Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Brama Zdrajców - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brama Zdrajców - ebook

Tylko 24 godziny, by nie dopuścić do przestępstwa stulecia.

Rozpoczyna się wyścig z czasem...

Tower of London – doskonale strzeżona londyńska twierdza... Jest stałym miejscem przechowywania najcenniejszych kosztowności na świecie. Raz w roku, gdy królowa uczestniczy w uroczystej inauguracji sesji Parlamentu, Metropolitalna Służba Policyjna przeprowadza utrzymywaną w ścisłej tajemnicy operację polegającą na przewiezieniu klejnotów koronnych przez Londyn. Za akcję odpowiadają starszy nadinspektor William Warwick oraz jego pierwszy zastępca, Ross Hogan. Miles Faulkner – przestępca, który osiągnął mistrzostwo w swoim fachu – postanowił dokonać najbardziej brawurowej kradzieży w historii. Szanse na powodzenie ma duże, tym bardziej że po przeciwnej stronie ktoś mu sprzyja. Chyba że William i Ross jeszcze raz zdołają pokrzyżować mu plany…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-909-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

CZWAR­TEK 22 PAŹ­DZIER­NIKA 1996

Komen­dant Hawksby otwo­rzył dolną szu­fladę biurka i wyjął z niej dwie kostki do gry, które tam prze­cho­wy­wał, mimo że nie był hazar­dzi­stą.

Nad­in­spek­tor Wil­liam War­wick i inspek­tor Ross Hogan wciąż stali, gdy Jastrząb – niczym kru­pier w kasy­nie w Las Vegas – ener­gicz­nie potrzą­snął prawą ręką i rzu­cił kostki na blat.

– Piątka i dwójka – ogło­sił Wil­liam.

Jastrząb uniósł brwi i cze­kał na inter­pre­ta­cję zna­cze­nia tych cyfr.

– Piątka, sir, ozna­cza, że spod pałacu poje­dziemy dłuż­szą trasą przez Vic­to­ria Embank­ment.

– A dwójka, inspek­to­rze? – komen­dant zwró­cił się do Rossa.

– Hasło „Brama Zdraj­ców”.

Jastrząb ski­nął głową i spoj­rzał na zega­rek.

– Lepiej już ruszaj­cie – pona­glił. – Nie mogę pozwo­lić, żeby lord szam­be­lan na was cze­kał. – Zgar­nął kostki i scho­wał je z powro­tem do dol­nej szu­flady biurka, gdzie pozo­staną do następ­nego roku.

Gdy pod­ko­mendni pospiesz­nie opu­ścili jego gabi­net, pod­niósł słu­chawkę i wybrał numer, któ­rego nie było w żad­nej książce tele­fo­nicz­nej. Osoba, do któ­rej dzwo­nił, zgło­siła się po pierw­szym sygnale.

– Pięć i dwa – powie­dział komen­dant.

– Pięć i dwa – powtó­rzył roz­mówca po dru­giej stro­nie linii i się roz­łą­czył.

Wil­liam i Ross szyb­kim kro­kiem poko­nali kory­tarz, minęli windę i po dwu­bie­go­wych scho­dach zbie­gli na par­ter. Nie zatrzy­mu­jąc się, dotarli do wyj­ścia z budynku i wtedy zoba­czyli kon­sta­bla Danny’ego Ivesa sie­dzą­cego za kie­row­nicą ciem­no­sza­rego land rovera. Nie takim samo­cho­dem jeź­dzili zazwy­czaj, ale ten naj­bar­dziej paso­wał do oko­licz­no­ści.

– Dzień dobry, sir – przy­wi­tał ich kie­rowca, gdy Wil­liam usiadł na tyl­nej kana­pie.

– Dzień dobry, Danny – odpo­wie­dział Ross, który rów­nież zajął miej­sce z tyłu.

Nad­in­spek­tor War­wick i kon­stabl Ives wstą­pili do służby poli­cyj­nej dzie­sięć lat temu jako nowi­cju­sze i wiecz­nemu kon­stablowi sporo czasu zajęło przy­zwy­cza­je­nie się do tytu­ło­wa­nia sze­fem wie­lo­let­niego kolegi, któ­rego przed­tem – tak jak wszy­scy – nazy­wał Chó­rzy­stą. Jesz­cze dłu­żej trwało, nim uznał go za swo­jego zwierzch­nika.

Danny uru­cho­mił sil­nik i wyru­szył w drogę samo­cho­dem, z któ­rym nie był obyty. Nie trzeba mu było pod­po­wia­dać, dokąd jadą. W końcu nie codzien­nie odwie­dzali pałac Buc­kin­gham.

Zazwy­czaj nie prze­kra­czał dozwo­lo­nej pręd­ko­ści, ponie­waż nie chcieli ścią­gać na sie­bie uwagi, cho­ciaż w dro­dze powrot­nej do pałacu zda­rzało się im w jed­nej z naj­bar­dziej ruchli­wych sto­lic świata prze­kra­czać sto kilo­me­trów na godzinę.

Danny zatrzy­mał się przy Whi­te­hall i spoj­rzał na postać naj­słyn­niej­szego admi­rała w histo­rii floty bry­tyj­skiej na kolum­nie. Po zmia­nie świa­teł na zie­lone skrę­cił w lewo, prze­je­chał pod Łukiem Admi­ra­li­cji i powoli zdą­żał The Mall, mając już doce­lowe miej­sce w zasięgu wzroku.

Na placu przy impo­nu­ją­cym mar­mu­ro­wym pomniku kró­lo­wej Wik­to­rii pojazdy roz­jeż­dżały się w prawo lub w lewo, oni nato­miast poje­chali na wprost. Przed bramą wjaz­dową do pałacu Danny się zatrzy­mał. Pod­szedł do nich irlandzki war­tow­nik, a wtedy opu­ściła się z tyłu boczna szyba land rovera. Spraw­dził legi­ty­ma­cję służ­bową nad­in­spek­tora War­wicka i odzna­czył jego nazwi­sko na liście gości, po czym odsu­nął się na bok, umoż­li­wia­jąc sze­fowi służby ochrony rodziny kró­lew­skiej wjazd na teren pałacu. Danny dostrzegł sza­rego opan­ce­rzo­nego jagu­ara w głębi dzie­dzińca i zapar­ko­wał obok niego. Nic się tu nie zmie­nia, pomy­ślał, widząc Phila Har­risa, szo­fera lorda szam­be­lana, sto­ją­cego na bacz­ność przy tyl­nych drzwiach auta w ocze­ki­wa­niu na szefa.

Danny wysiadł z land rovera i pod­szedł do kolegi.

– Cześć, Phil.

– Cześć, Danny – odpo­wie­dział Har­ris.

Obaj się zaprzy­jaź­nili, mimo że widy­wali się tylko dwa razy w roku. Wielcy urzęd­nicy pań­stwowi na kró­lew­skim dwo­rze co pewien czas się zmie­niali, a Har­ris trwał na swoim sta­no­wi­sku od jede­na­stu lat i słu­żył już trze­ciemu lor­dowi szam­be­la­nowi. Danny miał na kon­cie podobny staż w poli­cji.

– Wiesz, którą trasą poje­dziemy? – zapy­tał dla pew­no­ści kon­stabl.

– Numer pięć – odpo­wie­dział Phil.

– Hasło znasz?

– Numer dwa. Komen­dant Hawksby prze­ka­zał te infor­ma­cje sze­fowi przed waszym wyjaz­dem z Yardu.

– Widzę jego lor­dow­ską mość – szep­nął Danny, gdy główny zarządca domu kró­lew­skiego prze­mie­rzał dzie­dzi­niec kro­kiem wete­rana.

Har­ris otwo­rzył tylne drzwi jagu­ara, a kon­stabl wró­cił do land rovera. Lord szam­be­lan, uprzejmy męż­czy­zna, który ni­gdy się nie wywyż­szał, poma­chał ręką do Wil­liama, nim wsiadł do samo­chodu.

Oba pojazdy wyje­chały na The Mall nie­ozna­ko­waną boczną bramą i skie­ro­wały się na Tra­fal­gar Squ­are. Bez eskorty, bez sygna­łów ostrze­gaw­czych, bez nie­bie­skich pul­su­ją­cych świa­teł, by nie wzbu­dzać zain­te­re­so­wa­nia cie­kaw­skich, jed­nak w dro­dze powrot­nej z Tower trudno będzie go unik­nąć.

Danny podą­żał za jagu­arem w pew­nej odle­gło­ści, ale za nic nie wpu­ściłby żad­nego pojazdu w dzie­lącą ich prze­strzeń.

Wil­liam wyjął tele­fon z pod­ło­kiet­nika i wybrał numer, pod który dzwo­nił tylko dwa razy w roku.

– Dowódca straży w Tower – usły­szał głos w słu­chawce.

– Powin­ni­śmy być u was mniej wię­cej za kwa­drans – poin­for­mo­wał.

– Wszystko przy­go­to­wane, czeka do waszej dys­po­zy­cji – zamel­do­wał dowódca straży.

– Nie spo­dzie­wam się żad­nych utrud­nień – wyra­ził prze­ko­na­nie Wil­liam i scho­wał apa­rat. Zadzwo­niłby ponow­nie w nagłej sytu­acji, ale taka w ciągu ostat­nich pię­ciu lat nie zaist­niała.

– Jak tam dzie­ciaki? – zapy­tał Ross, wyry­wa­jąc go zamy­śle­nia.

– Szybko rosną, o wiele za szybko – odrzekł Wil­liam, gdy wje­chali na Vic­to­ria Embank­ment. – Arte­mi­sia jest naj­lep­sza w kla­sie i beczy za każ­dym razem, gdy spad­nie na dru­gie miej­sce.

– Zupeł­nie jak jej matka – zauwa­żył Ross. – A Peter?

– Wła­śnie został prze­wod­ni­czą­cym klasy i liczy, że w przy­szłym roku sta­nie na czele samo­rządu szkol­nego.

– Naj­wy­raź­niej nie bra­kuje mu two­ich ambi­cji – stwier­dził Ross z uśmie­chem. – A moja naj­droż­sza Jojo?

– Twoja córka zako­chała się w księ­ciu Har­rym i już napi­sała list do pałacu Buc­kin­gham z zapro­sze­niem na her­batę.

– Wiem. – Ross wes­tchnął. – Nawet popro­siła mnie o dorę­cze­nie.

Drę­czyło go poczu­cie winy, że córka wciąż mieszka z Beth i Wil­lia­mem. War­wic­ko­wie po śmierci jego żony uznali, że jako samotny ojciec nie zdoła pogo­dzić tak wyma­ga­ją­cej pracy z opieką nad Jojo. Oka­zali się wspa­nia­łymi rodzi­cami zastęp­czymi, a on ni­gdy otwar­cie się nie przy­znał, że bar­dzo tęskni za córką.

– Czas pomy­śleć o obo­wiąz­kach – przy­po­mniał Wil­liam.

Ross wyrwany z zadumy sta­rał się sku­pić na cze­ka­ją­cym ich zada­niu. Przy Somer­set House Danny musiał prze­je­chać skrzy­żo­wa­nie na czer­wo­nym świe­tle, żeby się nie roz­dzie­lić z jagu­arem lorda szam­be­lana. Nic bar­dziej nie ucie­szy­łoby Phila Har­risa od poka­za­nia kon­sta­blowi, że potrafi go prze­chy­trzyć.

Nie skrę­cili w lewo w kie­runku cen­trum mia­sta – gdzie obszaru o powierzchni ponad dwóch kilo­me­trów kwa­dra­to­wych pil­no­wały inne służby nie­świa­dome ich obec­no­ści – ale prze­je­chali tune­lem i zatrzy­mali się dopiero na następ­nych świa­tłach, na Upper Tha­mes Street, skąd zoba­czyli Tower w całej oka­za­ło­ści.

Jaguar prze­je­chał przez skrzy­żo­wa­nie. Danny podą­żył za nim St Katha­rine’s Way w dół do Tamizy, po czym skrę­cił ostro w prawo i zatrzy­mał się przed Bramą Wschod­nią twier­dzy. Szla­ban pod­niósł się auto­ma­tycz­nie.

Dyżurny straż­nik wyło­nił się z budki war­tow­ni­czej i pod­szedł do samo­chodu lorda szam­be­lana. Przy­wi­tał się z kie­rowcą i popro­sił o hasło.

– Brama Zdraj­ców – podał je Har­ris.

Straż­nik odwró­cił się i ski­nął głową. Oba skrzy­dła cięż­kiej drew­nia­nej bramy, która zagra­dzała im drogę, powoli się otwo­rzyły.

Ostatni etap trasy poko­nali bez prze­szkód, ponie­waż Tower na cały dzień zamknięto dla zwie­dza­ją­cych. Towa­rzy­szyło im zale­d­wie dwu­na­stu straż­ni­ków i osiem kru­ków. Danny około stu metrów jechał wzdłuż Tamizy, potem skrę­cił w prawo na wschodni most zwo­dzony, pier­wot­nie zbu­do­wany dla koni. Następ­nie oba samo­chody prze­je­chały pod łukiem Kró­lo­wej Elż­biety, skie­ro­wały się na strome zbo­cze i dalej do skarbca kró­lew­skiego. Przed wej­ściem do budynku straż­nik stał na bacz­ność obok sir Harry’ego Stan­leya, gene­rała kawa­lera koman­dora Kró­lew­skiego Orderu Wik­to­riań­skiego, oraz naczel­nika twier­dzy i opie­kuna kró­lew­skich klej­no­tów.

Phil Har­ris zatrzy­mał samo­chód, wysiadł i otwo­rzył drzwi swemu sze­fowi. Lord szam­be­lan i naczel­nik, któ­rzy rów­nież spo­ty­kali się tylko dwa razy w roku, wymie­nili uścisk dłoni. Po powi­ta­niu i krót­kiej poga­wędce sir Stan­ley popro­wa­dził gościa ścieżką w stronę skarbca.

– Cześć, Wal­te­rze. – Har­ris uśmiech­nął się przy­jaź­nie, żeby zaraz potem doku­czyć dowódcy yeome­nów. – I co, kolejny marny rok dla Gun­ner­sów?

– Nawet mi o tym nie przy­po­mi­naj – odrzekł Wal­ter i wszedł za swoim sze­fem do środka, ener­gicz­nie zamy­ka­jąc za sobą drzwi.

Wil­liam wysiadł z land rovera i cze­kał. Czę­sto się zasta­na­wiał, co się dzieje za tymi drzwiami strze­żo­nymi przez zastęp yeome­nów – dwu­na­stu straż­ni­ków zwa­nych par­ty­zan­tami – zawsze w peł­nej goto­wo­ści na nie­spo­dzie­waną sytu­ację, która nie wystą­piła od 1671 roku.

Drzwi do skarbca zostały zamknięte na klucz, Har­ris zaś wró­cił do samo­chodu i wyko­nał ruty­nowy manewr. Zato­czył nie­wiel­kie pół­kole i usta­wił go przo­dem do bramy. Danny zro­bił to samo i zatrzy­mał się za nim. Obaj dla pew­no­ści spraw­dzili goto­wość do szyb­kiego odjazdu, gdy nadej­dzie pora wyru­sze­nia w drogę powrotną do pałacu. Zaraz potem dołą­czyło do nich pię­ciu człon­ków spe­cjal­nej grupy eskor­tu­ją­cej. W zasa­dzie towa­rzy­szą oni tylko człon­kom rodziny kró­lew­skiej, pre­mie­rowi i gło­wom państw, ale bry­tyj­ska korona pań­stwowa i miecz pań­stwowy, jako sym­bole wła­dzy panu­ją­cego monar­chy, wyma­gają takiej samej ochrony. Dwa samo­chody oraz moto­cy­kle eskorty cze­kały na wyzna­czo­nych pozy­cjach. Wtedy Har­ris wysiadł z pierw­szego samo­chodu w kolum­nie, otwo­rzył bagaż­nik i sta­nął przy nim. Tym­cza­sem Wil­liam ani na chwilę nie spusz­czał wzroku z budynku, cze­kał, aż otwo­rzą się drzwi skarbca i wyj­dzie z niego gene­rał Stan­ley z naj­cen­niej­szymi skar­bami w kró­le­stwie.

Do środka weszli trzej męż­czyźni, a kilka minut póź­niej w drzwiach poja­wiło się ich pię­ciu. Każdy z dwóch straż­ni­ków skarbca niósł czarny skó­rzany fute­rał ze zło­tym mono­gra­mem EIIR na wieku. W jed­nym z nich, kształ­tem przy­po­mi­na­ją­cym altów­kowy, znaj­do­wał się miecz pań­stwowy, w dru­gim bry­tyj­ska korona pań­stwowa, którą w 1953 roku pod­czas cere­mo­nii koro­na­cyj­nej arcy­bi­skup Can­ter­bury wło­żył na głowę kró­lo­wej Elż­bie­cie II. Naza­jutrz przed połu­dniem, o 11.30, Jej Kró­lew­ska Mość wystąpi w niej na uro­czy­stej sesji inau­gu­ra­cyj­nej nowego par­la­mentu, pod­czas któ­rej wygłosi mowę tro­nową w Izbie Lor­dów.

Jako ostatni skar­biec opu­ścił lord szam­be­lan. Spraw­dził, czy oba fute­rały zostały bez­pieczne umiesz­czone w bagaż­niku jagu­ara, i zajął swoje miej­sce na tyl­nej kana­pie. Ski­nął głową na znak, że czas roz­po­cząć drugi etap ope­ra­cji.

Dowódca yeome­nów sta­nął na bacz­ność i zasa­lu­to­wał, gdy kolumna pod eskortą wyru­szyła w drogę. Obaj z naczel­ni­kiem twier­dzy opu­ścili swoje sta­no­wi­ska, dopiero gdy znik­nęła im z oczu.

Tak­sówka zmie­rza­jąca do hotelu Savoy jechała nie­wła­ściwą stroną jezdni. Miles Faulk­ner dopiero po pew­nym cza­sie się zorien­to­wał, że znaj­dują się na ulicy, jedy­nej w Lon­dy­nie – po któ­rej można się poru­szać prawą stroną bez obawy o man­dat.

Minęło pra­wie pięć lat, odkąd wyje­chał z Lon­dynu. Przed­tem był tu gło­śną i kon­tro­wer­syjną posta­cią, sam sie­bie bowiem uwa­żał za świa­to­wego biz­nes­mena, nato­miast służby poli­cyjne miały go za kom­bi­na­tora zna­nego z kon­flik­tów z pra­wem, który z woli Jej Kró­lew­skiej Mości tra­fił do wię­zie­nia za oszu­stwo. Po czte­rech latach wyszedł na wol­ność, opu­ścił Anglię, kupił w Nowym Jorku luk­su­sowy apar­ta­ment i zamiesz­kał tam prze­ko­nany, że znaj­duje się na tyle daleko od wścib­skich oczu star­szego nad­in­spek­tora Wil­liama War­wicka, że może powró­cić do swo­ich szem­ra­nych impor­towo-eks­por­to­wych inte­re­sów, z któ­rych czer­pał kro­ciowe zyski, bez wpisu do ewi­den­cji pod­mio­tów gospo­dar­czych i z pomi­nię­ciem obo­wiązku podat­ko­wego. Nie­wiele czasu minęło, gdy zatę­sk­nił za domem i zapra­gnął wró­cić na Wyspy. Bez roz­głosu – taką w każ­dym razie miał nadzieję. Prze­li­czył się jed­nak, albo­wiem nie­jaki James Bucha­nan, agent FBI, bacz­nie go obser­wo­wał, na wypa­dek gdyby kie­dyś przy­szło mu zło­żyć raport z poczy­nań Faulk­nera War­wic­kowi, któ­rego nie tylko podzi­wiał, ale też miał wobec niego – w swoim mnie­ma­niu – dług wdzięcz­no­ści za wszyst­kie dobre rady. Poznali się na waka­cjach, w cza­sie gdy James jesz­cze stu­dio­wał. Teraz pra­co­wał w Waszyng­to­nie i w dal­szym ciągu z podzi­wem obser­wo­wał, jak jego men­tor wspina się po szcze­blach kariery zawo­do­wej, zasta­na­wia­jąc się cza­sem, czy nad­in­spek­tor jesz­cze go pamięta.

Miles wysiadł z tak­sówki, przy­sta­nął na chod­niku i dopiero po chwili wszedł do hotelu. Przez lata wygna­nia, na które sam się ska­zał, nie było dnia, żeby nie myślał o lun­chu w Savoyu. Nie zapo­mniał też wię­zien­nej diety skła­da­ją­cej się z zim­nej, grud­ko­wa­tej owsianki, przy­pa­lo­nej grzanki i jajka na twardo. Wię­zienny kucharz nie miał poję­cia o ulu­bio­nych przy­sma­kach Milesa: ani o wło­skiej kapu­ście, ani o dese­rze z brzo­skwi­niami i sosem mali­no­wym, które ser­wo­wano w Savoyu.

Por­tier mu się ukło­nił i otwo­rzył drzwi. Miles wszedł do środka i skie­ro­wał się pro­sto do sali z gril­lem.

– Dzień dobry, panie Faulk­ner – przy­wi­tał go główny kel­ner, jakby ich stały gość wcale nie wyjeż­dżał. – Ten sam sto­lik co zawsze?

Miles ski­nął głową. Mario popro­wa­dził go przez zatło­czoną salę do stołu w zacisz­nej wnęce, gdzie można było swo­bod­nie roz­ma­wiać z dala od nie­po­wo­ła­nych uszu. Usiadł na swoim zwy­kłym miej­scu i rozej­rzał się po sali restau­ra­cyj­nej, która się nie zmie­niła od jego ostat­niej kola­cji. Wśród licz­nych gości roz­po­znał kilka powszech­nie zna­nych osób. Redak­tora naczel­nego „Daily Mail” jedzą­cego lunch w towa­rzy­stwie członka Rady Mini­strów, któ­rego nazwi­ska nie potra­fił sobie przy­po­mnieć, aktora w sąsied­niej wnęce, któ­rego ni­gdy nie zapo­mni, ponie­waż w wię­zie­niu obej­rzał wszyst­kie odcinki serialu „Poirot” z jego udzia­łem, nie­które nawet kil­ka­krot­nie, żeby wypeł­nić cią­gnące się w nie­skoń­czo­ność godziny.

Prze­niósł się myślami do swego gościa, który zawsze się spóź­niał, choć trudno się temu dzi­wić, skoro pobiera hono­ra­rium godzi­nowe. Zawsze zama­wiał stek z polę­dwicy i butelkę wina rocz­ni­ko­wego znaj­du­ją­cego się na samym dole karty.

Przez lata przy­mu­so­wej emi­gra­cji Milesa pan Booth Wat­son był jedyną osobą w kraju, z którą Faulk­ner utrzy­my­wał kon­takt. Raz w tygo­dniu kon­sul­to­wał się ze swoim praw­ni­kiem, prze­ka­zy­wał mu infor­ma­cje o licz­nych trans­ak­cjach albo zle­cał zło­że­nie oferty kupna obrazu lub rzeźby, które chciał dodać do swo­jej kolek­cji. Sędzia i ława przy­się­głych mogli go posy­łać za kratki, ale gdy za nimi prze­by­wał, war­tość jego nie­ru­cho­mo­ści i akcji wciąż rosła.

Po ape­la­cji w Sądzie Naj­wyż­szym, uzna­nej dzięki Boothowi Wat­so­nowi, pię­cio­letni wyrok wię­zie­nia skró­cono Faulk­ne­rowi o rok. Po paru tygo­dniach został prze­nie­siony do otwar­tego zakładu kar­nego w Ford, w któ­rym – w porów­na­niu z Worm­wood Scrubs – czuł się jak na obo­zie let­nim.

Wkrótce przy­znano mu tam jed­no­oso­bowy pokój – w otwar­tym wię­zie­niu nie ma cel – a mie­siąc póź­niej zwol­niono z obo­wiąz­ków sprzą­ta­cza i prze­nie­siono na sta­no­wi­sko wię­zien­nego biblio­te­ka­rza. Kosz­to­wało go to trzy­sta fun­tów. Za sto prze­ko­nał poprzed­nika do zmiany zaję­cia i za kolejne dwie­ście zjed­nał sobie straż­nika wię­zien­nego odpo­wie­dzial­nego za przy­dział pracy. Zapła­ciłby mu nawet trzy tysiące, ale tam­ten zło­żył zbyt niską ofertę otwar­cia. Obie trans­ak­cje zostały opła­cone gotówką, któ­rej posia­da­nie jest w wię­zie­niu nie­do­zwo­lone, choć wciąż sta­nowi jedyną akcep­to­waną formę roz­li­czeń.

Biblio­tekę odwie­dzali tylko nie­liczni więź­nio­wie i pra­wie wszy­scy, któ­rzy do niej zaglą­dali, uda­wali się pro­sto do działu kry­mi­na­li­styki w poszu­ki­wa­niu mocno sfa­ty­go­wa­nej książki w mięk­kiej opra­wie. Na tomach epo­pei _Wojna i pokój_, odsia­du­ją­cych na półce wyrok doży­wo­cia, przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat gro­ma­dził się kurz.

Miles poży­tecz­nie wyko­rzy­sty­wał nie­koń­czące się sześć­dzie­się­cio­mi­nu­towe godziny. Zaczy­nał dzień od lek­tury „Finan­cial Timesa”, który przy­no­sił mu straż­nik wię­zienny wraz z poranną kawą. Po lun­chu w sto­łówce wra­cał do biblio­teki i odda­wał się lek­tu­rze. W wię­zie­niu prze­czy­tał wszystko, od Daphne du Mau­rier po Tho­masa Hardy’ego, a po wyj­ściu na wol­ność mógłby z powo­dze­niem skoń­czyć filo­lo­gię angiel­ską na Uni­wer­sy­te­cie Oks­fordz­kim, na który trzy­dzie­ści lat wcze­śniej go nie przy­jęto.

Od czasu do czasu przy­cho­dził do niego naczel­nik na poga­wędkę, pod­czas któ­rej wymie­niali poglądy przy kawie i kru­chych cia­stecz­kach – to zna­czy Miles przy kawie, a naczel­nik przy cia­stecz­kach. Szybko stało się jasne, że Faulk­ner jest lepiej od niego poin­for­mo­wany o tym, co się dzieje w wię­zie­niu, tak więc w prze­rwach na kawę wymie­niał wia­do­mo­ści z pierw­szej ręki na kolejne opa­ko­wa­nia cia­stek.

Przez te kilka lat przy­mu­so­wego pobytu w Nowym Jorku ani na chwilę nie opusz­czała go myśl o bez­piecz­nym powro­cie do Lon­dynu i zemście naj­pierw na War­wicku, potem na Hoga­nie, a na końcu na komen­dan­cie.2

Wil­liam i Ross z tyl­nej kanapy land rovera w napię­ciu obser­wo­wali przez boczne szyby prze­my­ka­jące im przed oczami zna­jome miej­skie obiekty. Obaj zda­wali sobie sprawę, że tylko w dro­dze powrot­nej do pałacu może się wyda­rzyć coś, czego nie prze­wi­dziano w pla­nie ope­ra­cji, choć prze­jazd trwa nie­spełna pięt­na­ście minut. Gdyby się tak stało, zosta­liby zapa­mię­tani jako ci, któ­rzy okryli się nie­sławą w ciągu tego kwa­dransa. W dwor­skim tem­pie prze­to­czyli się przez środ­kowy most zwo­dzony w asy­ście pię­ciu moto­cy­kli­stów spe­cjal­nej grupy eskor­tu­ją­cej Met, ale gdy za Bramą Wschod­nią znów wje­chali na St Katha­rine’s Way, nie musieli zwa­żać na ogra­ni­cze­nia pręd­ko­ści. Na każ­dym skrzy­żo­wa­niu z czer­wo­nym świa­tłem na tra­sie ich prze­jazdu ruchem ulicz­nym kie­ro­wali dwaj funk­cjo­na­riu­sze z eskorty, zapew­nia­jąc kolum­nie płynny prze­jazd. Wil­liam przez przed­nią szybę podzi­wiał dosko­nałą syn­chro­ni­za­cję wyszko­lo­nych kole­gów. Jeden moto­cy­kli­sta jadący z przodu mknął do naj­bliż­szego skrzy­żo­wa­nia, gdzie gwizd­kiem sygna­li­zo­wał zakaz ruchu, drugi z tej pary mijał go i jechał do następ­nego skrzy­żo­wa­nia, gdzie robił to samo. W tym cza­sie dwaj moto­cy­kli­ści podą­ża­jący za kolumną prze­miesz­czali się do przodu, przed samo­chód lorda szam­be­lana. Gdy pierw­sza para z eskorty wyko­nała swoje zada­nie, obaj moto­cy­kli­ści zaj­mo­wali pozy­cje za land rove­rem, tym­cza­sem jadący z przodu przy­spie­szali i zdą­żali w taki sam spo­sób do następ­nego i kolej­nego skrzy­żo­wa­nia. Sto­su­jąc model szta­fe­towy, grupa eskor­tu­jąca umoż­li­wiała kolum­nie utrzy­ma­nie pręd­ko­ści na pozio­mie sześć­dzie­się­ciu pię­ciu kilo­me­trów na godzinę, gdy tym­cza­sem w pozo­sta­łej czę­ści Lon­dynu śred­nia pręd­kość w ruchu ulicz­nym wyno­siła około trzy­na­stu, a przy odro­bi­nie szczę­ścia nie­spełna pięt­na­stu.

Wil­liam i Ross roz­glą­dali się we wszyst­kie strony, gdy samo­chody jechały przez most Black­friars, a potem wzdłuż nabrzeża z pręd­ko­ścią chwi­lami nawet ponad stu kilo­me­trów na godzinę. Minęli od tyłu hotel Savoy w bez­tro­skiej nie­świa­do­mo­ści, że Miles Faulk­ner i radca kró­lew­ski Booth Wat­son spo­tkali się w hote­lo­wej restau­ra­cji i w sali z gril­lem wła­śnie wybie­rają potrawy na lunch, a w kar­cie dań nie prze­wi­dziano pospo­li­tej zapie­kanki.

Miles odło­żył kartę, gdy zauwa­żył swo­jego praw­nika kaczym cho­dem zbli­ża­ją­cego się do niego. Wyda­wało się, że pogłę­biły mu się zmarszczki na czole i że zde­cy­do­wa­nie wol­niej się poru­sza. Booth Wat­son miał na sobie dobrze skro­jony dwu­rzę­dowy gar­ni­tur, któ­rym pró­bo­wał zatu­szo­wać obfite kształty, bla­do­nie­bie­ską koszulę i pognie­ciony kra­wat Mid­dle Tem­ple – zrze­sze­nia zawo­do­wego bry­tyj­skich adwo­ka­tów. Jak zwy­kle niósł teczkę Glad­stone, która była chyba na trwałe przy­mo­co­wana do jego dłoni.

– Miło znowu cię widzieć, Mile­sie – powie­dział. Pochy­lił się i uści­snął dłoń zło­to­daj­nemu klien­towi, po czym ciężko opadł na krze­sło naprze­ciwko niego. Teczkę Glad­stone posta­wił na pod­ło­dze obok sie­bie.

W ocze­ki­wa­niu na kel­nera wymie­nili kilka gład­kich zdań, któ­rych banal­nej tre­ści żaden nie trak­to­wał poważ­nie. Miles nie­spiesz­nie prze­glą­dał opra­wione w skórę bogate menu, wciąż nie­zde­cy­do­wany, od czego zacząć. Booth Wat­son nato­miast bez namy­słu wybrał oba dania i wino, które uwa­żał za ich odpo­wied­nie dopeł­nie­nie, nim Faulk­ner zdą­żył dojść do końca dru­giej strony.

– Popro­szę stek z polę­dwicy, krwi­sty – zamó­wił praw­nik i oddał kartę kel­ne­rowi.

– A dla pana? – zwró­cił się kel­ner do Milesa.

– Wędzony łosoś. – Kolejne danie, któ­rego próżno się spo­dzie­wać w wię­zien­nej sto­łówce w Woorm­wood Scrubs. – Opo­wiedz mi, co robili Hawksby, War­wick i Hogan pod­czas mojej nie­obec­no­ści – popro­sił Wat­sona, gdy kel­ner się odda­lił.

– Komen­dant Hawksby wciąż dowo­dzi wydzia­łem ochrony człon­ków rodziny kró­lew­skiej. Nad­in­spek­tor War­wick jest jego zastępcą.

– A Hogan? – zapy­tał Faulk­ner lek­ce­wa­żą­cym tonem, któ­rego nie sta­rał się ukryć.

– Inspek­tor Hogan nie jest już agen­tem ochrony oso­bi­stej księż­nej Diany, ponie­waż zwierzch­nicy uznali, że tro­chę za bar­dzo się do sie­bie zbli­żyli, i został prze­nie­siony z powro­tem do Yardu.

– Czym wobec tego oni wszy­scy się zaj­mują?

– Na przy­kład dzi­siaj wiozą lorda szam­be­lana z pałacu Buc­kin­gham do Tower po klej­noty koronne potrzebne na jutrzej­szą uro­czy­stą sesję inau­gu­ra­cyjną nowego par­la­mentu – odrzekł Wat­son. – War­wick i Hogan wcho­dzą w skład ekipy zabez­pie­cza­ją­cej i jutro będą nad­zo­ro­wać prze­wóz klej­no­tów z powro­tem do Tower. Obo­wią­zek ten wypeł­niają raz w roku.

– Naj­wy­raź­niej jesteś bar­dzo dobrze poin­for­mo­wany – zauwa­żył Miles. – Domy­ślam się, że Lamont w dal­szym ciągu dla cie­bie pra­cuje.

– Eme­ry­to­wany nad­in­spek­tor jest człon­kiem mojego zespołu i mogę cię zapew­nić, że podob­nie jak ty żywi do War­wicka i Hogana wąt­pliwą sym­pa­tię, więc będzie mnie na­dal infor­mo­wał o ich poczy­na­niach.

– Możesz mu powie­dzieć, żeby zdwoił wysiłki, bo w ich spra­wie nic się nie zmie­niło. Upo­ko­rze­nie jed­nego i dru­giego jest dla mnie bez­względ­nie naj­waż­niej­sze, a dodat­kową satys­fak­cję spra­wi­łoby mi pogrą­że­nie Hawksby’ego.

– Nie sądzisz, Mile­sie, że teraz, kiedy wró­ci­łeś do Lon­dynu, roz­sąd­niej byłoby zosta­wić te pora­chunki za sobą i nie dawać powo­dów do roz­głosu?

– O tym nie ma mowy. O niczym innym nie myśla­łem, odkąd War­wick zabrał głos w sądzie. Już nie pamię­tasz, że to on przy­czy­nił się do mojej odsiadki? O nie! Nie spo­cznę, dopóki mu nie odpłacę pięk­nym za nadobne. Będzie miał oka­zję prze­ko­nać się na wła­snej skó­rze, jak to jest być pozba­wio­nym wol­no­ści. Nie obcho­dzi mnie, jakim kosz­tem. On i ci, któ­rzy byli za to odpo­wie­dzialni, muszą dostać za swoje.

– Ale pomy­śla­łem…

– W takim razie możesz pomy­śleć jesz­cze raz, BW, bo ja nie mogę się docze­kać dnia, w któ­rym lord szam­be­lan odpro­wa­dzi ich obu do Tower i tam zostawi.

Booth Wat­son wpa­try­wał się w kopertę z wypłatą i kolejny raz zasta­na­wiał, czy może jesz­cze spró­bo­wać odwieść swego klienta od jego zamia­rów. Po chwili przy­po­mniał sobie wyraz jego twa­rzy w por­cie i zro­zu­miał, że Faulk­ner dopnie swego. Żaden argu­ment Bootha Wat­sona niczego nie zmieni. Zre­zy­gno­wał i z przy­jem­no­ścią sączył wyjąt­kowo szla­chetne bor­de­aux, jakim od pew­nego czasu nie miał oka­zji się delek­to­wać.

– Są jesz­cze jakieś pro­blemy, które powi­nie­nem wziąć pod uwagę? – zapy­tał Miles, gdy poja­wił się kel­ner z daniami głów­nymi.

Zawsze nie­za­wodny wspól­nik w podej­rza­nych inte­re­sach pochy­lił się, wyjął z teczki egzem­plarz „New York Timesa” z poprzed­niego dnia, podał go Mile­sowi i cze­kał na wybuch wul­kanu.

– Daruj sobie te gierki i od razu powiedz, czego mam tu szu­kać.

– Strona czter­dzie­sta trze­cia – pod­po­wie­dział Wat­son zajęty ste­kiem.

Miles prze­rzu­cał strony i zatrzy­mał się dopiero na czter­dzie­stej trze­ciej. Przy­glą­dał się przez jakiś czas.

– Ani tro­chę nie jestem mądrzej­szy.

– W dziale nie­ru­cho­mo­ści znaj­dziesz ogło­sze­nie o sprze­daży luk­su­so­wego miesz­ka­nia na Wschod­niej Sześć­dzie­sią­tej Pierw­szej Ulicy.

– Dosko­nale wiem, że mój apar­ta­ment na Man­hat­ta­nie został wysta­wiony na sprze­daż – wyja­śnił Miles. – Pew­nie nie sły­sza­łeś, że nie­dawno kupi­łem więk­szy na naj­wyż­szym pię­trze w tym samym budynku, ten na dzie­wią­tym nie jest mi już potrzebny. Jeśli nie zamie­rzasz go kupić, to prze­stań mar­no­wać mój czas. – Odrzu­cił gazetę na bok i wyci­snął połowę cytryny na wędzo­nego łoso­sia.

– Radzę ci dokład­niej przyj­rzeć się ogło­sze­niu – odrzekł Booth Wat­son prze­ko­nany, że abso­lut­nie nie mar­nuje czasu swo­jego klienta.

Faulk­ner nie­chęt­nie się­gnął po dzien­nik i z uwagą prze­czy­tał opis luk­su­so­wego apar­ta­mentu na Man­hat­ta­nie z pię­cioma sypial­niami i wido­kiem na Cen­tral Park. Cena ofer­towa wyno­siła sie­dem milio­nów dola­rów. Długo przy­glą­dał się foto­gra­fii, aż końcu lawa wytry­snęła z wul­kanu.

– Kto, do cho­lery, na to pozwo­lił? – krzyk­nął na tyle gło­śno, że jeden z gości przy sąsied­nim sto­liku się obej­rzał.

– Nie jestem twoim agen­tem nie­ru­cho­mo­ści – powie­dział spo­koj­nie Wat­son – tylko skrom­nym doradcą, który robi wszystko, co w jego mocy, żeby chro­nić ci tyłek.

– Zrób coś, żeby natych­miast usu­nęli to zdję­cie – pole­cił Miles rów­nie gło­śno.

– Już to zro­bi­łem. – Wat­son uśmiech­nął się z zado­wo­le­niem. – Zgło­si­łem rów­nież zastrze­że­nie, żeby w przy­szło­ści to zdję­cie nie poja­wiało się w żad­nych mate­ria­łach sprze­da­żo­wych.

Miles wciąż nie odry­wał wzroku od foto­gra­fii obrazu Rubensa _Zdję­cie z krzyża_, który wisi na ścia­nie w jego salo­nie, a teraz mogą się nim zachwy­cać miliony czy­tel­ni­ków codzien­nej gazety.

– Z pew­no­ścią nie muszę ci przy­po­mi­nać, Mile­sie, że świat sztuki żyje w błęd­nym prze­ko­na­niu, że to arcy­dzieło obec­nie zdobi ścianę muzeum Fit­zmo­lean, a nie two­jego nowo­jor­skiego miesz­ka­nia – zauwa­żył Booth Wat­son.

– Gdyby ktoś pytał – mruk­nął Miles, pochy­la­jąc się nad sto­łem – daj jasno do zro­zu­mie­nia, że mój jest kopią.

– Ale gdyby poten­cjalny kupiec przy­pad­kiem natknął się na to ogło­sze­nie i posta­no­wił spraw­dzić… – zaczął Wat­son, po czym zawie­sił głos, ponie­waż poja­wił się kel­ner z winem i dopeł­niał mu kie­li­szek. Pocze­kał, aż przej­dzie do innego sto­lika. – Chyba nie zapo­mnia­łeś, że ory­gi­nał poda­ro­wa­łeś muzeum w zamian za łagod­niej­szy wyrok, więc gdyby się o tym dowie­działa pro­ku­ra­tura koronna…

– W żad­nym razie nie wolno do tego dopu­ścić – burk­nął ze zło­ścią Miles, który nawet nie tknął wina.

– Szko­puł w tym – cią­gnął Wat­son – że dyrek­tor Fit­zmo­lean nie­dawno poin­for­mo­wał, że prze­cho­dzi na eme­ry­turę, a z zaufa­nego źró­dła dowie­dzia­łem się, że fawo­rytką na jego miej­sce jest pani Beth War­wick.

– Na to rów­nież nie można pozwo­lić, bo jeżeli zacznie podej­rze­wać, że jej Chry­stus nie jest Zba­wi­cie­lem, pierw­szą osobą, do któ­rej się z tym zwróci, będzie jej mąż – zauwa­żył Faulk­ner. – Czy mogli­by­śmy temu zapo­biec? – zapy­tał szep­tem po chwili.

– Twoja była żona w dal­szym ciągu jest człon­kiem zarządu w muzeum i będzie miała wpływ na osta­teczną decy­zję. Może dałoby się ją prze­ko­nać…

– Za grosz tej kobie­cie nie ufam – prze­rwał praw­ni­kowi Miles. – Weź też pod uwagę, że jest bli­ską przy­ja­ciółką pani War­wick i tylko czeka na oka­zję, żeby mnie oszu­kać.

– Ow­szem, ale dobrze wiesz, że Chri­sti­nie aku­rat teraz bra­kuje pie­nię­dzy, więc kto wie…

– Tyle że to ja się do tego przy­czy­ni­łem – zwró­cił uwagę Miles. – Czyż­byś zapo­mniał?

– Tym bar­dziej miał­byś powód, żeby ją tro­chę pod­ra­to­wać – pod­su­nął Booth Wat­son, marsz­cząc czoło.

– Być może – pod­chwy­cił Miles. Zjadł kawa­łek łoso­sia, a Booth opróż­nił drugi kie­li­szek wina. – Naj­pierw dowiedz się, czy widziała ogło­sze­nie w „New York Time­sie”. Mało praw­do­po­dobne, ale jeśli tak, to możesz być pewien, że wyśle pani War­wick ksero z wia­do­mo­ścią, żeby zaj­rzała na odpo­wied­nią stronę.

– Musiał­bym mieć pre­tekst, żeby się z nią spo­tkać, nie wzbu­dza­jąc podej­rzeń.

– Gdy już będziesz pewien, że nie widziała tego arty­kułu, możesz jej napo­mknąć, że nie chcę, aby żona nad­in­spek­tora War­wicka objęła sta­no­wi­sko dyrek­tora Fit­zmo­lean, i obie­cać, że sowi­cie ją wyna­gro­dzę, jeżeli do tego nie doj­dzie. Chri­stina z łatwo­ścią weź­mie to za dobrą monetę.

Booth Wat­son napo­czął bef­sztyk i aż się uśmiech­nął, widząc wypły­wa­jącą z niego krwi­stą strużkę.

Danny minął Savoy i zwol­nił, dopiero gdy grupa eskor­tu­jąca skrę­ciła w prawo w Nor­thum­ber­land Ave­nue. W zasięgu wzroku nie było żad­nego innego pojazdu. Przy odgło­sach sygna­łów ostrze­gaw­czych i gwizd­ków poli­cyj­nych bez prze­szkód prze­je­chali przez Tra­fal­gar Squ­are do The Mall i skie­ro­wali się w stronę pałacu Buc­kin­gham.

Zacie­ka­wieni tury­ści pospiesz­nie robili zdję­cia, pró­bo­wali wypa­trzyć, czy z tyłu samo­chodu z przy­ciem­nio­nymi szy­bami jedzie czło­nek rodziny kró­lew­skiej.

Samo­chody dotarły do oka­za­łej bramy wjaz­do­wej do pałacu, przy któ­rej nikt ich nie zatrzy­mał, nie zapy­tał, kto jedzie. War­tow­nik zapre­zen­to­wał broń, gdy wje­chali na dzie­dzi­niec, po czym prze­szedł skle­pio­nym przej­ściem i znik­nął w budynku, gdzie dwaj młodsi pod­ofi­ce­ro­wie z Gwar­dii Irlandz­kiej w posta­wie zasad­ni­czej cze­kali na prze­ję­cie „fan­tów” – tak w mesie ofi­cer­skiej nazy­wano rega­lia.

Phil Har­ris zapar­ko­wał i pierw­szy wysko­czył z jagu­ara. Otwo­rzył tylne drzwi lor­dowi szam­be­la­nowi i zaraz potem bagaż­nik. Odsu­nął się na bok, ustę­pu­jąc miej­sca dwóm gwar­dzi­stom, któ­rzy prze­jęli obo­wiązki. Jeden z nich wyjął fute­rał z mie­czem pań­stwo­wym, drugi – bar­dzo ostroż­nie – jakby brał na ręce wła­sne pier­wo­rodne dziecko – wziął fute­rał z bry­tyj­ską koroną pań­stwową.

Wil­liam obser­wo­wał trzech męż­czyzn, któ­rzy odwró­ceni do niego ple­cami odma­sze­ro­wali. Lord szam­be­lan zjawi się jutro o pierw­szej po połu­dniu, kiedy będą go eskor­to­wać wraz z rega­liami, które wrócą do skarbca po nocy prze­by­wa­nia poza nim.

– Jedziemy! – pona­glił Wil­liam, gdy dwaj młodsi rangą gwar­dzi­ści znik­nęli w pałacu.

Danny powoli wyje­chał z dzie­dzińca, skie­ro­wał się do bramy pałacu i dalej do Sco­tland Yardu.

– Nie mogę pojąć – ode­zwał się Ross, gdy skrę­cili w Petty France – dla­czego jest tyle zachodu z dostar­cza­niem korony do pałacu Buc­kin­gham. Prze­cież mogli­śmy ją zawieźć bez­po­śred­nio do Izby Lor­dów.

– Przy­cho­dzą mi na myśl dwa powody – odrzekł Wil­liam. – Po pierw­sze, nie powie­rzył­bym klej­no­tów koron­nych lor­dom na noc, ponie­waż mógłby się wśród nich zna­leźć puł­kow­nik Blood. Po dru­gie, nie zapo­mi­naj, że miecz pań­stwowy i bry­tyj­ska korona pań­stwowa mają wła­sny powóz, który jedzie przed Jej Kró­lew­ską Mością za każ­dym razem, gdy monar­chini udaje się z pałacu Buc­kin­gham do Izby Lor­dów przed wygło­sze­niem mowy tro­no­wej.

Ross ski­nął głową.

– Nie mogłem spać ostat­niej nocy.

– Dla­czego? – Wil­liam spoj­rzał na przy­ja­ciela.

– Za każ­dym razem mam wra­że­nie, że coś pój­dzie nie tak pod­czas prze­wozu klej­no­tów, i nie oszu­kujmy się, ten jeden raz wystar­czy!

– Mało praw­do­po­dobne. Są dobrze chro­nione i tylko my znamy szcze­góły tej ope­ra­cji. W każ­dym razie ludziom nawet nie przy­cho­dzi do głowy, że klej­noty koronne mogłyby znik­nąć z Tower na kilka dni. Dla­czego mia­łoby się coś takiego przy­da­rzyć?

Ross mil­czał. Zasta­na­wiał się, co by było gdyby…

Danny zatrzy­mał się przed Sco­tland Yar­dem. Pierw­szy wysiadł z samo­chodu Wil­liam. Szyb­kim kro­kiem wszedł do budynku, wbiegł po dwa stop­nie na dru­gie pię­tro i zapu­kał do gabi­netu Jastrzę­bia.

– Wejść! – dobiegł zza drzwi gromki głos.

Wil­liam od razu zamel­do­wał komen­dan­towi, że coroczna ope­ra­cja po raz kolejny prze­bie­gła bez zakłó­ceń.

– Ode­tchnę z ulgą dopiero wtedy, gdy naczel­nik zadzwoni do mnie i potwier­dzi, że bry­tyj­ska korona pań­stwowa i miecz pań­stwowy wró­ciły do skarbca i są tam bez­pieczne przez kolejny rok – stwier­dził Jastrząb.

Czyli nie tylko Rossa drę­czą takie myśli, skon­sta­to­wał Wil­liam. Sam cza­sem zapo­mi­nał, że gdyby w ciągu tych kry­tycz­nych pięt­na­stu minut zaist­niały nie­po­żą­dane oko­licz­no­ści, nie byłby jedyną osobą, która musia­łaby zło­żyć rezy­gna­cję ze służby.

– Wra­cam teraz do codzien­nych spraw – oznaj­mił.

– Zanim wyj­dziesz, star­szy nad­in­spek­to­rze, musimy jesz­cze zamie­nić kilka słów. Dziś rano zadzwo­nił komi­sarz i potwier­dził twój awans. Gra­tu­luję, Wil­lia­mie. Bez dwóch zdań na niego zasłu­ży­łeś.

Wil­liam, któ­remu nad­spo­dzie­wa­nie zabra­kło słów, dopiero po chwili odzy­skał mowę.

– Dzię­kuję, sir.

– Pro­po­nuję, star­szy nad­in­spek­to­rze, żebyś dla odmiany dzi­siaj nie myślał o codzien­nej pracy, tylko poszedł do domu i spę­dził tro­chę czasu z Beth i dziećmi. Ale wróć na czas do pałacu po koronę i miecz, które trzeba odwieźć do Tower. Bo jeśli jutro o tej porze nie wrócą bez­piecz­nie na miej­sce, to twier­dza może się stać twoim sta­łym miej­scem zamiesz­ka­nia.

– Co się stało, Jaski­niowcu, że tak wcze­śnie wró­ci­łeś? – zapy­tała Beth, gdy Wil­liam wszedł do kuchni. – Wyrzu­cili cię z pracy?

– Prze­ciw­nie, awan­so­wali – uśmiech­nął się.

Na tę nowinę wyraz twa­rzy Beth się zmie­nił, a on poczuł się zasko­czony jej reak­cją.

– No nie!

– No nie? – zdzi­wił się.

– Dyrek­tor Fit­zmo­lean zło­żył rezy­gna­cję. Przed chwilą dzwo­nił i wyra­ził nadzieję, że będę się ubie­gała o to sta­no­wi­sko.

– Wspa­niała wia­do­mość – ucie­szył się Wil­liam, bio­rąc żonę w ramiona. Odkąd ode­szła ze sta­no­wi­ska zastępcy dyrek­tora, ani razu nie poru­szył tego tematu, ale przez cały czas miał nadzieję, że Beth wróci do muzeum jako dyrek­tor.

– Jesz­cze nie dosta­łam tej pracy, star­szy nad­in­spek­to­rze.

– Zarząd drugi raz nie popełni tego samego błędu – odrzekł z prze­ko­na­niem Wil­liam.

– Szcze­rze mówiąc, sama nie wiem, czy naprawdę chcę tam wró­cić – powie­działa Beth.

– Chyba żar­tu­jesz?!

– Nie zapo­mi­naj, że teraz jako mar­szand zara­biam pra­wie dwa razy wię­cej, niż wyno­si­łaby moja pen­sja dyrek­tora Fit­zmo­lean.

– W takim razie dobrze, że awan­so­wa­łem na star­szego nad­in­spek­tora.

– Jest jesz­cze pro­blem z Chri­stiną – kon­ty­nu­owała Beth. – Po roz­wo­dzie z Faulk­ne­rem na swoje potrzeby ma do dys­po­zy­cji pięć­dzie­siąt pro­cent zysku naszej firmy.

– Niech ci sprawy tej kobiety nie spę­dzają snu z oczu – powie­dział Wil­liam lekko wzbu­rzony. – Gdy­byś ty się zna­la­zła w podob­nej sytu­acji, robi­łaby tylko to, co leży w jej naj­lep­szym inte­re­sie.

– Mam wra­że­nie, star­szy nad­in­spek­to­rze, że o czymś zapo­mnia­łeś. Kiedy mnie wyrzu­cono z Fit­zmo­lean, Chri­stina była jedyną osobą, która zde­cy­do­wała się wes­przeć moją racz­ku­jącą firmę – zwró­ciła mu uwagę Beth.

– I bar­dzo dużo na tym sko­rzy­stała! – przy­po­mniał jej Wil­liam.

– Nie wię­cej, niż się jej nale­żało – ostro odcięła się Beth. – Dla­tego uwa­żam ją nie tylko za part­nerkę w inte­re­sach, ale też za bli­ską przy­ja­ciółkę.

– Jest nią wtedy, kiedy cze­goś od cie­bie potrze­buje. A skoro z niej taka bli­ska przy­ja­ciółka – cią­gnął Wil­liam – to pew­nie będzie zachwy­cona, gdy się dowie, że masz szansę zostać kolej­nym dyrek­to­rem Fit­zmo­lean. Zasiada w zarzą­dzie, więc będzie mogła oddać na cie­bie swój głos. Tak czy ina­czej Chri­stina od dawna dosko­nale wie, że chcesz mieć tę pracę, więc nie będzie zasko­czona. I jesz­cze raz powta­rzam, że z rado­ścią zepchnie cię z drogi, jeżeli będzie widziała w tym wła­sny inte­res.

– Ale… – zaczęła Beth.

W tej samej chwili gwał­tow­nie otwo­rzyły się drzwi do kuchni. Wpa­dło do niej troje zgłod­nia­łych dzieci, które zasia­dły przy stole i cze­kały na poży­wie­nie jak pisklęta z otwar­tymi dziób­kami w gnieź­dzie.

– Nie uwie­rzy­cie, do czego ja i Peter zosta­li­śmy wybrani! – zawo­łała Arte­mi­sia, spro­wa­dza­jąc rodzi­ców na zie­mię.

– Peter i ja – popra­wiła ją Beth.

– …zosta­li­śmy wybrani przez dyrek­tora do repre­zen­to­wa­nia szkoły w ogól­no­kra­jo­wym kon­kur­sie na esej, a…

– …zwy­cięzca – wtrą­cił się Peter – poje­dzie do Disney­landu w Paryżu i prze­no­cuje na hotelu.

– W hotelu – sko­ry­go­wała Beth.

– I wypije her­batę z Kaczo­rem Donal­dem i Myszką Miki – uzu­peł­niła Arte­mi­sia.

– Na jaki temat zamier­za­cie napi­sać ten esej? – zain­te­re­so­wał się Wil­liam.

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­li­śmy – odparła córka.

– Mie­li­śmy nadzieję, tato, że ty wpad­niesz na jakiś pomysł – wyznał Peter. – Masz doświad­cze­nie w łapa­niu prze­stęp­ców…

– Nic z tego – sta­now­czo odmó­wił Wil­liam. – Prze­cież nie ja zosta­łem wybrany do repre­zen­to­wa­nia szkoły. To musi być wasza i tylko wasza samo­dzielna praca, bo w prze­ciw­nym razie mnie będzie się nale­żała nagroda.

– Wobec tego zapy­tamy wujka Rossa – szep­nęła Arte­mi­sia do brata. – Kie­dyś pod­słu­cha­łam, jak tata powie­dział mamie, że nie ma takiej zasady, któ­rej wujek by nie zła­mał.

Następ­nego ranka, gdy dzieci były już spa­ko­wane do szkoły, Beth zaczęła prze­glą­dać kore­spon­den­cję. Rachunki, ulotki rekla­mowe i list, który wyma­gał powtór­nego prze­czy­ta­nia.

– Co robisz w naj­bliż­szy week­end? – zapy­tała.

Wil­liam odło­żył gazetę i chwilę się zasta­no­wił.

– Mam dyżur. Jeden z moich czte­rech. Ross zabiera dzieci do Lego­landu, to ich nowe sza­leń­stwo – dodał, sma­ru­jąc masłem drugą grzankę. – A ty?

– Zamie­rza­łam się wybrać do Fit­zmo­lean i zoba­czyć, jak bar­dzo się zmie­niło od mojego odej­ścia. Ale teraz myślę, że pojadę do Buc­kin­gham odwie­dzić star­szą panią, któ­rej jesz­cze oso­bi­ście nie pozna­łam.

– Intry­gu­jący plan – oce­nił Wil­liam. – Na razie jedyną wska­zówką jest list, który tak ści­skasz.

– Od pani Eileen Lomax, wdowy po Gor­do­nie Loma­xie, mar­szan­dzie z West Endu, który zmarł w zeszłym mie­siącu – wyja­śniła Beth. – Wysła­łam jej kartkę z kon­do­len­cjami i mi odpi­sała. Podzię­ko­wała i zapy­tała, czy mogła­bym się z nią spo­tkać, ponie­waż chce zasię­gnąć mojej rady w pry­wat­nej spra­wie.

– Potrze­buję wię­cej wska­zó­wek – powie­dział Wil­liam, gdy Beth wyjęła dwa jajka z ron­delka z wrzącą wodą i wło­żyła je do sto­ją­cych przed nim kie­lisz­ków.

– Lomax był wła­ści­cie­lem jed­nej z dosko­nale pro­spe­ru­ją­cych gale­rii na West Endzie, ale po zała­ma­niu na rynku holen­der­skich kra­jo­bra­zów uwa­żano, że led­wie sobie radzi i co naj­wy­żej wyj­dzie na zero.

– Śmierć, długi i roz­wód – wymie­nił Wil­liam – to naj­lepsi sprzy­mie­rzeńcy han­dla­rza dzie­łami sztuki. – Czę­sto mi o nich przy­po­mi­nasz.

– Pierw­szy i drugi mogą mieć zwią­zek z Gor­do­nem Lomak­sem. Chyba w takim razie odłożę wizytę w muzeum i wybiorę się do Buc­kin­gham. Gor­don był dla mnie bar­dzo miły, kiedy sta­wia­łam pierw­sze kroki w świe­cie sztuki, więc przy­naj­mniej w taki spo­sób mogę się odwdzię­czyć.

– I pomy­śleć, że mogłaś poje­chać do Lego­landu z Ros­sem i dziećmi – zażar­to­wał Wil­liam. Się­gnął po łyżeczkę i roz­bił jajko.

– Kto wie, może znajdę Rem­brandta albo Ver­me­era zbie­ra­ją­cego kurz na jej stry­chu – roz­ma­rzyła się Beth.

Wil­liam roz­bił sko­rupkę i stwier­dził, że jajko jest ugo­to­wane na twardo.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: