Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Bound to the King - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 października 2025
2099 pkt
punktów Virtualo

Bound to the King - ebook

Dwudziestosześcioletnia Reva Mariana Souza ma w życiu jeden cel – chce walczyć z przestępczością w rodzinnym Rio de Janeiro. Szkolona przez ojca, wyrasta na odważną i nieugiętą kobietę. Jako agentka elitarnej jednostki policji żyje w tempie niepozwalającym jej na chwilę wytchnienia.

Choć praca jest jej pasją, Reva zmaga się z oczekiwaniami rodziców, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że córka wykazuje brak zainteresowania sprawami sercowymi. Pod wpływem nacisków kobieta zgadza się przyjąć oświadczyny swojego chłopaka, choć nie czuje się przekonana do małżeństwa.

Wszystko zmienia się w dniu, gdy jej oddział wpada w zasadzkę, a Reva zostaje porwana i trafia w szpony Saverio Bragi – legendy brazylijskiego świata przestępczego. Mężczyzna ma swoje powody, by młodziutka agentka trafiła pod jego dach.

Reva nie jest kobietą, która chowa się w kącie. Walczy o swoją wolność, ale im dłużej przebywa w towarzystwie Saviero, tym bardziej zaczyna dostrzegać, że pod maską brutala kryje się coś, czego nie spodziewała się ujrzeć.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.Opis pochodzi od Wydawcy.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8418-414-1
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

W życiu zawsze przychodzi taki moment, który wszystko zmienia. Niezauważalny jak cień, przesuwający się po ścianie, zanim światło zmieni kąt. Tym momentem było pojawienie się w moim życiu Revy Mariany Souzy. Kobiety upartej, silnej, wojowniczej.

Kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że nie będzie łatwą zdobyczą. Wiedziałem, że nie można jej złamać jak innych, ale nie przestawałem próbować.

Mój plan był prosty – zamknąć w ciemności, związać, zmusić do mówienia.

Była agentką, wiedziała o kwestiach, które mógłbym wykorzystać do własnych celów, a potem? Potem miała po prostu zniknąć, pozostać tylko odległym wspomnieniem.

Stało się dokładnie na odwrót, bo o takiej kobiecie nie można zapomnieć.

Z każdą chwilą, z każdym spojrzeniem i gestem wszystko robiło się mniej oczywiste. I chyba właśnie to zaczynało mnie najbardziej niepokoić. Obecność Revy nie była już tylko celem – stała się obsesją, pokusą, żywym ogniem, który tlił się we mnie coraz silniej.

Każda myśl o niej zakrzywiała rzeczywistość, zamazywała granicę między pragnieniem a szaleństwem. Wiedziałem, że ta droga nie prowadzi do zbawienia, nie potrafiłem już jednak z niej zawrócić.ROZDZIAŁ 1
OS ABUTRES

Reva

Kiedy budzę się w poniedziałkowy poranek, poduszka obok jest pusta. Wyłączam natrętny alarm w telefonie, przeciągam się i spoglądam za okno. Wpadające do sypialni promienie słońca oraz śpiew ptaków od samego rana napawają mnie świetnym humorem. Nic tak nie przygnębia człowieka jak lejący się z nieba deszcz, który w ostatnich dniach uprzykrzał nam życie. Zmiana pogody to dobry znak.

Z pozytywnym nastawieniem opuszczam łóżko, biorę szybki prysznic, ubieram się i zmierzam w stronę kuchni. Na widok stojącego przy blacie mężczyzny nieco pochmurnieję.

Po wczorajszej ostrej kłótni widok narzeczonego ani trochę mnie nie cieszy.

Kaylan Damasceno – trzydziestotrzyletni biznesmen, syn najlepszego przyjaciela mojego ojca oraz mój przyszły mąż. Nasze rodziny znają się od wielu lat, więc siłą rzeczy od czasu do czasu widywaliśmy się przy różnych okazjach. Święta, rodzinne obiady, letnie przyjęcia w ogrodzie. Był gdzieś obok, ale nie zwracałam na niego uwagi bardziej niż na wazon stojący od lat na kominku. Do czasu, aż moja mama nie postanowiła nas… swatać.

Zaczęło się od niewinnych sugestii, jak ładnie byśmy razem wyglądali, o szansie, którą powinnam dać Kaylanowi, choć nie zauważyłam, by się mną interesował. Dopiero jego mama wyznała, że mu się podobam, i nagle wszyscy zaczęli popychać nas ku sobie.

Byliśmy jak ogień i woda, podświadomie wiedziałam, że to nie może się udać.

On, typowy introwertyk, stroniący od ludzi, miasta, zatłoczonych miejsc. Trochę gburowaty, sztywny, porządny. Czasami czułam się przy nim jak dziecko, gdy karcił mnie za popełnione głupstwo albo rzucenie banalnego żartu. Miałam dwadzieścia sześć lat, nie potrzebowałam niani, która przywołuje mnie do porządku, a w tej roli Kaylan spisywał się idealnie.

Niemniej presja ze strony rodziców narastała, przytłaczając mnie coraz bardziej. W końcu dla świętego spokoju i by wreszcie uciszyć ich marudzenie, zgodziłam się na randkę. Mama, patrząc na mnie z troską, raz po raz powtarzała, że już najwyższy czas się ustatkować. Drżała na myśl, że zostanę sama, że przegapię moment, w którym jeszcze można coś zmienić. Według niej kobieta potrzebuje w życiu mężczyzny – kogoś, kto będzie wsparciem, zwłaszcza gdy praca jest wymagająca. Doskonale wiedziała, jak wygląda moje życie zawodowe, i może właśnie dlatego tak usilnie próbowała popchnąć mnie w stronę stabilizacji. Bo przecież po długim dniu zawsze dobrze jest wrócić do domu, gdzie czeka na nas ktoś, kto po prostu jest obok. Z ciepłym uśmiechem, ramieniem gotowym do przytulenia i zapewnieniem, że nie musimy już dźwigać wszystkiego w pojedynkę.

