- W empik go
Bosy pan - ebook
Bosy pan - ebook
Zbiór opowiastek z życia prowincji. Fragment utworu: „Było już samo południe, kiedy gospodarz Jasiewicz, sołtys Kapuściński i nauczyciel Dworzecki, gwarząc między sobą o czemś bardzo ważnym dla całej wsi i gminy, posłyszeli nagle jakiś hałas i szczekanie psów. Do wsi wpadło pięciu jeźdźców ma spienionych koniach. Jadący na przedzie pochwycił u boku wiszący róg, i począł trąbić, a następnie strzelił z rewolweru. We wsi zrobiło się wielkie zamieszanie. Trąbienie, krzyki przestraszonych kobiet, wrzask dzieci, wszystko to połączone z przeraźliwym wyciem psów wioskowych, napełniło powietrze jakimś dziwnym gwarem. Jeźdźcy zatrzymali się tuż przed domem Szymona. Dowódca ich z rozdzieloną na dwie strony rudą brodą, z ostrogami u butów, zeskoczył z konia, wpadł do izby i zażądał czegoś śmiało do wypicia i zagryzienia; a jeden z pozostałych doręczył sołtysowi nakaz co do obławy, zalecając pośpiech, gdyż z innej wsi ludzie już byli w lesie. Podobno zeszłej nocy pokazały się w lesie wilki, o czym jednak w Zawadach jeszcze nie wiedziano. Kiedy jeźdźcy wyszli na chwilę do swych koni, Dworzecki rzekł do gospodarza: – To jest Ordyniec, plenipotent naddzierżawcy Markowskiego. Zawsze mu coś strzeli do głowy. Znam go dobrze. Niedawno pobudował Markowskiemu dwa duże statki, jakby okręty, które wkrótce zatonęły na węgierskich jeziorach, nieskończone jeszcze, a i sam o mało nie poszedł z nimi na dno.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-426-8 |
Rozmiar pliku: | 58 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Zawadach, wsi leżącej w stronach Augustowskich, słynnych z jezior, mieszkał sobie z nieliczną rodziną Szymon Jasiewicz, dobry gospodarz, człek rozsądny i pracowity.
Nieźle mu się też działo. A że był człowiekiem uczynnym, sumiennym, no i zamożnym, więc miał dużo przyjaciół we wsi. Ba, nawet nietylko we wsi, bo żył w przyjaźni i z właścicielem blizkiego folwarku, panem Święckim, który co niedziela wstępował do Szymona na na pogawędkę.
– Wiesz, Marysiu – mówił raz Szymon do żony – bardzo bym się ucieszył, gdyby tak zjawił się ten Dworzeski. Długo już jakoś go nie widać, a byłby mi teraz bardzo potrzebny.
– E, taki wietrznik! – odrzekła Jasiewiczowa.
Spojrzał Szymon na żonę i mówi dalej:
– Ty bo dobrze go nie znasz. Prawda, figlarz, lubi pożartować i ludzi rozśmieszyć, ale nie taki on wietrznik, jak ci się zdaje. Choć zawsze wesoły, ale to mądra sztuka. A przytem to człek uczciwy, jakich mało. Przecież był u nas w Zawadach przez pięć lat nauczycielem, a krzywdy nigdy nikomu nie zrobił, był jeszcze ludziom pomocny, a i mnie parę razy dobrze poradził. A czyś ty zapomniała, jak go dzieci kochały, jak chętnie szły do nauki? Ba, a nasza Saluta....
– To i co Saluta? – odburknęła Szymonowa; – Salkę ja sama chowałam, nie on! Nauczył ją tylko czytać i tyle!
Szymon tym razem nie miał ochoty sprzeczać się z żoną, więc zamilkł, choć mógł dopowiedzieć, że Saluta prócz czytania i pisać dobrze umie, i ma dużo różnych wiadomości.
Oprócz nauki miała Salusia i inne zalety. Była ochotna do roboty, posłuszna, umiała starszych szanować, a co skromność to miała wrodzoną.
Dobijał się o nią gwałtem Dydak Kostrzyca, syn sąsiada, któremu dawniej jeszcze Szymonowa już prawie przyrzekła oddać Salutę za synowę. Szymon wiedział o tem, nie sprzeciwiał się żonie, ale był w wielkim kłopocie, gdyż Salka na każde wspomnienie o Dydaku smutniała, czasem nawet zalewała się łzami, a razu pewnego przy panu Święckim powiedziała, że woli umrzeć niż zostać żoną Dydaka.
Jednakowoż Dydak i ojciec jego nie zważali na te grymasy dziewczyny. Mając szczególną łaskę u Szymonowej, przymawiali się już nieraz, to jeden, to drugi, że czas by Salce wyprawić weselisko.
Szymon Jasiewicz stał temu na przeszkodzie, bo nie chciał córki przyniewalać; ale też i odmawiać Dydakowi nie był rad, boć to jedynak zamożnego gospodarza.
