Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Brigantia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brigantia - ebook

Trzeci tom serii Vindolanda.

Rok 100 n.e. Zadaniem centuriona Flawiusza Feroksa, twardego legionowego weterana, jest utrzymywanie pokoju w powierzonym rejonie pogranicza w północnej Brytanii. Właśnie wybiera się do Londinium na wezwanie namiestnika prowincji, lecz zatrzymuje go makabryczny wypadek: w latrynie znaleziono zwłoki brutalnie zamordowanego cesarskiego wyzwoleńca i Feroks musi znaleźć sprawcę. Podążając tropem zbrodni, odkrywa spisek przeciwko cesarstwu i samej jego stolicy, a ślady zdają się prowadzić do starego nieprzyjaciela, który gromadzi tajemnicze artefakty w nadziei, że zapewnią mu wielką magiczną moc.

Chwała bogom, Feroks powraca w nowej, tchnącej autentycznością książce z wybuchową akcją. Nikt nie zna się lepiej na rzymskiej armii od Adriana Goldsworthy’ego i nikt nie tworzy bardziej przekonujących powieści z tamtej epoki. - Harry Sidebottom.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-936-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OBECNE NAZWY MIEJSCOWOŚCI

Abal­lawa – Burgh-by-Sands

Abus – Hum­ber (rzeka)

Alauna – Mary­port w Kum­brii

Arbeja – South Shields

Bre­me­nium – High Roche­ster

Bre­me­zjo – Pier­ce­bridge

Bre­me­ten­na­kum – Rib­che­ster

Bri­gan­tum – Ald­bo­ro­ugh

Kamu­lo­du­num – Col­che­ster

Kata­rak­to­nium – Cat­te­rick

Koria – Cor­bridge

Kori­nium – Ciren­ce­ster

Danum – Don­ca­ster

Dewa – Che­ster

Ebo­ra­kum – York

Lin­dum – Lin­coln

Lon­di­nium – Lon­dyn

Lon­go­wi­cjum – Lan­che­ster

Lug­du­num – Lyon (Fran­cja)

Lugu­wal­lum – Car­li­sle

Magna – Carvo­ran

Medio­la­num – Whit­church

Mona – Angle­sey (wyspa)

Segon­cjum – Caer­nar­fon

Wer­beja – Ilkley

Weru­la­mium – St. Albans

Wiro­ko­nium – Wro­xe­terPROLOG

Dwaj męż­czyźni podą­żali ścieżką mean­dru­jącą z dna doliny ku samot­nemu gospo­dar­stwu na stoku; obaj postawni, jeden nieco wyż­szy, drugi za to szer­szy w ramio­nach. Mieli na sobie kol­czugi, hełmy i mie­cze u boku – ekwi­pu­nek, jakim mało kto z tutej­szego ludu Sel­go­wów mógłby się pochwa­lić. Ten bar­dziej krępy trzy­mał unie­sioną pochod­nię. Noc była bez­k­się­ży­cowa, ale czy­ste niebo lśniło nie­zli­czo­nymi krop­kami gwiazd, nie potrze­bo­wali więc dodat­ko­wego świa­tła, by widzieć drogę. Był to przede wszyst­kim sygnał dla poten­cjal­nego obser­wa­tora, że oto nad­cho­dzą dwaj dobrze uzbro­jeni, posępni wojow­nicy.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – ode­zwał się wyż­szy, z pocią­głą twa­rzą chu­dzielca, któ­rej napięta skóra nada­wała mu wygląd szy­der­czo uśmiech­nię­tego konia.

Towa­rzysz zigno­ro­wał pyta­nie i kro­czył dalej w mil­cze­niu. Pło­mień pochodni trze­po­tał i chwi­lami przy­ga­sał w powie­wach wia­tru.

Nic nie wska­zy­wało, by ktoś w gospo­dar­stwie ich zauwa­żył. Nie róż­niło się niczym szcze­gól­nym od wielu innych roz­sia­nych w całej doli­nie i w rze­czy samej w całej wła­ści­wie Bry­ta­nii: główny budy­nek ze stoż­ko­wym dachem, odro­binę wyż­szy i szer­szy od przy­le­pio­nych doń krą­głych przy­bu­dó­wek. Wszystko poni­żej spo­wi­jał mrok i tylko cza­sem sły­szało się szmer, gdy zwie­rzęta w zagro­dach się prze­su­wały lub jadły. Strze­cha odci­nała się blado na tle roz­gwież­dżo­nego nieba. Sel­go­wie nie lubią zbyt bli­skiego sąsiedz­twa. Czują potrzebę prze­strzeni i ich domo­stwa są roz­rzu­cone daleko od sie­bie. Ebu­rus, miesz­ka­jący tutaj stary czło­wiek, był jesz­cze więk­szym odlud­kiem – naj­bliż­sza sadyba leżała nie­mal dwie mile stąd, a jego chata stała na wąskiej półce w poło­wie wschod­niego stoku doliny. Za płytką suchą fosą ota­cza­jącą zabu­do­wa­nia teren wzno­sił się stromo i prze­cho­dził w wyso­kie urwi­sko, posęp­nie ciemne nawet w tak jasną noc. Nikt nie mógł się tam­tędy zbli­żyć – ani uciec.

– Chcę powie­dzieć, że mogli­by­śmy zacze­kać – pono­wił próbę wysoki. – Dopa­dłoby się ich jutro. Albo poju­trze.

Mówił po łaci­nie, wyraź­nie i sta­ran­nie dobie­ra­jąc słowa, choć z szorst­kim wyspiar­skim akcen­tem. Win­deks nale­żał do ple­mie­nia Kar­we­tiów z pół­nocy, bli­sko spo­krew­nio­nego z Bry­gan­tami – naj­licz­niej­szym ludem Bry­ta­nii. Od sied­miu lat dowo­dził grupą zwia­dow­ców przy­słaną przez ich wodza, aby słu­żyć z armią rzym­ską.

Krępy męż­czy­zna wciąż się nie odzy­wał. Byli pra­wie w poło­wie zbo­cza. Ścieżka omi­jała duży, szary głaz i pętlą okrą­żała wznie­siony za nim kopiec. Nieco dalej leżały dwa inne spore kamie­nie, kuli­ste i pra­wie iden­tyczne.

– Zupeł­nie jakby baba – zauwa­żył Win­deks, gdy prze­cho­dzili obok nich. – Tak sobie tu leży i czeka.

Ktoś przed nim musiał odnieść takie samo wra­że­nie, gdyż oko­licę tę nazy­wano doliną Matki, a cza­sem Bogini. I kto wie, może fak­tycz­nie jakieś bóstwo usta­wiło tu je na znak bło­go­sła­wień­stwa, albo­wiem jęcz­mień na polet­kach Ebu­rusa obro­dził zna­ko­mi­cie.

– Żniwa nie­długo – dodał. – Cho­ciaż ten stary sukin­kot pew­nie będzie z tym zwle­kał. Jak mu burza wszystko położy, będzie miał za swoje.

Bry­gant przy­sta­nął i z uśmie­chem pogła­dził jeden z bliź­nia­czych kamieni. Lubił kobiety; zdą­żył pocho­wać już dwie żony i nie­dawno pojął trze­cią. Wyjeż­dża­jąc z domu, zasta­na­wiał się, czy mogła zajść w ciążę. Ta myśl go eks­cy­to­wała, choć zara­zem nie­po­ko­iła – bał się o jej zdro­wie.

Towa­rzysz na­dal nie zwra­cał na niego uwagi i brnął pod górę. Miał na gło­wie żela­zny hełm z nisko zacho­dzą­cym nakarcz­kiem, sze­ro­kimi policz­kami i poprzecz­nym pie­rza­stym grze­bie­niem. W rzym­skiej armii tak wyróż­nia się cen­tu­rio­nów, aby byli w bitwie lepiej widoczni i dla swo­ich, i dla nie­przy­ja­ciela. Fla­wiusz Feroks słu­żył w legio­nie II Augu­sta, jed­nak od dłuż­szego czasu peł­nił samo­dzielną funk­cję regio­na­riusa – ofi­cera odpo­wie­dzial­nego za utrzy­my­wa­nie pokoju i pra­wo­rząd­no­ści w rejo­nie wokół bazy Vin­do­landa. Kilka mie­sięcy wcze­śniej jego prze­ło­żony, star­szy regio­na­rius zgi­nął szcze­gól­nie maka­bryczną śmier­cią i od owej chwili Feroks go zastę­po­wał. Teraz jed­nak znaj­do­wali się znacz­nie dalej na pół­noc od ostat­nich ziem pod rzym­ską admi­ni­stra­cją czy nawet wpły­wami. Nikt poza nim nie zapu­ściłby się w pościgu tak daleko, zwłasz­cza w tak małej gru­pie. Nie po raz pierw­szy wycią­gnął Win­deksa na taką wyprawę i bry­gancki zwia­dowca wąt­pił, by ten był ostatni. Prawdę mówiąc, przy takich szan­sach, jakie patrzyły im w oczy tej nocy, wprost musiał mieć nadzieję, że cze­kają go jesz­cze inne takie eska­pady.

Jesz­cze raz pokle­pał pier­sio­po­dobny głaz i ruszył za przy­ja­cie­lem. Feroks był już daleko w prze­dzie; wspi­nał się na nie­wielką skarpę, zamiast obejść ją ścieżką. Chwilę roz­glą­dał się ze szczytu, nim poryw wia­tru zasze­le­ścił w jęcz­mie­niu i szarp­nął pło­mie­niem pochodni. Odwró­ciw­szy się ple­cami, zni­żył ją, by nie dopu­ścić do zga­sze­nia. Gdy się uspo­ko­iło, a pochod­nia znów zapło­nęła równo, spoj­rzał ponad głową mam­ro­czą­cego coś kom­pana na dno doliny. Trzy ogniki były tam, gdzie powinny. Feroks mruk­nął z apro­batą.

– A, czyli nie śpisz – zacze­pił go Win­deks, zadarł­szy ku niemu głowę. – Albo się dopiero zbu­dzi­łeś.

– Taa… – zabrzmiała bur­kliwa odpo­wiedź. Ci Kar­we­tio­wie to istne gaduły, nawet w porów­na­niu z resztą Bry­gan­tów, przy któ­rych Rzy­mia­nie wycho­dzą na powścią­gli­wych.

Zwia­dowca wdra­pał się na pagó­rek i sta­nął obok Feroksa.

– Jak niby oni mają trzy­mać pochod­nie i jed­no­cze­śnie dąć w rogi? – spy­tał. – Możesz mi to wyja­śnić, panie cen­tu­rio­nie?

Pan cen­tu­rion znów musiał zasło­nić pochod­nię przed kolej­nym podmu­chem wia­tru. Zigno­ro­wał pyta­nie, gdyż nale­żało do wielu, na które nie umiał odpo­wie­dzieć. Pościg roz­po­częli przed trzema dniami. Jeden ze zwia­dow­ców wcze­śnie odpadł, gdy koń mu oku­lał. Dru­giego dnia ści­gani spo­tkali się z samot­nym jeźdź­cem, który potem odda­lił się na wschód, oni zaś podą­żyli dalej na pół­noc. Feroks wysłał za nim w trop innego zwia­dowcę i jed­nego ze swo­ich ludzi. Owego Bry­ganta nie dałoby się nazwać praw­dzi­wym wojow­ni­kiem, żoł­nierz nato­miast, niedź­wie­dzio­waty Tungr, był z tych, co to zdani na sie­bie mogą zabłą­dzić we wła­snej bazie – we dwójkę two­rzyli więc rów­no­war­tość jed­nego spraw­nego męż­czy­zny. Sądząc po śla­dach, tajem­ni­czy jeź­dziec był drob­nej budowy, może zale­d­wie wyrost­kiem, więc powinni dać sobie z nim radę. Inna rzecz, że gość gotów na spo­tka­nie z takimi typami jak ści­gana grupa musi być praw­dzi­wym śmiał­kiem. To była kolejna zagadka w więk­szej zagadce i Feroks nie bar­dzo wie­dział, po co wła­ści­wie chciał tego samot­nika przy­chwy­cić, ale po pro­stu nie lubił zosta­wiać luź­nych koń­ców. Cała ta sprawa była dziwna; coś mu jed­nak mówiło, że to ważne, posłu­chał więc głosu instynktu i przy­ka­zał patro­lowi przy­wieźć jeźdźca żywego lub mar­twego, ze wszyst­kim, co ma przy sobie.

– Jeżeli oczy­wi­ście drań­stwa nie zga­sną, nim je kto­kol­wiek spo­strzeże – dokoń­czył myśl Win­deks, prze­krzy­ku­jąc świst wia­tru, który nagle ucichł w pół zda­nia i ostat­nie słowa roz­brzmiały nie­na­tu­ral­nie gło­śno.

Oby­dwaj spoj­rzeli na gospo­dar­stwo, na­dal jed­nak nic nie wska­zy­wało, by kto­kol­wiek tam zwra­cał uwagę na oto­cze­nie.

– Usły­szą – prze­mó­wił w końcu cen­tu­rion.

– No prze­cież – rzekł Win­deks po chwili, gdy zro­zu­miał, że wię­cej komen­ta­rzy nie będzie. Po tylu latach przy­wykł już do cech cha­rak­teru przy­ja­ciela. Co nie zna­czyło, że prze­stały go iry­to­wać. – Jesteś pewien, że ten Gre­czy­nek w ogóle umie zagrać na rogu?

– Filon cały dzień kła­pie jęzo­rem. – Ton Feroksa suge­ro­wał, że to wystar­cza­jące kwa­li­fi­ka­cje, jeśli cho­dzi o robie­nie hałasu. – I to on pod­su­nął mi ten pomysł. Kie­dyś opo­wie­dział mi histo­rię o boha­te­rze swo­jego ludu, który z trzy­stoma zale­d­wie wojow­ni­kami pod­kradł się i oto­czył obóz o wiele licz­niej­szych nie­przy­ja­ciół. Każdy z nich miał pochod­nię i róg i wszy­scy rów­no­cze­śnie zaczęli trą­bić, i wyma­chi­wać pochod­niami. Tak wystra­szyli prze­ciw­ni­ków, że ci spa­ni­ko­wali, w cha­osie nawza­jem się zabi­jali i w końcu sro­mot­nie ucie­kli. Tak bóg zaćmił im umy­sły.

Win­deks wycią­gnął dysk Tara­nisa, który zawsze nosił na szyi, i musnął go war­gami.

– A my mamy dzi­siaj jakie­goś boga po naszej stro­nie? – spy­tał.

– A jak myślisz?

– Wolał­bym te trzy setki wojow­ni­ków. Jeśli odcze­kamy, może patrol do nas dołą­czy. Trop jest wyraźny, mógł­bym za nim podą­żać z jed­nym pół­otwar­tym okiem. A ty przez sen.

– Tylko co z dziew­czyną?

– Jeśli jej dotąd nie zabili, to czemu mie­liby to zro­bić teraz? Musie­liby do kom­pletu zaka­tru­pić Ebu­rusa. Może on jest wred­nym sukin­sy­nem, ale nie dopu­ściłby do mor­der­stwa pod wła­snym dachem… chyba że sam by je popeł­nił.

– Cystu­mu­kus wyrżnąłby cały świat bez mru­gnię­cia okiem – stwier­dził z gory­czą cen­tu­rion. – Rufus jesz­cze by się przy tym uśmie­chał, gdyby miał szansę potem umknąć. Jeden stary rol­nik z rodziną to dla nich betka.

Pod­niósł pochod­nię i trzy­krot­nie nią mach­nął z lewa na prawo. W doli­nie trzy świa­tełka pochy­liły się w odpo­wie­dzi.

– A Rufus tam jest?

Cho­dziło mu o dezer­tera, który zosta­wiał za sobą krwawy trop, odkąd pół­tora roku wcze­śniej zwiał ze swo­jej kohorty. Cystu­mu­kus był wyrzut­kiem z jed­nego z ple­mion na dale­kiej pół­nocy. Obaj budzili strach jako zło­czyńcy wyjąt­kowo bru­talni nawet jak na te surowe zie­mie. Wyglą­dało na to, że pogło­ski o tym, że połą­czyli siły, są słuszne.

– Jest. Są tam oby­dwaj, z paroma wojow­ni­kami i dziew­czyną.

Ślady świad­czyły o tym dobit­nie, mimo że po mie­sięcz­nej suszy grunt był twardy.

– Nawet takim łaj­da­kom nie przy­szłoby łatwo zabić czło­wieka, który przy­jął ich pod swój dach – cią­gnął Feroks. – Ale konie mamy zmę­czone i prócz nas tylko trę­bacz jest zdolny do walki, tylko że na niego nie ma co spe­cjal­nie liczyć. Jutro więc ich raczej nie dopad­niemy, a nawet gdyby, to szanse w otwar­tym polu mamy małe. Jeśli zaś będziemy cze­kać na innych, to łotry odsa­dzą się za daleko i się nam wymkną albo zabiją dziew­czynę, gdy tylko nas spo­strzegą. – To rze­kł­szy, ruszył dalej ścieżką.

– Znasz ją w ogóle? – spy­tał Win­deks, gdy się z nim zrów­nał.

– Kogo?

– No, tę nie­wol­nicę.

– A co to ma do rze­czy? Widzia­łeś, co zro­bili.

– Widzia­łem.

Kobieta, którą chcieli ura­to­wać, była nie­wol­nicą i żoną nie­wol­nika, czyli nikim; oboje wraz z syn­kiem nale­żeli do cesar­skiego wyzwo­leńca. Win­deksa jed­nak już dawno prze­stał dzi­wić rzym­ski spo­sób myśle­nia. Jej mąż pro­wa­dził wóz pełen towaru swo­jego pana, gdy wpa­dli w zasadzkę. Samotny żoł­nierz, który miał ich eskor­to­wać, nie mógł zdzia­łać nic wię­cej, jak tylko zgi­nąć wraz z nimi. Czy­stym przy­pad­kiem Feroks i Win­deks natknęli się na to miej­sce pół dnia po napa­dzie, zoba­czyli zwłoki – czego odzo­ba­czyć się nie dawało – i przez trzy dni for­sowną jazdą śle­dzili trop spraw­ców. Cen­tu­rion wysłał żoł­nierza do Vin­do­landy z prośbą o wspar­cie, choć bez nadziei, by zdą­żyło na czas, i tak zaczęło się wykru­sza­nie jego małego oddziałku.

– Trzeba ich zabić – stwier­dził.

Jego głos, na co dzień tak melo­dyjny, zabrzmiał teraz nie­na­tu­ral­nie pła­sko, co zawsze było oznaką, że nie ma co pró­bo­wać odwieść go od pod­ję­tej decy­zji.

– Ano trzeba. – Bry­gant popa­trzył na pro­fil przy­ja­ciela. – Ich i jesz­cze wielu takich jak oni.

Feroks odwró­cił się do niego i uśmiech­nął.

– Nie musisz pchać się tam ze mną.

Win­deks zatrzy­mał się i chwilę patrzył za odcho­dzą­cym, na jego ryt­micz­nie koły­szący się grze­bień i hełm czer­wie­niący się odbla­skiem pło­mie­nia, po czym wes­tchnął.

– To prawda, tylko że nie­prawda.

Wyszep­tane słowa uto­nęły w wie­trze, zresztą nie miały zna­cze­nia. Bry­ganci słyną z wier­no­ści wobec przy­ja­ciół bez oglą­da­nia się na koszty, a już Kar­we­tio­wie naj­bar­dziej. Feroks był jego przy­ja­cie­lem, czy mu się to podoba, czy nie, to zaś zna­czyło, że on pój­dzie za nim teraz i zawsze, póki tchu w ciele. Znów uca­ło­wał krąg Tara­nisa i wsu­nął go za kol­czugę. Pokle­pał się po sta­ro­mod­nym armij­nym heł­mie, by spraw­dzić, czy jest wystar­cza­jąco mocno zawią­zany, po czym wysu­nął nieco miecz z pochwy, by się upew­nić, że w potrze­bie wyj­dzie gładko.

Pokrę­cił głową, mruk­nął pod nosem: „Sukin­syn jeden”, ale cie­pło, i poma­sze­ro­wał za cen­tu­rio­nem.

Gospo­dar­stwo rosło w oczach, nie dalej niż o sto kro­ków. Przez chwilę na ciem­nej ścia­nie domu zaja­śniał czer­wo­nawy pro­sto­ką­cik, gdy ktoś otwo­rzył drzwi i wyszedł bądź wszedł. Wciąż jed­nak nie było żad­nych oznak, że ktoś ich wypa­trzył. Minęli zagony jęcz­mie­nia i wkro­czyli na otwarty plac przed zabu­do­wa­niami. Mimo suszy grunt był tu roz­mięk­czony od codzien­nego prze­cho­dze­nia zwie­rząt. Jedno z nich, kuc z sze­roką gwiazdką na czole, przy­glą­dało się im spo­nad faszy­no­wego płotu zagrody. Fosa wokół gospo­dar­stwa była płytka i sądząc po zapa­chu, peł­niła funk­cję otwar­tego szamba. Sel­go­wie nie uży­wają wła­snych feka­liów jako nawozu; po pro­stu je wyle­wają i zapo­mi­nają. Wraz z odo­rem zwie­rzę­cego obor­nika i gni­ją­cych odpa­dów żyw­no­ści skła­dało się to na istną tor­turę dla powo­nie­nia.

Do zabu­do­wań pro­wa­dziła gro­bla, choć to raczej szumne okre­śle­nie na pasek ziemi, któ­rej wła­ści­cie­lom nie chciało się prze­ko­pać. Fosa wraz z ogro­dze­niem miały zapo­biec roz­ła­że­niu się zwie­rza­ków i choć tro­chę utrud­nić robotę zło­dzie­jom.

Zatrzy­mali się u nasady gro­bli. Feroks odwró­cił się i ponow­nie dał sygnał pochod­nią. W oddali pokło­niły mu się trzy ogniki, po czym zagrała trąba.

– Dobry jest – mruk­nął Win­deks, wie­dząc, że to Banno, _tubi­cen_ z Vin­do­landy.

Gdy prze­brzmiała ostat­nia nuta, minął – zda­wa­łoby się – wiek, nim w uszach znów zaświ­dro­wało mu wyso­kie, urwane trąb­nię­cie, a po krót­kiej pau­zie takiż piskliwy, nie­równy dźwięk. Był to pierw­szy występ Filona, nie­wol­nika Feroksa, który wiódł wieczną, zaciętą wojnę z bru­dem w kwa­te­rze swego pana i – z mniej­szym powo­dze­niem – w jego gar­de­ro­bie.

– Fatal­nie… – oce­nił Bry­gant. – Nie dali mu bogo­wie tej żyłki.

W gospo­dar­stwie nikt nie zare­ago­wał. Nawet kuc stra­cił zain­te­re­so­wa­nie i odwró­cił się do nich ogo­nem.

– Ebu­ru­sie! – krzyk­nął cen­tu­rion tak gło­śno, że zwia­dowca aż się wzdry­gnął. Jak na takiego milczka głos miał zdu­mie­wa­jąco dono­śny. – Ebu­ru­sie, sto­imy przed twoją bramą, panie, i pro­simy o roz­mowę!

Stary ani nie był „panem”, ani nie miał bramy, kur­tu­azja jed­nak bar­dzo się liczy. Feroks posłu­gi­wał się mową ple­mion i po ponad dzie­się­ciu latach spę­dzo­nych na pół­nocy został mu już tylko ślad akcentu wła­snego ludu. Teraz był Rzy­mia­ni­nem i ofi­ce­rem w legio­nie II Augu­sta, uro­dził się jed­nak jako książę Sylu­rów, ple­mie­nia, które dwa­dzie­ścia lat wojo­wało z Rzy­mem i w końcu prze­grało. Jako nasto­letni pod­ro­stek został zakład­ni­kiem. Wysłano go na kon­ty­nent, dano dobre rzym­skie wykształ­ce­nie, a z cza­sem przy­znano oby­wa­tel­stwo impe­rium i sto­pień ofi­cer­ski. Win­deks zawsze czuł, że o duszę jego przy­ja­ciela wal­czą dwa różne, nawet wza­jem­nie wro­gie duchy.

Cze­kali.

– Może się tam powy­rzy­nali – rzu­cił pogod­nie Bry­gant.

Z niskich drzwi lunął potok świa­tła. Na jego tle widać było przy­cza­joną wewnątrz syl­wetkę.

– Idź­cie sobie! Nie chcemy was tutaj!

Głos był chło­pięcy.

– Ach, ta słynna gościn­ność Sel­go­wów… – sko­men­to­wał sar­ka­stycz­nie Win­deks.

– Wyjdź, Ebu­ru­sie! – doma­gał się Feroks. – Musimy poroz­ma­wiać.

Wyda­wało mu się, że z chaty dobiega szmer dys­ku­sji.

– Kto­ście wy? – spy­tał chło­piec.

– Jestem Feroks, cen­tu­rio regio­na­rius. Mam do was ważną sprawę.

– Mam już gości i dla nowych brak miej­sca. – Ten głos był niż­szy i nabrzmiały nie­chę­cią. W jasnym pro­sto­ką­cie poja­wiła się przy­gar­biona masywna postać, prze­sła­nia­jąc nie­mal całe świa­tło, po czym wypro­sto­wała się na pełną wyso­kość. Męż­czy­zna ruszył ku nim, lekko koły­sząc się na boki. – No to mów­cie, tylko szybko, bo w izbie cie­pło, a tu noc zimna.

Ebu­rus miał dobrze ponad pięć­dzie­siątkę, wyglą­dał zaś jesz­cze sta­rzej. O głowę prze­wyż­szał Win­deksa, był za to jesz­cze odeń chud­szy, z obna­żo­nymi rękami jak patyki i szyją długą, pomarsz­czoną jak u jasz­czurki. Pod­szedł do dru­giego końca gro­bli.

– No, czego chcesz? – burk­nął, pogme­rał przy spodniach i zaczął odda­wać mocz do fosy.

– Znasz mnie, Ebu­ru­sie – powie­dział cen­tu­rion na tyle gło­śno, by się prze­bić ponad gło­śny chlu­pot, który zda­wał się trwać bez końca.

Spo­ty­kał się z tym czło­wie­kiem już kil­ka­krot­nie; raz nawet sko­rzy­stał z gościn­nego noc­legu w cie­ple. I dom, i jego miesz­kańcy byli brudni i posępni, gości podej­mo­wali skąpo nawet jak na typowe u tego ludu skner­stwo, za to nie żało­wali moc­nego, aro­ma­tycz­nego piwa, które poda­wali w ogrom­nych kuba­sach. Feroks liczył wła­śnie na moc tego trunku.

Stary długo się zasta­na­wiał nad odpo­wie­dzią, cały czas nie prze­ry­wa­jąc czyn­no­ści fizjo­lo­gicz­nej. Kuc znów stał z głową przy pło­cie i zapewne był pod wra­że­niem.

– Ano znam – przy­znał w końcu gospo­darz.

Feroks dostrzegł ruch w izbie i pod­niósł głos, aby i tam go usły­szano.

– Przy­cho­dzę po two­ich gości. Po Cystu­mu­kusa i Rzy­mia­nina nie­gdyś zwa­nego Rufu­sem oraz ich kom­pa­nów. Zabiję ich dzi­siaj albo aresz­tuję, aby wymie­rzono im spra­wie­dli­wość. To mor­dercy.

Ebu­rus zamru­gał kil­ka­krot­nie, jakby miał kło­pot ze zro­zu­mie­niem. W końcu chlu­pot się urwał.

– Oni są gośćmi u mojego ogni­ska – oświad­czył.

Cen­tu­rion odwró­cił się i poma­chał pochod­nią. W doli­nie poru­szyły się trzy pło­myki. Banno znów zagrał hasło, po nim Filon, tym razem bar­dziej uda­nie.

– Mam ze sobą dzie­wię­ciu bataw­skich jeźdź­ców – oznaj­mił dobit­nie Feroks. – Wiesz, jacy to tędzy wojow­nicy. Znana ci jest też sława Win­deksa z Kar­we­tiów, który tu oto stoi przy mnie. Na dole czeka sze­ściu jego ludzi.

Prawda była taka, że byli tam tylko trę­bacz, mło­do­ciany sługa cen­tu­riona i zale­d­wie jeden zwia­dowca.

– Ale to moi goście – powtó­rzył gospo­darz, bar­dziej zdzi­wiony niż obu­rzony.

– I ja muszę ich zabrać lub zabić.

– Są pod moim dachem. – Cier­pli­wość Ebu­rusa z wolna się wyczer­py­wała, a język plą­tał. – Czy nie wiesz, co to zna­czy?

– To Rzy­mia­nin – wtrą­cił Bry­gant. – Oni wie­dzą tylko, że żela­zem się zabija, a złoto gro­ma­dzi.

– Złożę twoim gościom taką ofertę! – wykrzyk­nął cen­tu­rion. – Wyjdź­cie i walcz­cie z nami dwoma. Moi ludzie nie będą się wtrą­cać. Jeżeli wygra­cie, to klnę się na bogów Rzymu, na Słońce i Księ­życ, że pozwolą wam odejść wolno i odcze­kają dwa dni, zanim wzno­wią pościg. To godna pro­po­zy­cja.

– Na bogów Rzymu… – Ebu­rus splu­nął i dopiero teraz sobie przy­po­mniał, że warto by pod­cią­gnąć spodnie i zaci­snąć pas. Był nie­uzbro­jony i bosy. – A jeśli nie wyjdą? Są u mnie w gości­nie i pod moją ochroną, dopóki jutro nie wsta­nie słońce. – Zro­bił krok naprzód i sta­nął na gro­bli. – Nie każę im wyjść. Co zro­bisz, jak sami nie zechcą?

Feroks podzi­wiał dumę i deter­mi­na­cję rol­nika. Zasta­na­wiał się, czy Ebu­rus wyczuł lub przej­rzał jego blef.

– Muszą wyjść!

– Dla­czego? – nie ustę­po­wał stary.

Cen­tu­rio­nowi wyda­wało się, że dosły­szał, jak przy­ja­ciel szep­cze: „No wła­śnie, dla­czego?”.

– Bo jak nie, to spalę twoje gospo­dar­stwo, zabiję każ­dego męż­czy­znę, chłopca i zwie­rzę, a kobiety sprze­dam do nie­woli.

Ebu­rus wybuch­nął gnie­wem.

– Nie ośmie­lisz się! Nie zro­bił­byś tego!

– To Rzy­mia­nin – powtó­rzył Win­deks. – Oni nie mają honoru. Co jesz­cze gor­sze, z uro­dze­nia jest Sylu­rem. Wszy­scy wie­dzą, że lud wilka ni­gdy nie sta­wia honoru ponad zemstę.

– Bogo­wie cię prze­klną! – Gospo­darz posu­nął się jesz­cze o krok. Feroks tylko wzru­szył ramio­nami. Stary drżał i ręce mu się trzę­sły. – Mój ród cię dopad­nie i zabije.

– Wielu pró­bo­wało. Kilku chęt­nych wię­cej nie zrobi mi róż­nicy, a cie­bie to dzi­siaj nie ura­tuje. Prze­każ to swoim gościom. Albo wszy­scy zgi­nie­cie od ognia i mie­cza, albo oni staną z nami do walki. Wtedy ktoś prze­gra, ktoś wygra, ale ty i twoi domow­nicy prze­ży­je­cie.

Ebu­rus splu­nął znowu i Feroks poczuł parę kro­pe­lek na twa­rzy. Prze­tarł ją wierz­chem dłoni.

– Idź, powiedz im to.

Stary odwró­cił się i odszedł, mam­ro­cząc zło­żone i pełne kon­kre­tów prze­kleń­stwo z uwzględ­nie­niem krwi, kości i fla­ków Rzy­mia­nina. Po chwili schy­lony wsu­nął się do izby w głów­nej cha­cie. W mniej­szej po lewej zaja­śniało świa­tło, jakby ktoś ich stam­tąd obser­wo­wał, lecz się nie poka­zy­wał. Cen­tu­rion prze­ło­żył pochod­nię do lewej ręki i prawą chwy­cił ręko­jeść mie­cza. Głow­nia lekko się wysu­nęła z pochwy. Poczuł zna­jomy przy­pływ satys­fak­cji z ide­al­nego wywa­że­nia broni. Jego dzia­dek zdo­był ją na rzym­skim ofi­ce­rze i poda­ro­wał wnu­kowi, wów­czas jesz­cze zbyt małemu, by ją udźwi­gnąć. Miecz już wtedy był stary – dłuż­szy od stan­dar­do­wego armij­nego gla­diusa, o kon­struk­cji nie­czę­sto widy­wa­nej od cza­sów boskiego Augu­sta. Jego cię­żar w dłoni i świa­do­mość, że wkrótce będzie musiał go użyć, spro­wa­dziły życie do rzad­kiego poziomu pro­stoty.

Win­deks wes­tchnął i dobył swo­jego mie­cza o dłuż­szej i smu­klej­szej klin­dze. Popra­wił chwyt na małej kwa­dra­to­wej tar­czy.

– No a co, jeśli nie wyjdą? – spy­tał.

– Spró­bu­jemy pod­pa­lić strze­chę i wytniemy ich jed­nego po dru­gim, gdy będą wiać.

– Zna­czy łatwi­zna?

– Nie­ko­niecz­nie. Tro­chę to potrwa i zdą­żymy się zmę­czyć.

Z chaty wyło­niła się bar­czy­sta postać. W bla­sku ognia z wewnątrz zalśniły jego wygo­lona głowa i ostrze topora. Było to narzę­dzie drwala, nie broń – ale Cystu­mu­kus znany był z tego, że lubi wal­czyć wła­śnie nim, choć rów­nie chęt­nie zabi­jał czym­kol­wiek, w tym swymi potęż­nymi łap­skami. Nie impo­no­wał wzro­stem, ale miał sze­roki, mocno owło­siony tors. Feroks i Win­deks ni­gdy go dotąd nie widzieli, za to nie­raz o nim sły­szeli. Ludzie nazy­wali go Niedź­wie­dziem – tak z uwagi na obfite owło­sie­nie, jak i prze­ra­ża­jące napady furii. Opo­wie­ści gło­siły, że odcina głowę każ­demu zabi­temu czło­wie­kowi, po czym obgo­to­wuje ją tak długo, aż zosta­nie sama goła czaszka. Miał w zwy­czaju zabie­rać te maka­bryczne tro­fea na zachód i ciskać je w morze. Jedni mówili, że daje mu to nie­spo­ty­kaną moc, według innych robił to z powodu zło­żo­nych ślu­bów, dzięki czemu zyski­wał nie­śmier­tel­ność. Plotki potra­fią być naj­fan­ta­stycz­niej­sze, ni­gdy jed­nak nie wia­domo, czy nie tkwi w nich ziarno prawdy.

Z izby wyszedł drugi, wyż­szy męż­czy­zna, a za nim jesz­cze dwaj. Wszy­scy byli uzbro­jeni w dłu­gie mie­cze w stylu ulu­bio­nym przez ple­miona, z cięż­kim koń­cem brzesz­czotu, co przy­daje potwor­nej siły cię­ciu od góry. Jeden miał też tar­czę podobną do Win­dek­so­wej. Po chwili poja­wił się piąty z włócz­nią i wresz­cie ostatni, w prze­ci­wień­stwie do kom­pa­nów bro­daty i odziany w łuskowy kirys z brązu, lśniący czer­wono w pada­ją­cym z izby świe­tle. Za pro­giem przy­sta­nął i cia­sno owi­nął płaszcz wokół lewego przed­ra­mie­nia. W pra­wej dłoni trzy­mał współ­cze­sny woj­skowy gla­dius o krót­szej klin­dze niż broń Feroksa.

– Nie sądzi­łem, że wyjdą – mruk­nął Bry­gant.

Na tym się jed­nak nie skoń­czyło – z chaty wynu­rzyło się jesz­cze dwóch.

– Szlag by to… Czyli mają kum­pli.

– Musieli się tu z nimi spo­tkać – zauwa­żył cen­tu­rion.

– Na­dal twier­dzisz, że to był dobry pomysł?

W drzwiach uka­zał się kolejny „chętny”, nie­cier­pli­wie odpę­dza­jąc pcha­ją­cego się za nim wyrostka. Win­deks wes­tchnął, poznaw­szy tę tycz­ko­watą, prze­raź­li­wie chudą syl­wetkę.

– Ot, durny stary sukin­syn. To pew­nie jeden z jego synów.

Feroks ski­nął głową.

– Ich zabi­jaj tylko w razie koniecz­no­ści.

Chciał coś jesz­cze powie­dzieć, lecz prze­rwał mu krzyk furii. Jeden z prze­ciw­ni­ków, ten z tar­czą i dłu­gim mie­czem bez spi­cza­stego czubka, rzu­cił się ku nim, wysoko uno­sząc broń do cię­cia. Część pozo­sta­łych powoli się zbli­żała, nie było jed­nak czasu bacz­niej ich obser­wo­wać, gdyż napast­nik był już na gro­bli. Za cel wybrał sobie Feroksa, któ­rego hełm z czer­wo­nym grze­bie­niem jak zwy­kle przy­cią­gał uwagę.

Dwaj przy­ja­ciele razem cof­nęli się o krok w chwili, gdy Bryt zaata­ko­wał z wypadu lewą nogą. Ciężki brzesz­czot prze­ciął powie­trze w miej­scu, gdzie jesz­cze moment wcze­śniej stał Rzy­mia­nin. Wojow­nik zdo­łał wstrzy­mać cios, nim miecz opadł zbyt nisko, co świad­czyło o pew­nej wpra­wie, ale wtedy cen­tu­rion zadał pchnię­cie pochod­nią, która od tego ruchu roz­go­rzała jaskra­wym pło­mie­niem. Prze­ciw­nik zwin­nie się uchy­lił, dostrzegł ata­ku­ją­cego z boku Win­deksa i nad­sta­wił tar­czę, lecz w tej samej chwili Feroks ude­rzył szty­chem. Dłu­gie ostrze gładko prze­szyło tunikę, skórę i mię­śnie i zagłę­biło się od dołu pod żebra. Pół­ob­ro­tem nad­garstka oswo­bo­dził i wyco­fał klingę. Z tru­dem chwy­ta­jąc oddech, Bryt upu­ścił broń, zachwiał się i osu­nął na kolana. Z kącika ust pocie­kła mu strużka krwi. Chciał coś powie­dzieć, lecz nie wydał żad­nego dźwięku. Rzy­mia­nin kop­nię­ciem strą­cił umie­ra­ją­cego do fosy.

– Powinni ruszyć na nas hurmą, póki mieli szansę – sko­men­to­wał nie­mal z dez­apro­batą dla tak oczy­wi­stego błędu.

Usły­szał, jak Ebu­rus wykrzy­kuje coś o włóczni i tar­czy, po czym jego chło­pak pobiegł ku jed­nemu z dal­szych budyn­ków. Czyjś gruby głos zapro­te­sto­wał, ktoś rzu­cił sta­remu prze­kleń­stwo, po czym zło­czyńcy w pię­ciu ruszyli naprzód, z Cystu­mu­ku­sem pośrodku. Dezer­ter szedł parę kro­ków z tyłu, trzy­ma­jąc miecz nisko w jed­nej z regu­la­mi­no­wych postaw zale­ca­nych jesz­cze przez cesa­rza Augu­sta. Nie było pośpie­chu ani też żad­nych oznak, by kto­kol­wiek z nich nad­użył piwa gospo­da­rza, jak to się naj­pew­niej zda­rzyło temu, który na swą zgubę pierw­szy się wyrwał do ataku.

Feroks odrzu­cił pochod­nię do fosy. Zafi­lo­wała, lecz nie zga­sła. Wycią­gnął krótki szty­let, ostrzem w dół i z kciu­kiem na gło­wicy. Więk­szość legio­ni­stów albo trzy­mała swoje _pugio_ zawi­nięte w szmatę, dobrze naoli­wione i wypo­le­ro­wane, gotowe na inspek­cję, albo też trak­to­wała je po maco­szemu, uży­wa­jąc do kro­je­nia chleba i mię­siwa. Posłu­gi­wa­nie się nim w walce wyma­gało kunsztu, jaki można osią­gnąć poprzez dłu­gie ćwi­cze­nia, ale nie mając tar­czy, cen­tu­rion zde­cy­do­wa­nie wolał takie dopeł­nie­nie uzbro­je­nia.

Cystu­mu­kus wypiął wło­chatą pierś i ze zwie­rzę­cym rykiem wzniósł nad głowę topór na dłu­gim sty­li­sku. Naj­bliż­szy niego wojow­nik dzier­żył ciężką włócz­nię. Feroks nie widział u niego mie­cza, osą­dził więc, że gość nie będzie skory do rzutu, jeśli nie trafi mu się pewna oka­zja. Na szczę­ście żaden z prze­ciw­ni­ków nie miał oszczepu – może więc rze­czy­wi­ście jakiś bóg sprzy­jał tego dnia ści­ga­ją­cym.

Ten z włócz­nią stał na lewo od Niedź­wie­dzia, na wprost Feroksa. Jego sąsiad zesko­czył w fosę, by zajść cen­tu­riona z flanki. Rufus wciąż się nie kwa­pił do pierw­szej linii; cze­kał i obser­wo­wał, gotów do skoku. Ucie­ka­jąc z bazy, pode­rżnął gar­dło swo­jemu deku­rio­nowi we śnie. W bitwach i bój­kach nie­raz udo­wod­nił, że jest groź­nym wojow­ni­kiem, nie nale­żał jed­nak do ryzy­kan­tów.

Cystu­mu­kus zary­czał znowu, wysu­nął się naprzód i ciął strasz­li­wie, aż topór świ­snął w powie­trzu. Feroks usu­nął się w bok i ledwo zdą­żył spa­ro­wać mie­czem pchnię­cie włócz­nią. Musiał się cof­nąć, aby utrzy­mać rów­no­wagę. Widząc, że ten z fosy wyłazi na górę, zro­bił jesz­cze krok w tył. Win­deks zaata­ko­wał szty­chem, celu­jąc w oczy Niedź­wie­dzia, drab jed­nak z nie­sa­mo­witą szyb­ko­ścią pod­niósł topór, odbił miecz i już był gotów do ponow­nego ciosu. Dwaj prze­ciw­nicy stali o krok od sie­bie, czuj­nie mie­rząc się wzro­kiem i wycze­ku­jąc szansy.

Sąsiad Cystu­mu­kusa, ten z tar­czą, powoli zszedł na dno rowu. Win­deks odru­chowo zer­k­nął na niego, co kudłaty zbój natych­miast wyko­rzy­stał. Nie było czasu zasło­nić się tar­czą, Bry­gant odchy­lił się więc tylko i odpo­wie­dział cię­ciem na odlew. Topór zadzwo­nił o jego hełm, który obró­cił się od ude­rze­nia, a ode­rwany poli­czek ska­le­czył go w pod­bró­dek. Kontr­atak pozba­wiony był praw­dzi­wej siły, czu­bek klingi prze­je­chał jed­nak po wło­cha­tym brzu­chu prze­ciw­nika. W mroku trudno było oce­nić, czy wyżło­bił ranę, czy też legenda mówi prawdę i sier­ściuch rze­czy­wi­ście ma skórę grubą jak u niedź­wie­dzia, nie do zra­nie­nia.

Feroks nożem zaata­ko­wał czło­wieka z włócz­nią i w następ­nej chwili ciął zama­szy­ście mie­czem w stronę gra­mo­lą­cego się z fosy wojow­nika. Oby­dwaj się cof­nęli, lecz moment wytchnie­nia był krótki – nie­mal natych­miast ruszyli znów do natar­cia. Zbój w fosie po dru­giej stro­nie zoba­czył, że Win­deks się sła­nia od ciosu, i rzu­cił się naprzód, ale tra­fiw­szy stopą na świeży kop­czyk łajna, pośli­znął się i z okrzy­kiem prze­ra­że­nia runął na wznak w śmier­dzące błoto, bez­rad­nie wyma­chu­jąc rękami. Widok był tak gro­te­skowy, że Bry­gant par­sk­nął śmie­chem, aż spadł mu pozba­wiony wią­zań hełm.

Cystu­mu­kus nie zwró­cił uwagi na incy­dent i ponow­nie zamie­rzył się topo­rem, ale włócz­nik odwró­cił głowę, by spraw­dzić, co się wyda­rzyło. Feroks cisnął szty­le­tem. Pugio to broń ciężka i nie­zbyt poręczna, nie było też czasu, by odpo­wied­nio uło­żyć go w dłoni do rzutu, jed­nak przy tak krót­kim dystan­sie i wie­lo­let­niej wpra­wie mio­ta­cza pofru­nął pro­sto i cel­nie i wbił się w wydatny brzuch Niedź­wie­dzia, który zaję­czał jak ranione zwie­rzę. Wolną teraz lewą ręką cen­tu­rion chwy­cił za włócz­nię tuż za gro­tem i pocią­gnął ku sobie, po czym z ćwierć­o­brotu w prawo pchnął mie­czem tak sil­nie, że brzesz­czot prze­szył tam­temu czaszkę na wylot.

Nie mogąc wyrwać broni z rany, Feroks puścił gla­dius w chwili, gdy męż­czy­zna z rowu zadał mu cię­cie w bok. Cios nie był per­fek­cyjny i nie tak groźny, jako że miecz nie miał ostrego czubka, nie­mniej roze­rwał parę ogniw kol­czugi, a siłą przy­po­mi­nał ude­rze­nie mło­tem. Cen­tu­rion upadł na kolana. Wciąż ści­skał drzewce włóczni i teraz wyrwał ją z uści­sku trupa, musiał jed­nak paść na bok, by unik­nąć ciosu topora. Cystu­mu­kus wył z furii. Feroks zdą­żył prze­to­czyć się na bok tuż przed­tem, nim ostrze wryło się w twardą zie­mię, i jak sprę­żyna pode­rwał się na nogi. Zbój w fosie tylko na to cze­kał; odrzu­cił miecz i chwy­cił go za łydkę. Cen­tu­rion drugą stopą kop­nął go w twarz. Ciężki, pod­kuty but strza­skał mu nos i odrzu­cił deli­kwenta do tyłu.

– Sukin­syn! – wrza­snął Win­deks, nacie­ra­jąc na Cystu­mu­kusa.

Szty­let tkwiący w brzu­chu zda­wał się w niczym nie prze­szka­dzać osił­kowi; topór wzniósł się i opadł w kolej­nym cio­sie. Zwia­dowca w porę się zasło­nił, ude­rze­nie było jed­nak tak mocarne, że tar­cza roz­pa­dła się na kawałki, a ręka mu zdrę­twiała. Feroks zdo­łał obró­cić włócz­nię gro­tem do przodu i pchnął z całych sił. Bar­dziej przy­pad­kiem, niż celu­jąc, tra­fił Niedź­wie­dzia w udo. Zbój się zachwiał i w tym momen­cie Bry­gant ciął go z góry w głowę, wyco­fał ostrze i znów zadał cios. Try­snęła krew; ranny osu­nął się na kolana, na oślep mach­nął topo­rem, aż ata­ku­jący musiał odsko­czyć do tyłu. Feroks zła­pał rów­no­wagę i wyrwał grot z rany. Win­deks ciął ponow­nie, tym razem obu­rącz. Cystu­mu­kus zasło­nił się, lecz sty­li­sko pękło pod ude­rze­niem, a wtedy cen­tu­rion wbił mu włócz­nię w oko, obra­ca­jąc ją przy tym, aby nie uwię­zła. Dwaj wojow­nicy w fosie znie­ru­cho­mieli, z nie­do­wie­rza­niem patrząc na swego mar­twego herszta.

Z doliny dobiegł szar­pany dźwięk rogu, a zaraz potem woj­skowa trąba poka­zała, jak to powinno brzmieć. Rufus gdzieś znik­nął.

– Nasi nad­cho­dzą – rzekł Bry­gant do męż­czy­zny, który wcze­śniej upadł i teraz stał uty­tłany w gnoju. – Pod­da­jesz się czy wolisz, żebym cię od razu uka­tru­pił?

Nie usły­szaw­szy odpo­wie­dzi, sam zszedł do rowu, omal się przy tym nie prze­wra­ca­jąc.

– Oszczędź mnie! – Wojow­nik ukląkł na znak kapi­tu­la­cji.

Po dru­giej stro­nie gro­bli roz­bój­nik z roz­bi­tym nosem nawet nie pró­bo­wał pod­nieść upusz­czo­nego mie­cza. Feroks poma­cał się po pul­su­ją­cym bole­śnie boku. Chciał wie­dzieć, gdzie się podział dezer­ter. Pod­rzu­cił w ręku drzewce. Wojow­nik patrzył nań oczyma bez wyrazu. Cen­tu­rion zamach­nął się i miot­nął weń włócz­nią, o mało przy tym nie krzyk­nąw­szy z bólu. Grot był przy­tę­piony, ale swoją masą i ener­gią rzutu bez trudu prze­bił żebra i serce prze­ciw­nika. Feroks odwró­cił się, nie cze­ka­jąc na jego upa­dek, chwy­cił za ręko­jeść mie­cza i zapie­ra­jąc się stopą o głowę zabi­tego, wyszarp­nął brzesz­czot.

Od gospo­dar­stwa dobiegł trium­falny okrzyk. Ebu­rus w sta­rym, sfa­ty­go­wa­nym heł­mie potrzą­sał nad głową włócz­nią i tar­czą. Syn stał obok niego, ści­ska­jąc w dłoni sierp. I wtedy w jed­nej z zagród roz­legł się kobiecy krzyk prze­ra­że­nia. Cen­tu­rion pobiegł w tamtą stronę.

Rufus wyje­chał przez otwartą furtkę zagrody na kucu z białą gwiazdką, popę­dza­jąc go pła­zem mie­cza. Drugą dło­nią trzy­mał wodze i przed­ra­mie­niem przy­ci­skał prze­ło­żoną przez koń­ski grzbiet wyry­wa­jącą się nie­wol­nicę.

– Tchórz! – wrza­snął za nim Ebu­rus.

Jego syn rzu­cił się na ucie­ka­ją­cego z unie­sio­nym do cię­cia sier­pem. Rufus zawró­cił konia w miej­scu i omal nie prze­wró­cił ata­ku­ją­cego, który zamach­nął się i ciął bez­ład­nie, lecz chy­bił. Dezer­ter zadał jeden cios. Dobrze naostrzona klinga tra­fiła chło­paka w szyję.

Wystra­szony kuc sta­nął dęba. Feroks usi­ło­wał zajść Rufusa od lewej. Kobieta wrzesz­czała i pró­bo­wała się wyśli­znąć z uchwytu.

– Ty suko! – syk­nął dezer­ter i zdzie­lił ją kuła­kiem w głowę.

Ebu­rus przy­sko­czył do niego z pra­wej i pchnął włócz­nią, lecz jeź­dziec zdo­łał odpa­ro­wać ją mie­czem, po czym mocno ude­rzył konia pię­tami. Cen­tu­rion trzy­mał gla­dius zbyt nisko, by zdą­żyć z cio­sem, wypu­ścił go więc i chwy­cił kobietę za ręce. Kuc sko­czył naprzód, potknął się, odzy­skał rów­no­wagę i poga­lo­po­wał ku gro­bli. Przy owym potknię­ciu Feroks poczuł zmianę w poło­że­niu jej ciała i chwilę potem branka zsu­wała się na niego, gdy nagle udo prze­wier­cił mu ostry ból. Noga się pod nim ugięła, dło­nie ześli­znęły się z nad­garst­ków porwa­nej; spró­bo­wał chwy­cić ją ponow­nie, usły­szał odgłos dar­tej tka­niny, upadł i wtedy kobieta zwa­liła się nań całym cię­ża­rem.

Rufus galo­po­wał już gro­blą. Korzy­sta­jąc z zamie­sza­nia, klę­czący wojow­nik rzu­cił się na Win­deksa i prze­wró­cił go na zie­mię. Chwilę wal­czyli w zwar­ciu, śli­zga­jąc się w ohyd­nym błocku, póki w końcu zwia­dowca nie ogłu­szył prze­ciw­nika cio­sem gło­wicą mie­cza.

– Obyś sczezł, kun­dlu! – wrza­snął za ucie­ka­ją­cym Ebu­rus.

Kobieta sto­czyła się z Feroksa, ciężko dysząc i roz­glą­da­jąc się jak wystra­szone zwie­rzątko. Cen­tu­rion usi­ło­wał się pod­nieść, choć noga pro­te­sto­wała prze­szy­wa­ją­cym bólem. Nogawkę miał prze­siąk­niętą krwią z rany od włóczni gospo­da­rza.

– Po coś mi wlazł w drogę? – krzyk­nął gniew­nie stary.

Win­deks uklęk­nął nad powa­lo­nym zbó­jem i prze­bił go mie­czem z taką siłą, że głow­nia utknęła w ziemi. Pró­bu­jąc wstać, pośli­znął się dwa razy, nim wresz­cie odzy­skał rów­no­wagę. Otarł uwa­laną twarz i parę razy splu­nął z obrzy­dze­niem.

– Na­dal uwa­żasz, że to był dobry pomysł? – burk­nął, przy­glą­da­jąc się wysił­kom przy­ja­ciela.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: