- nowość
- promocja
- W empik go
Broken Elf King. Kings of Avalier. Tom 2 - ebook
Broken Elf King. Kings of Avalier. Tom 2 - ebook
Co złego może się wydarzyć? W końcu to tylko aranżowane małżeństwo z królem elfów...
Kiedy Kailani brała pożyczkę, dobrze wiedziała, że nie będzie w stanie jej spłacić. Nie miała jednak wyboru, jej ciocia potrzebowała lekarstw i nie mogła czekać. Dziewczyna nie przewidziała tylko, że konsekwencje jej decyzji spadną na nią tak prędko i ani się obejrzy, zostanie wywieziona do królestwa elfów jako niewolnica. A nawet w najbardziej szalonych snach nie wyobrażała sobie, że zostanie sprzedana do pałacu, gdzie obejmie stanowisko osobistej asystentki samego króla elfów. Spłacenie długu zajmie jej pięć długich lat, ale może życie w pałacu, z nowymi obowiązkami, nie okaże się takie złe? O ile uda jej się przeżyć tyle czasu.
Jednym z jej zadań jest znalezienie kandydatki na żonę dla króla. Rada nie zgodzi się sfinansować jego wojny z królową Zmierzchu, dopóki młody władca nie zapewni kontynuacji swojego rodu. Zadanie to powinno być łatwe – w końcu król Raife jest bogaty, obrzydliwie przystojny i do tego inteligentny. Problem? Odrzuca każdą wysoko urodzoną kobietę, którą podsuwa mu rada.
Król proponuje swojej nowej asystentce nietypowe rozwiązanie problemu. Ma ona zawrzeć z nim fałszywe małżeństwo, aby mógł przechytrzyć radę i osiągnąć swoje cele. To jednak może się udać tylko wtedy, jeśli Kailani zdoła zapanować nad swoim sercem…
Ta historia jest naprawdę Sweet. Sugerowany wiek: 16+
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-822-4 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Wynocha! – warknął handlarz niewolników.
Wszyscy wstaliśmy. Nie było to łatwe, bo skuto nam ręce za plecami. Poszłam za innymi niewolnikami i wyskoczyłam z furgonu. Skrzywiłam się, kiedy poczułam ukłucie bólu w piętach. Rozejrzałam się szybko. Staliśmy pod złotymi bramami Elfiego Grodu, stolicy Złotego Łuku. Nigdy nie wyjeżdżałam poza Królestwo Zmierzchu i mimo że moja sytuacja była dość nieciekawa, chciałam przynajmniej zobaczyć choć kilka cudów miasta, zanim zostanę sprzedana w niewolę do końca życia. Mój ojciec, elf pełnej krwi, zawsze ciepło wspominał swoją ojczyznę i teraz zaczynałam to rozumieć. Wokół miejskich bram rosły obsypane białymi kwiatami drzewa, a łagodne pagórki otaczały nas ze wszystkich stron. Widok zapierał dech w piersiach.
– Pochyl łeb! – rzucił handlarz, uderzając mnie w tył głowy.
Stopy zaplątały mi się w długą szatę i przewróciłam się z jękiem. Nie mogłam osłonić się przed upadkiem ze skutymi rękami. Odwróciłam twarz, napięłam ramiona i uderzyłam piersiami o kamienie. Ból rozlał się po całym moim ciele; na szczęście nie złamałam nosa, więc nie było aż tak źle. Pozostali niewolnicy zatrzymali się i wbili we mnie spojrzenia. Przewróciłam się na bok i popatrzyłam na handlarza – wysokiego, mocno zbudowanego człowieka, na tyle silnego, że zrobiłby mi krzywdę, gdybym go zdenerwowała. Jęknęłam, na co mężczyzna chwycił mnie za ramię i postawił na nogi.
– Naucz się chodzić prosto, bo słabo mi za ciebie zapłacą – rzucił mi w twarz.
Chciałam uderzyć go w krtań, ale nie byłam w stanie. Zadowoliłabym się ciosem głową w brzuch, gdybym go jednak zaatakowała, pewnie podpisałabym na siebie wyrok śmierci. Mogłam mieć tylko nadzieję, że mój nowy pan będzie przyzwoitym elfem.
Korowód ruszył dalej i zostałam zmuszona, żeby do niego dołączyć i zapomnieć o fantazjach o skrzywdzeniu handlarza. Tym razem patrzyłam pod nogi, zastanawiając się, co robi w tym samym czasie moja ciocia. Kiedy mnie zabierano, krzyczała i płakała. Pewnie umierała ze zgryzoty. Przeżyłam w Królestwie Zmierzchu dziewiętnaście lat – całe życie – i dzięki temu, że byłam częściowo elfką, a częściowo człowiekiem, zostałam obdarzona przez los uszami, które nie były spiczaste. Nikt w moim kraju nie miał pojęcia, kim naprawdę jestem.
– Za co cię wzięli? – wyszeptała dziewczyna za moimi plecami.
Pokręciłam głową, wyrwana z zamyślenia. Nie rozumiałam, o co jej chodzi.
– Mnie za hazard. Jestem winna dwie złote monety Binowi – dodała posępnie.
Bino urządzał rozgrywki pokera w gospodzie. Dopiero wtedy zrozumiałam jej pytanie – chciała wiedzieć, dlaczego zostałam sprzedana.