Czy podzielałam jej zdanie? Niekoniecznie. Kochałam swoją pracę, przeszłam wyboistą drogę, by znaleźć się w miejscu, w którym teraz jestem, a facet by jedynie przeszkadzał. I tak miałam dla niego zbyt mało czasu, co często powodowało kłótnie. Oboje z Kaylanem mieliśmy zupełnie inne priorytety. On pragnął mieć trójkę dzieci, ja pragnęłam spełniać się zawodowo. Do tej pory wciąż zadaję sobie pytanie, dlaczego, u licha, przyjęłam pierścionek zaręczynowy i pozwoliłam ustalić datę ślubu, który zbliża się zdecydowanie zbyt szybko. Przygotowania idą pełną parą, a już niedługo zostanę panią Damasceno.

Za cholerę nie jestem na to gotowa.

– Właśnie miałem pójść cię obudzić – mówi przez ramię. – Jak twoja głowa?

Krzywię się na samo wspomnienie goryczy piwa na języku.

Wczoraj wieczorem przynajmniej pięćdziesiąt razy przypominał mi, żebym nie piła kolejnego, tłumacząc jak dziecku, jakie będą tego konsekwencje. Fakt, może nie powinnam była wznosić toastów za zdrowie Carmen tak często, ale cholera… to moja przyjaciółka! Dwudzieste szóste urodziny ma się tylko raz w życiu!

– W porządku – odpowiadam, nie przyznając się do toczącej się w mojej głowie rewolucji.

Nie dam mu tej satysfakcji.

Kaylan nie komentuje tych słów, jedynie przytakuje, wycierając blat mokrą ściereczką.

Zapomniałam wspomnieć, że jest też okropnym pedantem. W jego apartamencie nie ma miejsca na rozrzucone ubrania, okruszki, kubek na stole. Wszystko ma swoje miejsce i, pomimo że lubię porządek, czasami nie mogę znieść pretensji za choćby czekające na złożenie pranie.

– Mam dzisiaj dwa ważne spotkania, mogę wrócić później niż zwykle – informuje formalnym tonem. – Zrobię, co w mojej mocy, żeby stawić się u twoich rodziców.

Wybałuszam oczy, kiedy nagle przypominam sobie o dzisiejszym obiedzie!

– Cholera, kompletnie o tym zapomniałam!

Jego kpiące spojrzenie niemo wyraża pytanie: czy kogoś to naprawdę dziwi?

– Cóż… – Wzrusza ramionami, chowa kubek do zmywarki i sięga po teczkę. – Do zobaczenia na miejscu. Miłego dnia.

Wychodzi, nie dodając nic więcej.

Wzdycham, opadam na krzesło i chowam twarz w dłoniach.

***

Na miejsce docieram punktualnie. Brakiem spóźnienia uciszam w ustach Jareda kolejną reprymendę, od której zawsze później boli mnie głowa. Ten koleś uwielbia się ze mną droczyć, a jeszcze bardziej pokazywać mi, kto tutaj rządzi. Jakbym mogła o tym zapomnieć.

Z uśmiechem na ustach wchodzę do budynku, przemierzam dobrze znany sobie korytarz i przekraczam próg gabinetu szefa, po czym witam się z nim skinieniem głowy. Siedzi wyprostowany, jakby ktoś wcisnął mu kij w tyłek, z tym surowym, władczym spojrzeniem. Patrzy tak intensywnie, że aż palą mnie policzki. Jared Navarro to kawał postawnego skurczybyka. Metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, kupa mięśni, kwadratowa szczęka i niemal czarne oczy, które wwiercają się w samą duszę! Potrafi przerazić, wielu w tym miejscu trzęsie przed nim portkami.

Ale nie ja.

Pracuję z Jaredem od czterech miesięcy, choć znam go od wielu lat. Nadal bywa częstym gościem w domu moich rodziców, wciąż radzi się mojego ojca, który, podobnie jak on, służył w jednostce BOPE¹. Wspólna przeszłość sprawia, że łączy ich wyjątkowa więź, a ojciec zawsze chętnie dzieli się doświadczeniem i radami, co dla Jareda ma ogromne znaczenie. Teraz to on zajął fotel szefa, to na nim ciąży ogromna odpowiedzialność. Dzięki naszej znajomości świetnie się dogadujemy, znamy swoje charaktery oraz mocne i słabe strony naszych osobowości. Mam świadomość, jak niewiele trzeba, by zostać tu stłamszoną przez płeć przeciwną, dlatego muszę mieć twardy tyłek i udowodnić tym facetom, że jestem w miejscu, o którym od zawsze marzyłam.

Nie jest łatwo sprostać wymaganiom rodziców, którzy od dziecka naprowadzają na odpowiednią drogę. Oboje związani z wymiarem sprawiedliwości, zaangażowani w służbę, zawsze oczekiwali, że pójdę w ich ślady, niezależnie od czyhającego niebezpieczeństwa. Odkąd pamiętam, wysoko postawili mi poprzeczkę. Podziwiałam ich pracę, odwagę, mimo iż tak wiele razy drżałam ze strachu na widok krwi sączącej się z rany postrzałowej. Musiałam przywyknąć, zaakceptować fakt, że rodzice robią wszystko, co w ich mocy, by w Rio zapanował porządek. Potem dorosłam, a świadomość tego, jak wielka panuje tutaj przestępczość, podcinała mi skrzydła. Nieistotne, jak wielu baronów narkotykowych lądowało w celach albo ilu wybijało się wzajemnie w toczonych przez siebie wojnach. Kolejni wyrastali jak grzyby po deszczu, by bez skrupułów handlować towarem i siać postrach wśród mieszkańców.

Gdy miałam piętnaście lat, ojciec zabrał mnie na strzelnicę, wręczył mi pistolet i kazał strzelać, czym przeraził mnie na śmierć. Nigdy wcześniej nie trzymałam broni. Ten niewielki przedmiot napawał mnie ogromnym strachem, a palec drżał przy spuście. Ale kiedy wreszcie go nacisnęłam, coś zaskoczyło. Coś dziwnego, czego nie potrafiłam wtedy zrozumieć. To tak, jakby niespodziewanie elementy puzzli odnalazły swoje miejsce. Poczułam podniecenie, adrenalinę, radość i już wiedziałam, że nigdy nie zostanę weterynarzem.

