Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Bramy domu umarłych. Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bramy domu umarłych. Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych - ebook

Bramy Domu Umarłych są drugim rozdziałem monumentalnej Malazańskiej Księgi Poległych. Doskonałą powieścią o wojnie i zdradzie, stawiającą Stevena Eriksona pośród największych mistrzów gatunku. Osłabione konfliktem w Darudżystanie Imperium Malazańskie stoi o krok od wojny domowej. Na Świętej Pustyni Raraku jasnowidząca sha`ik zbiera olbrzymią armię, która weźmie udział w Tornadzie Apokalipsy - od dawna przepowiadanym powstaniu przeciwko cesarzowej... Jednak to nie żołnierze Apokalipsy stanowią największe zagrożenie dla śmiertelnych. Ze wszystkich stron Świata do Imperium przybywają jednopochwyceni i d`iversi, poszukujący Legendarnej Ścieżki Dłoni, prowadzącej do ascendencji. Już wkrótce może dojść do konfliktu zmiennokształtnych z bogami.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66712-65-2
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘ­KO­WA­NIA

Z wyra­zami naj­wyż­szej wdzięcz­no­ści dzię­kuję nastę­pu­ją­cym oso­bom: per­so­ne­lowi „Café Rouge” w Dorking (rób­cie dalej tę kawę…); ludziom z Psiona, któ­rych nad­zwy­czajna Seria 5 była domem dla pierw­szej wer­sji tej powie­ści; Dary­lowi i per­so­ne­lowi „Café Hosete”; a także oczy­wi­ście Simo­nowi Tay­lo­rowi i resz­cie ludzi z Trans­world.

Rodzi­nie i przy­ja­cio­łom dzię­kuję za wiarę i wyrazy zachęty, bez któ­rych wszyst­kie moje osią­gnię­cia zna­czy­łyby nie­wiele.

Dzię­kuję rów­nież Ste­phe­nowi i Rosowi Donald­so­nom za ich cie­płe słowa, Jame­sowi Barc­lay­owi, Seanowi Rus­sel­lowi i Arie­lowi. Na koniec, bar­dzo dzię­kuję wszyst­kim czy­tel­ni­kom, któ­rzy poświę­cili chwilę na to, by umie­ścić swe komen­ta­rze w roz­ma­itych witry­nach sie­cio­wych. Pisar­stwo jest samot­ni­czym zaję­ciem, które ska­zuje na izo­la­cję, a Wy ulży­li­ście nieco mej doli.DRA­MA­TIS PER­SO­NAE

Na ścieżce dłoni

ICA­RIUM: wędro­wiec mie­sza­nej krwi jaghuc­kiej

MAPPO: jego towa­rzysz Trell

ISKA­RAL KROST: wielki kapłan Cie­nia

RYL­LAN­DA­RAS: Biały Sza­kal, d’ivers

MES­SREMB: jed­no­po­chwy­cony

GRYL­LEN: d’ivers

MOGORA: d’ivers

Mala­zań­czycy

FELI­SIN: naj­młod­sza córka rodu Para­nów

HEBO­RIC LEKKI DOTYK: wygnany histo­ryk i były kapłan Fenera

BAU­DIN: towa­rzysz Feli­sin i Hebo­rica

SKRZY­PEK: Dzie­wiąta Dru­żyna, Pod­pa­la­cze Mostów

CRO­KUS: gość z Daru­dży­stanu

APSA­LAR: daw­niej Dzie­wiąta Dru­żyna, Pod­pa­la­cze Mostów

KALAM: kapral z Dzie­wią­tej Dru­żyny, Pod­pa­la­cze Mostów

DUIKER: histo­ryk impe­rialny

KULP: kadrowy mag, Siódma Armia

MAL­LICK REL: główny doradca wiel­kiej pię­ści Sied­miu Miast

SAWARK: dowódca straży w kopalni ota­ta­ralu w Cze­re­pie

PELLA: żoł­nierz sta­cjo­nu­jący w Cze­re­pie

PORMQUAL: wielka pięść Sied­miu Miast, sta­cjo­nu­jący w Are­nie

BLI­STIG: dowódca Gwar­dii Areń­skiej

TOP­PER: dowódca Szponu

CICHACZ: kapi­tan z Siód­mej Armii

CHEN­NED: kapi­tan z Siód­mej Armii

SUL­MAR: kapi­tan z Siód­mej Armii

PRZE­CHYŁ: kapral z Siód­mej Armii

MŁY­NEK: saper

MĄTWA: saper

GESLER: kapral ze Straży Przy­brzeż­nej

CHMURA: żoł­nierz ze Straży Przy­brzeż­nej

PRAWDA: rekrut ze Straży Przy­brzeż­nej

PATRZA­ŁEK: łucz­nik

PERŁA: szpon

KAPI­TAN KENEB: uchodźca

SELV: żona Keneba

MINALA: sio­stra Selv

KESEN: pier­wo­rodny syn Keneba i Selv

VANEB: drugi syn Keneba i Selv

KAPI­TAN: wła­ści­ciel i dowódca statku han­dlo­wego Utkany Szma­tami

GAR­BUS: wic­kań­ski pies paster­ski

PCHEŁKA: hen­geń­ski pie­sek poko­jowy

Wic­ka­nie

COL­TA­INE: pięść, Siódma Armia

TEMUL: młody lan­sjer

SORMO E’NATH: czar­no­księż­nik

NUL: czar­no­księż­nik

NADIR: czar­no­księż­niczka

BULT: doświad­czony komen­dant i wuj Col­ta­ine’a

Czer­wone Mie­cze

BARIA SETRAL: (Dosin Pali)

MESKER SETRAL: jego brat (Dosin Pali)

TENE BARALTA (Ehr­li­tan)

ARALT ARPAT (Ehr­li­tan)

LOSTARA YIL (Ehr­li­tan)

Szla­chet­nie uro­dzeni w Sznu­rze Psów (Mala­zań­czycy)

NETH­PARA

LENE­STRO

PUL­LYK ALAR

TUM­LIT

Zwo­len­nicy apo­ka­lipsy

SHA’IK: przy­wód­czyni buntu

LEOMAN: kapi­tan z Apo­ka­lipsy Raraku

TOBLA­KAI: oso­bi­sty straż­nik i wojow­nik Apo­ka­lipsy Raraku

FEBRYL: mag i wysoki rangą doradca sha’ik

KOR­BOLO DOM: była pięść, rene­gat dowo­dzący odhań­ską armią

KAMIST RELOE: wielki mag w odhań­skiej armii

L’ORIC: mag z Apo­ka­lipsy Raraku

BIDI­THAL: mag z Apo­ka­lipsy Raraku

MEBRA: szpieg dzia­ła­jący w Ehr­li­ta­nie

Inni

SALK ELAN: mor­ski podróż­nik

SHAN: Ogar Cie­nia

GEAR: Ogar Cie­nia

BLIND: Ogar Cie­nia

BARAN: Ogar Cie­nia

ROOD: Ogar Cie­nia

MOBY: cho­wa­niec

HEN­TOS ILM: rzu­ca­jąca kości T’lan Imas­sów

LEGANA BREED: T’lan Imass

OLAR ETHIL: rzu­ca­jący kości T’lan Imas­sów

KIM­LOC: cho­dzący z duchami Tanno

BENETH: król zbrodni

IRP: mały sługa

RUDD: rów­nie mały sługa

APT: apto­riań­ska demo­nica

PANEK: dziecko

KAR­PO­LAN DEME­SAND: kupiec

BULA: karcz­marka

KOTY­LION: bóg patron skry­to­bój­ców

TRON CIE­NIA: władca Wiel­kiego Domu Cie­nia

REL­LOCK: sługaPRO­LOG

Cóż to widzisz na sinej pla­mie hory­zontu,
czego nie możesz zasło­nić
unie­sioną ręką?

_Pod­pa­la­cze Mostów_
Toc Młod­szy

1163 rok snu Pożogi
9 rok pano­wa­nia cesa­rzo­wej Laseen
Rok Czystki

Gdy wyszedł chwiej­nym kro­kiem z Alei Dusz na Rondo Sądu, wyglą­dał jak gro­te­skowy kłąb much. Rojące się sku­pi­ska tych owa­dów migro­wały bez­myśl­nie po jego ciele, czarne i lśniące, a nie­kiedy odpa­dały od niego w osza­la­łych brył­kach, które eks­plo­do­wały lotem, gdy tylko ude­rzyły o bruk.

Godzina Pra­gnie­nia miała się ku koń­cowi. Kapłan wlókł się jej śla­dem, ślepy, głu­chy i mil­czący. Sługa Kap­tura, Pana Śmierci, uczcił w ów dzień swego boga w ten spo­sób, że wraz z towa­rzy­szami roze­brał się do naga i wysma­ro­wał krwią stra­co­nych mor­der­ców, którą prze­cho­wy­wano w wiel­kich amfo­rach usta­wio­nych pod ścia­nami w nawie świą­tyni. Potem bra­cia utwo­rzyli pro­ce­sję i wyszli na ulice Unty, by przy­wi­tać duszki boga i pokie­ro­wać śmier­tel­nym tań­cem, który ozna­czał ostatni dzień Pory Zgni­li­zny.

Sto­jący wokół ronda straż­nicy roz­stą­pili się przed kapła­nem, a potem odsu­nęli się od sie­bie jesz­cze bar­dziej, by prze­pu­ścić ruchliwą, brzę­czącą chmurę, która podą­żała za nim. Niebo nad Untą wciąż było raczej szare niż błę­kitne, jako że muchy, które o świ­cie zgro­ma­dziły się w sto­licy Impe­rium Mala­zań­skiego, zerwały się teraz do lotu i pofru­nęły nie­śpiesz­nie nad zatoką ku sło­nym bagnom i zala­nym wodą wysep­kom leżą­cym po dru­giej stro­nie rafy. Pora Zgni­li­zny zawsze spro­wa­dzała ze sobą robac­two, a w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat nade­szła aż trzy razy, co było czymś nie­spo­ty­ka­nym.

W powie­trzu nad ron­dem na­dal pełno było roz­brzę­cza­nych pla­mek przy­po­mi­na­ją­cych lata­jący żwir. Gdzieś na uli­cach jakiś pies uja­dał roz­pacz­li­wie, jakby był bli­ski śmierci, ale nie mógł zakoń­czyć życia. Nie­opo­dal cen­tral­nej fon­tanny ronda porzu­cony muł, który jakiś czas temu padł na zie­mię, poru­szał jesz­cze słabo unie­sio­nymi w górę nogami. Muchy wła­ziły do środka przez wszyst­kie natu­ralne otwory ciała zwie­rzę­cia, które wzdęły już gazy. Tak jak wszyst­kie muły, było ono jed­nak z natury uparte i zdy­chało od ponad godziny. Gdy obok prze­szedł pozba­wiony wzroku kapłan, muchy pode­rwały się z ciała muła, two­rząc ruchomą zasłonę, i dołą­czyły do całunu owa­dów spo­wi­ja­ją­cego męż­czy­znę.

Feli­sin, która stała razem z innymi, cze­ka­jąc na kapłana Kap­tura, nie miała wąt­pli­wo­ści, że zmie­rza on pro­sto ku niej. Spo­glą­dał w jej stronę dzie­się­cioma tysią­cami oczu i była pewna, że wszyst­kie w nią się wpa­trują. Nawet nara­sta­jąca groza nie była jed­nak w sta­nie zwal­czyć odrę­twie­nia, które spo­wiło jej umysł tłam­szą­cym kocem. Zda­wała sobie sprawę, że wzbiera w niej prze­ra­że­nie, lecz przy­po­mi­nało to raczej pamięć o nim niż żywe uczu­cie.

Nie­wiele pamię­tała z pierw­szej Pory Zgni­li­zny, którą prze­żyła, z dru­giej jed­nak zacho­wała kla­rowne wspo­mnie­nia. Przed nie­spełna trzema laty spę­dziła ten dzień bez­pieczna w rodzin­nej posia­dło­ści, domu o gru­bych ścia­nach, w któ­rym okien­nice zamknięto i uszczel­niono płót­nem, na zewnątrz pod drzwiami usta­wiono pie­cyki kok­sowe, a na wyso­kich, naje­żo­nych odłam­kami szkła murach kłę­bił się gry­zący dym z pło­ną­cych liści ista­arl. Ostatni dzień Pory Zgni­li­zny i jego Godzina Pra­gnie­nia budziły w niej nie­spre­cy­zo­waną odrazę, były iry­tu­jącą nie­do­god­no­ścią, lecz niczym wię­cej. Nie myślała wów­czas zbyt wiele o nie­zli­czo­nych żebra­kach i bez­dom­nych zwie­rzę­tach, a nawet uboż­szych oby­wa­te­lach, któ­rych potem na wiele dni przy­mu­sowo wcie­lano do bry­gad sprzą­ta­czy.

To samo mia­sto, ale inny świat.

Zasta­na­wiała się, czy straż­nicy spró­bują w jakiś spo­sób pokie­ro­wać zbli­ża­ją­cym się do ofiar czystki kapła­nem. Podob­nie jak inni sto­jący w sze­regu ludzie była teraz pod­opieczną cesa­rzo­wej i odpo­wia­dała za nią Laseen, a choć mogło się wyda­wać, że trasą kapłana kie­ruje ślepy traf i koli­zje są efek­tem przy­padku, a nie świa­do­mego zamiaru, Feli­sin w głębi duszy wie­działa, że tak nie jest. Czy noszący hełmy straż­nicy podejdą do kapłana, odcią­gną go na bok i prze­pro­wa­dzą bez­piecz­nie przez rondo?

– Nie sądzę – ode­zwał się czło­wiek, który przy­kuc­nął po jej pra­wej stro­nie. W jego pół­przy­mknię­tych, głę­boko zapad­nię­tych oczach poja­wił się błysk cze­goś, co mogło być roz­ba­wie­niem. – Widzia­łem, jak prze­no­si­łaś spoj­rze­nie ze straż­ni­ków na kapłana, a potem znowu na straż­ni­ków.

Rosły, mil­czący drab po jej lewej stro­nie pod­niósł się powoli, cią­gnąc za sobą łań­cuch. Skrzy­żo­wał ramiona na nagiej, pokry­tej bli­znami piersi, szar­piąc gwał­tow­nie oko­wami, aż Feli­sin skrzy­wiła się z bólu. Męż­czy­zna spo­glą­dał spode łba na nad­cho­dzą­cego kapłana, lecz nie odzy­wał się ani sło­wem.

– Czego on ode mnie chce? – zapy­tała szep­tem dziew­czyna. – Czym sobie zasłu­ży­łam na uwagę kapłana Kap­tura?

Przy­kuc­nięty czło­wiek koły­sał się w przód i w tył, uno­sząc twarz ku póź­no­po­po­łu­dnio­wemu słońcu.

– Kró­lowo Snów, czy to, co sły­szę z tych peł­nych, słod­kich uste­czek, to mło­dzień­czy ego­cen­tryzm, czy tylko zwy­czajna zaro­zu­mia­łość szlachty, która sądzi, że cały wszech­świat obraca się wokół niej? Odpo­wiedz mi, bła­gam, kapry­śna Kró­lowo!

Feli­sin skrzy­wiła się.

– Lepiej było, kiedy myśla­łam, że śpisz. Albo nie żyjesz.

– Mar­twi nie kucają, dziew­czyno. Leżą na ziemi. Kapłan Kap­tura nie idzie po cie­bie, lecz po mnie.

Zwró­ciła się w jego stronę. Łączący ich łań­cuch zagrze­cho­tał. Męż­czy­zna przy­po­mi­nał raczej ropu­chę o zapad­nię­tych oczach niż czło­wieka. Był łysy, a na twa­rzy miał tatuaż zło­żony z maleń­kich, czar­nych, wytra­wio­nych sym­boli, ukry­tych wewnątrz więk­szego wzoru, który pokry­wał skórę niczym pomarsz­czony zwój. Jego nagość zasła­niała jedy­nie wystrzę­piona prze­pa­ska bio­drowa, koloru wybla­kłej czer­wieni. Muchy łaziły po całym jego ciele, nie chcąc odle­cieć, Feli­sin zdała sobie jed­nak sprawę, że nie tań­czą w rytm ponu­rej muzyki Kap­tura. Wyta­tu­owane było całe ciało nie­zna­jo­mego. Na twa­rzy miał pysk dzika, wzdłuż ramion, ud i goleni wił mu się splą­tany labi­rynt kędzie­rza­wego, utka­nego z liter futra, a w skó­rze stóp wytra­wiono przed­sta­wione ze szcze­gó­łami kopyta. Do tej pory Feli­sin była zanadto pochło­nięta sobą, zbyt odrę­twiała z szoku, by zwra­cać uwagę na sku­tych z nią łań­cuchem towa­rzy­szy. Ten męż­czy­zna był kapła­nem Fenera, Dzika Lata, i wyda­wało się, że muchy o tym wie­dzą, rozu­mieją to na tyle, by zmie­nić tok swego osza­la­łego ruchu. Przy­glą­dała się z cho­ro­bliwą fascy­na­cją, jak gro­ma­dzą się na koń­cach kiku­tów ucię­tych w nad­garst­kach rąk. Pokry­wa­jące je stare bli­zny były jedy­nymi miej­scami na jego skó­rze, które nie nale­żały do Fenera. Ścieżki, po któ­rych duszki zmie­rzały do owych kiku­tów, nie doty­kały ani jed­nej linii tatu­ażu. Muchy uni­kały ich w swym tańcu, lecz mimo to wyda­wało się, że bar­dzo chcą tań­czyć.

Kapłan Fenera zamy­kał sze­reg. Skuto go w kostce, pod­czas gdy wszy­scy pozo­stali nosili wąskie żela­zne okowy na nad­garst­kach. Stopy miał wil­gotne od krwi. Muchy krą­żyły nad nimi, lecz bały się wylą­do­wać. Męż­czy­zna otwo­rzył oczy, gdy nagle coś prze­sło­niło słońce.

Przy­był sługa Kap­tura. Łań­cuch zako­ły­sał się, gdy drab sto­jący po lewej stro­nie Feli­sin cof­nął się tak daleko, jak tylko pozwo­liły na to okowy. Ściana za jej ple­cami była roz­grzana, a płytki, na któ­rych nama­lo­wano sceny przed­sta­wia­jące impe­rialne cere­mo­nie, przez cienki mate­riał nie­wol­ni­czej tuniki wyda­wały się śli­skie. Feli­sin wbiła wzrok w spo­wi­tego w muchy stwora, który zatrzy­mał się bez słowa przed przy­kuc­nię­tym kapła­nem Fenera. Ni­gdzie nie widziała ani skrawka odsło­nię­tego ciała. Owady prze­sło­niły go cał­ko­wi­cie. Pod ich powłoką żył w ciem­no­ści i nie docie­rał do niego nawet sło­neczny żar. Ota­cza­jąca go chmura roz­po­starła się sze­rzej. Dziew­czyna odsu­nęła się trwoż­nie, gdy zimne nóżki nie­zli­czo­nych insek­tów dotknęły jej skóry i szybko pobie­gły w górę po udach. Otu­liła się cia­śniej tuniką i zwarła mocno nogi.

– Godzina Pra­gnie­nia już minęła, ako­lito – ode­zwał się kapłan Fenera. Na jego sze­ro­kiej twa­rzy wykwitł pozba­wiony weso­ło­ści uśmiech. – Wra­caj do świą­tyni.

Sługa Kap­tura nie odpo­wie­dział, wyda­wało się jed­nak, że brzę­cze­nie much zmie­niło tona­cję. Muzyka ich skrzy­de­łek wypeł­niła kości Feli­sin wibra­cją.

Kapłan przy­mru­żył głę­boko osa­dzone oczy. Jego głos zmie­nił tona­cję.

– No dobrze. W rze­czy samej byłem ongiś sługą Fenera, lecz nie jestem nim już od lat, choć z mojej skóry nie da się zetrzeć dotyku boga. Wydaje się jed­nak, że choć Dzik Lata mnie nie kocha, cie­bie darzy jesz­cze mniej­szą miło­ścią.

W duszy Feli­sin coś zadrżało, gdy brzę­cze­nie zmie­niło rap­tow­nie nutę, two­rząc zro­zu­miałe dla niej słowa.

– Tajem­nicę… poka­zać… teraz…

– No to mi ją pokaż – wark­nął były sługa Fenera.

Być może w sprawę włą­czył się wtedy sam Dzik Lata i ude­rzyła dłoń roz­wście­czo­nego boga. Feli­sin dobrze zapa­mię­tała ów moment i w przy­szło­ści czę­sto miała o nim myśleć. Moż­liwe też, że tajem­nica była tylko drwiną nie­śmier­tel­nych, żar­tem dalece wykra­cza­ją­cym poza jej poj­mo­wa­nie. Tak czy ina­czej, w tej wła­śnie chwili nara­sta­jąca w dziew­czy­nie fala prze­ra­że­nia wyrwała się na wol­ność, dru­zgo­cąc sku­wa­jące jej duszę okowy odrę­twie­nia. Muchy eks­plo­do­wały we wszyst­kie strony, odsła­nia­jąc… pustkę.

Były kapłan Fenera wzdry­gnął się jak ude­rzony. Wyba­łu­szył sze­roko oczy. Z gar­deł sze­ściu straż­ni­ków sto­ją­cych po dru­giej stro­nie ronda wyrwał się nie­ar­ty­ku­ło­wany krzyk. Łań­cu­chy strze­liły gło­śno, gdy inni sto­jący w sze­regu więź­nio­wie szarp­nęli się nagle, jakby chcieli uciec. Osa­dzone w murze żela­zne kręgi napięły się mocno, wytrzy­mały jed­nak, podob­nie jak same okowy. Straż­nicy pobie­gli w stronę więź­niów, któ­rzy cof­nęli się posłusz­nie.

– No, to już była prze­sada – wymam­ro­tał wyraź­nie wstrzą­śnięty wyta­tu­owany męż­czy­zna.

***

Minęła godzina, pod­czas któ­rej strasz­liwa, szo­ku­jąca tajem­nica, jaką oka­zał się kapłan Kap­tura, zapa­dła głę­boko we wspo­mnie­nia Feli­sin, sta­jąc się kolej­nym, lecz by­naj­mniej nie ostat­nim, epi­zo­dem kosz­maru, który nie miał końca. Ako­lita Kap­tura… któ­rego nie było. Brzę­czące skrzy­dełka for­mu­jące słowa.

Czy to był sam Kap­tur? Czy Pan Śmierci zstą­pił mię­dzy śmier­tel­ni­ków? I dla­czego zatrzy­mał się wła­śnie przed byłym kapła­nem Fenera? Jaki prze­kaz nio­sło w sobie to obja­wie­nie?

Powoli jed­nak wszyst­kie te pyta­nia uci­chły w jej umy­śle. Wró­ciło odrę­twie­nie, a wraz z nim zimna roz­pacz. Cesa­rzowa prze­pro­wa­dziła czystkę szlachty, pozba­wiła małe i wiel­kie rody nagro­ma­dzo­nych bogactw. Potem nastę­po­wało oskar­że­nie o zdradę i wyrok, który pro­wa­dził do zaku­cia w łań­cu­chy. Jeśli cho­dzi o byłego kapłana po jej pra­wej stro­nie oraz olbrzy­miego męż­czy­znę o wyglą­dzie bestii po lewej, który spra­wiał wra­że­nie pospo­li­tego prze­stępcy, nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że żaden nie może się pochwa­lić szla­chet­nym uro­dze­niem.

Roze­śmiała się cicho, zaska­ku­jąc ich obu.

– Czyż­byś prze­nik­nęła sekret Kap­tura, dziew­czyno? – zapy­tał były kapłan.

– Nie.

– To co cię tak śmie­szy?

Potrzą­snęła głową.

Liczy­łam na to, że znajdę się w dobrym towa­rzy­stwie. To ci dopiero zaro­zu­miała myśl. Za tę wła­śnie postawę nie­na­wi­dzą nas pro­stacy. To jest źró­dło oliwy, do któ­rej cesa­rzowa przy­tknęła pło­mień…

– Dziecko! – usły­szała głos jakiejś sta­rej kobiety, wciąż pełen buty, lecz jed­no­cze­śnie prze­sy­cony roz­pacz­li­wym pra­gnie­niem. Zamknęła na chwilę oczy, a potem otwo­rzyła je i spoj­rzała na sto­jącą za zbi­rem wychu­dłą sta­ruszkę. Kobieta miała na sobie nocną koszulę, roz­dartą i popla­mioną. I to szla­checką krwią.

– Pani Gaesen.

Sta­ruszka wycią­gnęła do niej drżącą dłoń.

– Tak! Żona pana Hil­raca! Jestem pani Gaesen…

Zabrzmiało to tak, jakby nie była pewna wła­snej toż­sa­mo­ści. Ścią­gnęła brwi pod pokry­wa­jącą zmarszczki powłoką spę­ka­nego maki­jażu, wbi­ja­jąc w Feli­sin spoj­rze­nie zaczer­wie­nio­nych oczu.

– Znam cię – wysy­czała. – Jesteś z rodu Para­nów. Naj­młod­sza córka, Feli­sin!

Dziew­czynę ogar­nął nagły chłód. Odwró­ciła się i skie­ro­wała wzrok przed sie­bie, na opie­ra­ją­cych się o piki straż­ni­ków, któ­rzy poda­wali sobie nawza­jem butelki _ale_ i oga­niali się od ostat­nich much. Przy­je­chał wóz po muła. Zeszło z niego czte­rech uwa­la­nych popio­łem męż­czyzn ze sznu­rami i oście­niami. Za ota­cza­ją­cymi rondo murami widać było malo­wane wieże i kopuły Unty. Feli­sin z tęsk­notą wspo­mi­nała bie­gnące mię­dzy nimi cie­ni­ste ulice, a także luk­susy, jakie ota­czały ją jesz­cze przed tygo­dniem. Kiedy tre­so­wała swą ulu­bioną klacz, Sebry ochry­płym gło­sem wykrzy­ki­wał pole­ce­nia. Wyko­naw­szy pre­cy­zyjny zakręt, Feli­sin pod­no­siła wzrok, by ujrzeć równy sze­reg oło­wio­drze­wów o zie­lo­nych liściach, które dzie­liły par­kur od rodzin­nych win­nic.

Sto­jący obok zbir chrząk­nął gło­śno.

– Na stopy Kap­tura, ta dziwka ma nie­złe poczu­cie humoru.

Która? – zadała sobie pyta­nie Feli­sin. Jej twarz nic nie zdra­dzała, mimo że wyrwano ją z dają­cych pocie­chę wspo­mnień.

Były kapłan poru­szył się lekko.

– Sprzeczka mię­dzy sio­strami, co? – Prze­rwał na chwilę. – Chyba tro­chę prze­sa­dziła – dodał z prze­ką­sem.

Drab chrząk­nął po raz drugi i pochy­lił się lekko. Jego cień padł na Feli­sin.

– Jesteś byłym kapła­nem, zga­dza się? Cesa­rzowa rzadko wyświad­cza świą­ty­niom podobne przy­sługi.

– To nie było tak. Poboż­ność odstą­piła mnie już dawno. Cesa­rzowa na pewno wola­łaby, żebym pozo­stał w klasz­to­rze.

– Aku­rat ją to obcho­dzi – burk­nął zbir z pogardą w gło­sie, po czym wró­cił do poprzed­niej pozy­cji.

– Musisz z nią poroz­ma­wiać, Feli­sin! – traj­ko­tała tym­cza­sem pani Gaesen. – Zło­żyć ape­la­cję! Mam boga­tych przy­ja­ciół…

Tym razem chrząk­nię­cie draba prze­szło we wście­kłe wark­nię­cie.

– Twoi bogaci przy­ja­ciele stoją z nami w rządku, stara wiedźmo!

Feli­sin tylko pokrę­ciła głową.

Nie roz­ma­wia­łam z nią od mie­sięcy. Nawet gdy umarł ojciec.

Nastała chwila ciszy, która prze­cią­gała się, przy­po­mi­na­jąc panu­jące przed­tem mil­cze­nie. Wresz­cie jed­nak były kapłan odkaszl­nął i splu­nął.

– Nie warto szu­kać ratunku u tych, któ­rzy tylko wyko­nują roz­kazy, pani – mruk­nął. – To nie ma zna­cze­nia, że ona jest sio­strą tej dziew­czyny…

Feli­sin skrzy­wiła się. Prze­szyła byłego kapłana wście­kłym spoj­rze­niem.

– Pozwa­lasz sobie…

– Na nic sobie nie pozwala – wark­nął zbir. – Zapo­mnij o wię­zach krwi, o tym, jak wy patrzy­cie na podobne sprawy. To robota cesa­rzo­wej. Może ci się wydaje, że to oso­bi­sta sprawa, może nawet musisz tak myśleć, bio­rąc pod uwagę, kim jesteś…

– Kim jestem? – Feli­sin par­sk­nęła ochry­płym śmie­chem. – A do jakiego to rodu ty nale­żysz?

Drab wyszcze­rzył zęby w uśmie­chu.

– Do rodu hańby. No i co z tego? Twój wcale nie wygląda w tej chwili lepiej.

– Tak też myśla­łam – odparła Feli­sin, z tru­dem igno­ru­jąc prawdę zawartą w jego ostat­nich sło­wach. Spoj­rzała spode łba na straż­ni­ków. – Co się dzieje? Dla­czego tu sie­dzimy?

Były kapłan splu­nął po raz drugi.

– Godzina Pra­gnie­nia dobie­gła końca. Trzeba teraz zor­ga­ni­zo­wać tłusz­czę, która czeka na zewnątrz. – Spoj­rzał na Feli­sin spod wydat­nych brwi. – Pod­ju­dzić motłoch. My pój­dziemy na pierw­szy ogień, dziew­czyno. Trzeba dać przy­kład. To, co wyda­rzy się w Uncie, wstrzą­śnie wszyst­kimi szla­chet­nie uro­dzo­nymi w impe­rium.

– Non­sens! – wark­nęła pani Gaesen. – Potrak­tują nas dobrze. Cesa­rzowa musi nam oka­zać należny…

Zbir chrząk­nął po raz trzeci. Feli­sin zdała sobie sprawę, że to ma być śmiech.

– Gdyby głu­pota była zbrod­nią, pani, aresz­to­wano by cię już dawno – stwier­dził. – Ten potwór ma rację. Tylko nie­liczni z nas dotrą żywi do nie­wol­ni­czych stat­ków. Parada Aleją Kolumn będzie jedną wielką jatką. Ale… – Popa­trzył przy­mru­żo­nymi oczyma na straż­ni­ków. – Sta­ru­szek Bau­din nie pozwoli, żeby roz­szar­pała go zgraja pro­sta­ków…

Feli­sin poczuła w brzu­chu dotknię­cie praw­dzi­wego stra­chu. Stłu­miła drże­nie.

– Pozwo­lisz mi się ukryć w swym cie­niu, Bau­din?

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią z góry.

– Jesteś tro­chę za pulchna jak na mój gust. – Odwró­cił się. – Ale możesz zro­bić, co zechcesz – dodał.

Były kapłan przy­su­nął się do Feli­sin.

– Posłu­chaj, ten wasz spór to coś wię­cej niż zwy­kłe dziew­czyń­skie plotki i dra­pa­nie się pazu­rami. Twoja sio­stra na pewno zechce się upew­nić, że…

– To przy­boczna Tavore – prze­rwała mu Feli­sin. – Nie jest już moją sio­strą. Wyrze­kła się naszego rodu na żąda­nie cesa­rzo­wej.

– Mam jed­nak wra­że­nie, że to na­dal oso­bi­sta sprawa.

Feli­sin skrzy­wiła się wście­kle.

– A co ty możesz o tym wie­dzieć?

Męż­czy­zna odpo­wie­dział jej lek­kim, iro­nicz­nym pokło­nem.

– Kie­dyś byłem zło­dzie­jem, potem kapła­nem, a teraz jestem histo­ry­kiem. Znam trudną sytu­ację, w jakiej zna­la­zła się obec­nie szlachta.

Feli­sin roz­chy­liła wolno powieki, prze­kli­na­jąc wła­sną głu­potę. Nawet Bau­din, który nie mógł nie usły­szeć tych słów, zwró­cił się w stronę byłego kapłana i obrzu­cił go badaw­czym spoj­rze­niem.

– Hebo­ric – stwier­dził. – Hebo­ric Lekki Dotyk.

Męż­czy­zna uniósł ramiona.

– Lekki jak zawsze.

– To ty napi­sa­łeś tę zre­wi­do­waną histo­rię – cią­gnęła Feli­sin. – Dopu­ści­łeś się zdrady…

Hebo­ric uniósł gęste brwi, uda­jąc zanie­po­ko­je­nie.

– Bogo­wie, broń­cie! To był tylko filo­zo­ficzny spór, nic wię­cej! Sam Duiker tak powie­dział na moim pro­ce­sie. Bro­nił mnie, niech go Fener bło­go­sławi.

– Ale cesa­rzowa nie chciała go słu­chać – wtrą­cił z uśmie­chem Bau­din. – Osta­tecz­nie nazwa­łeś ją mor­der­czy­nią, a potem jesz­cze mia­łeś tupet dodać, że schrza­niła robotę!

– Zna­la­złeś gdzieś nie­le­galny egzem­plarz, co?

Bau­din zamru­gał.

– Tak czy ina­czej… – cią­gnął Hebo­ric, zwra­ca­jąc się do Feli­sin. – Domy­ślam się, że twoja sio­stra, przy­boczna, chce, byś dotarła na nie­wol­ni­czy sta­tek cała i zdrowa. Twój brat znik­nął na Gena­bac­kis i wasz ojciec tego nie prze­żył… tak przy­naj­mniej sły­sza­łem – dodał z uśmie­chem. – Ale to pogło­ski o zdra­dzie pona­gliły do dzia­ła­nia twoją sio­strę, prawda? Chciała oczy­ścić wasze nazwi­sko i tak dalej…

– W two­ich ustach brzmi to roz­sąd­nie, Hebo­ric – prze­rwała mu Feli­sin. Sły­szała gorycz w swym gło­sie, lecz prze­stało ją to obcho­dzić. – Mię­dzy mną a Tavore doszło do róż­nicy zdań i teraz widzisz tego skutki.

– Róż­nicy zdań na jaki temat?

Nie odpo­wie­działa.

Przez sze­reg prze­bie­gło nagłe poru­sze­nie. Straż­nicy wypro­sto­wali się i zwró­cili ku Zachod­niej Bra­mie Ronda. Feli­sin pobla­dła na widok swej sio­stry – teraz przy­bocz­nej Tavore, następ­czyni pole­głej w Daru­dży­sta­nie Lorn – która wje­chała na rondo na swym ogie­rze, pocho­dzą­cym, ni mniej, ni wię­cej, tylko ze stad­niny Para­nów. U jej boku jechała zawsze jej towa­rzy­sząca T’jan­tar, piękna, młoda kobieta, któ­rej długa, płowa grzywa har­mo­ni­zo­wała z imie­niem. Choć nikt nie wie­dział, skąd pocho­dzi, została teraz oso­bi­stą adiu­tantką Tavore. Za dwiema kobie­tami zmie­rzało dwu­dzie­stu ofi­ce­rów z kom­pa­nią cięż­kiej kawa­le­rii. Żoł­nie­rze spra­wiali nie­zwy­kłe, egzo­tyczne wra­że­nie.

– Cóż za iro­nia – mruk­nął Hebo­ric, spo­glą­da­jąc na jeźdź­ców.

Bau­din wysu­nął głowę przed sze­reg i splu­nął.

– Czer­wone Mie­cze. Bez­kr­wi­ste sukin­syny.

Były kapłan obrzu­cił go roz­ba­wio­nym spoj­rze­niem.

– Czy to twój zawód pozwo­lił ci zwie­dzić świat, Bau­din? Widzia­łeś nad­mor­skie wały Arenu?

Zbir zako­ły­sał się nie­spo­koj­nie, po czym wzru­szył ramio­nami.

– Zda­rzało mi się w życiu stać na pokła­dzie, potwo­rze. Poza tym pogło­ski o nich krążą w mie­ście od co naj­mniej tygo­dnia.

Kolumna Czer­wo­nych Mie­czy poru­szyła się nagle jak jeden mąż. Zakute w sta­lowe ręka­wice dło­nie zaci­snęły się na ręko­je­ściach, a hełmy ze szpi­cami zwró­ciły w stronę przy­bocz­nej.

Moja sio­stro Tavore, czy znik­nię­cie naszego brata zra­niło cię aż tak bar­dzo? – pomy­ślała Feli­sin. Jak wiel­kie musiały być twoim zda­niem jego prze­winy, jeśli wyma­gały aż takiej rekom­pen­saty? A potem, by twa wier­ność stała się nie­za­chwiana, wybra­łaś, którą z nas zło­żyć w sym­bo­licz­nej ofie­rze, mnie czy matkę. Czy nie wie­dzia­łaś, że po obu stro­nach tego wyboru czeka Kap­tur? Przy­naj­mniej matka jest teraz z uko­cha­nym mężem…

Tavore obrzu­ciła pośpiesz­nym spoj­rze­niem swój oddział, a potem powie­działa coś do T’jan­tar, która skie­ro­wała wierz­chowca ku Wschod­niej Bra­mie.

Bau­din chrząk­nął po raz kolejny.

– Rób­cie wesołe miny! Zaraz się zacznie Bez­kre­sna Godzina.

***

Co innego oskar­żyć cesa­rzową o mor­der­stwo, a cał­kiem co innego prze­wi­dzieć jej następne posu­nię­cie. Gdyby tylko posłu­chali mojego ostrze­że­nia.

Gdy ruszyli, okowy wpiły się w kostki Hebo­rica, który skrzy­wił się z bólu.

Ludzie cywi­li­zo­wani uwiel­biają odsła­niać mięk­kie pod­brzu­sze swej psy­che. Deka­den­cja i wraż­li­wość to sym­bole wyso­kiego uro­dze­nia. Mogli popi­sy­wać się nimi z łatwo­ścią, gdyż niczym im to nie gro­ziło. O to wła­śnie szło. Dawali w ten spo­sób do zro­zu­mie­nia, że żyją w bez­piecz­nym dobro­by­cie. Paliło to gar­dła bie­da­ków bar­dziej niż wszel­kie osten­ta­cyjne pokazy bogac­twa.

Hebo­ric pisał o tym w swym trak­ta­cie i mógł teraz przy­znać, że darzy gorz­kim podzi­wem cesa­rzową i przy­boczną Tavore, która pod­czas czystki była narzę­dziem Laseen. Pierw­szy szok wywo­łała prze­sadna bru­tal­ność noc­nych aresz­to­wań. Wyła­my­wano drzwi i wywle­kano z łóżek całe rodziny przy akom­pa­nia­men­cie lamen­tów służby. Oszo­ło­mio­nych bra­kiem snu szla­chet­nie uro­dzo­nych krę­po­wano i zaku­wano w kaj­dany, a następ­nie kazano im sta­wać przed pija­nym sędzią i ławą przy­się­głych skła­da­jącą się ze zgar­nię­tych z ulicy żebra­ków. Ta gorzka, jawna paro­dia spra­wie­dli­wo­ści odzie­rała ich z ostat­nich nadziei na cywi­li­zo­wane trak­to­wa­nie, a nawet samej cywi­li­za­cji, pozo­sta­wia­jąc jedy­nie chaos i bestial­stwo.

Szok nastę­po­wał za szo­kiem, roz­dzie­ra­jąc te ich deli­katne pod­brzu­sza. Tavore znała ludzi ze swej war­stwy, znała ich słabe strony i bez­li­to­śnie zro­biła uży­tek z tej wie­dzy. Co mogło ją skło­nić do podob­nego okru­cień­stwa?

Gdy tylko bie­dacy o wszyst­kim się dowie­dzieli, wyle­gli na ulice, wzno­sząc gło­śne okrzyki na cześć swej cesa­rzo­wej. Dziel­nicę Szla­checką ogar­nęły sta­ran­nie spro­wo­ko­wane zamieszki, któ­rym towa­rzy­szyły gra­bieże i rzeź. Tłusz­cza wyła­wiała nie­licz­nych, wybra­nych szla­chet­nie uro­dzo­nych, któ­rych nie aresz­to­wano. Było ich wystar­cza­jąco wielu, żeby pod­sy­cić żądzę krwi motło­chu, dać cel jego gnie­wowi i nie­na­wi­ści. Potem przy­wró­cono porzą­dek, by mia­sta nie stra­wił pożar.

Cesa­rzowa popeł­niała nie­wiele błę­dów. Wyko­rzy­stała tę oka­zję, by zgar­nąć nie­za­do­wo­lo­nych, a wraz z nimi nie­za­leż­nych uczo­nych, zaci­snąć na sto­licy pięść woj­sko­wej oku­pa­cji, pod­kre­ślić potrzebę poboru nowych żoł­nie­rzy, nowych rekru­tów, któ­rzy będą chro­nili impe­rium przed zdra­dziec­kimi spi­skami szlachty. Skon­fi­sko­wane majątki pokryły wszel­kie wydatki. To było mistrzow­skie posu­nię­cie, nawet jeśli można się go było spo­dzie­wać. Moc Cesar­skiego Dekretu roz­cho­dziła się teraz falami po całym impe­rium. Wszyst­kie jego mia­sta ogar­nął okrutny gniew.

Gorzki podziw. Hebo­ric cią­gle miał ochotę splu­wać, czego nie zwykł czy­nić od cza­sów, gdy był rze­zi­miesz­kiem w Mysiej Dziel­nicy Malazu. Widział szok na twa­rzach pra­wie wszyst­kich sku­tych łań­cu­chami współ­więź­niów. Więk­szość aresz­to­wa­nych miała na sobie tylko bie­li­znę nocną, a ich obli­cza pokry­wał brud z dołów, w któ­rych ich prze­trzy­my­wano. Pozba­wiono ich nawet osłony, jaką zapew­nia zwy­kłe ubra­nie. Roz­czo­chrane włosy, zdu­mione miny, zdru­zgo­tane pozy – wszystko to cze­ka­jąca pod Ron­dem tłusz­cza gorąco pra­gnęła ujrzeć i roz­szar­pać na strzępy…

Witaj­cie na uli­cach, pomy­ślał Hebo­ric, gdy straż­nicy popę­dzili ich naprzód. Przy­boczna wciąż przy­glą­dała się więź­niom, sie­dząc sztywno w wyso­kim sio­dle. Jej chuda twarz była tak zapad­nięta, że zostały z niej same linie: szcze­liny oczu, zmarszczki wokół pro­stych, nie­mal pozba­wio­nych warg ust.

A niech to, natura nie obda­rzyła jej zbyt szczo­drze.

Przy­boczna skie­ro­wała wzrok na swą młod­szą sio­strę, dziew­czynę, która wlo­kła się o krok przed Hebo­ri­kiem.

Były kapłan przy­glą­dał się z cie­ka­wo­ścią Tavore, wypa­tru­jąc cze­goś, być może mgnie­nia zło­śli­wej rado­ści, ta jed­nak omio­tła kolumnę lodo­wa­tym spoj­rze­niem, tylko na krótką chwilkę zatrzy­mu­jąc je na młod­szej sio­strze. Jej reak­cja spro­wa­dzała się do tej pauzy. Poznała Feli­sin, to wszystko. Spoj­rze­nie powę­dro­wało dalej.

Straż­nicy otwo­rzyli Wschod­nią Bramę. Począ­tek kolumny sku­tych łań­cu­chami więź­niów dzie­liło od niej jesz­cze dwie­ście kro­ków. Przez sta­ro­żytną, łuko­watą bramę do środka wpadł ryk, fala dźwięku, która z równą gwał­tow­no­ścią ude­rzyła w więź­niów i w żoł­nie­rzy, odbi­ja­jąc się od wyso­kich murów i wzno­sząc razem z chmurą prze­ra­żo­nych gołębi, które pode­rwały się z gór­nych oka­pów. Odgłos trze­po­czą­cych skrzy­deł opadł niczym uprzejmy aplauz, acz­kol­wiek Hebo­ric odno­sił wra­że­nie, że tylko on jeden doce­nił tę iro­nię bogów. Nie potra­fił jed­nak odmó­wić sobie gestu i pokło­nił się płytko.

Niech Kap­tur zachowa dla sie­bie swe cho­lerne sekrety. Fene­rze, ty stara macioro, tego swę­dzą­cego miej­sca ni­gdy nie mogłem podra­pać. Przy­glą­daj się teraz uważ­nie. Patrz, co się sta­nie z twoim zbłą­ka­nym synem.

***

Jakaś cząstka umy­słu Feli­sin opie­rała się obłę­dowi, sta­wiała wście­kły opór sza­le­ją­cej wokół burzy. Żoł­nie­rze oto­czyli Aleję Kolumn kor­do­nem zło­żo­nym z trzech sze­re­gów, lecz tłusz­czy raz po raz uda­wało się zna­leźć słabe punkty w linii zbroj­nych. Dziew­czyna przy­ła­pała się na tym, że obser­wuje motłoch z kli­niczną cie­ka­wo­ścią, mimo że szar­pały ją dło­nie i okła­dały pię­ści, a z nie­wy­raź­nie widzia­nych twa­rzy try­skały ku niej kro­ple plwo­ciny. Zdrowy roz­są­dek trzy­mał się jed­nak mocno, tak samo jak ją pod­trzy­my­wała para sil­nych rąk. Pozba­wio­nych dłoni rąk o ropie­ją­cych kiku­tach, które popy­chały ją cią­gle naprzód. Nikt nie dotknął kapłana. Nikt się nie odwa­żył. A przo­dem szedł Bau­din – bar­dziej prze­ra­ża­jący niż sama tłusz­cza.

Zabi­jał bez wysiłku. Odrzu­cał ciała z rykiem wzgardy, wzy­wa­jąc gestami następ­nych. Nawet żoł­nie­rze gapili się na niego spod ozdo­bio­nych grze­bie­niami heł­mów. Odwra­cali głowy na jego szy­der­stwa, zaci­ska­jąc dło­nie na pikach albo ręko­je­ściach mie­czy.

Bau­din, śmie­jący się Bau­din. Nos roz­kwa­siła mu cel­nie rzu­cona cegła, kamie­nie odbi­jały się od niego, a podarta w strzępy nie­wol­ni­cza tunika prze­siąk­nęła krwią i plwo­ciną. Każ­dego, kto zna­lazł się w jego zasięgu, chwy­tał, ści­skał, skrę­cał i pozba­wiał życia. Zatrzy­my­wał się tylko wtedy, gdy coś działo się przed nim – w szpa­le­rze żoł­nie­rzy poja­wiała się jakaś luka – albo gdy sła­bła pani Gaesen. Łapał ją wtedy pod pachy, bez zbyt­niej deli­kat­no­ści, a potem popy­chał naprzód, ani na moment nie prze­sta­jąc prze­kli­nać.

Przed nim pły­nęła fala stra­chu. Tłum zawra­cał, pora­żony grozą. Ata­ku­ją­cych było coraz mniej, choć cegły nie prze­sta­wały się sypać. Nie­które z nich tra­fiały w cel, lecz więk­szość chy­biała.

Marsz przez mia­sto trwał. Feli­sin bole­śnie dzwo­niło w uszach. Zasłona hałasu tłu­miła wszyst­kie dźwięki, lecz jej oczy widziały wyraź­nie, aż za czę­sto natra­fia­jąc na obrazy, któ­rych ni­gdy nie zdoła zapo­mnieć.

Kiedy doszło do naj­groź­niej­szego wyłomu, było już widać bramy. Żoł­nie­rze nagle gdzieś znik­nęli, a na ulicę wylała się fala gwał­tow­nego głodu, która ogar­nęła więź­niów.

Idący za dziew­czyną Hebo­ric popchnął ją z całej siły.

– A więc to teraz – mruk­nął.

Bau­din ryk­nął wście­kle. Został oto­czony przez tłum. Szar­pały go dło­nie, dra­pały paznok­cie. Z Feli­sin zerwano ostat­nie strzępy ubra­nia. Czy­jaś dłoń zła­pała ją za włosy i szarp­nęła bru­tal­nie, odwra­ca­jąc jej głowę w pró­bie zła­ma­nia karku. Usły­szała krzyk i zdała sobie sprawę, że wyrwał się on z jej wła­snego gar­dła. Ktoś za nią wark­nął niczym zwie­rzę. Poczuła, że dłoń zaci­snęła się spa­zma­tycz­nie, a potem zwol­niła uchwyt. Uszy dziew­czyny wypeł­niły kolejne krzyki.

Wtem ponio­sła ich silna fala – Feli­sin nie wie­działa, czy w przód, czy w tył – i ujrzała przed sobą Hebo­rica, który wyplu­wał kawałki zakrwa­wio­nej skóry. Wokół Bau­dina poja­wiła się nagle pusta prze­strzeń. Zbir przy­kuc­nął. Z jego okrwa­wio­nych warg sypał się potok por­to­wych prze­kleństw. Prawe ucho wyrwano mu wraz ze skórą, wło­sami i kawał­kiem mięsa. Na jego skroni wil­gotno poły­ski­wała naga kość. Wokół niego zie­mię zaście­lały ciała. Tylko nie­liczne z nich jesz­cze się poru­szały. U jego stóp leżała pani Gaesen. Bau­din trzy­mał ją za włosy, tak by tłum widział jej twarz. Wyda­wało się, że czas się zatrzy­mał, a cały świat sku­pił w jed­nym miej­scu.

Zbir odsło­nił zęby. Ryk­nął gło­śnym śmie­chem.

– Nie jestem płacz­li­wym szla­chetką – wark­nął, spo­glą­da­jąc na tłusz­czę. – Czego chce­cie? Krwi szla­chet­nie uro­dzo­nej kobiety?

Tłum odpo­wie­dział wyciem. Wycią­gnęły się ku niemu chciwe ręce. Bau­din roze­śmiał się po raz drugi.

– Doj­dziemy do tej bramy, sły­szy­cie mnie?

Wypro­sto­wał się, uno­sząc głowę pani Gaesen.

Feli­sin nie wie­działa, czy sta­ruszka jest przy­tomna. Jej oczy były zamknięte, a pokryta bru­dem i sinia­kami twarz miała spo­kojny – nie­mal mło­dzień­czy – wyraz. Być może już nie żyła. Dziew­czyna modliła się o to, by tak wła­śnie było. Coś miało się zaraz wyda­rzyć, coś, co stre­ści cały ten kosz­mar w jed­nym obra­zie. Powie­trze było pełne napię­cia.

– Weź­cie ją sobie! – wrza­snął Bau­din.

Zła­pał drugą ręką pod­bró­dek pani Gaesen i obró­cił gwał­tow­nie jej głowę. Kark zła­mał się z trza­skiem, a ciało zwiot­czało tar­gane drgaw­kami. Zbir okrę­cił kawa­łek łań­cu­cha wokół jej szyi, zaci­snął go mocno, a potem zaczął piło­wać. Popły­nęła krew, która nadała łań­cu­chowi wygląd zmię­to­szo­nej apaszki.

Feli­sin gapiła się na to prze­ra­żona.

– Fene­rze, zmi­łuj się – wydy­szał Hebo­ric.

Oszo­ło­miona tłusz­cza umil­kła. Choć pło­nęła w niej żądza krwi, cof­nęła się przed tym wido­kiem. Skądś poja­wił się pozba­wiony hełmu żoł­nierz. Jego młoda twarz zbie­lała. Wbił wzrok w Bau­dina, nie mogąc posta­wić ani kroku naprzód. Za nim widać było lśniące, spi­cza­ste hełmy i wiel­kie pała­sze Czer­wo­nych Mie­czy. Oręż bły­skał nad gło­wami tłumu, a jeźdźcy powoli prze­py­chali się ku maka­brycz­nej sce­nie.

Nie poru­szało się nic poza piłu­ją­cym łań­cu­chem. Sły­chać było wyłącz­nie stę­ka­nie Bau­dina. Choć gdzie indziej wciąż sza­lały zamieszki, wyda­wały się one odle­głe o tysiące mil.

Feli­sin przy­glą­dała się, jak głowa szlach­cianki pod­ska­kuje w przód i w tył w paro­dii życia. Dobrze pamię­tała panią Gaesen, wynio­słą, wład­czą kobietę. Dawno już opu­ściła ją uroda, którą pró­bo­wała zastą­pić teraz pozy­cją. Cóż mogła uczy­nić innego? Wiele rze­czy, ale to nie miało obec­nie zna­cze­nia. Nawet gdyby była kocha­jącą, wyro­zu­miałą bab­cią, nic by to nie zmie­niło, nie zapo­bie­gło nadej­ściu tej pora­ża­ją­cej grozą chwili.

Głowa ode­rwała się od tuło­wia z odgło­sem przy­po­mi­na­ją­cym łka­nie. Bau­din popa­trzył na tłum, odsła­nia­jąc lśniące zęby.

– Zawar­li­śmy umowę – wychry­piał. – Macie tu to, czego chcie­li­ście. Będzie­cie mieli pamiątkę po tym dniu.

Cisnął w ciżbę głowę pani Gaesen. Włosy zawi­ro­wały, a we wszyst­kie strony try­snęły strużki krwi. Gdy maka­bryczny poda­ru­nek wylą­do­wał w jakimś nie­wi­docz­nym miej­scu, przy­wi­tały go krzyki.

Poja­wili się kolejni żoł­nie­rze, wspie­rani przez Czer­wone Mie­cze. Posu­wali się naprzód powoli, odpy­cha­jąc gapiów. Wzdłuż całego sze­regu przy­wra­cano porzą­dek. Wszę­dzie poza tym jed­nym miej­scem czy­niono to bru­tal­nie, nie dając par­donu. Gdy ludzie zaczęli ginąć pod cio­sami mie­czy, reszta ucie­kła.

Arenę opu­ściło około trzy­stu więź­niów. Gdy Feli­sin przyj­rzała się teraz sze­re­gowi, po raz pierw­szy zoba­czyła, co z nich zostało. U nie­któ­rych łań­cu­chów wisiały tylko przed­ra­miona, inne zaś były zupeł­nie puste. Na nogach trzy­mało się nie­spełna stu ska­zań­ców. Wielu wiło się na bruku, krzy­cząc z bólu. Reszta leżała nie­ru­chomo.

Bau­din łyp­nął spode łba na naj­bliż­sze sku­pi­sko żoł­nie­rzy.

– Aku­rat na czas, bla­szane łby.

Hebo­ric splu­nął gęstą plwo­ciną i skrzy­wił się, prze­szy­wa­jąc zbira wście­kłym spoj­rze­niem.

– Wyda­wało ci się, że w ten spo­sób kupisz nam prawo przej­ścia, Bau­din? Dasz im to, czego chcieli? Ale oka­zało się, że to nie było potrzebne. Żoł­nie­rze byli już bli­sko. Mogła oca­lić życie…

Bau­din zwró­cił się powoli w jego stronę. Twarz pokry­wała mu war­stewka krwi.

– Ale po co, kapła­nie?

– Czy tak wła­śnie rozu­mo­wa­łeś? Że i tak zgi­nę­łaby w ładowni?

Bau­din obna­żył zęby.

– Nie zno­szę zawie­rać umów z sukin­sy­nami – wyce­dził powoli.

Feli­sin wpa­trzyła się w trzy­sto­powy odci­nek łań­cu­cha, który dzie­lił ją od zbira. Wzdłuż jego ogniw mogłoby prze­biec tysiąc myśli – kim była, kim stała się teraz; wię­zie­nie, które odkryła we wła­snej duszy i w świe­cie zewnętrz­nym, wszystko to połą­czone w jaskra­wym wspo­mnie­niu, pomy­ślała jed­nak i powie­działa tylko:

– Nie zawie­raj już żad­nych umów, Bau­din.

Przy­mru­żył oczy, spo­glą­da­jąc na nią. Jej słowa i ton dotarły do niego w jakiś spo­sób.

Hebo­ric wypro­sto­wał się nagle i spoj­rzał na Feli­sin z twar­dym bły­skiem w oczach. Odwró­ciła się, na wpół ze wstydu, a na wpół w geście wyzwa­nia.

Po chwili żoł­nie­rze, któ­rzy oczy­ścili już sze­reg z tru­pów, popchnęli więź­niów ku bra­mie wycho­dzą­cej na Wschodni Trakt, wio­dący do por­to­wego mia­steczka Nie­fart. Tam cze­kała na nich przy­boczna Tavore ze swym orsza­kiem, jak rów­nież areń­skie statki nie­wol­ni­cze.

U sto­ją­cych wzdłuż drogi wie­śnia­ków nie dostrze­gało się oznak szału, który ogar­nął ich kuzy­nów z mia­sta. Feli­sin widziała w ich twa­rzach tępy smu­tek, pasję zro­dzoną z innego rodzaju blizn. Nie rozu­miała, skąd się on bie­rze, i zda­wała sobie sprawę, że to wła­śnie ta nie­świa­do­mość różni ją od nich. Wie­działa też, dzięki swym sinia­kom, zadra­pa­niom i bez­bron­nej nago­ści, że jej nauka dopiero się zaczyna.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: