Brothers From Hell - ebook
Brothers From Hell - ebook
Miłość zdolna poruszyć niebo... i piekło
Gdy pijana Ellie pozwala, by do samochodu odprowadził ją tajemniczy Andy, jeszcze nie wie, że to, co brała za troskę poznanego na imprezie przystojniaka, jest próbą porwania. Gdy dociera do niej, w jakim znajduje się niebezpieczeństwie, jest już za późno – ma zostać złożona w ofierze demonowi. Z objęć pewnej śmierci wyrywa ją tajemniczy Kruk, który wcale nie kryje tego, że kiedyś zażąda spłaty długu wdzięczności.
Mijają jednak trzy spokojne lata. Ellie po zakończeniu szkoły otwiera swój mały magiczny sklepik… I wtedy do jej życia powraca Kruk. Dziewczyna, choć nieświadoma, kim tak naprawdę jest, zakochuje się w nim – jak sądzi bez wzajemności. Wkrótce łączy ich nie tylko wspólne mieszkanie i osobliwa relacja bez zobowiązań, ale także tajemnica. Razem postanawiają rozwiązać zagadkę zaginięcia brata Ellie i dowiedzieć się, dlaczego trzy lata temu dziewczyna prawie została porwana.
Uwikłana w romans, biznes i tajemnicę Ellie nie wie jednak, że o krok od niej zawiązał się spisek, który poruszy niebo i piekło – a ona sama jest zaledwie pionkiem w grze przeznaczenia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8203-318-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marcowe słońce wstawało jeszcze późno, po czym chodziło wcześnie spać. Tylko czy w Anglii miało to jakieś znaczenie? Deszczowych dni było tu mnóstwo, a słońca — jak na lekarstwo. Smętna, depresyjna pogoda towarzyszyła temu flegmatycznemu społeczeństwu od lat. Kto się tu nie urodził, mógł mieć problem z odnalezieniem. I choć człowiek potrafi się zaadaptować do każdych warunków, to nie każdemu wychodziło to na zdrowie. Ilość samobójstw w tym kraju rosła, lecz nie była temu winna jedynie ta wstrętna pogoda, a zwyczajnie — cechy charakteru. Szalonych zabójców również nie brakowało.
Kolejne afery związane z sektą zarzynającą młodych ludzi odbijały się szerokim echem już nie tylko w USA, ale również coraz częściej w Europie. Wielka Brytania, Francja i Niemcy były jednymi z pierwszych krajów, w których dokonywano tych makabrycznych mordów. Znajdywano ofiary wypatroszone, wyciśnięte niczym cytryna z soku do ostatniej kropli krwi, często zmasakrowane. Policja była wobec oprawców bezradna, a wyzwolonych, pragnących życia wiecznego, które podobno otrzymywali najwytrwalsi z wyznawców, przybywało. Powołano specjalne oddziały, do których zwerbowano najlepszych z najlepszych wśród płatnych zabójców. Cel był jeden — nie tylko wart kilka milionów, ale również czystą kartę — zabić przywódcę sekty oraz wytępić jego chorych wyznawców.
Starałam się o tym nie myśleć. Miałam dziewiętnaście lat, kończyłam szkołę i nie myślałam o przyszłości. Jednym z moich dotychczasowych zmartwień było co na siebie włożyć na urodziny mojej przyjaciółki Holly. Jeszcze wtedy mieszkałam z rodzicami w przylegającym od południa do Londynu Croydon.
Nie tak dawno naszą rodziną wstrząsnęła tragedia z udziałem mojego najstarszego brata Brandona, który był wtedy w związku z moją przyjaciółką. Pochodzący z poprzedniego związku mojego ojca, brał czynny udział w rytualnych mordach dla jednej z tych chorych sekt. Był katem, który nie potrafił żyć bez rozlewu krwi. Oskarżono go o współudział w co najmniej trzech zabójstwach i od pół roku oczekiwał na proces w areszcie. Staraliśmy się żyć normalnie, uczyć, pracować, odcinając od trudnej prawdy na temat wytykanej palcami rodziny Hiltonów. Jako jedna z pięciu sióstr mordercy nie miałam łatwo. Rodzice coraz częściej się kłócili — mama naciskała na zmianę nazwiska i opuszczenie Croydon, lecz tato się nie zgadzał. Uważał to za akt tchórzostwa. Miał tu swój warsztat samochodowy oraz dom, który wybudował własnymi rękoma. Jednocześnie nie wierzył w winę Brandona, chociaż ten przyznał się do picia czy kąpieli we krwi, lecz nie do tego, że wbił nóż w serce którejś z ofiar.