Przytem, co prawda, i odwagi Szymonowi brakowało, wiedział bowiem, że Dydak to chłop gwałtawny i mściwy jeszcze by gotów co złego zrobić....II. PLOTKARKA.
Nazajutrz po rozmowie Jasiewicza z żoną, Szymononowa dodnia krzątała się już w pierwszej izbie, wołając na parobczaka:
– Franek, wstawaj! jeszcze ci nie dość spać?!
Kończyła już śpiewać godzinki, kiedy weszła Kłosowa, co mieszkała w domu Jasiewiczów po drugiej stronie. Szymonowa jej nie lubiła, bo toi była znana we wsi plotkarka. Ot, i teraz niedawno rozgadała, jakoby Salusia udała się panu Święckiemu. Wzywano tę babę nieraz do chorych we wsi, a mawiano też o niej, że się zna i na czarach.
– Przyszłam pożyczyć u was, kumeńko, kilka węgielków, bo mi zapałek zabrakło – rzekła Kłosowa.
A pochwili biorąc węgielki powiada:
– Wasz był wczoraj w mieście?
– Był – odpowiada Szymonowa.
– Może co kupił dla Salki? pewno tego roku wydacie ją zamąż.
– Nam nie pilno.
– Bodaj wam nie pilno!.... Ona taka delikatna!.. Dydak Kostrzyca wczoraj mówił, że wy przyrzekli mu dawno dać Salkę i że dłużej czekać nie będzie; niema co, chłop galanty, syn najbogatszego gospodarza.
– Przyrzekłam mu Salkę, to prawda, ale com ja winna, że ona go nie chce.
– W wiosce każdyby oddał dziewkę Kostrzycy.
– To dajcie swoją! – odrzekła Szymonowa, bo wiedziała, że Kłosowa radaby Dydaka odciągnąć dla swojej Magdy. –
Salce dopiero dziewiętnasty rok, może zaczekać.
– A i mojej nie wiele co więcej, dopiero dwudziesty rok – rzekła Kłosowa.
– Aha, dwudziesty rok.... tylko na jeden bok!– odezwał się Franek drąc błonki.
– Ty smarkaczu! nie mieszaj się tu! – zgromiła urażona Kłosowa.
– Ja tylko mówię co jest. Dydak nie wziąłby waszej Magdy; mówi, że ona będzie taką jak i matka.
– Albo co ja?
– No co, toć ludzie mówią, że czarować umiecie.
Kłosowa zaperzyła się okropnie.
– Ja ci, psie mięso!....
I mówiąc te słowa, a porwawszy polano, Kłosowa dalej do Franka! Ten w nogi na podwórze, ona za nim. Już, już miała go uderzyć, ale chłopak hrym! niby upadł zwinnie pod nogi Kłosowej, a ta przez niego bęc! jak długa na ziemię.... Zbiła mocno brodę i język przycięła, tak, że nie mogła nic wymówić.III. BOSY GOŚĆ.
W parę godzin po owym upadku Kłosowej wszedł do Szymonów ów pożądany pan Dworzecki, były nauczyciel Salki. Lat mógł mieć ze trzydzieści. Był w czarnem ubraniu, z kapeluszem w ręku, ale... bosy.
Po serdecznem przywitaniu gość wybuchnął:
– Pfuj! do kroćset! jestem zły jak.. jak... ha! spociłem się jak licho jakie! Ale bo i ludzie tutaj wytykali mię palcami, wołając: bosy pan, bosy pan! Nawet psiska potraciły łby, obwąchiwały mię ze wszystkich stron, zamiast szczekać jak zwykle. Albo i ten Franek! Jak mię zobaczył, tak śmieje się i śmieje! Zapomniawszy żem bosy, tupnąłem na niego, żeby milczał, ale takiem sobie stłukł piętę o kamień, że podskoczyłem kilka razy na jednej nodze. Każcie no, Szymonie, podać mi swoje buty, a jutro raniuteńko ślijcie Franka z miarą do miasta!
Wtem wbiega do izby Salusia wiedząc już o przybyciu gościa. Ucałowała go w ramię, a on ją w czoło.
– Dziewczyna, jak malina! – rzekł Dworzecki, wystawiając jedną nogę naprzód gdyż zapomniał znów, że jest bosy.
– Matko Boża! – zawołała Salka – a wam panie, co się stało, że jesteście bosy?
– Franek, cymbale! dasz mi buty? – krzyknął Dworzecki.
– Kiedy tylko jeden znal..
– Dawaj choć jeden!
– A może i jednego starczy, bo to buciak duży, niczego – rzekł Franek.
– Cha-cha-cha! śmiał się już wesoły gość, a zwracając się do Salki powiada:
– Nie pytaj dziecko, co się stało, że jestem bosy. O tem powiem kiedy indziej, bo dziś jestem bardzo rozdrażniony.
Na wiadomość o przybyciu Dworzeckiego przyszedł zaraz do Jasiewiczów i sołtys......................................