Boże Narodzenie w Nowym Jorku - ebook
Boże Narodzenie w Nowym Jorku - ebook
Angielka Naomi Hamilton pracuje jako opiekunka do dzieci. Tuż przed Bożym Narodzeniem jedzie do przyjaciółki do Nowego Jorku, by jej pomóc przy dziecku. W święta Naomi szczególnie doskwiera samotność i ma już dość życia na walizkach. Uczucia te nasilają się, gdy poznaje Abe’a Devereux, szwagra przyjaciółki. Zakochuje się w nim i zaczyna coraz bardziej marzyć o własnej rodzinie. Wie jednak, że Abe nie jest mężczyzną, z którym można by planować stały związek…
Druga część miniserii
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5533-2 |
Rozmiar pliku: | 703 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Wiem, to bardzo ciężki czas dla twojej rodziny. Jednak…
– Masz rację, ale nie o tym rozmawiamy. – Abe Devereux przerwał szejkowi w sposób, na jaki mogliby sobie pozwolić tylko nieliczni. Rozmawiali przez łącza wideo. Szejk Halid znajdował się w swoim pałacu w emiracie Al-Kazan, Abe we własnym, urządzonym z gustem i przepychem biurze w jednym z nowojorskich drapaczy chmur. Ale nawet gdyby rozmawiali twarzą w twarz, Amerykanin zachowałby się w sposób równie lakoniczny i bez pardonu.
Rodzina Devereux rozszerzała swoje imperium biznesowe na Bliskim Wschodzie. Pierwszy luksusowy hotel już powstawał w Dubaju. Drugi planowano wznieść właśnie w Al-Kazan.
Ale właściciele terenu zażądali za niego kilka milionów dolarów więcej, niż wynosiła cena wyjściowa. Odmowa groziła nie tylko samemu projektowi; równie fatalne byłyby skutki uboczne. Jeśli rodzina nie zgodzi na nową cenę, może zapomnieć o planach ekspansji na Bliskim Wschodzie i o dubajskim hotelu.
Amerykanin jednak nigdy nie pozwalał, by ktoś przypierał go do muru.
Halid polegał na przyjaźni z Ethanem, młodszym bratem Abe’a, lub liczył na chwilę słabości i nieuwagi tego ostatniego z powodu ciężkiej choroby Jobe’a Devereux – nestora familii i szefa jej biznesowego imperium.
Abe nie znał jednak słabości. Nigdy nie poddawał się emocjom. Zawsze konsekwentnie i ze skupieniem dążył do celu. Halid już wkrótce zrozumie, że negocjuje z najbardziej bezwzględnym i twardym członkiem rodziny.
Chodzi o biznes – i nic nie mogło stanąć mu na drodze.
– Po czyjej stronie jesteś? – zapytał bez ogródek. – To nasze wspólne przedsięwzięcie.
– Jestem po stronie postępu – odparł bez wahania szejk. – Obawiam się, że brak zgody na stosunkowo niewielką sumę może zagrozić przygotowaniom, które już poczyniliśmy.
– Jeśli Al-Kazan nie jest gotowe, poszukam innego miejsca.
– Rozmawiałeś o tym z Ethanem? – spytał Halid, chcąc wybadać sytuację.
Młodszy brat Abe’a miał brać udział w tej rozmowie, ale nie zdążył dotrzeć na czas. Ethan był przyjacielem szejka.
Abe nie przyjaźnił się właściwie z nikim. Ale nawet gdyby, to i tak żadna przyjaźń nie miałaby wpływu na jego decyzje biznesowe. Chodził własnymi drogami.
– Ethan i ja jesteśmy całkowicie zgodni – skłamał bez mrugnięcia okiem, bo nie miał nawet okazji rozmawiać z bratem. – Cena pozostanie ta sama albo zwijamy manatki i szukamy innego miejsca.
– Gdybyśmy jednak mogli porozmawiać razem nim… – Halid nie ustępował, choć czynił to w wyszukanie uprzejmy sposób. – Był tu ostatnio i rozumie, z jak delikatną materią mamy do czynienia.
– Nie ma o czym dyskutować. – Abe nie dawał za wygraną.
– Jeśli nie dojdziemy do zadowalającego, choćby nawet tymczasowego rozwiązania, stanąć może też budowa w Dubaju – zauważył szejk.
– Wtedy… – Abe wzruszył ramionami – …nikt nie zarobi ani grosza. Wybacz, ale naprawdę muszę już kończyć.
– Jasne. – Szejk uprzejmie skinął głową, choć wyraz jego twarzy mówił, że nie jest zadowolony z rozmowy. – Przekaż moje najlepsze życzenia powrotu do zdrowia twojemu ojcu – dodał.
Twarz Halida znikła z ekranu komputera Abe’a. Dopiero wtedy ten przeklął głośno, co wskazywało, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Jeśli dubajska budowa stanie choćby na kilka dni, skutki mogą się okazać porażające.
Był pewien, że właśnie tę kartę rozgrywał jego rozmówca.
Wystarczyłoby raptem kilka milionów. To drobne w porównaniu z kosztem całej inwestycji. Ethan z pewnością byłby skłonny zapłacić, by w tym delikatnym czasie nie narażać na szwank całego projektu.
Nie był jednak swoim starszym bratem.
Abe nie pozwalał, by ktokolwiek stawiał go pod ścianą. Groźby, choćby najbardziej zawoalowane, nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Wstał zza ogromnego biurka i podszedł do okna, skąd roztaczał się wspaniały widok na zaśnieżony Manhattan i dalej aż na East River. Przez chwilę chłonął wzrokiem ten niezwykły obraz. Ledwie odwrócił głowę, gdy do drzwi zapukała asystentka jego brata – przyszła wyjaśnić, dlaczego Ethan nie wziął udziału w porannej rozmowie z szejkiem.
– Od wczorajszego wieczora jest w szpitalu przy Meridzie. Zaczęła rodzić.
– Dziękuję. – Nawet nie zapytał o szczegóły.
I tak wiedział więcej, niż potrzeba.
Brat wziął z nią ślub kilka miesięcy temu tylko dlatego, że zaszła w ciążę. Abe i ojciec przystali na warunku umowy małżeńskiej gwarantującej w razie ewentualnego rozwodu nowej pani Devereux i dziecku sowite alimenty. Mimo że dokument miał czysto formalny i prawniczy charakter, Abe żywił głęboką nadzieję, że zagwarantuje ona potomkowi lepsze traktowanie niż to, jakiego w przeszłości doświadczyli obaj z bratem.
W tej chwili jednak jego myśli szybowały gdzie indziej. Zamknął oczy, na chwilę odrywając się od widoku ośnieżonego miasta. Była dopiero dziewiąta, a już zapowiadał się długi i ciężki dzień.
Grał z Halidem ostro. Kontrakt na budowę kolejnego hotelu na Bliskim Wschodzie wisiał na włosku.
W oddalonym o kilka przecznic od jego biura szpitalu w jednym skrzydle rodziła żona brata, a w drugim… umierał ich ojciec.
Nie. Poprawił się w myślach – Jobe walczył o życie.
Matka Abe’a, Elizabeth Devereux, zmarła, gdy miał dziewięć lat. Nie pamiętał, by kiedykolwiek przejawiała jakieś macierzyńskie uczucia. Wiecznie zajęty pracą Jobe nie był przykładem praktycznego rodzica. Chłopców wychowywała cała armia niań. Jednak Abe głęboko podziwiał ojca i w duchu nie godził się na jego śmierć.
Nie żeby pokazywał uczucia, ale choroba Jobe’a kładła się cieniem na całym jego życiu. Przez chwilę myślał nawet, by omówić z nim temat budów na Bliskim Wschodzie. Jobe Devereux był twórcą potęgi rodziny i najbardziej inteligentnym człowiekiem, jakiego Abe znał. Szybko jednak porzucił tę myśl – nie będzie przygnębiał ojca, gdy ten walczy o życie.
Jobe nigdy nie unikał dzielenia się swoimi opiniami.
Abe nigdy nie prosił o pomoc.
I nie zamierzał.
Ale zanim zdążył usiąść z powrotem przy biurku, zadzwonił telefon komórkowy.
Ethan.
– Dziewczynka! – usłyszał zmęczony, ale i podekscytowany głos brata.
– Gratulacje!
– Merida świetnie dała sobie radę – ciągnął rozemocjonowany Ethan.
Tę uwagę brata puścił jednak mimo uszu. Nie stanie się nagle wielbicielem jego żony tylko dlatego, że urodziła.
– Powiedziałeś ojcu? – konsekwentnie unikał tematu Meridy.
– Właśnie idę do jego pokoju.
Zwykle dzwonili do Jobe’a, gdy chcieli pogadać o sprawach biznesowych. Tym razem jednak nie chodziło o biznes.
Dobrze, że jest ściśle określona umowa, bo samo małżeństwo zdaniem Abe’a i tak nie potrawa zbyt długo. Ale teraz urodziła się dziewczynka. I to go poruszało. Pomyślał o ojcu, który za chwilę usłyszy, że został dziadkiem.
– Przyjedziesz odwiedzić bratanicę? – spytał Ethan.
– Jasne, ale dopiero po południu.
– W południe przylatuje jej przyjaciółka, Naomi. Mieliśmy odebrać ją z lotniska.
– Mam wysłać po nią limuzynę?
Przez chwilę między braćmi panowało milczenie. Nie lubili nawzajem prosić się o pomoc.
– A nie mógłbyś sam? – nieśmiało spytał Ethan. – To najlepsza przyjaciółka Meridy.
– Myślałem, że jest nianią – rzucił zdziwiony Abe.
Wiedział o Naomi, bo zapis umowy małżeńskiej gwarantował bratowej prawo do stałego zatrudnienia niani.
– Ale i przyjaciółką – odparł Ethan.
– Daj mi jej dane – westchnął i wyjął długopis.
– Naomi Hamilton. – Brat podał mu numer lotu. – Byłoby świetnie, gdyby mogła zajrzeć do szpitala jeszcze przed przyjazdem do domu.
– Wszystko jasne – powiedział i spojrzał na zegarek. – Muszę lecieć. Jeszcze raz gratuluję wam obojgu.
– Dzięki.
Na szczęście Ethan był zbyt podekscytowany narodzinami córki, by pytać o szczegóły rozmowy z Halidem, bo brat wcale nie był skory, by się nimi dzielić. W takiej patowej sytuacji potrzebna jest chłodno kalkulująca głowa. A ze wszystkich członków rodziny tylko Abe mógł się nią teraz pochwalić.
Nacisnął przycisk interkomu.
– Jessico, możesz zorganizować jakiś prezent? Niech ktoś go wrzuci po południu do szpitala – spytał swoją wieloletnią asystentkę.
– Dla twojego ojca?
– Nie. Dla dziecka.
Po drugiej stronie usłyszał tak głośny okrzyk zachwytu, że musiał niemal zasłonić uszy.
– Chłopiec czy dziewczynka? – Jessica nie mogła opanować wzruszenia.
– Dziewczynka.
– Jak ma na imię? Ile waży?
Zaczęło się, pomyślał. Nie ucieknę od tych pytań.
– Nie wiem – odparł.
Nawet przez głowę mu nie przeszło, by pytać brata o takie rzeczy.
– Wyślij też limuzynę na lotnisko. – Podał numer lotu i nazwisko Naomi. – Niech zawiezie ją do szpitala.
Mimo prośby brata, nie odegra roli kierowcy.
Dziś miał na głowie nie tylko Halida. Czekało go jeszcze pierwsze w tym miesiącu zebranie zarządu, a przedtem spotkanie z szefową PR w celu omówienia szczegółów organizowanego przez rodzinę dorocznego gwiazdkowego balu charytatywnego… i planu na wypadek, gdyby Jobe zmarł tuż przed nim.
Zapraszano nań nowojorską śmietankę towarzysko-biznesową. W tym roku ojciec miał po raz pierwszy w historii imprezy nie wziąć w niej udziału.
Dla syna był to raczej uciążliwy, ale konieczny obowiązek. Tym bardziej, że chętni bili się o zaproszenia i wydawali na nie kosmiczne pieniądze, które później przeznaczano na pomoc charytatywną.
Musi odłożyć na bok emocje i brać pod uwagę różne trudne do przełknięcia scenariusze. W tym nikt nie mógł mu dorównać.
Miał nie chłodną, lecz wręcz zimną głowę.
Widać to było nie tylko na spotkaniach zarządu. Ciągnęła się za nim również – choć w ostatnich latach nieco lepsza – fatalna reputacja w kwestii podejścia do kobiet. Ale jego wycofany styl życia dotyczył także rodziny.
Przestał ufać innym, gdy miał cztery lata! Opiekował się bratem i robił, co mógł, by nie stała mu się żadna krzywda.
Emocje trzymał na wodzy. Inaczej by nie przetrwał. Jednak tego ranka niespodziewanie musiał stawić im czoło.
Miał zawsze napięty kalendarz. Był jednak człowiekiem, który najlepiej działał pod presją i radził sobie z nią bez problemów. Ale tego ranka jego autopilot zdawał się szwankować. Wiadomość o narodzinach dziewczynki niespodziewanie wybiła dziurę w murze między nim a innymi, który wzniósł z takim trudem.
Wziął głęboki oczyszczający oddech, jak ktoś, kto pragnie zacząć coś od nowa. Szybko wyrzucił z głowy romantyczno-dramatyczne szczegóły narodzin dziecka. Ktoś musi bronić twierdzy rodziny Devereux.
Tylko on mógł to robić.