Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Brudna proza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brudna proza - ebook

Sześć, szalenie wstrząsających i budzących skrajne emocje opowiadań grozy. Potwór zszyty z ciał wymordowanej rodziny, porwana dziewczynka, wycinka wielkiej puszczy, stare nożyczki, patologiczne zabawki i nieszczęśliwy chłopiec. Co łączy ze sobą te wszystkie rzeczy? Bez wątpienia — BRUDNA PROZA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-117-3
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wielka Puszcza

Karina Dąbrowska siedziała kilka metrów nad ziemią, na rosnącym na skraju Wielkiej Puszczy starym świerku. Trzymała się mocno masywnego pnia drzewa, starając się, by łzy cisnące się jej do błękitnych oczu, nie popłynęły teraz żałośnie w dół różowych policzków. Dziś nie ma czasu na płacz. Dziś jest czas na walkę. Oddychała głęboko świeżym, leśnym powietrzem. Od zawsze doceniała piękno i klimat Wielkiej Puszczy. Kiedy była małą dziewczynką, ledwo uczącą się stawiać pierwsze kroki na tym łez padole, babcia, która była bardzo mądrą kobietą, zabierała ją na wycieczki do prastarej puszczy. Uczyła odróżniać od siebie różne gatunki drzew i roślin. Uczyła, które grzyby są jadalne, a które trujące, jakie jagody można zerwać i zjeść ze smakiem, a których lepiej nie ruszać. Przede wszystkim jednak, pokazała wnuczce, jaki piękny potrafi być otaczający nas świat i jaki bogaty potrafi być człowiek, jeśli nauczy się doceniać i szanować to, co tak często w dzisiejszych czasach jest niszczone i nieistotne — naturę. Dzięki mądrości i miłości starej babki, Karina już od najmłodszych lat z wielkim zapałem brała udział w różnego rodzaju akcjach mających na celu uratowanie naszej planety. W szkole było to dosyć popularne, acz przynoszące niewiele pożytku „Sprzątanie Świata”, na studiach, później zaś, aktywne wspieranie poważniejszych organizacji. Olbrzymie wyspy śmieci dryfujące po Pacyfiku, zwierzęta umierające masowo, uwięzione w plastikowych siatkach, wycieki tankowców z ropą, zasyfione plaże po sezonie wakacyjnym, śmieci wywożone nocą do lasów. To wszystko było winą najgorszego i najniebezpieczniejszego dziecka Matki Ziemi — człowieka.

Karina, teraz już dorosła i piękna kobieta, siedziała na jednej z grubszych gałęzi starego świerka. Rósł tu zanim przyszła na świat, zanim przyszła na świat jej matka, a nawet i jej babka. Masywne szyszki pięknego drzewa, były jej jedynym towarzystwem, gdy patrzyła z góry na gromadzące się na skraju puszczy wielkie, żółte buldożery. Głośny warkot silników, olbrzymich maszyn już dawno wypędził w głąb lasu, wszystkie żyjące w koronach drzew i gęstych trawach zwierzęta. Między maszynami, krzątali się ludzie ubrani w żółte kaski i odblaskowe kamizelki, dzierżący w dłoniach piły łańcuchowe i łopaty. Krzyczeli coś między sobą, wskazując rękoma puszczę i kiwali porozumiewawczo głowami. W oddali, za „armią” robotników stały zaparkowane dwa czarne mercedesy. Z jednego z nich wysiadł, wkładając w tą czynność niewyobrażalnie dużo wysiłku, obleśnie gruby mężczyzna w czarnym garniturze. Jego trzy obwisłe od nadmiaru tkanki tłuszczowej, podbródki trzęsły się jak galareta, kiedy zbliżył się o kilka kroków w stronę planowanej wycinki. Zza poły marynarki wyciągnął grube cygaro i odpalił je przy pomocy bogato zdobionej, benzynowej zapalniczki. Zaciągnął się głęboko i wypuścił chmurę szarego, gęstego dymu, obnażając krzywe zęby w złowieszczym uśmiechu. Po chwili, z drugiego samochodu wysiadł niski i krępy mężczyzna dołączając do grubasa. Założył żółty kask budowlany i wyciągnął plany wycinki objaśniając coś, przeraźliwie otyłemu ministrowi środowiska. Karina słyszała już kilkukrotnie z doniesień medialnych o „genialnym” pomyśle, postawienia na terenie Wielkiej Puszczy olbrzymiego, ekskluzywnego hotelu. Nie dawała jednak wiary tym doniesieniom. Te rozległe lasy i bory od dłuższego czasu czekały na włączenie ich terenu w program „Natura 2000”, lecz sprawa jakoś dziwnie ucichła kilka miesięcy temu. Teraz wiedziała już dlaczego. Nowy, ekskluzywny hotel, jak przekonywali w mediach ministrowie środowiska i turystki, miał rozkręcić turystykę w tej części kraju, za sprawą pięknego otoczenia naturalnego. W przyszłości miały tu powstać również różnego rodzaju sanatoria i ośrodki wypoczynkowe, by ludzie mogli przebywać i relaksować się w otoczeniu piękna przyrody. Takie inwestycję miały „rozbujać” gospodarkę w tej części kraju. Prawda była jednak dużo prostsza i bardziej prymitywna. Chodziło o wypchanie pieniędzmi kieszeni odpowiednich osób. Młodą aktywistkę, bolał dodatkowo fakt, że została na polu walki sama. Wszyscy jej koledzy, z którymi nie raz i nie dwa robili coś dobrego dla świata, dla ich wspólnej Matki Ziemi, nie odbierali teraz od niej telefonów lub byli chorzy czy bardzo zajęci. Chciała zebrać w tym miejscu jak najwięcej myślących tak jak ona ludzi, żeby uniemożliwić wycinkę tych wspaniałych lasów. Została jednak sama jak palec. I domyślała się dlaczego. Podejrzewała, że pierwsze skrzypce zagrała w tym temacie korupcja… Pieniądz. Pieniądz to olbrzymia siła.