Impreza w domu Holly trwała w najlepsze. Zbyt wiele wypiłam, przez co prędko stałam się otwarta i podatna na wpływ innych. Poznałam kilkoro nowych ludzi: Annę, emigrantkę z Polski, Rona oraz Andy’ego — uroczego studenta z Londynu. Co prawda nie do końca był w moim typie i nie wyglądał jak obiekt pożądania, z którym mogłabym stworzyć coś trwałego, ale liczyła się dobra zabawa. Na taką też miałam nadzieję w jego obecności. Jako jedyny nie narzucał się, nie proponował nieprzyzwoitej zabawy po kątach lub w sypialni rodziców Holly. Widział, że wypiłam za dużo i że moja przyjaciółka już dawno zniknęła z jakimś obcym typem. Pilnował mnie, a gdy zataczałam się już dość mocno, zaproponował wspólny spacer do mojego domu.
Zgodziłam się bez wahania, roześmiana, poklepując go po ramionach, jakby był przyjacielem z dawnych lat. Zaufałam jego zapewnieniom, że nie stanie mi się krzywda. Byłam jednak zbyt nietrzeźwa, aby myśleć racjonalnie, do tego jego pogodny uśmiech sprawiał, że nie umiałam mu odmówić. To nie były czasy, gdy mężczyźni oferowali bezpieczne odprowadzenie damy pod bramę domu. Nie brałam pod uwagę myśli, że liczy na przygodny seks, po którym i tak go nie zapamiętam, bo byłam mało kontaktowa. Jednocześnie też na to liczyłam, jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało. Dawno nie miałam partnera, tym bardziej nikogo na stałe, a tu trafił się całkiem fajny kąsek. Miał około metra osiemdziesiąt, szerokie barki futbolisty, słodki uśmiech oraz hipnotyczne spojrzenie. Czule objął mnie ramieniem, gdy chłodniejszy wiatr podwiał moją ciemną sukienkę, a nagie nogi zadrżały, nie tylko z zimna. Z nieodgadnionym entuzjazmem wbijał wzrok w moje młode ciało, a gdy zaproponował skrót starymi działkami i przez torowisko, wiedziałam, że nie skończy się jedynie na przechadzce. Zgodziłam się bez wahania, pokazując po raz kolejny uległość. Roześmiana, sama skręciłam w boczną uliczkę, jednocześnie ciągnąc go za rękę. Weszliśmy na teren działek, które o tej porze roku były raczej opuszczone i tylko czasem można było spotkać pojedynczych ludzi.
O dziwo, w jednym z domków trwała głośna libacja. Dochodziły stamtąd chore krzyki kobiety, przekleństwa, a brzęk tłuczonych butelek przecinał głęboki mrok. Zapewne, gdybym nie była pod wpływem alkoholu, cały ten wrzask przeraziłby mnie i zmusił do odwrotu. Ale cóż, człowiek po procentach nie myśli o konsekwencjach.
Po kilku krokach Andy zatrzymał się na moment na suchej, słabo oświetlonej ścieżce. Wyciągnął komórkę, a gdy ekran rozbłysnął, rzucając poświatę na jego uśmiechniętą twarz, wiedziałam, że jest tak samo zadowolony jak ja. Napisał prędko wiadomość, ukradkiem spoglądając w moją stronę, jakby chciał pokazać, że właśnie pisze o mnie.
— Zabawa na całego — rzuciłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie próbując zagłuszyć te potworne krzyki.
— Co powiesz na to, aby do niej dołączyć?
— W jakim sensie? — Udawałam głupią, gdy chował komórkę do kieszeni spodni.
— Bardzo przyjemnym.
Bez żadnej zapowiedzi chwycił mnie za kurtkę i jednym, pewnym ruchem przyciągnął do siebie. Do oporu wcisnął język między moje wargi. Nie miałam nic przeciw, gdy sunął dłońmi w dół, a sekundę potem złapał za moje biodra. Od razu wzmogło we mnie podniecenie, przez co jęknęłam, zadowolona, prosto do jego ust. Nawet nie wiem kiedy, krzyki z okolicy ucichły jak cięte nożem. Pochłonięta bardzo długim pocałunkiem, nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje dookoła. Andy zuchwale wślizgnął dłoń pod moją sukienkę, aby pogłaskać napięty pośladek. Byłam bliska obłędu, chciałam zrobić to z nim tu i teraz. Jednak cała zabawa się zakończyła, gdy raptownie pchnął mnie do tyłu. Wpadłam na kogoś, a nim zaczęłam krzyczeć, zasłonięto mi usta dłonią. Miotałam się szaleńczo, próbując wyrwać z silnego uścisku. Po chwilach uciechy nie spodziewałam się tak dramatycznego finału.
— Zamilcz! — warknął Andy, z obrzydzeniem przecierając usta, po czym splunął kilkukrotnie. — Do domku z nią i niech zdechnie za braciszka.
„Zdechnie? Za braciszka?”, powtarzałam w myślach.
Nic nie rozumiałam z tej popapranej sytuacji oraz tajemniczych słów Andy’ego. Próbowałam wyrwać się z uścisku, wierciłam jak podpalana ogniem, jednocześnie bełkocząc przez zasłaniającą moje usta dłoń. Mimo stawianego oporu prowadzono mnie przez kłujące krzaki w stronę domu, z którego wcześniej dochodziły te błagalne krzyki. Zamilkły dobre dziesięć minut wcześniej i kto wiedział, co się tam wydarzyło. W środku panowała ciemność, a dookoła płonęły jedynie pochodnie, wbite w grząski grunt, tworząc mroczną atmosferę, pasującą do metalicznego zapachu, który rozchodził się wraz z niską mgłą i dymem. Zobaczyłam dwóch mężczyzn ubranych identycznie — w nasiąknięte ciemną cieczą koszule oraz spodnie, których biel zakłócały bordowe plamy. Niemal natychmiast zrozumiałam, że była to ludzka krew. Twarze oprawców zakrywały maski, najeżone na policzkach krótkimi kolcami, a przez panującą wokół ciemność nie było im widać oczu. Obaj jednocześnie uchylili przede mną kotarę i wprowadzono mnie do wnętrza w kompletny mrok. Andy włączył światło. Blask pojedynczej żarówki oświetlił pomieszczenie przesiąknięte duszącym zapachem śmierci. Moje oczy się rozszerzyły, serce dostało palpitacji, podnosząc ciśnienie do maksimum, a w żołądku zabulgotało przez nagły widok. Na stole leżało nagie ciało kobiety, a raczej to, co z niego pozostało. Rozpołowiona od szyi do krocza, ociekała lepką krwią, która rynienkami spływała do podstawionej pod nią wanienki. Nie miała wątroby, żołądek również usunięto — leżał teraz z jelitami i płucami w wiadrze pod ścianą. Jedyne, co pozostało w rozwartej jak księga klatce piersiowej, to serce. Było ono idealnie przecięte na pół.
Nie wytrzymałam. Chlusnęłam wymiocinami przed siebie w niekontrolowanym odruchu. Rwało moje trzewia jak jeszcze nigdy, brudząc zbutwiałą, drewnianą podłogę pod nami. To zapewne krzyki tej kobiety słyszałam kilka minut wcześniej, uważając, że jest uczestniczką libacji lub orgii. Teraz wbijała martwy wzrok w sufit. Z jej ust wypływała krew, która cieknąc strużką po policzku, brudziła jasny warkocz. Miała może z dwadzieścia lat, czyli mniej więcej tyle co ja — ofiara doskonała dla tej przeklętej sekty.
— Jak tylko ocieknie, skończysz tak jak ona — szepnął do mojego ucha z wyraźną nutą zadowolenia Andy.
— Pomocy! Ratunku! Pomocy! — krzyczałam rozdzierającym serce głosem, jednak pozostał on bez echa. Przecież ja sama nie zareagowałam na podobny wrzask i prośby pomocy, uważając, że to część zabawy.
— A wołaj sobie, ile chcesz, przeklęta Hiltonówno. Tu nikogo nie ma, a nawet jeżeli, to lepiej, żeby się nie wtrącał — odparł Andy, przeładowując broń — bo skończy jak za chwilę ty.
— Puść mnie! Wypuśćcie! To chore! Pomocy!
— Zamknij się!
Uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni, lecz nie upadłam, wciąż trzymana przez jednego z typków. Andy podszedł do martwej kobiety, a gdy nachylił się nad jej ciałem, ponownie poczułam palenie w przełyku. Obrzydliwie, bez najmniejszych oporów, zlizał strużkę krwi z policzka martwej dziewczyny, po czym zamlaskał, jakby kosztował drogiego wina. Nic tak jednak nie obrzydziło mi go jak to, co zrobił chwilę potem. Uklęknął przed wanienką i zamoczył dłonie w utoczonej krwi. Sapnął obleśnie, odchylając głowę do tyłu, po czym nabrał w nie szkarłatny płyn i wypił go łapczywie.
Myślałam, że po raz kolejny zwymiotuję, tym razem umyślnie celując w niego. Udawanie twardej w takiej sytuacji nie miało najmniejszego sensu. Wciąż wierzgałam, krzyczałam, wzywałam pomoc, policję, a nawet Boga. Rozpacz nie miała końca, a wybawienie niestety nie nadchodziło z żadnej strony.
Usłyszałam obrzydliwy plask upadającego na podłogę ciała. Bałam się spojrzeć w tamtym kierunku. Mój krzyk zmienił się w ciche szlochanie, bo wiedziałam, że błagalne jęki nie robiły na nich wrażenia. Mieli złożyć mnie w ofierze, oddać duszę diabłu, aby — zgodnie z obietnicą ich pana — otrzymać życie wieczne.
Chwycili mnie za policzki, zmuszając do popatrzenia na ciało. Przeciągnęli je w kąt budynku. Rozmazana smuga po resztkach krwi ciągnęła się aż do miejsca, w którym je zostawili. Dziewczyna leżała na boku, blada, bez ducha, z zapadniętym mostkiem, w którym nie było nic, oprócz serca.
Stolik oczyszczono jedynie z wierzchu, z pomocą szczotki zgarniając zaległą krew do rynienek. Andy mimo moich protestów rozerwał moją sukienkę, jednocześnie ściągnięto mi kurtkę. Krzyczałam, gdy inny mężczyzna w zakrwawionej szacie przygotowywał łańcuchy, żeby przypiąć mnie nimi do ich ołtarza śmierci.
— Puszczaj! Puszczaj!
Ostatni raz spróbowałam wyrwać się z uścisku, oczywiście bez najmniejszych szans. Wtedy poczułam chłodny wiatr zawiewający od strony kotary wejściowej, a ułamek sekundy później rozległ się ogłuszający huk wystrzału. Mężczyzna przy łańcuchach padł do tyłu, a ten, który mnie krępował, odskoczył. W odruchu upadłam na kolana, zasłaniając jednocześnie uszy. W głowie mieszał mi się własny krzyk z dochodzącym do mnie piskiem.
Gdy ruch dookoła ucichł, podniosłam wzrok. Dojrzałam przypartego do ściany Andy’ego, który nienaturalnie zawisł w powietrzu. Dopiero po jakimś czasie zobaczyłam, że to zakapturzona postać w czerni unosi go za koszulkę, przyszpilając do ściany z desek. Widziałam jedynie jej posturę, wielkie trepy oraz skórzany płaszcz do łydek. Nie miałam pojęcia, kto to może być.
— Kruk… Jak miło… — wyjąkał drżącym głosem Andy.
— Zamknij ryj! — Pytanie z wyraźną złością przetoczyło się przez ciche pomieszczenie, wprawiając powietrze w drganie. Głos był niski, dudniący, przyprawiający o gęsią skórkę.
— Nie powiem. Mój pan mnie zabije za rozmowę z tobą.
— Albo on, albo ja — warknął. — Gdzie on jest?! Gdzie jest Seth?! — powtórzył, przyciskając lufę broni do policzka Andy’ego.
— Nie wiem, gdzie dokładnie. Podobno we Francji. — Mówił coś, co było dla mnie w tamtej chwili nieistotne. Mężczyzna w płaszczu docisnął go mocniej. — Mój pan kazał zabić siostrę Brandona Hiltona. Nie wiem dlaczego, po prostu miała zniknąć z kadru. — Wymiękł dość szybko.
— Dlatego zabiliście też tę laskę? — Wskazał bronią ciało w rogu.
— To chłopaki. Byli spragnieni od kilku dni, nie dostali od pana żadnej z ofiar. Ja kazałem im czekać na Eleonore. Wyrocznia ją wskazała.
— Akurat — warknął Kruk. — Wyroczni to ty na oczy nie widziałeś. Gdzie ten wariat? W którym mieście?! — pytał wciąż zapewne o tego samego guru.
— Nie wiem, serio! Przysięgam, oszczędź, nie zabiłem jej przecież. — Wskazał skinieniem na ciało kobiety.
— Pozdrów diabła.
Wsadził mu lufę w usta i strzelił bez zawahania. To, co wystrzeliło spod rozłupanej czaszki, stworzyło krwawą mozaikę na ścianie tuż za jego głową. Znowu zaczęłam krzyczeć, tym razem urywkowo, w nerwowym szoku, obserwując upadające obok kobiety ciało Andy’ego. Kątem oka widziałam zbliżające się do mnie buty mężczyzny w kapturze, który sekundę później podniósł mnie za ramię do góry. Rozdarta sukienka rozchyliła się, ukazując moje nagie ciało. Odruchowo, wręcz panicznie, łapałam strzępki materiału, aby zakryć goliznę. Nie widziałam jego twarzy, nie patrzyłam wyżej niż na klatkę piersiową, która była na wysokości moich oczu. Poznawałam motyw czaszki na koszulce opinającej jego ciało — widziałam ją gdzieś tamtego wieczoru. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mężczyzna, którego Andy nazwał Krukiem, był obecny na imprezie. Puścił mnie i schował broń za pasek spodni, po czym przyłożył mi dłoń do ust, abym przestała dyszeć i mogła się skupić na jego słowach.
— Oddychaj, spokojnie, nie zabiję cię.
Przytaknęłam, dając znać, że słucham. Uniosłam na chwilę wzrok nieco wyżej i dostrzegłam gęstwinę ciemnego zarostu.
— Ale ty jesteś malutka. — Zmierzył mnie wzrokiem. On był naprawdę postawny. — Brandon to twój brat? — zapytał, na co zareagowałam nerwowym skinieniem. — Zabiorę cię do domu, tylko oddychaj, nawet jeżeli zapachem krwi.
Potakiwałam, wciąż wpatrując się w jego koszulkę. Sięgnął po moją kurtkę, która wciąż leżała na podłodze, otulił mnie nią i nawet pofatygował się, by zapiąć zamek. Na miękkich jak z waty nogach ruszyłam do wyjścia, podtrzymywana przez niego. Wyszliśmy z działkowego domku prosto w przenikliwą ciemność. Kruk zaprowadził mnie do zaparkowanego nieopodal auta i nic nie mówiąc, usadził na miejscu pasażera. Potem zamknął z trzaskiem drzwi i przeszedł do bagażnika. Dopiero gdy prędko ruszył w stronę domku, zauważyłam w jego dłoni kanister. Mężczyzna zniknął za kotarą, a gdy pojawił się ponownie, złapał jedną z pochodni i wrzucił do środka. Natychmiast buchnęły płomienie. Obserwowałam, jak ogień pochłania budynek oraz leżące w nim ciała.
Sam Kruk wyglądał jak kuszący diabeł na tle syczących, pomarańczowych języków ognia. Nie mogąc oderwać od niego wzroku, wciąż myślałam o tym, co się wydarzyło i kim był mój zbawca. A ten w ułamku sekundy wyciągnął broń i strzelił w mrok.
Wtem do moich uszu dotarł nienaturalny jazgot, przypominający skowyt konającego psa. Jednocześnie ktoś otworzył drzwi auta. Momentalnie odwróciłam się w tamtym kierunku, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Ujrzałam coś, co było odzwierciedleniem najgorszego ludzkiego koszmaru — łysa czaszka, nad którą unosił się obłok ciemnej mgły. Z oczodołów błyskało rubinowe spojrzenie, a spomiędzy zębów, które kłapnęły chwilę wcześniej, wyłoniły się trzy węże o szmaragdowych oczach. Ich łuskowata skóra błyszczała w mroku, a one same zaczęły głaskać moją pełną strachu twarz. Zasyczały, a ich rozwidlone języki smagnęły moje policzki. Jęknęłam. Nie byłam w stanie drgnąć, wciąż patrząc w hipnotyzujące oczy monstrum, które przewiercało moją duszę.
— Światło — syknął jeden z węży.
— Światło — powtórzył drugi.
— Tak, światło, tak, to ona — dodał trzeci. — To iskra.
Wrzasnęłam, lecz mój głos urwał się jak cięty, gdy węże zaplątały swoje chude ciałka wokół mojej szyi. Odruchowo otworzyłam usta, próbując zaczerpnąć chociaż niewielki łyk powietrza. Wtedy też jeden z nich wślizgnął łeb do mojego gardła, jakby chciał przejrzeć ciało od środka.
Nagły strzał spowodował, że uścisk się zwolnił, a ja mogłam złapać oddech. Opadłam na fotel i zakaszlałam. Zwróciłam wzrok w stronę drzwi, o które zapierała się ta koszmarna postać. Kopnęłam ją, gdy ponownie sięgała w moją stronę kościstymi paluchami, pokrytymi czymś lepkim. Maź została na moich nogach, wraz z okropnym odorem zgnilizny. Na szacie stwora znajdowała się dziura po postrzale, z której lała się ta sama ciecz. Jednym szarpnięciem potwór został wywleczony na zewnątrz przez mężczyznę, który uratował mnie wcześniej.
— Kruk! — syknął ranny, rozwierając szczękę.
— Dla ciebie pan Kruk, ścierwo.
Kolejne trzy strzały powaliły monstrum. Czarna mgła uniosła się, a cała postać buchnęła błękitnym płomieniem. Obserwowałam całe zdarzenie, analizując, co właśnie ujrzałam, bo z pewnością nie człowieka. Kruk spojrzał pewnie w moją stronę, chowając broń pod płaszcz. Nie była to dla niego pierwszyzna, a ja zaczynałam rozumieć, że właśnie spotkałam człowieka z oddziału najemników do zwalczania sekty.
— Pierdolona bestia.
Splunął w stronę potwora i przydepnął jarzącą się czaszkę. Ta chrupnęła pod naciskiem jego buta, roztrzaskując na drobne kawałki. Po wszystkim zatrzasnął drzwi pasażera, okrążył auto i zasiadł za kierownicą. Jak gdyby nigdy nic, odpalił silnik i ruszył w ciemność, zostawiając gorące płomienie za nami. Wciąż sapałam, zaciskając nerwowo dłonie na ramionach i próbując tłumaczyć sobie, że to jedynie koszmarny sen. Wyjechaliśmy z terenu działek i dostaliśmy się na główną drogę, a gdy odjechaliśmy kawałek, zatrzymaliśmy się na poboczu. Mężczyzna zapalił światło, rozejrzał się i odpalił papierosa srebrną zapalniczką.
— Pasy — szepnął, a ja pokręciłam głową pytająco, jakby odzywał się w obcym języku. — Zapnij pasy.
Dopiero gdy powtórzył to z wyraźną frustracją, zrozumiałam jego prośbę. Sięgnęłam po pas, lecz byłam zbyt roztrzęsiona, aby móc wycelować w zatrzask. Poirytowany moją nieporadnością, złapał końcówkę i wpiął ją, a po chwili strzepał popiół za szybą. Zaciągnął kolejny, głęboki buch i wyrzucił niedopałek, po czym chwycił moje policzki. Z uwagą oglądał twarz, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego.
— Otwórz usta — rozkazał, a ja prędko wykonałam polecenie, wywalając język na brodę. — Nie bój się, nie zabiję cię. Nie ugryzło cię?
Pokręciłam głową chociaż minimalnie, aby pokazać, że go słucham. Puścił moją twarz, dotknął szyi, na której monstrum zaplątało te piekielne węże. Na samą myśl o potworze zadrżałam mocniej.
— Nic ci nie będzie. Jestem Kruk. Uratowałem cię i liczę na rewanż.
Wciąż się nie odezwałam, jakbym obawiała się, że głosem przyciągnę ponownie te potworne istoty.
— Język ci odgryzł? Pięć minut temu darłaś się w niebogłosy. Jak ci na imię?
— Ellie — jęknęłam boleśnie, jakbym przedstawiała się za karę przed sądem.
— W końcu — wyrzucił z siebie, jakby usłyszał mnie z ulgą. — Odwiozę cię do domu, a ty zapomnisz to, co tu ujrzałaś. Masz z nikim o tym nie rozmawiać, nawet z rodziną, przyjaciółmi. Uznaj to za naszą tajemnicę. Gdy przyjdzie czas, odezwę się. Unikaj obcych ludzi, teraz nikt nie jest już dla ciebie przyjacielem.
To, co mówił, było nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Uratował mi życie, a ja nie umiałam nawet powiedzieć „dziękuję”. Tylko czemu ja? Czemu właśnie moje życie? Szkoda, że nie było jak dopytać o to Kruka. Za bardzo się bałam tego, co ujrzałam. Śmierć ludzi i ten potwór. Co to było?! To żyło? A może moja wyobraźnia w szoku płatała mi figla?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiROZDZIAŁ 2
Mijały kolejne tygodnie od wydarzeń na działkach. Przez długi czas co noc męczyły mnie koszmary. Widziałam kobiece ciało bez krwi, rubinowe oczy potwora oraz trzy paskudne węże. Za każdym razem budziłam się z krzykiem, zalana potem, często w gorączce. Rodzice początkowo podejrzewali, że mam zaburzenia psychiczne, później myśleli, że biorę narkotyki. Masa psychologów, którzy pytali o mnie, o rodzinę, o stosunki z zamkniętym w więzieniu bratem, nie zauważyła nic niepokojącego. Koszmary uznano za etap dorastania, a one same, wraz z traumą z marcowej nocy, zatarły się, aż pewnej nocy nie powróciły.
Życie płynęło swoim tempem. Kilka lat później z westchnieniem oglądałam katalog biura podróży, wybierając cel na nadchodzące wakacje. Marzyło mi się ciepłe morze, mnóstwo słońca, zalewające złoty piasek fale przejrzystej wody. Na kolejnej stronie dojrzałam szczęśliwą parę, siedzącą na brzegu basenu, a napis na papierze brzmiał „Malediwy”.
Zamknęłam z trzaskiem gazetkę, pełną ofert nie tylko last minute, i odłożyłam pod ladę. Moja siostra Amber posiadała własne biuro podróży i to u niej jak zawsze szukałam najdogodniejszego kierunku. Wyjazd dobrze by mi zrobił, szczególnie po dość paskudnym rozstaniu, zakończeniu kilkuletniego związku, który zwyczajnie prowadził donikąd. Mój były partner John tuż po awansie był wiecznie nieobecny, w wyjazdach służbowych, nie dbając o nasze wspólne życie. Zapominał o najważniejszych dla mnie datach, takich jak chociażby urodziny. Ogólnie była to śliczna historia miłosna, jednak bez happy endu. Na szczęście miałam wierne siostry oraz przyjaciółkę Holly, które pomogły mi przetrwać ten trudny czas.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki