Boże Narodzenie w Lost River - ebook
Boże Narodzenie w Lost River - ebook
Opowieść wigilijna, która wniesie wiele radości do naszych domów.
Już ponad pół miliona czytelników znalazło w niej swój balsam dla duszy!
Gdzieś na południu Alabamy, w najdalszym zakątku tego stanu, nad brzegami rzeki wolno snującej swój bieg, leży urocze senne miasteczko. Nazywa się Lost River i rzeczywiście, świat jakby o nim zapomniał. Czasem ktoś się zabłąka, źle skręci z autostrady, przyjedzie na krótką kurację. I… zostanie! Bo miejsce jest magiczne.
Zgodnie z sugestią lekarza Oswald T. Campbell zostawił za sobą chłodne i wilgotne Chicago, by nadchodzącą zimę spędzić w ciepłym klimacie Lost River. Ciężko chory i samotny, nie spodziewał się, że zaprzyjaźni się z listonoszem, który pocztę dostarcza łodzią, sklepikarzem leczącym zranione serca, a nawet stanie się… obiektem matrymonialnych intryg!
Pośród pięknej przyrody i ludzi, którzy hojnie obdarowują się dobrem i nigdy nie zamykają drzwi swoich domów, jego życie niespodziewanie rozkwita. Oswald odkrywa w sobie talent artystyczny, ale czy zdoła pokonać chorobę? Wszak Boże Narodzenie to czas cudu, a dobro wraca…
Ta pełna ciepła, życzliwości i humoru opowieść o uzdrawiającej mocy przyjaźni, wiary i nadziei stała się klasykiem pośród prezentów znajdowanych pod choinką. Jest w niej wszystko to, za co miliony czytelników pokochały przed laty Fannie Flagg i mimo zmieniających się literackich mód trwają w tej miłości wiernie: proste, domowe mądrości, łagodność, uśmiech, którego nie można nie odwzajemnić i nieskończenie wiele powodów do wzruszeń.
Niemal od początku czujemy, że powieść nieubłaganie zmierza do happy endu.
„Twój Styl”
Za nic nie będziesz chciała oderwać się od tej lektury. Zwłaszcza kiedy zimno za oknem, a święta tuż, tuż.
„Olivia”
Pamiętasz „Smażone zielone pomidory” Fannie Flagg, która pisze lekko i z dużą dawką humoru? Jej powieść nie zawiedzie czytelników. Dla wszystkich.
„Glamour”
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06726-0 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Następnego ranka, po zwyczajowym ataku kaszlu, trwającym najczęściej od pół godziny do trzech kwadransów, Oswald zapalił pierwszego papierosa, podniósł słuchawkę i wykręcił numer podany w broszurce.
– Przykro mi, proszę pana, ale ten numer jest nieaktualny. Na pewno ma pan właściwy?
– Na pewno. Mam go przed oczyma.
– Na jaki kierunkowy pan dzwoni?
– Nie wiem. To hotel Woodbound w Lost River w Baldwin County w Alabamie.
– Połączę pana z informacją w tym okręgu.
Po chwili odezwała się inna telefonistka:
– Mogę jakoś pomóc?
– Mam nadzieję. Usiłuję dodzwonić się do hotelu Woodbound.
– Chwileczkę, proszę pana, zaraz spróbuję połączyć.
Kobieta miała nieprzeciętnie wyraźny południowy akcent. Chyba sobie ze mnie żarty stroi, pomyślał Oswald.
– Przykro mi, proszę pana, ale nie znalazłam żadnego hotelu Woodbound w Baldwin County.
– A gdzie pani jest?
– W Mobile.
– Czy to w Alabamie?
– Tak, proszę pana.
– Czy słyszała pani o miasteczku Lost River?
– Nie, proszę pana.
– A ma pani numer do czegokolwiek, co się tam znajduje?
– Chwileczkę. Zaraz sprawdzę... Mam tu numer do centrum kultury w Lost River i na pocztę. Czy chce pan, żebym pana połączyła z którymś z tych numerów?
– Tak, proszę z pierwszym. Może tam mi pomogą.
Niespełna pięć minut wcześniej Frances Cleverdon, atrakcyjna, nieco pulchna kobieta o białych włosach, miękkich jak wata cukrowa, oraz jej młodsza siostra Mildred weszły przez kuchnię na zaplecze domu kultury. Na zewnątrz temperatura sięgnęła dwudziestu pięciu stopni, więc w budynku było gorąco i parno. Panie otworzyły okna i uruchomiły wentylatory na suficie. Była pierwsza sobota miesiąca, dziś miały się odbyć comiesięczne spotkanie i składkowa kolacja członków Towarzystwa Mieszkańców Lost River. Przyszły wcześniej, żeby przynieść to, co zrobiły na kolację, i przygotować pomieszczenia. Frances przytargała dwa zakryte pojemniki – jeden z zapiekanką z fasolki szparagowej, drugi z makaronem i serem – a do tego kilka rodzajów deserów.
Mildred, która przygotowała smażonego kurczaka i pieczeń wieprzową, pierwsza usłyszała dzwonek telefonu, ale go zlekceważyła. Kiedy Frances przybiegła z samochodu, Mildred oświadczyła:
– Nie odbieraj. To pewnie panna Alma. Nigdy się jej nie pozbędziemy.
Ale po następnej wyprawie do auta po dwa ciasta i trzy placki z pekana okazało się, że telefon nadal dzwoni.
– Dobrze wiesz, że ona nie odpuści – powiedziała Frances i podniosła słuchawkę na sekundę przed tym, jak Oswald miał już odłożyć swoją.
– Halo?
– Halo – odezwał się Oswald.
– Halo? – powtórzyła.
– Kto mówi?
– Frances. A kto dzwoni? – zapytała z takim samym południowym akcentem jak telefonistka.
– Oswald Campbell. Usiłuję znaleźć numer telefonu do hotelu.
– Cóż, dodzwonił się pan do domu kultury.
– Wiem, centrala mnie połączyła.
– Centrala? A skąd pan dzwoni?
– Z Chicago.
– O rety!
– Czy ma pani może numer do hotelu Woodbound? To pensjonat, podobno znajduje się w Lost River.
– Hotel Woodbound?
– Słyszała pani o nim?
– Tak, słyszałam, ale... już go tu nie ma.
– Zamknięto go?
– Właściwie to nie. Spłonął.
– Kiedy?
– Proszę chwilkę poczekać, zapytam siostry. Mildred, kiedy spalił się stary hotel?! – krzyknęła.
Mildred spojrzała na nią dziwnie.
– Gdzieś koło 1911 roku, a co?
– W 1911 roku, proszę pana.
– W 1911? Żartuje pani!
– Nie, podobno spłonął doszczętnie w niespełna godzinę.
– Hm. Cóż... Może zna pani jakiś inny hotel, do którego mógłbym zadzwonić?
– Tutaj?
– Tak.
– Nie mamy żadnych hoteli.
– Och.
– Kiedyś było kilka, ale to już przeszłość. Jeśli wolno spytać: jak, na litość boską, mieszkaniec Chicago dowiedział się o Woodbound?
– Lekarz dał mi broszurkę, najwyraźniej mocno nieaktualną. Ale bardzo dziękuję.
– Proszę chwilę poczekać, proszę pana. – Nagle zawołała: – Mildred, zamknij te drzwi, wpuszczasz muchy! Bardzo pana przepraszam. A czego dokładnie pan szukał?
– Jakiegoś miejsca na zimę, żebym mógł przez pewien czas unikać mrozów. Mam niewielkie problemy z płucami.
– O rety. To niedobrze.
– Faktycznie. Lekarz kazał mi jak najszybciej wynieść się z Chicago.
– Nic dziwnego. Założę się, że zimno tam u was.
– Tak – odparł.
Nie chciał być nieuprzejmy, ale miał ochotę odłożyć słuchawkę. Rozmowa na pewno nie była tania. Pani Cleveland jednak nie przestawała trajkotać:
– A u nas upał. Właśnie pootwierałyśmy okna i włączyłyśmy wentylatory. Proszę chwilę poczekać, muszę zamknąć drzwi.
Kiedy czekał, słyszał ćwierkanie ptaków po drugiej stronie słuchawki. To pewnie cholerne jaskółki – sporo go kosztowały te pieśni.
Frances ponownie podniosła słuchawkę.
– Już jestem z powrotem. Czy potrzebne panu miejsce dla pana i żony, czy tylko dla pana?
– Tylko dla mnie.
– Próbował pan gdzie indziej?
– Nie. Chciałem zacząć od tego uzdrowiska, wydawało się sympatyczne. No nic, bardzo dziękuję.
– Proszę chwilkę poczekać. Niech mi pan zostawi swój numer, zobaczymy, czy zdołam coś dla pana znaleźć.
Podyktował jej numer tylko po to, żeby skończyła rozmowę. Co za dziwaczne miejsce. Najwyraźniej mieli w zwyczaju zagadywać każdego nieznajomego, który akurat przypadkiem zadzwonił.
Po ustawieniu kwiatów na dwóch długich stołach w sąsiednim pomieszczeniu Mildred wróciła do kuchni.
– Z kim tak długo gadałaś przez telefon?
– Z jakimś biedakiem z Chicago. Ma chore płuca i potrzebuje lokum na zimę. Lekarz dał mu reklamówkę starego hotelu, a on postanowił do nas przyjechać. – Podeszła i wyciągnęła wielki dzbanek z kawą. – Ale właściwie dlaczego hotel spłonął?
– Podobno szczury gryzły zapałki i tak zaczął się pożar.
– O mój Boże. – Frances otworzyła wielką puszkę kawy A&P Eight O’Clock. – Wszystko zeżrą, prawda?
Mniej więcej około trzeciej następnego popołudnia Oswald właśnie zamierzał podnieść słuchawkę i znowu zadzwonić na Florydę, kiedy usłyszał brzęczenie telefonu.
– Halo?
– Mówi Frances Cleverdon, ta z Alabamy. Rozmawialiśmy wczoraj, pamięta pan?
– Jasne.
– Znalazł pan już odpowiednie miejsce?
– Jeszcze nie. W każdym razie nic, na co mnie stać.
– No tak. Jeśli nadal chciałby pan do nas przyjechać, chyba coś dla pana mam. Obok mnie mieszka bardzo miła pani. Powiedziała, że z radością wynajmie panu pokój na jak długo pan zechce.
– Hm – mruknął Oswald. – A pani zdaniem ile sobie zażyczy?
– Powiedziała, że pięćdziesiąt dolarów tygodniowo w zupełności wystarczy, jeśli to panu odpowiada. Oczywiście już z wyżywieniem. Czy to nie za dużo?
Oswald podliczył swoją rentę plus niewielki rządowy dodatek inwalidzki i uznał, że go na to stać. Pensjonaty na Florydzie, do których dzwonił, żądały dwa i trzy razy tyle.
– Nie, to mi odpowiada. Kiedy będę mógł przyjechać?
– Betty powiedziała, że wszystko jedno – im prędzej, tym lepiej. Rzeka o tej porze roku pięknie się prezentuje. Zanim jednak podejmie pan decyzję, muszę pana o czymś uprzedzić. To małe miasteczko, mamy tylko jeden sklep i pocztę, ale jeśli pragnie pan ciepła, spokoju i ciszy, zapewniam, że się pan nie rozczaruje.
– Zapowiada się znakomicie – skłamał. Nie mógł sobie wyobrazić nic gorszego, ale cena była znośna. Uznał, że musi chwytać okazję, zanim zmienią zdanie.
– No to świetnie – powiedziała Frances. – Proszę zadzwonić i poinformować mnie, kiedy pan przyjeżdża. Ktoś po pana wyjdzie.
– Dobrze.
– Powinien pan wiedzieć jeszcze jedno. Jesteśmy przyjaźni i towarzyscy, i dobrzy z nas sąsiedzi, ale nikt nie będzie panu zawracał głowy, jeśli nie będzie pan miał na to ochoty. Pilnujemy własnych spraw.
Frances powiedziała panu Campbellowi prawdę. Ludzie w Lost River rzeczywiście pilnowali własnych spraw. Ale Frances była romantyczką i zrodziła się w niej nadzieja. W miasteczku żyły cztery wdowy i trzy panny, więc przybycie nowego mężczyzny zapowiadało się interesująco. Jedną z trzech panien była siostra Frances, Mildred. Sama Frances należała do grona wdów, ale siebie nie brała pod uwagę. Przeżyła dwadzieścia siedem lat w szczęśliwym małżeństwie i teraz wspomnienia w zupełności jej wystarczały. Chciała jednak, by resztę pań spotkało to, co im pisane. W końcu była prezbiterianką i święcie wierzyła w przeznaczenie. Poza tym pan Campbell zadzwonił w pierwszą sobotę miesiąca, niemal jedyny dzień, w którym dom kultury nie stał pusty. To nie mógł być przypadek. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby pan Campbell okazał się czyimś rycerzem w lśniącej zbroi? Jedynym kawalerem w Lost River był Roy Grimmitt, właściciel sklepu. Miał jednak dopiero trzydzieści osiem lat, był więc za młody dla większości niezamężnych pań z miasteczka. Zresztą po tym, co mu się przydarzyło, najpewniej postanowił pozostać kawalerem do końca życia. Niedobrze. Był przystojny i miły, ale Frances rozumiała go lepiej niż inni. Kiedy człowiek pozna prawdziwą miłość, nie chce już żadnej innej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------