Karina podniosła się i stanęła wypychając do przodu pełne piersi. Oczy jej drgały ze złości i jednoczesnego strachu. Drżała na całym ciele. Wyciągnęła z wojskowego plecaka, duży megafon i krzyknęła przez niego z całych sił.

— Precz z hotelem, precz z wycinką, przecz z hotelem, precz z wycinką!

Protesty dziewczyny potoczyły się echem na skraju puszczy. Nigdy w życiu nie użyła by megafonu w żadnym lesie czy miejscach zamieszkiwanych przez dzikie zwierzęta. Ta sytuacja była jednak zupełnie inna. Nie miała wyboru. Poza tym, przez dźwięki wydawane przez wielkie buldożery, cała zwierzyna i tak uciekła w popłochu w głąb starej puszczy. Kiedy dźwięk postulatów dobiegł do uszu ministra środowiska, który w dalszym ciągu pykał cygaro, przyglądając się mapom, pokazywanym przez kierownika budowy, jego świńskie oczka zwęziły się ze złością.

— Co? To? Kurwa? Ma? Być?!

Artykułował pojedyncze słowa, a jego okrągła gęba czerwona od pitego w dużych ilościach alkoholu, zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Przecież nie miało tutaj być żadnych pieprzonych zielonych! Trzy tłuste podbródki zatańczyły, każdy w inna stronę.

— Wiesiu… — zaczął ostrożnie kierownik budowy i popatrzył przez lornetkę zawieszoną na szyi — Zielonych chyba nie ma… jakaś dziewczyna, siedzi na drzewie i wydziera się przez megafon. Ale nikogo innego nie widzę.

— Cholera — minister środowiska zrobił kilka kroków, to w jedną, to w drugą stronę — Nie no, nie! Andrzej zapewniał że wszystko załatwione i że nie będzie żadnych problemów. Pieprzony dureń! Jakaś zasrana aktywistka nie pokrzyżuje moich planów, za dużo pieniędzy zainwestowałem we wszystkie pozwolenia, za dużo kontaktów poruszyłem żeby teraz opóźniała mnie jakaś nawiedzona baba!

Krzyczał ze złością opluwając kropelkami śliny wszystko dookoła. Grubas zatrzymał się w końcu i powiedział stanowczo, podnosząc tłusty palec na kierownika budowy.

— Janusz, ona ma zniknąć, rozumiesz? Jadę zaraz do domu, a wycinka ma się zacząć natychmiast!

— Ale Wiesiu, co mam niby zrobić?

— Gówno mnie to obchodzi, możesz ją nawet zakopać w lesie, ma zniknąć i przestać drzeć tego ryja! Z oddali nadal dochodziły ich protesty Kariny.

— A policja? A media? — spytał przejęty kierownik.

— A widzisz tu gdzieś policję i media? — spytał jakby rozbawiony już minister — Nie widzisz. A wiesz dlaczego mój przyjacielu? Bo pieniądz, pieniądz to potężna siła.

Oczy mu błysnęły na te słowa, odwrócił się i ruszył pokracznym krokiem w stronę czarnego mercedesa. Gdy do niego wsiadał, obejrzał się jeszcze na kierownika.

— Janusz, jeśli dasz dupy, to możesz zapomnieć o następnych przetargach. I żeby wyżywić rodzinę, dupy będzie musiał dawać twoja żona.

Z trudem wcisnął się do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi. Czarny mercedes ruszył i jadąc po nierównej ziemi, zniknął za pagórkiem. Kierownik budowy przełknął głośno ślinę i spojrzał w stronę puszczy. Wyciągnął paczkę czerwonych marlboro i zapalił jednego. Szybkim krokiem ruszył w stronę buldożerów.

— Kazik! Gdzie jest kurwa Kazik?! — Krzyczał Janusz mijając rozmawiających pracowników.

— Siedzi w siedemnastce, panie kierowniku — odpowiedział mu któryś z nich spluwając na ziemię gęstą flegmą.

— Siedemnastka… siedemnastka… — mruczał pod nosem, szukając odpowiedniej maszyny. W końcu, wypatrzył odpowiednią koparkę z tym właśnie wymalowanym na kabinie numerem i podbiegł do niej. Za kierownicą siedział z założoną nogą, wielki brodaty facet w czapeczce z daszkiem popularnej marki. Aparycja jaką emanował wiele o nim mówiła. Niedawno wyszedł z więzienia za znęcanie się nad swoją rodziną i na tą chwilę miał założoną niebieską kartę. Siedział rozwalony na fotelu i przeglądał w telefonie głupoty, jakimi codziennie jest bombardowana ludzkość. W drugiej ręce trzymał czarną puszkę z mocnym piwem. Janusz zatrudnił go na czarno na prośbę swojego dobrego znajomego z prokuratury, którego odrażający osobnik był bratem.

— Kazik, w mordę jebane, ledwo przyjechałeś do roboty i już walisz browar! — obruszył się kierownik budowy. Brodaty wielkolud spojrzał na niego od niechcenia, wychylił resztę zawartości z puszki, zgniótł ją i cisną na ziemię. Beknął.

— Przestań, Janusz… przecież widzisz, że nic się na razie nie dzieje, a w kabinie jest gorąco jak w krematorium — Czknął i beknął raz jeszcze — W dodatku ta dziewucha tak się wydziera, że aż łeb pęka.

Janusz spojrzał w stronę świerku na którym stała młoda dziewczyna, wykrzykując swoje postulaty przez sprzęt nagłaśniający.

— No właśnie ja do ciebie w tej sprawie… — zaczął niepewnie Janusz — Słuchaj, póki ona będzie siedzieć na tym drzewie, to nie ruszymy. Wszystko jest już zaklepane, a i tak jesteśmy już spóźnieni z tym etapem robót. Zwal ją z tego drzewa, i zrób coś żeby… po prostu ją ucisz i dopilnuj żeby nie polazła potem na policję czy coś.

Przełknął z trudem ślinę, a na jego czole pojawiły się kropelki potu.

— Zaraz, zaraz — pokiwał palcem Kazik — czy ty mnie prosisz o to żebym ją…

— Proszę cię tylko żebyśmy mogli ruszyć z robotą. Wiesz… właściwie to ciebie tu nie ma, pracujesz na czarno. Wymyśl coś, a pogadamy o podwyżce, minister środowiska na pewno nie pozwoli, żeby spotkała cię krzywdą, a i pieniądze na pewno ci się przydadzą — kierownik mrugnął do niego porozumiewawczo okiem — W każdym razie masz od niego zielone światło.

Wielkolud podrapał się po spoconej brodzie.

— Nooo, w sumie jakby się tak zastanowić to… faktycznie przydało by się trochę grosza — zaśmiał się obleśnie — Ostatnio przegrałem trochę na maszynach i wiesz, przydałoby się trochę odkuć. Kazik spojrzał wymownie na swojego pracodawcę. Patrzyli na siebie przez chwilę, aż Janusz zaklął pod nosem i wyciągnął z kieszeni gruby plik banknotów. Wyliczył z niego sporą sumkę i podał brodaczowi który sięgnął po gotówkę z kabiny.

— Wiesz, przegrałem trochę więcej niż…

— Dobra kurwa, już dobra, masz — warknął kierownik i podał Kazikowi jeszcze kilka banknotów. — Tak będzie dobrze?

— Lepiej, lepiej ale wiesz co na firmie stoi firmowa Rapidka, a ja niedawno straciłem samochód…

— Dobra bierz ją, ale nie przeginaj pały, ruszaj!

Dryblas schował pieniądze do kieszeni i szczerząc zepsute zęby, odpalił koparkę. Maszyna ryknęła, a z rury wydechowej buchnęła chmura czarnych spalin. Buldożer ruszył w stronę puszczy.

— Precz z hotelem, precz z wycin… — Karina urwała, zauważając zbliżającą się do niej koparkę. Co do cholery? Tego się nie spodziewała. Metalowa łycha maszyny, rąbnęła z impetem w pień świerka na którym stała. Drzewo zatrzęsło się w posadach. Dziewczyna złapała się kurczowo pnia świerku, który rósł tu od lat. Megafon wypadł jej z dłoni i spadł na ziemię, niknąc w krzakach. Za chwilę nastąpiło następne uderzenie. Mało brakowało by się puściła i spadła w gęstwinę poniżej. Buldożer, zaczął podkopywać korzenie drzewa, a to trzęsło się i trzaskało. Na kabinę spadały spore szyszki, strącone z gałęzi.

— Przestań, przestań! — Krzyk Kariny ginął gdzieś w ryku silnika. Nigdy się tak nie bała. Nie wiedziała jeszcze jednak, jaką wysoką cenę zapłaci za wiarę w swoje ideały. Stare drzewo, ustąpiło w końcu pod naporem żółtego buldożera i powoli, zahaczając o inne świerki, zaczęło opadać na trawiastą ziemię. Młoda dziewczyna spadła w gęste runo leśne, amortyzując upadek gałęziami, o które uderzała w locie. Nabiła sobie kilka siniaków, a zadrapania jakich doznała na całym ciele były bolesne i głębokie. Jakimś cudem jednak nie złamała sobie żadnej kości. Leżała teraz w gęstych zaroślach, łkając cicho. Podniosła lekko głowę rozglądając się dookoła tyle, na ile mogła. Ryk silnika nie umilkł, jednak nie chodził już na wysokich obrotach. Kątem oka dostrzegła wielkiego, brodatego mężczyznę w czapce z daszkiem, który szedł w jej kierunku, torując sobie drogę przez gałęzie rękoma. Jego paskudny uśmiech wywoływał w niej przerażenie. Mimo poobijanego ciała, zerwała się na równe nogi i puściła się biegiem w głąb puszczy. Już po pierwszym kroku wiedziała, że ma zwichniętą kostkę. Mimo to, biegła przez gęstą puszczę, kuśtykając jak ranne zwierzę. Wiedziała jednak, że nie ma prawa się zatrzymywać, ani oglądać za siebie. Słyszała za sobą tupot ciężkich kroków. Długo biegła zanim wypadła na sporą polanę, otoczoną starymi drzewami. Pogoda była ładna, świeciło słońce, a niebo było przejrzyste. Nagle została powalona na ziemie przez ogromny ciężar.

— A dokąd to uciekasz króliczku?

Ogromny, śmierdzący piwem i potem mężczyzna zwalił się na nią, dysząc ciężko. Krzyknęła. Prześliznęła się na bok i z całej siły jaką w sobie miała kopnęła napastnika w paskudną gębę. Nos chrupnął nieprzyjemnie, a Kazik ryknął krótko. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym złości. Ponownie się na nią rzucił i uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Wielkimi jak bochny chleba dłońmi, zdarł z niej jeansy i rozdarł koszulę, pozbawiając ją jednocześnie stanika. Próbowała krzyczeć, lecz chory zwyrodnialec w opętańczym szale uderzył ją jeszcze kilka razy, oszałamiając dziewczynę na dłuższy moment. Wielkolud klęknął, zdarł z niej majtki i obrócił na brzuch. Rozpiął rozporek, starych spodni roboczych i wyjął brudnego kutasa, którego ścisnął kilka razy w dłoni. Opadł na bezbronną Karinę i wszedł w nią brutalnie. Krzyknęła z bólu odzyskując świadomość. Wielkie łapy zacisnęły się mocno na jej szyi, kiedy ją gwałcił. Chciała błagać go by przestał, jednak dopływ życiodajnego tlenu, którego jej pozbawił, uniemożliwiał wydanie z siebie chociażby cichego dźwięku. Szarpała się i szamotała. Walczyła o następny oddech. Nie trwało to długo, kiedy jej ciało zwiotczało nagle i głowa opadła bezwładnie na trawę. Zanim jednak umarła w agonii, kątem oka, resztkami świadomości umierającego mózgu, dostrzegła za drzewami nienaturalnie chudą i wysoką postać, która w miejscu głowy miała czaszkę jelenia z imponującym porożem. Postać ta stała nieruchomo i przyglądała się z daleka. Chwilę później Karina już nie żyła. Kiedy Kazik doszedł w martwej już dziewczynie, wstał ciężko i zapiął rozporek. Nie zaprzątał sobie głowy ciałem. Niedługo cała ta część lasu i tak zostanie zrównana z ziemią. Odpalił taniego papierosa i odszedł w stronę swojej koparki. Nie minęła godzina, kiedy na skraju Wielkiej Puszczy rozległ się ryk silników i pił łańcuchowych.

Mimo zapadającej powoli nocy, prace przy wycince prastarego lasu trwały w najlepsze. Robotnicy zmieniali się, tak by część z nich pracowała, kiedy to inni udawali się na spoczynek. Słońce zachodziło leniwie nad Wielką Puszczą. Na polanę gdzie, zamordowana została bezbronna dziewczyna, przestały już docierać promienie słońca. Na leśnej łące pojawiła się gęsta mgła, a przez las poniosło się echem wycie wilka. Nagle z upiornej mgły wyłoniła się postać. Była nienaturalnie szczupła i wysoka, a zamiast głowy miała białą czaszkę jelenia z imponującym porożem. Postać powoli zbliżyła się do zimnego ciała martwej dziewczyny. Stanęła nad nią na chwilę, przyglądając się jej czarnymi dziurami po oczach. Nagle z niesamowitą gracją i lekkością, postać ta podniosła delikatnie ciało Kariny, czymś na kształt ramion, stworzonych z drzewa i kości zwierząt. Odwróciła się i długimi krokami zaczęła iść w stronę skraju łąki, kierując się w głąb puszczy.

Zanim Leszy — duch lasu, dotarł do linii drzew do jego marszu dołączyła wataha wilków, które okrążyły ducha, jakby tworząc dla niego obstawę. Weszli w gęstwinę, a z niemego rozkazu Pana Lasu, drzewa i krzewy rozchodziły się przed nimi, nie narażając ciała dziewczyny na nieopatrzne zadrapanie przez gałązki czy igły świerków i jodeł. Szli długo, aż nastała późna noc. Nie było już słychać pił łańcuchowych czy pracujących buldożerów. Słychać było jedynie, nocne życie puszczy, cykanie świerszczy i pohukiwanie sowy. Minęli wielki głaz porośnięty miękkim mchem i Leszy niosący bezwładne ciało Kariny wraz z watahą wilków przystanęli przy przecinającym tę część lasu potoku. Woda wypływała, przyjemnie szumiąc z niewielkiego wodospadu, lśniącego w blasku księżyca. U podnóża wodospadu znajdowała się stara, zarośnięta, drewniana chatka, z okienek której migotało blade pomarańczowe światło. Widok zapierał dech w piersiach, a każdy fan fantastyki, oddałby wiele by móc znaleźć się w tym magicznym miejscu. Leśne stworzenia ruszyły przez potok, w stronę przytulnej chatki. Drzwi chałupki, otworzyły się i w progu stanęła bardzo stara, niska i krępa kobieta. Miała długie siwe włosy, całą jej twarz pokrywały głębokie zmarszczki, a na czubku, długiego haczykowatego nosa, wyrastała duża, owłosiona krosta.

— Połóż ją tutaj, połóż ją tutaj mówię — zaskrzeczała starucha. Mimo swojego wieku była dziwnie ruchliwa, w sekundę dobiegła do Ducha Lasu wskazując mu miejsce długim i wykrzywionym palcem. Leszy usłuchał wiedźmy i z największą delikatnością położył martwą Karinę na posłaniu przygotowanym ze świeżych liści i miękkiego, zielonego mchu.

— Biedactwo, biedactwo… — Starucha krzątała się przed chatką, była rozkojarzona i rozemocjonowana. Pstryknęła pokrzywionymi palcami, a z paleniska znajdującego się koło łoża dziewczyny buchnął mały płomień, żeby po kilku chwilach zmienić się w spore ognisko rozświetlające swoim blaskiem wszystko wkoło.

— Biedactwo, biedactwo — powtarzała bez ustanku.

Leszy i wilki oddaliły się na odpowiedni dystans, zostając jednak w blasku ognia. Nie chciały przeszkadzać starej wiedźmie, która znikała co jakiś czas w chałupce, przynosząc z niej różne zioła, fiolki i maleńkie kuferki. Nagle z gęstwiny zaczęły się wyłaniać przeróżne gatunki zwierząt, żyjące w prastarej puszczy. Zjawiły się jelenie i łosie. Wszystkie gatunki ptaków zleciały się z okolicy, siadając na dachu chatki, pokrytym strzechą i na pobliskich drzewach. Przybyły lisy i wiewiórki, wydry i fretki. Zjawił się nawet olbrzymi niedźwiedź. Zwierzęta, które w przyrodzie naturalnie się zabijają, żeby przeżyć i nakarmić swoje młode, w tej niesamowitej chwili zebrały się wkoło ogniska nie atakując się wzajemnie. Patrzyły szeroko otwartymi oczami jak stara wiedźma, krząta się przy ciele zamordowanej dziewczyny obsypując ją, w sobie tylko znanej kolejności różnymi, suszonymi ziołami i korzeniami. Starucha siedziała teraz przy zwłokach Kariny, mamrocząc coś pod nosem w dziwnym i tajemniczym języku. Bujała się w przód i w tył, ścierając w moździerzu, zioła i nasiona. Co jakiś czas wrzucała do ognia odpowiednią mieszankę, wtedy barwa płomieni zmieniała się na moment na jasno niebieski kolor. Wiedźma wypiła wywar przygotowany z największą starannością, a jej kruczoczarne oczy zmieniły się naglę w oczy ślepca. Zerknęła na pobliskie drzewo i uniosła rękę. Nie musiała czekać ani chwili, kiedy z drzewa zerwał się czarny kruk i usiadł na jej przedramieniu. Ptak oddał pokłon wiedźmie. Ona odpowiedziała mu tym samym, po czym wbiła w jego serce nienaturalnie długi, zakrzywiony paznokieć. Przekręciła szpon, a krew trysnęła z jego piersi. Wiedźma wstała i skropiła ciepłą krwią, ciało młodej dziewczyny, od jej głowy, przez piersi, brzuch aż po jej łono. Następnie uniosła truchło kruka, nad swoja głowę i napiła się brunatnej cieczy. Gdy skończyła, wrzuciła martwego ptaka do ognia, a ten wybuchnął jeszcze większym niebieskim płomieniem. Opadła na kolana, koło martwej dziewczyny, i bujając się opętańczo, recytowała prastare wersy w dziwacznym języku. Kiedy skończyła klasnęła w dłonie, a ogień zgasł natychmiast. Okolicę znów otuliła ciemność, jedynie księżyc jaśniał na niebie, odbijając swój blask w czystym potoku. Ani starucha, ani Leszy ani żadne przybyłe na tą ceremonię zwierzę nie odezwało się nawet przez moment. Nagle powieki martwej dziewczyny otworzyły się szybko i szeroko, a z jej oczu buchnęły błękitne płomienie.

Robotnicy pracowali bez wytchnienia. W czarną noc buldożery oświetlały sobie drogę dużymi lampami, a drwale z piłami łańcuchowymi, latarkami przyczepionymi do kasków budowlanych. Kazik wyrywał właśnie z korzeniami młode jodły, kiedy zauważył jakiś szybki ruch między drzewami. Drgnął. Przestał kopać i wyostrzył wzrok. Może jakieś zwierzę uciekło w popłochu przed niszczycielską siłą koparki? Spojrzał na zegarek. Była trzecia. Środek nocy. Najwidoczniej zmęczenie daje mu już o sobie znać. Westchnął, zapalił papierosa i wrócił do pracy. Koparka weszła na wyższe obroty, próbując przewrócić sporego świerka. Wypuścił siwy dym przez nos i aż podskoczył, kiedy w leśnej gęstwinie, oświetlanej przez lampę maszyny dojrzał chudą i bardzo wysoką postać. Przyglądała mu się z daleka, pustymi dziurami po oczach. Zamiast głowy miała czaszkę jelenia z ogromnym porożem.

— Co do chu… — Nie dokończył, gdyż obok złowrogiej postaci dojrzał dziewczynę. Tę samą, którą przed kilkoma godzinami brutalnie wykorzystał i zamordował.

Stała teraz zupełnie naga, ale jej oczy… Były dziwne. Iskrzyły nienaturalnym błękitem, jakby z jej oczodołów wydobywały się niebieskie płomienie. Przetarł podpuchnięte oczy, brudną ręką. Nie wierzył w to co widział. Kiedy otworzył je ponownie, z przerażenia puściły mu zwieracze i w dół jego spodni popłynęła ciepła ciecz. Młoda dziewczyna, która przed sekundą stała daleko w gęstwinie puszczy, teraz była tuż przed jego koparką. Lampy maszyny dokładnie oświetlały jej postać. Stała naga i wyprostowana, gapiąc się wprost na niego błękitnym, ognistym wzrokiem. Na jej czole, piersiach i brzuchu widniała świeżo zaschnięta krew. Gapiła się na wielkoluda, prężąc palce dłoni jakby chciała zacisnąć je na niewidzialnym jabłku. Kiedy zacisnęła dłonie w pięści z ziemi, koło koparki wystrzeliły twarde i wijące się pnącza i korzenie, które oplotły buldożer. W tym samym czasie inne koparki zostały również oplątane przez korzenie. Z ogromną prędkością wystrzeliły z ziemi, przebijając na wylot pracowników siedzących w kabinach. Z Wielkiej Puszczy wyjąc i warcząc wybiegła ogromna wataha, wściekłych wilków, które rzuciły się na pracowników. Z gęstych drzew wyleciały gigantyczne orły i jastrzębie. Swoimi ostrymi szponami, atakowały uciekających robotników, wydłubując im oczy. Plac wycinki zamienił się w krwawą rzeźnię. Słychać było wrzaski i krzyki zabijanych ludzi. Słychać było warczenie, wycie i krakanie. Kierownik budowy, który zaspany wybiegł z kontenera, w którym miał biuro i spał, stanął jak wryty widząc tą masakrę. Nie zdążył się zerwać do ucieczki. Stado wściekłych kruków, dopadło do niego hałasując przeraźliwie. Dziobały go i drapały szponami. Próbował się bronić, machał rękoma, żeby je odpędzić. Na nic się zdały jego starania i po chwili leżał już na ziemi bez życia. Zostało z niego tylko krwawe truchło.

Kiedy rzeź dobiegła końca, na skraju puszczy, słychać było już tylko pracę silników kilku buldożerów które nie zostały zniszczone całkowicie. Kazik siedział w swojej koparce o numerze siedemnastym, uwięziony przez grube pnącza i korzenie. Uścisk roślin zelżał i wtedy paskudny brodacz, wyszedł trzęsąc się jak galareta i padł na kolana przed szczerzącą do niego zęby Kariną. Obok niej stał Duch Lasu. Wszystkie zwierzęta zebrały się wkoło nich i patrzyły na Kazika złowrogo. Jeden rozkaz i rzucą się na niego, rozszarpując na strzępy i zjadając jego ścierwo. Mężczyzna płakał i błagał o wybaczenie, cały zasmarkany i obesrany. Nie był już brutalnym i pewnym siebie oprawcą. Przypominał żałosną kupę gówna.

— Chcesz uciekać króliczku? — głos nagiej dziewczyny, rozbrzmiał w jego głowie. Ona patrzyła na niego cały czas, uśmiechając się triumfalnie.

— Błagam, proszę… Przepraszam, tak bardzo przepraszam…

— Ja też prosiłam i błagałam.

Głos w głowię Kazika huczał sprawiając ból. Z twarzy dziewczyny zniknął uśmiech, podniosła rękę. Wykonała szybki ruch dłonią, a między nogami klęczącego przed nią mężczyzny wystrzelił gruby korzeń, wbijając mu się w odbyt. Zawył z niewyobrażalnego bólu, a korzeń zaczął wychodzić z ziemi coraz wyżej i wyżej, aż brodaty wielkolud zawisł na nim, nie mając możliwości oparcia się o cokolwiek. Z jego ust trysnęła bordowa ciecz. Krzyczał, póki nie zaczął dusić się własną krwią. Jego ciało zaczęło drgać mocno w przedśmiertnych konwulsjach, a kiedy jego głowa opadła bezwładnie na pierś, z kieszeni koszuli, wysypały się pieniądze które dostał wcześniej od Janusza.

Wiesław Kętrzyński — minister środowiska, siedział przed komputerem, w swoim gabinecie. Był środek nocy, jednak on nie spał. Przeglądał z wypiekami na spasionej twarzy darknet, czekając na live’a, za którego słono zapłacił. Jego żona z dziećmi wyjechała kilka dni temu na Majorkę, a prywatnej ochronie polecił, żeby nikt mu dziś nie przeszkadzał, gdyż ma zamiar pracować całą noc. W końcu się doczekał. Popijał drogie whisky, kiedy w prawym dolnym rogu wyświetliła się wiadomość z potwierdzeniem rozpoczęcia live’a od użytkownika Demon669. Wiesław zaakceptował. Na ekranie pojawiło się nagranie emitowane na żywo. Na środku obskurnego pomieszczenia wyglądającego na piwnice, na drewnianym krześle siedziała związana i zakneblowana kobieta. Jedynym źródłem światła była żarówka zwisająca na gołym kablu z niskiego sufitu. Kobieta, łkała cicho patrząc w kamerę. Za nią stał rosły mężczyzna, który miał założoną na głowę maskę świni. Oprawca podszedł do niej i zdjął jej jedno ramiączko koszulki bez rękawów. Kobieta zapłakała głośniej. Minister zaczął się ślinić z chorego podniecenia, w pośpiechu rozpiął rozporek spodni i opuścił je sobie do kostek.

W tym samym czasie prywatna ochrona ministra patrolowała teren jego posiadłości. Jeden z ochroniarzy, dobrze zbudowany mężczyzna, szedł wolno przez ogród paląc papierosa. Nie powinien palić w czasie patrolu, była jednak noc, a Wiesław Kętrzyński nigdy nie zwracał im na to uwagi. Kiedy szedł wolno po ogrodowym chodniku, zbudowanym z idealnie dobranych kamieni, jego uwagę przykuł szmer dochodzący z rosnących nieopodal tui. Przystanął i zgasił papierosa.

— Marek, coś się rusza w krzakach na tyłach, w ogrodzie — powiedział cicho do umieszczonej na barku krótkofalówki — sprawdzę.

Podszedł powoli do sporych tui świecąc na nie latarką. Kiedy był już o krok od rosnących gęsto krzewów, ruch w nich naglę zamarł. Ochroniarz wyciągnął ostrożnie rękę i w tym samym czasie, z tui wyskoczyła mała, słodka, ruda wiewiórka. Wskoczyła na jeden z kamieni, ułożonego wymyślnie skalniaka i zamerdała wesoło ogonkiem. Ochroniarz wyprostował się, a na jego surowej wcześniej twarzy, zagościł słaby uśmiech.

— To wiewiórka — zgłosił przez krótkofalówkę — nie śmiej się, musiałem sprawdzić.

Odwrócił się w stronę skalnego chodnika i kiedy światło jego latarki oświetliło drogę przed nim, serce podskoczyło mu do gardła. Stała przed nim, naga zakrwawiona i blada jak kartka świeżego papieru dziewczyna. Jej oczy płonęły błękitnym ogniem. Nim zdążył wyciągnąć broń, nim zdążył wydobyć z siebie choćby jęk przerażenia, dziewczyna wykonała nagły ruch ręką, a krzewy z których wcześniej wyskoczyła radosna wiewiórka, pochwyciły go i wciągnęły w siebie. Krzyk było słychać raptem ułamek sekundy. Tuje trzęsły się, tryskając krwią na około. Młoda dziewczyna uśmiechnęła się upiornie i ruszyła w stronę głównego wejścia do domu ministra. Kiedy znalazła się na dziedzińcu przed willą, wielkie, nastroszone wilki, wyżerały właśnie wnętrzności dwóch pozostałych na podwórzu ochroniarzy. Z ich krótkofalówek wydobywał się tylko cichy szum. Lampy, ogrodowe jarzyły się nierówno za sprawą paranormalnej siły, aż zgasły całkowicie.

Dom ministra środowiska był przeciętny. Ot zwykły dom, zwykłego obywatela. Oczywiście sprawa miałaby się tak, gdybyśmy żyli w równoległej rzeczywistości. Nie. Dom ministra był ogromny i nowoczesny, lecz nie brakowało mu nutki klasycznej aranżacji wnętrz. Z jednej strony, mieliśmy nowoczesną kuchnię z wysepką w biało-czarnym połysku. Z drugiej zaś, korytarze, schody i framugi licznych drzwi wykończone były zdobionym, ciemnym drewnem. Karina szła powoli wzdłuż korytarza. Była spokojna. Za nią podążały dwa wielki, czarne wilki. Ślepia ich były czerwone i mordercze, a z pysków ciekła gęsta ślina, brudząc drogie, podłużne dywany. Powinny warczeć i biegać, opętane szałem zabijania. Jednak dzięki obecności idącej przed nimi dziewczyny, panowały nad sobą i były spokojne. Czekały na niemy rozkaz. Karina zatrzymała się na chwilę, przechodząc koło jednych z drzwi. Zamknęła oczy i była już pewna. W pomieszczeniu, gdzie znajdował się centrum monitoringu całego domu, nie było już żywej duszy. Ochroniarz, który odpowiadał za nadzorowanie kamer znajdującym się w domu, leżał martwy na podłodze, koło skórzanego fotela na kółkach. Przez uchylone okno, niepostrzeżenie do pokoju wleciały trzy osy. Czekały tylko na odpowiedni moment, kiedy podtrzymujący się za pomocą czarnej kawy mężczyzna ziewnie przeciągle. Wleciały mu do gardła korzystając z tejże okazji. Synchronizując swój lot niczym najbardziej doświadczeni lotnicy US Air Force, użądliły wściekle wnętrze gardła mężczyzny. W tym samym czasie, cały sprzęt elektroniczny znajdujący się w pomieszczeniu, zgłupiał. Strażnik zareagował błyskawicznie. Zerwał się na równe nogi, łapiąc się odruchowo za szyję. Jednak ani jego krótkofalówka, ani jego telefon nie pomogły. Drzwi, potrzebujące karty dostępu, nie otworzyły się. Stały się jego wiekiem do trumny. Po chwili leżał bez życia.

Wiesław Kętrzyński jakby nigdy nic, oglądał dalej ohydnego live’a. Zdawał dochodzić już do końca, obserwując brutalne sceny gwałtu. Obleśne fałdy jego brzucha przeszkadzały mu w masturbacji, zawzięcie jednak walczył prąc do celu seksualnego zaspokojenia. Jego trzy obwisłe podbródki trzęsły się mocno kiedy szczytował, aż nagle w jego gabinecie rozległ się niesamowity huk. Podmuch wywołany uderzeniem otwieranych, podwójnych drzwi, zwalił ministra z nóg. Spadł gołymi, tłustymi pośladkami na wielki, skórzany brązowy fotel. W świetle drzwi stała Karina. Jej blade i nagie ciało, kontrastowało z zaschniętą krwią którą była wysmarowana podczas okultystycznego obrzędu. Oczy błyskały jej błękitnym ogniem, kiedy zza jej pleców wyszły dwa warczące teraz wściekle wilki. Wiesław przez moment był zdezorientowany, nie wiedział co się dzieje i nie był pewny tego co właśnie widzi. Kiedy oprzytomniał, Karina stała już tuż przy nim. Obserwowała go przez chwilę z zaciekawieniem. Jakby patrzyła na coś czego nie może pojąć, jakby próbowała zrozumieć jak taka szkarada, jak taki plugawy twór może chodzić po tej planecie. Zanim minister zaczął krzyczeć z przerażenia, dziewczyna dotknęła jego spoconego czoła, a on zasnął snem głębokim.

Gdy się ocknął klęczał w swoim gabinecie. Przeguby jego dłoni, przywiązane były poprzez grube sznury do rozstawionych po jego obu bokach włóczni. Włócznie, które w jakiś sposób były solidnie przymocowane do podłoża, na pierwszy rzut oka wyglądały prymitywnie. Ciosane z krzywych, twardych gałęzi. Ostrze wykonane z łupanego kamienia. Jedynie runy wyryte na ich drzewcu, wzbudzały podziw i strach, jako coś nie spotykanego i pierwotnego. W głowie ministra pulsował tępy ból i nie odzyskał jeszcze pełnej ostrości widzenia, lecz wiedział, że postać która przed nim stoi, to ta sama dziewczyna, której jeszcze wczoraj kazał się pozbyć.

— To… Ty… — Powiedział słabym głosem — Ty suko…. Ochrona, ochrona….

Spróbował wezwać swoich strażników.

— Twoja ochrona pojednała się już z ziemią, panie ministrze — Głos jaki usłyszał w swojej głowie sprawił mu jeszcze większy ból. Jęknął, a z ust popłynęła mu stróżka śliny. Karina stała przed nim w pełni triumfu, patrząc na niego płonącymi, błękitnymi oczyma, pełnymi nienawiści.

— Chciałeś wybudować ekskluzywny hotel, dla takich parszywców jak ty. Nie pomyślałeś o Wielkiej Puszczy. Nie pomyślałeś o tysiącach niewinnych istnień, żyjących tam od wieków. Myślałeś tylko o jednym. O pieniądzach. Przykro mi, wycinka Puszczy nie dojdzie do skutku. Ale nie martw się, hotel powstanie. Ty nim zostaniesz. Zostaniesz hotelem dla robactwa.

— Puść mnie zdziro… puszczaj! — Wiesław ostatkiem sił podniósł głos.

Mętnym wzrokiem spojrzał na dziewczynę. Nie wiedział skąd, ale dzierżyła teraz w dłoniach mały toporek. Na jego drzewcu również znajdowały się pradawne runy. Serce podeszło mu do gardła. Karina wolnym krokiem obeszła grubasa, kierując się na jego tyły. W obydwu rogach gabinetu, leżały dwa wilki. Były spokojne, ani na chwilę jednak nie odrywały wzroku od klęczącego między dwoma włóczniami mężczyzny.

— Co… Co ty robisz? — zapytał w ogarniającym go coraz szybciej uczuciu paniki. Nie był przygotowany, kiedy toporek wbił się mu w plecy, w jedno z żeber. Trysnęła krew. Przez posiadłość ministra przetoczył się przerażający ryk bólu. Cięcie było szybkie i precyzyjne. Nie uszkodziło organów wewnętrznych. Żadne z cięć tego nie zrobiło. Kolejne rąbnięcie i kolejny ryk. I następne cięcie. Stara wiedźma siedząca w swojej chatce, obserwowała z fascynacją poczynania młodej dziewczyny. Widziała to bardzo dokładnie, w wypełnionej po brzegi krwią, drewnianej, zdobionej misie. Kolejne cięcie i kolejny krzyk. Pradawny Duch Puszczy, stał na skale, ponad wierzchołkami starych drzew. Jego biała czaszka z imponującym porożem, jaśniała w blasku księżyca. Kolejne cięcie i kolejny krzyk. Ruda wiewiórka wskoczyła do dziupli w starym świerku, przynosząc swoim młodym kilka laskowych orzechów. Kolejne cięcie i kolejny ryk bólu. Stary niedźwiedź, wylegiwał się nad brzegiem strumienia. Słuchał kojącego szumu płynącej wody i nocnego cykania świerszczy. Żaden buldożer, ani żadna piła nie zakłócały jego spokoju. Następne cięcie. Minister zemdlał. Organizm człowieka jest zaprogramowany tak, że kiedy zostanie przekroczona pewna granica bólu, zwyczajnie traci przytomność. Inaczej umarłby, nie z wykrwawienia, nie z uszkodzenia organów wewnętrznych, a z dawki cierpienia którego nie jest w stanie znieść. W starych nordyckich podaniach, można przeczytać o karze śmierci zwanej „Krwawym Orłem”. Jest to śmierć straszna i okrutna. Polegała ona na przecinaniu ofierze żeber na plecach i wyłamywaniu ich w taki sposób żeby „otworzyć” człowieka. Wywinięte na wierzch żebra i skóra tworzyły wtedy coś na wzór skrzydeł. Następnie wyciągało się płuca i zawieszało je na barkach ofiary. W sagach zapisane zostało, że nieszczęśnik żył jeszcze wtedy i był świadomy widząc swoje płuca na wierzchu. Jednak to tylko legendy. Kiedy płuca zawisły na barkach, Wiesław Kętrzyński już nie żył.

Pieniądz to potężna siła, lecz nic nie jest potężniejsze od siły natury.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: