- W empik go
Brühl - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Brühl - ebook
Brühl to człowiek, który uważany był powszechnie za szarą eminencję czasów saskich. Bogaty i wpływowy, miał niebagatelny wpływ zarówno na królów, jak i swoich rywali. Brühl to jedna z najlepszych powieści Kraszewskiego. Prezentowana wersja opatrzona jest przypisami, a jej język nieco uwspółcześniony.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-202-0 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Pięknym wieczorem jesiennym, o słońca zachodzie, ostatnie trąbki, zwołujące myśliwych, odzywały się w lesie, z jodeł i buków starych złożonym. Szerokim gościńcem, przerzynającym puszczą odwieczną, ciągnęły wielkiego dworu łowieckie oddziały, po bokach ludzie z oszczepami i sieciami. Przodem widać było orszak pański, świetne stroje, piękne konie i kilka amazonek z różowymi twarzyczkami. Wszystko to przybrane było jak na uroczystość i galą, bo łowy najmilszą stanowiły zabawę panującego naówczas mniej więcej szczęśliwie Saksonii i Polsce Augusta II. Sam król wiódł łowy, a u boku jego jechał najmilszy syn pierworodny, umiłowany naówczas Saksonii następca, na którym spoczywały nadzieje narodu. Król mimo wieku wyglądał jeszcze wspaniale i rześko, na koniu siedział rycersko, a syn, równie przystojny, z łagodniejszą nieco twarzą, niemal młodszym bratem się przy nim wydawał. Mnogi i świetny bardzo dwór otaczał dwóch panów. Zdąża na noc do niedalekiego Hubertsburga, gdzie syn ojca miał przyjmować, bo myśliwski zameczek ten do niego należał. W Hubertsburgu czekała na nich królewiczowa Józefa, synowa królewska, cesarskiego Habsburgów domu córa, niedawno młodemu Frederykowi poślubiona. Dwór królewski tak był liczny, że mu się na zamku trudno było pomieścić. Zawczasu więc rozbito nieopodal namioty w gaju, i tam miała noc spędzić znaczniejsza część pańskiego orszaku.
Nakryte już były stoły do wieczerzy i w chwili, gdy król wjeżdżał na zamek, rozpuszczone myślistwo poczęło sobie szukać wyznaczonych stanowisk. Mrok padać zaczynał; pod namiotami gwarno już było i wesoło; odgłosy młodzieńczych śmiechów, które przytomność króla i starszych hamowała, rozlegały się teraz swobodniej. Sprzeczano się o najpiękniejszą twarz, o najlepszy strzał, o najpochlebniejsze Jego Królewskiej Mości słowo. Królewicz tego dnia był bohaterem: położył ze sztućca, kulą w sam łeb trafiwszy, odyńca, który wprost szedł na niego. Unoszono się nad przytomnością umysłu niezmierną i flegmą, z jaką celował długo i wypalił. Gdy myśliwcy przypadli na strzał chyżo, aż by rozjuszoną bestię dobić kordelasami, leżała już, brocząc krwią ziemię. Król August pocałował syna, który rękę ojca a pana z uszanowaniem ustami dotknął i pozostał tak zimnym spokojnym, jak był przedtem. Jedyną dobrego humoru oznaką było, iż na uboczu potem fajkę sobie podać kazał i dym puszczał daleko większemi kłębami, niż zwykle. Wchodziła wówczas w używanie powszechne roślina, zwana tabacco, którą i Stanisław Leszczyński palić lubił, palił ją za pamiętale August Mocny, a namiętnie syn jego Fryderyk. Należało do dobrego hulaszczego tonu fajkę ssać od rana do wieczora. Brzydziły się nią niewiasty, lecz ich wstręt nie odstręczał ówczesnych panów od upojenia, jakie owo tabacco przynosiło ze sobą.
Pod namiotami fajek widać nie było. Znużeni jeźdźcy, pozsiadawszy z koni, gdzie który mógł, popadali na ziemię, na kobiercach, na kłodach i ławach. W zamku widać było zapalające się światła rzęsiste, i dźwięk muzyki dochodził do gaju, w którym rozłożony był dwór, służba i czeladź pańska. Nazajutrz miano polować w innym dziale lasów i wcześnie rozporządzono, by wszyscy byli gotowi. Nieco opodal od pozbieranych w gromadki starszych panów, na drodze, wiodącej do zamku, jakby z chęcią do stania się do niego, przechadzał się piękny dwudziestoletni młodzieniec. Po sukni łatwo było w nim poznać pazia, przywiązanego do osoby króla JMci. Zręczna bardzo, pięknej budowy, giętka, nieco niewieściego wdzięku postać musiała nań najobojętniejsze zwrócić oko. Suknie na nim leżały, jakby się w nich urodził, peruczka, jakby w niej przyszedł na świat, nie potargała się nawet w czasie łowów, a z pod niej wyglądała twarzyczka, niby z porcelany, biała, różowa, niemal dziecinnej i dziewiczej piękności, z uśmieszkiem w pogotowiu na zawołanie, z oczy na bystrymi, ale zostającymi na pana rozkazach. Mogły one w każdej chwili pogasnąć i zamilknąć lub rozpłomienić się i wypowiedzieć to, może, czego w duszy nie było.
Śliczny ów młodzieniec pociągał jak zagadka. Kochali go niemal wszyscy, nie wyjmując króla, a mimo to nie było grzeczniejszego, usłużniejszego, potulniejszego stworzenia na dworze. Był to ubogi szlachetka z Turyngji rodem, ostatni i najmłodszy z czterech braci Brühl z Gangloffs-Sommern. Ojciec jego na dworze malutkim w Weissenfels był jakimś mniejszym jeszcze radcą; pozbywszy pono ojczystego zadłużonego majątku, nie miał co zrobić z tym synem, zawczasu go więc oddał, aby się dworskiej trzymał klamki, księżnie wdowie Fryderyce Elżbiecie, mieszkającej najczęściej w Lipsku. Na ówczesne jarmarki do tego miasta zjeżdżały się dwory książęce; lubił je nade wszystko August Mocny i mówią, że na jednym z nich młody paź ze swą miluchną, uśmiechniętą twarzyczką wpadł mu w oko. Księżna go chętnie królowi JMci ustąpiła. Osobliwsza rzecz, że chłopak, co takiego pańskiego, wspaniałego a pełnego etykiety dworu nigdy w życiu nie widział, a może i nie śnił, od pierwszego dnia wrodzonym instynktem wpadł na dobry tor i tak swą służbę zrozumiał, że starszych od siebie paziów królewskich gorliwością i zręcznością prześcignął. Król mu się wdzięcznie uśmiechał; bawiła go pokora chłopaka, który w oczy patrzył, myśli zgadywał, nie skrzywił się nigdy, a przed słonecznym majestatem króla Herkulesa i Apollina padał na twarz z uwielbieniem.
Zazdrościli mu służący z nim razem, lecz wkrótce przejednał ich dobrocią, łagodnością, skromnością i chętnym do usługi sercem. Nigdy słówko złośliwe, ów dowcip paziowski, który za cechę młodzieży dworskiej uchodził, nie wyrwało się z ust jego. Brühl był z uwielbieniem dla pana, dla dostojnych dygnitarzy, dla pań, dla sobie równych i dla całej służby i kamerlokajów królewskich, którym szczególne poszanowanie okazywał, jak gdyby już naówczas znał tę wielką tajemnicę, że przez najmniejszych dokonywały się największe rzeczy i że lokaje obalali cichuteńko ministrów, a ministrom trudno było ruszyć lokajów. I w tej chwili, gdy Henryczek (pieszczotliwie go tak zwykle nazywano) przechadzał się samotny po ścieżce, do zamku od namiotów wiodącej, rzekłbyś, że to czynił, ażeby nikomu nie zawadzać, a wszystkim na oku będąc, stać do usług w pogotowiu.
Gdy tak bez celu się przechadzał, z zamku wybiegł młody, równie piękny chłopak, prawie rówieśnik co do lat, ale suknią i powierzchownością różny od skromnego Brühl. Znać było po nim, że siebie pewny, już niewiele miał do życzenia. Słusznego wzrostu, mężny, zręczny, z oczyma czarnymi, bystro patrzącymi na świat, z postawą pańską, młodzieniec szedł żywo, jedną rękę założywszy za szeroką kamizelę, wyszywaną bogato, drugą — pod poły sukni myśliwskiej, galonowanej przepysznie. Peruka, jaką miał na łowach, starczyła mu za kapelusz. Rysy jego twarzy, porównane z miluchną Brühla, jakby malowaną przez włoskiego mistrza XVll-go wieku, miały zupełnie różny charakter. Pierwszy wiącej był stworzony na dworaka, drugi na żołnierza. Kłaniali mu się wszyscy po drodze i witali go uprzejmie, był to bowiem od lat dziecinnych towarzysz i przyjaciel królewicza, najulubieńszy jego łowów wspólnik, hrabia Aleksander Sułkowski (syn niemajętnego też polskiego szlachcica), który paziem był wzięty niegdyś na dwór Frydervka, a teraz domem i łowami zarządzał. Sułkowskiego szanowano i obawiano się razem, bo choć August II wyglądał przy swym zdrowiu i sile na nieśmiertelnego, prędzej lub później bóstwo to musiało skończyć jak najprostszy śmiertelnik. Z nowym słońcem wschodzącym i ta gwiazda na horyzont saski wzejść musiała i przyświecać jej swym blaskiem.
Na widok zbliżającego się Sułkowskiego skromny paź królewski ustąpił z drogi, przybrał postać baranka, zgiął się nieco, uśmiechnął wdzięcznie i zdawał taką okazywać radość, jakby mu najpiękniejsza z bogiń dworu Augusta się ukazała. Sułkowski przyjął ten uśmiech i nieme, pełne poszanowania powitanie z powagą, ale z łaskawością razem. Zdała ręką, wyjętą z za kamizeli, potrząsnął, zwolnił kroku, zbliżył się i, odwracając do Brühl, rzekł wesoło:
— Jak się masz, Henryku! cóż tak samotnie rozmyślasz? Szczęśliwy, możesz odpoczywać, a ja tu za wszystko odpowiedzialny i nie wiem, od czego począć, żeby o niczym nie zapomnieć,
— Gdybyś hrabia kazał mi sobie pomóc?
— A! nie, dziękuję ci; trzeba obowiązki swe spełnić! Dla takiego gościa, jak nasz pan miłościwy, wszelki trud miły. — Westchnął z lekka.
— Cóż? polowanie się udało; ja, jak wiesz, nie mogłem być na niem, łowczego wysłałem z ekwipażami, w zamku tyle było przygotowań…
— Tak! polowanie się wybornie udało. N. Pan był w humorze, w jakim go od dawna nie widziano. Sułkowskiemu pod namioty, do których zdawał się kierować, widać już nie było pilno, ani na zamek z powrotem. Wziąwszy Brühla pod rękę, co pazia uszczęśliwiło widocznie, zamyślony, począł z nim przechadzkę.
— Mam chwilę wytchnienia — odezwał się — miło mi jej użyć w waszym towarzystwie, chociaż my obaj jesteśmy zmęczeni tak, że i rozmowa być może trudem.
— O! ja nic a nic! — odparł Brühl — a wierz mi, hrabio, dla was chodziłbym noc całą i nie czułbym się znużonym. Od pierwszej chwili, gdym miał szczęście zbliżyć się do was, uczułem razem najwyższy szacunek, a jeśli mi się godzi to powiedzieć, najżywszą, najgłębszą przyjaźń. — Sułkowski spojrzał na uradowaną, rozjaśnioną twarz i ścisnął podaną rękę.
— Wierzcież mi — odezwał się — iż nie trafiliście na niewdzięcznika: na dworze przyjaźń taka bezinteresowna jest rzadka, a wziąwszy się za ręce we dwóch, daleko zajść można. Oczy ich się spotkały, Brühl skinął głową.
— Wy jesteście przy królu i w łaskach.
— O! o! — odparł Brühl — nie pochlebiam sobie.
— Ja wam zaręczam! słyszałem to z ust własnych Najjaśniejszego Pana, chwalił waszą usłużność i rozum. Wy jesteście w łaskach lub na drodze do nich… to od was zależy.
— Ja wam mówię — powtórzył Sułkowski — ja mam serce Fryderyka, mogę się pochwalić tern, że mnie przyjacielem nazywa. Sądzę, że nie obszedłby się beze mnie.
— Wy, to co innego — przerwał Brühl żywo — mieliście to szczęście towarzyszyć od najmłodszych lat królewiczowi, mieliście czas pozyskać jego serce, a któżby się nie przywiązał do was, zbliżywszy! Co do mnie, obcy tu niemal jestem. Winienem łasce księżny, że mnie przy boku J. K. Mości umieściła; staram się wdzięczność moją okazać, ale na śliskiej posadzce dworu jakże utrzymać się trudno! Im więcej gorliwości okażę dla pana, którego czczę i kocham, tern na większą zazdrość zarabiam. Sulkowski słuchał, roztargniony.
— Tak! to prawda — rzekł cicho — lecz wy macie wiele za sobą i obawiać się nie macie powodu. Uważałem na was, metodę przyjęliście przedziwną: jesteście skromni i macie cierpliwość. Na dworze dosyć jest ustać w miejscu, to się posunie mimo woli, a kto się nazbyt rzuca, ten najłatwiej pada.
— A! czerpię najdroższe rady z ust waszych! — wykrzyknął Brühl — co za szczęście mieć takiego przewodnika. Sułkowski zdawał się za dobrą monetę brać ten wykrzyknik przyjaciela i z niedostrzeżoną duma uśmiechnął się: pochlebiało mu uznanie tego, o czym był w głębi duszy najmocniej przekonany.
— Nie lękaj się, Brühlu — dodał — idź śmiało, a rachuj na mnie. — Wyrazy te zdawały się w najwyższe zachwycenie wprawiać młodego Henryka; złożył ręce jak do modlitwy, twarz jego błysła radością, spojrzał na Sułkowskiego i zdawał się tylko wahać, czy mu się do nóg nie ma rzucić. Wspaniałomyślny hrabia z protekcjonalną dobrocią uścisnął go. W tej chwili na zamku zabrzmiały trąby: był to jakiś znak zrozumiały, widać, dla młodego faworyta, który, tylko ręką dawszy znak towarzyszowi, że pośpieszać musi, rzucił się krokiem żywym ku zamkowi.
Brühl pozostał sam; wahał się trochę, co począć z sobą. Król go od służby wieczornej uwolnił i pozwolił mu spocząć tego wieczoru, miał więc swobodę zupełną. Pod namiotami rozpoczynała się wieczerza dla dworu. Chciał zrazu pójść i razem z innymi się zabawić, potem, z dała popatrzywszy, w bok się skierował i zadumany — ścieżyną, w głąb lasu idącą, poszedł wolnym krokiem. Chciał być może sam na sam z myślami, choć wiek jego i twarzyczka o głębokie rozmyślania posądzić go nie dozwalały. Prędzej by na ówczesnym dworze, pełnym miłostek i intryg kobiecych, o jakąś serdeczną chorobę podejrzewać się godziło. Brühl nie wzdychał, patrzał chłodno, brew miał namarszczoną, usta zacięte, prędzej rachował coś i kombinował, niż z uczuciem walczył. Zadumany tak głęboko, pominął namioty, konie, psiarnie, rozłożone ogniska ludzi, spędzonych dla łowów, którzy się z toreb dobytym chlebem z solą posilali, gdy obok piekły się dla panów jelenie i warzyły korzenne polewki.
Wieczór był piękny, spokojny, ciepły, jasny i, gdyby nie opadające liście żółte starych buków, wiosnę by przypominał. W powietrzu woń lasów zdrowa, zapach uwiędłej zieleni, wyziewy jedlin unosiły się lekkim wietrzykiem, który ledwie gałązki poruszał. Za gajem, w którym obozowano, panowała już cisza, samotność, pustynia, gwar tu zaledwie dolatywał, drzewa zasłaniały zamek, można się było sądzić daleko od ludzi. Brühl podniósł głowę i wolniej odetchnął; twarz, której układać nie potrzebował dla ludzi, jakby na wolność puszczona, przybrała wyraz nowy; lekki, sardoniczny
uśmiech przebiegł po niej i dziecięcy ów, dobroduszny, łagodny wdzięk straciła. Sądził się tu zupełnie sam. lecz jakież było jego zdumienie i niemal przestrach, gdy o kilka kroków, pod ogromnym bukiem starym, spostrzegł dwie postaci jakieś, nieznane, dziwne, podejrzane. Mimo woli się cofnął o krok i począł pilniej przypatrywać. W istocie o kilkadziesiąt tylko kroków od królewskiego obozu wyglądało dziwnie, podejrzanie nawet tych dwóch ludzi, siedzących pod drzewem. Obok nich widać było leżące kije podróżne i dwie torebki, z ramion tylko co zdjęte.
Mrok wieczorny nie dawał dobrze rozeznać twarzy ani ubiorów; lecz Brühl domyślił się raczej, niż zobaczył, skromnie po podróżnemu przybranych dwóch młodych, jak on sam, ichmościów. Wpatrzywszy się pilniej, dostrzegł nieco twarzy, które zdały mu się szlachetniejszych rysów, niż wędrownej rzemieślniczej czeladzi, za którą zrazu ich wziąć miał ochotę. Po cichu toczyła się rozmowa, ale dosłyszeć jej nie mógł. Więcej potem instynktem niż rachubą wiedziony, przyśpieszył kroku i stanął tak, że go siedzący na ziemi zobaczyć mogli; Ukazanie się jego musiało nieco zdziwić spoczywających, gdyż jeden z nich wstał śpiesznie i, przypatrując się przybyłemu, chciał jakby spytać, co tu robi i czego od nich chcieć może? Brühl nie czekał tego pytania, podszedł kilka kroków i odezwał się tonem dosyć surowym:
— Co tu, waszmościowie, robicie?
— Odpoczywamy — odezwał się siedzący na ziemi.
— Czy zakazany jest tu spoczynek podróżnym? — Głos brzmiał łagodnie, a język zapowiadał wykształconego człowieka.
— O kilkadziesiąt kroków dwór N. Pana i sam król. Czybyśmy mieli zawadzać? — dodał znowu siedzący, wcale nie zdając się strwożonym.
— Waszmościowie sami sobie najszkodliwsi być możecie — odparł Brühl żywo. — Lada kto z łowczych może was tu odkryć i posądzić o jakie złe zamiary! Śmiechem łagodnym odpowiedział na to spoczywający na ziemi i wstał, a wyszedłszy z cienia drzew, ukazał się Brühl jako pięknej i szlachetnej postawy młodzian z długimi włosami, na ramiona spadającymi. Po jego stroju poznać w nim było łatwo studenta jednego z niemieckich uniwersytetów.
— Co Waszmościowie tu robicie? — powtórzył Brühl.
— Wyszliśmy na wędrówkę, aby Bogu oddać cześć w naturze, aby odetchnąć powietrzem lasów, ciszą ich ukołysać duszę do modlitwy — począł powoli młodzieniec. — Noc zaskoczyła nas tutaj. O królu, o dworze nie wiedzielibyśmy nawet, gdyby nas tu nie doszła wrzawa łowiecka. — I wyrazy, i sposób, w jaki je wymawia stojący przed mm, uderzyły Brühla. Człowiek to był z innego jakiegoś świata.
— Pozwolisz pan — dodał spokojnie student — iż jako zapewne władzą tu jakąś mającemu, zamelduje osobistość moją. Jestem Mikołaj Ludwik, hrabia i pan na Zinzendorfie i Pottendorfie, a w tej chwili studiosus, szukający źródła mądrości i świata, zbłąkany na manowcach świata wędrowiec. Skłonił się.
Usłyszawszy nazwisko, Brühl popatrzył uważniej. Światło wieczora i lekki blask księżyca wschodzącego opromieniały piękną twarz mówiącego. Stali przez chwilę niemi, jakgdyby obaj nie wiedzieli, jakim do siebie mówić językiem.
— Ja jestem Henryk Brühl, paź do osoby J. K. Mości przywiązany. — Skłonił się lekko. Zinzendorf zmierzył go oczyma.
— A! bardzo mi was żal! — westchnął.
— Jakto żal? dlaczego? — zapytał zdumiony paź.
— Dlatego, że dworactwo to niewola, że paziostwo to służba, i chociaż szanuję pana naszego, milej mi sercem i duszą poświęcać się czci i służbie Pana na niebiosach, Pana nad pany, a miłością zatapiać w Jezusie Chrystusie Zbawicielu. — Brühl tak był zdziwiony, że krok odstąpił, jakby się obłąkanego uląkł w młodzieńcu, który z wielką słodyczą, ale bardzo patetycznie wymówił te wyrazy.
— Wiem — dodał Zinzendorf spokojnie — iż się to wydać wam musi, wam, co macie w uszach jeszcze szczebiotanie i śmiechy dworskie, dziwnym i nieprzyzwoitym może. Brühl stał niemy. Zinzendorf zbliżył się doń.
— To godzina modlitwy… słuchaj pan, lasy szumią chór wieczorny: chwała Panu na wysokościach! — Osłupiały paź słuchał i nie zdawał się rozumieć.
— Widzisz pan przed sobą dziwaka — dodał Zinzendorf — lecz czyż światowych dziwaków mało spotykasz i przebaczasz im, a nie miałbyś pobłażać z gorącego ducha płynącemu zachwyceniu?
— Prawdziwie — szepnął Brühl — ja sam jestem pobożny, lecz…
— Lecz zapewne chowacie pobożność waszą na dnie serca, lękając się, by ją ręka, słowo profanów nie tknęło? Ja ją wywieszam jako chorągiew, bom gotów bronić jej życiem i krwią moją. Bracie w Chrystusie — mówił, jeszcze więcej zbliżając się do Brühla, Zinzendorf jeśli ci zaciążyło życie w ukropie i wirze tego dworu, bo inaczej sobie nie tłumaczę wieczornej waszej przechadzki samotnej, siądź tu spocząć z nami, razem się pomódlmy. Brühl, jakby się zląkł, ażeby go nie zatrzymano, cofnął się nieco.
— Zwykłem modlić się sam — rzekł — a tam powołują mnie obowiązki, więc darujcie mi. Wskazał ręką w stronę, od której gwar ich dochodził. Zizendorf stał.
— Żal mi was — zawołał — gdybyśmy tu pod tern drzewem zanucili pieśń wieczorną: „Bóg nasza twierdza, Bóg nadzieja nasza…”
— Naówczas — dorzucił paź — posłyszałby to wielki łowczy lub który z podkomorzych króla i nie zamknęliby nas do kordegardy, bo tu jej nie ma, aleby odprowadzili do Drezna pod Frauenkirche i osadzili na odwachu. — To mówiąc, ruszył ramionami, skłonił się lekko i chciał iść, ale Zinzendorf zastąpił mu drogę.
— Czy istotnie wzbroniono się tu znajdować? — zapytał.
— Może to was podać w podejrzenie i na nieprzyjemności narazić. Życzę się oddalić. Za Hubertsburgiem jest wieś i gospoda, która da wygodniejszy nocleg, niż pień bukowy.
— Którędyż iść mamy, aby nie wnijść w drogę N. Panu? — zapytał Zinzendorf. Brühl wskazał ręką i już odchodził.
— Wyminąć gościniec będzie dosyć trudno, panie hrabio; lecz jeśli wam służyć mogę, wyprowadzając pod moją opieką na drogę, służę. Zinzendorf i milczący jego towarzysz pobrali prędko węzełki swe i kije i pośpieszyli za Brühlem. Zinzendorf miał czas nieco ochłonąć z ekstazy, w jakiej go Brühl, niespodziewanie się zjawiając, zastał. Widać w nim było człowieka wyższego towarzystwa i przyzwoitego w obejściu. Ostygłszy zupełnie, przeprosił nawet za to, że się tak dziwacznie odezwał.
— Nie dziwuj się pan — rzekł zimno — nazywamy się wszyscy chrześcijanami i synami Bożymi, a w istocie poganami jesteśmy mimo obietnic, na chrzcie uczynionych. Obowiązkiem więc każdego nawracać i apostołować: ja sobie z tego czynię życia zadanie. Westchnął. W tej chwili, gdy kończył uroczyste wyrazy, ukazał się obóz i buchnęła zeń wrzawa od kufli, które spełniano z hasłem. Zinzendorf z przerażeniem spojrzał.
— Nie sąż to bachanalie? — zawołał. — Idźmy prędzej, przybity się czuję i do ziemi upokorzony. — Brühl, przodem idący, nie odpowiedział nic. Tak wyminęli obóz; idąc bokiem, wskazał im bliski gościniec, a sam, jakby co prędzej chciał uwolnić się od towarzystwa tego, skoczył żywo ku oświetlonemu namiotowi.
W oryginale „różowemi”. Końcówki "-emi” zmieniono w tekście na bardziej współczesne "-ymi”. Część wyrazów, pisanych kiedyś łącznie, została rozdzielona zgodnie z współczesnymi wymogami pisowni.
August II Mocny (niem. August II der Starke, in. August II Sas, ur. 12 maja 1670 w Dreźnie (według kalendarza juliańskiego), zm. 1 lutego 1733 w Warszawie) — syn Jana Jerzego III Wettyna i Anny Zofii Oldenburg, od 1694 elektor Saksonii jako Fryderyk August I (Friedrich August I.), Wikariusz Świętego Cesarstwa Rzymskiego, w latach 1697–1706 i 1709–1733 elekcyjny król Polski; pierwszy król Polski z saskiej dynastii Wettynów. Słynny za sprawą swej siły, potrafił podobno zginać podkowy gołymi rękoma.
Oryginalna pisownia: Saksonji
Hubertusburg- zamek w Saksonii w Niemczech
Habsburgowie — dynastia niemiecka (von Habsburg). Założycielem dynastii był Guntram Bogaty (X wiek). Nazwa rodziny wywodzi się od pierwszej posiadłości rodu, zamku Habsburg (legendarna etymologia od niem. Habichtsburg — Jastrzębi Zamek) położonego w kantonie Aargau w Szwajcarii. Przedstawiciele dynastii panowali m.in. w krajach niemieckich i włoskich, Świętym Cesarstwie Rzymskim, Czechach, Hiszpanii, Portugalii, Burgundii, na Węgrzech (a co za tym idzie także w Chorwacji) i w Siedmiogrodzie, w Niderlandach, na Śląsku, ziemiach polskich, ukraińskich, serbskich i wołoskich oraz w hiszpańskich i portugalskich koloniach w Azji, Afryce i obu Amerykach (rozrastając się w tak zwaną Monarchię Habsburgów). Centrum monarchii stanowiło Arcyksięstwo Austriackie. Dynastia w linii męskiej wygasła w 1740.
flegma- spokój, opanowanie
W oryginale: bestję. W tekście w podobnych przypadkach j zostało zamienione na i.
Kordelas — długi, prosty lub zakrzywiony, jedno- lub dwusieczny nóż myśliwski do skłuwania i patroszenia upolowanej zwierzyny znany od późnego średniowiecza, bardzo popularny w XVIII wieku w wojskach lądowych (zwłaszcza u saperów i artylerzystów) oraz w marynarce. Od wieku XIX używany już tylko jako broń myśliwska.
tabacco- tabaka
Stanisław Bogusław Leszczyński herbu Wieniawa (ur. 20 października 1677 we Lwowie, zm. 23 lutego 1766 w Lunéville) — król Polski w latach 1704–1709 i 1733–1736, książę Lotaryngii i Baru w latach 1738–1766, wolnomularz, starosta nowodworski w 1701 i 1703 roku.
August III Sas (ur. 17 października 1696 w Dreźnie, zm. 5 października 1763 tamże) — w latach 1733–1763 król Polski oraz jako Fryderyk August II elektor saski; syn Augusta II z saskiej dynastii Wettynów i Krystyny Eberhardyny Bayreuckiej.
Nieco opodal- nieopodal
Skrót od Jego Miłość albo Jegomość- tytułu grzecznościowego używanego w odniesieniu do osób płci męskiej stanu królewskiego, duchownego i szlacheckiego (stanowiło to wyraz szczególnego uszanowania
Henryk Brühl herbu własnego (ur. 13 sierpnia 1700 w Gangloffsömmern w Turyngii, zm. 28 października 1763 w Dreźnie) — hrabia cesarstwa (niem. Reichsgraf), pierwszy saski tajny minister gabinetu i konferencji, rzeczywisty tajny radca, ober-szambelan, ober-podkomorzy, prezes Kamery, naczelny dyrektor podatkowy, generalny dyrektor akcyzy, wyższy dyrektor deputacji obrachunkowej, generalny komisarz do wrót Morza Bałtyckiego, nadinspektor manufaktur porcelanowych, kapitulariusz katedry miśnieńskiej, proboszcz katedry budziszyńskiej, głównodowodzący saską kawalerią w Polsce, hrabia na Ocieszynie i Brylewie, starosta lipnicki, piaseczyński, bolimowski i spiski, wójt bydgoski, faworyt Augusta III, generał piechoty saskiej, generał artylerii koronnej w latach 1752–1763, wolnomularz.
Kamerlokaj, nm., lokaj na dworze monarszym.
Galonowany, ubrany w mundur, w liberję z galonami. Galon to (zfr.,) taśma złota a. srebrna na rękawie, kołnierzu munduru a. liberii; lamówka, obramowanie, taśma szmuklerska przy meblach, portierach; haft na tiulu srebrem, złotem, jedwabiem do przybrania sukien kobiecych.
Aleksander Józef Sułkowski, herbu rodowego Sulima (ur. 15 marca 1695, zm. 21 maja 1762) — polski arystokrata i saski polityk. W latach 1733–1738 pierwszy minister Elektoratu Saskiego, hrabia i książę Świętego Cesarstwa Rzymskiego, szambelan Augusta III, generał lejtnant wojsk koronnych od 1734, saski generał major piechoty, pułkownik królewskiego lejbregimentu, łowczy nadworny litewski od 1729 roku, starosta nowodworski w 1738 roku, dyrektor generalny królewskich zbiorów sztuki 1734–1738, I książę bielski (I Herzog von Bielitz).
wzejść- w oryginale: wnijść
potrząsnał- w oryginale: potrząsł
Ekwipaż f. pojazd, powóz z zaprzęgiem
N. Pan- Najjaśniejszy Pan
zmęczeni- w oryginale: pomęczeni
Fryderyka: w oryginale: Fryderyka
sardoniczny- cięty, ironiczny, kąśliwy, kostyczny, kpiarski, sarkastyczny
Nikolaus Ludwig hrabia von Zinzendorf (ur. 26 maja 1700 w Dreźnie, zm. 9 maja 1760 w Herrnhut) — niemiecki teolog ewangelicki i reformator religijny, przywódca ruchu pietystycznego w Saksonii.
studiosus- łac. student
Kordegarda (fr. corps de garde), odwach (niem. Hauptwache — straż główna), wartownia — budynek, w którym stacjonowały wszelkiego rodzaju oddziały wojskowe oraz warty garnizonowe i policyjne, wraz z całym zapleczem. W skład zaplecza wchodziło zazwyczaj biuro komendanta, areszt i szereg izb, w których oddziały odpoczywały lub czekały na swoją kolej do odbycia warty. Przechowywano w nich również broń.
Bachanalia (bachanalie; łac. bacchanalia z gr. βακχεία) — starorzymskie obrzędy na cześć Bachusa (Dionizosa). Tytus Liwiusz utrzymywał, że zostały zapoczątkowane w Wielkiej Grecji, skąd przedostały się do Etrurii, skąd dopiero do Rzymu i rozpowszechniły się szczególnie w południowej Italii. Wiązały się z nimi liczne potępiane nadużycia, przez co przerodziły się z czasem w rozpustne orgie. Obrzędy te zostały zakazane przez senat rzymski w 186 p.n.e.kresy, czyli innymi słowy wici. Wici były to przekazywane przez pocztę pęki gałęzi, których otrzymanie oznaczało konieczność zgłoszenia się na wyprawę wojenną.
pocztylion- listonosz 2) kurier 3) woźnica zprzęgu pocztowego
paź- młody chłopiec z rodu szlacheckiego, pełniący służbę przy dworze rodu magnackiego lub rodziny panującej
podkomorzy- zastępca komornika, zarządzającego dworem księcia
szambelan- a) wysoki urzędnik dworski w służbie osobistej króla lub księcia b) godność tytularna
kuchni- w oryginale: kuchen
Higieja (Hygieja, Hygea, Hygia, Zdrowie; stgr. Ὑγίεια Hygíeia ‘zdrowie’, łac. Hygea, Salus‘zdrowie’) — w mitologii greckiej bogini i uosobienie zdrowia.
Węgrzyn — wino pochodzące z Węgier, produkowane z suszonych winogron, nazwa win węgierskich używana dawniej w Polsce. W XVI — XVIII beczka węgrzyna potrafiła kosztować około 100 złotych polskich, dlatego często dopuszczano się fałszerstw, przyprawiając kiepskie wina tak, by udawały lepsze gatunki. Najpopularniejszym z węgrzynów był tokaj.
Profan (łac. profanus „niedopuszczony do tajemnic religijnych; niewyświęcony”, „złowróżbny” od pro „przed” i fanum „sanktuarium, świątynia”) — ktoś niewtajemniczony, niebędący znawcą, laik, dyletant.
koncypować- wymyślać
Podczaszy, po łacinie pocillator, subpincerna, początkowo był pomocnikiem i zastępcą cześnika, jak podstoli stolnika, później wyrósł znaczeniem ponad niego. Obowiązkiem podczaszego było podawać biesiadującemu królowi napoje, wprzódy ich skosztowawszy i wogóle mieć dozór nad napitkami przy stole królewskim.
tytoniem- w oryginale: tytuniem
diablo- w oryginale: djablo
nie zsoatałoby to darowane- w oryginale: byłoby to niedarowanem
zdolny- w oryginale: zdolen
podwórka- w oryginale: powdwórca
Hajduk — lokaj. Nazwa hajduk pochodzi z języka węgierskiego i pierwotnie znaczyła tyle, co rabuś, opryszek. Była stosowana w Polsce w wieku XVIII, później już raczej tylko na Węgrzech. Hajducy lub hajduki zazwyczaj nosili węgierskie stroje. Można ich było spotkać na dworach magnackich.
pąsach- w oryginale: w ponsach
Antykamera — przedpokój na dworach magnackich i w pałacach, pełniąca funkcję poczekalni lub/i pokoju dla służby.
favorisca- wł. proszę, poproszę; również: przysługa
ecco- oto; właśnie
Szpinecik- od szpinet, instrument klawiszowy przypominający fortepian.
wejście- w oryginale: wnijście
maître de ballet- fr. baletmistrz; w oryginale: Maitredesballets
Meisen- Miśnia. W Miśni znajdowała się słynna manufaktura porcelany. Fabrykę porcelany w Miśni założono na mocy decyzji króla Augusta II Mocnego w roku 1710.
Padre- ojciec
wyprostowawszy- w oryginale: odprostowawszy
ochmistrzyni- dama zarządzająca dworem królowejKamerjunkier- młodszy szambelan dworu.
Grand Maitre de la garderobe- franc. wielki mistrz garderoby
dworując- żartować
Lejbchirurg, nm., chirurg nadworny.
Anna Karolina Orzelska, także Anna Katarzyna Orzelska (ur. w listopadzie 1707 w Warszawie, zm. 27 września 1769 w Grenoble) — pozamałżeńska córka Augusta II Mocnego. Cechowała się awanturniczym charakterem: piła, paliła, miała liczne romanse. Jak już wspomniano, Orzelska była córką Augusta II Mocnego, a nie, jak sugeruje autor, jego kochanką.
spokój- w oryginale: spokojność
sprzeciwu- w oryginale: przeciwieństwa
rachować się- liczyć się
zepsutych: w oryginale: popsutych
gerydon- rodzaj stoliczka
rachuby- plany
Pleissenburg- zbudowany w XIII w. budynek w mieście Leipzig w Niemczech. Pierwszą osobą, która wygłosiła w kaplicy zamku kazanie był Marcin Luter.
nie dam rady- w oryginale: nie wydołam
licz- w oryginale: rachuj
brązowych- w oryginale: brązowych
Doża — tytuł władców Republiki Weneckiej (od VII w.) i Genui (od XIV w.).
signore- panie
come sta? — co słychać?
Va bene? — wszystko w porządku?
schody- w oryginale: wschody
wysadzanymi- w oryginale: sadzonemi
klejnotami- w oryginale: klejnoty
Grenadier –żołnierz pieszy wyposażony w granaty ręczne. Formacja grenadierów powstała w połowie XVII w. Wiek później główną bronią, w jaką byli wyposażeni, zostały bagnety.
spod- w oryginale: zpodIV
Pomimo karnawału, mimo olbrzymich budowli, któremi król bawić się próbował, mimo wspaniałości, jaka go otaczała, August II nudzić się zdawał. Chciano go dla roztargnienia ożenić: ziewnął i rozśmiał się; nie życzył sobie sprawiać wesela: czasy były ciężkie, a królewskie gody, takiego pana godne, musiały być kosztowne. Noga go trochę bolała. Był smutny. Świat już mu nic nie miał do dania: złego i dobrego kosztował tyle, że na dnia czary życia zostały same męty. Najpiękniejsza dziewica oyła dlań powszednim obrazem: w pamięci jego przesuwał się cały szereg tych istot, promieniejących chwilę, a tak rychło uwiędłych. Lubomirska była stara, Cosel zamknięta, inne rozleciały się po świecie. Nie mogąc być szczęśliwym, chciał być wielkim. Słał więc do Afryki uczonych i budował. Wznosiły się koszary olbrzymie na Nowym Mieście, przerobionym świeżo jego rozkazem ze starego, zakładano kościół, budowano piramidy i pałace.
Król jechał do Kónigsteinu nowe mury oglądać i ziewał, przyjeżdżał do Hubertsburga i nudził się, kazał się wieźć do Moritzburga i znajdował, że mu spowszedniał, a Drezno nawet było nieznośne. Gdyby mu kto tę myśl poddał, możeby był spalić kazał miasto w czasie koncertu, aby je na nowo olbrzymio z ciosu odbudować; ale pomysł był już zużyty. W Polsce zdawało mu się, że Drezno kocha, w Dreźnie tęsknił za Warszawą: nigdzie nie było dobrze. Drugiego listopada przypadło święto patrona łowów, Huberta, którego obchodzono zawsze świetnie; cały dwór królewski i królewiczowski do Hubertsburga się udał; ciągnęły psiarnie i oba obozy myśliwskie, saski i polski, a nie było mało tej dworni, począwszy od paziów łowieckich aż do łowczego od trufli. Ale król znajdował Świętego Huberta zużytym i myślistwo zbyt jednostajnym. Niepokój jakiś go ogarniał.
Na otwarcie karnawału wrócił August do Drezna dnia 6 stycznia i na pierwszym balu spostrzegł, iż wszystkie niewieście twarze były powiędłe, oczy pogasłe, usta pobladłe. Sądził, że się zrywaniem sejmu w Warszawie lepiej zabawi. Karnawał został na opiece królewicza i Padre Guariniego, a królewskie powozy sposobiono do Polski. Brühl nieodstępnie był przy nim. Inni padali, nikli, odchodzili, mienili się; ten z pazia już był ministrem, a król bez niego obejść się nie mógł. Akcyza płynęła do skarbca, i podatek zasycał nigdy nie dające się napełnić kasy. Szlachta sykała; na to był jeden sposób i tego użyto. Dwór zaludnił się obcymi. Włosi, Francuzi, Holendrzy, Duńczycy, Prusacy, Bawarowie powyrastaii na dworze, a szlachta saska poszła robić pieniądze dla króla na roli.
Brühl znajdował, że N. Pan miał słuszność i że najlepszymi sługami byli ci, których cały los zależałod króla. Dnia 10 stycznia dziedzińce zamkowe pełne były koni, powozów i ludzi. Dwór saski i polski gromadził się do podróży. Sale pełne były tych, którzy królowi towarzyszyć mieli. August II żegnał się z synem i jego żoną. Na twarzy jego niecierpliwość i znużenie zastępowały dawną jasność majestatu. Z wielką czułością cisnął się królewicz do ojca; z powagą żegnał jego królewiczowa Józefa. Fryderyk przybył po rozkazy, patrzał w oczy i uśmiechał się, wdzięcząc. Wtem wszedł Brühl; były jeszcze papiery do podpisania i pieniądze do zabrania w drogę; czekano na sto tysięcy talarów, które. nadpłynąć miały. Na wchodzącego dyrektora akcyzy bystro spojrzał król i postąpił ku niemu kroków parę.
— Brühlu, pieniądze?
— Są, N. Panie! — rzekł, kłaniając się, zagadnięty — rozkaz W. K. Mości spełniony. Rozjaśniło się oblicze pańskie.
— Patrz — zawołał do syna — patrz, polecam ci go… to sługa, który mi odjął trosk wiele, a wiele spokoju przyczynił… pamiętaj! Jemum winien ład, karność i porządek w domu. — Fryderyk z posłuszeństwem syna, wpatrzony w twarz ojca, chwytał każde jego słowo i okazywał postawą całą, że mu ślubuje być posłusznym.
— Gdybym w Polsce miał takich kilku, jednego choćby, dawnoby już w łeb wzięła ich bałamutna rzeczpospolita, i zaprowadziłbym tam taki ład, jak w Saksonii — dodał król. Syn okazywał ciągle najwyższe uwielbienie dla ojca. Pożegnanie rozpoczęte, przerwane, znowu się powtarzało: Fryderyk całował rękę ojcowską. Kamerdynerzy, paziowie, służba czekała już w przedpokoju. Stali urzędnicy, duchowieństwo i w kątku zaszyty ostrożnie, przygarbiony Padre Guarini. Król wdzięcznie żegnał wszystkich. Łowczemu polecił jeszcze przywiezione z Białowieży dwanaście żubrów i żubrzyc i zszedł do gotowych powozów. Pocztylionowie siedzieli na koniach, dwór śpieszył na wyznaczone miejsca, w dziedzińcu z odkrytymi głowami stali panowie, rada miasta i mieszczanie, na których król spojrzał tylko i kazał im powiedzieć, aby podatki płacili, a w chwilę pusto i cicho było na zamku i w Dreźnie.
Wszyscy czas mieli spoczywać, dopóki by znów król nie wrócił i pańszczyzna bawienia nierozbawionego niczym nie rozpoczęła się na nowo. W chwili, gdy cały orszak z towarzyszącym mu oddziałem gwardii z zamku na most wyciągał, powóz, który miał wieźć Brühla i jego fortunę, stał jeszcze sam jeden w dziedzińcu zamkowym. Ulubieniec pański, świeżą okryty pochwałą, zszedł na dwór zamyślony, gdy ujrzał przed sobą z chmurną twarzą stojącego Sułkowskiego. Rozjaśniło mu się oblicze, chwycił szybko rękę przyjaciela, i obydwaj weszli do dolnej sali.
Twarz Brühla wyrażała już najgorętsze współczucie, najżarliwszą miłość, najserdeczniejsze przywiązanie. Sułkowski dosyć był zimny.
— Jakżem szczęśliwy, że was raz jeszcze pożegnać, jeszcze raz się pamięci i sercu waszemu polecić mogę — zawołał odjeżdżający z zapałem.
— Słuchaj, Brühlu — przerwał Sułkowski — ja także przypominam ci nasze Pacta Conventa! W złej i dobrej doli jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi.
— Czyż wy to mnie przypominać potrzebujecie? — zawołał Brühl — mnie, który dla was mam miłość, przyjaźń, szacunek i wdzięczność?
— Dajże mi ich dowody.
— Pragnę tylko sposobności, nastręczcie mi ją, do nóg wam padnę! — przerwał Brühl — proszę, błagam. Ale hrabio! kochany hrabio! ja wasz! wy nie zapominajcie o mnie. Wiecie, co mam na sercu.
— Kolowrathównę! — rzekł, śmiejąc się, Sułkowski.
— Będziesz ją miał! Masz matkę za sobą.
— Ale ona? O! nie lękaj się, nikt ci jej tu nie zbałamuci. Trzeba tak wielkiego męstwa, jak twoje, aby się ważyć na takie szczęście.
— Jedno i większe od tego mnie minęło — westchnął Brühl. Sułkowski poklepał go, śmiejąc się, po ramieniu.
— Niegodziwcze- — parsknął — albo się co we dworze ukryje? Ty to nazywasz stratą, co jest czystym zyskiem. Moszyński cię nienawidzi nie bez przyczyny. Brühl zaprotestował gorąco, ręce podniósł.
— Serce moje ma Frania Kolowrathówna.
— Ręka na ciebie czeka i nic, nic, nic! Stara ci ją sama wciśnie. I czas też Frani pod czepek bo jej się strasznie oczy świecą.
— Jak gwiazdy! — krzyknął Brühl.
— Cóż powie Moszyńska na to? — Wtem Brühl jakby się ocknął, pochwycił znowu Sułkowskiego rękę.
— Hrabio — rzekł — nie zapominajcie o mnie u królewicza. Lękam się, czym mu dosyć okazał moją cześć i przywiązanie do niego, moje uwielbienie dla naszej świętej i czystej królewiczowej. Powiedzcie mu…
— Wy o nas nie zapominajcie u króla — dodał Sułkowski — ja o was nie zapomnę u mojego pana. — Byli już u drzwi. Sułkowski go przeprowadzał. Ścisnęli się za ręce. Brühl już biegł do powozu. Zdała widać było stojącego w dziedzińcu Padre Guariniego, po świecku ubranego, w szaraczkowym długim surducie, który, zakrywszy prawą ręką lewą, żegnał nią na drogę. I ruszył Brühl za panem swoim do Warszawy.V
Było to w pierwszych dniach lutego 1733 roku. Z rana powrócił Fryderyk z łowów w Hubertsburgu, a z nim nieodstępny Sułkowski. Na wieczór przypadało przedstawienie w operze — i nieporównana Faustyna śpiewać miała. Królewicz jak ojciec był wielbicielem jej głosu i wdzięków. Czarodziejka trzęsła dworem, tyranizowała swe współzawodniczki, wypędzała tych, co nie mieli szczęścia jej się podobać, a gdy raczyła podnieść głos, w sali było ciszej niż w kościele, i ktoby kichnął, mógł być pewien, że w niej śmiertelnego mieć będzie nieprzyjaciela.
Grać miano Cleofidę. Królewicz Fryderyk cieszył się zawczasu. Godzina była poobiednia. Odziany jedwabnym przepysznym szlafrokiem, królewicz, w fotelu z fajką siedząc, trawił z uczuciem tern błogim, jakie daje posłuszny żołądek i wytworna kuchnia. Naprzeciw niego stał Sułkowski. Kiedy niekiedy królewicz spojrzał na przyjaciela, uśmiechnął się mu i, nie mówiąc słowa, znowu dym wonny ciągnął. Przyjaciel a sługa patrzał z pociechą na pana, w milczeniu dzieląc się szczęściem jego. Twarz młodego królewicza była rozpromieniona, ale z obyczaju i usposobienia, gdy był najszczęśliwszy, mówił jak najmniej: dumał. Mówił bardzo rzadko i to, gdy był zmuszony, nie lubił nic niespodzianego. Życie powinno dlań było płynąć cichym korytem, jednostajnie, nieprzerwanie równym.
Nigdy mniej trudnego do zabawienia pana nie mieli dworacy. Starczyło mu, byle dzień jeden do drugiego był jak dwie krople podobny. Właśnie poobiednia rozpoczynała się sjesta, i królewicz fajkę palił już drugą, gdy Sułkowski, przez okno coś spostrzegłszy, chwilę się zawahał i powoli się skierował ku drzwiom. Oczy królewicza poszły za nim.
— Sułkowski! — odezwał się cicho.
— Natychmiast wracam — odparł, biorąc za klamkę, hrabia i wysunął się. W przedpokoju dwaj paziowie i służba czekała.
— Nikogo nie wpuszczać beze mnie — odezwał się Sułkowski. Wszystkie głowy się skłoniły. Sułkowski wyszedł, przebiegł prędko schody i we drzwiach stanął zdziwiony.
— Brühlu! ty tu? — Okręcony futrem, w czapce na uszach, śniegiem obsypany, zziębły, zmęczony stanął przed nim w istocie ulubieniec Augusta II, blady nieco i pomieszany. W dziedzińcu widać było powóz, którego konie skrywała buchająca z nich para; pocztylioni zmęczeni pozsiadali z nich i stali jak rozbici, ledwie się trzymając na nogach. Na zapytanie Brühl nie odpowiedział nic, oczyma wskazywał tylko, źe co najrychlej chce wnijść i spocząć. Przybycie to tak coś tajemniczego miało w sobie, tak dziwnego, iż Sułkowski, mocno poruszony co prędzej ku sali dolnej pośpieszył. Służba dworska, zobaczywszy Brühla, cisnęła się do niego, ale odprawiał ją skinieniem ręki; on tylko sam i Sułkowski weszli do gabinetu. Brühl szybko począł z siebie zrzucać ubranie. Hrabia stał, czekając choć słowa.
— Brühlu, na miłość boską… z czym przybyłeś? Brühl wstał i westchnął, obejrzał się wkoło jakby z rozpaczą, załamał ręce i zawołał:
— Król, a pan mój najmiłosierniejszy, nie żyje! — Po twarzy Sułkowskiego jak błyskawica przeleciało wrażenie do określenia trudne, trwoga i radość zarazem; ruszył się, jakgdyby chciał już biec, i wstrzymał.
— Nie przybył przede mną żaden kurier z Warszawy?
— Nikt.
— Nie wiecie więc nic? Królewicz?
— Nie domyśla się ani przeczuwa — rzekł Sułkowski i powtórnie ruszył się, jakby iść chciał, a po namyśle zawrócił.
— Należy natychmiast oznajmić o tern królewiczowi — odezwał się. — Lecz jakże się to stało? Król był zdrów… — Brühl wzdychał ciężko.
— Szesnastego przybyliśmy do Warszawy — rzekł cicho. — Drogę mieliśmy niegodziwą, miejscami śniegi, to znowu roztopy i błoto. Król był znużony, zniecierpliwiony, ale na widok Warszawy rozjaśniła mu się twarz nieco. Przodem wysłaliśmy kurierów. Przyjęcia było świetne mimo szkaradnej pory, działa grzmiały, regiment wielkich muszkieterów wystąpił.
Wyglądał wspaniale. Kareta zatrzymała się przedgankiem pałacu saskiego. W chwili, gdy król wysiadał, uderzył się o stopień w toż samo miejsce, które go zawsze dolegało, gdzie Weiss odjął mu wielki palec. Ujrzeliśmy go zbladłym i opierającym się na lasce, dwóch paziów poskoczyło podać mu ręce, i tak zaprowadziliśmy go do pokojów, w których go oczekiwało duchowieństwo, senatorowie i panie.
Król musiał natychmiast usiąść i żądał od marszałka, aby skrócono przyjęcie, gdyż czuje się znużonym. Zaledwieśmy z nim weszli do sypialni, kazał natychmiast przywołać Weissa i lekarza, skarżąc się, że czuje jakby ogień i wilgoć w nodze. Rozcięto but: pełen już był krwi. Weiss pobladł, noga na brzmiała była i sina. Pomimo to…
— Skracaj — zawołał Sulkowski — królewiczowi donieść kto może o twem przybyciu. — Brühl zbliżył się do niego.
— Hrabio — rzekł — zdaje mi się, że nim cokolwiek przedsięweźmiemy, rozmówić się powinniśmy. Królewicz czule był przywiązany do ojca, Wiadomość, którą przywożę, zrobi na nim wielkie wrażenie. Czyż nie należałoby go przygotować?
— Przygotować? iak?
— Jestem tego zdania — wyszeptał Brühl cicho — iż bez porady O. Guariniego i królewiczowej nic przedsiębrać nie należy. Sułkowski spojrzał nań ze źle ukrytem nieukontentowaniem.
— Nie zdaje mi się — odparł — że królewicz w tern nie potrzebuje ani pomocy Najjaśniejszej królewiczowej, ani duchownej pociechy spowiednika.
— Jabym sądził… — rzekł zmieszany Brühl i spojrzał na drzwi. Otwierały się one właśnie, i O. Guarini wchodził. Skąd się dowiedział tak rychło o przybyciu Brühla, trudno się było domyślić. Szedł ku niemu milczący, z twarzą smutną mimo zwykłego jej wyrazu, który mu trudno było ukryć; otwarł ramiona szeroko, jak by go chciał uścisnąć. Brühl byłby może ucałował mu rękę, gdyby nie świadek niepotrzebny. Postąpił krok tylko i, skłaniając głowę, rzekł:
— Król nie żyje!
— Evviva il Re! — odpowiedział cicho Guarini, podnosząc oczy do góry — wyroki boskie są niezbadane. Wie już królewicz?
— Nie jeszcze — rzekł sucho Sułkowski, który na księdza rzucił wzrokiem niezbyt przyjaznym ani nawet tak pokornym, jak Brühl i drudzy. Guarini też jakby z umysłu nie zwracał się ku niemu.
— Życzeniem mojem jest, oszczędzając, o ile możności królewicza czułość — dodał Brühl — naradzić się z N. królewiczową. Guarini skłonił drogę, a Sułkowski nieznacznie ramionami ruszył i na Brühla rzucił przelotne wejrzenie, wyrażające niezadowolenie.
— Idźmy więc wszyscy do Pani — rzekł sucho — bo chwili nie ma do stracenia. — Brühl spojrzał na swój ubiór podróżny.szwajcar- portier- odźwierny
kurfirst (niem.) -, książę udzielny w dawnej Rzeszy Niemieckiej. Ponieważ miał prawo wyboru cesarza, nazywano go elektorem.
precjoza- cenne przemocy
I-go- w oryginale: 1-go
krepa- czarny materiał, symbol żałoby
przybylec- w oryginale: przybylec
szyderczo- w oryginale: szydersko
rozśmieli- w oryginale: roześmieli
przytomni-obecni
spóźnił: w oryginale: przypóźnił
powodować- rządzić
pulcinella, pulcinello- wł. poliszynel, postać z włoskiej komedii dell’arte. Poliszynel słynął z nieżyczliwości i plotkarstwa; jednym z jego znaków rozpoznawczych był haczykowaty nos (aktorzy, grający poliszynela, jak również inne postaci komedii dell’arte, nosili maski).
rybackie- w oryginale: rybacze
chować- tu: postępować
uśmiechnął się półgębkiem- w oryginale: napół uśmiechnął
trefniś- błazen
adherent- poplecznik, sympatyk, wyznawca, zwolennikKarl Friedrich Ludwig von Watzdorf (ur. 1 września 1759 w Miśni; zm. 16 maja 1840 w Dreźnie) — dyplomata, polityk i wojskowy; stronnik Napoleona.
Benedicite omnia opera Domini Domino… pieśń lub modlitwa, stanowiąca fragment Księgi Daniela (III, 52—97).
spokojny- w oryginale: spokojnym
obecnych- w oryginale: przytomnych
zyskasz dla- w oryginale: zyszczesz
oznajmiam- w oryginale: oznajmuje
nieuchronnym- w oryginale: nieuchronnem
przykre- w oryginale: przykrem
fizjognomię, fizjonomię- wygląd
było dla niej bardzo przyjemne- w oryginale: jej było bardzo przyjemnem
szaraczkowy- szarego lub szarawego koloruobojętne- w oryginale: obojętnem
Breve (od łac. krótkie) — pismo papieskie o mniejszym znaczeniu niż bulla.
luter- wyznawca luteranizmu
tartuf- od franc. tartuffe- świętoszek
najpierw- w oryginale: najprzód
hrabia Gundaker Thomas von Starhemberg (ur. 14 grudnia 1663 w Wiedniu, zm. 6 czerwca 1745 w Pradze) — austriacki minister finansów.
wydawane- w oryginale: dawane
uważał się za niezwycięzonego- w oryginale: mniemał się niezwalczonym.
factotum- sługa, totumfacki
W. ekscelencja- wasza ekscelencja
konieczne- w oryginale: koniecznem
nie mogę mieć wglądu we wszystkie urzędowe czynności moich kolegów- w oryginale: we wszystkie urzędowe czynności moich współkolegów wglądać nie mogę
szparko- żwawo, prędko
sankcja pragmatyczna (łac. sanctio pragmatica) — ustawa króla, na mocy której ustanawiał prawa mające większe znaczenie.
łacno- łatwodystych- dwuwiersz
drzewami- w oryginale: drzewy
rozjaśniło- w oryginale: rozjaśniły
szyderstwami- w oryginale: szyderstwy
Egeria — w mitologii rzymskiej nimfa źródeł, obdarzona darem wieszczym.
subretka (fr. soubrette) — postać sprytnej służącej, występująca w operetce i operze komicznej.
fizjonomia, fizjognomia- tu: wygląd
w. ekscelencja- wasza ekscelencja
suivante- franc. następna
paszkwilanci- szydercy. Paszkwil to pismo szydercze
oczu- w oryginale: oczów
sielski- dosł. wiejski; pełen uroku
wyjaśnienia- w oryginale: rozjaśnienia
ściśniętymi pięściami- w oryginale: pięściami zaciśnionemi
carissimo- wł. najdroższy
kanikuła- wakacje
kłopotliwego- w oryginale: zawadnegopowiesił- w oryginale: obwiesił
Lipskie jarmarki były słynne w nowożytnej Europie.
in flangranti- łac. 1) na gorącym uczynku 2) podczas aktu seksualnego
pater- od łacińskiego pater noster, zwykle również paternoster- nazwa modlitwy Ojcze nasz.
nieopodal- w oryginale: opodal
nieprzytomnością- w oryginale: przytomnością
przykre- w oryginale: przykrem
niemiłymi rysami- w oryginale: niemiłemi rysy
pędzel- w oryginale: pędzel
wyobraziła go sobie- w oryginale: wystawiła go sobie
admonicja- przygana, reprymenda, wyraz niezadowolenianajbardziej ulubione arie- w oryginale: najulubieńszych aryj
odprowadzić- w oryginale: przeprowadzić
plotki- w oryginale: powieści
sprzeniewierzył: w oryginale: przeniewierzył
wszystko się odwlekało- w oryginale: szło wszystko w odwłokę
takiej zdrady- w oryginale: takiego zdradziectwa
ostatek- koniec
pozwolił- w oryginale: dozwolił
krygując się wielkce- w oryginale: z wielkimi krygi
stoczek- długa i cienka zawinięta świeca
wydobywały- w oryginale: dobywały
najbezpieczniejszy i najmniej strzeżony- w oryginale: najbezpieczniejszym i najmniej strzeżonym
Pięknym wieczorem jesiennym, o słońca zachodzie, ostatnie trąbki, zwołujące myśliwych, odzywały się w lesie, z jodeł i buków starych złożonym. Szerokim gościńcem, przerzynającym puszczą odwieczną, ciągnęły wielkiego dworu łowieckie oddziały, po bokach ludzie z oszczepami i sieciami. Przodem widać było orszak pański, świetne stroje, piękne konie i kilka amazonek z różowymi twarzyczkami. Wszystko to przybrane było jak na uroczystość i galą, bo łowy najmilszą stanowiły zabawę panującego naówczas mniej więcej szczęśliwie Saksonii i Polsce Augusta II. Sam król wiódł łowy, a u boku jego jechał najmilszy syn pierworodny, umiłowany naówczas Saksonii następca, na którym spoczywały nadzieje narodu. Król mimo wieku wyglądał jeszcze wspaniale i rześko, na koniu siedział rycersko, a syn, równie przystojny, z łagodniejszą nieco twarzą, niemal młodszym bratem się przy nim wydawał. Mnogi i świetny bardzo dwór otaczał dwóch panów. Zdąża na noc do niedalekiego Hubertsburga, gdzie syn ojca miał przyjmować, bo myśliwski zameczek ten do niego należał. W Hubertsburgu czekała na nich królewiczowa Józefa, synowa królewska, cesarskiego Habsburgów domu córa, niedawno młodemu Frederykowi poślubiona. Dwór królewski tak był liczny, że mu się na zamku trudno było pomieścić. Zawczasu więc rozbito nieopodal namioty w gaju, i tam miała noc spędzić znaczniejsza część pańskiego orszaku.
Nakryte już były stoły do wieczerzy i w chwili, gdy król wjeżdżał na zamek, rozpuszczone myślistwo poczęło sobie szukać wyznaczonych stanowisk. Mrok padać zaczynał; pod namiotami gwarno już było i wesoło; odgłosy młodzieńczych śmiechów, które przytomność króla i starszych hamowała, rozlegały się teraz swobodniej. Sprzeczano się o najpiękniejszą twarz, o najlepszy strzał, o najpochlebniejsze Jego Królewskiej Mości słowo. Królewicz tego dnia był bohaterem: położył ze sztućca, kulą w sam łeb trafiwszy, odyńca, który wprost szedł na niego. Unoszono się nad przytomnością umysłu niezmierną i flegmą, z jaką celował długo i wypalił. Gdy myśliwcy przypadli na strzał chyżo, aż by rozjuszoną bestię dobić kordelasami, leżała już, brocząc krwią ziemię. Król August pocałował syna, który rękę ojca a pana z uszanowaniem ustami dotknął i pozostał tak zimnym spokojnym, jak był przedtem. Jedyną dobrego humoru oznaką było, iż na uboczu potem fajkę sobie podać kazał i dym puszczał daleko większemi kłębami, niż zwykle. Wchodziła wówczas w używanie powszechne roślina, zwana tabacco, którą i Stanisław Leszczyński palić lubił, palił ją za pamiętale August Mocny, a namiętnie syn jego Fryderyk. Należało do dobrego hulaszczego tonu fajkę ssać od rana do wieczora. Brzydziły się nią niewiasty, lecz ich wstręt nie odstręczał ówczesnych panów od upojenia, jakie owo tabacco przynosiło ze sobą.
Pod namiotami fajek widać nie było. Znużeni jeźdźcy, pozsiadawszy z koni, gdzie który mógł, popadali na ziemię, na kobiercach, na kłodach i ławach. W zamku widać było zapalające się światła rzęsiste, i dźwięk muzyki dochodził do gaju, w którym rozłożony był dwór, służba i czeladź pańska. Nazajutrz miano polować w innym dziale lasów i wcześnie rozporządzono, by wszyscy byli gotowi. Nieco opodal od pozbieranych w gromadki starszych panów, na drodze, wiodącej do zamku, jakby z chęcią do stania się do niego, przechadzał się piękny dwudziestoletni młodzieniec. Po sukni łatwo było w nim poznać pazia, przywiązanego do osoby króla JMci. Zręczna bardzo, pięknej budowy, giętka, nieco niewieściego wdzięku postać musiała nań najobojętniejsze zwrócić oko. Suknie na nim leżały, jakby się w nich urodził, peruczka, jakby w niej przyszedł na świat, nie potargała się nawet w czasie łowów, a z pod niej wyglądała twarzyczka, niby z porcelany, biała, różowa, niemal dziecinnej i dziewiczej piękności, z uśmieszkiem w pogotowiu na zawołanie, z oczy na bystrymi, ale zostającymi na pana rozkazach. Mogły one w każdej chwili pogasnąć i zamilknąć lub rozpłomienić się i wypowiedzieć to, może, czego w duszy nie było.
Śliczny ów młodzieniec pociągał jak zagadka. Kochali go niemal wszyscy, nie wyjmując króla, a mimo to nie było grzeczniejszego, usłużniejszego, potulniejszego stworzenia na dworze. Był to ubogi szlachetka z Turyngji rodem, ostatni i najmłodszy z czterech braci Brühl z Gangloffs-Sommern. Ojciec jego na dworze malutkim w Weissenfels był jakimś mniejszym jeszcze radcą; pozbywszy pono ojczystego zadłużonego majątku, nie miał co zrobić z tym synem, zawczasu go więc oddał, aby się dworskiej trzymał klamki, księżnie wdowie Fryderyce Elżbiecie, mieszkającej najczęściej w Lipsku. Na ówczesne jarmarki do tego miasta zjeżdżały się dwory książęce; lubił je nade wszystko August Mocny i mówią, że na jednym z nich młody paź ze swą miluchną, uśmiechniętą twarzyczką wpadł mu w oko. Księżna go chętnie królowi JMci ustąpiła. Osobliwsza rzecz, że chłopak, co takiego pańskiego, wspaniałego a pełnego etykiety dworu nigdy w życiu nie widział, a może i nie śnił, od pierwszego dnia wrodzonym instynktem wpadł na dobry tor i tak swą służbę zrozumiał, że starszych od siebie paziów królewskich gorliwością i zręcznością prześcignął. Król mu się wdzięcznie uśmiechał; bawiła go pokora chłopaka, który w oczy patrzył, myśli zgadywał, nie skrzywił się nigdy, a przed słonecznym majestatem króla Herkulesa i Apollina padał na twarz z uwielbieniem.
Zazdrościli mu służący z nim razem, lecz wkrótce przejednał ich dobrocią, łagodnością, skromnością i chętnym do usługi sercem. Nigdy słówko złośliwe, ów dowcip paziowski, który za cechę młodzieży dworskiej uchodził, nie wyrwało się z ust jego. Brühl był z uwielbieniem dla pana, dla dostojnych dygnitarzy, dla pań, dla sobie równych i dla całej służby i kamerlokajów królewskich, którym szczególne poszanowanie okazywał, jak gdyby już naówczas znał tę wielką tajemnicę, że przez najmniejszych dokonywały się największe rzeczy i że lokaje obalali cichuteńko ministrów, a ministrom trudno było ruszyć lokajów. I w tej chwili, gdy Henryczek (pieszczotliwie go tak zwykle nazywano) przechadzał się samotny po ścieżce, do zamku od namiotów wiodącej, rzekłbyś, że to czynił, ażeby nikomu nie zawadzać, a wszystkim na oku będąc, stać do usług w pogotowiu.
Gdy tak bez celu się przechadzał, z zamku wybiegł młody, równie piękny chłopak, prawie rówieśnik co do lat, ale suknią i powierzchownością różny od skromnego Brühl. Znać było po nim, że siebie pewny, już niewiele miał do życzenia. Słusznego wzrostu, mężny, zręczny, z oczyma czarnymi, bystro patrzącymi na świat, z postawą pańską, młodzieniec szedł żywo, jedną rękę założywszy za szeroką kamizelę, wyszywaną bogato, drugą — pod poły sukni myśliwskiej, galonowanej przepysznie. Peruka, jaką miał na łowach, starczyła mu za kapelusz. Rysy jego twarzy, porównane z miluchną Brühla, jakby malowaną przez włoskiego mistrza XVll-go wieku, miały zupełnie różny charakter. Pierwszy wiącej był stworzony na dworaka, drugi na żołnierza. Kłaniali mu się wszyscy po drodze i witali go uprzejmie, był to bowiem od lat dziecinnych towarzysz i przyjaciel królewicza, najulubieńszy jego łowów wspólnik, hrabia Aleksander Sułkowski (syn niemajętnego też polskiego szlachcica), który paziem był wzięty niegdyś na dwór Frydervka, a teraz domem i łowami zarządzał. Sułkowskiego szanowano i obawiano się razem, bo choć August II wyglądał przy swym zdrowiu i sile na nieśmiertelnego, prędzej lub później bóstwo to musiało skończyć jak najprostszy śmiertelnik. Z nowym słońcem wschodzącym i ta gwiazda na horyzont saski wzejść musiała i przyświecać jej swym blaskiem.
Na widok zbliżającego się Sułkowskiego skromny paź królewski ustąpił z drogi, przybrał postać baranka, zgiął się nieco, uśmiechnął wdzięcznie i zdawał taką okazywać radość, jakby mu najpiękniejsza z bogiń dworu Augusta się ukazała. Sułkowski przyjął ten uśmiech i nieme, pełne poszanowania powitanie z powagą, ale z łaskawością razem. Zdała ręką, wyjętą z za kamizeli, potrząsnął, zwolnił kroku, zbliżył się i, odwracając do Brühl, rzekł wesoło:
— Jak się masz, Henryku! cóż tak samotnie rozmyślasz? Szczęśliwy, możesz odpoczywać, a ja tu za wszystko odpowiedzialny i nie wiem, od czego począć, żeby o niczym nie zapomnieć,
— Gdybyś hrabia kazał mi sobie pomóc?
— A! nie, dziękuję ci; trzeba obowiązki swe spełnić! Dla takiego gościa, jak nasz pan miłościwy, wszelki trud miły. — Westchnął z lekka.
— Cóż? polowanie się udało; ja, jak wiesz, nie mogłem być na niem, łowczego wysłałem z ekwipażami, w zamku tyle było przygotowań…
— Tak! polowanie się wybornie udało. N. Pan był w humorze, w jakim go od dawna nie widziano. Sułkowskiemu pod namioty, do których zdawał się kierować, widać już nie było pilno, ani na zamek z powrotem. Wziąwszy Brühla pod rękę, co pazia uszczęśliwiło widocznie, zamyślony, począł z nim przechadzkę.
— Mam chwilę wytchnienia — odezwał się — miło mi jej użyć w waszym towarzystwie, chociaż my obaj jesteśmy zmęczeni tak, że i rozmowa być może trudem.
— O! ja nic a nic! — odparł Brühl — a wierz mi, hrabio, dla was chodziłbym noc całą i nie czułbym się znużonym. Od pierwszej chwili, gdym miał szczęście zbliżyć się do was, uczułem razem najwyższy szacunek, a jeśli mi się godzi to powiedzieć, najżywszą, najgłębszą przyjaźń. — Sułkowski spojrzał na uradowaną, rozjaśnioną twarz i ścisnął podaną rękę.
— Wierzcież mi — odezwał się — iż nie trafiliście na niewdzięcznika: na dworze przyjaźń taka bezinteresowna jest rzadka, a wziąwszy się za ręce we dwóch, daleko zajść można. Oczy ich się spotkały, Brühl skinął głową.
— Wy jesteście przy królu i w łaskach.
— O! o! — odparł Brühl — nie pochlebiam sobie.
— Ja wam zaręczam! słyszałem to z ust własnych Najjaśniejszego Pana, chwalił waszą usłużność i rozum. Wy jesteście w łaskach lub na drodze do nich… to od was zależy.
— Ja wam mówię — powtórzył Sułkowski — ja mam serce Fryderyka, mogę się pochwalić tern, że mnie przyjacielem nazywa. Sądzę, że nie obszedłby się beze mnie.
— Wy, to co innego — przerwał Brühl żywo — mieliście to szczęście towarzyszyć od najmłodszych lat królewiczowi, mieliście czas pozyskać jego serce, a któżby się nie przywiązał do was, zbliżywszy! Co do mnie, obcy tu niemal jestem. Winienem łasce księżny, że mnie przy boku J. K. Mości umieściła; staram się wdzięczność moją okazać, ale na śliskiej posadzce dworu jakże utrzymać się trudno! Im więcej gorliwości okażę dla pana, którego czczę i kocham, tern na większą zazdrość zarabiam. Sulkowski słuchał, roztargniony.
— Tak! to prawda — rzekł cicho — lecz wy macie wiele za sobą i obawiać się nie macie powodu. Uważałem na was, metodę przyjęliście przedziwną: jesteście skromni i macie cierpliwość. Na dworze dosyć jest ustać w miejscu, to się posunie mimo woli, a kto się nazbyt rzuca, ten najłatwiej pada.
— A! czerpię najdroższe rady z ust waszych! — wykrzyknął Brühl — co za szczęście mieć takiego przewodnika. Sułkowski zdawał się za dobrą monetę brać ten wykrzyknik przyjaciela i z niedostrzeżoną duma uśmiechnął się: pochlebiało mu uznanie tego, o czym był w głębi duszy najmocniej przekonany.
— Nie lękaj się, Brühlu — dodał — idź śmiało, a rachuj na mnie. — Wyrazy te zdawały się w najwyższe zachwycenie wprawiać młodego Henryka; złożył ręce jak do modlitwy, twarz jego błysła radością, spojrzał na Sułkowskiego i zdawał się tylko wahać, czy mu się do nóg nie ma rzucić. Wspaniałomyślny hrabia z protekcjonalną dobrocią uścisnął go. W tej chwili na zamku zabrzmiały trąby: był to jakiś znak zrozumiały, widać, dla młodego faworyta, który, tylko ręką dawszy znak towarzyszowi, że pośpieszać musi, rzucił się krokiem żywym ku zamkowi.
Brühl pozostał sam; wahał się trochę, co począć z sobą. Król go od służby wieczornej uwolnił i pozwolił mu spocząć tego wieczoru, miał więc swobodę zupełną. Pod namiotami rozpoczynała się wieczerza dla dworu. Chciał zrazu pójść i razem z innymi się zabawić, potem, z dała popatrzywszy, w bok się skierował i zadumany — ścieżyną, w głąb lasu idącą, poszedł wolnym krokiem. Chciał być może sam na sam z myślami, choć wiek jego i twarzyczka o głębokie rozmyślania posądzić go nie dozwalały. Prędzej by na ówczesnym dworze, pełnym miłostek i intryg kobiecych, o jakąś serdeczną chorobę podejrzewać się godziło. Brühl nie wzdychał, patrzał chłodno, brew miał namarszczoną, usta zacięte, prędzej rachował coś i kombinował, niż z uczuciem walczył. Zadumany tak głęboko, pominął namioty, konie, psiarnie, rozłożone ogniska ludzi, spędzonych dla łowów, którzy się z toreb dobytym chlebem z solą posilali, gdy obok piekły się dla panów jelenie i warzyły korzenne polewki.
Wieczór był piękny, spokojny, ciepły, jasny i, gdyby nie opadające liście żółte starych buków, wiosnę by przypominał. W powietrzu woń lasów zdrowa, zapach uwiędłej zieleni, wyziewy jedlin unosiły się lekkim wietrzykiem, który ledwie gałązki poruszał. Za gajem, w którym obozowano, panowała już cisza, samotność, pustynia, gwar tu zaledwie dolatywał, drzewa zasłaniały zamek, można się było sądzić daleko od ludzi. Brühl podniósł głowę i wolniej odetchnął; twarz, której układać nie potrzebował dla ludzi, jakby na wolność puszczona, przybrała wyraz nowy; lekki, sardoniczny
uśmiech przebiegł po niej i dziecięcy ów, dobroduszny, łagodny wdzięk straciła. Sądził się tu zupełnie sam. lecz jakież było jego zdumienie i niemal przestrach, gdy o kilka kroków, pod ogromnym bukiem starym, spostrzegł dwie postaci jakieś, nieznane, dziwne, podejrzane. Mimo woli się cofnął o krok i począł pilniej przypatrywać. W istocie o kilkadziesiąt tylko kroków od królewskiego obozu wyglądało dziwnie, podejrzanie nawet tych dwóch ludzi, siedzących pod drzewem. Obok nich widać było leżące kije podróżne i dwie torebki, z ramion tylko co zdjęte.
Mrok wieczorny nie dawał dobrze rozeznać twarzy ani ubiorów; lecz Brühl domyślił się raczej, niż zobaczył, skromnie po podróżnemu przybranych dwóch młodych, jak on sam, ichmościów. Wpatrzywszy się pilniej, dostrzegł nieco twarzy, które zdały mu się szlachetniejszych rysów, niż wędrownej rzemieślniczej czeladzi, za którą zrazu ich wziąć miał ochotę. Po cichu toczyła się rozmowa, ale dosłyszeć jej nie mógł. Więcej potem instynktem niż rachubą wiedziony, przyśpieszył kroku i stanął tak, że go siedzący na ziemi zobaczyć mogli; Ukazanie się jego musiało nieco zdziwić spoczywających, gdyż jeden z nich wstał śpiesznie i, przypatrując się przybyłemu, chciał jakby spytać, co tu robi i czego od nich chcieć może? Brühl nie czekał tego pytania, podszedł kilka kroków i odezwał się tonem dosyć surowym:
— Co tu, waszmościowie, robicie?
— Odpoczywamy — odezwał się siedzący na ziemi.
— Czy zakazany jest tu spoczynek podróżnym? — Głos brzmiał łagodnie, a język zapowiadał wykształconego człowieka.
— O kilkadziesiąt kroków dwór N. Pana i sam król. Czybyśmy mieli zawadzać? — dodał znowu siedzący, wcale nie zdając się strwożonym.
— Waszmościowie sami sobie najszkodliwsi być możecie — odparł Brühl żywo. — Lada kto z łowczych może was tu odkryć i posądzić o jakie złe zamiary! Śmiechem łagodnym odpowiedział na to spoczywający na ziemi i wstał, a wyszedłszy z cienia drzew, ukazał się Brühl jako pięknej i szlachetnej postawy młodzian z długimi włosami, na ramiona spadającymi. Po jego stroju poznać w nim było łatwo studenta jednego z niemieckich uniwersytetów.
— Co Waszmościowie tu robicie? — powtórzył Brühl.
— Wyszliśmy na wędrówkę, aby Bogu oddać cześć w naturze, aby odetchnąć powietrzem lasów, ciszą ich ukołysać duszę do modlitwy — począł powoli młodzieniec. — Noc zaskoczyła nas tutaj. O królu, o dworze nie wiedzielibyśmy nawet, gdyby nas tu nie doszła wrzawa łowiecka. — I wyrazy, i sposób, w jaki je wymawia stojący przed mm, uderzyły Brühla. Człowiek to był z innego jakiegoś świata.
— Pozwolisz pan — dodał spokojnie student — iż jako zapewne władzą tu jakąś mającemu, zamelduje osobistość moją. Jestem Mikołaj Ludwik, hrabia i pan na Zinzendorfie i Pottendorfie, a w tej chwili studiosus, szukający źródła mądrości i świata, zbłąkany na manowcach świata wędrowiec. Skłonił się.
Usłyszawszy nazwisko, Brühl popatrzył uważniej. Światło wieczora i lekki blask księżyca wschodzącego opromieniały piękną twarz mówiącego. Stali przez chwilę niemi, jakgdyby obaj nie wiedzieli, jakim do siebie mówić językiem.
— Ja jestem Henryk Brühl, paź do osoby J. K. Mości przywiązany. — Skłonił się lekko. Zinzendorf zmierzył go oczyma.
— A! bardzo mi was żal! — westchnął.
— Jakto żal? dlaczego? — zapytał zdumiony paź.
— Dlatego, że dworactwo to niewola, że paziostwo to służba, i chociaż szanuję pana naszego, milej mi sercem i duszą poświęcać się czci i służbie Pana na niebiosach, Pana nad pany, a miłością zatapiać w Jezusie Chrystusie Zbawicielu. — Brühl tak był zdziwiony, że krok odstąpił, jakby się obłąkanego uląkł w młodzieńcu, który z wielką słodyczą, ale bardzo patetycznie wymówił te wyrazy.
— Wiem — dodał Zinzendorf spokojnie — iż się to wydać wam musi, wam, co macie w uszach jeszcze szczebiotanie i śmiechy dworskie, dziwnym i nieprzyzwoitym może. Brühl stał niemy. Zinzendorf zbliżył się doń.
— To godzina modlitwy… słuchaj pan, lasy szumią chór wieczorny: chwała Panu na wysokościach! — Osłupiały paź słuchał i nie zdawał się rozumieć.
— Widzisz pan przed sobą dziwaka — dodał Zinzendorf — lecz czyż światowych dziwaków mało spotykasz i przebaczasz im, a nie miałbyś pobłażać z gorącego ducha płynącemu zachwyceniu?
— Prawdziwie — szepnął Brühl — ja sam jestem pobożny, lecz…
— Lecz zapewne chowacie pobożność waszą na dnie serca, lękając się, by ją ręka, słowo profanów nie tknęło? Ja ją wywieszam jako chorągiew, bom gotów bronić jej życiem i krwią moją. Bracie w Chrystusie — mówił, jeszcze więcej zbliżając się do Brühla, Zinzendorf jeśli ci zaciążyło życie w ukropie i wirze tego dworu, bo inaczej sobie nie tłumaczę wieczornej waszej przechadzki samotnej, siądź tu spocząć z nami, razem się pomódlmy. Brühl, jakby się zląkł, ażeby go nie zatrzymano, cofnął się nieco.
— Zwykłem modlić się sam — rzekł — a tam powołują mnie obowiązki, więc darujcie mi. Wskazał ręką w stronę, od której gwar ich dochodził. Zizendorf stał.
— Żal mi was — zawołał — gdybyśmy tu pod tern drzewem zanucili pieśń wieczorną: „Bóg nasza twierdza, Bóg nadzieja nasza…”
— Naówczas — dorzucił paź — posłyszałby to wielki łowczy lub który z podkomorzych króla i nie zamknęliby nas do kordegardy, bo tu jej nie ma, aleby odprowadzili do Drezna pod Frauenkirche i osadzili na odwachu. — To mówiąc, ruszył ramionami, skłonił się lekko i chciał iść, ale Zinzendorf zastąpił mu drogę.
— Czy istotnie wzbroniono się tu znajdować? — zapytał.
— Może to was podać w podejrzenie i na nieprzyjemności narazić. Życzę się oddalić. Za Hubertsburgiem jest wieś i gospoda, która da wygodniejszy nocleg, niż pień bukowy.
— Którędyż iść mamy, aby nie wnijść w drogę N. Panu? — zapytał Zinzendorf. Brühl wskazał ręką i już odchodził.
— Wyminąć gościniec będzie dosyć trudno, panie hrabio; lecz jeśli wam służyć mogę, wyprowadzając pod moją opieką na drogę, służę. Zinzendorf i milczący jego towarzysz pobrali prędko węzełki swe i kije i pośpieszyli za Brühlem. Zinzendorf miał czas nieco ochłonąć z ekstazy, w jakiej go Brühl, niespodziewanie się zjawiając, zastał. Widać w nim było człowieka wyższego towarzystwa i przyzwoitego w obejściu. Ostygłszy zupełnie, przeprosił nawet za to, że się tak dziwacznie odezwał.
— Nie dziwuj się pan — rzekł zimno — nazywamy się wszyscy chrześcijanami i synami Bożymi, a w istocie poganami jesteśmy mimo obietnic, na chrzcie uczynionych. Obowiązkiem więc każdego nawracać i apostołować: ja sobie z tego czynię życia zadanie. Westchnął. W tej chwili, gdy kończył uroczyste wyrazy, ukazał się obóz i buchnęła zeń wrzawa od kufli, które spełniano z hasłem. Zinzendorf z przerażeniem spojrzał.
— Nie sąż to bachanalie? — zawołał. — Idźmy prędzej, przybity się czuję i do ziemi upokorzony. — Brühl, przodem idący, nie odpowiedział nic. Tak wyminęli obóz; idąc bokiem, wskazał im bliski gościniec, a sam, jakby co prędzej chciał uwolnić się od towarzystwa tego, skoczył żywo ku oświetlonemu namiotowi.
W oryginale „różowemi”. Końcówki "-emi” zmieniono w tekście na bardziej współczesne "-ymi”. Część wyrazów, pisanych kiedyś łącznie, została rozdzielona zgodnie z współczesnymi wymogami pisowni.
August II Mocny (niem. August II der Starke, in. August II Sas, ur. 12 maja 1670 w Dreźnie (według kalendarza juliańskiego), zm. 1 lutego 1733 w Warszawie) — syn Jana Jerzego III Wettyna i Anny Zofii Oldenburg, od 1694 elektor Saksonii jako Fryderyk August I (Friedrich August I.), Wikariusz Świętego Cesarstwa Rzymskiego, w latach 1697–1706 i 1709–1733 elekcyjny król Polski; pierwszy król Polski z saskiej dynastii Wettynów. Słynny za sprawą swej siły, potrafił podobno zginać podkowy gołymi rękoma.
Oryginalna pisownia: Saksonji
Hubertusburg- zamek w Saksonii w Niemczech
Habsburgowie — dynastia niemiecka (von Habsburg). Założycielem dynastii był Guntram Bogaty (X wiek). Nazwa rodziny wywodzi się od pierwszej posiadłości rodu, zamku Habsburg (legendarna etymologia od niem. Habichtsburg — Jastrzębi Zamek) położonego w kantonie Aargau w Szwajcarii. Przedstawiciele dynastii panowali m.in. w krajach niemieckich i włoskich, Świętym Cesarstwie Rzymskim, Czechach, Hiszpanii, Portugalii, Burgundii, na Węgrzech (a co za tym idzie także w Chorwacji) i w Siedmiogrodzie, w Niderlandach, na Śląsku, ziemiach polskich, ukraińskich, serbskich i wołoskich oraz w hiszpańskich i portugalskich koloniach w Azji, Afryce i obu Amerykach (rozrastając się w tak zwaną Monarchię Habsburgów). Centrum monarchii stanowiło Arcyksięstwo Austriackie. Dynastia w linii męskiej wygasła w 1740.
flegma- spokój, opanowanie
W oryginale: bestję. W tekście w podobnych przypadkach j zostało zamienione na i.
Kordelas — długi, prosty lub zakrzywiony, jedno- lub dwusieczny nóż myśliwski do skłuwania i patroszenia upolowanej zwierzyny znany od późnego średniowiecza, bardzo popularny w XVIII wieku w wojskach lądowych (zwłaszcza u saperów i artylerzystów) oraz w marynarce. Od wieku XIX używany już tylko jako broń myśliwska.
tabacco- tabaka
Stanisław Bogusław Leszczyński herbu Wieniawa (ur. 20 października 1677 we Lwowie, zm. 23 lutego 1766 w Lunéville) — król Polski w latach 1704–1709 i 1733–1736, książę Lotaryngii i Baru w latach 1738–1766, wolnomularz, starosta nowodworski w 1701 i 1703 roku.
August III Sas (ur. 17 października 1696 w Dreźnie, zm. 5 października 1763 tamże) — w latach 1733–1763 król Polski oraz jako Fryderyk August II elektor saski; syn Augusta II z saskiej dynastii Wettynów i Krystyny Eberhardyny Bayreuckiej.
Nieco opodal- nieopodal
Skrót od Jego Miłość albo Jegomość- tytułu grzecznościowego używanego w odniesieniu do osób płci męskiej stanu królewskiego, duchownego i szlacheckiego (stanowiło to wyraz szczególnego uszanowania
Henryk Brühl herbu własnego (ur. 13 sierpnia 1700 w Gangloffsömmern w Turyngii, zm. 28 października 1763 w Dreźnie) — hrabia cesarstwa (niem. Reichsgraf), pierwszy saski tajny minister gabinetu i konferencji, rzeczywisty tajny radca, ober-szambelan, ober-podkomorzy, prezes Kamery, naczelny dyrektor podatkowy, generalny dyrektor akcyzy, wyższy dyrektor deputacji obrachunkowej, generalny komisarz do wrót Morza Bałtyckiego, nadinspektor manufaktur porcelanowych, kapitulariusz katedry miśnieńskiej, proboszcz katedry budziszyńskiej, głównodowodzący saską kawalerią w Polsce, hrabia na Ocieszynie i Brylewie, starosta lipnicki, piaseczyński, bolimowski i spiski, wójt bydgoski, faworyt Augusta III, generał piechoty saskiej, generał artylerii koronnej w latach 1752–1763, wolnomularz.
Kamerlokaj, nm., lokaj na dworze monarszym.
Galonowany, ubrany w mundur, w liberję z galonami. Galon to (zfr.,) taśma złota a. srebrna na rękawie, kołnierzu munduru a. liberii; lamówka, obramowanie, taśma szmuklerska przy meblach, portierach; haft na tiulu srebrem, złotem, jedwabiem do przybrania sukien kobiecych.
Aleksander Józef Sułkowski, herbu rodowego Sulima (ur. 15 marca 1695, zm. 21 maja 1762) — polski arystokrata i saski polityk. W latach 1733–1738 pierwszy minister Elektoratu Saskiego, hrabia i książę Świętego Cesarstwa Rzymskiego, szambelan Augusta III, generał lejtnant wojsk koronnych od 1734, saski generał major piechoty, pułkownik królewskiego lejbregimentu, łowczy nadworny litewski od 1729 roku, starosta nowodworski w 1738 roku, dyrektor generalny królewskich zbiorów sztuki 1734–1738, I książę bielski (I Herzog von Bielitz).
wzejść- w oryginale: wnijść
potrząsnał- w oryginale: potrząsł
Ekwipaż f. pojazd, powóz z zaprzęgiem
N. Pan- Najjaśniejszy Pan
zmęczeni- w oryginale: pomęczeni
Fryderyka: w oryginale: Fryderyka
sardoniczny- cięty, ironiczny, kąśliwy, kostyczny, kpiarski, sarkastyczny
Nikolaus Ludwig hrabia von Zinzendorf (ur. 26 maja 1700 w Dreźnie, zm. 9 maja 1760 w Herrnhut) — niemiecki teolog ewangelicki i reformator religijny, przywódca ruchu pietystycznego w Saksonii.
studiosus- łac. student
Kordegarda (fr. corps de garde), odwach (niem. Hauptwache — straż główna), wartownia — budynek, w którym stacjonowały wszelkiego rodzaju oddziały wojskowe oraz warty garnizonowe i policyjne, wraz z całym zapleczem. W skład zaplecza wchodziło zazwyczaj biuro komendanta, areszt i szereg izb, w których oddziały odpoczywały lub czekały na swoją kolej do odbycia warty. Przechowywano w nich również broń.
Bachanalia (bachanalie; łac. bacchanalia z gr. βακχεία) — starorzymskie obrzędy na cześć Bachusa (Dionizosa). Tytus Liwiusz utrzymywał, że zostały zapoczątkowane w Wielkiej Grecji, skąd przedostały się do Etrurii, skąd dopiero do Rzymu i rozpowszechniły się szczególnie w południowej Italii. Wiązały się z nimi liczne potępiane nadużycia, przez co przerodziły się z czasem w rozpustne orgie. Obrzędy te zostały zakazane przez senat rzymski w 186 p.n.e.kresy, czyli innymi słowy wici. Wici były to przekazywane przez pocztę pęki gałęzi, których otrzymanie oznaczało konieczność zgłoszenia się na wyprawę wojenną.
pocztylion- listonosz 2) kurier 3) woźnica zprzęgu pocztowego
paź- młody chłopiec z rodu szlacheckiego, pełniący służbę przy dworze rodu magnackiego lub rodziny panującej
podkomorzy- zastępca komornika, zarządzającego dworem księcia
szambelan- a) wysoki urzędnik dworski w służbie osobistej króla lub księcia b) godność tytularna
kuchni- w oryginale: kuchen
Higieja (Hygieja, Hygea, Hygia, Zdrowie; stgr. Ὑγίεια Hygíeia ‘zdrowie’, łac. Hygea, Salus‘zdrowie’) — w mitologii greckiej bogini i uosobienie zdrowia.
Węgrzyn — wino pochodzące z Węgier, produkowane z suszonych winogron, nazwa win węgierskich używana dawniej w Polsce. W XVI — XVIII beczka węgrzyna potrafiła kosztować około 100 złotych polskich, dlatego często dopuszczano się fałszerstw, przyprawiając kiepskie wina tak, by udawały lepsze gatunki. Najpopularniejszym z węgrzynów był tokaj.
Profan (łac. profanus „niedopuszczony do tajemnic religijnych; niewyświęcony”, „złowróżbny” od pro „przed” i fanum „sanktuarium, świątynia”) — ktoś niewtajemniczony, niebędący znawcą, laik, dyletant.
koncypować- wymyślać
Podczaszy, po łacinie pocillator, subpincerna, początkowo był pomocnikiem i zastępcą cześnika, jak podstoli stolnika, później wyrósł znaczeniem ponad niego. Obowiązkiem podczaszego było podawać biesiadującemu królowi napoje, wprzódy ich skosztowawszy i wogóle mieć dozór nad napitkami przy stole królewskim.
tytoniem- w oryginale: tytuniem
diablo- w oryginale: djablo
nie zsoatałoby to darowane- w oryginale: byłoby to niedarowanem
zdolny- w oryginale: zdolen
podwórka- w oryginale: powdwórca
Hajduk — lokaj. Nazwa hajduk pochodzi z języka węgierskiego i pierwotnie znaczyła tyle, co rabuś, opryszek. Była stosowana w Polsce w wieku XVIII, później już raczej tylko na Węgrzech. Hajducy lub hajduki zazwyczaj nosili węgierskie stroje. Można ich było spotkać na dworach magnackich.
pąsach- w oryginale: w ponsach
Antykamera — przedpokój na dworach magnackich i w pałacach, pełniąca funkcję poczekalni lub/i pokoju dla służby.
favorisca- wł. proszę, poproszę; również: przysługa
ecco- oto; właśnie
Szpinecik- od szpinet, instrument klawiszowy przypominający fortepian.
wejście- w oryginale: wnijście
maître de ballet- fr. baletmistrz; w oryginale: Maitredesballets
Meisen- Miśnia. W Miśni znajdowała się słynna manufaktura porcelany. Fabrykę porcelany w Miśni założono na mocy decyzji króla Augusta II Mocnego w roku 1710.
Padre- ojciec
wyprostowawszy- w oryginale: odprostowawszy
ochmistrzyni- dama zarządzająca dworem królowejKamerjunkier- młodszy szambelan dworu.
Grand Maitre de la garderobe- franc. wielki mistrz garderoby
dworując- żartować
Lejbchirurg, nm., chirurg nadworny.
Anna Karolina Orzelska, także Anna Katarzyna Orzelska (ur. w listopadzie 1707 w Warszawie, zm. 27 września 1769 w Grenoble) — pozamałżeńska córka Augusta II Mocnego. Cechowała się awanturniczym charakterem: piła, paliła, miała liczne romanse. Jak już wspomniano, Orzelska była córką Augusta II Mocnego, a nie, jak sugeruje autor, jego kochanką.
spokój- w oryginale: spokojność
sprzeciwu- w oryginale: przeciwieństwa
rachować się- liczyć się
zepsutych: w oryginale: popsutych
gerydon- rodzaj stoliczka
rachuby- plany
Pleissenburg- zbudowany w XIII w. budynek w mieście Leipzig w Niemczech. Pierwszą osobą, która wygłosiła w kaplicy zamku kazanie był Marcin Luter.
nie dam rady- w oryginale: nie wydołam
licz- w oryginale: rachuj
brązowych- w oryginale: brązowych
Doża — tytuł władców Republiki Weneckiej (od VII w.) i Genui (od XIV w.).
signore- panie
come sta? — co słychać?
Va bene? — wszystko w porządku?
schody- w oryginale: wschody
wysadzanymi- w oryginale: sadzonemi
klejnotami- w oryginale: klejnoty
Grenadier –żołnierz pieszy wyposażony w granaty ręczne. Formacja grenadierów powstała w połowie XVII w. Wiek później główną bronią, w jaką byli wyposażeni, zostały bagnety.
spod- w oryginale: zpodIV
Pomimo karnawału, mimo olbrzymich budowli, któremi król bawić się próbował, mimo wspaniałości, jaka go otaczała, August II nudzić się zdawał. Chciano go dla roztargnienia ożenić: ziewnął i rozśmiał się; nie życzył sobie sprawiać wesela: czasy były ciężkie, a królewskie gody, takiego pana godne, musiały być kosztowne. Noga go trochę bolała. Był smutny. Świat już mu nic nie miał do dania: złego i dobrego kosztował tyle, że na dnia czary życia zostały same męty. Najpiękniejsza dziewica oyła dlań powszednim obrazem: w pamięci jego przesuwał się cały szereg tych istot, promieniejących chwilę, a tak rychło uwiędłych. Lubomirska była stara, Cosel zamknięta, inne rozleciały się po świecie. Nie mogąc być szczęśliwym, chciał być wielkim. Słał więc do Afryki uczonych i budował. Wznosiły się koszary olbrzymie na Nowym Mieście, przerobionym świeżo jego rozkazem ze starego, zakładano kościół, budowano piramidy i pałace.
Król jechał do Kónigsteinu nowe mury oglądać i ziewał, przyjeżdżał do Hubertsburga i nudził się, kazał się wieźć do Moritzburga i znajdował, że mu spowszedniał, a Drezno nawet było nieznośne. Gdyby mu kto tę myśl poddał, możeby był spalić kazał miasto w czasie koncertu, aby je na nowo olbrzymio z ciosu odbudować; ale pomysł był już zużyty. W Polsce zdawało mu się, że Drezno kocha, w Dreźnie tęsknił za Warszawą: nigdzie nie było dobrze. Drugiego listopada przypadło święto patrona łowów, Huberta, którego obchodzono zawsze świetnie; cały dwór królewski i królewiczowski do Hubertsburga się udał; ciągnęły psiarnie i oba obozy myśliwskie, saski i polski, a nie było mało tej dworni, począwszy od paziów łowieckich aż do łowczego od trufli. Ale król znajdował Świętego Huberta zużytym i myślistwo zbyt jednostajnym. Niepokój jakiś go ogarniał.
Na otwarcie karnawału wrócił August do Drezna dnia 6 stycznia i na pierwszym balu spostrzegł, iż wszystkie niewieście twarze były powiędłe, oczy pogasłe, usta pobladłe. Sądził, że się zrywaniem sejmu w Warszawie lepiej zabawi. Karnawał został na opiece królewicza i Padre Guariniego, a królewskie powozy sposobiono do Polski. Brühl nieodstępnie był przy nim. Inni padali, nikli, odchodzili, mienili się; ten z pazia już był ministrem, a król bez niego obejść się nie mógł. Akcyza płynęła do skarbca, i podatek zasycał nigdy nie dające się napełnić kasy. Szlachta sykała; na to był jeden sposób i tego użyto. Dwór zaludnił się obcymi. Włosi, Francuzi, Holendrzy, Duńczycy, Prusacy, Bawarowie powyrastaii na dworze, a szlachta saska poszła robić pieniądze dla króla na roli.
Brühl znajdował, że N. Pan miał słuszność i że najlepszymi sługami byli ci, których cały los zależałod króla. Dnia 10 stycznia dziedzińce zamkowe pełne były koni, powozów i ludzi. Dwór saski i polski gromadził się do podróży. Sale pełne były tych, którzy królowi towarzyszyć mieli. August II żegnał się z synem i jego żoną. Na twarzy jego niecierpliwość i znużenie zastępowały dawną jasność majestatu. Z wielką czułością cisnął się królewicz do ojca; z powagą żegnał jego królewiczowa Józefa. Fryderyk przybył po rozkazy, patrzał w oczy i uśmiechał się, wdzięcząc. Wtem wszedł Brühl; były jeszcze papiery do podpisania i pieniądze do zabrania w drogę; czekano na sto tysięcy talarów, które. nadpłynąć miały. Na wchodzącego dyrektora akcyzy bystro spojrzał król i postąpił ku niemu kroków parę.
— Brühlu, pieniądze?
— Są, N. Panie! — rzekł, kłaniając się, zagadnięty — rozkaz W. K. Mości spełniony. Rozjaśniło się oblicze pańskie.
— Patrz — zawołał do syna — patrz, polecam ci go… to sługa, który mi odjął trosk wiele, a wiele spokoju przyczynił… pamiętaj! Jemum winien ład, karność i porządek w domu. — Fryderyk z posłuszeństwem syna, wpatrzony w twarz ojca, chwytał każde jego słowo i okazywał postawą całą, że mu ślubuje być posłusznym.
— Gdybym w Polsce miał takich kilku, jednego choćby, dawnoby już w łeb wzięła ich bałamutna rzeczpospolita, i zaprowadziłbym tam taki ład, jak w Saksonii — dodał król. Syn okazywał ciągle najwyższe uwielbienie dla ojca. Pożegnanie rozpoczęte, przerwane, znowu się powtarzało: Fryderyk całował rękę ojcowską. Kamerdynerzy, paziowie, służba czekała już w przedpokoju. Stali urzędnicy, duchowieństwo i w kątku zaszyty ostrożnie, przygarbiony Padre Guarini. Król wdzięcznie żegnał wszystkich. Łowczemu polecił jeszcze przywiezione z Białowieży dwanaście żubrów i żubrzyc i zszedł do gotowych powozów. Pocztylionowie siedzieli na koniach, dwór śpieszył na wyznaczone miejsca, w dziedzińcu z odkrytymi głowami stali panowie, rada miasta i mieszczanie, na których król spojrzał tylko i kazał im powiedzieć, aby podatki płacili, a w chwilę pusto i cicho było na zamku i w Dreźnie.
Wszyscy czas mieli spoczywać, dopóki by znów król nie wrócił i pańszczyzna bawienia nierozbawionego niczym nie rozpoczęła się na nowo. W chwili, gdy cały orszak z towarzyszącym mu oddziałem gwardii z zamku na most wyciągał, powóz, który miał wieźć Brühla i jego fortunę, stał jeszcze sam jeden w dziedzińcu zamkowym. Ulubieniec pański, świeżą okryty pochwałą, zszedł na dwór zamyślony, gdy ujrzał przed sobą z chmurną twarzą stojącego Sułkowskiego. Rozjaśniło mu się oblicze, chwycił szybko rękę przyjaciela, i obydwaj weszli do dolnej sali.
Twarz Brühla wyrażała już najgorętsze współczucie, najżarliwszą miłość, najserdeczniejsze przywiązanie. Sułkowski dosyć był zimny.
— Jakżem szczęśliwy, że was raz jeszcze pożegnać, jeszcze raz się pamięci i sercu waszemu polecić mogę — zawołał odjeżdżający z zapałem.
— Słuchaj, Brühlu — przerwał Sułkowski — ja także przypominam ci nasze Pacta Conventa! W złej i dobrej doli jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi.
— Czyż wy to mnie przypominać potrzebujecie? — zawołał Brühl — mnie, który dla was mam miłość, przyjaźń, szacunek i wdzięczność?
— Dajże mi ich dowody.
— Pragnę tylko sposobności, nastręczcie mi ją, do nóg wam padnę! — przerwał Brühl — proszę, błagam. Ale hrabio! kochany hrabio! ja wasz! wy nie zapominajcie o mnie. Wiecie, co mam na sercu.
— Kolowrathównę! — rzekł, śmiejąc się, Sułkowski.
— Będziesz ją miał! Masz matkę za sobą.
— Ale ona? O! nie lękaj się, nikt ci jej tu nie zbałamuci. Trzeba tak wielkiego męstwa, jak twoje, aby się ważyć na takie szczęście.
— Jedno i większe od tego mnie minęło — westchnął Brühl. Sułkowski poklepał go, śmiejąc się, po ramieniu.
— Niegodziwcze- — parsknął — albo się co we dworze ukryje? Ty to nazywasz stratą, co jest czystym zyskiem. Moszyński cię nienawidzi nie bez przyczyny. Brühl zaprotestował gorąco, ręce podniósł.
— Serce moje ma Frania Kolowrathówna.
— Ręka na ciebie czeka i nic, nic, nic! Stara ci ją sama wciśnie. I czas też Frani pod czepek bo jej się strasznie oczy świecą.
— Jak gwiazdy! — krzyknął Brühl.
— Cóż powie Moszyńska na to? — Wtem Brühl jakby się ocknął, pochwycił znowu Sułkowskiego rękę.
— Hrabio — rzekł — nie zapominajcie o mnie u królewicza. Lękam się, czym mu dosyć okazał moją cześć i przywiązanie do niego, moje uwielbienie dla naszej świętej i czystej królewiczowej. Powiedzcie mu…
— Wy o nas nie zapominajcie u króla — dodał Sułkowski — ja o was nie zapomnę u mojego pana. — Byli już u drzwi. Sułkowski go przeprowadzał. Ścisnęli się za ręce. Brühl już biegł do powozu. Zdała widać było stojącego w dziedzińcu Padre Guariniego, po świecku ubranego, w szaraczkowym długim surducie, który, zakrywszy prawą ręką lewą, żegnał nią na drogę. I ruszył Brühl za panem swoim do Warszawy.V
Było to w pierwszych dniach lutego 1733 roku. Z rana powrócił Fryderyk z łowów w Hubertsburgu, a z nim nieodstępny Sułkowski. Na wieczór przypadało przedstawienie w operze — i nieporównana Faustyna śpiewać miała. Królewicz jak ojciec był wielbicielem jej głosu i wdzięków. Czarodziejka trzęsła dworem, tyranizowała swe współzawodniczki, wypędzała tych, co nie mieli szczęścia jej się podobać, a gdy raczyła podnieść głos, w sali było ciszej niż w kościele, i ktoby kichnął, mógł być pewien, że w niej śmiertelnego mieć będzie nieprzyjaciela.
Grać miano Cleofidę. Królewicz Fryderyk cieszył się zawczasu. Godzina była poobiednia. Odziany jedwabnym przepysznym szlafrokiem, królewicz, w fotelu z fajką siedząc, trawił z uczuciem tern błogim, jakie daje posłuszny żołądek i wytworna kuchnia. Naprzeciw niego stał Sułkowski. Kiedy niekiedy królewicz spojrzał na przyjaciela, uśmiechnął się mu i, nie mówiąc słowa, znowu dym wonny ciągnął. Przyjaciel a sługa patrzał z pociechą na pana, w milczeniu dzieląc się szczęściem jego. Twarz młodego królewicza była rozpromieniona, ale z obyczaju i usposobienia, gdy był najszczęśliwszy, mówił jak najmniej: dumał. Mówił bardzo rzadko i to, gdy był zmuszony, nie lubił nic niespodzianego. Życie powinno dlań było płynąć cichym korytem, jednostajnie, nieprzerwanie równym.
Nigdy mniej trudnego do zabawienia pana nie mieli dworacy. Starczyło mu, byle dzień jeden do drugiego był jak dwie krople podobny. Właśnie poobiednia rozpoczynała się sjesta, i królewicz fajkę palił już drugą, gdy Sułkowski, przez okno coś spostrzegłszy, chwilę się zawahał i powoli się skierował ku drzwiom. Oczy królewicza poszły za nim.
— Sułkowski! — odezwał się cicho.
— Natychmiast wracam — odparł, biorąc za klamkę, hrabia i wysunął się. W przedpokoju dwaj paziowie i służba czekała.
— Nikogo nie wpuszczać beze mnie — odezwał się Sułkowski. Wszystkie głowy się skłoniły. Sułkowski wyszedł, przebiegł prędko schody i we drzwiach stanął zdziwiony.
— Brühlu! ty tu? — Okręcony futrem, w czapce na uszach, śniegiem obsypany, zziębły, zmęczony stanął przed nim w istocie ulubieniec Augusta II, blady nieco i pomieszany. W dziedzińcu widać było powóz, którego konie skrywała buchająca z nich para; pocztylioni zmęczeni pozsiadali z nich i stali jak rozbici, ledwie się trzymając na nogach. Na zapytanie Brühl nie odpowiedział nic, oczyma wskazywał tylko, źe co najrychlej chce wnijść i spocząć. Przybycie to tak coś tajemniczego miało w sobie, tak dziwnego, iż Sułkowski, mocno poruszony co prędzej ku sali dolnej pośpieszył. Służba dworska, zobaczywszy Brühla, cisnęła się do niego, ale odprawiał ją skinieniem ręki; on tylko sam i Sułkowski weszli do gabinetu. Brühl szybko począł z siebie zrzucać ubranie. Hrabia stał, czekając choć słowa.
— Brühlu, na miłość boską… z czym przybyłeś? Brühl wstał i westchnął, obejrzał się wkoło jakby z rozpaczą, załamał ręce i zawołał:
— Król, a pan mój najmiłosierniejszy, nie żyje! — Po twarzy Sułkowskiego jak błyskawica przeleciało wrażenie do określenia trudne, trwoga i radość zarazem; ruszył się, jakgdyby chciał już biec, i wstrzymał.
— Nie przybył przede mną żaden kurier z Warszawy?
— Nikt.
— Nie wiecie więc nic? Królewicz?
— Nie domyśla się ani przeczuwa — rzekł Sułkowski i powtórnie ruszył się, jakby iść chciał, a po namyśle zawrócił.
— Należy natychmiast oznajmić o tern królewiczowi — odezwał się. — Lecz jakże się to stało? Król był zdrów… — Brühl wzdychał ciężko.
— Szesnastego przybyliśmy do Warszawy — rzekł cicho. — Drogę mieliśmy niegodziwą, miejscami śniegi, to znowu roztopy i błoto. Król był znużony, zniecierpliwiony, ale na widok Warszawy rozjaśniła mu się twarz nieco. Przodem wysłaliśmy kurierów. Przyjęcia było świetne mimo szkaradnej pory, działa grzmiały, regiment wielkich muszkieterów wystąpił.
Wyglądał wspaniale. Kareta zatrzymała się przedgankiem pałacu saskiego. W chwili, gdy król wysiadał, uderzył się o stopień w toż samo miejsce, które go zawsze dolegało, gdzie Weiss odjął mu wielki palec. Ujrzeliśmy go zbladłym i opierającym się na lasce, dwóch paziów poskoczyło podać mu ręce, i tak zaprowadziliśmy go do pokojów, w których go oczekiwało duchowieństwo, senatorowie i panie.
Król musiał natychmiast usiąść i żądał od marszałka, aby skrócono przyjęcie, gdyż czuje się znużonym. Zaledwieśmy z nim weszli do sypialni, kazał natychmiast przywołać Weissa i lekarza, skarżąc się, że czuje jakby ogień i wilgoć w nodze. Rozcięto but: pełen już był krwi. Weiss pobladł, noga na brzmiała była i sina. Pomimo to…
— Skracaj — zawołał Sulkowski — królewiczowi donieść kto może o twem przybyciu. — Brühl zbliżył się do niego.
— Hrabio — rzekł — zdaje mi się, że nim cokolwiek przedsięweźmiemy, rozmówić się powinniśmy. Królewicz czule był przywiązany do ojca, Wiadomość, którą przywożę, zrobi na nim wielkie wrażenie. Czyż nie należałoby go przygotować?
— Przygotować? iak?
— Jestem tego zdania — wyszeptał Brühl cicho — iż bez porady O. Guariniego i królewiczowej nic przedsiębrać nie należy. Sułkowski spojrzał nań ze źle ukrytem nieukontentowaniem.
— Nie zdaje mi się — odparł — że królewicz w tern nie potrzebuje ani pomocy Najjaśniejszej królewiczowej, ani duchownej pociechy spowiednika.
— Jabym sądził… — rzekł zmieszany Brühl i spojrzał na drzwi. Otwierały się one właśnie, i O. Guarini wchodził. Skąd się dowiedział tak rychło o przybyciu Brühla, trudno się było domyślić. Szedł ku niemu milczący, z twarzą smutną mimo zwykłego jej wyrazu, który mu trudno było ukryć; otwarł ramiona szeroko, jak by go chciał uścisnąć. Brühl byłby może ucałował mu rękę, gdyby nie świadek niepotrzebny. Postąpił krok tylko i, skłaniając głowę, rzekł:
— Król nie żyje!
— Evviva il Re! — odpowiedział cicho Guarini, podnosząc oczy do góry — wyroki boskie są niezbadane. Wie już królewicz?
— Nie jeszcze — rzekł sucho Sułkowski, który na księdza rzucił wzrokiem niezbyt przyjaznym ani nawet tak pokornym, jak Brühl i drudzy. Guarini też jakby z umysłu nie zwracał się ku niemu.
— Życzeniem mojem jest, oszczędzając, o ile możności królewicza czułość — dodał Brühl — naradzić się z N. królewiczową. Guarini skłonił drogę, a Sułkowski nieznacznie ramionami ruszył i na Brühla rzucił przelotne wejrzenie, wyrażające niezadowolenie.
— Idźmy więc wszyscy do Pani — rzekł sucho — bo chwili nie ma do stracenia. — Brühl spojrzał na swój ubiór podróżny.szwajcar- portier- odźwierny
kurfirst (niem.) -, książę udzielny w dawnej Rzeszy Niemieckiej. Ponieważ miał prawo wyboru cesarza, nazywano go elektorem.
precjoza- cenne przemocy
I-go- w oryginale: 1-go
krepa- czarny materiał, symbol żałoby
przybylec- w oryginale: przybylec
szyderczo- w oryginale: szydersko
rozśmieli- w oryginale: roześmieli
przytomni-obecni
spóźnił: w oryginale: przypóźnił
powodować- rządzić
pulcinella, pulcinello- wł. poliszynel, postać z włoskiej komedii dell’arte. Poliszynel słynął z nieżyczliwości i plotkarstwa; jednym z jego znaków rozpoznawczych był haczykowaty nos (aktorzy, grający poliszynela, jak również inne postaci komedii dell’arte, nosili maski).
rybackie- w oryginale: rybacze
chować- tu: postępować
uśmiechnął się półgębkiem- w oryginale: napół uśmiechnął
trefniś- błazen
adherent- poplecznik, sympatyk, wyznawca, zwolennikKarl Friedrich Ludwig von Watzdorf (ur. 1 września 1759 w Miśni; zm. 16 maja 1840 w Dreźnie) — dyplomata, polityk i wojskowy; stronnik Napoleona.
Benedicite omnia opera Domini Domino… pieśń lub modlitwa, stanowiąca fragment Księgi Daniela (III, 52—97).
spokojny- w oryginale: spokojnym
obecnych- w oryginale: przytomnych
zyskasz dla- w oryginale: zyszczesz
oznajmiam- w oryginale: oznajmuje
nieuchronnym- w oryginale: nieuchronnem
przykre- w oryginale: przykrem
fizjognomię, fizjonomię- wygląd
było dla niej bardzo przyjemne- w oryginale: jej było bardzo przyjemnem
szaraczkowy- szarego lub szarawego koloruobojętne- w oryginale: obojętnem
Breve (od łac. krótkie) — pismo papieskie o mniejszym znaczeniu niż bulla.
luter- wyznawca luteranizmu
tartuf- od franc. tartuffe- świętoszek
najpierw- w oryginale: najprzód
hrabia Gundaker Thomas von Starhemberg (ur. 14 grudnia 1663 w Wiedniu, zm. 6 czerwca 1745 w Pradze) — austriacki minister finansów.
wydawane- w oryginale: dawane
uważał się za niezwycięzonego- w oryginale: mniemał się niezwalczonym.
factotum- sługa, totumfacki
W. ekscelencja- wasza ekscelencja
konieczne- w oryginale: koniecznem
nie mogę mieć wglądu we wszystkie urzędowe czynności moich kolegów- w oryginale: we wszystkie urzędowe czynności moich współkolegów wglądać nie mogę
szparko- żwawo, prędko
sankcja pragmatyczna (łac. sanctio pragmatica) — ustawa króla, na mocy której ustanawiał prawa mające większe znaczenie.
łacno- łatwodystych- dwuwiersz
drzewami- w oryginale: drzewy
rozjaśniło- w oryginale: rozjaśniły
szyderstwami- w oryginale: szyderstwy
Egeria — w mitologii rzymskiej nimfa źródeł, obdarzona darem wieszczym.
subretka (fr. soubrette) — postać sprytnej służącej, występująca w operetce i operze komicznej.
fizjonomia, fizjognomia- tu: wygląd
w. ekscelencja- wasza ekscelencja
suivante- franc. następna
paszkwilanci- szydercy. Paszkwil to pismo szydercze
oczu- w oryginale: oczów
sielski- dosł. wiejski; pełen uroku
wyjaśnienia- w oryginale: rozjaśnienia
ściśniętymi pięściami- w oryginale: pięściami zaciśnionemi
carissimo- wł. najdroższy
kanikuła- wakacje
kłopotliwego- w oryginale: zawadnegopowiesił- w oryginale: obwiesił
Lipskie jarmarki były słynne w nowożytnej Europie.
in flangranti- łac. 1) na gorącym uczynku 2) podczas aktu seksualnego
pater- od łacińskiego pater noster, zwykle również paternoster- nazwa modlitwy Ojcze nasz.
nieopodal- w oryginale: opodal
nieprzytomnością- w oryginale: przytomnością
przykre- w oryginale: przykrem
niemiłymi rysami- w oryginale: niemiłemi rysy
pędzel- w oryginale: pędzel
wyobraziła go sobie- w oryginale: wystawiła go sobie
admonicja- przygana, reprymenda, wyraz niezadowolenianajbardziej ulubione arie- w oryginale: najulubieńszych aryj
odprowadzić- w oryginale: przeprowadzić
plotki- w oryginale: powieści
sprzeniewierzył: w oryginale: przeniewierzył
wszystko się odwlekało- w oryginale: szło wszystko w odwłokę
takiej zdrady- w oryginale: takiego zdradziectwa
ostatek- koniec
pozwolił- w oryginale: dozwolił
krygując się wielkce- w oryginale: z wielkimi krygi
stoczek- długa i cienka zawinięta świeca
wydobywały- w oryginale: dobywały
najbezpieczniejszy i najmniej strzeżony- w oryginale: najbezpieczniejszym i najmniej strzeżonym
więcej..