Od tamtej pory tata szkolił mnie niemal każdego dnia. Zaraz po powrocie ze szkoły ciskałam plecak w kąt, zrzucałam mundurek, wkładałam dresowe spodnie i gnałam do niego, by znowu poczuć tę niesamowitą ekscytację płynącą w żyłach. Strzelnica, tor z przeszkodami, lekcje samoobrony, walka z przeciwnikiem. Z każdym dniem stawałam się lepsza, a duma w oczach rodziców była dla mnie najlepszą nagrodą.

– Komuś od rana dopisuje dobry humor, co? – Moje rozmyślania przerywa niski, zachrypnięty głos Jareda. – Nie chciałbym ci go zepsuć, ale czeka cię papierkowa robota.

Jęczę niezadowolona, ale spojrzenie szefa pozostaje niewzruszone. Zero uśmiechu, nie drgają mu nawet kąciki ust, chociaż to przezabawny facet.

– Czy nie może zająć się tym Bernard? Uwielbia to! – dąsam się.

– Nie. Dostał rozwolnienia, więc dałem mu wolny dzień. Cała robota spada na ciebie. – Z perfidnym uśmieszkiem puszcza mi oczko. Bydlak. – Uwiń się z tym raz-dwa. Za dwie godziny mamy zebranie.

– Coś nowego? – dopytuję podekscytowana.

Jared wzdycha z udręką, co daje mi pewność, że jest kiepsko.

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy niedługo po dołączeniu do BOPE w moje ręce trafiła teczka z podpisem „Os Abutres”². Niemal całą noc spędziłam nad papierami, chłonęłam informacje o tej grupie, oglądałam przerażające zdjęcia, gdzie widniały odcięte palce, poharatane twarze oraz czarna róża, która zawsze była przy ciele ofiary.

Tyle bólu, tyle niepotrzebnej przemocy.

Wtedy z pełną mocą dotarło do mnie, z kim mamy do czynienia.

Ci ludzie robili potworne rzeczy. Haracze, narkotyki, broń. Dlatego są naszym priorytetem, dlatego tak zawzięcie robimy wszystko, by wsadzić ich za kratki. Co do jednego! Sęk w tym, że sprawa nie jest prosta. To nie dzieciaki handlujące prochami na ulicy, to nie zwyczajni dilerzy, to doskonale zorganizowana grupa przestępcza dowodzona przez mężczyznę, na którego widok po moim ciele przeszły ciarki. Jared ma całą kolekcję jego zdjęć, a mimo to pieprzony Saverio „Rei Negro”³ Braga nadal chodzi na wolności, śmiejąc nam się w twarz. Nigdy nie został złapany za rękę, niczego mu nie udowodniono, mimo iż każdy wie, jaką rolę odgrywa w tej grupie. Jako szef prężnie rozwija interes, w półświatku krążą plotki, że ma znajomości w najwyższych kręgach władzy. Nie zmienia to jednak faktu, że cokolwiek byśmy nie zrobili, ten człowiek zawsze jest o krok przed nami, zawsze balansuje na granicy, lecz nigdy nie przekracza jej na tyle, by zostać pociągniętym do odpowiedzialności.

W pewnym sensie nawet go podziwiam. Prowadzenie interesów niemal z chirurgiczną precyzją sprawia, że pozycja mężczyzny pozostaje niezachwiana, dlatego tak bardzo fascynuje mnie ta sprawa, sam Rei Negro, jego otoczenie. Wciąż pozostaje dla nas człowiekiem zagadką, tajemnicą, którą próbujemy rozwiązać. Kilka razy udało nam się złapać trop, wrzucić w niższe kręgi organizacji naszych informatorów, ale wciąż jesteśmy zbyt daleko.

– Dostałem cynk od jednego z moich ludzi. Zamierzam sprawdzić go jak najszybciej, choć, szczerze mówiąc, nie mam dobrych przeczuć. Ten skurwiel zawsze wie, kiedy się zbliżam.

Kolejny raz nachodzą mnie te same myśli.

Od pewnego czasu podejrzewam coś, o czym boję się mówić głośno, i teraz też tego nie robię. Rei Negro nie jest pieprzonym jasnowidzem, nie ma takich mocy, by przewidywać każdy nasz krok. Myśl nasuwa się sama: kret. Ktoś musi mu donosić o naszych planach i musi być to ktoś, kto o nich wie. Ktoś, kto pracuje w tym budynku.

Jared nigdy w to nie uwierzy. Zbudował świetny zespół, tworzą paczkę przyjaciół, ufają sobie. Żaden z tych ludzi nigdy nie stanąłby po przeciwnej stronie. A jednak wątpliwości bez końca atakują moją głowę. Nie widzę innego rozwiązania.

– Bądź dobrej myśli, przyjacielu. Z takim nastawieniem nic nie zdziałasz.

– Łatwo mówić – burczy rozdrażniony.

Wstaję z fotela, posyłam mu wymuszony uśmiech i ulatniam się do papierkowej roboty.

***

Od progu domu wita mnie cudowny zapach mojej ulubionej potrawy – Escondidinho de carne seca⁴. Zsuwam z ramion sweter, skopuję buty i kieruję się do serca domu. To właśnie w kuchni rodzice zawsze przyjmują gości, prowadzą ważne rozmowy, podejmują decyzje. Gdy wchodzę do dużego, jasnego, przestronnego pomieszczenia, dostrzegam stojącą przy kuchence mamę. Miesza coś energicznie na patelni, tata zaś sieka aromatyczne zioła. Jak zawsze rozmawiają, śmieją się i żartują. Są zgranym małżeństwem od przeszło dwudziestu pięciu lat. Nigdy nie szczędzą sobie czułości w towarzystwie, wręcz przeciwnie, pokazują, że nie powinno się ich wstydzić. Chciałabym mieć z Kaylanem właśnie taką relację, wziąć przykład z rodziców, stworzyć udane małżeństwo, a potem wychować dzieci, jednak wiem, że to nie będzie możliwe. Nasze małżeństwo będzie istniało tylko na papierze, bo chyba nie jestem stworzona do życia z mężczyzną.

Nagle do moich uszu dociera odgłos kroków. Odwracam się, lecz zanim mam szansę zareagować, młodszy brat wpada na mnie z impetem. Tulę chłopca do siebie i wdycham do płuc zapach arbuza, który tak uwielbia.

– Nie mogłem się ciebie doczekać! – świergocze uradowany.

– Hej, młody – szepczę mu do ucha. – Chyba znowu urosłeś, co?

Odchyla głowę, wydyma dolną wargę i mruży oczy.

Jest tak podobny do mamy, kiedy to robi!

Miałam szesnaście lat, kiedy przyszedł na świat, i nie ukrywam, jak wielki był to dla mnie szok. Rodzice nie planowali więcej dzieci, a już na pewno nie mama, która akurat skończyła wtedy trzydzieści dziewięć lat. Jednak życie bywa nieprzewidywalne, lubi zaskakiwać, wtrącać się w nasze plany, mieszać. I tak oto na świecie pojawił się Benício. Kiedy pierwszy raz spojrzałam w jego niebieskie oczy, zakochałam się od razu. Uroczy, radosny, wiecznie uśmiechnięty, wprowadził do naszego życia świeżość. Stał się promyczkiem szczęścia, kimś, kogo zamierzam chronić za wszelką cenę.

– Wiesz, że mówisz mi to za każdym razem? Nikt nie rośnie tak szybko!

– Ty zdecydowanie rośniesz! – wtrąca tata. – Ktoś, kto pochłania tyle jedzenia, idzie w górę w przyspieszonym tempie. Niedługo mnie przerośniesz, synu!

Beni wyrywa się z moich ramion, kuśtyka do ojca, a ten przechwytuje go i wyrzuca w górę. Pisk oraz śmiech roznoszą się po kuchni, a moje serce na chwilę zamiera. Za każdym razem trochę się boję, czy zdąży złapać młodego, chociaż to głupie, bo tata to najsilniejszy facet, jakiego znam. Niedawno skończył pięćdziesiąt dwa lata, ale można pozazdrościć mu formy. Wysoki, dobrze zbudowany, z bicepsem wielkości piłki do futbolu. Przy pracy w takim zawodzie forma to podstawa, dlatego podrzucenie dziesięciolatka to dla taty bułka z masłem. Beni to uwielbia, a ja uwielbiam podziwiać łączącą ich relację. Myślę, że rodzice ukształtują młodego w odpowiednim kierunku, bo już teraz korzysta z toru przeszkód, który tata wiele lat temu wybudował w ogrodzie specjalnie dla mnie.

Może kiedyś Beni dołączy do BOPE?

– Cześć, córeczko. – Mama wita mnie całusem w policzek. – Daj mi jeszcze dziesięć minut i podaję do stołu. Gdzie Kaylan?

– Miał ważne spotkanie w firmie. Powinien być lada chwila.

Sięgam po telefon do tylnej kieszeni dżinsów i sprawdzam skrzynkę odbiorczą.

Żadnej wiadomości od narzeczonego – typowe. Po kłótni nigdy nie wyciąga dłoni jako pierwszy, jakby męska duma mu na to nie pozwoliła. Zazwyczaj to ja się łamię, by przerwać kilkudniową, uciążliwą ciszę, chociaż nie ukrywam, jak cholernie mam tego dosyć.

– Co słychać, kochanie? – zagaduje tata. – Co nowego w sprawie OA?

Zajmuję jedno z krzeseł przy wyspie kuchennej i chwytam zielone jabłko.

Jeśli miałam nadzieję, że choć na chwilę zapomnę o dręczącej mnie sprawie, nie było mi to dane.

Nie dziwię się, że dopytuje, skoro jest w temacie, a Jared na bieżąco zdaje mu relację. Ojciec wciąż pracuje w zawodzie i nie zapowiada się, by w najbliższym czasie ten stan miał ulec zmianie. Mimo doskonałej kondycji trudno byłoby mu nadążyć za młodymi, dlatego zajął się pracą za biurkiem oraz doradztwem w akcjach. Chwilowo, ze względu na złamaną przez Beniego nogę, musiał wziąć kilka dni urlopu.

– Bez zmian. Jared jest wkurzony, ta bezradność go dobija. Ma jakiś ślad, jutro zamierza go sprawdzić, ale jego nastawienie… Jest coraz gorzej, tato.

– To bardzo ambitny mężczyzna. Wcale się nie dziwię, że dopada go frustracja, a Rei Negro wciąż wymyka mu się z rąk. Musi być cierpliwy.

Och! Cierpliwość nie jest mocną stroną mojego szefa.

– Mam pewne podejrzenia. – Skubię skórkę na jabłku i patrzę tacie w oczy.

Unosi brwi i kiwa głową, zachęcając mnie do mówienia.

– Nie wspominałam o tym Jaredowi w obawie, że mi nie uwierzy, ale sądzę, że mamy kreta.

W kuchni zapada cisza, nawet mama przestaje wycierać dłonie. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź taty, ale on milczy. Wpatruje się w okno, w widok na ogród oraz drewnianą huśtawkę, którą wykonał własnymi rękoma.

– Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? – pyta, wciąż na mnie nie patrząc.

– Bo wiem, jak uwielbia tych facetów. To jego przyjaciele, niektórzy nawet ze szkoły średniej. Ufa im bezgranicznie, sam włączył ich do zespołu. Ja sama nie wiem, na którego z nich miałabym postawić, ponieważ wszyscy są wspaniali – tłumaczę.

– I właśnie z tego powodu powinnaś mu powiedzieć. – Tata przekręca głowę, a nasze spojrzenia się krzyżują. – Jesteś u boku Jareda od niedawna, jego kumple są z nim od lat. To mogło go zaślepić. Zaufanie bywa zdradliwe. Ty widzisz to, czego może nie zauważyć on. Nawet jeśli w to nie uwierzy, ta myśl sprawi, że stanie się bardziej czujny.

Wzdycham i przeczesuję palcami włosy.

Tata ma rację. Powinnam powiedzieć o swoich przypuszczeniach nawet dla świętego spokoju. Nie chcę trzymać tego w sobie, a potem żałować, że milczałam. Trudno, najwyżej Jared mnie wyśmieje i za karę usadzi za biurkiem.

Do kuchni nagle wpada zziajany Kaylan. W czarnym, dopasowanym garniturze wygląda elegancko, jak na prezesa rodzinnej firmy transportowej przystało. Od paru tygodni pracuje na pełnych obrotach, próbując ogarnąć bałagan, jakiego narobił ojciec. To właśnie przez niego firma znalazła się na krawędzi upadku, lecz Kaylan robi wszystko, by ją ratować.

– Przepraszam za spóźnienie – kaja się od progu.

– Nie spóźniłeś się, kochanie. Właśnie zamierzam podać do stołu – uspokaja mama.

– Ach, te przeklęte spotkania!

Odkłada teczkę na krzesło, zsuwa marynarkę i spogląda na mnie spod byka. Potem pochyla się i składa na moim czole pocałunek, byle tylko odegrać rolę przykładnego narzeczonego przed moimi rodzicami.

– Cześć, wujku! – Beni z szerokim uśmiechem macha do Kaylana. – Mam nowy, superszybki sterowany samochód. Pojeździmy?

– Pewnie, smyku. Ale chyba najpierw obiad, prawda?

– O tak! Proszę umyć ręce i zapraszam do stołu! – zarządza mama.

***

Nazajurz stawiam się w salonie sukien ślubnych. Czeka mnie ostatnia przymiarka, ewentualne poprawki oraz skrócenie sukni do szpilek, które mam ze sobą. Kreacja, jaką wybrałam, jest przepiękna, wyglądam w niej jak prawdziwa księżniczka, chociaż do księżniczki mi bardzo daleko. Dopasowany dół podkreśla ciężko wypracowaną sylwetkę, koronka otula piersi oraz ramiona niczym delikatna mgiełka, dodając całości subtelnej zmysłowości. Zrezygnowałam z trenu oraz z bieli na rzecz pięknego odcienia kości słoniowej, ku niezadowoleniu mamy i teściowej. To mój ślub, nikt nie będzie decydował o tym, w czym pójdę do ołtarza.

Pozwoliłam im wybrać sobie męża, na nic więcej się nie zgodzę.

– Jesteś! – Przyjaciółka podpiera dłonie na biodrach i tupie nogą.

Wysoka, piękna blondynka z niebieskimi oczami i nogami długimi chyba do nieba piorunuje mnie spojrzeniem. Spóźniłam się tylko cztery minuty, o co ta afera?

– Wybacz. Korki o tej porze są koszmarne – tłumaczę.

– Berta pytała o ciebie już trzy razy! – wyjaśnia z udawanym wzburzeniem.

Macham dłonią, lekceważąc te dyrdymały.

– Berta powinna się cieszyć, że wybrałam jej salon i zostawię tutaj całkiem sporą sumkę – szepczę, by nikt nie usłyszał.

Z ust Carmen ucieka chichot.

– Musimy na nią uważać. Jest dzisiaj strasznie marudna. Chodzi naburmuszona i strzela z oczu piorunami.

– Reva! – Podskakuję na dźwięk surowego głosu Berty. – Spóźniłaś się, a mój dzisiejszy dzień jest zapełniony pod sam korek! – wyjaśnia, krocząc w naszą stronę chodem modelki wprost z wybiegu. Uniesiona lekko dłoń, kołysanie biodrami oraz dziubek z ust to nieodłączne elementy image’u właścicielki salonu. – No już, kochaniutka. Raz-dwa! Rozbieraj się.

Przełykam cięty komentarz, chowam się za kotarą, następnie posłusznie pozbywam się ciuchów. Suknia już na mnie czeka. Dostojnie wisi na wieszaku, a na jej widok ponownie odbiera mi dech. Naprawdę aż żal jej na ślub, którego wcale nie chcę. Przez głowę przebiega mi myśl, żeby wycofać się z tego show, póki jeszcze czas. Nie powinnam spełniać zachcianek rodziców ani nikogo innego, ignorując własne pragnienia. Nie boję się samotności, nie potrzeba mi faceta, by czuć spełnienie, lecz rodzice tego nie rozumieją.

Potrząsam głową, odpędzając ponure myśli, kiedy kotara się odsuwa i do środka wchodzi Carmen. To moja bratnia dusza, ktoś, kto zna wszystkie moje sekrety, zmartwienia oraz najskrytsze pragnienia. Przy tej kobiecie niczego nie muszę udawać, nie muszę być kimś, kim nie jestem. Carmen akceptuje wszystkie moje wady, rozumie moje podejście do życia i nie ocenia. Nigdy nie krytykowała mnie za to, że praca jest dla mnie na pierwszym miejscu, bo doskonale wie, ile poświęciłam i przez co musiałam przejść, by móc się tam znaleźć.

Za to ją właśnie kocham.

– Nie mogę patrzeć na twój smutek… – Obejmuje mnie od tyłu ramionami, opiera mi brodę na ramieniu, a nasze oczy spotykają się w odbiciu lustra. – Wiesz, że wcale nie musisz tego robić, prawda? To twoje życie, Reva, nikt nie powinien wywierać na tobie presji zamążpójścia. Nawet jeśli zostaniesz starą panną, co z tego?

– Znasz moich rodziców. Rodzina jest dla nich bardzo ważna.

– Rodzina to nie tylko mąż, oni też nią są. Jeśli to ci wystarczy…

Wzdycham, zrezygnowana. Tak bardzo ich kocham. Są dla mnie najważniejsi, zrobiłabym dla nich wszystko. Tata poświęcił dla mnie tak wiele – oddał mi swój cenny czas, przygotowując mnie do egzaminów i szkoleń, przekazał mi wiedzę oraz umiejętności, które ukształtowały mnie na kogoś, kim jestem teraz. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem.

Dlatego tak trudno powiedzieć nie.

Ten ślub musi się odbyć. Nie dlatego, że tego pragnę, nie dlatego, że wierzę w bajki o miłości i szczęśliwe zakończenie. Robię to dla nich.ROZDZIAŁ 3
JESTEŚ ZA MŁODA, BY UMIERAĆ

Reva

Podpieram brodę na dłoni i przesuwam widelcem zimną już jajecznicę, którą kilka minut temu nałożył mi Kaylan. Mężczyzna siedzi naprzeciwko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie mam apetytu, w mojej głowie wiruje tysiąc myśli na sekundę, bez końca rozmyślam nad tym, co poszło nie tak. Jakim cudem zostaliśmy zaskoczeni i ponieśliśmy porażkę? I to w tak ważnej sprawie! Odkąd dołączyłam do zespołu, nie poczułam smaku rozczarowania, wszystkie sprawy dopinaliśmy do końca, sukces gonił sukces, więc co się zjebało kilka dni temu?

– Reva… – Kaylan w końcu przerywa duszącą ciszę panującą między nami.

Nawet nie unoszę głowy, by na niego spojrzeć.

Wiem, że jest na mnie zły. Od sześciu dni nie jestem sobą, żyję strzelaniną na skrzyżowaniu, zawalam wszystkie ważne rzeczy, unikam rodziców, by nie zobaczyć na ich twarzach rozczarowania, zaniedbuję nawet przygotowania do ślubu. Wciąż nie odbyliśmy spotkania z organizatorką, nie zatwierdziliśmy jej nowych pomysłów, ale mam to w dupie. Nie obchodzi mnie czekoladowa fontanna, lodowa rzeźba, nie obchodzi mnie ten ślub. Chcę tylko cofnąć się w czasie i ponownie przeżyć wydarzenia, przez które zginęło czterech naszych ludzi. Na wczorajszym pogrzebie nawet nie mogłam spojrzeć w twarze bliskich tych, z którymi współpracowałam od kilku miesięcy. Słyszałam tylko szloch tnący moje serce na milion kawałków i czułam się winna, choć niewiele wtedy mogłam zrobić. Zginęli Fúria, Granito i Predador, którzy pilnowali dzieciaków, oraz Espectro, próbujący odeprzeć atak. Wciąż nie wiem, dlaczego napastnik oszczędził właśnie mnie. Bison i Rato stracili przytomność, mógł myśleć, że nie żyją, ale ja? Patrzyłam mu w oczy, przez maskę czułam oddech, którym owiewał mi twarz, jego dotyk.

Co to wszystko miało znaczyć?

– Słuchasz mnie? – Głos narzeczonego przebija się przez mój otępiały umysł. – Mówię do ciebie. – Kaylan uderza pięścią w stół, aż drży zastawa. – Domyślam się, że ostatni czas jest dla ciebie trudny, ale nie możesz żyć tylko pracą, Reva. Myślę, że powinnaś wziąć długi urlop.

Mam ochotę prychnąć na jego słowa, jednak powstrzymuję się w ostatniej chwili.

Wiem, że chce dla mnie dobrze. Wiem, że się martwi i przeżył szok, kiedy dowiedział się o strzelaninie. Przez pierwsze dwa dni wciąż powtarzał, jak niewiele dzieliło mnie od śmierci, jak cholernie był przerażony. Po kłótni nie rozmawialiśmy, lecz w obliczu strzelaniny poszła w niepamięć. Trochę sfiksował, ale nie mam mu tego za złe. Niemniej nie mogę zrobić tego, o czym wspomniał. Nie mogę zostawić pracy, o którą tak długo walczyłam, dla której przeszłam wyczerpujące, momentami upokarzające szkolenie. Takich akcji będą tysiące, nie zawsze wszystko ułoży się po naszej myśli, znajdzie się przeciwnik lepszy od nas, który zaskoczy, tak jak ludzie z OA. Kaylan od samego początku wiedział, do czego dążę, kim chcę być. Zaakceptował to. Teraz, w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa, chyba dotarło do niego, czym naprawdę się zajmuję.

Chwytam szklankę z wodą i upijam kilka łyków, spod byka patrząc na mężczyznę.

– Nie chcę o tym rozmawiać – mówię cicho.

Narzeczony mieli pod nosem przekleństwo, lecz nie nalega.

– Umówiłem dzisiaj spotkanie z Sofią. Liczę, że na nim będziesz.

Wstaje od stołu, zbiera naczynia, po czym chowa je do zmywarki.

Chcę się ruszyć, przytulić do mężczyzny, poczuć odrobinę wsparcia, jednak moje ciało ani drgnie. Jakby wzbraniało się przed tym, o czym przed chwilą pomyślałam. Nie zbliżyłam się do Kaylana od tamtego czasu, nie pozwalałam nawet na pocałunki. Karałam kogoś, kto na to nie zasłużył, kogoś, kto w żaden sposób nie przyczynił się do tego, co miało niedawno miejsce. Jednak mój mózg przerzucił się na inne fale, zaczął działać inaczej i jeszcze nie potrafiłam powrócić na odpowiednie miejsce.

– Postaram się… – chrypię.

Kaylan wzdycha z rezygnacją, poprawia mankiet śnieżnobiałej koszuli, a potem wychodzi, nie obdarzając mnie spojrzeniem.

***

Na drżących nogach wchodzę do budynku. Od ścian aż bije przygnębienie, w powietrzu unosi się zapach smutku, żałoby, już od progu czuję brak chłopaków, którzy uwielbiali ze mną żartować. Z dłońmi wciśniętymi do kieszeni bojówek przemierzam korytarz, prąc przed siebie ze wzrokiem wbitym w najdalsze drzwi znajdujące się na samym końcu.

Obudziłam się z myślą, że muszę powiedzieć Jaredowi o swoich podejrzeniach. Nie dbam o to, czy mnie wyśmieje, czy uwierzy mi od razu. To nie ma znaczenia. Muszę pozbyć się tej dręczącej myśli gdzieś z tyłu głowy, która bez końca szepcze, że wróg jest bliżej, niż wszyscy przypuszczamy. Zaufanie to ważna rzecz. Czasami trzeba pracować na nie latami i wiem, że Jared darzy nim wszystkich w zespole. Ale zaufanie jest kruche jak szkło – wystarczy, by drobna rysa zamieniła się w pęknięcie, a potem wszystko rozsypuje się w drobny mak. Dlatego czy Jared tego chce, czy nie – musi spojrzeć na sprawę realnie.

Pukam do drzwi trzy razy, a kiedy słyszę ostre „wejść”, pociągam za klamkę.

Mój szef i jednocześnie przyjaciel siedzi w skórzanym fotelu, ze wzrokiem wbitym w monitor komputera. Studiuję wyraz jego twarzy niczym encyklopedię, próbując dojrzeć na niej to samo, co widziałam na własnej, kiedy rano patrzyłam w lustro. Na twarzy Jareda jednak na próżno szukać oznak słabości, żalu czy przygnębienia. Nie wiem, czy udaje, czy naprawdę śmierć naszych kolegów nie zrobiła na nim wrażenia.

– Co tam, Reva? – pyta, opierając plecy o fotel.

Siadam naprzeciwko, nie pozwalając wątpliwościom przebić się na pierwszy plan.

– Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Brwi Jareda ściągają się ku sobie.

– Zamieniam się w słuch. O co chodzi?

– Od kilku dni trapi mnie jedna kwestia, o której nie mogę przestać myśleć. Wiem, że zabrzmi to co najmniej śmiesznie, może nawet cię rozbawię, ale proszę… zanim wyrzucisz mnie ze swojego biura, postaraj się zachować trzeźwy umysł, dobrze?

– Zaczynasz mnie martwić, dziewczyno. – Wzdycha, nie odrywając ode mnie wzroku. – Brzmi na coś poważnego. Przyjaźnimy się, ufamy sobie, nigdy bym cię nie wyśmiał…

– Uważam, że mamy w zespole kreta – wchodzę mu w słowo.

Jared zamiera z lekko rozchylonymi ustami. Patrzy na mnie, zapominając o mruganiu, w pomieszczeniu zapada mrożąca krew w żyłach cisza, a ja… czekam. Pozwalam mu przeanalizować ostatnie wydarzenia, dziwne zbiegi okoliczności, porażkę, która nie miała prawa się wydarzyć, wszystkie tropy urywające się w połowie drogi, i dojść do własnych wniosków.

– Skąd ten pomysł? – pyta po chwili.

– To proste. Wszystko, co do tej pory zrobiliśmy w sprawie OA, nie przyniosło żadnych efektów. Każdy nasz krok zostaje wyprzedzony, cokolwiek udaje nam się zdobyć, szlag trafia. Ostatnia akcja to wisienka na torcie. Na pewno zauważyłeś, że w faweli było cicho, za cicho – podkreślam. – Zawsze kręci się tam mnóstwo dzieciaków, jest kilku olheiro. Poszło zbyt gładko, w dodatku akcja na skrzyżowaniu? Napastnicy wzięli się znikąd, a przecież nikt nas nie śledził. Oni wiedzieli, że tam będziemy.

Jared wstaje z fotela tak gwałtownie, że ten aż odjeżdża i uderza w ścianę.

Uważnie obserwuję mężczyznę, jego reakcję oraz mimikę. Nie wygląda tak, jakby mi nie uwierzył, chyba nie planuje mnie nawet wyśmiać, a to znak, że nasze myśli idą w tym samym kierunku. Jeśli chodzi o OA i samego Rei Negro, sytuacja wygląda gorzej niż źle. Jesteśmy dobrzy, a mimo to ten gość zawsze nas wyprzedza, zawsze udaje mu się wywinąć nam z rąk, nasze zasadzki to niewypały. Pracujemy w pocie czoła, byle dorwać tego sukinsyna, lecz to wszystko i tak na nic. Jeśli mamy kreta, nigdy nam się nie uda.

– Ufam tym ludziom, są dla mnie jak rodzina. Chociaż bardzo nie chcę przyznać ci racji, to, co mówisz, ma sens. Przez chwilę też mi to przeszło przez głowę, ale szybko wyrzuciłem te myśli w cholerę. Nie mam pojęcia, kogo miałbym obstawić.

– Ja również. Jestem tutaj od niedawna, ale naprawdę polubiłam tych facetów. Są lojalni, przyjaźni, Bison nawet uratował mi życie.

Na wspomnienie kuli zmierzającej w moim kierunku i jego wielkiego ciała, które odepchnęło mnie w ostatniej chwili, czuję nieprzyjemny dreszcz na plecach. Tego dnia powietrze aż dusiło, było parno i ten cholerny dzieciak z bronią większą od siebie niespodziewanie pojawił się na dachu. Mało brakowało, a byłoby po mnie.

Podnoszę się z fotela i podchodzę do Jareda.

– Nie ma innego wyjścia, niż w końcu dorwać tego, kto nam bruździ.

Szef nie wygląda na przekonanego, jednak wie, że to jedyne rozwiązanie. Jakkolwiek absurdalny wydaje się wątek z kretem, żeby mieć spokojną głowę, musi to sprawdzić.

– Przemyślę, jak to zrobić, i dam ci znać. Musimy działać ostrożnie.

Przytakuję na znak zgody. Mamy tylko jedną szansę.

***

Dla rozładowania napięcia postanawiam poćwiczyć. Szybko przebieram się w legginsy, sportowy stanik i idę na siłownię. Oprócz mnie nie ma tutaj nikogo, co bardzo mnie cieszy. Najpierw wchodzę na bieżnię, ustawiam prędkość i próbuję chociaż na chwilę wyłączyć myślenie, pozwolić głowie odpocząć. Nie jest mi to dane, bo zanim na dobre się rozpędzam, przede mną staje… tata. Ściągam brwi na jego widok. Nie spodziewałam się go dzisiaj, tak naprawdę w ogóle nie sądziłam, że pofatyguje się do bazy. Po jego minie wnioskuję, że nie będzie miło. Zaciśnięte usta, mordercze spojrzenie, założone na piersiach ramiona. Ojciec jest zły, a ja zaczynam główkować, czy jestem tego powodem. Czyżby za to, że nie spisałam się tak, jak tego ode mnie oczekiwano? Pozwoliłam na zabicie cennego świadka, dopuściłam do morderstwa naszych ludzi. Cała odpowiedzialność w tamtym momencie spadła na ramiona Bisona, Rato i moje, a skoro moi kumple byli nieprzytomni, powinnam zrobić wszystko, by utrzymać sytuację pod kontrolą. Od sześciu dni wciąż męczą mnie koszmary, ciągle wracam na to skrzyżowanie. Jestem na siebie wściekła! Za okazywanie słabości, za pozwolenie głupim snom panoszyć się w moim umyśle, za to paskudne uczucie, że zawiodłam.

Niechętnie zatrzymuję bieżnię. Tata lekko kiwa głową, więc posłusznie idę za nim w stronę dużego okna wychodzącego na parking.

– Co ty tutaj robisz? – pytam wreszcie.

Opieram ramię o szybę, przyglądając się mężczyźnie.

– Rozmawiałem dzisiaj z twoim narzeczonym.

Spinam się na wzmiankę o Kaylanie. Nie dowierzam, że poleciał na skargę do przyszłego teścia! Jak mógł? To nasze sprawy, do cholery, po co wplątuje w to moich rodziców?

– Martwi się o ciebie. I nie tylko on.

– Nic mi nie jest – burczę w odpowiedzi.

Przekręcam głowę, zawieszam wzrok na widoku za oknem, mrużąc oczy przed promieniami słońca ogrzewającymi moją twarz. Nie tylko z tego powodu jest mi gorąco. Gdyby to było możliwe, spojrzenie ojca zmieliłoby mnie na proch.

– Kaylan twierdzi inaczej. Powiedział, że męczą cię koszmary, prawie nic nie jesz, unikasz go jak ognia, przesiadujesz całymi dniami w bazie – wymienia.

W myślach mielę siarczyste przekleństwo.

– To moja praca. Tego się ode mnie wymaga. Przez ostatnie cztery miesiące spędzałam w tym miejscu dużo czasu. Wcześniej Kaylan nie narzekał.

Tata kręci głową, co widzę tylko ukradkiem. Nasze rozmowy na poważne tematy nigdy nie były proste, ponieważ oboje jesteśmy uparci jak osły.

– Wiem, że męczy cię to, co się wydarzyło. – Czuję jego dłoń na ramieniu. – To ogromna tragedia, jednak takie rzeczy będą się zdarzać. Ta praca to ryzyko, nie da się tego uniknąć. Podczas mojej służby pochowałem wielu wspaniałych mężczyzn, wojowników. Brakowało mi ich każdego dnia, ale wiesz co? – Odwraca mnie w swoją stronę, potrząsa lekko, aż wreszcie patrzę mu w oczy. – Żal, tęsknotę, ten uporczywy ucisk w okolicy serca przemieniłem w chęć zemsty. Ich śmierć nie poszła na marne, w odwecie przymknęliśmy wszystkich odpowiedzialnych za tę tragedię. Zrób to samo, Reva. Skup się na zemście, na dorwaniu Rei Negro. Pomścij kolegów.

Zaciskam usta, mój oddech przyśpiesza, myśli się rozpraszają. Tata ma rację. Nie mogę tracić czasu na biadolenie, muszę zrobić wszystko, by dorwać OA, posłać ich do więzienia, z satysfakcją spojrzeć im w oczy. Nie będzie to proste zadanie, ale w końcu nam się uda. Pewnego dnia Saverio Braga będzie oglądał świat zza krat.

– Masz rację – mówię pewnym głosem. – Śmierć Fúria, Granito, Predadora i Espectro zostanie pomszczona. Musimy tylko znaleźć kreta.

– Byłem przed chwilą u Jareda. – Tata ścisza głos i spogląda w stronę drzwi, by się upewnić, że nie mamy towarzystwa. – Podsunąłem mu pewien pomysł. Jutro wcieli go w życie, nie ma czasu do stracenia.

– Powiesz mi, co to za plan? – pytam ciekawa.

– Idź do Jareda. On ci opowie. Ja muszę wracać do Beniego.

Przytakuję i przytulam się do ojca. Jego silne ramiona ściskają mnie niczym imadło, lecz zawsze w chwilach zwątpienia dodawały mi otuchy. Ojciec zawsze był dla mnie surowy, kształcił mnie na wojownika, nie księżniczkę. Zawsze powtarzał: „niezależnie od sytuacji musisz walczyć”. I właśnie to zamierzam zrobić.1 BOPE, Batalhão de Operações Policiais Especiais, elitarna jednostka specjalna brazylijskiej Policji Wojskowej stanu Rio de Janeiro (przyp. aut.).

2 Os Abutres (z port.) – sępy (przyp. aut.).

3 Rei Negro (z port.) – Czarny Król (przyp. aut.).

4 Escondidinho de carne seca – tradycyjne danie kuchni brazylijskiej. Można je porównać do zapiekanki, której głównymi składnikami są carne seca (czyli suszona i solona wołowina) oraz puree z manioku (przyp. aut.).

5 Víbora (z port.) – żmija (przyp. aut.).

6 Boca de fumo (z port.) – miejsce sprzedaży narkotyków (przyp. aut.).

7 Olheiro (z port.) – to młodzi chłopcy i nastolatkowie, którzy pełnią funkcję „obserwatorów” dla gangów narkotykowych (przyp. aut.).

8 Vamos (z port.) – chodźmy (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij