­mi lu­dźmi…

– Tak jak ostat­nim ra­zem? – par­sk­nąłem, przy­po­mi­na­jąc so­bie po­przed­nie ta­kie spo­tka­nie.

– Te­raz będzie ina­czej – stwier­dził jak za­wsze.

Do­je­cha­li­śmy pod we­jście do jed­ne­go z naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nych ho­te­li w mie­ście. Nor­mal­nie nie by­ło­by nas stać na­wet na to, żeby zaj­rzeć do środ­ka, ale wi­dzia­łem po wy­ra­zie twa­rzy mo­je­go przy­ja­cie­la, że jest pew­ny tego, co robi.

Kie­dy wy­sie­dli­śmy, Mi­gu­el rzu­cił klu­czy­ki par­kin­go­we­mu i na­wet się nie od­wró­cił, żeby spoj­rzeć na po­jazd. W ogó­le go nie ob­cho­dził. W moim przy­ja­cie­lu coś się zmie­ni­ło – już wte­dy to wi­dzia­łem.

Jego za­cho­wa­nie wpły­wa­ło też na mnie. Za­pi­ąłem gór­ny gu­zik ma­ry­nar­ki i ru­szy­li­śmy ra­zem do środ­ka – ra­mię w ra­mię, z pew­no­ścią, któ­rej często nam bra­ko­wa­ło. Mi­nęli­śmy ladę re­cep­cyj­ną, za któ­rą było we­jście do klu­bu. Ochro­na wpu­ści­ła nas bez zbęd­nych py­tań, jak­by­śmy byli kimś na­praw­dę wa­żnym.

– Po­do­ba ci się, praw­da? – szep­nął Mi­gu­el, za­nim za­głu­szy­ła go mu­zy­ka do­bie­ga­jąca z wnętrza lo­ka­lu.

– Co? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny.

– Nie uda­waj, mu­sia­łeś to po­czuć. – Uśmiech­nął się pod no­sem.

Miał ra­cję, do­sko­na­le wie­dzia­łem, o co mu cho­dzi. To pier­do­lo­ne po­czu­cie wła­dzy ogar­nęło mnie w mo­men­cie, kie­dy prze­kro­czy­li­śmy próg ho­te­lu. Tak na­praw­dę nie­wie­le się zmie­ni­ło, ale jed­no­cze­śnie wszyst­ko było inne. Taki wła­śnie pa­ra­doks prze­ży­wa­li­śmy tam­te­go wie­czo­ru.

Wów­czas zro­zu­mia­łem, że na­praw­dę mo­że­my wszyst­ko. W ułam­ku se­kun­dy zmie­ni­li­śmy się nie do po­zna­nia, a na­wet nie wie­dzia­łem, o co cho­dzi. Wy­wo­ły­wa­ło to we mnie wi­ęk­szą eks­cy­ta­cję. By­łem cie­kaw, co się wy­da­rzy.

Po­mi­mo że nie na­de­szło jesz­cze po­łud­nie, lo­kal był pe­łny. Nie zda­wa­łem so­bie spra­wy, że w na­szym mie­ście jest tylu bo­ga­czy. Zwy­kle gar­dzi­li­śmy nimi, a te­raz szli­śmy po­mi­ędzy nimi jak rów­ni. W tam­tym mo­men­cie by­li­śmy je­dy­nie prze­bie­ra­ńca­mi, ale coś mi mó­wi­ło, że nie­dłu­go to się sko­ńczy.

Do­tar­li­śmy do od­dziel­nej sali, gdzie cze­ka­ło na nas dwóch mężczyzn i mnó­stwo ko­biet – trud­no było je zli­czyć. Wi­dząc nas w pro­gu, je­den z mężczyzn wy­pro­sił je ge­stem ręki.

Ka­żda wy­gląda­ła jak su­per­mo­del­ka z okład­ki ma­ga­zy­nu dla do­ro­słych. O ta­kich dziew­czy­nach ma­rzy­li­śmy. Sta­ra­łem się opa­no­wać, w ko­ńcu nie chcia­łem, żeby ci lu­dzie wi­dzie­li, jak ogar­nia mnie po­żąda­nie. Nie przy­sta­wa­ło to przy­szłym wspól­ni­kom, jak sądzi­łem.

Sie­dzie­li na usta­wio­nej przy ścia­nie ka­na­pie w kszta­łcie li­te­ry „U”, przed któ­rą był sto­lik. W po­miesz­cze­niu znaj­do­wa­ły się jesz­cze krze­sła. Na bla­cie sta­ły prze­ró­żne al­ko­ho­le, ale nie wi­dzia­łem te­qu­ili.

Mi­gu­el chwy­cił za krze­sła i prze­ci­ągnął je po zie­mi w te­atral­ny spo­sób. Za­cho­wy­wał się tak, jak­by do­sko­na­le wie­dział, co robi. Chy­ba tyl­ko ja zda­wa­łem so­bie spra­wę z tego, że ble­fu­je. Obaj zna­le­źli­śmy się w środ­ku cze­goś, cze­go nie mie­li­śmy oka­zji w ży­ciu za­znać. Nie prze­szka­dza­ło mu to jed­nak, żeby być per­fek­cyj­nym w swo­jej no­wej roli.

Po­sta­wił krze­sła tak bli­sko sto­li­ka, jak to tyl­ko było mo­żli­we. Usia­dłem na jed­nym z nich i pod­nio­słem po­wo­li wzrok na mężczyzn. Byli od nas kil­ka, może kil­ka­na­ście lat star­si, ale nie to ich od­ró­żnia­ło. Ema­no­wa­ła od nich wła­dza i pie­ni­ądze. Oni wca­le nie uda­wa­li, że to ich miej­sce.

– To mój wspól­nik, o któ­rym wam tyle opo­wia­da­łem – roz­po­czął roz­mo­wę Ca­sta­no.

Wspól­nik! O mało nie par­sk­nąłem, sły­sząc jego sło­wa. Nie by­li­śmy nimi. In­te­re­sy łączy­ły nas je­dy­nie w sfe­rze ma­rzeń. Je­dy­ne, co było dla nas spo­iwem, to praw­dzi­wa przy­ja­źń.

Mężczy­źni bacz­nie mi się przy­gląda­li. Od­nio­słem wra­że­nie, że mnie oce­nia­ją. Nie wie­dzia­łem, po co, bo nie mia­łem po­jęcia, co po­wie­dział im Mi­gu­el.

– Pa­nie Mar­tínez – ode­zwał się do mnie je­den z nich. – Miło nam będzie z pa­na­mi wspó­łpra­co­wać. – Po­dał mi dłoń, a pó­źniej dru­gi z mężczyzn zro­bił to samo.

Pó­źniej się do­wie­dzia­łem, że ten, któ­ry to po­wie­dział, ma na imię Pe­dro, a dru­gi Ma­teo, jak pod­kre­ślał – po swo­im dziad­ku. Mu­sia­ło to mieć dla nie­go ogrom­ne zna­cze­nie, bo w roz­mo­wie ta kwe­stia pa­dła co naj­mniej kil­ka razy.

Plan Mi­gu­ela był sza­lo­ny. Kon­szach­ty z tymi lu­dźmi wy­da­wa­ły mi się bar­dzo nie­roz­sąd­ne. Wie­dzia­łem, że to nie był do­bry po­my­sł, ale mimo to zgo­dzi­łem się na to, co usta­li­li­śmy. Tyl­ko dla­te­go, że chcia­łem uciec od bie­dy…ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Jorge, obecnie

Praw­da mia­ła mnie wy­zwo­lić. Na­wet nie wie­dzia­łem, jak bar­dzo to zda­nie oka­że się myl­ne. Spra­wie­dli­wo­ści nie sta­ło się za­do­ść, a do­dat­ko­wo wpa­dłem w pu­łap­kę ko­lej­nych ta­jem­nic.

Czu­łem, jak po po­rwa­niu Án­ge­la na­ra­sta we mnie strach. Da­łem się zła­pać w jego si­dła i po­zwo­li­łem, aby ogar­nęła mnie bez­sil­no­ść. Mia­łem być pa­nem wła­sne­go losu, a po­now­nie sta­łem się wi­ęźniem. Bez zna­cze­nia był fakt, że je­stem na wol­no­ści. Wła­ści­wie wszyst­ko prze­sta­ło mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Po raz ko­lej­ny da­łem się ko­muś oszu­kać, ko­muś, kogo uwa­ża­łem za przy­ja­cie­la.

Prze­sta­łem wie­rzyć w emo­cje, bo tak ła­two nimi ma­ni­pu­lo­wać. To, co wi­dzia­łem i czu­łem, nie było praw­dą. Po raz ko­lej­ny mnie zra­nio­no. I tej dziu­ry nie da się już za­ła­tać. Za­wsze będę no­sił w so­bie pust­kę i nikt nie będzie w sta­nie jej wy­pełnić.

Nie mo­głem zo­stać w apar­ta­men­cie. Byłoby to pierwsze miejsce, w którym szukałby mnie Castano. Leo, Patricia i Javier też znaleźli się w niebezpieczeństwie. Nikt z nas nie wiedział, jak daleko sięgają macki pierdolonego Miguela.

Nie mie­li­śmy pla­nu ani żad­ne­go wspar­cia. Je­dy­ne, co nam zo­sta­ło, to kart­ka ze wspó­łrzęd­ny­mi, któ­rą wcis­nął mi Án­gel. Nie wie­dzie­li­śmy, co znaj­du­je się w tej lo­ka­li­za­cji. Na ma­pach nic tam nie było. Przy­naj­mniej tak się nam wy­da­wa­ło na pierw­szy rzut oka. Ka­pli­ca wzno­sząca się nie­opo­dal Oaxa­ki. Miej­sce dla mnie i mo­ich przy­ja­ciół kom­plet­nie bez zna­cze­nia.

Mo­gli­śmy po­je­chać tam od razu i szu­kać wia­tru w polu, ale na­wet to nie było ta­kie pro­ste. Gdy­by wpły­wy Ca­sta­na si­ęga­ły rów­nież do gra­ni­cy z Mek­sy­kiem, ta pod­róż mo­gła stać się na­szą ostat­nią. Po­gu­bi­łem się i stra­ci­łem kon­tro­lę nad wła­snym ży­ciem. Po raz ko­lej­ny.

Ukry­li­śmy się w przy­dro­żnym mo­te­lu. Dzie­li­łem po­kój z Pa­tri­cią. Ka­żdy po­ra­nek spędza­łem na roz­wa­ża­niu mo­żli­wych opcji. Od kil­ku dni nie by­łem w sta­nie pod­jąć żad­nej de­cy­zji. Na­wet nie wiem, kie­dy sta­łem się li­de­rem tej na­szej ma­łej gru­py. Nie zna­czy­li­śmy nic względem ar­mii Ca­sta­na.

Po­czu­łem, jak Pa­tri­cia prze­ci­ąga się na łó­żku. Dzie­li­li­śmy je, choć nie było w tym nic ro­man­tycz­ne­go. Nie chcia­łem trak­to­wać jej jako te­ma­tu za­stęp­cze­go, a tym nie­ste­ty by się sta­ła. Była dla mnie kimś wa­żnym, więc nie mo­głem od­dzie­lić uczuć od zwy­kłej nic nie­zna­czącej przy­jem­no­ści. Dba­ła o mnie jak nikt inny i choć nie zna­li­śmy się zbyt dłu­go, to od sa­me­go po­cząt­ku za­wsze trzy­ma­ła moją stro­nę.

Od­wró­ci­ła się do mnie i po­pa­trzy­ła mi w oczy. Przy mnie była taka nie­win­na, choć przy in­nych po­ka­zy­wa­ła swo­ją od­mien­ną stro­nę. Zmie­nia­ła się w pew­ną sie­bie, sil­ną i zde­ter­mi­no­wa­ną ko­bie­tę.

– Zde­cy­do­wa­łeś już? – za­py­ta­ła spo­koj­nie, jak­by nie chcia­ła mnie na­ci­skać.

Od­po­wie­dzia­łem, kręcąc prze­cząco gło­wą.

– Wiem, że w ko­ńcu mu­szę to zro­bić. – Wes­tchnąłem.

– Zro­bisz to, jak będziesz go­to­wy – od­pa­rła, uśmie­cha­jąc się.

No tak, ale o czym tu de­cy­do­wać. Praw­da była prze­ra­ża­jąca, bo nie mie­li­śmy wy­bo­ru. Mu­sie­li­śmy po­ko­nać Ca­sta­na, żeby od­zy­skać wol­no­ść. Ja tyl­ko pró­bo­wa­łem od­wlec to w cza­sie. Czu­łem się od­po­wie­dzial­ny nie tyl­ko za sie­bie, ale i za przy­ja­ciół.

Mu­sia­łem od­sap­nąć, na­brać po­wie­trza w płu­ca i za­cząć trze­źwo my­śleć. Mi­gu­el w swo­jej in­try­dze nie prze­wi­dział tyl­ko jed­ne­go, że lek­cje, któ­rych mi kie­dyś udzie­lił, mogą w przy­szło­ści ob­ró­cić się prze­ciw­ko nie­mu. Na­uczył mnie, że nie ist­nie­ją sy­tu­acje bez wy­jścia. Nie po­zo­sta­ło mi nic in­ne­go, jak tyl­ko się tego trzy­mać.

Ubra­łem się i wy­sze­dłem. Opa­rłem się o ba­rier­kę. Znaj­do­wa­li­śmy się nie­da­le­ko gra­ni­cy z Mek­sy­kiem. Spo­gląda­jąc w pra­wo, zo­ba­czy­łem Leo. Spo­ty­ka­li­śmy się w tym sa­mym miej­scu ka­żde­go ran­ka. Kie­dy do mnie pod­sze­dł, ode­zwał się:

– Mu­si­my je­chać. Im dłu­żej tu­taj je­ste­śmy…

– Tym wi­ęk­sze ry­zy­ko, że Ca­sta­no nas znaj­dzie – do­ko­ńczy­łem za nie­go. – Wiem o tym… – Spoj­rza­łem mu w oczy i przez chwi­lę po pro­stu w nie pa­trzy­łem, jak­bym li­czył na to, że on po­dej­mie de­cy­zję. – Je­dzie­my do Oaxa­ki – stwier­dzi­łem.

– Na­praw­dę chcesz spraw­dzać to pust­ko­wie? – za­py­tał.

– Nie chcę, ale czy uwa­żasz, że ktoś taki jak Mar­tínez zo­sta­wi­łby nam nic nie­zna­czące wspó­łrzęd­ne? – za­py­ta­łem.

– Chy­ba nie chcesz po­wie­dzieć, że na­gle za­cząłeś mu ufać – par­sk­nął i lek­ko się przy tym zi­ry­to­wał.

– Nie – za­prze­czy­łem z po­wa­gą w gło­sie. – Jemu ni­g­dy nie za­ufam, ale wie­rzę w to, że chciał ura­to­wać Car­men. – Uśmiech­nąłem się. – A poza tym mógł sprze­dać mnie Mi­gu­elo­wi, a tego nie zro­bił.

– To ozna­cza tyl­ko jed­no: że je­steś mu po­trzeb­ny.

– Wiem o tym…

– I na­dal chcesz być pion­kiem w tej grze? – za­py­tał, kręcąc gło­wą.

– A gdy­by­śmy zmie­ni­li za­sa­dy? – od­pa­rłem, uśmie­cha­jąc się jesz­cze sze­rzej.

– Co masz na my­śli?

– Mi­gu­el się spo­dzie­wa, że będzie­my pró­bo­wa­li go za­ata­ko­wać, znisz­czyć lub za­bić – za­cząłem, a moja eks­cy­ta­cja ro­sła z ka­żdym sło­wem. – Spo­dzie­wa się, że będzie­my dzia­łać cha­otycz­nie, a my za­cho­wa­my się do­kład­nie od­wrot­nie. Uśpi­my jego czuj­no­ść i nie za­ata­ku­je­my, tyl­ko od­zy­ska­my sprzy­mie­rze­ńca…

– Chy­ba nie chcesz po­wie­dzieć…

– Tak, Car­men.

– Kur­wa! – krzyk­nął i ude­rzył dło­ńmi o ba­rier­kę. – Jor­ge…

Usły­sza­łem, jak otwie­ra­ją się drzwi. Leo mo­men­tal­nie za­mil­kł. Pa­tri­cia do­łączy­ła do nas.

– Mu­si­cie się tak wy­dzie­rać od bla­de­go świ­tu? – za­py­ta­ła, prze­ci­ąga­jąc się.

– Tyl­ko roz­ma­wia­my – od­pa­rł Leo.

– Wiem, zdra­dzi­ła nas, ale nie o to cho­dzi – kon­ty­nu­owa­łem po­mi­mo obec­no­ści Pa­tri­cii. – To je­dy­ny sła­by punkt Ca­sta­na.

– My­ślisz, że jemu na kim­kol­wiek za­le­ży? – za­py­tał Leo.

– Nie – za­prze­czy­łem. – Ale jest dla nie­go za­so­bem, do­pły­wem pie­ni­ędzy. – Wes­tchnąłem. – Zresz­tą na­zy­waj to, jak chcesz.

– To żmi­ja – wtrąci­ła się Pa­tri­cia.

– Nie do ko­ńca. Jest tak samo zma­ni­pu­lo­wa­na, jak ja by­łem. – Uśmiech­nąłem się. – Uświa­do­mił mi to Án­gel chwi­lę po tym, jak Mi­gu­el sprze­dał mu kosę – do­da­łem.

Wi­dzia­łem, że Pa­tri­cia nie jest za­do­wo­lo­na z mo­ich słów. Zresz­tą wy­raz twa­rzy Leo mó­wił do­kład­nie to samo. Bra­ko­wa­ło tyl­ko…

– Co wy tu ro­bi­cie tak wcze­śnie? – Ja­vier do­łączył do nas.

O wil­ku mowa.

– Jor­ge, to ty mu­sisz zde­cy­do­wać – za­częła Pa­tri­cia. – My je­ste­śmy tu­taj, aby ci po­móc. – Spoj­rza­ła na mnie, pó­źniej na Leo i w ko­ńcu na Ja­vie­ra. – Je­ste­śmy ro­dzi­ną, może tro­chę po­pie­przo­ną, ale ro­dzi­ną.

To zda­nie naj­le­piej od­da­wa­ło na­szą na­tu­rę. By­li­śmy zlep­kiem dys­funk­cyj­nych osob­ni­ków z du­żym ba­ga­żem do­świad­czeń. Nie zna­łem co praw­da hi­sto­rii żad­ne­go z nich. Za­kła­da­łem jed­nak, że nie bez po­wo­du zna­le­źli się w świe­cie Ca­sta­na.

– Nie będę tego przedłu­żał. Na­le­ży spraw­dzić trop, któ­ry zo­sta­wił nam Mar­tínez – po­wie­dzia­łem to w ko­ńcu i te­raz nie było już od­wro­tu.

Mu­sie­li­śmy to zro­bić, bo może to po­zwo­li nam zro­zu­mieć, kim jest Ca­sta­no. Tyl­ko Án­gel znał go na­praw­dę. Z pew­no­ścią od wie­lu lat. I ka­żdy z nich bez wąt­pie­nia miał ja­kieś tru­py w sza­fie.KIERUNEK POŁUDNIE

Jorge

Wresz­cie mie­li­śmy ob­ra­ny ja­sny cel. Nie wie­dzia­łem, co spo­tka­my na swo­jej dro­dze, ale nie wy­wo­ły­wa­ło to we mnie ne­ga­tyw­nych emo­cji. Wręcz prze­ciw­nie: od­zy­ska­łem chęci do dal­szej wal­ki.

Kie­ro­wa­li­śmy się na po­łud­nie. Do gra­ni­cy zo­sta­ło nam ja­kieś trzy­dzie­ści ki­lo­me­trów. Ko­lej­ki do prze­jścia na mek­sy­ka­ńską stro­nę nie są tak dłu­gie jak na stro­nę ame­ry­ka­ńską. Nie zmie­nia to fak­tu, że cel­ni­cy sta­ra­ją się być cho­ler­nie do­kład­ni w swo­jej ro­bo­cie.

Po­ru­sza­li­śmy się dwo­ma sa­mo­cho­da­mi. Na wy­pa­dek wpad­ki przy­naj­mniej jed­na gru­pa będzie mia­ła szan­sę do­ko­ńczyć za­da­nie. Dzie­li­łem sa­mo­chód z Pa­tri­cią. Wi­dzia­łem na swo­jej dro­dze za­czy­na­jący się sznu­rek po­jaz­dów. Po­czu­łem, jak puls mi przy­spie­szył.

– De­ner­wu­jesz się? – spy­ta­ła Pa­tri­cia, jed­no­cze­śnie ła­pi­ąc mnie za rękę.

Spoj­rza­łem w dół na na­sze dło­nie i się uśmiech­nąłem. Nie prze­szka­dza­ła mi jej bli­sko­ść, wręcz prze­ciw­nie. Chy­ba wresz­cie za­czy­na­łem się na nią otwie­rać. Być może zbyt kur­czo­wo trzy­ma­łem się my­śli o Car­men, a to, cze­go po­trze­bo­wa­łem, od po­cząt­ku mia­łem w za­si­ęgu ręki.

– Już nie – od­po­wie­dzia­łem, czu­jąc we­wnętrz­ny spo­kój.

Pa­tri­cia uśmiech­nęła się i od­wró­ci­ła w kie­run­ku jaz­dy. Po­mi­mo że by­łem spo­koj­ny, zwra­ca­łem uwa­gę na naj­mniej­sze de­ta­le. Zo­ba­czy­łem, jak cel­ni­cy lo­so­wo za­trzy­mu­ją ko­lej­ne sa­mo­cho­dy do kon­tro­li, i w du­chu za­cząłem się mo­dlić, żeby nie tra­fi­ło na nas.

Spoj­rza­łem we wstecz­ne lu­ster­ko, by się upew­nić, że Ja­vier i Leo nas nie zgu­bi­li. Na szczęście byli za nami. Je­cha­li­śmy ni­czym nie­wy­ró­żnia­jący­mi się sa­mo­cho­da­mi. W na­szej sy­tu­acji nikt nie chciał wy­cho­dzić przed sze­reg i świe­cić jak sztab­ka złota. Blask nie był nam potrzebny. O wiele lepiej czuliśmy się w cieniu.

Na­de­szła na­sza ko­lej. Opu­ści­łem szy­bę i pod­sze­dł do nas je­den z cel­ni­ków. Dru­gi za­czął cho­dzić wo­kół auta i spraw­dzać pod­wo­zie lu­ster­kiem na dłu­gim wy­si­ęgni­ku. Po­da­łem wcze­śniej przy­go­to­wa­ne pasz­por­ty. Za­wsze ist­nie­je mo­żli­wo­ść wpad­ki z pod­ro­bio­ny­mi do­ku­men­ta­mi. Na­wet je­śli Ja­vier wła­mał się do sys­te­mu rządo­we­go i pod­mie­nił na­sze to­żsa­mo­ści.

– Cel pod­ró­ży? – spy­tał mężczy­zna przy oknie.

– Can­cun – po­wie­dzia­łem i spoj­rzaw­szy na Pa­tri­cię, do­da­łem: – Żona chcia­ła­by zno­wu po­czuć się jak za cza­sów stu­diów.

– Cel pod­ró­ży – po­wtó­rzył urzęd­nik z ka­mien­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– Od­po­czy­nek – od­pa­rłem, tym ra­zem bar­dziej kon­kret­nie.

Za­brał na­sze do­ku­men­ty i po­sze­dł do bu­dyn­ku, w któ­rym mie­ści­ło się biu­ro stra­żni­ków gra­nicz­nych. Do sa­mo­cho­du zbli­ży­li się ko­lej­ni cel­ni­cy. Przez chwi­lę za­ma­rłem w fo­te­lu. Pot za­czął mi spły­wać po czo­le, ale wie­dzia­łem, że mu­szę się opa­no­wać.

Za­mknąłem oczy – na chwi­lę, do­słow­nie na uła­mek se­kun­dy. Otwo­rzy­łem je i wy­pu­ści­łem po­wie­trze. Ob­ser­wo­wa­łem dys­kret­nie w lu­ster­kach, co ro­bią. Ba­łem się tyl­ko tego, że we­zmą nas na bok i spraw­dzą do­kład­nie, a zwy­kle przy ta­kich kon­tro­lach coś wy­cho­dzi.

Spoj­rza­łem w kie­run­ku stra­żni­cy. Na szczęście mężczy­zna, któ­ry wzi­ął na­sze pasz­por­ty, już wra­cał i nió­sł je w dło­niach. Po­my­śla­łem, że to do­bry znak. Prze­ło­żył do­ku­men­ty do jed­nej ręki, a dru­gą opa­rł na chwy­cie bro­ni.

Raz…

Dwa…

Trzy…

Wy­dech.

Ru­szył bie­giem w na­szym kie­run­ku.

– Stój, bo strze­lam! – krzyk­nął, będąc na wy­so­ko­ści na­sze­go sa­mo­cho­du.

Spoj­rza­łem w lu­ster­ko: z po­jaz­du za nami ktoś za­czął ucie­kać. Po­czu­łem prze­pły­wa­jącą przez cia­ło ulgę. Kie­dy cel­ni­cy za­trzy­ma­li mężczy­znę, stra­żnik sto­jący przy nas od­wró­cił się w na­szą stro­nę i rzu­cił, kręcąc gło­wą:

– Co­dzien­nie to samo. Mi­łe­go po­by­tu, pa­nie Mar­tin – po­wie­dział i spoj­rzał raz jesz­cze na Pa­tri­cię.

Nie cze­ka­łem na dal­sze in­struk­cje. Po pro­stu ru­szy­łem w kie­run­ku szla­ba­nu. Otwo­rzy­li go przed nami i prze­do­sta­li­śmy się na te­ren Mek­sy­ku. Zje­cha­łem od razu na bok, żeby za­cze­kać na Leo i Ja­vie­ra.

– Jedź – wy­ce­dzi­ła Pa­tri­cia przez zęby.

– Co? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny.

– Roz­po­znał nas.

– Wy­da­je ci się…

– Nie wy­da­je, cie­bie nie po­znał – za­częła, po­głębia­jąc mój szok. – Ale jak tyl­ko spoj­rzał na mnie, od razu wie­dział, kim je­stem.

– Leo i…

– Wie­dzą, co ro­bić w ra­zie wpad­ki. – Za­częła pod­no­sić głos. – Jedź, kur­wa!

Ru­szy­łem po­wo­li. Nie chcia­łem bu­dzić wi­ęk­szych po­dej­rzeń. Jak tyl­ko prze­sta­łem wi­dzieć w tyl­nym lu­ster­ku gra­ni­cę, do­da­łem gazu. Pa­tri­cia była strasz­nie prze­jęta tym, co się sta­ło, ale to prze­cież mnie naj­bar­dziej chciał do­rwać Ca­sta­no, a nie ją.

– O co cho­dzi? – za­py­ta­łem.

Była nie­obec­na, jak­by tyl­ko jej cia­ło po­zo­sta­ło przy mnie, a umy­sł gdzieś od­pły­nął.

– Co się dzie­je? – po­wtó­rzy­łem, tym ra­zem głoś­niej.

– Nic, mam tyl­ko ta­kie prze­czu­cie.

By­łem pew­ny, że kła­mie.

Wci­snąłem gaz do de­chy. Na chwi­lę stra­ci­łem nad sobą pa­no­wa­nie. Po­czu­łem, jak tłu­mio­ne przez ostat­nie dni emo­cje ude­rza­ją we mnie ze zdwo­jo­ną siłą. Nie wiem, ile prze­je­cha­li­śmy, ale na pew­no kil­ka­na­ście mil. Do­pie­ro wte­dy się otrząsnąłem. Zje­cha­łem z dro­gi na po­bo­cze po­środ­ku ni­cze­go.

– Jedź! – krzy­cza­ła do mnie Pa­tri­cia z prze­ra­że­niem w gło­sie.

Już nic so­bie nie ro­bi­łem z jej wrza­sków. Wy­sia­dłem z sa­mo­cho­du i za­cząłem go ob­cho­dzić. Czu­łem, jak wzra­sta we mnie zło­ść. Szarp­nąłem za klam­kę po jej stro­nie. Zła­pa­łem ją za bar­ki i wy­wlo­kłem na ze­wnątrz. Przy­ci­snąłem do ka­ro­se­rii i spoj­rza­łem jej głębo­ko w oczy.

– Mów praw­dę – ce­dząc to, za­ci­ska­łem zęby ze zło­ści.

– Prze­cież…

– Na­wet nie waż się po raz ko­lej­ny skła­mać – prze­rwa­łem jej już spo­koj­nie.

– Prze­ra­żasz mnie. – Nie po­tra­fi­ła spoj­rzeć mi w oczy, wci­ąż od­wra­ca­ła wzrok.

– Ja cie­bie prze­ra­żam? – par­sk­nąłem. – Po tym wszyst­kim, co ra­zem prze­szli­śmy, to ja cie­bie prze­ra­żam? – Za­śmia­łem się gło­śno. – Do­sko­na­le wiesz, jak ostat­nia ko­bie­ta w moim ży­ciu mnie oszu­ka­ła, a ty wła­śnie po­wta­rzasz jej błąd…

– To nie tak… – Wes­tchnęła gło­śno.

– A jak? Coś po­mi­nąłem? – py­ta­łem.

– Nie o to cho­dzi…

– Kur­wa, Pat! – Ude­rzy­łem pi­ęścią w dach sa­mo­cho­du. – Po­wiesz mi za chwi­lę, że to nie ta­kie pro­ste. – Zbli­ży­łem się twa­rzą do niej, tak że na­sze nosy nie­mal się ze sobą sty­ka­ły. – Nic w na­szym ży­ciu nie jest pro­ste…

Od­sze­dłem od niej. Nie cze­ka­łem, aż będzie pró­bo­wa­ła wci­snąć mi ko­lej­ny kit. Po pro­stu wró­ci­łem za kie­row­ni­cę. Ona też wsia­dła. Je­cha­łem przed sie­bie, choć nie wie­dzia­łem na­wet gdzie. Czu­łem, że co chwi­lę na mnie pa­trzy i zbie­ra się w so­bie, żeby coś po­wie­dzieć.

– Do­je­dzie­my w ja­kieś bez­piecz­ne miej­sce i na­sze dro­gi się ro­zej­dą – oznaj­mi­łem, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od dro­gi.

Zła­pa­ła mnie za rękę.

– To nic nie da – po­wie­dzia­łem, spo­gląda­jąc na jej dłoń.

Rósł we mnie żal, któ­ry w ko­ńcu mu­siał zna­le­źć ujście. Ob­wi­nia­łem o to Pa­tri­cię, bo była mi bli­ska. Wy­ko­rzy­sta­ła moje za­ufa­nie, do­kład­nie tak jak Car­men. Nie była ze mną szcze­ra, a wła­śnie ta ce­cha mia­ła dla mnie naj­wi­ęk­sze zna­cze­nie. Po tylu roz­cza­ro­wa­niach li­czy­łem w du­chu, że ona oka­że się inna.

– Ni­g­dy nie prze­sta­łaś wspó­łpra­co­wać z Ca­sta­nem, praw­da? – za­py­ta­łem, a moją twarz po­kry­ła krwi­sta czer­wień.

– To nie tak…

– W kó­łko będziesz po­wta­rzać jed­no zda­nie?

– Jor­ge.

Po­czu­łem, jak za­ci­ska pal­ce wo­kół mo­jej ręki. Ob­ró­ci­łem się i na­sze spoj­rze­nie się spo­tka­ły. Wci­snąłem pe­dał gazu do podło­gi. Nie pa­trzy­łem na dro­gę. Było mi wszyst­ko jed­no. Czu­łem, jak sa­mo­chód na­bie­ra pręd­ko­ści.

– Co ty ro­bisz? – za­py­ta­ła, a jej cia­ło za­częło drżeć.

– Zmie­niam zda­nie, nie roz­dzie­li­my się, po pro­stu za­ko­ńczy­my pod­róż. – Uśmiech­nąłem się. – Sko­ro nie stać cię na­wet na to, żeby wy­znać mi praw­dę.

– Za­trzy­maj się! – krzyk­nęła, ale ja na­dal przy­spie­sza­łem. – Za­trzy­maj się, po­wiem wszyst­ko! – za­wo­ła­ła.

Znów skie­ro­wa­łem wzrok na dro­gę. By­li­śmy już tak bli­sko sa­mo­cho­du przed nami, że mu­sia­łem go wy­prze­dzić i o mało nie do­pro­wa­dzi­łem do zde­rze­nia czo­ło­we­go. Na szczęście wy­szli­śmy z tego cało. Skręci­łem na pierw­szym zje­ździe w po­lną dro­gę i za­trzy­ma­łem się na jej środ­ku.

Cie­ka­we, ja­kie tru­py wy­sy­pu­ją się z sza­fy Pa­tri­cii.REAKCJA NA STRES

Martínez, trzydzieści parę lat wcześniej

W co my się wpa­ko­wa­li­śmy? Nie da­wa­ło mi to spo­ko­ju dłu­go po tym spo­tka­niu. Mi­gu­el był naj­wi­docz­niej bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­ny ode mnie. Za­cho­wy­wał się, jak­by nie miał cza­su dłu­żej cze­kać. Był go­to­wy pod­jąć ogromne ryzyko i wcale się nie obawiał konsekwencji.

W ra­zie wpad­ki gro­zi­ło nam wi­ęzie­nie, a w przy­pad­ku wy­da­nia wspól­ni­ków kula mi­ędzy oczy. Gdy­by nam się po­wio­dło, mo­gli­śmy li­czyć na to, że nas nie wy­dy­ma­ją i do­sta­nie­my dzia­łkę z tego in­te­re­su. Nie po­do­ba­ło mi się to. W prze­ci­wie­ństwie do mo­je­go przy­ja­cie­la, któ­ry od sa­me­go wy­jścia sze­ro­ko się uśmie­chał. Wy­glądał tak, jak­by wła­śnie jego ma­rze­nia się spe­łnia­ły.

– To pierw­szy dzień na­sze­go no­we­go ży­cia. – Spoj­rzał na mnie. – Nie cie­szysz się? – za­py­tał, wi­dząc moją minę.

– Je­steś tego pe­wien? – od­pa­rłem, świ­dru­jąc go wzro­kiem.

– Ni­cze­go nie by­łem w ży­ciu bar­dziej pe­wien – od­po­wie­dział bez mru­gni­ęcia. – To na­sza je­dy­na praw­dzi­wa szan­sa.

– Szan­sa, z któ­rej sko­rzy­sta­nie może się wi­ązać ze śmier­cią…

– Wolę piach niż ta­kie ży­cie jak to – prze­rwał mi. – Nie chcę dłu­żej cze­kać i wiem, że ty też nie.

Mó­wił praw­dę. Ja rów­nież by­łem zmęczo­ny ocze­ki­wa­niem na coś, co mo­gło ni­g­dy nie na­de­jść. Wi­zja na­sze­go przy­szłe­go ży­cia była tyl­ko ułu­dą, któ­ra po­wsta­ła przy bu­tel­ce te­qu­ili. Nie mie­li­śmy pla­nu, któ­ry po­zwo­li­łby nam ją zre­ali­zo­wać.

On jed­nak wpa­dł na coś, co choć było cho­ler­nie ry­zy­kow­ne, to mo­gło nas przy­bli­żyć do osi­ągni­ęcia celu. Ale czy cel na­praw­dę uświ­ęca środ­ki? Na­sza ak­cja mia­ła być pro­sta, ale czy taka się oka­że?

Wie­dzia­łem, że na dro­dze na­po­tka­my pro­ble­my, któ­re będzie trze­ba roz­wi­ązać. Ża­den z nas nie był przy­go­to­wa­ny na kon­se­kwen­cje. Czy ufa­łem Mi­gu­elo­wi? Zde­cy­do­wa­nie tak, ale nie ufa­łem temu, co może przy­nie­ść prze­sad­na żądza wła­dzy.

– Je­steś ze mną, bra­cie? – za­py­tał i wy­su­nął do mnie rękę.

– Za­wsze. – Uści­snąłem jego dłoń, pod­pi­su­jąc tym sa­mym pakt z dia­błem. – Mo­głeś tyl­ko na po­czątek wy­my­ślić coś prost­sze­go– do­da­łem, dra­pi­ąc się po gło­wie.

– Pó­źniej będzie już z gór­ki – od­pa­rł, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

W jego uśmie­chu było coś prze­ra­ża­jące­go. Jak­by się nie oba­wiał żad­ne­go ry­zy­ka. Tacy lu­dzie są naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ni. Nie miał nic do stra­ce­nia i był go­tów zro­bić wszyst­ko, żeby osi­ągnąć swój cel. Tym wła­śnie się od sie­bie ró­żni­li­śmy, su­mie­niem.

Ta ro­bo­ta na pew­no prze­kra­cza­ła na­sze kom­pe­ten­cje i do­świad­cze­nie. Zwy­kle zaj­mo­wa­li­śmy się drob­ny­mi wła­ma­nia­mi, cza­sa­mi han­dlo­wa­li­śmy nie­le­gal­ny­mi sub­stan­cja­mi albo kra­dli­śmy ja­kiś sa­mo­chód i sprze­da­wa­li­śmy na części. Nic poza tym nie po­tra­fi­li­śmy, a on wpa­dł na po­my­sł…

– Nie mu­sisz się oba­wiać, Ma­teo i Pe­dro do­sko­na­le zna­ją plan prze­wo­zu… – Wtrącał mi się na­wet w my­śli.

Na­szym za­da­niem było prze­jęcie trans­por­tu nar­ko­ty­ków. Nie byle ja­kie­go, jed­ne­go z wi­ęk­szych. Ma­teo i Pe­dro pra­co­wa­li dla jed­nej z ma­fii nar­ko­ty­ko­wych w Oaxa­ce. Byli po­dob­ni do nas. Chcie­li się wy­bić i stwo­rzyć swo­ją wła­sną gru­pę.

Oni da­wa­li nam plan i wszel­kie po­trzeb­ne środ­ki, a my bra­li­śmy na sie­bie wy­ko­na­nie i ry­zy­ko zwi­ąza­ne z po­ra­żką. Gdy­by nam się nie po­wio­dło, nikt na­wet nie usły­sza­łby o na­szych wspól­ni­kach.

Nie byli kimś wa­żnym w struk­tu­rze, ale po­tra­fi­li słu­chać. Nie­któ­rzy z człon­ków ta­kich grup mó­wi­li zde­cy­do­wa­nie za dużo, stąd mie­li in­for­ma­cję o trans­por­cie, o któ­rym ża­den z nich nie po­wi­nien wie­dzieć. Plan był wie­lo­eta­po­wy – ra­bu­nek był tyl­ko jed­ną z jego części.

Co mo­gło pó­jść nie tak?

Wła­ści­wie wszyst­ko.

Po­je­cha­li­śmy z Mi­gu­elem w miej­sce, z któ­re­go mie­li­śmy ode­brać broń. By­li­śmy zbyt krót­cy, żeby so­bie ją za­ła­twić. Od­po­wia­da­li za to nasi nowi przy­ja­cie­le. Nie zna­li­śmy do­staw­cy i tym sa­mym wy­sta­wi­li­śmy się na jesz­cze wi­ęk­sze ry­zy­ko. W ra­zie gdy­by kar­tel wpa­dł tam i za­czął za­da­wać py­ta­nia, on sprze­da­łby nas bez mru­gni­ęcia okiem. Na szczęście Ma­teo i Pe­dro mie­li za­dbać o to, by jego usta nie otwo­rzy­ły się ni­g­dy wi­ęcej.

Pierw­szy błąd po­pe­łni­li­śmy już w mo­men­cie przy­jaz­du. Nasz sa­mo­chód było wi­dać z okien bu­dyn­ku, a tak nie po­win­no być. Trud­niej roz­po­znać oso­bę i za­pa­mi­ętać do­ty­czące jej szcze­gó­ły niż nu­mer za­pi­sa­ny na ta­bli­cy re­je­stra­cyj­nej. Wie­dzia­łem o tym, a mimo to śle­po wie­rzy­łem w plan, a wła­ści­wie w Mi­gu­ela.

Wspi­ęli­śmy się po sta­lo­wych scho­dach na pi­ętro i sta­nęli­śmy pod drzwia­mi miesz­ka­nia, w któ­rym miał na nas cze­kać czło­wiek Ma­tea. Za­pu­ka­li­śmy i otwo­rzył nam wy­chu­dzo­ny, młod­szy od nas chło­pak. Na do­miar złe­go był kom­plet­nie na­ćpa­ny – a może to było dla nas ko­rzyst­ne?

We­szli­śmy do środ­ka. W miesz­ka­niu pa­no­wał brud i ba­ła­gan. Po­roz­wa­la­ne me­ble, ubra­nia le­żące na zie­mi i ten smród na­tych­miast ude­rza­jący w noz­drza. Chcia­łem wy­jść stam­tąd jak naj­szyb­ciej.

– To­war? – za­py­tał Mi­gu­el.

– Pie­ni­ądze? – od­po­wie­dział py­ta­niem chło­pak.

Mi­gu­el od razu ude­rzył go­ścia otwar­tą dło­nią w twarz. Ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dzia­łem go tak po­ryw­cze­go. Te­raz wy­star­czy­ło jed­no sło­wo, żeby wy­bu­chł. Zła­pał ćpu­na za ko­szul­kę i przy­ci­snął do ścia­ny.

– Pie­ni­ądze już do­sta­łeś – po­wie­dział, pod­no­sząc go do góry. – A te­raz to­war.

Zo­ba­czy­łem, jak chło­pak kie­ru­je wzrok na jed­ną z sza­fek. Pod­sze­dłem do niej in­stynk­tow­nie i ją otwo­rzy­łem. Było w niej ja­kieś za­wi­ni­ąt­ko. Pod­nio­słem ba­we­łnia­ny ręcz­nik i wy­czu­łem pod nim dwa pi­sto­le­ty. Kuc­nąłem i spoj­rza­łem w głąb szaf­ki. Oprócz bro­ni do­strze­głem ta­kże amu­ni­cję. Za­bra­łem ją i scho­wa­łem do pa­pie­ro­wej tor­by le­żącej na zie­mi. Mi­gu­el od­wró­cił się do mnie.

– Masz wszyst­ko? – za­py­tał, a ja ski­nąłem gło­wą.

Opu­ścił chło­pa­ka na zie­mię i wy­gła­dził jego ubra­nie dło­nią. Już miał ode­jść, ale jesz­cze wzi­ął za­mach i ude­rzył go pi­ęścią pro­sto w brzuch. Wło­żył w ten cios całą swo­ją siłę. Obiad mło­dzie­ńca wy­lądo­wał na podło­dze i bu­tach Mi­gu­ela.

– Skur­wy­syn! – krzyk­nął Mi­gu­el i kop­nął chło­pa­ka pro­sto w twarz.

Ten ze­mdlał. Mi­gu­el, jak­by nic się nie sta­ło, po­sze­dł do kuch­ni. Wy­ta­rł wy­mio­ci­ny ręcz­ni­kiem i wró­cił do mnie. Nie po­zna­wa­łem go. Nie wie­dzia­łem, czy to praw­dzi­wy on, czy tyl­ko sta­ra się wczuć w to, co będzie mu­siał zro­bić. A może to tyl­ko re­ak­cja na stres? Prze­ra­żał mnie.

Wy­szli­śmy stam­tąd. Co chwi­lę pa­trzy­łem na Mi­gue­la, aż w ko­ńcu to do­strze­gł.

– Był na­ćpa­ny, miesz­ka­nie było brud­ne, a poza tym niech wie, że z nami się nie za­dzie­ra – wy­ja­śnił, choć na­wet o to nie py­ta­łem.

Nie sko­men­to­wa­łem tego. Nie było ta­kiej po­trze­by. Zresz­tą już było za pó­źno, żeby się z tego wy­co­fać. Wie­czo­rem mie­li­śmy prze­pro­wa­dzić ak­cję. Wy­da­wa­ło mi się, że to za wcze­śnie, ale Ma­teo i Pe­dro byli w sta­nie wy­ci­ągnąć in­for­ma­cję tyl­ko w dzień do­sta­wy. Tak wy­gląda­ło to wszędzie – do­my­śla­łem się, że cho­dzi­ło o względy bez­pie­cze­ństwa. W tym wy­pad­ku kar­te­lo­wi nie uda­ło się tego do­pil­no­wać.

Mia­łem je­dy­nie na­dzie­ję, że nie będzie­my ba­ra­na­mi wy­sła­ny­mi na rzeź.NIE WSZYSCY

Jorge, obecnie

Wy­sia­dła z sa­mo­cho­du i prze­szła kil­ka kro­ków, sła­nia­jąc się na no­gach. Mu­sia­ło ją to wszyst­ko przy­tło­czyć. Rów­nież opu­ści­łem po­jazd i po­sze­dłem w jej kie­run­ku.

– Kur­wa! – krzyk­nęła. Wpa­dła w szał.

Od­wró­ci­ła się i za­częła na mnie na­pie­rać. Wbi­ła mi wska­zu­jący pa­lec w klat­kę pier­sio­wą.

– My­ślisz, że tyl­ko ty mia­łeś ci­ężkie ży­cie?! – wy­krzy­cza­ła mi pro­sto w twarz. – Mój oj­ciec był jed­nym z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych lu­dzi w Mek­sy­ku…

– Jaki to ma zwi­ązek z Ca­sta­nem i z tym, co się sta­ło na gra­ni­cy? – za­py­ta­łem.

– Wi­ęk­szy, niż ci się wy­da­je – od­pa­rła. – Mój oj­ciec praw­do­po­dob­nie nie żyje…

– Jak to praw­do­po­dob­nie? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny.

– Cia­ła ni­g­dy nie od­na­le­zio­no, a ja od daw­na za­po­mnia­łam o prze­szło­ści, z któ­rej wy­ci­ągnął mnie Ca­sta­no. – Na jej twa­rzy po­ja­wił się gry­mas. – Byli wspól­ni­ka­mi. Mor­der­cy ojca ni­g­dy nie od­na­le­zio­no, więc Ca­sta­no wy­wió­zł mnie z Mek­sy­ku, za­jął się mną, a pó­źniej…

– Sam znik­nął – do­ko­ńczy­łem za nią.

– Do­kład­nie tak, mia­łam prze­jąć in­te­res po ojcu, ale minęło zbyt wiele czasu, żebym mogła wrócić do domu. Nie byłabym w stanie odróżnić przyjaciół od wrogów.

– Cze­mu nie po­wie­dzia­łaś tego od razu? – za­py­ta­łem.

– Bo nikt oprócz cie­bie, mnie i Ca­sta­na o tym nie wie. – Uśmiech­nęła się. – Na­wet Leo…

– I po tym wszyst­kim, co zro­bił dla cie­bie Mi­gu­el, chcesz się od nie­go od­wró­cić? – Sta­ra­łem się od­czy­tać jej za­mia­ry.

– A co on dla mnie zro­bił? – par­sk­nęła. – Od­ci­ągnął mnie od ro­dzi­ny i mo­je­go dzie­dzic­twa. Skrzęt­nie pil­no­wał, że­bym prze­nig­dy nie prze­kro­czy­ła gra­ni­cy z Mek­sy­kiem.

– Dla­cze­go? – za­py­ta­łem.

– Nie wiem, tak samo jak ty, nie wiem – od­pa­rła. – Jed­no jest pew­ne, nie tyl­ko ty masz ra­chun­ki do wy­rów­na­nia z Ca­sta­nem.

– Kim był mężczy­zna na gra­ni­cy?

– Człon­kiem kar­te­lu – od­pa­rła. – Kie­dy Mi­gu­el sie­dział w wi­ęzie­niu, ktoś mu­siał pe­łnić jego obo­wi­ąz­ki. Spo­tka­łam go raz i sko­ro mnie uda­ło się go roz­po­znać, to jemu też na pew­no przy­szło bez pro­ble­mu roz­po­zna­nie mnie – wy­ja­śni­ła. – Nie ucie­ka­my przed Ca­sta­nem, tyl­ko przed kar­te­lem – do­da­ła.

– Nie ro­zu­miem. – Spoj­rza­łem jej głębo­ko w oczy. – Dla­cze­go kar­tel mia­łby cię ści­gać?

– Uwa­ża­ją, że wiem, kto za­bił ojca. W Sta­nach by­łam dla nich nie­ty­kal­na za spra­wą Ca­sta­na, ale po tej stro­nie gra­ni­cy nie obo­wi­ązu­je to samo pra­wo. – Za­śmia­ła się. – Iro­nia, w two­im przy­pad­ku było bar­dzo po­dob­nie. I wiesz co?

Wstrzy­ma­łem po­wie­trze.

– Mam wra­że­nie, że te spra­wy się ze sobą ja­koś łączą – do­da­ła.

– Nie tyl­ko ty – po­wie­dzia­łem i wresz­cie ode­tchnąłem.

– Mo­że­my je­chać da­lej? – za­py­ta­ła i wró­ci­ła do sa­mo­cho­du.

Wie­rzy­łem jej. To, co po­wie­dzia­ła, wca­le aż tak mnie nie zszo­ko­wa­ło. Nie mia­łem po­jęcia, że jej zna­jo­mo­ść z Ca­sta­nem si­ęga aż tak da­le­ko, ale to nie sta­no­wi­ło dla mnie pro­ble­mu. Wie­dzia­łem, że je­śli mia­ła­by sta­nąć po jego stro­nie, już daw­no by to zro­bi­ła. Poza tym była moją dłu­żnicz­ką. Ura­to­wa­łem ją wła­śnie przed Ca­sta­nem.

Do­łączy­łem do niej i ru­szy­li­śmy w dal­szą dro­gę. Pa­tri­cia wy­jęła te­le­fon i wy­bra­ła nu­mer Leo.

– Po­je­dzie­my osob­no, tak będzie bez­piecz­niej. Spo­tka­my się za trzy doby w po­łud­nie na pla­cu Kon­sty­tu­cji – po­wie­dzia­ła i się roz­łączy­ła. – Je­śli ich tam nie będzie, mu­si­my dzia­łać sami – do­da­ła tym ra­zem do mnie, po czym otwo­rzy­ła szy­bę i wy­rzu­ci­ła ko­mór­kę.

Od gra­ni­cy do Oaxa­ki dzie­li­ło nas oko­ło dwóch ty­si­ęcy mil. Cze­ka­ły nas trzy dni jaz­dy, wli­cza­jąc prze­rwy. Mia­łem tyl­ko na­dzie­ję, że nie do­pad­ną nas żad­ne kło­po­ty. Wró­ci­li­śmy na tra­sę. Przez cały czas spo­gląda­łem we wstecz­ne lu­ster­ko, aby się upew­nić, czy sa­mo­cho­dy ja­dące za nami się zmie­nia­ją. Do­pie­ro po kil­ku­dzie­si­ęciu mi­lach od­czu­łem ulgę. Nikt nas nie śle­dził.

Ni­g­dy nie za­sta­na­wia­łem się nad hi­sto­rią Pa­tri­cii. Chy­ba z góry za­ło­ży­łem, że po­cho­dzi z Los An­ge­les. Przez myśl na­wet mi nie prze­szło, że może być cór­ką za­gi­nio­ne­go sze­fa kar­te­lu. Ca­sta­no stwo­rzył ko­lej­ną ilu­zję.

Zda­wa­łem so­bie spra­wę z tego, że Pat może kła­mać. Ist­nia­ło praw­do­po­do­bie­ństwo, że jest tyl­ko szpie­giem Mi­gu­ela, któ­ry ma się do­wie­dzieć, ile prze­ka­zał mi Án­gel. Pa­tri­cia jed­nak ró­żni­ła się od Car­men, dla­te­go nie sądzi­łem, by mia­ła wo­bec mnie złe za­mia­ry. W ko­ńcu sama pra­gnęła po­znać praw­dę. Rów­nie do­brze jed­nak mo­głem się my­lić.

Prze­jazd przez tę pie­przo­ną gra­ni­cę przy­ci­ągnął do nas ko­lej­ne pro­ble­my. Nie dość, że by­li­śmy po­szu­ki­wa­ni przez Ca­sta­na, to jesz­cze kar­tel chciał wy­ja­śnić kil­ka spraw z Pa­tri­cią. To było nie po na­szej my­śli. Mie­li­śmy do­trzeć nie­zau­wa­że­ni, a le­d­wo po­sta­wi­li­śmy nogę na mek­sy­ka­ńskiej zie­mi i już za­alar­mo­wa­li­śmy wro­gów.

– Co się dzie­je? – za­py­ta­ła, wi­dząc moją minę.

– Sta­ram się zna­le­źć ja­kieś wy­jście, przez któ­re żad­ne z nas nie sko­ńczy pod zie­mią – od­pa­rłem opry­skli­wie, tak jak­by to była tyl­ko jej wina.

– Je­że­li kar­tel nas do­pad­nie, mo­żesz być spo­koj­ny, im cho­dzi tyl­ko o mnie.

– A nas pusz­czą wol­no? – Par­sk­nąłem.

– Wy nie je­ste­ście im po­trzeb­ni. – Sta­ra­ła się ukryć swo­je kłam­stwo pod sztucz­nym uśmie­chem.

Na­wet gdy­by to była praw­da, nie zna­czy­ło to, że pu­ści­li­by nas wol­no. W ko­ńcu co oczy zo­ba­czą, tego umy­sł ni­g­dy nie za­po­mni. Sta­li­by­śmy się dla nich za­gro­że­niem, na któ­re nie mo­gli­by so­bie po­zwo­lić. Ła­twiej by­ło­by nas za­bić.

Nie sko­men­to­wa­łem tego, bo wie­dzia­łem, dla­cze­go to mówi. Chcia­ła mnie uspo­ko­ić, ale sama na pew­no czu­ła strach. Przej­mo­wa­ła na sie­bie część stre­su zwi­ąza­ne­go z tym wszyst­kim. By­łem jej cho­ler­nie wdzi­ęcz­ny, bo nie wie­dzia­łem, ile jesz­cze je­stem w sta­nie sam udźwi­gnąć.

Je­cha­li­śmy do mo­men­tu, kie­dy za­częło nam się ko­ńczyć pa­li­wo. Wte­dy do­pie­ro za­trzy­ma­łem się na sta­cji. Za­sta­na­wia­łem się, jak prze­bie­ga dro­ga Leo i Ja­vie­ra. Nie spo­tka­li­śmy się na tra­sie i choć ta­kie były usta­le­nia, to i tak mnie to mar­twi­ło.

Sta­nąłem przy dys­try­bu­to­rze pa­li­wa i wy­sia­dłem. Pa­tri­cia do­łączy­ła do mnie. Po­sze­dłem za­pła­cić za ben­zy­nę, a ona sko­rzy­stać z to­a­le­ty.

– Czwór­ka za osiem­dzie­si­ąt do­la­rów – po­wie­dzia­łem do ka­sjer­ki i po­da­łem jej pie­ni­ądze.

Mia­łem wra­że­nie, że mi się przy­gląda. Nie po­do­ba­ło mi się to, jej wzrok nie był prze­pe­łnio­ny ani mi­ło­ścią, ani fa­scy­na­cją. Czy­żby też pra­co­wa­ła dla Ca­sta­na.

– Coś nie tak? – za­py­ta­łem.

– Nie, nie – od­pa­rła i spu­ści­ła wzrok.

Pa­tri­cia do­łączy­ła do mnie. Wi­dząc moją minę, zła­pa­ła mnie za rękę i ści­snęła.

– Co jest? – po­wie­dzia­ła mi do ucha.

– Chy­ba mnie roz­po­zna­ła – od­pa­rłem.

– Masz pa­ra­no­ję – szep­nęła. – Ca­sta­no nie ma w kie­sze­ni wszyst­kich lu­dzi na świe­cie, to nie­mo­żli­we.

– Dla­cze­go tak mi się przy­gląda­łaś? – za­py­ta­łem ka­sjer­ki wprost.

– Prze­pra­szam – od­pa­rła ze skru­chą. – Nie po­win­nam, ale wiem, kim pan jest…

– Wi­dzisz? – zwró­ci­łem się do Pa­tri­cii.

– Co z nią zro­bi­my? – szep­nęła po­now­nie.

– To pan jest tym nie­słusz­nie ska­za­nym – do­ko­ńczy­ła. – Cała Ame­ry­ka trąbi­ła o tym, że przy­ja­ciel ro­dzi­ny Mar­tíne­zów za­bił ich dziec­ko. – Wes­tchnęła. – Spo­koj­nie, nie prze­pa­da­my tu­taj za nimi, a zresz­tą nikt o zdro­wych zmy­słach nie uwie­rzy­łby w tę hi­sto­rię. Zbyt wie­le się w niej nie zga­dza­ło – do­da­ła.

– Dzi­ęku­ję – od­pa­rłem z ulgą.

– Nie ma za co – po­wie­dzia­ła i po­da­ła mi ra­chu­nek.

Wzi­ąłem go i ode­szli­śmy do auta. Prze­szło­ść na­dal się za mną ci­ągnęła. Jak na iro­nię lu­dzie pa­mi­ęta­li mnie za coś, cze­go nie zro­bi­łem. Pa­tri­cia szła obok mnie. Była wy­ra­źnie zde­ner­wo­wa­na. Cho­ciaż bar­dziej od­po­wied­nim sło­wem było w tym przy­pad­ku za­wie­dzio­na.

Już mia­łem od­je­chać, kie­dy po­czu­łem jej wzrok na so­bie, osądza­jący i cho­ler­nie ci­ężki.

– Nie mo­że­my po­pa­dać w pa­ra­no­ję – prze­rwa­ła w ko­ńcu nie­zręcz­ną ci­szę.

– I kto to mówi – od­pa­rłem i się od­wró­ci­łem.

– Nie waż się tego ro­bić – syk­nęła.

– Cze­go? – od­po­wie­dzia­łem, pod­no­sząc głos.

– Uspra­wie­dli­wiać swo­je­go za­cho­wa­nia tym, że ja wcze­śniej zo­ba­czy­łam coś praw­dzi­we­go.

– Aha, prze­pra­szam. – Par­sk­nąłem. – Czy­li prze­ni­kli­wo­ść jest za­re­zer­wo­wa­na tyl­ko dla jed­nej oso­by w tym au­cie. – Na usta ci­snęło mi się sło­wo kłam­ca, ale się po­wstrzy­ma­łem.

– Do­brze wiesz, że nie o to cho­dzi…

– A o co? – Za­śmia­łem się. – Wszy­scy bli­scy byli w sta­nie mnie zdra­dzić, więc dla­cze­go mia­łbym za­ufać ob­cej oso­bie? – za­py­ta­łem.

– Nie wszy­scy. – Wes­tchnęła i spoj­rza­ła na mnie ze smut­kiem w oczach.

Na­wet nie za­uwa­ży­łem, kie­dy za­cząłem wy­ła­do­wy­wać na niej fru­stra­cję. Nie chcia­łem spra­wić jej przy­kro­ści, ale i tak to zro­bi­łem. Po jej sło­wach uświa­do­mi­łem so­bie, że prze­sta­łem my­śleć o Car­men. Nie mi­nęło jesz­cze wy­star­cza­jąco dużo cza­su, żeby ból znik­nął, ale to był pierw­szy krok do tego.

Trak­to­wa­łem cór­kę Mar­tíne­za jak ko­goś, kto mi po­ma­ga, zro­zu­mia­łem jed­nak, że uczu­cie mi­ędzy nami ni­g­dy tak na­praw­dę nie ist­nia­ło. Sta­ła się dla mnie dłu­giem, któ­ry za­mie­rzam spła­cić Án­ge­lo­wi. W głębi du­szy mia­łem na­dzie­ję, że żyje. Nie był złym czło­wie­kiem, po pro­stu chro­nił swo­ją ro­dzi­nę, a przy­naj­mniej sta­rał się to ro­bić. Na jego miej­scu praw­do­po­dob­nie po­stąpi­łbym po­dob­nie.PRZYDROŻNY MOTEL

Ru­szy­li­śmy da­lej. W jed­nej chwi­li zmie­ni­łem swo­je na­sta­wie­nie do Pa­tri­cii. By­li­śmy zda­ni na sie­bie, a poza tym nie za­słu­gi­wa­ła na ta­kie trak­to­wa­nie. Je­cha­li­śmy tak dłu­go, że w ko­ńcu zro­bi­ło się ciem­no.

Skręci­łem do przy­dro­żne­go mo­te­lu i za­par­ko­wa­łem sa­mo­chód na ty­łach. Po­szli­śmy ra­zem do re­cep­cji. Przy la­dzie sie­dzia­ła star­sza ko­bie­ta. Spo­gląda­ła na nas znad oku­la­rów. Nie przy­wi­ta­ła nas, wła­ści­wie to nie wy­da­ła z sie­bie żad­ne­go dźwi­ęku.

– Po­kój na jed­ną noc z wi­do­kiem na uli­cę – po­wie­dzia­łem.

Ko­bie­ta mo­men­tal­nie spoj­rza­ła na Pa­tri­cię. Za­kry­ła usta i za­częła chi­cho­tać.

– Chcesz coś po­wie­dzieć?! – Pa­tri­cia po­de­szła do lady nie­bez­piecz­nie bli­sko.

– Nie, nie – za­prze­cza­ła, ale mimo to wci­ąż się śmia­ła.

– Przy­je­cha­li­śmy z żoną…

Kie­dy mó­wi­łem te sło­wa, coś mnie tknęło. Nie wiem dla­cze­go, ale pod­sze­dłem do mo­jej to­wa­rzysz­ki bar­dzo bli­sko. Zła­pa­łem ją za ta­lię i przy­ci­ągnąłem do sie­bie. Na­sze spoj­rze­nia na chwi­lę się spo­tka­ły. Była we mnie wpa­trzo­na, nic poza nami w tej chwi­li nie ist­nia­ło, na­wet ta zrzędli­wa, pa­skud­na baba za re­cep­cyj­ną ladą.

Zbie­ra­łem się chwi­lę w so­bie. Ode­tchnąłem i za­mknąłem oczy. Wie­dzia­łem, że ona też się do mnie zbli­ża, aż w ko­ńcu na­sze usta się spo­tka­ły. Ten po­ca­łu­nek nie był na­mi­ęt­ny, mo­kry i prze­pe­łnio­ny po­żąda­niem. Nie zmie­nia­ło to jed­nak fak­tu, że był cho­ler­nie wa­żny, praw­dzi­wy.

Do wcze­śniej­sze­go zbli­że­nia po­pchnął nas tyl­ko zwie­rzęcy in­stynkt, tym ra­zem było ina­czej. Ni­cze­go od niej nie wy­ma­ga­łem i ona ode mnie też nie. Czu­li­śmy się ze sobą bez­piecz­nie i tyl­ko to się li­czy­ło.

Car­men od po­cząt­ku była ze mną tyl­ko dla osi­ągni­ęcia wła­snych ce­lów. Na­wet jej po­szu­ki­wa­nia praw­dy na te­mat śmier­ci bra­ta opie­ra­ły się na tym, że cze­goś chcia­ła. Bra­ła i nic nie da­wa­ła.

– Klu­cze! – Usły­sza­łem pod­nie­sio­ny głos re­cep­cjo­nist­ki, któ­ry spro­wa­dził mnie na zie­mię i ode­rwał od ust Pa­tri­cii.

Za­nim się ob­ró­ci­łem i znów na nią spoj­rza­łem, od­gar­nąłem wło­sy i się uśmiech­nąłem. Zo­ba­czy­łem, jak po­licz­ki Pa­tri­cii po­kry­wa­ją się ru­mie­ńcem. Nie zna­łem jej z tej stro­ny.

Wzi­ąłem klu­cze z rąk recepcjonistki i zacząłem odchodzić.

– A kasa?! – przy­wo­ła­ła mnie z po­wro­tem. – Osiem­dzie­si­ąt do­la­rów – rzu­ci­ła z uśmie­chem na ustach.

– Za tę norę? – za­py­ta­łem.

– Śmia­ło mo­że­cie szu­kać cze­goś in­ne­go, na­stęp­ny mo­tel jest za ja­kieś sie­dem­dzie­si­ąt mil – od­pa­rła.

Rzu­ci­łem na ladę bank­no­ty i ode­szli­śmy. Kątem oka wi­dzia­łem, jak ta ro­pu­cha re­cho­cze. Nie mie­li­śmy wy­bo­ru. Mu­sie­li­śmy się wy­spać, żeby zdążyć na spo­tka­nie z Leo i Ja­vie­rem. To nie pod­le­ga­ło dys­ku­sji.

Spoj­rza­łem na bre­lok przy klu­czach, żeby się do­wie­dzieć, do ja­kie­go po­ko­ju mamy się kie­ro­wać. Nu­mer sto dwa­dzie­ścia czte­ry był na­szym ce­lem. Szli­śmy wzdłuż ba­rier­ki od­dzie­la­jącej ma­lut­ki ta­ras od szu­tro­we­go par­kin­gu.

Po­czu­łem, jak Pa­tri­cia ła­pie mnie za dłoń. Zro­bi­ło mi się go­rąco…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: