- W empik go
Brand - ebook
Brand - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 279 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na śnieżnych polach górskich
Ciężkie gęste mgły; deszcz i półmrok. Brand w czarnym ubraniu, z laską i weretkiem, przeciska się naprzód w kierunku zachodnim. Towarzyszący mu Chłop i Syn jego, wyrostek, postępują za nim.
CHŁOP (woła na Branda)
Hej tam! Zaczekać, cudzy człecze!
Gdzieżeś?
BRAND
Tu jestem!
CHŁOP
Człek się wlecze
We mgle, że nawet kij swój traci
Z oczu!…. Zabłądzisz!
SYN
A niech kaci!
Jakieś tu żleby!
BRAND
Jakieś złomy!
Zaginął wszelki ślad widomy!
CHŁOP (krzyczy)
Stać! Do stu djabłów! Ani kroku!
Zwały z śnieżnego lecą stoku!
BRAND (nasłuchuje)
Słyszę jak gdyby grzmot zdaleka.
CHŁOP
Bystro przegryzła się tu rzeka,
Nadół w bezmierną przepaść spada…
Zginiesz i my zginiemy razem!
BRAND
Ja muszę przejść tan, trudna rada!
CHŁOP
Nas nie przynaglisz swym rozkazem…
Mówię ci: zostań! Nie baczycie,
Że tu o ludzkie chodzi życie?
BRAND
Mój Pan się śmieje z trwogi twojej.
CHŁOP
Któż to ten pan, co się nie boi?
BRAND
Ten Pan to Bóg!
CHŁOP
A ty kim, panie?
BRAND
Księdzem.
CHŁOP
Daremne to gadanie:
Choćby był proboszcz, biskup z ciebie,
Tobyś odwagę swą w tym żlebie
Na wiek pogrzebał, gdybyś jeszcze
Chciał dalej iść w te mgły złowieszcze.
(zbliża się ostrożnie; przekonywująco)
Choćby był człowiek, mości księże,
Nie wiem, jak mądry, nie dosięże,
Czego dosięgnąć niepodobna!
W jedno li życie jest zasobna,
Księże, twa dusza; gdy to minie,
Cóż ci zostanie w twej godzinie?
Milę – powiadam prawdę szczerą –
Masz do następnej stąd chałupy,
A mgły tak gęste zewsząd kupy,
Że nie rozetniesz jej siekierą…
BRAND
Tak, lecz w tej pustce strasznej, dzikiej
Żadne mnie błędne dziś ogniki,
Widzisz, nie wodzą.
CHŁOP
Lecz dokoła
Sterczą lodowców groźne czoła.
BRAND
Tamtędy pójdziem…
CHŁOP
Co? Tamtędy?
Śmierć pomknie z nami wraz, w te pędy!
BRAND
A jednak uczył ktoś, że suchą
Przejść można nogą grzbietem fali.
CHŁOP
To było kiedyś… Dzisiaj dalej
Trudno się zmagać z zawieruchą,
Zginiem z kretesem!
BRAND (chce odejść) .
Żegnam zatem.
CHŁOP
Chcesz się pożegnać, widzę, z światem…
BRAND
Chce li mnie Bóg doświadczyć prawy,
Witajcie śniegi, mgły, siklawy!
CHŁOP (cicho)
Jakiś szaleniec… szuka zguby.
SYN (płaczliwie)
Chodźmy stąd, ojcze!… Płone próby…
Widać po wszystkiem, że tu jeszcze
Większe mgły będą, większe deszcze.
BRAND (przystaje i zbliża się ponownie)
O ile myśli moje mogą
Przypomnieć sobie, toś miał drogą
Córkę w tych stronach, no, i ona
Dała ci kiedyś znać, zmartwiona,
Że jej nie znaleźć ciszy w grobie,
Jeśli nie spojrzy w oczy tobie
Choćby raz jeszcze? Czy być może?
CHŁOP
Tak mi dopomóż, Panie Boże!
BRAND
Że dziś ostatni dzień widzenia?
CHŁOP
Tak…
BRAND
I to woli twej nie zmienia?
CHŁOP
Nie!
BRAND
Nie? Nie pójdziesz dalej ze mną…?
CHŁOP
Na mowę silisz się daremną,
Ani się ruszę…
BRAND (patrzy mu bystro w oczy)
Miałbyś wolę
Złożyć talarów sto na stole,
Aby znalazła śmierć spokojną?
CHŁOP
O, tak!
BRAND
A dwieście? Czyż tak hojną
Byłaby dłoń twa?
CHŁOP
Czegoż nie da
Dłoń ma dla córki? Cała scheda
Niech sobie pójdzie!
BRAND
No, a… życie?
CHŁOP
Życie?… Mój słodki!…
BRAND
Nie?!… Słyszycie…
CHŁOP (drapie się w głowę)
To już byłoby ponad siły…
O Panie Jezu! Boże miły!
Czego ty żądasz? A dyć przecie
Mam jeszcze w domu żonę, dziecię…
BRAND
Lecz On się wyrzekł nawet matki!…
CHŁOP
Za dawnych czasów to po gładkiej
Szło jakoś drodze – cuda, dziwy
Działy się ongi. Sprawiedliwy
Człek dzisiaj o tem nie pamięta.
BRAND
Twą drogą śmierć jest! Nacóż pęta
Nakładasz na mnie? Nie znasz Pana,
I Pan cię nie zna.
CHŁOP
Niezbłagana
Dusza w tym księdzu.
SYN (ciągnie go)
Chodźmy sami!
CHŁOP
Nie! Nie! On musi iść stąd z nami!
BRAND
Musi?
CHŁOP
Tak, musisz… Bo inaczej,
Jeżeli we wsi kto zobaczy,
Żeśmy cię tutaj zostawili,
Strażnik zabierze mnie w tej chwili –
A, jeśli sczeźniesz tu, w tym lodzie,
Dziś ja o chlebie i o wodzie
Bedę w areszcie.
BRAND
Więc za bożą
Pocierpisz sprawę…
CHŁOP
Mnie nie trwożą
Ni twe, ni boskie… mam ja swoje
Nie byle jakie niepokoje,
Więc chodź…
BRAND
Żegnajcie!
(zdala słychać głuchy huk)
SYN (krzyczy)
O! Lawina!
BRAND (do Chłopa, który go chwycił za kark)
Puść!
CHŁOP
Nie!
BRAND
Puść!
SYN
Precz stąd!…
CHŁOP (wałcząc z Brandem)
Zła godzina.
Niech mnie…
BRAND (wyrywa mu się i rzuca go w śnieg)
O tak, nie spoczniesz prędzej,
Aż się doczekasz jakiej nędzy!
( znika)
CHŁOP (wygrzebując się z śniegu i pocierając sobie ramię)
Niech mu zapłacą za to czarci!
Oto, co Pańscy słudzy warci!
(woła, podnosząc się)
Hej, mości księże!
SYN
Poszedł granią!
CHŁOP
Zda mi się… oko moje za nią
Trop w trop podąża!…
(woła ponownie)
Hej, pastorze!
Czy nam jegomość wskazać może,
Skąd my tu błądzić dziś zaczęli?
BRAND (we mgle)
Po co ci rady? Jak najśmielej
Już ty utartym kroczysz szlakiem.
CHŁOP
Jeśli to prawda, jakiem takiem
Człek się nacieszy legowiskiem,
A nie na morzu lodów śliskiem.
(odchodzi wraz z synem w kierunku wschodu)
BRAND (zjawia się znowu nieco dalej i nasłuchuje w kierunku, w którym odszedł chłop ze synem)
Wracają do dom… Chłystku podły!
Gdyby cię siły li zawiodły,
A nie zamiękła wola w tobie,
Ulgębym przyniósł ci w żałobie,
Umęczonego wnet do celu
Zaprowadziłbym cię w weselu,
Lecz nanic pomoc, zacny kumie,
Temu, co nawet chcieć nie umie…
(podchodzi bardziej ku przodowi)
Życie!… Hm! Jeśli człek rozważy,
Jak je miłuje tłum nędzarzy,
Jak każdy błazen niem się pieści,
Jakby od jego marnej treści
Zawisło całe szczęście świata –
Boże! Puściliby do kata
Wszystko, prócz życia! To li jedno-
Sednem jest dla nich! Kiepskie sedno!
(uśmiecha się, jak gdyby sobie coś przypomniał)
Kiedym był dzieckiem, od początku
Z dwóch rzeczy-m miewał ból w żołądku,
W te najdawniejsze moje czasy
Dwie sprawy darły ze mnie pasy:
O nielubiącej mroków sowie
Wciąż mi chodziła myśl po głowie,
O rybie, co się boi wody,
Ciągle-m ja dumał, chłopiec młody…
I śmiech mnie pusty brał z tej biedy
Czemu?… Bo czułem-ci już wtedy,
Że świat śród innych chodzi dróg,
Niźli, jak tego pragnął Bóg,
I, że swe jarzmo dźwiga człek,
Choćby rad rzucił je po wiek.
Tutaj jest każdy na kształt ryby,
Albo też sowy. Skuty w dyby,
W mroku żyć musi ludzki płód,
Umierać musi w głębiach wód,
Choć na to wszystko strach go bierze!
Radby porzucić swoje leże,
Z mrocznej ciasnoty zbiecby rad
W przezroczy, jasny słońca świat.
(zatrzymawszy się na chwilę, nasłuchuje, zdumiony)
Cóżto? Od dolin płyną głosy?
Pieśni i śmiechy mkną w niebiosy…
Cyt! Krzyczą hura! Raz i drugi,
Trzeci i piąty… Słońce smugi
Rozciera mgławe, lśnią przestworza,
Jakaś drużyna ludzka, hoża,
Po tej świetlistej igra łące,
Poranne światło jaśniejące
W stronę zachodu mroki goni.
Słowa… całunki… uścisk dłoni…
Już się rozchodzą, ku dolinie
Zmierzają jedni, a zaś ninie
Dwoje się ludzi ku mnie słania…
Ostatnie ślą już pożegnania
Kapeluszami, woalliami…
„Bywajcie zdrowi!… Pan Bóg z wami!”
(słońce coraz to bardziej przeciska się przez mgły, Brand stoi nieruchomy, przypatruje się zbliżającym się)
Cóż to za blaski! Co za jaśnie!
Rozwiewają się kłęby mgławe,
Stopy przemiękką depcą trawę,
Słońce złociste snuje baśnie!
Może rodzeństwo? Bok przy boku
Po tym kwiecistym spieszą stoku;
Ona sukniami powiewnemi,
Snać nie dotyka nawet ziemi,
On, jakby piórko, lekki!… Ona,
O, skacze na bok, rozbawiona,
Wyrywa mu się od niechcenia…
O, już ją chwyta!…. Słodko, mile
Droga się zmienia w krotochwilę,
W wesołą piosnkę śmiech się zmienia
(Ejnar i A gnieszka w lekkich strojach podróżnych, oboje rozpromienieni, zjawiają się na wzgórzu. Mgły pierzchły. Szczyty lśnią w porannym słońcu)
EJNAR
Agnieszko, motylku mój cudny,
Nic ja się ciebie nie boję;
Zacisnę ja oka swej sieci –
Te oka, to piosnki są moje.
AGNIESZKA (zwrócona twarzą ku niemu, cofa się, tańcząc i uciekając przed nim)
Jeżelim ja cudnym motylkiem,
To pozwól mi spocząć na kwiatku,
A chceszli się bawić, więc goń mnie!
Pochwycić? Przenigdy, mój bratku!
EJNAR
Agnieszko, motylku mój cudny!
Zwężają się oka mej sieci!
Już… mam cię! Już skarb mój najdroższy
Przenigdy z tych ok nie uleci.
AGNIESZKA
Jeżelim ja wiotkim motylkiem,
To niechże mnie powiew uwodzi!
A chwycisz mnie w oko swej siatki,
Mych skrzydeł się dotknąć nie godzi!
EJNAR
Nie! Lekko ja wezmę do ręki
Ten ciężar mój słodki i lekki
I zamknę go w sercu.. Tam baw się,
Tam sobie już igraj na wieki!
(zbliżają się ku stromej turni; stają nad przepaścią)
BRAND
Stać!… Tutaj przepaść!…
EJNAR
Któż to wola?
AGNIESZKA (wskazując ku górze)
O, tam!
BRAND
Ni kroku! Śmierć dokoła!
Z śniegiem spadniecie do tej głębi!
EJNAR
(obejmuje Agnieszkę i śmiejąc się, zwrócony ku górze)
Nas to nie parzy ani ziębi,
Szczęście jest z nami. Wyjdziem cało!
AGNIESZKA
Zabawkę dziś nam życie dało…
EJNAR
Szczęście nam śle dziś promień słońca:
Sto lat on będzie trwał – bez końca!
BRAND
Więc wy dopiero po stu latach…?
AGNIESZKA (powiewając welonem)
O tem ni słowa, proszę ciebie…
Bawić się będziem wszak i w niebie.
EJNAR
Sto lat na wonnych przeżyć kwiatach,
Sto lat bez miary i bez celu
W miłości kąpać się weselu! –
BRAND
No, a co będzie potem?
EJNAR
Potem?
Do nieba pójdziem znów z powrotem.
BRAND
Może wy z nieba tu przyszliście?
EJNAR
Prosta rzecz: z nieba! Oczywiście!
AGNIESZKA
To znaczy: teraz, o tej chwili,
Myśmy tam z dołu tu przybyli.
BRAND
I owszem, owszem.. Oko moje
Już zobaczyło was oboje
Tam, gdzie się dzielą te potoki.
EJNAR
Skierowaliśmy tu swe kroki,
Pożegnawszy się z przyjacioły.
Ręką, całunkiem tłum wesoły
Stwierdzał przedrogich wspomnień rój!
Zejdźże pan ku nam! Panie mój,
Zechciej zabawić się tu z nami,
Posłuchać pieśni nad pieśniami!
Słodszej nie stworzył żaden czas!
Czemu pan stoi niby głaz?
Prędzej! My cuda ci pokażem!
Ja, panie, byłem wprzód malarzem!
Co to za szczęście, życie, świat
Wciągać w swą sztukę! Człek jest rad,
Że niby Stwórca może oto
Przelichy metal zmieniać w złoto!
Ale nad wszystko, czem mnie Bóg
Obdarzyć raczył śród mych dróg,
To ma Agnieszka!… Słodki plon,
Gdym z południowych wrócił stron
Z farbą i pendzlem – z niczem więcej…
AGNIESZKA (gorąco)
A, jakby posiadł sto tysięcy,
Tak pewien siebie, tak zuchwały…
EJNAR
Do wsi tej losy mnie przygnały…
Tu zagościła ona właśnie,
Aby słoneczne chłonąć jaśnie,
Gorzkie powietrze, świerków wonie…
I ja zjawiłem się w tej stronie:
Snać przeznaczenie mnie tu niosło.
Chciałem malarskie swe rzemiosło
Zanurzyć w pięknie tego boru,
Chciałem dla sztuki swej prawzoru
Szukać w obłokach tych, w tej rzece…
I oto, gdy tak na to lecę,
Odrazu-m, został arcymistrzem:
Lice jej stało się ognistszem,
W jej oczach szczą4cia blask się jarzy,
Uśmiech nie schodzi już z jej twarzy –
Wszystko początek ze mnie wzięło…
AGNIESZKA
Jeno, malując to swe dzieło,
Nie wiedział o tem chłopiec pusty.
Życie pełnemi chłonął usty,
Aż tu pewnego znów zarania
Jął się napowrót malowania….
EJNAR
Wtem, Boże drogi, coś mi wpadło,
Że ze mnie istne jest dziwadło,
Żem nie oświadczył się swej lubej…!
Więc zamiast pleść smalone duby,
Odrazu wziąłem się do sprawy.
Nasz zacny doktor, zbyt łaskawy,
Nie mógł opędzić się radości:
W dom pozapraszał licznych gości –
Wszystkie powagi, wszyscy księża,
Młódź z okolicy, mąż-ci w męża,
Że jeno patrzeć!… Trzy dni trwały
Hulanki, tańce i hejnały.
Dzisiaj zeszliśmy już mu z karku,
Ale zabawy na folwarku
Bynajmniej jeszcze nie skończono…
Widziałeś to wesołe grono,
Szyfry, chorągwie, kapelusze,
Całe we wieńcach! Zacne dusze!
Uciesze swej puścili wodze,
Towarzyszyli nam w tej drodze.
AGNIESZKA
A my we dwójkę po tej górze
Skaczemy sobie, dzieci duże!
EJNAR
Mieliśmy z sobą wina moc!
AGNIESZKA
Od śpiewów.brzmiała letnia noc!…
EJNAR
O, nawet tłum tych ciężkich mgieł
Bał się dziś z nami brać na kieł!
BRAND
A teraz dokąd?
EJNAR
Tam, do miasta –
AGNIESZKA
Skąd jestem rodem…
EJNAR
Ma niewiasta
I ja – nasamprzód o tę krztynę
Ku zachodowi, a zaś potem
W stronę fiordu ptaków lotem
Na weselisko me jedyne
Zawiodę skarby – zadyszany
Rumak Egira przez bałwany
Hen, nas poniesie w chyżym pędzie!
Później, jak białe dwa łabędzie,
Tam, na południe…
BRAND
A tam, panie?
EJNAR
Tam przepłomienne miłowanie,
Jak sen potężne, a tak właśnie
Słodkie i miłe, jako baśnie!
W ono niedzielne, jasne rano
Żadnego księdza nie przyzwano,
A przecież pierzchły wszelkie troski…
Dzień to był dla nas iście boski,
Pobłogosławił nam…
BRAND
Kto?
EJNAR
Lud!
Przyjaciół naszych tłum radosny,
Który nam wiecznej życzył wiosny,
Który odganiał od nas trud,
Który ze wszystkich swoich sił
Życzył nam zdrowia, wino pił,
Wieńcami zdobił nasze włosy,
Żeśmy wybrani snać przez losy…
BRAND
Żegnam oboje…
(chce odejść)
EJNAR
Zostań pan!
Czyjaż to postać?… Ktoś mi znan…
BRAND (zimno)
Obcy my sobie.
EJNAR
Mnie się przecie
Zdaje, że kiedyś, gdzieś na świecie,
Myśmy się znali – może w szkole…
BRAND
Tak, znaliśmy się, nim pacholę
Stało się – mężem!…
EJNAR
Czyż być może?
Nie przypominam sobie…
(nagle, z krzykiem)
Brand!… O Boże!
BRAND
Ja w te tropy
Wiedziałem, kogo tutaj stopy
Przywiodły dzisiaj.
EJNAR
Witam, bracie,
Witam serdecznie! Gdy tak na cię
Patrzę w tej chwili, pewność mam,
Żeś się nie zmienił, żeś ten sam,
Żeś ten, co, z chmurą wciąż na czole,
Nie mógł wytrzymać w naszem kole…
BRAND
Byłem wam obcy… ale ciebie
Jakoś lubiłem… W ciemnym żlebie
Skalistej turni urodzony,
O którą fale swoje tony
Rozstrzeliwały… wy z południa…
Życie, bywało, nam utrudnia
Inna natura…
EJNAR
Tutaj gdzieś
Leży widocznie twoja wieś?
BRAND
Przez nią mnie wiedzie powołanie.
EJNAR
Przez nią? A potem cóż się stanie?
Czyżby w daleki świat?
BRAND
Niewiele
Potrzeba pracy tu, w tem siele.
EJNAR
Przecieżeś księdzem?
BRAND (z uśmiechem)
Tak, wikarym.
Człek jest, jak zając: czasem w starym,
Odwiecznym musi spocząć lesie,
A czasem w żyto los go niesie.
EJNAR
Zaś ostateczna dokąd droga?
BRAND (prędko i surowo)
Nie pytaj o to.
EJNAR
O, dla Boga!
Czemu?
BRAND (zmieniwszy ton)
Ot, tak… Moi kochani,
I mnie zawiezie do przystani
Ten sam wasz okręt.
EJNAR
Ten nasz statek,
Którym do ślubu my…? Zadatek
Szczęścia zbyt wielki.
(do Agnieszki)
Bądź wesoła,
Jedziemy w trójkę…
BRAND
Pogrzeb woła.
AGNIESZKA
Pogrzeb?
EJNAR:
Co? Pogrzeb woła ciebie?
Kogoś obecność twa pogrzebie?
BRAND
Tego, co zwą go wargi twoje:
Bogiem.
AGNIESZKA (cofając się)
Chodź, Ejnar, ja się boję!
EJNAR
Brand!…
BRAND
Wstrętne widmo spocznie w trumnie!
Ten Bóg służalczy, co go tłumnie
Służalców podła wielbi rzesza!
Ta jedna myśl mnie dziś pociesza,
Że mam go grzebać – i to w dzień!…
Cuchnie, kto zdrowych nie miał tchnień,.
Kto konał całe tysiąc lat..
EJNAR
Brand! Jesteś chory!…
BRAND
A toś zgadł!….
Tak, jestem chory, jak ta jodła,
Co k niebu smukły pień wywiodła!
Nie ja słabuję, czas jest chory,
Jemu potrzebne są doktory,
On leków żądny. Na tym świecie
Wy tylko bawić się pragniecie.
Napdł wierzycie, to być może,
Lecz czy widzicie co na dworze?
Nie! Jeśli jarzmo gnie wam karki,
Wy je rzucacie wnet na barki
Tego, co przyszedł, aby wiernie
Krzyż dźwigać za was, znosić ciernie!
Tak was uczono!… Wy tańczycie,
Zabawą tylko jest wam życie!
Tańcz, tańcz, nie patrząc w oną dal:
Kiedyś ci będzie tego żal!…. .
EJNAR
Znam ja tę piosnkę! Starzy, młodzi
Słyszą ją codzień, jak zawodzi
Po wsiach, po miastach… Tyś jest z tych,
Którym to życie jest, jak szych,
Co, niby nowym zdjęci duchem,
Piekielnym straszą nas obuchem,
Co, nieustannie grożąc biesem,
Chcieliby złamać nas z kretesem
BRAND
Nie! Nie! Przed sobą nie masz klechy
Niewiele Kościół ma pociechy
Z takiego, jak ja, kaznodziei.
Nie wiem, czy ze mnie dziś kto sklei
Chrześcijanina, lecz wiem jedno:
Gdzie się dziś kryje życia sedno!
EJNAR
Jeszczem nie słyszał, aby komu
Miała zaszkodzić radość w domu.
BRAND
Nie! To nie radość nas rozpiera,
Ta bez zastrzeżeń, prosta, szczera!
Żyj nią, służ wiernie jej na… wieki,
Ale od tego bądź daleki,
By się za jednym zmieniać tchem.
Dzisiaj być tem, a jutro – czem?
Dziś chodzić tak, a jutro – jak?
Być ni to ryba, ni to rak!
W bachantach rys wyraźny masz,
Pijak przedrzeźnia li ich twarz;
Sylen posiada pyszny gest,
Chlejus parodją tylko jest!
Przemierzże kraj nasz stopy swemi,
Przyłóż swe ucho do tej ziemi,
A wnet zobaczysz – wierz w me słowo -
Że – człek nasz jest ni to, ni owo!
Nieco powagi w dni świąteczne,
I obyczaje nieco grzeczne,