- nowość
- W empik go
Brakujący fragment - ebook
Brakujący fragment - ebook
Mia Preston i Jayden Walker pochodzą z dwóch zupełnie różnych światów. Ona jest barmanką z Bronxu walczącą o lepszą przyszłość dla siebie i swojej rodziny. On to syn znanej projektantki mody i gubernatora stanu Nowy Jork, wiodący życie pełne przywilejów i sportowiec przygotowujący się do ważnych zawodów sportowych.
Ich przypadkowe spotkanie rozpoczyna serię wydarzeń, które zmieniają życie obojga. Początkowa niechęć dziewczyny do Jaydena stopniowo się zmniejsza, gdy zostaje przez niego wciągnięta w świat mody, gdzie bryluje jego matka – słynna Jasmine Walker.
Mia i Jayden zauważają, że łączy ich naprawdę wiele, choć na zewnątrz tak bardzo się od siebie różnią. Jednak nie zawsze wszystko układa się zgodnie z planem, a oni przekonają się o tym na własnej skórze.
W książce znajdują się treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-850-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Carmen – Lana Del Rey
National Anthem – Lana Del Rey
Brooklyn Baby – Lana Del Rey
There Is a Light That Never Goes Out – The Smiths
Fine Line – Harry Styles
Gasoline – Halsey
Me Gustas Tu – Manu Chao
No – Meghan Trainor
Can You Remember the Rain – Kaffetorsk
The Greatest – Billie Eilish
Wildest Dreams (Taylor’s Version) – Taylor Swift
Put Your Head On My Shoulder – Paul Anka
Cigarettes out the Window – TV Girl
Hope ur ok – Olivia Rodrigo
Diet Mountain Dew – Lana Del Rey
I Bet on Losing Dogs – Mitski
Oh No! – Marina
Labyrinth – Taylor Swift
Sure Thing – Miguel
Leaving Tonight – The Neighbourhood
Gilded Lily – Cults
TV - Billie Eilish
Mind Over Matter – Young the Giant
Young And Beautiful – Lana Del Rey
Would That I – Hozier
Brown Eyed Girl – Van MorrisonPROLOG
Nie żyje?
Podeszłam do kobiety leżącej na kanapie. Jej ręka dotykała mokrej jeszcze podłogi. Smród wódki czuć było już po przekroczeniu progu domu. Patrzyłam na pozostałości po heroinie. Namacalny dowód problemu mojej mamy.
Sprawdziłam puls. Żyła. Po prostu spała.
Nie wkurzyłam się. W ciszy posprzątałam salon, który jednocześnie był też naszą sypialnią. Zbliżała się szósta, więc powinnam zabrać się za szykowanie kolacji dla Samuela, lecz i tym razem nie było mi to dane, bo kobieta na kanapie zaczęła wymiotować. Przechyliłam jej głowę i pilnowałam, by się nie udusiła.
Dopiero wtedy poczułam złość.
Nie, nie na nią. Uzależnienie nie było jej wyborem, to choroba. Moja mama była chora.
Byłam wściekła na to, że do tego zmusiło ją życie.
I przysięgłam sobie, że nie skończę tak samo.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jayden
Jeszcze dwa kilometry. Dam radę. Jestem dobry. Wytrzymam, powtarzałem w myślach.
– Jayden! – dotarł do mnie głos Cataliny i już po chwili ona sama pojawiła mi się przed oczami. Posłała mi karcące spojrzenie, a następnie wyciągnęła zza pleców rękę, w której trzymała zbity wazon. – Twoja matka kupiła go na wakacjach we Włoszech. Wiesz, co zrobi, gdy to zobaczy?
– Poleci kupić nowy. – Nie przestawałem biec. Jeszcze trochę. – Mogę też zamówić identyczny na necie. Ześwirowałaby dopiero, gdyby się dowiedziała, że to zwykła chińska podróbka, a nie wazon pobłogosławiony przez włoskiego duchownego. Może się ucieszy, że się go pozbyłem?
Catalina zamknęła oczy i cicho policzyła do dziesięciu. Uśmiechnąłem się, czekając, aż się uspokoi. Wychowywała mnie od trzynastego roku życia i nadal nie przyzwyczaiła się do mojej głupoty. Była też nieco przewrażliwiona. No i bała się mojej matki. Nie miałem pojęcia czemu. Nieważne, co by zrobiła, nie zostałaby wyrzucona. Była dla nas jak rodzina. Nawet dla mojej mamy, choć ta tego nie pokazywała.
– Nie możesz urządzać turnieju tenisa w domu – powtórzyła. – Z tyłu masz kort i dokładnie do tej gry on służy.
– Było zimno.
– Ojej. Królewiczowi zamroziłyby się klejnoty, dlatego lepiej zdemolować z kolegami dom? – sarknęła. – Będziesz się tłumaczył. – Zagroziła palcem i wyszła, mamrocząc pod nosem hiszpańskie przekleństwa.
Uwielbiałem ją.
Został kilometr. Zamrugałem kilkakrotnie, bo przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne kropki. Przytrzymywałem się bieżni i nie przestawałem biec. Zostało niewiele, jednak z każdym kolejnym krokiem czułem coraz większe zawroty głowy.
Nie wierzę, znowu?
Sięgnąłem do guzika, by zatrzymać maszynę, i z niej zszedłem. Przyłożyłem rękę do klatki piersiowej, starając się unormować oddech. Ból był znośny, przeżyłem już gorsze.
Potrzebowałem kilku minut, żeby wrócić do siebie. Całe szczęście, że Catalina tego nie widziała. Byłbym już w drodze do szpitala.
Sięgnąłem po telefon i odczytałem wiadomość od Spencera. Napisał, żebym się nie spóźnił. Spojrzałem na godzinę. Powinienem tam być za dziesięć minut.
– Kurwa – zakląłem pod nosem i ruszyłem w stronę łazienki. W międzyczasie odpisałem przyjacielowi, że niedługo będę.
Mieliśmy tradycję, że co piątek idziemy na inną imprezę. W ten sposób zamierzaliśmy zwiedzić większość klubów w Nowym Jorku przed skończeniem szkoły. Moglibyśmy robić to i dziesięć lat, a i tak nie dalibyśmy rady być w każdym. Nowe lokale otwierały się każdego dnia.
Dziś szliśmy do Imprezowni. Co prawda to ostatnie miejsce, w którym chciałbym i powinienem być, ale rodzice się nie dowiedzą.
Pilnowałem, by nigdy nie powstało żadne obciążające mnie nagranie. Nie mogłem pozwolić, by tata miał przeze mnie problemy. Polityka to dziwny wytwór; dzieci władzy muszą być ułożone.
Oczywiście rodzice wiedzieli, że imprezowałem. Rzadko wtedy piłem alkohol, bo potrafiłem bawić się bez niego. Poza tym dbałem o formę.
Po prysznicu włożyłem w pośpiechu przygotowane wcześniej ubrania i wybiegłem z domu. Wsiadłem do auta, a następnie pojechałem do Imprezowni. Kreatywna nazwa, nie ma co.
Przed klubem nie zastałem tłumu, za co byłem wdzięczny. Wolałbym nie stać sam w kolejce do wejścia w tej dzielnicy. Pełno tu narkomanów szukających problemów, a nie o to chodziło w dzisiejszej nocy.
– No w końcu! – Spencer podszedł, by zbić ze mną piątkę. Miał na głowie niezniszczalną fioletową bandanę, a w ręce trzymał drinka. – Zaczęliśmy się martwić.
– Biegałem.
Przyjaciel zaprowadził mnie do miejsca, które miało przypominać loże. Co prawda było oddalone od innych stolików, ale żadnej tu prywatności. Zdecydowanie wolałem droższe kluby.
– Jay! – krzyknęła Lana, rzucając mi się na szyję. Znów zmieniła kolor włosów. Tym razem na jej głowie królował bordowy.
– Koniec z gościem od hot-dogów? – spytałem.
– To palant. Koniec z facetami – stwierdziła i usiadła obok Thomasa.
Lana „koniec z facetami” ogłasza średnio raz w miesiącu, więc nie nastawiałem się na to, że długo wytrzyma w tym postanowieniu. Była romantyczką.
Przywitałem się z Jessicą i Thomasem, wysłuchując jednocześnie żali Spencera. Narzekał, że nikt nie chciał się z nim bawić. Pokręciłem głową z rozbawieniem, by następnie zebrać zamówienia od przyjaciół. Lana i Thomas nie byli wybredni. Wystarczyła im wódka z sokiem.
Przedarłem się przez tłum roztańczonych osób, przepraszając pod nosem każdego, kogo przypadkowo trąciłem ramieniem. Nienawidziłem tłumów, a jednak zgadzałem się na chodzenie w zatłoczone miejsca. Starałem się wychodzić ze strefy komfortu tak często, jak to możliwe.
– Co dla ciebie? – Barmanka nawet na mnie nie spojrzała; była zajęta przygotowywaniem drinka dla gościa obok.
– Dwa razy wódkę z sokiem i wodę.
Podniosła wzrok, jakby zamówienie wody było czymś zabronionym. Miała oczy ciemne jak noc, co kontrastowało z jasnym odcieniem jej włosów. Spojrzała na moją koszulkę, nieco dłużej zatrzymując wzrok na logo znanej marki. Następnie przewróciła oczami i wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.
Czułem się… obrażony? Czy ona mnie właśnie obraziła? Co to miało znaczyć?
– Jakiś problem? – spytałem ze śmiechem.
– Mogę prosić o dowód?
Moją pierwszą reakcją był śmiech, ale gdy po kilku sekundach pojąłem, że mówiła serio, westchnąłem i sięgnąłem do portfela. Wyglądała na młodszą ode mnie. I niby od kiedy w takim klubie przejmowali się wiekiem? W drodze do baru widziałem pijane dzieciaki.
Wzięła ode mnie dokument. Oglądała go, jakby chciała się upewnić, że to nie była fałszywka. Byłem pewien, że robiła to celowo. Jeśli wszyscy pracownicy byli tu tak wredni, to nic dziwnego, że klub miał słabe opinie.
– Wystarczyło spytać, jak się nazywam. Podałbym ci numer – zażartowałem, gdy oddała mi dowód.
Dziewczyna zabrała się za moje zamówienie, nie reagując na to, co powiedziałem. Zachowywała się, jakby mnie tu nie było. Zerknąłem na plakietkę z jej imieniem. „Mia”. Piękne imię. W sam raz dla niej.
– Mamy wodę z kranu. – Ponownie na mnie spojrzała.
O co jej chodziło?
Och, zrozumiałem. Badała moją reakcję. Zobaczyła koszulkę i pomyślała, że byłem aroganckim snobem. Oceniła mnie. Co za płytkość.
– Uwielbiam wodę z kranu – odpowiedziałem z miłym uśmiechem.
Ją natomiast to nie bawiło. W ciszy podała kolejne szklanki, a po przyjęciu ode mnie pieniędzy odwróciła się i weszła na zaplecze. Zupełnie mnie zignorowała.
Wredota.
– Miłego wieczoru! – krzyknąłem za nią, lecz wątpiłem, by to słyszała. Było za głośno, a ona za daleko. – Marudo – dodałem pod nosem i wróciłem do przyjaciół.
***
Ojciec z pewnością uznałby, że marnowaliśmy czas na głupoty. I może miałby rację, ale kiedy mieliśmy się wyszaleć, jeśli nie w college’u? Przez całe liceum byłem pilnym uczniem, niech więc chociaż w tym prawie dorosłym życiu zakosztuję wolności.
Zawsze wychodziłem ostatni. Pilnowałem, by moi przyjaciele docierali do taksówek, które bezpiecznie odwoziły ich do domów.
Lubiłem też spacerować. Może nie powinienem robić tego w środku nocy, sam, na Bronxie, ale lubiłem także adrenalinę. Każdy zakapturzony człowiek mógł chcieć mnie okraść, pobić lub zabić. To swego rodzaju sprawdzian.
Gdy dotarło do mnie to, o czym pomyślałem, wycofałem się ze swojego stwierdzenia.
Dobra, to straszne. Chyba wolę wrócić do domu w jednym kawałku.
Obróciłem się na pięcie i zawróciłem do samochodu. Ponownie minąłem Imprezownię, jednak tym razem się zatrzymałem. Spojrzałem w małą uliczkę, w której zauważyłem dwie osoby. Jedna była zdecydowanie mężczyzną, drugiej nie byłem pewien.
Mama mówiła, że miałem talent do pakowania się w kłopoty. Udowodniłem, że znów się nie pomyliła.
– Wszystko w porządku?! – krzyknąłem, ściągając na siebie uwagę. Mężczyzna odsunął się, spoglądając na mnie z wyraźną niechęcią. Był łysy i mógłby być moim ojcem.
Odsłonił Mię, która również zmierzyła mnie nienawistnym spojrzeniem, ale chyba ujrzałem w jej wzroku także ulgę, co przyjąłem z wdzięcznością.
– Tylko rozmawiamy – odparł łysol. – Spieprzaj stąd, gówniarzu.
Spojrzałem na dziewczynę. Nie wyglądała na zadowoloną, więc moja duma nie pozwoliła mi odejść. Podszedłem bliżej, wkładając ręce do kieszeni spodni. W moim słowniku oznaczało to lekceważenie.
Ten mężczyzna śmierdział. Nie przesadzałem. Ciekawe, kiedy ostatni raz się kąpał? Chryste. Jak ta barmanka dała radę nie zemdleć od tego smrodu, stojąc tak blisko niego?
– Ciekawe – prychnąłem. – Znasz go, słońce?
Posłała mi tak wredne spojrzenie, że aż miałem ochotę zwrócić jej uwagę. Halo! Ratowałem jej tyłek! Czy nie powinna być miła?
– Policzę do trzech, dobra? – powiedziałem znudzonym tonem. – Radzę ci uciekać.
Łysol wyprostował się i założył ręce na piersi. Był ode mnie dwa razy większy.
– Raz – zacząłem. Dlaczego nie wygląda na przerażonego? Gdy byłem dzieciakiem i mama zaczynała liczyć, wymiękałem przy „raz”. Co mam zrobić? – Dwa. – Gość ani drgnął. Chryste, ale oberwę. – Trzy.
Zapadła cisza. Kątem oka widziałem zdziwienie na twarzy Mii, ale nie przestawałem patrzeć gościowi prosto w oczy. Wziąłem głęboki wdech, prosząc w duchu, by nie złamał mi szczęki, i zrobiłem to, co pierwsze wpadło mi do głowy.
Mianowicie… walnąłem go z pięści w nos. Nie spodziewał się tego, więc korzystając z jego zdziwienia, chwyciłem dziewczynę za rękę i pociągnąłem ją za sobą do samochodu.
Brawo, jestem odważny. Uratowałem damę z opałów. Obym tego nie żałował.
Mia nie była zbyt dobrym pomocnikiem. Opierała się, spowalniała nas, więc tylko odliczałem sekundy do katastrofy, jaką byłoby oberwanie od tego faceta.
Zatrzymałem się przy aucie i otworzyłem przed nią drzwi, ale ona tylko stała z tą swoją skrzywioną miną. Rozłożyłem bezradnie ręce. O co jej chodziło?
– Mam ci wysłać specjalne zaproszenie? – spytałem, wskazując na samochód. – Czy może wolisz, żeby twoje ciało wylądowało w worku?
– Boisz się?
– A ty nie? – Mój głos zabrzmiał piskliwie. Odchrząknąłem i spróbowałem nadać mu bardziej męskiego brzmienia: – A ty nie? Tamten gościu…
– Tamten „gościu” to właściciel mojego mieszkania – odpowiedziała, poprawiając włosy. – I nie, nie boję się w przeciwieństwie do ciebie. Zmoczyłeś się?
Jak mogła podchodzić do tego tak kpiąco? Zachowałem się tak, jak powinien każdy człowiek.
– Rozumiem, że nie mam co liczyć na podziękowania? – Oparłem się o maskę. – Wiesz, cywilizowani ludzie tak właśnie robią.
– Mam ci podziękować za to, że masz kompleks rycerzyka? Nie prosiłam o pomoc.
– Pomyślałem, że właśnie jej potrzebujesz…
– Myliłeś się – przerwała mi, zadzierając dumnie brodę. – Nie potrzebuję pomocy. Szczególnie od kogoś takiego. – Zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem.
Dobra, koniec tego dobrego. Za kogo ona się uważa?
– Jaki masz problem? – spytałem głośno. – Poważnie. Widzisz mnie pierwszy raz w życiu, a traktujesz, jakbym w dzieciństwie nadepnął ci na kota. Jesteś suką z natury czy jestem wyjątkowy?
– Powinieneś wracać do domu – powiedziała tylko. – To zbyt późna pora dla chłopców.
– Odwiozę cię – westchnąłem, ignorując jej głupie docinki. – Gdzie mieszkasz?
– W Queens.
– Dobrze, wsiadaj. Podrzucę cię.
– Myślisz, że wsiądę do samochodu z nieznajomym?
Racja. Nie pomyślałem o tym.
– Jeśli tak bardzo chcesz mnie odprowadzić, możemy pojechać metrem – zaproponowała chłodno.
Starałem się nie pokazać, że niezbyt spodobał mi się ten pomysł. Mieszkałem w Nowym Jorku od kilku lat i jechałem metrem raz w życiu. Towarzyszyłem ojcu na otwarciu jednej z linii. Byliśmy tam jedynie z ochroniarzami i zaproszonymi gośćmi.
Nie żebym się bał.
– A co mam zrobić z samochodem? – spytałem, szukając wymówki. – Nie mogę go tu zostawić.
– To raczej nie mój problem. – Wzruszyła ramionami.
Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Nie miałem za dużego wyboru. Mogłem pozwolić jej odejść i spędzić resztę życia na zastanawianiu się, czy wróciła cała do domu, lub mogłem pierdolić auto i za nią pobiec.
Boże.
– Zaczekaj! – krzyknąłem, po czym w pośpiechu zamknąłem samochód i dogoniłem dziewczynę.
Zauważyłem na jej ustach przebiegły uśmiech. Wyrównałem z nią krok.
– Dlaczego pracujesz tak daleko od domu? Opłaca ci się? – zagadałem.
– Lubię spotykać bogatych gości, którzy mnie odprowadzą. Liczę, że w ten sposób poznam męża.
Przewróciłem oczami. Była naprawdę trudna do rozmowy. Rozumiałem, że mnie nie znała, ale czy nie pokazałem wystarczająco, że nie zależało mi na jej krzywdzie? Tak trudno było uwierzyć, że istnieli porządni faceci?
– Studiujesz?
– Wyglądam jak ktoś, kto ma na to czas? – odparła szorstko. – Ty nie musisz odpowiadać. Na bank studiujesz filozofię. Idealne zajęcia dla kogoś takiego jak ty. Zastanawiasz się nad sensem życia w wypasionym apartamencie, podczas gdy za murami twojej dzielnicy dzieci muszą się prostytuować, żeby mieć pieniądze na chleb.
Zatrzymałem się gwałtownie. Z nią naprawdę było coś nie tak. Obwiniała mnie o głód na świecie? I to tylko dlatego, że nosiłem ubrania znanej marki? To tylko szmaty.
Och, a może wiedziała, kim był mój ojciec? Ludzie nie lubili władzy.
Po chwili również się zatrzymała i spojrzała na mnie przez ramię.
– Jesteś suką dla wszystkich, czy tylko dla mnie? – zapytałem już szczerze zirytowany.
Uśmiechnęła się sztucznie.
– Myślisz, że jesteś wyjątkowy? – odparła.
Naprawdę żałowałem, że postanowiłem ją odprowadzić. Nie dało się z nią normalnie porozmawiać.
– Idziesz czy wymiękasz, chłopczyku? To niedaleko.
Powinienem zacząć słuchać rozumu zamiast serca. Nigdy więcej nie będę nadstawiać karku dla nieznajomych. Nigdy więcej.
Dogoniłem ją i zacząłem gadkę, by jakoś umilić nam czas.
– Tak właściwie mam na imię Jayden… – urwałem, przypominając sobie, że przecież widziała mój dowód. – Ale przecież już o tym wiesz, więc…
– Mam to w dupie.
No tak. Była suką z natury. Świetnie, że trafiłem akurat na kogoś takiego. Za co los mnie tak karał? Chciałem pomóc. Chciałem zachować się honorowo, a w zamian zero wdzięczności. Nawet najmniejszej.
Zauważyłem, że zbliżamy się do stacji metra i… pojawiło się u mnie lekkie poczucie niepokoju. Była ciemna noc, a ja byłem na Bronxie. Odjebało mi.
– Głupio mi to mówić. – Podrapałem się nerwowo po karku. – Ale nie za bardzo wiem, jak się obsługuje metro.
Pożałowałem, że to powiedziałem już po sekundzie, w chwili, w której Mia spojrzała na mnie, jakbym był jakimś dziwakiem.
– Pomogę ci – westchnęła po dłuższej chwili i zaprowadziła mnie do automatu z biletami. Wyciągnęła rękę w moją stronę, więc automatycznie ją chwyciłem. Dziewczyna spojrzała z obrzydzeniem na nasze ręce i wyjaśniła chłodno: – Pieniądze. Daj mi pieniądze na bilet.
Faktycznie.
Pospiesznie ją puściłem i wyciągnąłem z kieszeni dziesięciodolarówkę. Mia zabrała ją ode mnie, jeszcze raz mierząc mnie zdegustowanym spojrzeniem.
Wyciągnęła rękę! Każdy by się pomylił!
– Nic trudnego – mruknęła i podała mi bilet. – Teraz wystarczy poczekać i wsiąść. Nasz kurs będzie za minutę, więc się pospiesz.
Ruszyła przed siebie, a ja udałem się za nią jak posłuszny piesek. Rozglądałem się wokół. Wszędzie ludzie. Ludzie, z którymi wolałbym nie wchodzić w konflikt.
Pociąg faktycznie podjechał niecałą minutę później.
– Idź przed siebie i nie patrz nikomu w oczy – szepnęła konspiracyjnie Mia. Brzmiała na przerażoną. – Patrz w podłogę i idź na sam koniec. – Popchnęła mnie. – Będę szła za tobą, więc się nie przewróć, bo cię nie złapię.
Żałowałem. Gdybym miał mniej szacunku do siebie, to bym stamtąd spieprzał już w tej chwili, ale nie chciałem wyjść na cykora. Wsiadłem do środka, czując za sobą zapach jej perfum.
Patrzyłem w podłogę tak, jak nakazała. Szedłem przed siebie i szedłem, ale mimo niepatrzenia wprost na ludzi, widziałem ich kątem oka. Zauważyłem, że i oni spoglądali na mnie z zaciekawieniem.
Zatrzymałem się na końcu pociągu, oddychając z ulgą. Odwróciłem się, żeby pokazać dziewczynie, jaki byłem odważny, ale nigdzie jej nie było.
Pociąg ruszył, a ona stała na peronie, pokazując mi środkowy palec.ROZDZIAŁ DRUGI
Mia
– Zostawiłaś go w jebanym metrze? – dopytywała Alicia, rzucając w moją stronę zapalniczkę.
Odpaliłam papierosa, przeciągając się na krześle. Co lepszego miałam zrobić? Udało mi się go spławić. To najważniejsze.
– Był natrętny – odpowiedziałam znudzona.
Alicia parsknęła pod nosem.
– Czyli po prostu miły?
– Nie. Naprawdę był natrętny – westchnęłam. – Uderzył Rogera, przez co musiałam wrócić pod Imprezownię, żeby go przeprosić. Nie było go, więc zadzwoniłam, ale powiedział tylko, że mam mu dać spokój. Wnioskuję, że raczej mogę pożegnać się z odroczeniem zapłaty.
– Wiesz, że bym ci pożyczyła…
– Przestań – przerwałam jej. Nie przyszłam, by się u niej zapożyczać. Sama żyła od wypłaty do wypłaty. Podobnie jak ja. – Wymyślę coś. Najwyżej poproszę Chase’a.
Choć wolałabym tego nie robić. Za każdym razem, gdy pożyczałam od niego pieniądze, wydawało mu się, że dzięki temu może mnie mieć na wyłączność. Dlatego pożyczka u niego to ostateczność.
– Powinnyśmy zacząć sprzedawać swoje skarpetki – oznajmiła moja przyjaciółka. – Pamiętasz, jak dobrze szło Vanessie?
– Pamiętam, że przeprowadziła się, bo nawiedzał ją jakiś psychol – przypomniałam. – Wolę nie kusić losu.
Vanessa to nasza była sąsiadka. Prowadziła dość… specyficzny, aczkolwiek dobrze prosperujący biznes. Do dnia, w którym zaczął nachodzić ją niejaki Greg, który był jej stałym klientem. Sprawa zakończyła się zakazem zbliżania, a Vanessa uciekła na Florydę.
– Każdy ma swoje upodobania… Ci ludzie też zasługują na bycie zrozumianym – stwierdziła Alicia, wrzucając niedopałek do słoika z wodą. – Chętnie dam im trochę zrozumienia.
Parsknęłam, wiedząc doskonale, że Alicia Lamar tego nie zrobi, choć zdecydowanie byłaby do tego zdolna. Rozległ się dźwięk mojego budzika, więc zerwałam się jak poparzona.
– Dobra, to zacznij sprzedaż, a ja będę od ciebie pożyczać na mieszkanie. – Zgasiłam papierosa i ruszyłam w stronę wyjścia.
– Wybacz, ale zarobię tyle siana, że zamieszkam na Manhattanie. Tam mnie szukaj! – krzyknęła za mną.
Wyszłam z jej mieszkania i zbiegłam po schodach, uśmiechając się pod nosem. Pod szkołę Samuela przybyłam kilka minut przed końcem jego lekcji. Wysłanie go do tej szkoły było słuszną decyzją. Co prawda dotarcie tu zajmowało czterdzieści minut metrem i dwadzieścia minut pieszo, ale dzięki temu mój brat miał zapewnioną lepszą opiekę. To szkoła przygotowana dla uczniów takich jak on. Wyjątkowych. Samuel był wyjątkowy.
Zmrużył oczy, ale gdy mnie rozpoznał, uśmiechnął się szeroko i przybiegł, żeby się do mnie przytulić.
– Jak było w szkole? – spytałam, zarzucając sobie jego plecak na ramię.
– Byłem na basenie – odpowiedział.
– Amelia była dla ciebie miła?
– Tak. Dała mi cukierka. Cukierka z czekoladą.
– Cieszę się.
Podałam mu słuchawki i włączyłam piosenki Disneya, którego był wielkim fanem. Samuel nie lubił tłumów i hałasu, więc jazda metrem stanowiła dla niego wyzwanie. Muzyka pozwalała mu się zrelaksować. Dzięki niej nie zwracał uwagi na otoczenie. Nie widział spojrzeń, jakimi obdarzali go inni ludzie. Nie słyszał szeptów, gdy zaczynał śpiewać. Bo choć Zespół Downa był ludziom znanym pojęciem, to i tak nie mogli powstrzymać się od oceniania. Nie chcieli zrozumieć Samuela. Przez myśl im nie przeszło, że nie śpiewał, żeby zrobić im na złość. Nie krzyczał, żeby ich zdenerwować i uprzykrzyć powrót z pracy. Nie pomyśleli, że radził sobie z emocjami w sposób, który jemu wydawał się odpowiedni. Ludziom brakowało zrozumienia i empatii, choć wszyscy głośno o nich skandowali.
– Lody! – wykrzyknął Samuel, gdy wyszliśmy z metra. Chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę budki na naszej ulicy.
Ostatnie pięćdziesiąt dolarów niemal parzyło mnie przez spodnie.
– A może zrobimy lody sami? – zaproponowałam. – Pamiętasz? Te z jabłkami.
Samuel zatrzymał się, próbując przypomnieć sobie, o czym mówiłam. Niemal od razu ścierpnął mi język na wspomnienie tych lodów. Jogurt naturalny, cukier i kawałki jabłek to nie najlepsze połączenie.
– Albo nie. Chodźmy, wybierzesz sobie smak – oznajmiłam.
I tak nie stać mnie na zapłacenie czynszu. Niekupienie mu loda niczego by tu nie zmieniło.
– Czerwony, proszę. – Wskazał palcem.
– Truskawka, tak? – upewnił się miło Nelson, na co dyskretnie przytaknęłam.
– Truskawka, truskawka, truskawka – powtarzał po cichu Samuel.
Gdy weszliśmy do domu, natknęłam się na mamę. Nie było jej rano, więc zdziwiło mnie, że tak wcześnie wróciła. Na dodatek była trzeźwa.
– Mama! – Przytulił się do niej mój brat.
Kobieta pocałowała go w czoło i zaczęła wypytywać o szkołę. Ja za to poszłam do kuchni, żeby przygotować obiad. Musiałam coś wymyślić. Na pewno mieliśmy makaron. Nie było więc najgorzej.
Otworzyłam lodówkę i prawie zatrzymało mi się serce, gdy ujrzałam, że była pełna.
– Zrobiłam małe zakupy. Na tyle mi starczyło. – Rozległ się za mną głos zadowolonej z siebie mamy.
– Skąd miałaś pieniądze? – spytałam zdezorientowana.
– Zarobiłam, Mimi – odpowiedziała tonem, jakby to było oczywiste.
Moja mama była prostytutką. Kobietą do towarzystwa, jak wolała się nazywać. Według niej brzmiało to bardziej elegancko, choć to, jak ją traktowali, nie miało zbyt wiele wspólnego z szacunkiem i kulturą. Wielokrotnie prosiłam, żeby to rzuciła, ale za każdym razem stanowczo się temu sprzeciwiała, tłumacząc, że nigdzie indziej nie zarobi tylu pieniędzy. Nie byłam w stanie tego zrozumieć, bo przecież i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, a dodatkowo mama przez tę robotę brała narkotyki, którymi odurzali ją klienci. Nieraz wracała do domu pobita. Nie potrafiłam podać żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałaby dawać się tak poniżać. Z czasem więc przestałam próbować ją zrozumieć. Zaakceptowałam rzeczywistość i starałam się nie myśleć o tym, co robiła, gdy nie było jej w domu.
– Idziesz dziś do pracy? – spytała.
– Na siódmą.
– W takim razie połóż się i prześpij. Ja w tym czasie zrobię naleśniki. – Popchnęła mnie delikatnie w stronę salonu.
Nie zamierzałam się, rzecz jasna, o to kłócić. Położyłam się na kanapie i próbowałam zrelaksować. Nie chciałam zasnąć ze względu na fakt, że nie ufałam własnej mamie. Nie wiedziałam, co głupiego mogłoby jej wpaść do głowy. Była prawną opiekunką Samuela, ale to ja od kilku lat się nim zajmowałam. Podpisywałam za nią dokumenty, zawoziłam go do szkoły i z niej odbierałam, ogarniałam dofinansowania i specjalistów. To ja za niego odpowiadałam. Może nie na papierze, ale przynajmniej moralnie.
Brat przykrył mnie kocem, na co się uśmiechnęłam i ścisnęłam jego dłoń. To nasz zwyczaj. Spaliśmy, trzymając się za ręce. Pomagało mi to mieć większą kontrolę. Dzięki temu mogłam się obudzić, gdyby mnie puścił.
– Idź spać, Mimi – powiedział, siadając przy kanapie.
Samuel był wyjątkowy. Był powodem, dla którego wstawałam z łóżka.
Pozwoliłam sobie zamknąć oczy, podczas gdy z radia roznosiły się dźwięki There Is a Light That Never Goes Out. Ulubiona piosenka mojej mamy, dlatego nie zdziwiło mnie, że ją podgłośniła. Minimalnie się uśmiechnęłam.
Byłam względnie szczęśliwa, choć lubiłam wyobrażać sobie, że nasze życie wygląda inaczej. Przenosiłam się do świata, gdzie nie musiałam martwić się o rachunki i pieniądze, a Samuel miał najlepszych nauczycieli i dodatkowe zajęcia. Przenosiłam się do tego idealnego wszechświata, by po chwili wrócić do szarej rzeczywistości, w której wszystko spoczywało na mojej głowie.
I mimo to naprawdę nie byłam nieszczęśliwa. Doceniałam te wszystkie dobre chwile z bratem i mamą, bo wierzyłam, że finalnie wszystko się ułoży. Najważniejsze, że z Samuelem wszystko było w porządku.
Miałam plan, który powoli realizowałam. Zbierałam pieniądze, by móc pójść na studia i znaleźć lepiej płatną pracę. Wtedy przeprowadzilibyśmy się do innego mieszkania, gdzie Samuel miałby swój własny pokój.
Z tą myślą zasnęłam, a gdy się obudziłam, czekał na mnie talerz naleśników z czekoladą i bananami.
– Smacznego. – Mama usiadła obok syna i skupiła na mnie spojrzenie. Widziałam, że coś ją męczyło i zbierała się, by mi o tym powiedzieć.
– Dobre – pochwaliłam ją.
– Cieszę się. – Posłała mi wdzięczny uśmiech. – Wiesz… tak sobie pomyślałam… lepiej by było, gdybym to ja została dziś z Samuelem.
Pokręciłam tylko głową, nawet nie dopuszczając do siebie tej opcji.
– Przysięgam, że nic się nie stanie – nalegała, a ja znów tylko kręciłam głową, jedząc do końca obiad.
Gdy szłam do pracy, prowadziłam brata do Charlotte, naszej sąsiadki, którą Samuel lubił. W ramach podziękowania czasem robiłam jej zakupy lub przynosiłam świeże piwonie. Bardzo mi pomagała, zajmując się nim.
– Mimi…
– Rozmawiałyśmy już o tym wiele razy. Nie może z tobą zostawać – odparłam stanowczo i poszłam do kuchni, by umyć talerz i trochę ochłonąć.
Znowu się zdenerwowałam, przypominając sobie, co zdarzyło się cztery lata temu. Miałam siedemnaście lat i po szkole pracowałam w sklepie. Do domu wracałam dość późno, a z Samuelem zostawała wtedy Charlotte, ale zdarzało się również, że opiekowała się nim mama. Aż pewnego dnia się naćpała i prawie podpaliła mieszkanie. Całe szczęście, że Alicia wpadła, żeby zostawić u nas lokówkę, i udało jej się ugasić ogień. Ucierpiał garnek, jedna z szafek i moje zaufanie do mamy. Spała wtedy wraz z moim bratem; byli niczego nieświadomi. Od tego czasu nie mogła z nim zostawać. Dla jego bezpieczeństwa.
– Samuel, spakuj się. Idziemy do pani Charlotte! – zawołałam, zerkając na zegarek.
Chciałam przed pracą skoczyć jeszcze do Chase’a, bo wypisywał od rana, żebym wpadła. Planowałam zapytać o pożyczkę.
– Gotowy. – Brat stał już przy drzwiach.
– Wrócę koło jedenastej – poinformowałam mamę na wypadek, gdyby faktycznie zamierzała zostać w domu.
– Do zobaczenia. – Uśmiechnęła się, choć wiedziałam, że to wymuszona reakcja. W jej oczach odznaczał się smutek spowodowany moją decyzją.
Też mnie to bolało. Bolało mnie, że musiałam chronić brata przed naszą mamą. Wolałabym nie być do tego zmuszona, ale stało się i nasza codzienność musiała wyglądać w ten sposób. Przynajmniej do czasu, aż nie będę miała pewności, że przestała brać.
Odstawiłam Samuela piętro wyżej i ruszyłam w drogę do domu Chase’a. Mieszkał piętnaście minut pieszo ode mnie. Alicia odmówiła pójścia, ale dowiedziałam się, że na miejscu byli Ivy i Felix, przez co poczułam się pewniej. Przebywanie sam na sam z Chase’em nie należało do moich ulubionych zajęć.
Weszłam do jego domu, nie fatygując się pukaniem. Przez głośną muzykę i tak by tego nie usłyszeli. Od razu poczułam woń papierosów, trawki i czegoś metalicznego. Na podłodze walały się puste butelki po piwie, a na stole torebki i waga.
– Mimi! – krzyknął uradowany Chase, podnosząc się z fotela, by przytulić mnie na powitanie. Muzyka automatycznie przycichła. Zamknął mnie w mocnym uścisku. Za każdym razem miałam wrażenie, że nie chce mnie wypuścić. – Napijesz się czegoś?
– Idę do pracy – westchnęłam, siadając obok Ivy. – Co tam? – Zgarnęłam ze stolika papierosa i go odpaliłam.
Felix spojrzał znacząco na Chase’a, a ten tylko przejechał rękami po krótko przystrzyżonych włosach.
– Szkoda gadać – przyznał po dłuższej chwili. – Podobno pojawił się ktoś nowy.
– Nowy? – powtórzyłam.
Chase był lokalnym dilerem. Wszyscy wiedzieli, że handlował i nikt się w to nie wtrącał. Miał znajomego w policji, który informował go, gdy ktoś na niego doniósł. W ten sposób działał jego biznes. Nowy dostawca stanowił więc dla niego ogromny problem. Ludzie mieli wybór.
– Dowiem się, który był na tyle głupi, i każę mu spierdalać – zapewnił, choć wiedziałam, że się tym stresował.
Uznałam, że proszenie go teraz o pożyczkę to nie najlepszy pomysł. Musiałam wymyślić inny sposób. Mogłabym być milsza dla pijanych klientów. Być może podziękowaliby mi dobrymi napiwkami.
– Nie martw się, Mimi. Mam plan, który ogarnie mi nowych klientów – rzucił Chase, z góry uznając, że moje sposępnienie wynikało z troski o niego.
– Nie martwię. Wiem, że zawsze sobie poradzisz.
– Jak my wszyscy – dopowiedziała Ivy, oplatając mnie ramieniem.
To prawda. Niestraszny był nam głód, brud czy nawet śmierć. Widzieliśmy już chyba wszystko, od strzelanin po przedawkowanie.
– Wpadacie dziś? – spytałam z nadzieją.
W tygodniu był mniejszy ruch niż w weekend, ale to nie znaczyło, że żaden. Obecność przyjaciół sprawiała, że czas leciał mi zdecydowanie szybciej.
– Nie dziś – odparł Felix. – Mam spotkanie z jednym gościem. Wyjątkowo nadziany. Liczymy na współpracę.
Spojrzałam na Ivy, jednak również odmówiła.
– Innym razem, mała – mruknął Chase, wypuszczając dym z ust.
– Żałujcie. – Rozłożyłam ręce. – Dziś zniżka na shoty.
Nawet to na nich nie podziałało, dlatego szybko się pożegnałam i ruszyłam w stronę Imprezowni. Gówniana nazwa dla gównianego baru, w którym pracowałam. Po kilkunastu minutach spaceru byłam już przy tylnych drzwiach. Zmierzając do prowizorycznej szatni, przeszłam obok gabinetu Petera, mojego szefa. Drzwi były zamknięte, co zdarzało się jedynie wtedy, gdy nie było go na miejscu. Poczułam na języku cierpki smak porażki.
Potrzebowałam pieniędzy. Natychmiast.ROZDZIAŁ TRZECI
Jayden
Pani Johnson miała swój świat, do którego nikogo nie wpuszczała. Była słabym wykładowcą, ale przynajmniej na jej zajęciach mój mózg mógł spowolnić, odpocząć.
– Jakby lampy nagle spadły, to ja bym nie oberwała, ale ty już tak – szepnęła do mnie Lana.
Zerknąłem na sufit. Ryzyko spadnięcia lampy na głowę jest niskie, ale nigdy zerowe. Przechyliłem się więc nieco w stronę przyjaciółki.
– Tamara ciągle tu patrzy – mruknąłem.
– Nie dziwię się. Jestem piękna – odpowiedziała Lana, na co parsknęliśmy śmiechem. – Skoro się na siebie patrzycie, to może do niej zagadaj, co? Na co czekasz?
Nie wiedziałem. Z Tamarą chodziliśmy razem na kilka przedmiotów. Już pierwszego dnia zwróciła moją uwagę, jednak mijały kolejne semestry, a nasza znajomość opierała się na mówieniu sobie: „Cześć” i gapieniu się na siebie.
Chciałem ją poznać, jednak jakoś nigdy nie zdobyłem się na odwagę, by z nią porozmawiać. Zawsze miałem inną wymówkę, aż w końcu uznałem, że coś mi w niej nie grało. Miała w spojrzeniu coś, co wprawiało mnie w dyskomfort. Nie mówiłem o tym Lanie, żeby nie wyjść na idiotę.
– Chyba mi się znudziła – skłamałem, wyciągając telefon.
Ja:
Daj znać, czy żyjesz
Thomas:
Tak jest, szefie
– Nie podoba mi się, że poszedł tam sam. Słyszałam, że to dziwni ludzie… Zresztą widzieliśmy ostatnio na własne oczy. Szukają zaczepki i kłopotów – prychnęła przyjaciółka, nie kryjąc się z tym, że patrzyła mi w komórkę.
Skrzywiłem się, przypominając sobie ostatni weekend w Imprezowni. Brudno, głośno i niebezpiecznie. A na dodatek moja chęć pomocy przyniosła mi samotną podróż metrem. Całe szczęście, że wysiadłem na kolejnej stacji i zamówiłem taksówkę, żeby dostać się do swojego auta. Długo nie zapomnę tej nocy. Widziałem masturbującego się mężczyznę i zrozumiałem, dlaczego rodzice przestrzegali mnie przed nocnymi podróżami tym środkiem transportu.
Nigdy więcej.
– Umówili się w miejscu publicznym. Nic mu nie będzie – mruknąłem, nawiązując do Thomasa.
Lubił palić trawkę, a jego dostawca poszedł siedzieć, więc szukał czegoś nowego. Nie pochwalałem tego, ale kumpel przysięgał, że palił okazjonalnie. Sam tego nie robiłem, częściowo ze względu na zdrowie, a częściowo ze względu na strach przed konsekwencjami. Byłem synem gubernatora i projektantki mody. Nie mogłem pozwolić sobie na takie kontrowersje.
Thomas widział to inaczej. Szukał adrenaliny.
– Spotykamy się w weekend? – spytałem. – Czas na Vixę. Ma całkiem dobre opinie.
– Mam urodziny ciotki. Zapomniałeś?
– Och, faktycznie. Spencer pewnie zostanie z Jessicą, czyli ja zostaję z Thomasem. Nie martw się, nie pójdziemy bez ciebie.
– No ja myślę, Jay – prychnęła. – Bylibyście martwi.
Nie wątpiłem w to.
Lana pogrążyła się w wykreślankach, raz po raz rzucając mi słowa i pytając, czy istnieją. Odliczałem minuty do końca zajęć, a gdy ten w końcu nadszedł, wyszedłem z sali jako jedna z pierwszych osób.
Miałem do zrobienia trening, ponieważ przygotowywałem się do zawodów. Trener widział we mnie ogromny potencjał, a ja dawałem z siebie wszystko, by być coraz lepszym. Byłem w drużynie lekkoatletycznej i naprawdę to lubiłem. Mogłem się wyłączyć i po prostu biec.
Przywitałem się z kilkoma osobami obecnymi już na siłowni. Od razu sięgnąłem po skakankę i zacząłem ćwiczenia. Nie przepadałem akurat za tymi siłowymi. Były nudne i jedynie muzyka je ratowała. Na szczęście siłownię miałem jedynie dwa razy w tygodniu. Czasem też ją odpuszczałem. Dziś nie mogłem, bo trener postanowił wpaść. Ćwiczyłem pod jego czujnym okiem i wysłuchiwałem uwag. Czekałem na jego poprawki. Dzięki temu czułem, że byłem coraz lepszy. Robiłem postępy.
Po treningu wsiadłem do auta i wróciłem do domu.
– Cześć, mamo. – Pocałowałem ją w policzek, patrząc na to, co gotowała. Spaghetti z klopsikami. Jej ulubione danie. To mogło oznaczać tylko jedno. Dogadała kolejny pokaz mody. – Świętujemy? – spytałem, podchodząc do szafy z winami. – Białe?
– Świętujemy. – Przytaknęła wesoło. – Sean Ankar przyjął zaproszenie na Magię Nocy! Rozumiesz? Pieprzony Sean Ankar!
Zaśmiałem się i wyciągnąłem korkociąg. Sean Ankar to idol i wzór dla Jasmine Walker. Od kiedy pamiętam, marzyła o tym, by pojawił się na jej pokazie, lecz dopiero po piętnastu latach w branży odważyła się go zaprosić.
– Mówiłem, że na pewno się zgodzi. Obstawiam, że jest twoim fanem.
– Przestań bluźnić – skarciła mnie, ale spłonęła rumieńcem w reakcji na ten komplement. – Nakryj do stołu. Dla trzech osób.
– Trzech? – zdziwiłem się. – Tata jest w domu?
– Och, nie. Przyjedzie jutro. Zjemy z Cataliną – wyjaśniła.
Jak na zawołanie w kuchni pojawiła się wspomniana kobieta. Uśmiechnąłem się, starając się ukryć rozczarowanie, i nakryłem do stołu.
– Wszędzie robaki! Zjadają wszystkie warzywa! – pożaliła się, opadając na krzesło. – Spray nie działa. Potrzebny inny.
– Nie wiem, co to za ślimaki, że nadal się ich nie pozbyliśmy. W sklepie mówili, że to najmocniejszy środek – westchnęła moja mama, ściągając garnek z kuchenki. – Porozmawiam z ogrodnikiem.
– Naciągacz! Mówię ci – oznajmiła konspiracyjnie Catalina. – Spytam siostry o sposoby. Ona ze wszystkim sobie poradzi.
Ostatnim razem, gdy Catalina umyła fugi preparatem z przepisu siostry, w łazience nie dało się przebywać. Przez tydzień ją wietrzyliśmy. Nawiązałem kontakt wzrokowy z mamą i wiedziałem, że pomyśleliśmy o tym samym.
– Jasne, później się tym zajmiemy – odchrząknęła. – Usiądźcie do stołu.
Zająłem miejsce naprzeciwko matki i Cataliny. Spojrzałem na zegar, a następnie na puste krzesło taty. Był gubernatorem od dziewięciu lat, przez co widywałem go z dwa lub trzy razy w tygodniu. Ciągle wyjeżdżał lub siedział w Albany, stolicy stanu Nowy Jork, a mama za nic w świecie nie chciała się tam przeprowadzić. Tak więc żyliśmy. Na odległość.
– Przepraszam. – Sięgnąłem do kieszeni po telefon i szybko odczytałem SMS-a.
Thomas:
Wracam do domu. Zajebisty typ. Wpadnę później
– Jayden… Komórka – zaczęła mama.
– Tak, wiem. Komórka pozostaje poza jadalnią – dokończyłem, po czym wstałem i odłożyłem ją na szafkę. – Przepraszam, zapomniałem.
– Rozmawiałam z Veronicą. Chcą, żebyś udzielił wywiadu w telewizji. Poopowiadałbyś o przygotowaniach do mistrzostw – wspomniała.
– Byłoby miło, gdybym dowiedział się tego od niej – mruknąłem. Mama przyjaźniła się z dziekanką uczelni. Często korzystałem z tego przywileju, by uniknąć kłopotów, ale częściej to wyklinałem. O wszystkim, co mnie dotyczyło, najpierw dowiadywała się moja mama. Traktowali mnie jak dziecko.
– To świeża sprawa. Ledwo mi o tym napomknęła przez telefon – wytłumaczyła się.
– Poza tym wiesz, że nie lubię wywiadów – przypomniałem.
Nie było mi potrzebne dodatkowe rozproszenie.
Mama wymieniła z Cataliną porozumiewawcze spojrzenie Znały się od lat i potrafiły porozumiewać bez słów.
– W dzisiejszych czasach wizerunek jest bardzo ważny. Może warto spróbować? – wtrąciła nieśmiało, nadal niepewna, czy może wyrażać swoje zdanie, choć pracowała dla nas od lat i często prosiliśmy ją o radę.
– Nie ma opcji…
– Oczywiście, skarbie – przerwała mi od razu mama. – Będzie tak, jak chcesz. Nic na siłę.
Uśmiechnąłem się wdzięcznie. Rodzice nigdy mnie do niczego nie zmuszali, co niestety zdarzało się u moich przyjaciół lub znajomych i w mniejszym albo większym stopniu wpływało na ich relacje.
– Pyszne. – Wstałem od stołu, zostawiając kobiety pogrążone w rozmowie. Zgarnąłem telefon i zamknąłem się w pokoju. Nie miałem nic szczególnego do roboty.
Ja:
O której będziesz?
Thomas:
Aż tak mocno tęsknisz?
Ja:
Niemal umieram z tęsknoty
Thomas:
Wykąpię się i przyjadę, misiu
Ja:
Czekam
Miałem ochotę wyrwać się z domu. Porobić cokolwiek.
Ja:
Nie fatyguj się. Ja przyjadę
Thomas:
W takim razie pozwolę sobie na dłuższy prysznic
Jak się pospieszysz, to może zdążysz do mnie dołączyć :*
Parsknąłem pod nosem. Poinformowałem mamę o wyjściu i zamówiłem taksówkę. Droga do kumpla zajęła mi niecałe dwadzieścia minut, a gdy w końcu stanąłem pod jego drzwiami, zaczął padać deszcz. Aż pożałowałem, że jednak wyszedłem z domu.
– Cześć, Jayden. – Pani Anderson uśmiechnęła się miło, wpuszczając mnie do środka. – Zjesz coś?
– Nie, dziękuję. Jestem po obiedzie.
– Oczywiście. Tommy jest u siebie. – Machnęła ręką w kierunku pokoju syna i zniknęła w salonie.
Zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem ,,Otwarte’’, wszedłem do środka. Thomas siedział na parapecie i palił papierosa.
– Mógłbyś przestać pukać? Gdybyś wpadał bez zapowiedzi, to w końcu zobaczyłbyś mnie nago.
– O niczym innym nie marzę – odparłem z ironią. – Gadaj. Jak było? Przyjaciel zgasił fajkę i wrzucił ją do popielniczki.
– Spoko ziomek. Zaprosił mnie do siebie w weekend. Wydaje się uczciwy.
– To diler – powiedziałem cicho. – Chyba nie zamierzasz się z nim zaprzyjaźniać? Wiesz, co by się stało, gdyby wiedział, kim jesteś? Wiesz, co by się stało, gdybyście wpadli razem?
– Wiem, spokojnie, nerwusie. Nie będziemy się przyjaźnić. Mówił, że mogę kogoś ze sobą zabrać. Idziesz?
Prychnąłem.
– Słyszysz, co mówisz? Jeśli chcesz ryzykować, spoko, ale ja odpadam.
Gdyby ktoś zobaczył mnie z dilerem… byłbym skończony. Tata miałby problemy. Thomas nie patrzył na to w ten sposób, choć jego ojciec był prokuratorem generalnym stanu Nowy Jork. Stawiał na szali jego karierę.
– Nic się nie stanie, wyluzuj. Tylko wpadnę na chwilę, obczaję, co to za ludzie i czy warto od nich kupować. – Próbował mnie przekonać.
– Najlepiej byłoby wcale nie kupować – westchnąłem, siadając na fotelu. – Co ci to daje?
Wzruszył ramionami i przeczesał ciemne włosy. Thomasa poznałem na pierwszym roku i już wtedy palił. Nigdy nie mówił po co. Sam tego nie robiłem. Być może dlatego, że zależało mi na zdrowiu i unikałem używek, a może dlatego, że wiedziałem, że to zwyczajnie idiotyczne?
– Przyszedłeś marudzić czy możemy zagrać? – zaproponował. – Z wyjścia raczej nici. – Zerknął w kierunku okna, za którym deszcz zdążył rozpadać się na dobre.
Wziąłem od niego pada.
– Jak tam będziesz, to uważaj i niczego od niego nie bierz. Udostępnisz mi lokalizację. – Czułem się jak jego rodzic, gdy to mówiłem. Thomas bywał nieodpowiedzialny.
– Dobrze, tatusiu. – Zaśmiał się. – A teraz szykuj się na porządny wpierdol – zapowiedział, włączając FIFĘ.