- promocja
Brigantia - ebook
Brigantia - ebook
Trzeci tom serii Vindolanda.
Rok 100 n.e. Zadaniem centuriona Flawiusza Feroksa, twardego legionowego weterana, jest utrzymywanie pokoju w powierzonym rejonie pogranicza w północnej Brytanii. Właśnie wybiera się do Londinium na wezwanie namiestnika prowincji, lecz zatrzymuje go makabryczny wypadek: w latrynie znaleziono zwłoki brutalnie zamordowanego cesarskiego wyzwoleńca i Feroks musi znaleźć sprawcę. Podążając tropem zbrodni, odkrywa spisek przeciwko cesarstwu i samej jego stolicy, a ślady zdają się prowadzić do starego nieprzyjaciela, który gromadzi tajemnicze artefakty w nadziei, że zapewnią mu wielką magiczną moc.
Chwała bogom, Feroks powraca w nowej, tchnącej autentycznością książce z wybuchową akcją. Nikt nie zna się lepiej na rzymskiej armii od Adriana Goldsworthy’ego i nikt nie tworzy bardziej przekonujących powieści z tamtej epoki. - Harry Sidebottom.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-936-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aballawa – Burgh-by-Sands
Abus – Humber (rzeka)
Alauna – Maryport w Kumbrii
Arbeja – South Shields
Bremenium – High Rochester
Bremezjo – Piercebridge
Bremetennakum – Ribchester
Brigantum – Aldborough
Kamulodunum – Colchester
Kataraktonium – Catterick
Koria – Corbridge
Korinium – Cirencester
Danum – Doncaster
Dewa – Chester
Eborakum – York
Lindum – Lincoln
Londinium – Londyn
Longowicjum – Lanchester
Lugdunum – Lyon (Francja)
Luguwallum – Carlisle
Magna – Carvoran
Mediolanum – Whitchurch
Mona – Anglesey (wyspa)
Segoncjum – Caernarfon
Werbeja – Ilkley
Werulamium – St. Albans
Wirokonium – WroxeterPROLOG
Dwaj mężczyźni podążali ścieżką meandrującą z dna doliny ku samotnemu gospodarstwu na stoku; obaj postawni, jeden nieco wyższy, drugi za to szerszy w ramionach. Mieli na sobie kolczugi, hełmy i miecze u boku – ekwipunek, jakim mało kto z tutejszego ludu Selgowów mógłby się pochwalić. Ten bardziej krępy trzymał uniesioną pochodnię. Noc była bezksiężycowa, ale czyste niebo lśniło niezliczonymi kropkami gwiazd, nie potrzebowali więc dodatkowego światła, by widzieć drogę. Był to przede wszystkim sygnał dla potencjalnego obserwatora, że oto nadchodzą dwaj dobrze uzbrojeni, posępni wojownicy.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – odezwał się wyższy, z pociągłą twarzą chudzielca, której napięta skóra nadawała mu wygląd szyderczo uśmiechniętego konia.
Towarzysz zignorował pytanie i kroczył dalej w milczeniu. Płomień pochodni trzepotał i chwilami przygasał w powiewach wiatru.
Nic nie wskazywało, by ktoś w gospodarstwie ich zauważył. Nie różniło się niczym szczególnym od wielu innych rozsianych w całej dolinie i w rzeczy samej w całej właściwie Brytanii: główny budynek ze stożkowym dachem, odrobinę wyższy i szerszy od przylepionych doń krągłych przybudówek. Wszystko poniżej spowijał mrok i tylko czasem słyszało się szmer, gdy zwierzęta w zagrodach się przesuwały lub jadły. Strzecha odcinała się blado na tle rozgwieżdżonego nieba. Selgowie nie lubią zbyt bliskiego sąsiedztwa. Czują potrzebę przestrzeni i ich domostwa są rozrzucone daleko od siebie. Eburus, mieszkający tutaj stary człowiek, był jeszcze większym odludkiem – najbliższa sadyba leżała niemal dwie mile stąd, a jego chata stała na wąskiej półce w połowie wschodniego stoku doliny. Za płytką suchą fosą otaczającą zabudowania teren wznosił się stromo i przechodził w wysokie urwisko, posępnie ciemne nawet w tak jasną noc. Nikt nie mógł się tamtędy zbliżyć – ani uciec.
– Chcę powiedzieć, że moglibyśmy zaczekać – ponowił próbę wysoki. – Dopadłoby się ich jutro. Albo pojutrze.
Mówił po łacinie, wyraźnie i starannie dobierając słowa, choć z szorstkim wyspiarskim akcentem. Windeks należał do plemienia Karwetiów z północy, blisko spokrewnionego z Brygantami – najliczniejszym ludem Brytanii. Od siedmiu lat dowodził grupą zwiadowców przysłaną przez ich wodza, aby służyć z armią rzymską.
Krępy mężczyzna wciąż się nie odzywał. Byli prawie w połowie zbocza. Ścieżka omijała duży, szary głaz i pętlą okrążała wzniesiony za nim kopiec. Nieco dalej leżały dwa inne spore kamienie, kuliste i prawie identyczne.
– Zupełnie jakby baba – zauważył Windeks, gdy przechodzili obok nich. – Tak sobie tu leży i czeka.
Ktoś przed nim musiał odnieść takie samo wrażenie, gdyż okolicę tę nazywano doliną Matki, a czasem Bogini. I kto wie, może faktycznie jakieś bóstwo ustawiło tu je na znak błogosławieństwa, albowiem jęczmień na poletkach Eburusa obrodził znakomicie.
– Żniwa niedługo – dodał. – Chociaż ten stary sukinkot pewnie będzie z tym zwlekał. Jak mu burza wszystko położy, będzie miał za swoje.
Brygant przystanął i z uśmiechem pogładził jeden z bliźniaczych kamieni. Lubił kobiety; zdążył pochować już dwie żony i niedawno pojął trzecią. Wyjeżdżając z domu, zastanawiał się, czy mogła zajść w ciążę. Ta myśl go ekscytowała, choć zarazem niepokoiła – bał się o jej zdrowie.
Towarzysz nadal nie zwracał na niego uwagi i brnął pod górę. Miał na głowie żelazny hełm z nisko zachodzącym nakarczkiem, szerokimi policzkami i poprzecznym pierzastym grzebieniem. W rzymskiej armii tak wyróżnia się centurionów, aby byli w bitwie lepiej widoczni i dla swoich, i dla nieprzyjaciela. Flawiusz Feroks służył w legionie II Augusta, jednak od dłuższego czasu pełnił samodzielną funkcję regionariusa – oficera odpowiedzialnego za utrzymywanie pokoju i praworządności w rejonie wokół bazy Vindolanda. Kilka miesięcy wcześniej jego przełożony, starszy regionarius zginął szczególnie makabryczną śmiercią i od owej chwili Feroks go zastępował. Teraz jednak znajdowali się znacznie dalej na północ od ostatnich ziem pod rzymską administracją czy nawet wpływami. Nikt poza nim nie zapuściłby się w pościgu tak daleko, zwłaszcza w tak małej grupie. Nie po raz pierwszy wyciągnął Windeksa na taką wyprawę i brygancki zwiadowca wątpił, by ten był ostatni. Prawdę mówiąc, przy takich szansach, jakie patrzyły im w oczy tej nocy, wprost musiał mieć nadzieję, że czekają go jeszcze inne takie eskapady.
Jeszcze raz poklepał piersiopodobny głaz i ruszył za przyjacielem. Feroks był już daleko w przedzie; wspinał się na niewielką skarpę, zamiast obejść ją ścieżką. Chwilę rozglądał się ze szczytu, nim poryw wiatru zaszeleścił w jęczmieniu i szarpnął płomieniem pochodni. Odwróciwszy się plecami, zniżył ją, by nie dopuścić do zgaszenia. Gdy się uspokoiło, a pochodnia znów zapłonęła równo, spojrzał ponad głową mamroczącego coś kompana na dno doliny. Trzy ogniki były tam, gdzie powinny. Feroks mruknął z aprobatą.
– A, czyli nie śpisz – zaczepił go Windeks, zadarłszy ku niemu głowę. – Albo się dopiero zbudziłeś.
– Taa… – zabrzmiała burkliwa odpowiedź. Ci Karwetiowie to istne gaduły, nawet w porównaniu z resztą Brygantów, przy których Rzymianie wychodzą na powściągliwych.
Zwiadowca wdrapał się na pagórek i stanął obok Feroksa.
– Jak niby oni mają trzymać pochodnie i jednocześnie dąć w rogi? – spytał. – Możesz mi to wyjaśnić, panie centurionie?
Pan centurion znów musiał zasłonić pochodnię przed kolejnym podmuchem wiatru. Zignorował pytanie, gdyż należało do wielu, na które nie umiał odpowiedzieć. Pościg rozpoczęli przed trzema dniami. Jeden ze zwiadowców wcześnie odpadł, gdy koń mu okulał. Drugiego dnia ścigani spotkali się z samotnym jeźdźcem, który potem oddalił się na wschód, oni zaś podążyli dalej na północ. Feroks wysłał za nim w trop innego zwiadowcę i jednego ze swoich ludzi. Owego Bryganta nie dałoby się nazwać prawdziwym wojownikiem, żołnierz natomiast, niedźwiedziowaty Tungr, był z tych, co to zdani na siebie mogą zabłądzić we własnej bazie – we dwójkę tworzyli więc równowartość jednego sprawnego mężczyzny. Sądząc po śladach, tajemniczy jeździec był drobnej budowy, może zaledwie wyrostkiem, więc powinni dać sobie z nim radę. Inna rzecz, że gość gotów na spotkanie z takimi typami jak ścigana grupa musi być prawdziwym śmiałkiem. To była kolejna zagadka w większej zagadce i Feroks nie bardzo wiedział, po co właściwie chciał tego samotnika przychwycić, ale po prostu nie lubił zostawiać luźnych końców. Cała ta sprawa była dziwna; coś mu jednak mówiło, że to ważne, posłuchał więc głosu instynktu i przykazał patrolowi przywieźć jeźdźca żywego lub martwego, ze wszystkim, co ma przy sobie.
– Jeżeli oczywiście draństwa nie zgasną, nim je ktokolwiek spostrzeże – dokończył myśl Windeks, przekrzykując świst wiatru, który nagle ucichł w pół zdania i ostatnie słowa rozbrzmiały nienaturalnie głośno.
Obydwaj spojrzeli na gospodarstwo, nadal jednak nic nie wskazywało, by ktokolwiek tam zwracał uwagę na otoczenie.
– Usłyszą – przemówił w końcu centurion.
– No przecież – rzekł Windeks po chwili, gdy zrozumiał, że więcej komentarzy nie będzie. Po tylu latach przywykł już do cech charakteru przyjaciela. Co nie znaczyło, że przestały go irytować. – Jesteś pewien, że ten Greczynek w ogóle umie zagrać na rogu?
– Filon cały dzień kłapie jęzorem. – Ton Feroksa sugerował, że to wystarczające kwalifikacje, jeśli chodzi o robienie hałasu. – I to on podsunął mi ten pomysł. Kiedyś opowiedział mi historię o bohaterze swojego ludu, który z trzystoma zaledwie wojownikami podkradł się i otoczył obóz o wiele liczniejszych nieprzyjaciół. Każdy z nich miał pochodnię i róg i wszyscy równocześnie zaczęli trąbić, i wymachiwać pochodniami. Tak wystraszyli przeciwników, że ci spanikowali, w chaosie nawzajem się zabijali i w końcu sromotnie uciekli. Tak bóg zaćmił im umysły.
Windeks wyciągnął dysk Taranisa, który zawsze nosił na szyi, i musnął go wargami.
– A my mamy dzisiaj jakiegoś boga po naszej stronie? – spytał.
– A jak myślisz?
– Wolałbym te trzy setki wojowników. Jeśli odczekamy, może patrol do nas dołączy. Trop jest wyraźny, mógłbym za nim podążać z jednym półotwartym okiem. A ty przez sen.
– Tylko co z dziewczyną?
– Jeśli jej dotąd nie zabili, to czemu mieliby to zrobić teraz? Musieliby do kompletu zakatrupić Eburusa. Może on jest wrednym sukinsynem, ale nie dopuściłby do morderstwa pod własnym dachem… chyba że sam by je popełnił.
– Cystumukus wyrżnąłby cały świat bez mrugnięcia okiem – stwierdził z goryczą centurion. – Rufus jeszcze by się przy tym uśmiechał, gdyby miał szansę potem umknąć. Jeden stary rolnik z rodziną to dla nich betka.
Podniósł pochodnię i trzykrotnie nią machnął z lewa na prawo. W dolinie trzy światełka pochyliły się w odpowiedzi.
– A Rufus tam jest?
Chodziło mu o dezertera, który zostawiał za sobą krwawy trop, odkąd półtora roku wcześniej zwiał ze swojej kohorty. Cystumukus był wyrzutkiem z jednego z plemion na dalekiej północy. Obaj budzili strach jako złoczyńcy wyjątkowo brutalni nawet jak na te surowe ziemie. Wyglądało na to, że pogłoski o tym, że połączyli siły, są słuszne.
– Jest. Są tam obydwaj, z paroma wojownikami i dziewczyną.
Ślady świadczyły o tym dobitnie, mimo że po miesięcznej suszy grunt był twardy.
– Nawet takim łajdakom nie przyszłoby łatwo zabić człowieka, który przyjął ich pod swój dach – ciągnął Feroks. – Ale konie mamy zmęczone i prócz nas tylko trębacz jest zdolny do walki, tylko że na niego nie ma co specjalnie liczyć. Jutro więc ich raczej nie dopadniemy, a nawet gdyby, to szanse w otwartym polu mamy małe. Jeśli zaś będziemy czekać na innych, to łotry odsadzą się za daleko i się nam wymkną albo zabiją dziewczynę, gdy tylko nas spostrzegą. – To rzekłszy, ruszył dalej ścieżką.
– Znasz ją w ogóle? – spytał Windeks, gdy się z nim zrównał.
– Kogo?
– No, tę niewolnicę.
– A co to ma do rzeczy? Widziałeś, co zrobili.
– Widziałem.
Kobieta, którą chcieli uratować, była niewolnicą i żoną niewolnika, czyli nikim; oboje wraz z synkiem należeli do cesarskiego wyzwoleńca. Windeksa jednak już dawno przestał dziwić rzymski sposób myślenia. Jej mąż prowadził wóz pełen towaru swojego pana, gdy wpadli w zasadzkę. Samotny żołnierz, który miał ich eskortować, nie mógł zdziałać nic więcej, jak tylko zginąć wraz z nimi. Czystym przypadkiem Feroks i Windeks natknęli się na to miejsce pół dnia po napadzie, zobaczyli zwłoki – czego odzobaczyć się nie dawało – i przez trzy dni forsowną jazdą śledzili trop sprawców. Centurion wysłał żołnierza do Vindolandy z prośbą o wsparcie, choć bez nadziei, by zdążyło na czas, i tak zaczęło się wykruszanie jego małego oddziałku.
– Trzeba ich zabić – stwierdził.
Jego głos, na co dzień tak melodyjny, zabrzmiał teraz nienaturalnie płasko, co zawsze było oznaką, że nie ma co próbować odwieść go od podjętej decyzji.
– Ano trzeba. – Brygant popatrzył na profil przyjaciela. – Ich i jeszcze wielu takich jak oni.
Feroks odwrócił się do niego i uśmiechnął.
– Nie musisz pchać się tam ze mną.
Windeks zatrzymał się i chwilę patrzył za odchodzącym, na jego rytmicznie kołyszący się grzebień i hełm czerwieniący się odblaskiem płomienia, po czym westchnął.
– To prawda, tylko że nieprawda.
Wyszeptane słowa utonęły w wietrze, zresztą nie miały znaczenia. Bryganci słyną z wierności wobec przyjaciół bez oglądania się na koszty, a już Karwetiowie najbardziej. Feroks był jego przyjacielem, czy mu się to podoba, czy nie, to zaś znaczyło, że on pójdzie za nim teraz i zawsze, póki tchu w ciele. Znów ucałował krąg Taranisa i wsunął go za kolczugę. Poklepał się po staromodnym armijnym hełmie, by sprawdzić, czy jest wystarczająco mocno zawiązany, po czym wysunął nieco miecz z pochwy, by się upewnić, że w potrzebie wyjdzie gładko.
Pokręcił głową, mruknął pod nosem: „Sukinsyn jeden”, ale ciepło, i pomaszerował za centurionem.
Gospodarstwo rosło w oczach, nie dalej niż o sto kroków. Przez chwilę na ciemnej ścianie domu zajaśniał czerwonawy prostokącik, gdy ktoś otworzył drzwi i wyszedł bądź wszedł. Wciąż jednak nie było żadnych oznak, że ktoś ich wypatrzył. Minęli zagony jęczmienia i wkroczyli na otwarty plac przed zabudowaniami. Mimo suszy grunt był tu rozmiękczony od codziennego przechodzenia zwierząt. Jedno z nich, kuc z szeroką gwiazdką na czole, przyglądało się im sponad faszynowego płotu zagrody. Fosa wokół gospodarstwa była płytka i sądząc po zapachu, pełniła funkcję otwartego szamba. Selgowie nie używają własnych fekaliów jako nawozu; po prostu je wylewają i zapominają. Wraz z odorem zwierzęcego obornika i gnijących odpadów żywności składało się to na istną torturę dla powonienia.
Do zabudowań prowadziła grobla, choć to raczej szumne określenie na pasek ziemi, której właścicielom nie chciało się przekopać. Fosa wraz z ogrodzeniem miały zapobiec rozłażeniu się zwierzaków i choć trochę utrudnić robotę złodziejom.
Zatrzymali się u nasady grobli. Feroks odwrócił się i ponownie dał sygnał pochodnią. W oddali pokłoniły mu się trzy ogniki, po czym zagrała trąba.
– Dobry jest – mruknął Windeks, wiedząc, że to Banno, _tubicen_ z Vindolandy.
Gdy przebrzmiała ostatnia nuta, minął – zdawałoby się – wiek, nim w uszach znów zaświdrowało mu wysokie, urwane trąbnięcie, a po krótkiej pauzie takiż piskliwy, nierówny dźwięk. Był to pierwszy występ Filona, niewolnika Feroksa, który wiódł wieczną, zaciętą wojnę z brudem w kwaterze swego pana i – z mniejszym powodzeniem – w jego garderobie.
– Fatalnie… – ocenił Brygant. – Nie dali mu bogowie tej żyłki.
W gospodarstwie nikt nie zareagował. Nawet kuc stracił zainteresowanie i odwrócił się do nich ogonem.
– Eburusie! – krzyknął centurion tak głośno, że zwiadowca aż się wzdrygnął. Jak na takiego milczka głos miał zdumiewająco donośny. – Eburusie, stoimy przed twoją bramą, panie, i prosimy o rozmowę!
Stary ani nie był „panem”, ani nie miał bramy, kurtuazja jednak bardzo się liczy. Feroks posługiwał się mową plemion i po ponad dziesięciu latach spędzonych na północy został mu już tylko ślad akcentu własnego ludu. Teraz był Rzymianinem i oficerem w legionie II Augusta, urodził się jednak jako książę Sylurów, plemienia, które dwadzieścia lat wojowało z Rzymem i w końcu przegrało. Jako nastoletni podrostek został zakładnikiem. Wysłano go na kontynent, dano dobre rzymskie wykształcenie, a z czasem przyznano obywatelstwo imperium i stopień oficerski. Windeks zawsze czuł, że o duszę jego przyjaciela walczą dwa różne, nawet wzajemnie wrogie duchy.
Czekali.
– Może się tam powyrzynali – rzucił pogodnie Brygant.
Z niskich drzwi lunął potok światła. Na jego tle widać było przyczajoną wewnątrz sylwetkę.
– Idźcie sobie! Nie chcemy was tutaj!
Głos był chłopięcy.
– Ach, ta słynna gościnność Selgowów… – skomentował sarkastycznie Windeks.
– Wyjdź, Eburusie! – domagał się Feroks. – Musimy porozmawiać.
Wydawało mu się, że z chaty dobiega szmer dyskusji.
– Ktoście wy? – spytał chłopiec.
– Jestem Feroks, centurio regionarius. Mam do was ważną sprawę.
– Mam już gości i dla nowych brak miejsca. – Ten głos był niższy i nabrzmiały niechęcią. W jasnym prostokącie pojawiła się przygarbiona masywna postać, przesłaniając niemal całe światło, po czym wyprostowała się na pełną wysokość. Mężczyzna ruszył ku nim, lekko kołysząc się na boki. – No to mówcie, tylko szybko, bo w izbie ciepło, a tu noc zimna.
Eburus miał dobrze ponad pięćdziesiątkę, wyglądał zaś jeszcze starzej. O głowę przewyższał Windeksa, był za to jeszcze odeń chudszy, z obnażonymi rękami jak patyki i szyją długą, pomarszczoną jak u jaszczurki. Podszedł do drugiego końca grobli.
– No, czego chcesz? – burknął, pogmerał przy spodniach i zaczął oddawać mocz do fosy.
– Znasz mnie, Eburusie – powiedział centurion na tyle głośno, by się przebić ponad głośny chlupot, który zdawał się trwać bez końca.
Spotykał się z tym człowiekiem już kilkakrotnie; raz nawet skorzystał z gościnnego noclegu w cieple. I dom, i jego mieszkańcy byli brudni i posępni, gości podejmowali skąpo nawet jak na typowe u tego ludu sknerstwo, za to nie żałowali mocnego, aromatycznego piwa, które podawali w ogromnych kubasach. Feroks liczył właśnie na moc tego trunku.
Stary długo się zastanawiał nad odpowiedzią, cały czas nie przerywając czynności fizjologicznej. Kuc znów stał z głową przy płocie i zapewne był pod wrażeniem.
– Ano znam – przyznał w końcu gospodarz.
Feroks dostrzegł ruch w izbie i podniósł głos, aby i tam go usłyszano.
– Przychodzę po twoich gości. Po Cystumukusa i Rzymianina niegdyś zwanego Rufusem oraz ich kompanów. Zabiję ich dzisiaj albo aresztuję, aby wymierzono im sprawiedliwość. To mordercy.
Eburus zamrugał kilkakrotnie, jakby miał kłopot ze zrozumieniem. W końcu chlupot się urwał.
– Oni są gośćmi u mojego ogniska – oświadczył.
Centurion odwrócił się i pomachał pochodnią. W dolinie poruszyły się trzy płomyki. Banno znów zagrał hasło, po nim Filon, tym razem bardziej udanie.
– Mam ze sobą dziewięciu batawskich jeźdźców – oznajmił dobitnie Feroks. – Wiesz, jacy to tędzy wojownicy. Znana ci jest też sława Windeksa z Karwetiów, który tu oto stoi przy mnie. Na dole czeka sześciu jego ludzi.
Prawda była taka, że byli tam tylko trębacz, młodociany sługa centuriona i zaledwie jeden zwiadowca.
– Ale to moi goście – powtórzył gospodarz, bardziej zdziwiony niż oburzony.
– I ja muszę ich zabrać lub zabić.
– Są pod moim dachem. – Cierpliwość Eburusa z wolna się wyczerpywała, a język plątał. – Czy nie wiesz, co to znaczy?
– To Rzymianin – wtrącił Brygant. – Oni wiedzą tylko, że żelazem się zabija, a złoto gromadzi.
– Złożę twoim gościom taką ofertę! – wykrzyknął centurion. – Wyjdźcie i walczcie z nami dwoma. Moi ludzie nie będą się wtrącać. Jeżeli wygracie, to klnę się na bogów Rzymu, na Słońce i Księżyc, że pozwolą wam odejść wolno i odczekają dwa dni, zanim wznowią pościg. To godna propozycja.
– Na bogów Rzymu… – Eburus splunął i dopiero teraz sobie przypomniał, że warto by podciągnąć spodnie i zacisnąć pas. Był nieuzbrojony i bosy. – A jeśli nie wyjdą? Są u mnie w gościnie i pod moją ochroną, dopóki jutro nie wstanie słońce. – Zrobił krok naprzód i stanął na grobli. – Nie każę im wyjść. Co zrobisz, jak sami nie zechcą?
Feroks podziwiał dumę i determinację rolnika. Zastanawiał się, czy Eburus wyczuł lub przejrzał jego blef.
– Muszą wyjść!
– Dlaczego? – nie ustępował stary.
Centurionowi wydawało się, że dosłyszał, jak przyjaciel szepcze: „No właśnie, dlaczego?”.
– Bo jak nie, to spalę twoje gospodarstwo, zabiję każdego mężczyznę, chłopca i zwierzę, a kobiety sprzedam do niewoli.
Eburus wybuchnął gniewem.
– Nie ośmielisz się! Nie zrobiłbyś tego!
– To Rzymianin – powtórzył Windeks. – Oni nie mają honoru. Co jeszcze gorsze, z urodzenia jest Sylurem. Wszyscy wiedzą, że lud wilka nigdy nie stawia honoru ponad zemstę.
– Bogowie cię przeklną! – Gospodarz posunął się jeszcze o krok. Feroks tylko wzruszył ramionami. Stary drżał i ręce mu się trzęsły. – Mój ród cię dopadnie i zabije.
– Wielu próbowało. Kilku chętnych więcej nie zrobi mi różnicy, a ciebie to dzisiaj nie uratuje. Przekaż to swoim gościom. Albo wszyscy zginiecie od ognia i miecza, albo oni staną z nami do walki. Wtedy ktoś przegra, ktoś wygra, ale ty i twoi domownicy przeżyjecie.
Eburus splunął znowu i Feroks poczuł parę kropelek na twarzy. Przetarł ją wierzchem dłoni.
– Idź, powiedz im to.
Stary odwrócił się i odszedł, mamrocząc złożone i pełne konkretów przekleństwo z uwzględnieniem krwi, kości i flaków Rzymianina. Po chwili schylony wsunął się do izby w głównej chacie. W mniejszej po lewej zajaśniało światło, jakby ktoś ich stamtąd obserwował, lecz się nie pokazywał. Centurion przełożył pochodnię do lewej ręki i prawą chwycił rękojeść miecza. Głownia lekko się wysunęła z pochwy. Poczuł znajomy przypływ satysfakcji z idealnego wyważenia broni. Jego dziadek zdobył ją na rzymskim oficerze i podarował wnukowi, wówczas jeszcze zbyt małemu, by ją udźwignąć. Miecz już wtedy był stary – dłuższy od standardowego armijnego gladiusa, o konstrukcji nieczęsto widywanej od czasów boskiego Augusta. Jego ciężar w dłoni i świadomość, że wkrótce będzie musiał go użyć, sprowadziły życie do rzadkiego poziomu prostoty.
Windeks westchnął i dobył swojego miecza o dłuższej i smuklejszej klindze. Poprawił chwyt na małej kwadratowej tarczy.
– No a co, jeśli nie wyjdą? – spytał.
– Spróbujemy podpalić strzechę i wytniemy ich jednego po drugim, gdy będą wiać.
– Znaczy łatwizna?
– Niekoniecznie. Trochę to potrwa i zdążymy się zmęczyć.
Z chaty wyłoniła się barczysta postać. W blasku ognia z wewnątrz zalśniły jego wygolona głowa i ostrze topora. Było to narzędzie drwala, nie broń – ale Cystumukus znany był z tego, że lubi walczyć właśnie nim, choć równie chętnie zabijał czymkolwiek, w tym swymi potężnymi łapskami. Nie imponował wzrostem, ale miał szeroki, mocno owłosiony tors. Feroks i Windeks nigdy go dotąd nie widzieli, za to nieraz o nim słyszeli. Ludzie nazywali go Niedźwiedziem – tak z uwagi na obfite owłosienie, jak i przerażające napady furii. Opowieści głosiły, że odcina głowę każdemu zabitemu człowiekowi, po czym obgotowuje ją tak długo, aż zostanie sama goła czaszka. Miał w zwyczaju zabierać te makabryczne trofea na zachód i ciskać je w morze. Jedni mówili, że daje mu to niespotykaną moc, według innych robił to z powodu złożonych ślubów, dzięki czemu zyskiwał nieśmiertelność. Plotki potrafią być najfantastyczniejsze, nigdy jednak nie wiadomo, czy nie tkwi w nich ziarno prawdy.
Z izby wyszedł drugi, wyższy mężczyzna, a za nim jeszcze dwaj. Wszyscy byli uzbrojeni w długie miecze w stylu ulubionym przez plemiona, z ciężkim końcem brzeszczotu, co przydaje potwornej siły cięciu od góry. Jeden miał też tarczę podobną do Windeksowej. Po chwili pojawił się piąty z włócznią i wreszcie ostatni, w przeciwieństwie do kompanów brodaty i odziany w łuskowy kirys z brązu, lśniący czerwono w padającym z izby świetle. Za progiem przystanął i ciasno owinął płaszcz wokół lewego przedramienia. W prawej dłoni trzymał współczesny wojskowy gladius o krótszej klindze niż broń Feroksa.
– Nie sądziłem, że wyjdą – mruknął Brygant.
Na tym się jednak nie skończyło – z chaty wynurzyło się jeszcze dwóch.
– Szlag by to… Czyli mają kumpli.
– Musieli się tu z nimi spotkać – zauważył centurion.
– Nadal twierdzisz, że to był dobry pomysł?
W drzwiach ukazał się kolejny „chętny”, niecierpliwie odpędzając pchającego się za nim wyrostka. Windeks westchnął, poznawszy tę tyczkowatą, przeraźliwie chudą sylwetkę.
– Ot, durny stary sukinsyn. To pewnie jeden z jego synów.
Feroks skinął głową.
– Ich zabijaj tylko w razie konieczności.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz przerwał mu krzyk furii. Jeden z przeciwników, ten z tarczą i długim mieczem bez spiczastego czubka, rzucił się ku nim, wysoko unosząc broń do cięcia. Część pozostałych powoli się zbliżała, nie było jednak czasu baczniej ich obserwować, gdyż napastnik był już na grobli. Za cel wybrał sobie Feroksa, którego hełm z czerwonym grzebieniem jak zwykle przyciągał uwagę.
Dwaj przyjaciele razem cofnęli się o krok w chwili, gdy Bryt zaatakował z wypadu lewą nogą. Ciężki brzeszczot przeciął powietrze w miejscu, gdzie jeszcze moment wcześniej stał Rzymianin. Wojownik zdołał wstrzymać cios, nim miecz opadł zbyt nisko, co świadczyło o pewnej wprawie, ale wtedy centurion zadał pchnięcie pochodnią, która od tego ruchu rozgorzała jaskrawym płomieniem. Przeciwnik zwinnie się uchylił, dostrzegł atakującego z boku Windeksa i nadstawił tarczę, lecz w tej samej chwili Feroks uderzył sztychem. Długie ostrze gładko przeszyło tunikę, skórę i mięśnie i zagłębiło się od dołu pod żebra. Półobrotem nadgarstka oswobodził i wycofał klingę. Z trudem chwytając oddech, Bryt upuścił broń, zachwiał się i osunął na kolana. Z kącika ust pociekła mu strużka krwi. Chciał coś powiedzieć, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Rzymianin kopnięciem strącił umierającego do fosy.
– Powinni ruszyć na nas hurmą, póki mieli szansę – skomentował niemal z dezaprobatą dla tak oczywistego błędu.
Usłyszał, jak Eburus wykrzykuje coś o włóczni i tarczy, po czym jego chłopak pobiegł ku jednemu z dalszych budynków. Czyjś gruby głos zaprotestował, ktoś rzucił staremu przekleństwo, po czym złoczyńcy w pięciu ruszyli naprzód, z Cystumukusem pośrodku. Dezerter szedł parę kroków z tyłu, trzymając miecz nisko w jednej z regulaminowych postaw zalecanych jeszcze przez cesarza Augusta. Nie było pośpiechu ani też żadnych oznak, by ktokolwiek z nich nadużył piwa gospodarza, jak to się najpewniej zdarzyło temu, który na swą zgubę pierwszy się wyrwał do ataku.
Feroks odrzucił pochodnię do fosy. Zafilowała, lecz nie zgasła. Wyciągnął krótki sztylet, ostrzem w dół i z kciukiem na głowicy. Większość legionistów albo trzymała swoje _pugio_ zawinięte w szmatę, dobrze naoliwione i wypolerowane, gotowe na inspekcję, albo też traktowała je po macoszemu, używając do krojenia chleba i mięsiwa. Posługiwanie się nim w walce wymagało kunsztu, jaki można osiągnąć poprzez długie ćwiczenia, ale nie mając tarczy, centurion zdecydowanie wolał takie dopełnienie uzbrojenia.
Cystumukus wypiął włochatą pierś i ze zwierzęcym rykiem wzniósł nad głowę topór na długim stylisku. Najbliższy niego wojownik dzierżył ciężką włócznię. Feroks nie widział u niego miecza, osądził więc, że gość nie będzie skory do rzutu, jeśli nie trafi mu się pewna okazja. Na szczęście żaden z przeciwników nie miał oszczepu – może więc rzeczywiście jakiś bóg sprzyjał tego dnia ścigającym.
Ten z włócznią stał na lewo od Niedźwiedzia, na wprost Feroksa. Jego sąsiad zeskoczył w fosę, by zajść centuriona z flanki. Rufus wciąż się nie kwapił do pierwszej linii; czekał i obserwował, gotów do skoku. Uciekając z bazy, poderżnął gardło swojemu dekurionowi we śnie. W bitwach i bójkach nieraz udowodnił, że jest groźnym wojownikiem, nie należał jednak do ryzykantów.
Cystumukus zaryczał znowu, wysunął się naprzód i ciął straszliwie, aż topór świsnął w powietrzu. Feroks usunął się w bok i ledwo zdążył sparować mieczem pchnięcie włócznią. Musiał się cofnąć, aby utrzymać równowagę. Widząc, że ten z fosy wyłazi na górę, zrobił jeszcze krok w tył. Windeks zaatakował sztychem, celując w oczy Niedźwiedzia, drab jednak z niesamowitą szybkością podniósł topór, odbił miecz i już był gotów do ponownego ciosu. Dwaj przeciwnicy stali o krok od siebie, czujnie mierząc się wzrokiem i wyczekując szansy.
Sąsiad Cystumukusa, ten z tarczą, powoli zszedł na dno rowu. Windeks odruchowo zerknął na niego, co kudłaty zbój natychmiast wykorzystał. Nie było czasu zasłonić się tarczą, Brygant odchylił się więc tylko i odpowiedział cięciem na odlew. Topór zadzwonił o jego hełm, który obrócił się od uderzenia, a oderwany policzek skaleczył go w podbródek. Kontratak pozbawiony był prawdziwej siły, czubek klingi przejechał jednak po włochatym brzuchu przeciwnika. W mroku trudno było ocenić, czy wyżłobił ranę, czy też legenda mówi prawdę i sierściuch rzeczywiście ma skórę grubą jak u niedźwiedzia, nie do zranienia.
Feroks nożem zaatakował człowieka z włócznią i w następnej chwili ciął zamaszyście mieczem w stronę gramolącego się z fosy wojownika. Obydwaj się cofnęli, lecz moment wytchnienia był krótki – niemal natychmiast ruszyli znów do natarcia. Zbój w fosie po drugiej stronie zobaczył, że Windeks się słania od ciosu, i rzucił się naprzód, ale trafiwszy stopą na świeży kopczyk łajna, pośliznął się i z okrzykiem przerażenia runął na wznak w śmierdzące błoto, bezradnie wymachując rękami. Widok był tak groteskowy, że Brygant parsknął śmiechem, aż spadł mu pozbawiony wiązań hełm.
Cystumukus nie zwrócił uwagi na incydent i ponownie zamierzył się toporem, ale włócznik odwrócił głowę, by sprawdzić, co się wydarzyło. Feroks cisnął sztyletem. Pugio to broń ciężka i niezbyt poręczna, nie było też czasu, by odpowiednio ułożyć go w dłoni do rzutu, jednak przy tak krótkim dystansie i wieloletniej wprawie miotacza pofrunął prosto i celnie i wbił się w wydatny brzuch Niedźwiedzia, który zajęczał jak ranione zwierzę. Wolną teraz lewą ręką centurion chwycił za włócznię tuż za grotem i pociągnął ku sobie, po czym z ćwierćobrotu w prawo pchnął mieczem tak silnie, że brzeszczot przeszył tamtemu czaszkę na wylot.
Nie mogąc wyrwać broni z rany, Feroks puścił gladius w chwili, gdy mężczyzna z rowu zadał mu cięcie w bok. Cios nie był perfekcyjny i nie tak groźny, jako że miecz nie miał ostrego czubka, niemniej rozerwał parę ogniw kolczugi, a siłą przypominał uderzenie młotem. Centurion upadł na kolana. Wciąż ściskał drzewce włóczni i teraz wyrwał ją z uścisku trupa, musiał jednak paść na bok, by uniknąć ciosu topora. Cystumukus wył z furii. Feroks zdążył przetoczyć się na bok tuż przedtem, nim ostrze wryło się w twardą ziemię, i jak sprężyna poderwał się na nogi. Zbój w fosie tylko na to czekał; odrzucił miecz i chwycił go za łydkę. Centurion drugą stopą kopnął go w twarz. Ciężki, podkuty but strzaskał mu nos i odrzucił delikwenta do tyłu.
– Sukinsyn! – wrzasnął Windeks, nacierając na Cystumukusa.
Sztylet tkwiący w brzuchu zdawał się w niczym nie przeszkadzać osiłkowi; topór wzniósł się i opadł w kolejnym ciosie. Zwiadowca w porę się zasłonił, uderzenie było jednak tak mocarne, że tarcza rozpadła się na kawałki, a ręka mu zdrętwiała. Feroks zdołał obrócić włócznię grotem do przodu i pchnął z całych sił. Bardziej przypadkiem, niż celując, trafił Niedźwiedzia w udo. Zbój się zachwiał i w tym momencie Brygant ciął go z góry w głowę, wycofał ostrze i znów zadał cios. Trysnęła krew; ranny osunął się na kolana, na oślep machnął toporem, aż atakujący musiał odskoczyć do tyłu. Feroks złapał równowagę i wyrwał grot z rany. Windeks ciął ponownie, tym razem oburącz. Cystumukus zasłonił się, lecz stylisko pękło pod uderzeniem, a wtedy centurion wbił mu włócznię w oko, obracając ją przy tym, aby nie uwięzła. Dwaj wojownicy w fosie znieruchomieli, z niedowierzaniem patrząc na swego martwego herszta.
Z doliny dobiegł szarpany dźwięk rogu, a zaraz potem wojskowa trąba pokazała, jak to powinno brzmieć. Rufus gdzieś zniknął.
– Nasi nadchodzą – rzekł Brygant do mężczyzny, który wcześniej upadł i teraz stał utytłany w gnoju. – Poddajesz się czy wolisz, żebym cię od razu ukatrupił?
Nie usłyszawszy odpowiedzi, sam zszedł do rowu, omal się przy tym nie przewracając.
– Oszczędź mnie! – Wojownik ukląkł na znak kapitulacji.
Po drugiej stronie grobli rozbójnik z rozbitym nosem nawet nie próbował podnieść upuszczonego miecza. Feroks pomacał się po pulsującym boleśnie boku. Chciał wiedzieć, gdzie się podział dezerter. Podrzucił w ręku drzewce. Wojownik patrzył nań oczyma bez wyrazu. Centurion zamachnął się i miotnął weń włócznią, o mało przy tym nie krzyknąwszy z bólu. Grot był przytępiony, ale swoją masą i energią rzutu bez trudu przebił żebra i serce przeciwnika. Feroks odwrócił się, nie czekając na jego upadek, chwycił za rękojeść miecza i zapierając się stopą o głowę zabitego, wyszarpnął brzeszczot.
Od gospodarstwa dobiegł triumfalny okrzyk. Eburus w starym, sfatygowanym hełmie potrząsał nad głową włócznią i tarczą. Syn stał obok niego, ściskając w dłoni sierp. I wtedy w jednej z zagród rozległ się kobiecy krzyk przerażenia. Centurion pobiegł w tamtą stronę.
Rufus wyjechał przez otwartą furtkę zagrody na kucu z białą gwiazdką, popędzając go płazem miecza. Drugą dłonią trzymał wodze i przedramieniem przyciskał przełożoną przez koński grzbiet wyrywającą się niewolnicę.
– Tchórz! – wrzasnął za nim Eburus.
Jego syn rzucił się na uciekającego z uniesionym do cięcia sierpem. Rufus zawrócił konia w miejscu i omal nie przewrócił atakującego, który zamachnął się i ciął bezładnie, lecz chybił. Dezerter zadał jeden cios. Dobrze naostrzona klinga trafiła chłopaka w szyję.
Wystraszony kuc stanął dęba. Feroks usiłował zajść Rufusa od lewej. Kobieta wrzeszczała i próbowała się wyśliznąć z uchwytu.
– Ty suko! – syknął dezerter i zdzielił ją kułakiem w głowę.
Eburus przyskoczył do niego z prawej i pchnął włócznią, lecz jeździec zdołał odparować ją mieczem, po czym mocno uderzył konia piętami. Centurion trzymał gladius zbyt nisko, by zdążyć z ciosem, wypuścił go więc i chwycił kobietę za ręce. Kuc skoczył naprzód, potknął się, odzyskał równowagę i pogalopował ku grobli. Przy owym potknięciu Feroks poczuł zmianę w położeniu jej ciała i chwilę potem branka zsuwała się na niego, gdy nagle udo przewiercił mu ostry ból. Noga się pod nim ugięła, dłonie ześliznęły się z nadgarstków porwanej; spróbował chwycić ją ponownie, usłyszał odgłos dartej tkaniny, upadł i wtedy kobieta zwaliła się nań całym ciężarem.
Rufus galopował już groblą. Korzystając z zamieszania, klęczący wojownik rzucił się na Windeksa i przewrócił go na ziemię. Chwilę walczyli w zwarciu, ślizgając się w ohydnym błocku, póki w końcu zwiadowca nie ogłuszył przeciwnika ciosem głowicą miecza.
– Obyś sczezł, kundlu! – wrzasnął za uciekającym Eburus.
Kobieta stoczyła się z Feroksa, ciężko dysząc i rozglądając się jak wystraszone zwierzątko. Centurion usiłował się podnieść, choć noga protestowała przeszywającym bólem. Nogawkę miał przesiąkniętą krwią z rany od włóczni gospodarza.
– Po coś mi wlazł w drogę? – krzyknął gniewnie stary.
Windeks uklęknął nad powalonym zbójem i przebił go mieczem z taką siłą, że głownia utknęła w ziemi. Próbując wstać, pośliznął się dwa razy, nim wreszcie odzyskał równowagę. Otarł uwalaną twarz i parę razy splunął z obrzydzeniem.
– Nadal uważasz, że to był dobry pomysł? – burknął, przyglądając się wysiłkom przyjaciela.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: EsejMężczyzna, którego kocha. Ogień, który rozpala. Królestwa, którymi włada. Świętosława od dziecka była harda. Od najmłodszych lat, wraz z bratem Bolesławem Chrobrym, uczyła się niuansów politycznej gry. Miała stać się ...48,00 złEBOOK48,00 zł
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: EsejNigdy nie wiesz, kto się za ciebie modli Narodził się Knut. Trzecie dziecko Świętosławy, jedyne, które w chwili przyjścia na świat okrzyknięto „synem królowej”. Coraz więcej graczy przestawia piony tej historii. Bolesław w ...48,00 złEBOOK48,00 zł
- Wydawnictwo: Zysk i SpółkaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: EsejKsiążę Władysław powrócił z banicji i Kraków odtworzył przed nim swe bramy. Ale Królestwo wciąż jest podzielone, w Starszej Polsce władają książęta Głogowa, w Czechach trwają zawirowania tronowe, a na północy Krzyżacy ...40,00 złEBOOK40,00 zł
- 31,99 zł
- 27,99 zł