Brak kontroli - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Brak kontroli - ebook
„Pozwoliła sobie na kompletne szaleństwo, na całkowite odpuszczenie kontroli. Wprawdzie uważała, że zupełnie nie zna się na facetach, ale jakiś głos w jej umyśle coraz głośniej mówił, że jej życie nabrało sensu dopiero po tym, jak poznała Troya”.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1941-9 |
Rozmiar pliku: | 688 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Korpus Kadetów w Karolinie Północnej
17 lat wcześniej
Kazali mu obciąć włosy prawie na łyso i wysłali do szkoły z internatem. Miał zaledwie piętnaście lat i dużo czasu przed sobą, by przekonać się, czy coś gorszego może go jeszcze w życiu spotkać.
Troy Donavan stanął w drzwiach i rozejrzał się po baraku, szukając swojego miejsca. Połowa pryczy była już zajęta przez chłopców tak samo ogolonych jak on – kolejne zwycięstwo kochanego tatusia, który nie znosił jego długich włosów. Nikt nie może przynosić wstydu wszechmocnemu doktorowi Donavanowi. A fakt, że jego syn włamał się do systemu komputerowego Departamentu Obrony, okazał się publicznym upokorzeniem.
Dlatego Troya skazano na „zesłanie”, uprzejmie nazywane korpusem kadetów. To był skutek ugody z sędzią, naturalnie przekupionym przez ojca. Troy zacisnął dłoń na pasku torby, by nie uderzyć pięścią w szybę. Był dumny z tego, co zrobił. Nie chciał, by wszystko zostało zamiecione pod dywan jak jakaś wstydliwa tajemnica. Gdyby to od niego zależało, poszedłby do poprawczaka, a nawet do więzienia. Odpuścił tylko ze względu na matkę. Jeśli będzie się odpowiednio zachowywał i miał dobre stopnie, to w wieku dwudziestu jeden lat odzyska swoje życie. O ile wcześniej nie wybuchnie.
Wolnym krokiem podszedł do piętrowego łóżka pod ścianą, na którym wisiała tabliczka „Donavan, T.E.” Rzucił torbę na dolną pryczę. Z górnej zwisała stopa w wypolerowanym na glans bucie.
– A więc to ty jesteś tym hakerem Robin Hoodem – powiedział z sarkazmem jakiś głos. – Witaj w piekle.
– Cześć. I nie mów tak do mnie.
Gdy sprawa wyszła na jaw, w gazetach pojawiło się określenie „Haker Robin Hood”. Nie znosił go, bo sprowadzało jego działania do poziomu bajki dla dzieci. Podejrzewał, że w ten sposób jego wpływowy ojciec chciał osłabić wagę jego odkrycia, czyli korupcji, na którą rząd przymykał oko.
– Nie mów tak do mnie, bo co? – Przy pryczy bezczelnego dupka wisiała tabliczka z napisem „Hughes, C.T.” – Wykradniesz dane i wyczyścisz mi kartę kredytową?
Troy zrobił krok do tyłu, chcąc zobaczyć, jakie to diabelskie nasienie będzie miał nad sobą. Bezczelny pyskacz nosił okulary i czytał „Wall Street Journal”.
– Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz. – Hughes znów schował się za gazetą. – Cieniasie.
Cieniasie? Pieprzyć to. Troy był geniuszem, z testów i sprawdzianów dostawał najlepsze oceny. To jego brat był cieniasem – palił trawę, wyleciał już z drugiej uczelni i zdążył zrobić dziecko jakiejś cheerleaderce. Ale dla ojca były to jedynie niewielkie wykroczenia, które bez trudu można zatuszować.
Dużo trudniej było ukryć fakt, że młodszy syn, posługując się nielegalnymi metodami, ujawnił korupcyjne układy pomiędzy kontrahentami Departamentu Obrony i dwoma kongresmanami. Tak więc Troy popełnił niewybaczalne przestępstwo – z jego powodu tata i mama nie mogli spojrzeć w oczy swym znajomym. Co początkowo było jego zamiarem. W ten żałosny sposób chciał zwrócić na siebie uwagę rodziców. Ale gdy już się zorientował, w co tak naprawdę wdepnął – przekupstwa, łapówki, korupcja – nie mógł się cofnąć ani zatrzymać.
Dlatego nie był żadnym cholernym Robin Hoodem.
Otworzył torbę z bielizną i mundurami, starając się nie patrzeć w małe lusterko zawieszone na drzwiach szafki. Światło odbijające się od jego łysej głowy mogłoby go oślepić. Podobno co najmniej połowa chłopaków znalazła się tutaj w wyniku ugody sądowej, więc dopóki nie rozezna się, co który ma na sumieniu, powinien czujnie rozglądać się na boki.
Gdyby chociaż miał komputer! Nie umiał czytać ludziom z twarzy. Wyznaczony przez sąd psychiatra, który badał go przed procesem, orzekł, że Troy ma problemy z nawiązywaniem kontaktów społecznych i kompensuje to sobie zanurzeniem się w cyberświecie. Co akurat było prawdą.
Nie mógł nawet skorzystać z internetu, by zdobyć jakieś informacje o kryminalnej przeszłości pozostałych kadetów. Zgodnie z wyrokiem sądu internet mógł mu służyć jedynie do odrabiania lekcji. A lekcje to mógł odrabiać z zamkniętymi oczami. Co za nuda.
Przysiadł na łóżku obok torby. Przecież musi być stąd jakaś droga ucieczki. Kiwająca się nad nim stopa zwolniła, a znad krawędzi łóżka wysunęła się dłoń. Pan Wall Street Journal trzymał w niej przenośną grę wideo.
Nie był to komputer, ale przynajmniej jakaś elektronika. Troy nie zastanawiał się, chwycił grę i wyciągnął się na pryczy. Ten Hughes wcale nie jest takim dupkiem, na jakiego wygląda.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obecnie
Hillary Wright chciała czymś zająć myśli podczas lotu z Waszyngtonu do Chicago, ale nie chodziło jej wcale o miejsce naprzeciwko pary nowożeńców.
Opadła na swój fotel przy oknie i od razu założyła słuchawki. Najchętniej obejrzałaby jakiś głupi film, ale musiałaby mieć przy tym otwarte oczy, a to znaczyło, że mogłaby zobaczyć, jak para naprzeciwko migdali się pod kocem. Chciała jak najszybciej znaleźć się w Chicago i zapomnieć o największym błędzie swojego życia.
Włączyła jakiś kanał muzyczny. Kolejni pasażerowie przesuwali się na tył samolotu, ku tańszym miejscom, na których i ona zazwyczaj siadywała. Ale dziś miała fotel w pierwszej klasie. Płaciła CIA. Wariactwo, prawda? Jeszcze miesiąc temu cała wiedza Hillary o CIA pochodziła z filmów, a teraz musi z nimi współpracować, by oczyścić swoje imię i uniknąć więzienia.
Pochodziła z prowincjonalnego miasteczka w Vermoncie i praca organizatorki dużych imprez w Waszyngtonie wydawała jej się darem niebios. Spotykała sławnych ludzi, o których wcześniej czytała jedynie w gazetach – polityków, gwiazdy filmowe, a nawet koronowane głowy. Zaimponował jej styl życia, jaki prowadził jej bogaty chłopak. Dała się ogłupić. Sama przed sobą udawała, że nie widzi, jak Barry zarządza funduszami pochodzącymi ze zbiórek charytatywnych i do jakiego stopnia jest pozbawiony zasad.
Zaufała niewłaściwemu człowiekowi, który udając bezinteresownego idealistę, namawiał biznesmenów do przekazywania dużych sum na rzecz fikcyjnych organizacji charytatywnych, a potem przelewał pieniądze do banku w Szwajcarii. Naprawdę okazała się głupią, prowincjonalną gąską. Żeby wydobyć się z tego bagna, musi teraz pójść w Chicago na pewną imprezę, zidentyfikować nieuczciwego pracownika banku, który współpracował z jej byłym chłopakiem, a następnie złożyć zeznanie. W ten sposób Interpol będzie mógł uniemożliwić pranie brudnych pieniędzy, a ona odzyska swoje życie.
Ktoś dotknął jej ramienia. Wyjęła z ucha słuchawkę i odwróciła głowę. Zobaczyła przed sobą granatowy garnitur i krawat od Hugo Bossa z elegancką starą spinką.
– Przepraszam, ale zajęła pani moje miejsce.
Przyjemny niski głos. Ciemne włosy. Nie widziała dokładnie jego twarzy, bo stał na tle okna. Zegarek marki Patek Philippe i garnitur Caraceni. Przed przyjazdem do Waszyngtonu nawet nie słyszała o tych markach.
Rzeczywiście, to było jego miejsce. Zerknęła na bilet, chociaż dobrze o tym wiedziała. Nie lubiła siedzieć przy przejściu i miała nadzieję, że fotel obok będzie wolny.
– Przepraszam, już się przesiadam.
Mężczyzna położył dłoń na oparciu.
– Ale jeśli woli pani przy oknie, to bardzo proszę.
Uśmiechnęła się, więc włożył do schowka teczkę i usiadł obok. Teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. Był cholernie przystojny. Regularne rysy, długie rzęsy i zielone oczy. Miał trzydzieści parę lat. Gdy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiały się delikatne zmarszczki.
Wydawał jej się znajomy, ale nie wiedziała skąd. No cóż, mogła go przelotnie widzieć na jednej z wielu imprez, które organizowała w Waszyngtonie.
Samolot zaczął kołować.
– Boi się pani latać?
– Skąd pan wie?
– Woli pani miejsce przy oknie, ale nie podniosła pani rolety. Od początku słucha pani muzyki. No i zaciska pani dłonie na poręczy.
Przystojny i spostrzegawczy.
– Rozszyfrował mnie pan. – Wolała trzymać się tej wersji. – A ta parka dodatkowo działa mi na nerwy. – Skinęła głową w kierunku nowożeńców. Nawet przez koc widać było wyraźnie, jak dłoń mężczyzny manipuluje przy pasku kobiety.
Zmarszczył brwi..
– Zawołam stewardesę – powiedział, wyciągając dłoń do przycisku nad głową.
Dotknęła jego przedramienia i natychmiast cofnęła rękę, speszona dziwną iskrą, która między nimi przeskoczyła.
– Nie trzeba – zaprotestowała. – Stewardesa jest zajęta procedurą startową. – Zniżyła głos. – A do tego ma nam za złe, że gadamy.
Przysunął się do niej.
– W takim razie będę się na nich gapił, dopóki nie zrozumieją, że nie są tutaj sami – szepnął.
Spojrzała na niego. Zielone oczy przyglądały się jej z wyraźnym zainteresowaniem. Miód na jej zbolałe ego.
– E tam, dajmy im spokój. Może świętują rocznicę.
Roześmiał się.
– To było złośliwe.
– Pan naprawdę wierzy w wielką miłość? – Mężczyzna w takim garniturze, z takim uśmiechem i czarującymi manierami? – Proszę się nie obrażać, ale raczej wygląda mi pan na podrywacza.
Od razu pożałowała tych słów. Były po prostu niemiłe. Ale mężczyzna roześmiał się i położył dłoń na piersi.
– Ma pani o mnie straszne zdanie. Zraniła mnie pani do żywego – powiedział z teatralną rozpaczą.
Też się zaśmiała. Czuła, jak napięcie powoli ją opuszcza. Mężczyzna wskazał na okno.
– Już jesteśmy w powietrzu. Może pani podnieść roletę i się rozluźnić.
Rozluźnić? Nie zrozumiała w pierwszej chwili, ale zaraz przypomniała sobie powód swojego zdenerwowania. Barry, jej były chłopak. Wpakuje go za kratki, jeśli uda jej się rozpoznać jego wspólnika. O ile wcześniej ten wspólnik nie wyeliminuje jej. Rozpięła pas.
– Dziękuję panu za…
– Mam na imię Troy. – Wyciągnął rękę. – Pochodzę z Wirginii.
– A ja jestem Hillary. Z Waszyngtonu.
Obiecała sobie, że będzie się trzymać z daleka od facetów, ale co złego może być w pogawędce podczas lotu? Chciała czymś zająć skołatane myśli. Wystarczająco już denerwowała się nadchodzącym balem dobroczynnym, na którym będzie musiała rozpoznać kompana Barry’ego. Był bardzo sprytny, unikał kamer i aparatów, niewiele osób go widziało. Ona sama spotkała go dwa razy. Raz, gdy przyszła niezapowiedziana do mieszkania Barry’ego, i drugi w jego biurze. Czy będzie ją pamiętał? Poczuła nieprzyjemny dreszcz.
Musi zająć umysł czymś innym.
– Po co lecisz do Chicago? – zapytała.
Rozpoznał ją natychmiast. Wyglądała dokładnie tak jak na zdjęciu w teczce Interpolu: piegowaty nos i naturalne rude włosy ze złotymi pasmami.
Współpracujący z Interpolem agenci CIA mieli inny plan, ale on postanowił poznać ją w zwyczajnych okolicznościach. Odegrał małą komedię z pomylonymi miejscami, by usiąść obok niej. Miał szczęście, fotel przy oknie był wolny, a Hillary uwierzyła mu od razu.
Osoby tak ufne jak ona nie powinny się angażować w tajne operacje, a już na pewno nie powinny pojawiać się w takim siedlisku żmij, jakim miało być weekendowe przyjęcie. On sam mógł dokonać w Chicago identyfikacji podejrzanego, ale „góra” uparła się przy dodatkowym potwierdzeniu. Jednak Troy był przekonany, że Hillary jest zbyt prostoduszna, by dobrze odegrać swą rolę wśród zgrai oszustów, którzy pod przykrywką zbiórek charytatywnych prali ogromne ilości brudnych pieniędzy.
– Po co lecę do Chicago? W interesach. Pracuję w branży komputerowej. – Jedno i drugie było prawdą. – A ty? – zapytał, choć przecież dobrze wiedział.
– Bal dobroczynny. Zajmuję się organizacją imprez i chcę sprawdzić tamtejszego szefa kuchni.
Nie umiała kłamać. Nawet gdyby nie znał powodu jej przyjazdu do Chicago, od razu by się zorientował, że coś tu śmierdzi.
– Pracujesz w Waszyngtonie dla lobbystów?
– Nie, specjalizuję się w organizacji dużych imprez dla organizacji dobroczynnych. A do Chicago lecę podejrzeć konkurencję. To naprawdę wielkie przedsięwzięcie, zaczyna się w piątek wieczorem i kończy w niedzielę po południu. – Umilkła nagle. – Przepraszam, rozgadałam się. Nie musisz znać takich szczegółów.
– A więc polerujesz aureole dla sławnych i bogatych.
Gdy się uśmiechnął, zacisnęła usta.
– Myśl sobie, co chcesz. Nie potrzebuję twoich pochwał.
Spodobało mu się to. Taka buntownicza szczerość to w dzisiejszych czasach rzadkość. I można się wpakować w tarapaty. Znał to dobrze z doświadczenia. W wieku piętnastu lat został surowo ukarany i dostosowanie się do ograniczeń wyznaczonych przez sędziego wymagało od niego wielkiego wysiłku. Ale szkoła wojskowa dała mu więcej korzyści, niż się spodziewał. Znalazł tam przyjaciół i nowy kodeks postępowania. Nauczył się przestrzegania zasad. Z czasem odzyskał dostęp do komputera i otworzył firmę z grami komputerowymi, dzięki której zarabiał trzy razy więcej niż jego ojciec.
Ale miało to swoją cenę. FBI śledziło jego każdy krok. Musieli się zorientować, że bardzo zasmakował w poczuciu mocy, którego doświadczył, włamując się do systemu Departamentu Obrony. W wieku dwudziestu jeden lat otrzymał kuszącą propozycję: jeśli chce znów przeżyć coś podobnego, to musi czasem użyczyć swoich „umiejętności” amerykańskiemu oddziałowi Interpolu.
Na początku żachnął się na ten pomysł, ale w wieku trzydziestu dwóch lat stał się „dyżurnym” pomocnikiem w przeprowadzaniu tajnych międzynarodowych operacji. Zwykle dotyczyło to kwestii związanych z systemami komputerowymi, ale z rzadka uczestniczył też w działaniach w terenie. Tak jak teraz.
Od początku był przeciwny włączaniu Hillary Wright do wspólnej operacji Interpolu i CIA. Wiedział, że się do tego nie nadaje, gdy tylko zapoznał się z jej charakterystyką. Po co nazywali go geniuszem, skoro potem go nie słuchali? Zaaranżował to spotkanie w samolocie, by potwierdzić swoje podejrzenia. I zamierzał nie odstępować jej przez cały weekend. Tylko w ten sposób mógł zapewnić powodzenie operacji.
Stewardesa pochyliła się nad ich fotelami.
– Podać państwu coś do picia? Może wino albo coś mocniejszego?
Uśmiech zamarł na twarzy Hillary. Każda uwaga o alkoholu wywoływała przykre wspomnienia.
– Nie, dziękuję.
– Na pewno? – spytał Troy. – Niektórym wino pomaga na strach przed lataniem.
Wyprostowała się sztywno.
– Ja nie piję.
– Nigdy?
Wolała nie ryzykować. Nie chciała skończyć jak matka, która co dwa lata wyjeżdżała na kurację odwykową, a ojciec za każdym razem miał nadzieję, że tym razem się uda. Nie udało się.
– Nigdy.
– Są tego głębsze przyczyny, prawda? – Troy bawił się platynowymi spinkami do mankietów.
– Są. – Zapach jego wody pogoleniu działał na nią odurzająco.
– Ale ich nie zdradzisz.
– Nie komuś, kogo nie znam. – Zawsze była dobra w ukrywaniu rodzinnych tajemnic i stwarzaniu pozorów, że ich dom jest normalny.
Może i wyglądała na prowincjonalną naiwną dziewczynę, ale życie mocno ją doświadczyło. Dlatego zdziwiło ją nieco, że w ciągu ostatniej godziny czuła się przy Troyu tak swobodnie. Przez cały lot po prostu rozmawiali – o ulubionych artystach i potrawach. Okazało się, że oboje lubią jazz i horrory. A Troy był znakomicie oczytany, rzucał cytatami z Szekspira i miał niezwykłe poczucie humoru.
– Coś nie tak? – spytał, gdy milczenie zaczęło się przedłużać.
– Chyba nie zamierzasz mnie podrywać?
Spojrzał na nią zaskoczony, a potem uśmiechnął się ujmująco.
– A chciałabyś?
– Niekoniecznie. I bez tego dobrze się bawię.
Nigdy nie podobali jej się faceci z dłuższymi włosami i małymi bliznami na twarzy, które wskazywały na skłonność do pakowania się w kłopoty. Jedna kreska przecinająca brew. Druga na brodzie. I jeszcze jedna na czole, przy każdym ruchu głowy bawiąca się z włosami w chowanego.
Barry był krótko ostrzyżony i nosił konserwatywne garnitury, jak osoba godna szacunku. Tylko że to wszystko było przykrywką dla jego podłego charakteru.
Troy spojrzał jej głęboko w oczy.
– Nie masz wielu okazji do zabawy, prawda?