Nie powinnam była pożyczać pieniędzy, żeby kupić leki dla cioci, skoro wiedziałam, że nie dam rady spłacić długu. Byłam jednak zdesperowana, chciałam zatrzymać ataki, które ją nawiedzały. Nikt nigdy nie nauczył mnie elfickiej sztuki leczenia, więc byłyśmy na łasce ludzkich lekarzy i dostępnej im wiedzy. Ciocia i matka były ludźmi, za to mój ojciec – elfem. Matka zmarła podczas mojego porodu, a ojca zabito, kiedy szedł przez miejski plac – w ramach ostrzeżenia dla tych, którzy wkraczali na nie swoje ziemie. Została mi tylko ciocia. Jedyna rodzina, jaką kiedykolwiek znałam.
– Byłam winna pięć złotych monet farmaceucie – odpowiedziałam.
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną – pewnie pomyślała, że jestem uzależniona, skoro aż tak się zadłużyłam. Chciałabym, żeby miała rację. Byłoby to sensowniejsze niż pożyczanie pieniędzy, by kupić leki tak drogie, że trzeba było niemal sprzedawać organy. Czasem myślałam, że w ten sposób królowa chce się pozbyć chorych, słabych i biednych. Bez pieniędzy i leków wymarliby, wzmacniając tylko jej idealne królestwo.
Większość z nas nienawidziła królowej Zaphiry. Jej chory plan, żeby całe Avalier należało tylko do ludzi, oznaczał, że wszystkie magiczne rasy powinny zostać wytępione. Nekroni, elfowie, fae, wilki, nawet drakonidzi – wszystkie te istoty zniknęłyby z powierzchni ziemi, gdyby udało jej się zrealizować swoje fantazje.
– Moja ciocia jest chora, a leki dużo kosztują – wyjaśniłam.
Ataki cioci zaczęły się, kiedy miałam dwanaście lat – na początku przebiegały łagodnie, ale ostatni był tak poważny, że straciła czucie w prawej nodze. Od tamtego momentu musiała ją ciągnąć za sobą. Za miesiąc potrzebowałaby więcej leków, żeby zatrzymać kolejne ataki.
– Zamknąć się! – ryknął handlarz.
Rozdzieliłyśmy się, patrząc przed siebie i chłonąc widok miasta.
Było piękne. Wszystko zostało tu wyrzeźbione w drewnie olchowym, wykończone złotem i ozdobione kamieniami półszlachetnymi. Wysokie łuki zapierały dech w piersiach. Miasto zdawało się lśnić, kiedy promienie słońca odbijały się w złocie i kamieniach. Trudno było mi się jednak skupić na tych wszystkich cudach – zatraciłam się w myślach.
W końcu zatrzymaliśmy się przy bocznych drzwiach wiodących do wysokiego białego zamku.
– Wejście dla służby – wyjaśnił strażnik.
Spojrzałam na niego. Nikt mi już nie wmówi, że wszyscy elfowie są wysocy i szczupli. Strażnik wyglądał zupełnie inaczej. Niski, mocno zbudowany, z ostro zakończonym nosem i oczami błękitnymi jak lód. Mężczyzna zebrał swoje złotobiałe włosy w kucyk i zaplótł w warkocze, które opadały mu po obu stronach twarzy. Zauważyłam miecz wiszący przy jego biodrze i zastanawiałam się, czy w ogóle wie, jak go używać. Nie mógł należeć do królewskiej straży. Strzelcy byli znani z cichych i zabójczych ataków z koron drzew. Ten mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto potrafiłby wspiąć się na cokolwiek.
Znikąd pojawił się handlarz; chwycił mnie za kark i zmusił do skłonu tak mocno, że w całej szyi poczułam ból.
– Wydłubię ci te twoje oczka, jeśli nie zaczniesz się pochylać.
Syknęłam i zacisnęłam dłonie w pięści. Ten szczur zaczynał mnie denerwować. Tak, sprzedano mnie do niewoli, ale nie byłam workiem do bicia. Wygarnę mu, kiedy mnie puści.
Zatoczyłam się do przodu. Czułam, że ze złości pali mnie twarz, ale oddychałam głęboko, próbując się uspokoić.
Poprowadzono nas korytarzem równie wyszukanym i ozdobnym, jak zamkowe mury, a potem przez wielką spiżarnię, której sklepienie ginęło wysoko nad naszymi głowami. W jednym rogu leżały worki z mąką i ryżem, w innym piętrzyły się garnki i patelnie. Ustawiono nas przy najdalszej ścianie. W wysoko osadzonych oknach dostrzegłam wpatrujące się w nas twarze.
Nasi nowi panowie?
Nie miałam pojęcia o służeniu. Nigdy nie miałam służby. Umiałam jednak gotować i sprzątać, więc to nie mogło być takie trudne.
Prawda?
– Zdejmiemy wam kajdany, żeby ochmistrzyni mogła sprawdzić, czy nie macie żadnych chorób. Potem zostaniecie przydzieleni do pracy na zamku – wołał handlarz, wyrywając mnie z zamyślenia. – Jeśli ktokolwiek spróbuje uciec, zabiję. Dług takiego cwaniaka przejdzie na jego najbliższego krewnego.
Mieliśmy pracować na zamku? To było nawet ekscytujące. Popatrzyłam jeszcze raz na worki; miałam nadzieję, że nie przydzielą mnie do kuchni. Nie miałam nic przeciwko gotowaniu, ale nienawidziłam zmywania. Obrzydzało mnie rozmiękłe jedzenie. Najchętniej pracowałabym w bibliotece albo z uzdrowicielami – jako półelfka, która nie wiedziała nic o leczeniu, chciałabym uczyć się i pomagać na tyle, na ile bym mogła. Na Uniwersytecie Zmroku studiowałam biologię, żeby znaleźć lekarstwo dla cioci, ale teraz to już nie miało znaczenia. Dwa lata zajęć, prac domowych, nauki – wszystko na nic.
Zdjęto mi kajdany i poruszyłam ramionami. Jęknęłam z bólu, który poczułam w piersi po wielu godzinach podróży z rękami skutymi za plecami. Przez krótką chwilę chciałam uciekać, biec szybko jak zając, wypaść na zewnątrz i zniknąć w lesie. Popatrzyłam na drzwi; pilnowało ich dwóch Strzelców, wyprostowanych i milczących, ze strzałami nałożonymi na cięciwy. Niemal się nie poruszali, nawet gdy oddychali,.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Do pomieszczenia weszła stara kobieta z siwymi włosami zebranymi w schludny kok na czubku głowy. Miała na sobie niebieski bawełniany strój służącej z białym fartuchem, w dłoni trzymała mały kijek.
– Zwracajcie się do mnie pani Tirth. Jestem ochmistrzynią na zamku w Elfim Grodzie. Sprawdzę, czy nie macie wszy lub jakichkolwiek deformacji, które uniemożliwiałyby wam pracę.
Wszy? Obrzydliwe. Spojrzałam na dziewczynę obok, która drapała się po głowie. Była nas w sumie dziewiątka – elfów, fae i ludzi; zamek musiał kupić nas w zestawie do wykonywania różnych prac. Nie chciałam wyrywać się przed szereg, ale zależało mi, żeby pracować z uzdrowicielami albo wśród książek. Ugryzłam się jednak w język i zaczekałam, aż pani Tirth kijkiem poszturcha i przeczesze wszystkim włosy, zajrzy do ust, przyjrzy się dłoniom i stopom. Kiedy podeszła do mnie, głęboko dygnęłam.
– Pani Tirth, czy byłoby nietaktem, gdybym wymieniła wszystkie swoje mocne strony, dzięki którym łatwiej będzie dopasować mnie do nowej roli?
Stara kobieta uniosła brew, a potem spojrzała na okno, z którego wciąż patrzyło na nas kilka zakapturzonych postaci.
– Mocne strony? – spytała, po czym zaczęła sprawdzać mnie kijkiem.
– Tak, pani. Umiem czytać i pisać. Znam się na rachunkach i chemii organicznej, mam też w sobie pasję czytania i uzdrawiania.
Kijek zatrzymał się, zaplątany we włosy, a kobieta spojrzała na mnie z góry. Nie oczekiwałam jednak, że wybuchnie śmiechem. Handlarz też się śmiał, tak samo jak pozostali niewolnicy.
– Skarbie, będziesz piekła chleb i czyściła toalety – powiedziała, na co ścisnęło mnie w żołądku.
Warto było jednak spróbować. Poczułam, że handlarz stanął za mną.
– Mam sprawdzić, czy nie ma wszy łonowych? – sapnął, po czym mocno ścisnął mnie za pośladek.
Pani Tirth wyglądała na urażoną tym komentarzem, ale wiedziałam, że nic by z tym nie zrobiła. Cały gniew i frustracja, które tłumiłam w sobie, od kiedy zostałam zabrana od cioci, wybuchły. Poczułam falę wściekłości i żądzy zemsty. Obróciłam się i spojrzałam w twarz handlarza, który patrzył na mnie z obleśną żądzą w oczach. Uderzyłam go ręką w nos, tak jak uczyła mnie ciocia, i w nagrodę usłyszałam głośny chrzęst. Mężczyzna pochylił się, żeby złapać się za twarz, i wtedy kopnęłam go między nogi tak mocno, jak potrafiłam. Po pokoju poniósł się skowyt, handlarz upadł na bok z czerwoną twarzą.
– O rany – odezwała się stojąca za mną pani Tirth.
Obróciłam się, żeby stanąć z nią twarzą w twarz.
– Dotknął moich pośladków bez mojej zgody. Czy na zamku daje się przyzwolenie na takie zachowanie? – spytałam z nadzieją, że uda mi się uniknąć kary za podniesienie ręki na handlarza.
Pani Tirth się zarumieniła. Zauważyłam ruch za oknem. Jedna z zakapturzonych postaci wychodziła. Wiedziałam, że posunęłam się za daleko, ale handlarz też to zrobił i miałam nadzieję, że pani Tirth się ze mną zgodzi. Jak kobieta z kobietą. Przełknęła z trudem ślinę.
– Nie, nie daje się – powiedziała w końcu.
Znikąd pojawiło się za mną dwóch Strzelców, którzy chwycili mnie pod ramiona i wyprowadzili z sali. Próbowałam wyrwać się z ich uścisku, ale unieśli mnie, ukłuli czymś pod pachą, na co z gardła wyrwał mi się jęk, a potem zabrali z pomieszczenia, jakbym była szmacianą lalką. Serce łomotało mi w piersi. Zwróciłam się do jednego z nich:
– Obmacywał mnie, na pewno widzieliście! Przecież go nie zabiłam! – błagałam.
Podwójne drzwi otworzyły się i poprowadzono mnie bogato udekorowanym korytarzem do innego pokoju, mniejszego. Za stojącym tam biurkiem siedział mężczyzna z twarzą zasłoniętą szarym kapturem.
– Jestem tu nowa i dopiero uczę się zasad, więc może moglibyście mi tym razem odpuścić – błagałam.
Nie chciałam zostać powieszona za kopnięcie handlarza w krocze, ale nie mogłam puścić tego płazem. Strzelcy puścili mnie przed biurkiem i wyszli.
Zamarłam. Patrzyłam na mężczyznę w kapturze.
– Ja…
– Za dużo mówisz. – Jego głos był zachrypnięty, słychać było w nim moc. Wiedziałam, że rozmawiałam z kimś, kto ma władzę. – Będziemy musieli nad tym popracować.
– Tak… proszę pana. Mogę to zrobić. Przypuszczam, że pozwolicie mi żyć?
Nie byłam pewna, co tu się dzieje.
Mężczyzna sięgnął do kaptura długimi, delikatnymi palcami i zdjął go z głowy. Zobaczyłam mocno zarysowaną żuchwę i twarz przystojnego króla elfów.
– Raife Lightstone – wyszeptałam, dygając głęboko.
Przyglądał mi się uważnie, jakby oceniając maniery, na co się zaczerwieniłam.
– Twoje zachowanie sugeruje, że pochodzisz ze szlacheckiej rodziny – stwierdził.
W Królestwie Zmierzchu nie było nikogo, kogo określano by jako wysoko urodzonego. Mieliśmy ludzi wykształconych i bez szkoły – dziewięćdziesiąt procent mieszkańców zdobyło wykształcenie, bo królowa wprowadziła taki obowiązek i zniosła opłaty za edukację. Byłam więc biedna, ale skończyłam studia – mógł mnie więc uznać za kogoś z wyższej sfery według swoich kryteriów.
– Tak, mój panie. – Starałam się odpowiadać zwięźle, bo stwierdził przecież, że zbyt dużo mówię.
Król wstał. Zamarłam, zaskoczona jego wzrostem i szczupłą figurą. Przewyższał mnie o półtorej głowy, a to o czymś świadczyło, bo sama, jak na kobietę, byłam wysoka. Wyszedł zza biurka i stanął przede mną.
– Jak się nazywasz?
– Kailani Dulane, panie.
– Czy wiesz, co łączy wszystkich władców Avalier?
Wiedziałam, dokąd to zmierza.
O Stwórco.
Przełknęłam z trudem ślinę. Król Drae Valdren, władca drakonidów; król Lucien Thorne, władca fae; król Axil Moon, władca wilków; król Raife Lightstone, władca elfów – wszyscy potrafili wyczuć kłamstwo.
– Zdolność wyczuwania kłamstw – odpowiedziałam.
Król wyglądał na zaskoczonego.
– Naprawdę jesteś wykształcona.
Biblioteka w Zmroku, stolicy Królestwa Zmierzchu, przechowywała zbiory na temat wszystkich magicznych ras. Księgi miały dostarczyć królowej niezbędnych informacji, potrzebnych do tego, by zmieść wrogów z powierzchni ziemi.
– Zadam ci kilka pytań. Na podstawie odpowiedzi zdecyduję o twoim losie.
Król powoli mnie okrążał. Poczułam zawroty głowy, ale przytaknęłam. Wciągnął głęboko powietrze.
– Półelfka? – spytał z zadowoleniem.
– Tak, mój panie. Mój ojciec był elfem. – Musiałam odpowiadać jak najbardziej lakonicznie.
– Jak miał na imię?
Przełknęłam z trudem.
– Rufus. Rufus Dulane. Pochodził z wioski rybackiej w Królewskim Ustroniu.
Kiwnął głową, usatysfakcjonowany odpowiedzią.
– Dlaczego znalazłaś się w niewoli?
Westchnęłam.
– Zaciągnęłam dług, którego nie mogłam spłacić.
– Oczywiście. – Miałam wrażenie, że moja konwencjonalna odpowiedź go zirytowała. – Co to za dług?
Nie podobało mi się, że pyta o tak prywatne sprawy, ale wiedziałam, że muszę odpowiadać zgodnie z prawdą. Moje życie było w rękach króla.
– Chciałam kupić leki, które ocaliłyby życie mojej ciotce.
Król zmarszczył brwi w zamyśleniu. Wydawał się zakłopotany. Mieszkańcy Złotego Łuku nie potrzebowali leków – jeśli na coś zachorowali, byli uzdrawiani. Za darmo. To było dla nich tak łatwe jak oddychanie.
– Kiedy zaciągałaś dług, wiedziałaś, że go nie spłacisz?
Warknęłam cicho, patrząc mu prosto w oczy.
– Tak – powiedziałam zirytowana. – Ale chciałam ocalić jej życie.
Król zamyślił się nad moją odpowiedzią.
– Co myślisz o elfach? – spytał w końcu.
Zmarszczyłam brwi.
– To dość ogólne pytanie. Ja…
– Muszę wiedzieć, czy będzie służyć nam ktoś, kto nienawidzi mnie i mojego ludu – uściślił. – Wychowałaś się w Królestwie Zmierzchu. Pod rządami Zaphiry.
Myślał o przyjęciu mnie? Nie o egzekucji? Poczułam ekscytację. Może nie skończę na szubienicy. Kiwnęłam głową.
– Myślę, że elfowie mają szczęście. Nie chorują na nic, z czym nie mogliby sobie łatwo poradzić. Zazdroszczę im zdolności uzdrawiania i nie życzę im źle.
Król przechylił głowę.
– Zazdrościsz czegoś, co sama potrafisz?
Poczułam, że policzki mi płoną.
– Nigdy nie rozkwitłam. Ojciec zginął, zanim mógł zacząć mnie szkolić, i… magia nigdy się nie objawiła.
Elfowie mówili o rozkwitaniu, kiedy budziła się w nich magia. Zazwyczaj działo się to w wieku pięciu lat i wówczas zaczynali szkolenie.
Król podszedł do mnie, wyprostował się i popatrzył mi głęboko w oczy.
– W porządku. A co myślisz o królowej Zmierzchu?
Zesztywniałam, mój oddech stał się płytki. Nie było tajemnicą, że królowa wymordowała całą rodzinę króla elfów, kiedy miał czternaście lat. Z siedmiorga rodzeństwa tylko on przetrwał. Wiedziałam tyle, że jej nienawidzi – ja zresztą też, ale mówienie o tym na głos uznawano za zdradę. Spojrzałam przez ramię, by upewnić się, że drzwi są zamknięte. Mówienie czegoś przeciwko królowej zawsze spotykało się z błyskawiczną reakcją. Nigdy tego nie robiłam, nawet podczas rozmów z ciocią. Narzekałyśmy na braki mieszkań czy leczenia, potępiałyśmy działania wojska, ale nigdy nie mówiłyśmy konkretnie o jej osobie.
Król zmrużył oczy.
– Co myślisz o królowej Zmierzchu? – naciskał.
Odetchnęłam głęboko.
– Nienawidzę jej. Chciałabym, by umarła, żebyśmy mogli żyć w spokoju – wyrzuciłam z siebie szybko, po czym zasłoniłam usta rękoma.
Król na sekundę uśmiechnął się półgębkiem, po czym przybrał obojętny wyraz twarzy.
– Doskonale. Zostaniesz moją osobistą asystentką. Twoja poprzedniczka wzięła ślub i odeszła – oświadczył, po czym wrócił za biurko i zaczął coś pisać na kawałku pergaminu.
Westchnęłam z ulgą. Osobista asystentka króla? To brzmiało jak poważna sprawa. Nie jak pieczenie chleba czy czyszczenie toalet.
– Ja… jestem zaszczycona.
– Potrzebuję kogoś wykształconego – oświadczył, wciąż patrząc na pergamin. – Kogoś, kto umie szybko robić notatki, szybko czytać, dowiadywać się nowych rzeczy i przekazywać je mnie.
Prawie podskoczyłam z radości.
– Kocham czytać. Czytam książkę dziennie, na wszystkie tematy, nawet fikcję dla przyjemności.
Król popatrzył na mnie i przesunął ku mnie pergamin. Podał mi też pióro i atrament.
– Zrób to prędko.
Czy to był jakiś test? Nie miałam pojęcia. Umiałam pracować pod presją, więc usiadłam po swojej stronie biurka, podniosłam pióro i spojrzałam na pergamin.
To był test.
W trzech różnych językach!
Na szczęście znałam wszystkie.
– Nie widziałam staroelfickiego pisma od lat – przyznałam.
Zanurzyłam pióro w atramencie, wdzięczna za swoją miłość do nauki. Uczyłam się wszystkich języków Avalier. Pierwsze pytanie było w staroelfickim, całkiem łatwe – problem dotyczył statku rybackiego tonącego na terytorium Wilczych Skał i tego, czy król elfów ma prawo do ocalenia łodzi, czy potrzebuje do tego najpierw pozwolenia króla Axila Moona. Wydawało się, że w tym pytaniu chodzi tak naprawdę o sprawdzenie, czy znam staroelficki.
Odpowiedziałam i przeszłam do następnego. Kolejne łatwe pytanie, tym razem w nowoelfickim. Ostatnie było skomplikowanym zadaniem matematycznym w avalerskim, języku wspólnym dla mieszkańców wszystkich królestw. Poradziłam sobie z nimi z łatwością i oddałam królowi pergamin. Uniósł brwi.
– Szybko.
Wzruszyłam ramionami. Król spojrzał na odpowiedzi, wziął ode mnie pióro i dodał kilka komentarzy przy moich obliczeniach, jakby sprawdzając ich poprawność.
– Bardzo dobrze – odpowiedział w końcu.
Uśmiechnęłam się promiennie. Król złożył ręce przed sobą.
– Rada Starszych nalega, żebym się ożenił. Niedługo zacznę spotykać się z kandydatkami. Chcę, żebyś prowadziła szczegółowe notatki na temat każdej z nich i pomogła mi wybrać najlepszą.
Oczy niemal wyszły mi z orbit.
– Ja… mam ci pomóc wybrać żonę, panie?
Kiwnął głową od niechcenia.
– Tylko w ten sposób pozbędę się narzekania rady.
Jego żona będzie szczęściarą, skoro miał tak… praktyczne podejście do małżeństwa.
– Oczywiście, zrobię, co będę mogła. – Jeśli tylko zachowam głowę na karku, zrobię wszystko. – Co jeszcze będzie należało do moich obowiązków? Chciałabym je spisać.
Król wyglądał, jakbym mu tym zaimponowała. Podał mi czysty pergamin i pióro. Zapisałam to, co już mi powiedział.
„Znaleźć królowi żonę”.
– Będziesz towarzyszyć mi podczas spotkań, przypominać mi imiona i funkcje. Lubię wiedzieć o urodzinach osób, którzy mnie otaczają, ale nie jestem w stanie ich wszystkich pamiętać.
– Oczywiście.
Król odchylił się w krześle.
– Poza tym zmarł mój ostatni pregustator. Zastąpisz go, dopóki nie znajdę nowego.
Zamarłam. Pregustator na królewskim dworze to jeden z najbardziej niebezpiecznych zawodów w Avalier. Wykonujący go regularnie umierali przez truciznę dodaną do żywności, której próbowali.
– Nie mogłeś go uleczyć, panie?
Król zmarszczył brwi.
– Spóźniłem się. To dość powszechna pogłoska, że elfowie umieją uleczyć wszystko i nigdy nie chorują.
– A co z pozostałymi niewolnikami, którzy ze mną przybyli?
Była ich ósemka, ale król pokręcił głową.
– Nie ufam im.
Czy to znaczyło, że ufał mnie? Dlaczego? Nieważne. To miało potrwać, dopóki nie znajdzie kogoś na stałe.
„Znaleźć królowi żonę. Pamiętać imiona i urodziny. Towarzyszyć mu na spotkaniach. Sprawdzać żywność”.
– Coś jeszcze, panie?
Kiwnął głową.
– Jeśli mam ci zaufać i mamy blisko współpracować, będziesz musiała złożyć Przysięgę Dobrych Zamiarów.
Uniosłam brew. Nie miałam pojęcia, co to znaczy, ale wiedziałam, że elfowie i fae traktują przysięgi poważnie.
– Oczywiście – powiedziałam cicho.
Dziesięć minut wcześniej kopałam w krocze handlarza niewolników, a teraz rozmawiałam o swojej nowej funkcji z władcą elfów. Co za dzień.
Król odchrząknął.
– Jeszcze jedno…
Skoncentrowałam się. Wyglądał na zakłopotanego.
– Czy jesteś niezamężna?
Łatwe pytanie.
– Tak. Nie spotkałam jeszcze mężczyzny, którego mogłabym znieść na tyle długo, żebyśmy zdążyli wziąć ślub.
Znowu uśmiechnął się krzywo, po czym kiwnął głową.
– Dzieci?
– Nie mam.
Wyglądał, jakby mu ulżyło.
– To wymagająca praca, musisz być dostępna przez całą dobę. Obawiam się, że rodzina mogłaby wpłynąć negatywnie na twoje możliwości służenia mi tak, jak bym sobie życzył.
Kiwnęłam głową.
– Jestem do dyspozycji.
Byłam służącą, która musi odpracować dług. Pięć złotych monet. Zresztą ciocia i tak nie mogłaby się tu ze mną przeprowadzić.
Odchrząknęłam.
– Jak wygląda kwestia rozliczenia?
Król pochylił nieco głowę. Wyglądał na rozluźnionego, jakby nie miał problemu z rozmową o pieniądzach.
– Spłacę dzisiaj twój dług. Każdy rok twojej służby będzie wart złotą monetę.
Pięć lat. Tyle zajmie mi odpracowanie zapasu leków dla cioci na pięć miesięcy. Zagotowałam się z gniewu – nie przez króla, ale farmaceutę, który policzył tak dużo za lekarstwo ratujące życie.
– Jak wysoki jest twój dług?
Westchnęłam.
– Pięć złotych monet.
Nie wyglądał na zaskoczonego. Być może ludzie spłacali znacznie wyższe długi, pracując u niego całe życie. Ja chciałam jednak żyć po swojemu. Byłam wdzięczna za funkcję, którą miałam pełnić, ale nie zachwycała mnie wizja próbowania jedzenia i wybierania żony przez pięć lat. Kiedy minie moja służba, skończę dwadzieścia cztery lata. Czy będę miała jeszcze szansę zostać lekarką?
– Czy mi się wydaje, czy jesteś zawiedziona swoim pięcioletnim zadaniem?
Król zmrużył oczy. Wydawał się zdegustowany, ale nie wiedziałam dlaczego. Przecież nie mogłam go okłamać.
– Zaskoczyła mnie długość mojej służby – powiedziałam szczerze. – Miałam nadzieję zostać lekarką… Po to opuściłam uniwersytet. Chciałabym wrócić na studia.
Potarłam kark i się wzdrygnęłam. Przypomniał mi się ból, który wcześniej zadał mi handlarz. W oczach króla pojawiło się zrozumienie, a nawet odrobina współczucia.
– Nie nauczysz się tu medycyny tak jak w Królestwie Zmierzchu. Możesz mi jednak towarzyszyć podczas obchodów i zadawać pytania, jeśli nie będą zbyt szczegółowe ani rozpraszające.
Poczułam narastającą nadzieję.
– Panie, byłoby cudownie.
Wszyscy elfowie mieli zdolności uzdrowicielskie, nawet w niewielkim stopniu – trzeba było się ich jednak uczyć, żeby rozkwitły. Ja nie miałam na to szansy, więc moja magia była nieaktywna, ale praca z chorymi byłaby niesamowita.
– Jeszcze jedno.
Wstał, okrążył biurko i musnął dłonią mój kark.
Poczułam dreszcz, który przebiegł w dół mojej szyi i po kręgosłupie. Ból zadany przez handlarza zniknął. Król wzdrygnął się, po czym usiadł z powrotem, podniósł pióro i zaczął coś pisać. Czy on właśnie mnie uleczył? Wystarczył tylko dotyk?
– Hm, dziękuję – powiedziałam.
– Możesz odejść do swoich pokoi – powiedział, nie podnosząc wzroku. – Rozgość się. Poślę po ciebie z samego rana. Przekaż to pani Tirth.
Podał mi list, który właśnie napisał. Wstałam – o ile dobrze zrozumiałam, zostałam oddalona. Podniosłam pergamin z blatu.
Zostałam asystentką króla.
Wygrałam.
Pani Tirth czekała na mnie za drzwiami pokoju. Podałam jej list, na co zmarszczyła brwi.
– To nie jest pismo króla.
Zajrzałam jej przez ramię i się zarumieniłam. Trzymała listę moich obowiązków. Wyrwałam pergamin z jej dłoni i podałam właściwy. Pani Tirth przejrzała go szybko, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.
– Nowa osobista asystentka.
– Zgadza się. Myślałam, że po kopnięciu handlarza zostanę powieszona.
Pani Tirth pokręciła głową.
– Pewnie dzięki temu dostałaś tę pracę.
Tym razem to ja byłam zaskoczona.
– Jak to?
Spojrzała na drzwi i obniżyła głos do szeptu.
– Król nienawidzi handlarzy niewolników. Lubi silne kobiety. Nie będzie musiał się martwić, że dasz się łatwo zabić.
Zabrzmiało to dziwnie.
– Masz ze sobą jakieś rzeczy?
Pokręciłam głową.
– Nie pozwolono mi niczego ze sobą zabrać.
– To nie ma znaczenia. Zapewnię ci odzież, posiłki i zakwaterowanie.
Poczułam ulgę.
– Jako asystentka monarchy musisz ubierać się odpowiednio do okazji. Będziesz reprezentować koronę. Żadnej bawełny, tylko jedwab i szyfon. Koronkowe wykończenia. Będziesz pracować z nadworną krawcową – mówiła, kiedy szłyśmy korytarzem.
Uwielbiałam się stroić. Nie trzeba było mnie przekonywać do jedwabiu i koronek.
– Porozmawiajmy o etykiecie – dodała. – Jako asystentka króla nie możesz pić alkoholu, przeklinać ani zachowywać się w sposób nieprzystający damie podczas pracy.
– Oczywiście. – Kiwnęłam głową.
Coś się za tym kryło, nie bez powodu o tym wspominała. Kusiło mnie, żeby spytać.
Przeszłyśmy kolejnym długim korytarzem, żeby zatrzymać się przed podwójnymi drzwiami lakierowanymi na czarno.
– Jeszcze tylko Przysięga Dobrych Zamiarów i możesz odejść do swoich pokoi. – Uśmiechnęła się słodko.
No tak. Zapomniałam, że się na to zgodziłam.
– Dobrze.
Pani Tirth zapukała mocno do drzwi, które nagle ustąpiły. Po drugiej stronie czekał na nas król. Zachłysnęłam się powietrzem. Jak…? Spojrzałam przez ramię. W jaki sposób wyszedł ze swojego biura i nas prześcignął? Otworzyłam usta, zamknęłam i znowu otworzyłam. Król puścił do mnie oko.
– Tajne korytarze.
Poczułam coś dziwnego, ale to zignorowałam. Tajne korytarze. To wiele wyjaśniało.
Król cofnął się w głąb pomieszczenia, pozwalając mi chłonąć widok. Nie spodziewałam się kryształowego łoża. Ojciec wspominał o nich w dziennikach, które po sobie zostawił. Tylko dzięki nim mogłam dowiedzieć się czegoś o jego życiu w Złotym Łuku, o tym, jak to było dorastać w królestwie elfów. Kryształowe łoża pomagały w uzdrawianiu i regeneracji. Miałam jednak przeczucie, że tym razem miały posłużyć do czegoś innego.
Król podszedł do czarnego łoża wykutego z przezroczystego ciemnego kamienia i położył się na nim na plecach. W komnacie znajdowało się łącznie sześć tak wyrzeźbionych kryształów – różowych, fioletowych i czarnych, po dwa z każdego koloru. Były wystarczająco duże, żeby mógł na nich spać dorosły mężczyzna. W komnacie panowała atmosfera spokoju i wyciszenia. Posadzkę wykonano z białego kamienia, a na lawendowych ścianach pobłyskiwało złoto.
– Połóż się na drugim czarnym łożu – powiedziała pani Tirth, wskazując je dłonią.
Serce łomotało mi w piersi. Na czym polegała ta przysięga? Myślałam, że będę musiała powtórzyć czyjeś słowa, ale teraz zaczęłam się martwić, że wiązało się to z magią. Ale skoro chciałam być asystentką króla i nie zamierzałam go skrzywdzić, to musiałam się chyba z tym pogodzić. Położyłam się na łożu. Mimo twardości nie było niewygodne, co mnie zaskoczyło. Dopasowało się do mojego ciała. Kiedy się na nim ułożyłam, zaczęło emanować czarnofioletowym blaskiem.
– Uch – wyrwało mi się.
– To normalne. – Pani Tirth pochyliła się nade mną. – Energie twoje i króla synchronizują się, tak jakbyście składali podpisy pod przysięgą.
Nasze energie się synchronizują?
Po prostu oddychaj, powtarzałam sobie, starając się uspokoić. Elfowie umieją uzdrawiać, nie zabiją mnie. Prawda?
Pani Tirth rzuciła okiem na króla i to, co zobaczyła, musiało ją usatysfakcjonować. Wróciła spojrzeniem do mnie.
– Wypowiedz swoje pełne imię. – Jej głos stał się poważny.
Wypuściłam powietrze z drżeniem.
– Kailani Rose Dulane.
Pani Tirth przyglądała mi się z uwagą.
– Kailani Rose Dulane, czy przysięgasz nigdy nie skrzywdzić Raifego Lightstone’a, władcy elfów?
– Przysięgam – powiedziałam z ulgą, że jednak chodziło tylko o słowa.
Pani Tirth uklękła. Znalazła się tuż obok mnie, na jej twarzy pojawiły się upiorne cienie, gdy oświetliło ją fioletowe światło.
– Czy przysięgasz nigdy nie spiskować przeciwko koronie ani królowi, nie pomagać w wyrządzeniu mu krzywdy, nie doprowadzić do tego, by choć włos spadł mu z głowy, pod groźbą, że spotka cię ten sam los?
Pytania stały się bardziej złowrogie, a czarnofioletowy blask uformował więzy, które zaczęły się na mnie zaciskać. Ten sam los? Gdybym go skrzywdziła, sama też to poczuję? To było coś więcej niż przysięga.
Magia.
Nie zamierzałam go skrzywdzić, ale byłam z Królestwa Zmierzchu, zaprzysięgłego wroga Złotego Łuku. Wiedziałam, że król mi nie zaufa, jeśli nie złożę tej przysięgi.astępnego ranka obudziłam się z wyznaczonym celem: zamierzałam zmienić swój wygląd. Nie należałam do zwykłej służby, byłam asystentką samego króla. Miałam służyć mu pięć lat, a potem mogłam kształcić się dalej w medycynie.
To był tylko niewielki zakręt na drodze mojego życia.
Kiedy się umyłam, znalazłam piękną lawendową suknię z jedwabiu leżącą na stoliku poza łaźnią. Wśliznęłam się w nią, zaplotłam w warkocz swoje długie brązowe włosy i opuściłam je na jedno ramię, a potem nałożyłam trochę różu i szminki.
Osobista asystentka króla.
Cały wysiłek włożony w studia, czytanie książek, naukę języków, mierzenie się z trudnymi zadaniami matematycznymi i z naukami ścisłymi miał wreszcie się opłacić.
Wypięłam pierś.
Usłyszałam pukanie do drzwi, przez które po chwili przeszła pani Tirth. Wyglądała, jakby była zmieszana; na czole zebrał jej się pot, a włosy uciekały z jej koka.
– Ładnie wyglądasz.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się.
Odetchnęła, po czym podała mi pergamin.
– Jestem spóźniona na spotkanie z nową służbą. To grafik króla na cały tydzień i notatki ze spotkania z poprzedniego tygodnia. Musisz streścić mu, co się na nim działo, zanim zacznie się kolejne, żeby wiedział, o czym mówiono.
Kiwnęłam głową. Jak bardzo trzeba być zajętym, żeby nie pamiętać, o czym rozmawiano tydzień wcześniej?
– Król jest głodny. Musisz spróbować jedzenia. Idziemy! – rzuciła, po czym ruszyła korytarzem.
Pregustatorka. Zapomniałam.
Skończyłam wiązać prawy srebrny sandał, po czym niemal pobiegłam za nią. Po drodze przejrzałam grafik.
„Spotkanie ze Związkiem Rolniczym. Spotkanie z Radą Starszych. Spotkanie z rodzinami kandydatek na żonę. Obchód kliniki. Spotkanie ze Strzelcami. Obiad. Spotkanie z królewskim skarbnikiem. Spotkanie z królewskim geodetą. Spotkanie ze Związkiem Górniczym. Kolacja”.
Zmęczyłam się samym czytaniem listy. Zakręciło mi się w głowie, kiedy wyobraziłam sobie, ile informacji będę musiała w niej zmieścić. Oby król miał maszynę do pisania, ale to wątpliwe – w końcu używał pióra i atramentu. Pod koniec dnia pewnie odpadnie mi ręka.
Mieszkańcy Królestwa Zmierzchu specjalizowali się w inżynierii i konstrukcji maszyn. Zachęcano do kreatywności, królowa nawet płaciła za każde usprawnienie, ale wiedziałam, że poza granicami królestwa było inaczej. Mawialiśmy, że reszta Avalier wciąż żyje w dawnych czasach.
Pani Tirth wpadła do kuchni, w której czekał już nadworny kucharz. Spojrzał na mnie z wyższością.
– Kailani, to kuchmistrz Brulier – powiedziała.
Omiótł wzrokiem suknię, warkocz i uniósł brew.
– Nowa smakoszka?
– Tymczasowo, dopóki król nie znajdzie kogoś innego.
Podał mi talerz. Mięsna tarta i owoce w syropie wyglądały pysznie.
– Ile mam zjeść? – spytałam pani Tirth.
– Duży kawałek, ale postaraj się nie naruszyć zbytnio kompozycji. Jedzenie musi dobrze wyglądać. Jeśli poczujesz gorycz albo inny posmak, którego nie powinno tu być, powiedz o tym. Jeżeli cię zemdli, dostaniesz zawrotów głowy, poczujesz się źle, mów natychmiast.
Z nerwów ścisnęło mnie w żołądku. Miałam spróbować potencjalnie zatrutego jedzenia. Nagle moja praca przestała mi się aż tak podobać. Mogło jednak być gorzej. Mogłam zmywać naczynia jak dziewczyna na zapleczu kuchni. Pamiętam ją z wczoraj, to z nią rozmawiałam. Nie zdążyłyśmy nawet się sobie przedstawić.
Wbiłam widelec w piękne brązowe zapieczone ciasto i wzięłam dużą porcję mięsa, ziemniaków oraz sosu. Starałam się nie zepsuć wierzchu, ale wbiłam się w dolną część ciasta. Gdyby było zatrute, miałabym szansę się przekonać. Włożyłam jedzenie do ust i zaczęłam powoli przeżuwać. Smak rozlał się po moim języku – pieprzny, kremowy. Pyszne.
_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_