A kto ma? Przez ostatnie trzy lata harowała, by zbudować sobie nowe życie, z dala od prowincjonalnego miasteczka, w którym znano ją jako córkę alkoholiczki. A Barry zniszczył jej opinię, kradnąc pieniądze przeznaczone na stypendia. Dopóki nie udowodni swojej niewinności, ludzie zawsze będą podejrzewać ją o współudział. Nie będą jej ufać.
– Uważasz, że jestem drętwa?
– Uważam, że jesteś pracoholiczką. Na kolanach masz oficjalne dokumenty, a nie czasopisma czy książkę. A obgryzione paznokcie dowodzą, że masz dużo stresów.
Próbowała oddzielić pracę od życia osobistego, ale jej się nie udało. Tak była zajęta robieniem kariery, że nawet nie zauważyła, jak Barry ją wykorzystuje, by zbliżyć się do jej klientów. A potem ich oskubać.
– Po prostu zależy mi na pracy. – Z której ją wyrzucą, jeśli nie wykaże, że nie współdziałała z Barrym. – A tobie nie?
Zdała sobie sprawę, że niemal przez cały czas rozmawiali o niej.
– Każda praca kiedyś się kończy. Załóżmy, że po wylądowaniu okazuje się, że nie masz żadnych obowiązków i możesz wyjechać, gdzie chcesz. Dokąd kupiłabyś bilet?
– Za granicę – odparła i dopiero potem zorientowała się, że Troy znowu unika rozmowy na własny temat.
– A konkretnie? – Ziemia pod nimi była coraz bliżej, widać było śródmieście Chicago.
– Zamknęłabym oczy i wybrałabym jakieś miejsce daleko stąd. – Daleko od wielkiej gali w Chicago.
– Pragnienie ucieczki. Doskonale cię rozumiem. Kiedy byłem w szkole z internatem, ciągle wyobrażałem sobie podróże do miejsc, w których nie ma ogrodzeń.
Szkoła z internatem? Ciekawe. Ona jeździła do szkoły rozklekotanym autobusem ze zniszczonymi siedzeniami.
– Wakacje są właśnie po to, żeby się oderwać od codzienności, zrobić coś innego.
– Masz rację. – Uśmiechnął się. – A jak wygląda twoje zwyczajne życie? Wolę to wiedzieć, zanim zaplanuję naszą wielką wycieczkę.
Naszą?
– Oczywiście w teorii.
– W teorii? Niszczysz moje marzenia.
– Przepraszam, nie chciałam. – Miał w sobie coś takiego, że chętnie podążyłaby za jego marzeniami. – Pochodzę z małego miasteczka w Vermoncie. Przeprowadzka do Waszyngtonu była dla mnie wielką zmianą. A teraz lecę do Chicago.
– Ale nie wyglądasz na szczęśliwą.
Zbyt spostrzegawczy. Najwyższy czas to przerwać.
– Mówiłam, że boję się latać. A teraz powinieneś mnie poprosić o numer telefonu.
– A dałabyś mi?
– Nie. – Niemal sama w to uwierzyła. – Nie mam ochoty z nikim się spotykać, więc nie musisz się starać.
– Czy facet, który prowadzi miłą rozmowę, musi od razu chcieć czegoś więcej?
Uśmiechnęła się.
– Sam w to chyba nie wierzysz.
– Masz rację. Chciałem cię poprosić o numer telefonu. Jestem singlem, jeśli cię to interesuje. Ale skoro nie jesteś czuła na moje zaloty, to ukoję swoje zranione ego możliwością dotrzymania ci towarzystwa jeszcze przez jakiś czas.
Nieźle. Był dowcipny, uroczy i umiał żartować z samego siebie.
– Ćwiczysz takie teksty w domu czy improwizujesz?
– Jesteś inteligentna. Na pewno się domyślisz.
– Zabawny jesteś.
– A ty czarująca. Dziękuję za miłe towarzystwo.
Wylądowali? Dopiero teraz zorientowała się, że pasażerowie wstają z miejsc. Troy wyjął ze schowka czarną torbę.
– Twoja?
Kiwnęła głową.
– Miłego pobytu w Wietrznym Mieście – powiedział, wyraźnie się z nią żegnając.
Z głośników rozległ się głos stewardesy:
– Szanowni państwo, proszę o ponowne zajęcie miejsc. Na razie nie możemy opuścić samolotu.
Troy usiadł powoli na fotelu. Hillary podniosła roletę w oknie. Stali tuż przy terminalu, do drzwi samolotu podstawiono metalowe schodki. Wbiegali po nich dwaj mężczyźni w czarnych garniturach i ciemnych okularach. Jeden z nich kiwnął głową do stewardesy.
– Dziękujemy. To nie potrwa długo.
Mężczyźni rozejrzeli się szybko, a potem zatrzymali.
– Pan Troy Donavan?
Troy Donavan? Doskonale znała to nazwisko. Przez ułamek sekundy miała nadzieję, że on zaprzeczy, ale wiedziała, że to prawda.
– Tak, to ja. O co chodzi?
A więc jednak. Nie był wcale miłym facetem, jakiego udawał. Jego upodobanie do hucznych imprez relacjonowały plotkarskie gazety.
– Czy mógłby pan pójść z nami?
Spojrzał na nią przepraszająco i wstał.
– Mogliście zaczekać na mnie przy wyjściu.
Starszy mężczyzna pokręcił głową.
– Pułkownik Salvatore chce z panem jak najszybciej porozmawiać.
– Oczywiście. Pułkownik jest najważniejszy. – Odruchowo zacisnął pięści.
Jeden z mężczyzn wyjął ze schowka teczkę Troya i włożył mu na głowę fedorę – ten kapelusz stał się już jego znakiem rozpoznawczym, występował w nim na wszystkich zdjęciach. Gdyby pojawił się tak ubrany w samolocie, rozpoznałaby go do razu.
Troy stał się sławny siedemnaście lat temu, gdy włamał się do systemu Departamentu Obrony. Hillary miała wówczas dziesięć lat. O jego wyczynie krążyły legendy – oto nastolatkowi udało się obnażyć słabość systemu informatycznego tak ważnej instytucji i ujawnić korupcję wśród polityków. Wiele osób uważało, że Troy zrobił to, co powinny były zrobić władze. Ale nie dało się zaprzeczyć, że złamał przy tym prawo. Gdyby był pełnoletni, trafiłby do więzienia.
Po powrocie z zesłania w jakiejś wojskowej szkole założył firmę, która przynosiła mu miliony. A Hillary uległa jego fałszywemu urokowi. I nawet go polubiła. Związek z Barrym niczego jej nie nauczył.
Jeden z mężczyzn wyciągnął z kieszeni kajdanki.
– To naprawdę konieczne? – spytał Troy.
– Niestety. Panie Donavan, jest pan aresztowany.
Korpus Kadetów w Karolinie Północnej
17 lat wcześniej
Kazali mu obciąć włosy prawie na łyso i wysłali do szkoły z internatem. Miał zaledwie piętnaście lat i dużo czasu przed sobą, by przekonać się, czy coś gorszego może go jeszcze w życiu spotkać.
Troy Donavan stanął w drzwiach i rozejrzał się po baraku, szukając swojego miejsca. Połowa pryczy była już zajęta przez chłopców tak samo ogolonych jak on – kolejne zwycięstwo kochanego tatusia, który nie znosił jego długich włosów. Nikt nie może przynosić wstydu wszechmocnemu doktorowi Donavanowi. A fakt, że jego syn włamał się do systemu komputerowego Departamentu Obrony, okazał się publicznym upokorzeniem.
Dlatego Troya skazano na „zesłanie”, uprzejmie nazywane korpusem kadetów. To był skutek ugody z sędzią, naturalnie przekupionym przez ojca. Troy zacisnął dłoń na pasku torby, by nie uderzyć pięścią w szybę. Był dumny z tego, co zrobił. Nie chciał, by wszystko zostało zamiecione pod dywan jak jakaś wstydliwa tajemnica. Gdyby to od niego zależało, poszedłby do poprawczaka, a nawet do więzienia. Odpuścił tylko ze względu na matkę. Jeśli będzie się odpowiednio zachowywał i miał dobre stopnie, to w wieku dwudziestu jeden lat odzyska swoje życie. O ile wcześniej nie wybuchnie.
Wolnym krokiem podszedł do piętrowego łóżka pod ścianą, na którym wisiała tabliczka „Donavan, T.E.” Rzucił torbę na dolną pryczę. Z górnej zwisała stopa w wypolerowanym na glans bucie.
– A więc to ty jesteś tym hakerem Robin Hoodem – powiedział z sarkazmem jakiś głos. – Witaj w piekle.
– Cześć. I nie mów tak do mnie.
Gdy sprawa wyszła na jaw, w gazetach pojawiło się określenie „Haker Robin Hood”. Nie znosił go, bo sprowadzało jego działania do poziomu bajki dla dzieci. Podejrzewał, że w ten sposób jego wpływowy ojciec chciał osłabić wagę jego odkrycia, czyli korupcji, na którą rząd przymykał oko.
– Nie mów tak do mnie, bo co? – Przy pryczy bezczelnego dupka wisiała tabliczka z napisem „Hughes, C.T.” – Wykradniesz dane i wyczyścisz mi kartę kredytową?
Troy zrobił krok do tyłu, chcąc zobaczyć, jakie to diabelskie nasienie będzie miał nad sobą. Bezczelny pyskacz nosił okulary i czytał „Wall Street Journal”.
– Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz. – Hughes znów schował się za gazetą. – Cieniasie.
Cieniasie? Pieprzyć to. Troy był geniuszem, z testów i sprawdzianów dostawał najlepsze oceny. To jego brat był cieniasem – palił trawę, wyleciał już z drugiej uczelni i zdążył zrobić dziecko jakiejś cheerleaderce. Ale dla ojca były to jedynie niewielkie wykroczenia, które bez trudu można zatuszować.
Dużo trudniej było ukryć fakt, że młodszy syn, posługując się nielegalnymi metodami, ujawnił korupcyjne układy pomiędzy kontrahentami Departamentu Obrony i dwoma kongresmanami. Tak więc Troy popełnił niewybaczalne przestępstwo – z jego powodu tata i mama nie mogli spojrzeć w oczy swym znajomym. Co początkowo było jego zamiarem. W ten żałosny sposób chciał zwrócić na siebie uwagę rodziców. Ale gdy już się zorientował, w co tak naprawdę wdepnął – przekupstwa, łapówki, korupcja – nie mógł się cofnąć ani zatrzymać.
Dlatego nie był żadnym cholernym Robin Hoodem.
Otworzył torbę z bielizną i mundurami, starając się nie patrzeć w małe lusterko zawieszone na drzwiach szafki. Światło odbijające się od jego łysej głowy mogłoby go oślepić. Podobno co najmniej połowa chłopaków znalazła się tutaj w wyniku ugody sądowej, więc dopóki nie rozezna się, co który ma na sumieniu, powinien czujnie rozglądać się na boki.
Gdyby chociaż miał komputer! Nie umiał czytać ludziom z twarzy. Wyznaczony przez sąd psychiatra, który badał go przed procesem, orzekł, że Troy ma problemy z nawiązywaniem kontaktów społecznych i kompensuje to sobie zanurzeniem się w cyberświecie. Co akurat było prawdą.
Nie mógł nawet skorzystać z internetu, by zdobyć jakieś informacje o kryminalnej przeszłości pozostałych kadetów. Zgodnie z wyrokiem sądu internet mógł mu służyć jedynie do odrabiania lekcji. A lekcje to mógł odrabiać z zamkniętymi oczami. Co za nuda.
Przysiadł na łóżku obok torby. Przecież musi być stąd jakaś droga ucieczki. Kiwająca się nad nim stopa zwolniła, a znad krawędzi łóżka wysunęła się dłoń. Pan Wall Street Journal trzymał w niej przenośną grę wideo.
Nie był to komputer, ale przynajmniej jakaś elektronika. Troy nie zastanawiał się, chwycił grę i wyciągnął się na pryczy. Ten Hughes wcale nie jest takim dupkiem, na jakiego wygląda.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obecnie
Hillary Wright chciała czymś zająć myśli podczas lotu z Waszyngtonu do Chicago, ale nie chodziło jej wcale o miejsce naprzeciwko pary nowożeńców.
Opadła na swój fotel przy oknie i od razu założyła słuchawki. Najchętniej obejrzałaby jakiś głupi film, ale musiałaby mieć przy tym otwarte oczy, a to znaczyło, że mogłaby zobaczyć, jak para naprzeciwko migdali się pod kocem. Chciała jak najszybciej znaleźć się w Chicago i zapomnieć o największym błędzie swojego życia.
Włączyła jakiś kanał muzyczny. Kolejni pasażerowie przesuwali się na tył samolotu, ku tańszym miejscom, na których i ona zazwyczaj siadywała. Ale dziś miała fotel w pierwszej klasie. Płaciła CIA. Wariactwo, prawda? Jeszcze miesiąc temu cała wiedza Hillary o CIA pochodziła z filmów, a teraz musi z nimi współpracować, by oczyścić swoje imię i uniknąć więzienia.
Pochodziła z prowincjonalnego miasteczka w Vermoncie i praca organizatorki dużych imprez w Waszyngtonie wydawała jej się darem niebios. Spotykała sławnych ludzi, o których wcześniej czytała jedynie w gazetach – polityków, gwiazdy filmowe, a nawet koronowane głowy. Zaimponował jej styl życia, jaki prowadził jej bogaty chłopak. Dała się ogłupić. Sama przed sobą udawała, że nie widzi, jak Barry zarządza funduszami pochodzącymi ze zbiórek charytatywnych i do jakiego stopnia jest pozbawiony zasad.
Zaufała niewłaściwemu człowiekowi, który udając bezinteresownego idealistę, namawiał biznesmenów do przekazywania dużych sum na rzecz fikcyjnych organizacji charytatywnych, a potem przelewał pieniądze do banku w Szwajcarii. Naprawdę okazała się głupią, prowincjonalną gąską. Żeby wydobyć się z tego bagna, musi teraz pójść w Chicago na pewną imprezę, zidentyfikować nieuczciwego pracownika banku, który współpracował z jej byłym chłopakiem, a następnie złożyć zeznanie. W ten sposób Interpol będzie mógł uniemożliwić pranie brudnych pieniędzy, a ona odzyska swoje życie.
Ktoś dotknął jej ramienia. Wyjęła z ucha słuchawkę i odwróciła głowę. Zobaczyła przed sobą granatowy garnitur i krawat od Hugo Bossa z elegancką starą spinką.
– Przepraszam, ale zajęła pani moje miejsce.
Przyjemny niski głos. Ciemne włosy. Nie widziała dokładnie jego twarzy, bo stał na tle okna. Zegarek marki Patek Philippe i garnitur Caraceni. Przed przyjazdem do Waszyngtonu nawet nie słyszała o tych markach.
Rzeczywiście, to było jego miejsce. Zerknęła na bilet, chociaż dobrze o tym wiedziała. Nie lubiła siedzieć przy przejściu i miała nadzieję, że fotel obok będzie wolny.
– Przepraszam, już się przesiadam.
Mężczyzna położył dłoń na oparciu.
– Ale jeśli woli pani przy oknie, to bardzo proszę.
Uśmiechnęła się, więc włożył do schowka teczkę i usiadł obok. Teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. Był cholernie przystojny. Regularne rysy, długie rzęsy i zielone oczy. Miał trzydzieści parę lat. Gdy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiały się delikatne zmarszczki.
Wydawał jej się znajomy, ale nie wiedziała skąd. No cóż, mogła go przelotnie widzieć na jednej z wielu imprez, które organizowała w Waszyngtonie.
Samolot zaczął kołować.
– Boi się pani latać?
– Skąd pan wie?
– Woli pani miejsce przy oknie, ale nie podniosła pani rolety. Od początku słucha pani muzyki. No i zaciska pani dłonie na poręczy.
Przystojny i spostrzegawczy.
– Rozszyfrował mnie pan. – Wolała trzymać się tej wersji. – A ta parka dodatkowo działa mi na nerwy. – Skinęła głową w kierunku nowożeńców. Nawet przez koc widać było wyraźnie, jak dłoń mężczyzny manipuluje przy pasku kobiety.
Zmarszczył brwi..
– Zawołam stewardesę – powiedział, wyciągając dłoń do przycisku nad głową.
Dotknęła jego przedramienia i natychmiast cofnęła rękę, speszona dziwną iskrą, która między nimi przeskoczyła.
– Nie trzeba – zaprotestowała. – Stewardesa jest zajęta procedurą startową. – Zniżyła głos. – A do tego ma nam za złe, że gadamy.
Przysunął się do niej.
– W takim razie będę się na nich gapił, dopóki nie zrozumieją, że nie są tutaj sami – szepnął.
Spojrzała na niego. Zielone oczy przyglądały się jej z wyraźnym zainteresowaniem. Miód na jej zbolałe ego.
– E tam, dajmy im spokój. Może świętują rocznicę.
Roześmiał się.
– To było złośliwe.
– Pan naprawdę wierzy w wielką miłość? – Mężczyzna w takim garniturze, z takim uśmiechem i czarującymi manierami? – Proszę się nie obrażać, ale raczej wygląda mi pan na podrywacza.
Od razu pożałowała tych słów. Były po prostu niemiłe. Ale mężczyzna roześmiał się i położył dłoń na piersi.
– Ma pani o mnie straszne zdanie. Zraniła mnie pani do żywego – powiedział z teatralną rozpaczą.
Też się zaśmiała. Czuła, jak napięcie powoli ją opuszcza. Mężczyzna wskazał na okno.
– Już jesteśmy w powietrzu. Może pani podnieść roletę i się rozluźnić.
Rozluźnić? Nie zrozumiała w pierwszej chwili, ale zaraz przypomniała sobie powód swojego zdenerwowania. Barry, jej były chłopak. Wpakuje go za kratki, jeśli uda jej się rozpoznać jego wspólnika. O ile wcześniej ten wspólnik nie wyeliminuje jej. Rozpięła pas.
– Dziękuję panu za…
– Mam na imię Troy. – Wyciągnął rękę. – Pochodzę z Wirginii.
– A ja jestem Hillary. Z Waszyngtonu.
Obiecała sobie, że będzie się trzymać z daleka od facetów, ale co złego może być w pogawędce podczas lotu? Chciała czymś zająć skołatane myśli. Wystarczająco już denerwowała się nadchodzącym balem dobroczynnym, na którym będzie musiała rozpoznać kompana Barry’ego. Był bardzo sprytny, unikał kamer i aparatów, niewiele osób go widziało. Ona sama spotkała go dwa razy. Raz, gdy przyszła niezapowiedziana do mieszkania Barry’ego, i drugi w jego biurze. Czy będzie ją pamiętał? Poczuła nieprzyjemny dreszcz.
Musi zająć umysł czymś innym.
– Po co lecisz do Chicago? – zapytała.
Rozpoznał ją natychmiast. Wyglądała dokładnie tak jak na zdjęciu w teczce Interpolu: piegowaty nos i naturalne rude włosy ze złotymi pasmami.
Współpracujący z Interpolem agenci CIA mieli inny plan, ale on postanowił poznać ją w zwyczajnych okolicznościach. Odegrał małą komedię z pomylonymi miejscami, by usiąść obok niej. Miał szczęście, fotel przy oknie był wolny, a Hillary uwierzyła mu od razu.
Osoby tak ufne jak ona nie powinny się angażować w tajne operacje, a już na pewno nie powinny pojawiać się w takim siedlisku żmij, jakim miało być weekendowe przyjęcie. On sam mógł dokonać w Chicago identyfikacji podejrzanego, ale „góra” uparła się przy dodatkowym potwierdzeniu. Jednak Troy był przekonany, że Hillary jest zbyt prostoduszna, by dobrze odegrać swą rolę wśród zgrai oszustów, którzy pod przykrywką zbiórek charytatywnych prali ogromne ilości brudnych pieniędzy.
– Po co lecę do Chicago? W interesach. Pracuję w branży komputerowej. – Jedno i drugie było prawdą. – A ty? – zapytał, choć przecież dobrze wiedział.
– Bal dobroczynny. Zajmuję się organizacją imprez i chcę sprawdzić tamtejszego szefa kuchni.
Nie umiała kłamać. Nawet gdyby nie znał powodu jej przyjazdu do Chicago, od razu by się zorientował, że coś tu śmierdzi.
– Pracujesz w Waszyngtonie dla lobbystów?
– Nie, specjalizuję się w organizacji dużych imprez dla organizacji dobroczynnych. A do Chicago lecę podejrzeć konkurencję. To naprawdę wielkie przedsięwzięcie, zaczyna się w piątek wieczorem i kończy w niedzielę po południu. – Umilkła nagle. – Przepraszam, rozgadałam się. Nie musisz znać takich szczegółów.
– A więc polerujesz aureole dla sławnych i bogatych.
Gdy się uśmiechnął, zacisnęła usta.
– Myśl sobie, co chcesz. Nie potrzebuję twoich pochwał.
Spodobało mu się to. Taka buntownicza szczerość to w dzisiejszych czasach rzadkość. I można się wpakować w tarapaty. Znał to dobrze z doświadczenia. W wieku piętnastu lat został surowo ukarany i dostosowanie się do ograniczeń wyznaczonych przez sędziego wymagało od niego wielkiego wysiłku. Ale szkoła wojskowa dała mu więcej korzyści, niż się spodziewał. Znalazł tam przyjaciół i nowy kodeks postępowania. Nauczył się przestrzegania zasad. Z czasem odzyskał dostęp do komputera i otworzył firmę z grami komputerowymi, dzięki której zarabiał trzy razy więcej niż jego ojciec.
Ale miało to swoją cenę. FBI śledziło jego każdy krok. Musieli się zorientować, że bardzo zasmakował w poczuciu mocy, którego doświadczył, włamując się do systemu Departamentu Obrony. W wieku dwudziestu jeden lat otrzymał kuszącą propozycję: jeśli chce znów przeżyć coś podobnego, to musi czasem użyczyć swoich „umiejętności” amerykańskiemu oddziałowi Interpolu.
Na początku żachnął się na ten pomysł, ale w wieku trzydziestu dwóch lat stał się „dyżurnym” pomocnikiem w przeprowadzaniu tajnych międzynarodowych operacji. Zwykle dotyczyło to kwestii związanych z systemami komputerowymi, ale z rzadka uczestniczył też w działaniach w terenie. Tak jak teraz.
Od początku był przeciwny włączaniu Hillary Wright do wspólnej operacji Interpolu i CIA. Wiedział, że się do tego nie nadaje, gdy tylko zapoznał się z jej charakterystyką. Po co nazywali go geniuszem, skoro potem go nie słuchali? Zaaranżował to spotkanie w samolocie, by potwierdzić swoje podejrzenia. I zamierzał nie odstępować jej przez cały weekend. Tylko w ten sposób mógł zapewnić powodzenie operacji.
Stewardesa pochyliła się nad ich fotelami.
– Podać państwu coś do picia? Może wino albo coś mocniejszego?
Uśmiech zamarł na twarzy Hillary. Każda uwaga o alkoholu wywoływała przykre wspomnienia.
– Nie, dziękuję.
– Na pewno? – spytał Troy. – Niektórym wino pomaga na strach przed lataniem.
Wyprostowała się sztywno.
– Ja nie piję.
– Nigdy?
Wolała nie ryzykować. Nie chciała skończyć jak matka, która co dwa lata wyjeżdżała na kurację odwykową, a ojciec za każdym razem miał nadzieję, że tym razem się uda. Nie udało się.
– Nigdy.
– Są tego głębsze przyczyny, prawda? – Troy bawił się platynowymi spinkami do mankietów.
– Są. – Zapach jego wody pogoleniu działał na nią odurzająco.
– Ale ich nie zdradzisz.
– Nie komuś, kogo nie znam. – Zawsze była dobra w ukrywaniu rodzinnych tajemnic i stwarzaniu pozorów, że ich dom jest normalny.
Może i wyglądała na prowincjonalną naiwną dziewczynę, ale życie mocno ją doświadczyło. Dlatego zdziwiło ją nieco, że w ciągu ostatniej godziny czuła się przy Troyu tak swobodnie. Przez cały lot po prostu rozmawiali – o ulubionych artystach i potrawach. Okazało się, że oboje lubią jazz i horrory. A Troy był znakomicie oczytany, rzucał cytatami z Szekspira i miał niezwykłe poczucie humoru.
– Coś nie tak? – spytał, gdy milczenie zaczęło się przedłużać.
– Chyba nie zamierzasz mnie podrywać?
Spojrzał na nią zaskoczony, a potem uśmiechnął się ujmująco.
– A chciałabyś?
– Niekoniecznie. I bez tego dobrze się bawię.
Nigdy nie podobali jej się faceci z dłuższymi włosami i małymi bliznami na twarzy, które wskazywały na skłonność do pakowania się w kłopoty. Jedna kreska przecinająca brew. Druga na brodzie. I jeszcze jedna na czole, przy każdym ruchu głowy bawiąca się z włosami w chowanego.
Barry był krótko ostrzyżony i nosił konserwatywne garnitury, jak osoba godna szacunku. Tylko że to wszystko było przykrywką dla jego podłego charakteru.
Troy spojrzał jej głęboko w oczy.
– Nie masz wielu okazji do zabawy, prawda?
A kto ma? Przez ostatnie trzy lata harowała, by zbudować sobie nowe życie, z dala od prowincjonalnego miasteczka, w którym znano ją jako córkę alkoholiczki. A Barry zniszczył jej opinię, kradnąc pieniądze przeznaczone na stypendia. Dopóki nie udowodni swojej niewinności, ludzie zawsze będą podejrzewać ją o współudział. Nie będą jej ufać.
– Uważasz, że jestem drętwa?
– Uważam, że jesteś pracoholiczką. Na kolanach masz oficjalne dokumenty, a nie czasopisma czy książkę. A obgryzione paznokcie dowodzą, że masz dużo stresów.
Próbowała oddzielić pracę od życia osobistego, ale jej się nie udało. Tak była zajęta robieniem kariery, że nawet nie zauważyła, jak Barry ją wykorzystuje, by zbliżyć się do jej klientów. A potem ich oskubać.
– Po prostu zależy mi na pracy. – Z której ją wyrzucą, jeśli nie wykaże, że nie współdziałała z Barrym. – A tobie nie?
Zdała sobie sprawę, że niemal przez cały czas rozmawiali o niej.
– Każda praca kiedyś się kończy. Załóżmy, że po wylądowaniu okazuje się, że nie masz żadnych obowiązków i możesz wyjechać, gdzie chcesz. Dokąd kupiłabyś bilet?
– Za granicę – odparła i dopiero potem zorientowała się, że Troy znowu unika rozmowy na własny temat.
– A konkretnie? – Ziemia pod nimi była coraz bliżej, widać było śródmieście Chicago.
– Zamknęłabym oczy i wybrałabym jakieś miejsce daleko stąd. – Daleko od wielkiej gali w Chicago.
– Pragnienie ucieczki. Doskonale cię rozumiem. Kiedy byłem w szkole z internatem, ciągle wyobrażałem sobie podróże do miejsc, w których nie ma ogrodzeń.
Szkoła z internatem? Ciekawe. Ona jeździła do szkoły rozklekotanym autobusem ze zniszczonymi siedzeniami.
– Wakacje są właśnie po to, żeby się oderwać od codzienności, zrobić coś innego.
– Masz rację. – Uśmiechnął się. – A jak wygląda twoje zwyczajne życie? Wolę to wiedzieć, zanim zaplanuję naszą wielką wycieczkę.
Naszą?
– Oczywiście w teorii.
– W teorii? Niszczysz moje marzenia.
– Przepraszam, nie chciałam. – Miał w sobie coś takiego, że chętnie podążyłaby za jego marzeniami. – Pochodzę z małego miasteczka w Vermoncie. Przeprowadzka do Waszyngtonu była dla mnie wielką zmianą. A teraz lecę do Chicago.
– Ale nie wyglądasz na szczęśliwą.
Zbyt spostrzegawczy. Najwyższy czas to przerwać.
– Mówiłam, że boję się latać. A teraz powinieneś mnie poprosić o numer telefonu.
– A dałabyś mi?
– Nie. – Niemal sama w to uwierzyła. – Nie mam ochoty z nikim się spotykać, więc nie musisz się starać.
– Czy facet, który prowadzi miłą rozmowę, musi od razu chcieć czegoś więcej?
Uśmiechnęła się.
– Sam w to chyba nie wierzysz.
– Masz rację. Chciałem cię poprosić o numer telefonu. Jestem singlem, jeśli cię to interesuje. Ale skoro nie jesteś czuła na moje zaloty, to ukoję swoje zranione ego możliwością dotrzymania ci towarzystwa jeszcze przez jakiś czas.
Nieźle. Był dowcipny, uroczy i umiał żartować z samego siebie.
– Ćwiczysz takie teksty w domu czy improwizujesz?
– Jesteś inteligentna. Na pewno się domyślisz.
– Zabawny jesteś.
– A ty czarująca. Dziękuję za miłe towarzystwo.
Wylądowali? Dopiero teraz zorientowała się, że pasażerowie wstają z miejsc. Troy wyjął ze schowka czarną torbę.
– Twoja?
Kiwnęła głową.
– Miłego pobytu w Wietrznym Mieście – powiedział, wyraźnie się z nią żegnając.
Z głośników rozległ się głos stewardesy:
– Szanowni państwo, proszę o ponowne zajęcie miejsc. Na razie nie możemy opuścić samolotu.
Troy usiadł powoli na fotelu. Hillary podniosła roletę w oknie. Stali tuż przy terminalu, do drzwi samolotu podstawiono metalowe schodki. Wbiegali po nich dwaj mężczyźni w czarnych garniturach i ciemnych okularach. Jeden z nich kiwnął głową do stewardesy.
– Dziękujemy. To nie potrwa długo.
Mężczyźni rozejrzeli się szybko, a potem zatrzymali.
– Pan Troy Donavan?
Troy Donavan? Doskonale znała to nazwisko. Przez ułamek sekundy miała nadzieję, że on zaprzeczy, ale wiedziała, że to prawda.
– Tak, to ja. O co chodzi?
A więc jednak. Nie był wcale miłym facetem, jakiego udawał. Jego upodobanie do hucznych imprez relacjonowały plotkarskie gazety.
– Czy mógłby pan pójść z nami?
Spojrzał na nią przepraszająco i wstał.
– Mogliście zaczekać na mnie przy wyjściu.
Starszy mężczyzna pokręcił głową.
– Pułkownik Salvatore chce z panem jak najszybciej porozmawiać.
– Oczywiście. Pułkownik jest najważniejszy. – Odruchowo zacisnął pięści.
Jeden z mężczyzn wyjął ze schowka teczkę Troya i włożył mu na głowę fedorę – ten kapelusz stał się już jego znakiem rozpoznawczym, występował w nim na wszystkich zdjęciach. Gdyby pojawił się tak ubrany w samolocie, rozpoznałaby go do razu.
Troy stał się sławny siedemnaście lat temu, gdy włamał się do systemu Departamentu Obrony. Hillary miała wówczas dziesięć lat. O jego wyczynie krążyły legendy – oto nastolatkowi udało się obnażyć słabość systemu informatycznego tak ważnej instytucji i ujawnić korupcję wśród polityków. Wiele osób uważało, że Troy zrobił to, co powinny były zrobić władze. Ale nie dało się zaprzeczyć, że złamał przy tym prawo. Gdyby był pełnoletni, trafiłby do więzienia.
Po powrocie z zesłania w jakiejś wojskowej szkole założył firmę, która przynosiła mu miliony. A Hillary uległa jego fałszywemu urokowi. I nawet go polubiła. Związek z Barrym niczego jej nie nauczył.
Jeden z mężczyzn wyciągnął z kieszeni kajdanki.
– To naprawdę konieczne? – spytał Troy.
– Niestety. Panie Donavan, jest pan aresztowany.
więcej..