Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Brühl - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brühl - ebook

Brühl to człowiek, który uważany był powszechnie za szarą eminencję czasów saskich. Bogaty i wpływowy, miał niebagatelny wpływ zarówno na królów, jak i swoich rywali. Brühl to jedna z najlepszych powieści Kraszewskiego. Prezentowana wersja opatrzona jest przypisami, a jej język nieco uwspółcześniony.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-202-0
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Pięknym wieczorem jesiennym, o słońca zacho­dzie, ostatnie trąbki, zwołujące myśliwych, odzywały się w lesie, z jodeł i buków starych złożonym. Sze­rokim gościńcem, przerzynającym puszczą odwiecz­ną, ciągnęły wielkiego dworu łowieckie oddziały, po bokach ludzie z oszczepami i sieciami. Przodem widać było orszak pański, świetne stroje, piękne konie i kilka amazonek z różowymi twarzycz­kami. Wszystko to przybrane było jak na uroczy­stość i galą, bo łowy najmilszą stanowiły zabawę panującego naówczas mniej więcej szczęśliwie Saksonii i Polsce Augusta II. Sam król wiódł łowy, a u boku jego jechał naj­milszy syn pierworodny, umiłowany naówczas Saksonii następca, na którym spoczywały nadzieje na­rodu. Król mimo wieku wyglądał jeszcze wspaniale i rześko, na koniu siedział rycersko, a syn, równie przystojny, z łagodniejszą nieco twarzą, niemal młod­szym bratem się przy nim wydawał. Mnogi i świetny bardzo dwór otaczał dwóch panów. Zdąża na noc do niedalekiego Hubertsburga, gdzie syn ojca miał przyjmować, bo myśliwski zameczek ten do niego należał. W Hubertsburgu czekała na nich królewiczowa Józefa, synowa królewska, cesarskiego Habs­burgów domu córa, niedawno młodemu Frederykowi poślubiona. Dwór królewski tak był liczny, że mu się na zamku trudno było pomieścić. Zawczasu więc rozbito nieopodal namioty w gaju, i tam miała noc spędzić znaczniejsza część pańskiego orszaku.

Na­kryte już były stoły do wieczerzy i w chwili, gdy król wjeżdżał na zamek, rozpuszczone myślistwo poczę­ło sobie szukać wyznaczonych stanowisk. Mrok pa­dać zaczynał; pod namiotami gwarno już było i wesoło; odgłosy młodzieńczych śmiechów, które przytomność króla i starszych hamowała, rozlegały się teraz swobodniej. Sprzeczano się o najpiękniejszą twarz, o najlepszy strzał, o najpochlebniejsze Jego Królewskiej Mości słowo. Królewicz tego dnia był bohaterem: położył ze sztućca, kulą w sam łeb tra­fiwszy, odyńca, który wprost szedł na niego. Uno­szono się nad przytomnością umysłu niezmierną i flegmą, z jaką celował długo i wypalił. Gdy myśliw­cy przypadli na strzał chyżo, aż by rozjuszoną bestię dobić kordelasami, leżała już, brocząc krwią zie­mię. Król August pocałował syna, który rękę ojca a pana z uszanowaniem ustami dotknął i pozostał tak zimnym spokojnym, jak był przedtem. Jedyną dobrego humoru oznaką było, iż na uboczu potem fajkę sobie podać kazał i dym puszczał daleko większemi kłębami, niż zwykle. Wchodziła wówczas w używanie powszechne roślina, zwana tabacco, którą i Stanisław Leszczyński palić lubił, palił ją za­ pamiętale August Mocny, a namiętnie syn jego Fry­deryk. Należało do dobrego hulaszczego tonu fajkę ssać od rana do wieczora. Brzydziły się nią niewiasty, lecz ich wstręt nie odstręczał ówczesnych panów od upojenia, jakie owo tabacco przynosiło ze sobą.

Pod namiotami fajek widać nie było. Znużeni jeźdźcy, pozsiadawszy z koni, gdzie który mógł, po­padali na ziemię, na kobiercach, na kłodach i ławach. W zamku widać było zapalające się światła rzęsiste, i dźwięk muzyki dochodził do gaju, w którym rozło­żony był dwór, służba i czeladź pańska. Nazajutrz miano polować w innym dziale lasów i wcześnie rozporządzono, by wszyscy byli gotowi. Nieco opo­dal od pozbieranych w gromadki starszych panów, na drodze, wiodącej do zamku, jakby z chęcią do­ stania się do niego, przechadzał się piękny dwudzie­stoletni młodzieniec. Po sukni łatwo było w nim poznać pazia, przy­wiązanego do osoby króla JMci. Zręczna bardzo, pięknej budowy, giętka, nieco niewieściego wdzięku postać musiała nań najobojętniej­sze zwrócić oko. Suknie na nim leżały, jakby się w nich urodził, peruczka, jakby w niej przyszedł na świat, nie potargała się nawet w czasie łowów, a z pod niej wyglądała twarzyczka, niby z porcelany, biała, różowa, niemal dziecinnej i dziewiczej piękności, z uśmieszkiem w pogotowiu na zawołanie, z oczy na bystrymi, ale zostającymi na pana rozkazach. Mogły one w każdej chwili pogasnąć i zamilknąć lub roz­płomienić się i wypowiedzieć to, może, czego w du­szy nie było.

Śliczny ów młodzieniec pociągał jak zagadka. Kochali go niemal wszyscy, nie wyjmując króla, a mimo to nie było grzeczniejszego, usłużniejszego, potulniejszego stworzenia na dworze. Był to ubogi szlachetka z Turyngji rodem, ostatni i najmłodszy z czterech braci Brühl z Gangloffs-Sommern. Ojciec jego na dworze malutkim w Weissenfels był jakimś mniejszym jeszcze radcą; pozbyw­szy pono ojczystego zadłużonego majątku, nie miał co zrobić z tym synem, zawczasu go więc oddał, aby się dworskiej trzymał klamki, księżnie wdowie Fry­deryce Elżbiecie, mieszkającej najczęściej w Lipsku. Na ówczesne jarmarki do tego miasta zjeżdżały się dwory książęce; lubił je nade wszystko August Moc­ny i mówią, że na jednym z nich młody paź ze swą miluchną, uśmiechniętą twarzyczką wpadł mu w oko. Księżna go chętnie królowi JMci ustąpiła. Osobliwsza rzecz, że chłopak, co takiego pańskie­go, wspaniałego a pełnego etykiety dworu nigdy w życiu nie widział, a może i nie śnił, od pierwsze­go dnia wrodzonym instynktem wpadł na dobry tor i tak swą służbę zrozumiał, że starszych od siebie paziów królewskich gorliwością i zręcznością prze­ścignął. Król mu się wdzięcznie uśmiechał; bawiła go pokora chłopaka, który w oczy patrzył, myśli zgadywał, nie skrzywił się nigdy, a przed słonecznym majestatem króla Herkulesa i Apollina padał na twarz z uwielbieniem.

Zazdrościli mu służący z nim razem, lecz wkrótce przejednał ich dobrocią, łagodnością, skromnością i chętnym do usługi sercem. Nigdy słówko złośliwe, ów dowcip paziowski, który za cechę młodzieży dworskiej uchodził, nie wyrwało się z ust jego. Brühl był z uwielbieniem dla pana, dla dostojnych dygnitarzy, dla pań, dla sobie równych i dla całej służby i kamerlokajów królewskich, którym szczególne poszano­wanie okazywał, jak gdyby już naówczas znał tę wiel­ką tajemnicę, że przez najmniejszych dokonywały się największe rzeczy i że lokaje obalali cichuteńko mi­nistrów, a ministrom trudno było ruszyć lokajów. I w tej chwili, gdy Henryczek (pieszczotliwie go tak zwykle nazywano) przechadzał się samotny po ścieżce, do zamku od namiotów wiodącej, rzekłbyś, że to czynił, ażeby nikomu nie zawadzać, a wszyst­kim na oku będąc, stać do usług w pogotowiu.

Gdy tak bez celu się przechadzał, z zamku wybiegł młody, równie piękny chłopak, prawie rówieśnik co do lat, ale suknią i powierzchownością różny od skromnego Brühl. Znać było po nim, że siebie pewny, już niewiele miał do życzenia. Słusznego wzrostu, mężny, zręczny, z oczyma czarnymi, bystro patrzącymi na świat, z po­stawą pańską, młodzieniec szedł żywo, jedną rękę założywszy za szeroką kamizelę, wyszywaną bogato, drugą — pod poły sukni myśliwskiej, galonowanej przepysznie. Peruka, jaką miał na łowach, starczyła mu za kapelusz. Rysy jego twarzy, porównane z miluchną Brühla, jakby malowaną przez włoskiego mistrza XVll-go wieku, miały zupełnie różny charakter. Pierw­szy wiącej był stworzony na dworaka, drugi na żoł­nierza. Kłaniali mu się wszyscy po drodze i witali go uprzejmie, był to bowiem od lat dziecinnych towarzysz i przyjaciel królewicza, najulubieńszy jego ło­wów wspólnik, hrabia Aleksander Sułkowski (syn niemajętnego też polskiego szlachcica), który paziem był wzięty niegdyś na dwór Frydervka, a teraz do­mem i łowami zarządzał. Sułkowskiego szanowano i obawiano się razem, bo choć August II wyglądał przy swym zdrowiu i sile na nieśmiertelnego, prę­dzej lub później bóstwo to musiało skończyć jak najprostszy śmiertelnik. Z nowym słońcem wschodzącym i ta gwiazda na horyzont saski wzejść mu­siała i przyświecać jej swym blaskiem.

Na widok zbliżającego się Sułkowskiego skrom­ny paź królewski ustąpił z drogi, przybrał postać ba­ranka, zgiął się nieco, uśmiechnął wdzięcznie i zda­wał taką okazywać radość, jakby mu najpiękniejsza z bogiń dworu Augusta się ukazała. Sułkowski przy­jął ten uśmiech i nieme, pełne poszanowania powi­tanie z powagą, ale z łaskawością razem. Zdała rę­ką, wyjętą z za kamizeli, potrząsnął, zwolnił kroku, zbli­żył się i, odwracając do Brühl, rzekł wesoło:

— Jak się masz, Henryku! cóż tak samotnie roz­myślasz? Szczęśliwy, możesz odpoczywać, a ja tu za wszystko odpowiedzialny i nie wiem, od czego począć, żeby o niczym nie zapomnieć,

— Gdybyś hrabia kazał mi sobie pomóc?

— A! nie, dziękuję ci; trzeba obowiązki swe speł­nić! Dla takiego gościa, jak nasz pan miłościwy, wszelki trud miły. — Westchnął z lekka.

— Cóż? polowanie się udało; ja, jak wiesz, nie mogłem być na niem, łowczego wysłałem z ekwipażami, w zamku tyle było przygotowań…

— Tak! polowanie się wybornie udało. N. Pan był w humorze, w jakim go od dawna nie widziano. Sułkowskiemu pod namioty, do których zdawał się kierować, widać już nie było pilno, ani na zamek z powrotem. Wziąwszy Brühla pod rękę, co pazia uszczęśliwiło widocznie, zamyślony, począł z nim prze­chadzkę.

— Mam chwilę wytchnienia — odezwał się — mi­ło mi jej użyć w waszym towarzystwie, chociaż my obaj jesteśmy zmęczeni tak, że i rozmowa być mo­że trudem.

— O! ja nic a nic! — odparł Brühl — a wierz mi, hrabio, dla was chodziłbym noc całą i nie czułbym się znużonym. Od pierwszej chwili, gdym miał szczę­ście zbliżyć się do was, uczułem razem najwyższy szacunek, a jeśli mi się godzi to powiedzieć, najżyw­szą, najgłębszą przyjaźń. — Sułkowski spojrzał na uradowaną, rozjaśnioną twarz i ścisnął podaną rękę.

— Wierzcież mi — odezwał się — iż nie trafiliście na niewdzięcznika: na dworze przyjaźń taka bezin­teresowna jest rzadka, a wziąwszy się za ręce we dwóch, daleko zajść można. Oczy ich się spotkały, Brühl skinął głową.

— Wy jesteście przy królu i w łaskach.

— O! o! — odparł Brühl — nie pochlebiam sobie.

— Ja wam zaręczam! słyszałem to z ust własnych Najjaśniejszego Pana, chwalił waszą usłużność i ro­zum. Wy jesteście w łaskach lub na drodze do nich… to od was zależy.

— Ja wam mówię — powtórzył Sułkowski — ja mam serce Fryderyka, mogę się pochwalić tern, że mnie przyjacielem nazywa. Sądzę, że nie obszedłby się beze mnie.

— Wy, to co innego — przerwał Brühl żywo — mie­liście to szczęście towarzyszyć od najmłodszych lat królewiczowi, mieliście czas pozyskać jego serce, a któżby się nie przywiązał do was, zbliżywszy! Co do mnie, obcy tu niemal jestem. Winienem łasce księżny, że mnie przy boku J. K. Mości umieściła; staram się wdzięczność moją okazać, ale na śliskiej posadzce dworu jakże utrzymać się trudno! Im wię­cej gorliwości okażę dla pana, którego czczę i ko­cham, tern na większą zazdrość zarabiam. Sulkowski słuchał, roztargniony.

— Tak! to prawda — rzekł cicho — lecz wy macie wiele za sobą i obawiać się nie macie powodu. Uważałem na was, metodę przyjęliście przedziwną: jesteście skromni i macie cierpliwość. Na dworze dosyć jest ustać w miejscu, to się posunie mimo woli, a kto się nazbyt rzuca, ten najłatwiej pada.

— A! czerpię najdroższe rady z ust waszych! — wykrzyknął Brühl — co za szczęście mieć takiego prze­wodnika. Sułkowski zdawał się za dobrą monetę brać ten wykrzyknik przyjaciela i z niedostrzeżoną duma uśmiechnął się: pochlebiało mu uznanie tego, o czym był w głębi duszy najmocniej przekonany.

— Nie lękaj się, Brühlu — dodał — idź śmiało, a ra­chuj na mnie. — Wyrazy te zdawały się w najwyższe zachwycenie wprawiać młodego Henryka; złożył ręce jak do modlitwy, twarz jego błysła radością, spojrzał na Sułkowskiego i zdawał się tylko wahać, czy mu się do nóg nie ma rzucić. Wspaniałomyślny hrabia z protekcjonalną dobro­cią uścisnął go. W tej chwili na zamku zabrzmiały trąby: był to jakiś znak zrozumiały, widać, dla młodego faworyta, który, tylko ręką dawszy znak towarzyszowi, że po­śpieszać musi, rzucił się krokiem żywym ku zamkowi.

Brühl pozostał sam; wahał się trochę, co począć z sobą. Król go od służby wieczornej uwolnił i po­zwolił mu spocząć tego wieczoru, miał więc swobodę zupełną. Pod namiotami rozpoczynała się wieczerza dla dworu. Chciał zrazu pójść i razem z innymi się zabawić, potem, z dała popatrzywszy, w bok się skierował i zadumany — ścieżyną, w głąb lasu idącą, poszedł wolnym krokiem. Chciał być może sam na sam z myślami, choć wiek jego i twarzyczka o głę­bokie rozmyślania posądzić go nie dozwalały. Prędzej by na ówczesnym dworze, pełnym miłostek i intryg kobiecych, o jakąś serdeczną chorobę po­dejrzewać się godziło. Brühl nie wzdychał, patrzał chłodno, brew miał namarszczoną, usta zacięte, prędzej rachował coś i kombinował, niż z uczuciem walczył. Zadumany tak głęboko, pominął namioty, konie, psiarnie, rozłożone ogniska ludzi, spędzonych dla ło­wów, którzy się z toreb dobytym chlebem z solą posilali, gdy obok piekły się dla panów jelenie i wa­rzyły korzenne polewki.

Wieczór był piękny, spokojny, ciepły, jasny i, gdy­by nie opadające liście żółte starych buków, wiosnę by przypominał. W powietrzu woń lasów zdrowa, zapach uwiędłej zieleni, wyziewy jedlin unosiły się lekkim wietrzykiem, który ledwie gałązki poruszał. Za gajem, w którym obozowano, panowała już cisza, samotność, pustynia, gwar tu zaledwie dola­tywał, drzewa zasłaniały zamek, można się było są­dzić daleko od ludzi. Brühl podniósł głowę i wolniej odetchnął; twarz, której układać nie potrzebował dla ludzi, jakby na wolność puszczona, przybrała wyraz nowy; lekki, sar­doniczny

uśmiech przebiegł po niej i dziecięcy ów, dobroduszny, łagodny wdzięk straciła. Sądził się tu zupełnie sam. lecz jakież było jego zdumienie i nie­mal przestrach, gdy o kilka kroków, pod ogromnym bukiem starym, spostrzegł dwie postaci jakieś, nieznane, dziwne, podejrzane. Mimo woli się cofnął o krok i począł pilniej przypatrywać. W istocie o kilkadzie­siąt tylko kroków od królewskiego obozu wyglądało dziwnie, podejrzanie nawet tych dwóch ludzi, siedzą­cych pod drzewem. Obok nich widać było leżące kije podróżne i dwie torebki, z ramion tylko co zdjęte.

Mrok wieczorny nie dawał dobrze rozeznać twarzy ani ubiorów; lecz Brühl domyślił się raczej, niż zo­baczył, skromnie po podróżnemu przybranych dwóch młodych, jak on sam, ichmościów. Wpatrzywszy się pilniej, dostrzegł nieco twarzy, które zdały mu się szlachetniejszych rysów, niż wę­drownej rzemieślniczej czeladzi, za którą zrazu ich wziąć miał ochotę. Po cichu toczyła się rozmowa, ale dosłyszeć jej nie mógł. Więcej potem instynktem niż rachubą wiedziony, przyśpieszył kroku i stanął tak, że go siedzący na ziemi zobaczyć mogli; Ukazanie się jego musiało nieco zdziwić spoczywających, gdyż jeden z nich wstał śpiesznie i, przypatrując się przybyłemu, chciał jakby spytać, co tu robi i czego od nich chcieć może? Brühl nie czekał tego pytania, podszedł kilka kroków i odezwał się tonem dosyć surowym:

— Co tu, waszmościowie, robicie?

— Odpoczywamy — odezwał się siedzący na ziemi.

— Czy zakazany jest tu spoczynek podróżnym? — Głos brzmiał łagodnie, a język zapowiadał wy­kształconego człowieka.

— O kilkadziesiąt kroków dwór N. Pana i sam król. Czybyśmy mieli zawadzać? — dodał znowu sie­dzący, wcale nie zdając się strwożonym.

— Waszmościowie sami sobie najszkodliwsi być możecie — odparł Brühl żywo. — Lada kto z łow­czych może was tu odkryć i posądzić o jakie złe zamiary! Śmiechem łagodnym odpowiedział na to spoczywający na ziemi i wstał, a wyszedłszy z cienia drzew, ukazał się Brühl jako pięknej i szlachetnej posta­wy młodzian z długimi włosami, na ramiona spadającymi. Po jego stroju poznać w nim było łatwo studenta jednego z niemieckich uniwersytetów.

— Co Waszmościowie tu robicie? — powtórzył Brühl.

— Wyszliśmy na wędrówkę, aby Bogu oddać cześć w naturze, aby odetchnąć powietrzem lasów, ciszą ich ukołysać duszę do modlitwy — począł powoli młodzieniec. — Noc zaskoczyła nas tutaj. O królu, o dworze nie wiedzielibyśmy nawet, gdyby nas tu nie doszła wrzawa łowiecka. — I wyrazy, i sposób, w jaki je wymawia stojący przed mm, uderzyły Brühla. Człowiek to był z innego jakiegoś świata.

— Pozwolisz pan — dodał spokojnie student — iż jako zapewne władzą tu jakąś mającemu, zamelduje osobistość moją. Jestem Mikołaj Ludwik, hrabia i pan na Zinzendorfie i Pottendorfie, a w tej chwili studiosus, szukający źródła mądrości i świata, zbłąkany na manowcach świata wędrowiec. Skłonił się.

Usłyszawszy nazwisko, Brühl popatrzył uważniej. Światło wieczora i lekki blask księżyca wschodzącego opromieniały piękną twarz mówiącego. Stali przez chwilę niemi, jakgdyby obaj nie wie­dzieli, jakim do siebie mówić językiem.

— Ja jestem Henryk Brühl, paź do osoby J. K. Mości przywiązany. — Skłonił się lekko. Zinzendorf zmierzył go oczyma.

— A! bardzo mi was żal! — westchnął.

— Jakto żal? dlaczego? — zapytał zdumiony paź.

— Dlatego, że dworactwo to niewola, że paziostwo to służba, i chociaż szanuję pana naszego, milej mi sercem i duszą poświęcać się czci i służbie Pana na niebiosach, Pana nad pany, a miłością zatapiać w Jezusie Chrystusie Zbawicielu. — Brühl tak był zdziwiony, że krok odstąpił, jakby się obłąkanego uląkł w młodzieńcu, który z wielką słodyczą, ale bardzo patetycznie wymówił te wyrazy.

— Wiem — dodał Zinzendorf spokojnie — iż się to wydać wam musi, wam, co macie w uszach jeszcze szczebiotanie i śmiechy dworskie, dziwnym i nieprzyzwoitym może. Brühl stał niemy. Zinzendorf zbliżył się doń.

— To godzina modlitwy… słuchaj pan, lasy szu­mią chór wieczorny: chwała Panu na wysokościach! — Osłupiały paź słuchał i nie zdawał się rozumieć.

— Widzisz pan przed sobą dziwaka — dodał Zin­zendorf — lecz czyż światowych dziwaków mało spotykasz i przebaczasz im, a nie miałbyś pobłażać z go­rącego ducha płynącemu zachwyceniu?

— Prawdziwie — szepnął Brühl — ja sam jestem pobożny, lecz…

— Lecz zapewne chowacie pobożność waszą na dnie serca, lękając się, by ją ręka, słowo profanów nie tknęło? Ja ją wywieszam jako chorągiew, bom gotów bronić jej życiem i krwią moją. Bracie w Chry­stusie — mówił, jeszcze więcej zbliżając się do Brühla, Zinzendorf jeśli ci zaciążyło życie w ukropie i wirze tego dworu, bo inaczej sobie nie tłumaczę wieczor­nej waszej przechadzki samotnej, siądź tu spocząć z nami, razem się pomódlmy. Brühl, jakby się zląkł, ażeby go nie zatrzymano, cofnął się nieco.

— Zwykłem modlić się sam — rzekł — a tam po­wołują mnie obowiązki, więc darujcie mi. Wskazał ręką w stronę, od której gwar ich do­chodził. Zizendorf stał.

— Żal mi was — zawołał — gdybyśmy tu pod tern drzewem zanucili pieśń wieczorną: „Bóg nasza twier­dza, Bóg nadzieja nasza…”

— Naówczas — dorzucił paź — posłyszałby to wielki łowczy lub który z podkomorzych króla i nie za­mknęliby nas do kordegardy, bo tu jej nie ma, aleby odprowadzili do Drezna pod Frauenkirche i osadzili na odwachu. — To mówiąc, ruszył ramionami, skłonił się lekko i chciał iść, ale Zinzendorf zastąpił mu drogę.

— Czy istotnie wzbroniono się tu znajdować? — zapytał.

— Może to was podać w podejrzenie i na nieprzyjemności narazić. Życzę się oddalić. Za Hubertsburgiem jest wieś i gospoda, która da wygodniejszy nocleg, niż pień bukowy.

— Którędyż iść mamy, aby nie wnijść w drogę N. Panu? — zapytał Zinzendorf. Brühl wskazał ręką i już odchodził.

— Wyminąć gościniec będzie dosyć trudno, panie hrabio; lecz jeśli wam służyć mogę, wyprowadzając pod moją opieką na drogę, służę. Zinzendorf i milczący jego towarzysz pobrali prędko węzełki swe i kije i pośpieszyli za Brühlem. Zinzendorf miał czas nieco ochłonąć z ekstazy, w ja­kiej go Brühl, niespodziewanie się zjawiając, zastał. Widać w nim było człowieka wyższego towarzystwa i przyzwoitego w obejściu. Ostygłszy zupełnie, prze­prosił nawet za to, że się tak dziwacznie odezwał.

— Nie dziwuj się pan — rzekł zimno — nazywamy się wszyscy chrześcijanami i synami Bożymi, a w isto­cie poganami jesteśmy mimo obietnic, na chrzcie uczynionych. Obowiązkiem więc każdego nawracać i apostołować: ja sobie z tego czynię życia zadanie. Westchnął. W tej chwili, gdy kończył uroczyste wyrazy, uka­zał się obóz i buchnęła zeń wrzawa od kufli, które spełniano z hasłem. Zinzendorf z przerażeniem spoj­rzał.

— Nie sąż to bachanalie? — zawołał. — Idźmy prę­dzej, przybity się czuję i do ziemi upokorzony. — Brühl, przodem idący, nie odpowiedział nic. Tak wyminęli obóz; idąc bokiem, wskazał im bliski go­ściniec, a sam, jakby co prędzej chciał uwolnić się od towarzystwa tego, skoczył żywo ku oświetlonemu namiotowi.

W oryginale „różowemi”. Końcówki "-emi” zmieniono w tekście na bardziej współczesne "-ymi”. Część wyrazów, pisanych kiedyś łącznie, została rozdzielona zgodnie z współczesnymi wymogami pisowni.

August II Mocny (niem. August II der Starke, in. August II Sas, ur. 12 maja 1670 w Dreźnie (według kalendarza juliańskiego), zm. 1 lutego 1733 w Warszawie) — syn Jana Jerzego III Wettyna i Anny Zofii Oldenburg, od 1694 elektor Saksonii jako Fryderyk August I (Friedrich August I.), Wikariusz Świętego Cesarstwa Rzymskiego, w latach 1697–1706 i 1709–1733 elekcyjny król Polski; pierwszy król Polski z saskiej dynastii Wettynów. Słynny za sprawą swej siły, potrafił podobno zginać podkowy gołymi rękoma.

Oryginalna pisownia: Saksonji

Hubertusburg- zamek w Saksonii w Niemczech

Habsburgowie — dynastia niemiecka (von Habsburg). Założycielem dynastii był Guntram Bogaty (X wiek). Nazwa rodziny wywodzi się od pierwszej posiadłości rodu, zamku Habsburg (legendarna etymologia od niem. Habichtsburg — Jastrzębi Zamek) położonego w kantonie Aargau w Szwajcarii. Przedstawiciele dynastii panowali m.in. w krajach niemieckich i włoskich, Świętym Cesarstwie Rzymskim, Czechach, Hiszpanii, Portugalii, Burgundii, na Węgrzech (a co za tym idzie także w Chorwacji) i w Siedmiogrodzie, w Niderlandach, na Śląsku, ziemiach polskich, ukraińskich, serbskich i wołoskich oraz w hiszpańskich i portugalskich koloniach w Azji, Afryce i obu Amerykach (rozrastając się w tak zwaną Monarchię Habsburgów). Centrum monarchii stanowiło Arcyksięstwo Austriackie. Dynastia w linii męskiej wygasła w 1740.

flegma- spokój, opanowanie

W oryginale: bestję. W tekście w podobnych przypadkach j zostało zamienione na i.

Kordelas — długi, prosty lub zakrzywiony, jedno- lub dwusieczny nóż myśliwski do skłuwania i patroszenia upolowanej zwierzyny znany od późnego średniowiecza, bardzo popularny w XVIII wieku w wojskach lądowych (zwłaszcza u saperów i artylerzystów) oraz w marynarce. Od wieku XIX używany już tylko jako broń myśliwska.

tabacco- tabaka

Stanisław Bogusław Leszczyński herbu Wieniawa (ur. 20 października 1677 we Lwowie, zm. 23 lutego 1766 w Lunéville) — król Polski w latach 1704–1709 i 1733–1736, książę Lotaryngii i Baru w latach 1738–1766, wolnomularz, starosta nowodworski w 1701 i 1703 roku.

August III Sas (ur. 17 października 1696 w Dreźnie, zm. 5 października 1763 tamże) — w latach 1733–1763 król Polski oraz jako Fryderyk August II elektor saski; syn Augusta II z saskiej dynastii Wettynów i Krystyny Eberhardyny Bayreuckiej.

Nieco opodal- nieopodal

Skrót od Jego Miłość albo Jegomość- tytułu grzecznościowego używanego w odniesieniu do osób płci męskiej stanu królewskiego, duchownego i szlacheckiego (stanowiło to wyraz szczególnego uszanowania

Henryk Brühl herbu własnego (ur. 13 sierpnia 1700 w Gangloffsömmern w Turyngii, zm. 28 października 1763 w Dreźnie) — hrabia cesarstwa (niem. Reichsgraf), pierwszy saski tajny minister gabinetu i konferencji, rzeczywisty tajny radca, ober-szambelan, ober-podkomorzy, prezes Kamery, naczelny dyrektor podatkowy, generalny dyrektor akcyzy, wyższy dyrektor deputacji obrachunkowej, generalny komisarz do wrót Morza Bałtyckiego, nadinspektor manufaktur porcelanowych, kapitulariusz katedry miśnieńskiej, proboszcz katedry budziszyńskiej, głównodowodzący saską kawalerią w Polsce, hrabia na Ocieszynie i Brylewie, starosta lipnicki, piaseczyński, bolimowski i spiski, wójt bydgoski, faworyt Augusta III, generał piechoty saskiej, generał artylerii koronnej w latach 1752–1763, wolnomularz.

Kamerlokaj, nm., lokaj na dworze monarszym.

Galonowany, ubrany w mundur, w liberję z galonami. Galon to (zfr.,) taśma złota a. srebrna na rękawie, kołnierzu munduru a. liberii; lamówka, obramowanie, taśma szmuklerska przy meblach, portierach; haft na tiulu srebrem, złotem, jedwabiem do przybrania sukien kobiecych.

Aleksander Józef Sułkowski, herbu rodowego Sulima (ur. 15 marca 1695, zm. 21 maja 1762) — polski arystokrata i saski polityk. W latach 1733–1738 pierwszy minister Elektoratu Saskiego, hrabia i książę Świętego Cesarstwa Rzymskiego, szambelan Augusta III, generał lejtnant wojsk koronnych od 1734, saski generał major piechoty, pułkownik królewskiego lejbregimentu, łowczy nadworny litewski od 1729 roku, starosta nowodworski w 1738 roku, dyrektor generalny królewskich zbiorów sztuki 1734–1738, I książę bielski (I Herzog von Bielitz).

wzejść- w oryginale: wnijść

potrząsnał- w oryginale: potrząsł

Ekwipaż f. pojazd, powóz z zaprzęgiem

N. Pan- Najjaśniejszy Pan

zmęczeni- w oryginale: pomęczeni

Fryderyka: w oryginale: Fryderyka

sardoniczny- cięty, ironiczny, kąśliwy, kostyczny, kpiarski, sarkastyczny

Nikolaus Ludwig hrabia von Zinzendorf (ur. 26 maja 1700 w Dreźnie, zm. 9 maja 1760 w Herrnhut) — niemiecki teolog ewangelicki i reformator religijny, przywódca ruchu pietystycznego w Saksonii.

studiosus- łac. student

Kordegarda (fr. corps de garde), odwach (niem. Hauptwache — straż główna), wartownia — budynek, w którym stacjonowały wszelkiego rodzaju oddziały wojskowe oraz warty garnizonowe i policyjne, wraz z całym zapleczem. W skład zaplecza wchodziło zazwyczaj biuro komendanta, areszt i szereg izb, w których oddziały odpoczywały lub czekały na swoją kolej do odbycia warty. Przechowywano w nich również broń.

Bachanalia (bachanalie; łac. bacchanalia z gr. βακχεία) — starorzymskie obrzędy na cześć Bachusa (Dionizosa). Tytus Liwiusz utrzymywał, że zostały zapoczątkowane w Wielkiej Grecji, skąd przedostały się do Etrurii, skąd dopiero do Rzymu i rozpowszechniły się szczególnie w południowej Italii. Wiązały się z nimi liczne potępiane nadużycia, przez co przerodziły się z czasem w rozpustne orgie. Obrzędy te zostały zakazane przez senat rzymski w 186 p.n.e.kresy, czyli innymi słowy wici. Wici były to przekazywane przez pocztę pęki gałęzi, których otrzymanie oznaczało konieczność zgłoszenia się na wyprawę wojenną.

pocztylion- listonosz 2) kurier 3) woźnica zprzęgu pocztowego

paź- młody chłopiec z rodu szlacheckiego, pełniący służbę przy dworze rodu magnackiego lub rodziny panującej

podkomorzy- zastępca komornika, zarządzającego dworem księcia

szambelan- a) wysoki urzędnik dworski w służbie osobistej króla lub księcia b) godność tytularna

kuchni- w oryginale: kuchen

Higieja (Hygieja, Hygea, Hygia, Zdrowie; stgr. Ὑγίεια Hygíeia ‘zdrowie’, łac. Hygea, Salus‘zdrowie’) — w mitologii greckiej bogini i uosobienie zdrowia.

Węgrzyn — wino pochodzące z Węgier, produkowane z suszonych winogron, nazwa win węgierskich używana dawniej w Polsce. W XVI — XVIII beczka węgrzyna potrafiła kosztować około 100 złotych polskich, dlatego często dopuszczano się fałszerstw, przyprawiając kiepskie wina tak, by udawały lepsze gatunki. Najpopularniejszym z węgrzynów był tokaj.

Profan (łac. profanus „niedopuszczony do tajemnic religijnych; niewyświęcony”, „złowróżbny” od pro „przed” i fanum „sanktuarium, świątynia”) — ktoś niewtajemniczony, niebędący znawcą, laik, dyletant.

koncypować- wymyślać

Podczaszy, po łacinie pocillator, subpincerna, początkowo był pomocnikiem i zastępcą cześnika, jak podstoli stolnika, później wyrósł znaczeniem ponad niego. Obowiązkiem podczaszego było podawać biesiadującemu królowi napoje, wprzódy ich skosztowawszy i wogóle mieć dozór nad napitkami przy stole królewskim.

tytoniem- w oryginale: tytuniem

diablo- w oryginale: djablo

nie zsoatałoby to darowane- w oryginale: byłoby to niedarowanem

zdolny- w oryginale: zdolen

podwórka- w oryginale: powdwórca

Hajduk — lokaj. Nazwa hajduk pochodzi z języka węgierskiego i pierwotnie znaczyła tyle, co rabuś, opryszek. Była stosowana w Polsce w wieku XVIII, później już raczej tylko na Węgrzech. Hajducy lub hajduki zazwyczaj nosili węgierskie stroje. Można ich było spotkać na dworach magnackich.

pąsach- w oryginale: w ponsach

Antykamera — przedpokój na dworach magnackich i w pałacach, pełniąca funkcję poczekalni lub/i pokoju dla służby.

favorisca- wł. proszę, poproszę; również: przysługa

ecco- oto; właśnie

Szpinecik- od szpinet, instrument klawiszowy przypominający fortepian.

wejście- w oryginale: wnijście

maître de ballet- fr. baletmistrz; w oryginale: Maitredesballets

Meisen- Miśnia. W Miśni znajdowała się słynna manufaktura porcelany. Fabrykę porcelany w Miśni założono na mocy decyzji króla Augusta II Mocnego w roku 1710.

Padre- ojciec

wyprostowawszy- w oryginale: odprostowawszy

ochmistrzyni- dama zarządzająca dworem królowejKamerjunkier- młodszy szambelan dworu.

Grand Maitre de la garderobe- franc. wielki mistrz garderoby

dworując- żartować

Lejbchirurg, nm., chirurg nadworny.

Anna Karolina Orzelska, także Anna Katarzyna Orzelska (ur. w listopadzie 1707 w Warszawie, zm. 27 września 1769 w Grenoble) — pozamałżeńska córka Augusta II Mocnego. Cechowała się awanturniczym charakterem: piła, paliła, miała liczne romanse. Jak już wspomniano, Orzelska była córką Augusta II Mocnego, a nie, jak sugeruje autor, jego kochanką.

spokój- w oryginale: spokojność

sprzeciwu- w oryginale: przeciwieństwa

rachować się- liczyć się

zepsutych: w oryginale: popsutych

gerydon- rodzaj stoliczka

rachuby- plany

Pleissenburg- zbudowany w XIII w. budynek w mieście Leipzig w Niemczech. Pierwszą osobą, która wygłosiła w kaplicy zamku kazanie był Marcin Luter.

nie dam rady- w oryginale: nie wydołam

licz- w oryginale: rachuj

brązowych- w oryginale: brązowych

Doża — tytuł władców Republiki Weneckiej (od VII w.) i Genui (od XIV w.).

signore- panie

come sta? — co słychać?

Va bene? — wszystko w porządku?

schody- w oryginale: wschody

wysadzanymi- w oryginale: sadzonemi

klejnotami- w oryginale: klejnoty

Grenadier –żołnierz pieszy wyposażony w granaty ręczne. Formacja grenadierów powstała w połowie XVII w. Wiek później główną bronią, w jaką byli wyposażeni, zostały bagnety.

spod- w oryginale: zpodIV

Pomimo karnawału, mimo olbrzymich budowli, któremi król bawić się próbował, mimo wspaniało­ści, jaka go otaczała, August II nudzić się zdawał. Chciano go dla roztargnienia ożenić: ziewnął i rozśmiał się; nie życzył sobie sprawiać wesela: czasy były ciężkie, a królewskie gody, takiego pana godne, musiały być kosztowne. Noga go trochę bolała. Był smutny. Świat już mu nic nie miał do dania: złego i dobrego kosztował tyle, że na dnia czary życia zo­stały same męty. Najpiękniejsza dziewica oyła dlań powszednim obrazem: w pamięci jego przesuwał się cały szereg tych istot, promieniejących chwilę, a tak rychło uwiędłych. Lubomirska była stara, Cosel za­mknięta, inne rozleciały się po świecie. Nie mogąc być szczęśliwym, chciał być wielkim. Słał więc do Afry­ki uczonych i budował. Wznosiły się koszary olbrzymie na Nowym Mieście, przerobionym świeżo jego rozkazem ze starego, zakładano kościół, budowano piramidy i pałace.

Król jechał do Kónigsteinu nowe mury oglądać i ziewał, przyjeżdżał do Hubertsburga i nudził się, kazał się wieźć do Moritzburga i znajdował, że mu spowszedniał, a Drezno nawet było nieznośne. Gdy­by mu kto tę myśl poddał, możeby był spalić kazał miasto w czasie koncertu, aby je na nowo olbrzymio z ciosu odbudować; ale pomysł był już zużyty. W Polsce zdawało mu się, że Drezno kocha, w Dreźnie tęsknił za Warszawą: nigdzie nie było dobrze. Drugiego listopada przypadło święto patrona łowów, Huberta, którego obchodzono zawsze świet­nie; cały dwór królewski i królewiczowski do Hu­bertsburga się udał; ciągnęły psiarnie i oba obozy myśliwskie, saski i polski, a nie było mało tej dwor­ni, począwszy od paziów łowieckich aż do łowczego od trufli. Ale król znajdował Świętego Huberta zużytym i myślistwo zbyt jednostajnym. Niepokój jakiś go ogarniał.

Na otwarcie karnawału wrócił August do Drezna dnia 6 stycznia i na pierwszym balu spostrzegł, iż wszystkie niewieście twarze były powiędłe, oczy pogasłe, usta pobladłe. Sądził, że się zrywaniem sejmu w Warszawie lepiej zabawi. Karnawał został na opiece królewicza i Padre Guariniego, a królewskie powozy sposobiono do Polski. Brühl nieodstępnie był przy nim. Inni padali, nikli, odchodzili, mienili się; ten z pazia już był ministrem, a król bez niego obejść się nie mógł. Akcyza płynęła do skarbca, i podatek zasycał nigdy nie dające się napełnić kasy. Szlachta sykała; na to był jeden sposób i tego użyto. Dwór zaludnił się obcymi. Włosi, Francuzi, Holendrzy, Duńczycy, Prusacy, Bawarowie powyrastaii na dworze, a szlachta saska poszła robić pie­niądze dla króla na roli.

Brühl znajdował, że N. Pan miał słuszność i że najlepszymi sługami byli ci, których cały los zależałod króla. Dnia 10 stycznia dziedzińce zamkowe pełne były koni, powozów i ludzi. Dwór saski i polski gromadził się do podróży. Sale pełne były tych, którzy królowi towarzyszyć mieli. August II żegnał się z synem i je­go żoną. Na twarzy jego niecierpliwość i znużenie zastępowały dawną jasność majestatu. Z wielką czu­łością cisnął się królewicz do ojca; z powagą żegnał jego królewiczowa Józefa. Fryderyk przybył po roz­kazy, patrzał w oczy i uśmiechał się, wdzięcząc. Wtem wszedł Brühl; były jeszcze papiery do podpisania i pieniądze do zabrania w drogę; czekano na sto ty­sięcy talarów, które. nadpłynąć miały. Na wchodzącego dyrektora akcyzy bystro spojrzał król i postąpił ku niemu kroków parę.

— Brühlu, pieniądze?

— Są, N. Panie! — rzekł, kłaniając się, zagadnięty — rozkaz W. K. Mości spełniony. Rozjaśniło się oblicze pańskie.

— Patrz — zawołał do syna — patrz, polecam ci go… to sługa, który mi odjął trosk wiele, a wiele spokoju przyczynił… pamiętaj! Jemum winien ład, karność i porządek w domu. — Fryderyk z posłuszeństwem syna, wpatrzony w twarz ojca, chwytał każde jego słowo i okazywał postawą całą, że mu ślubuje być posłusznym.

— Gdybym w Polsce miał takich kilku, jednego choćby, dawnoby już w łeb wzięła ich bałamutna rzeczpospolita, i zaprowadziłbym tam taki ład, jak w Saksonii — dodał król. Syn okazywał ciągle najwyższe uwielbienie dla ojca. Pożegnanie rozpoczęte, przerwane, znowu się powtarzało: Fryderyk całował rękę ojcowską. Kamer­dynerzy, paziowie, służba czekała już w przedpokoju. Stali urzędnicy, duchowieństwo i w kątku zaszyty ostrożnie, przygarbiony Padre Guarini. Król wdzięcznie żegnał wszystkich. Łowczemu polecił jeszcze przy­wiezione z Białowieży dwanaście żubrów i żubrzyc i zszedł do gotowych powozów. Pocztylionowie siedzieli na koniach, dwór śpieszył na wyznaczone miejsca, w dziedzińcu z odkrytymi głowami stali panowie, rada miasta i mieszczanie, na których król spojrzał tylko i kazał im powiedzieć, aby podatki płacili, a w chwilę pusto i cicho było na zam­ku i w Dreźnie.

Wszyscy czas mieli spoczywać, dopóki by znów król nie wrócił i pańszczyzna bawienia nierozbawionego niczym nie rozpoczęła się na nowo. W chwili, gdy cały orszak z towarzyszącym mu oddziałem gwardii z zamku na most wyciągał, po­wóz, który miał wieźć Brühla i jego fortunę, stał jeszcze sam jeden w dziedzińcu zamkowym. Ulubie­niec pański, świeżą okryty pochwałą, zszedł na dwór zamyślony, gdy ujrzał przed sobą z chmurną twarzą stojącego Sułkowskiego. Rozjaśniło mu się oblicze, chwycił szybko rękę przyjaciela, i obydwaj weszli do dolnej sali.

Twarz Brühla wyrażała już najgorętsze współczu­cie, najżarliwszą miłość, najserdeczniejsze przywiąza­nie. Sułkowski dosyć był zimny.

— Jakżem szczęśliwy, że was raz jeszcze poże­gnać, jeszcze raz się pamięci i sercu waszemu polecić mogę — zawołał odjeżdżający z zapałem.

— Słuchaj, Brühlu — przerwał Sułkowski — ja także przypominam ci nasze Pacta Conventa! W złej i dobrej doli jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi.

— Czyż wy to mnie przypominać potrzebujecie? — zawołał Brühl — mnie, który dla was mam miłość, przyjaźń, szacunek i wdzięczność?

— Dajże mi ich dowody.

— Pragnę tylko sposobności, nastręczcie mi ją, do nóg wam padnę! — przerwał Brühl — proszę, bła­gam. Ale hrabio! kochany hrabio! ja wasz! wy nie zapominajcie o mnie. Wiecie, co mam na sercu.

— Kolowrathównę! — rzekł, śmiejąc się, Sułkowski.

— Będziesz ją miał! Masz matkę za sobą.

— Ale ona? O! nie lękaj się, nikt ci jej tu nie zbałamuci. Trzeba tak wielkiego męstwa, jak twoje, aby się wa­żyć na takie szczęście.

— Jedno i większe od tego mnie minęło — we­stchnął Brühl. Sułkowski poklepał go, śmiejąc się, po ramieniu.

— Niegodziwcze- — parsknął — albo się co we dwo­rze ukryje? Ty to nazywasz stratą, co jest czystym zyskiem. Moszyński cię nienawidzi nie bez przyczyny. Brühl zaprotestował gorąco, ręce podniósł.

— Serce moje ma Frania Kolowrathówna.

— Ręka na ciebie czeka i nic, nic, nic! Stara ci ją sama wciśnie. I czas też Frani pod czepek bo jej się strasznie oczy świecą.

— Jak gwiazdy! — krzyknął Brühl.

— Cóż powie Moszyńska na to? — Wtem Brühl jakby się ocknął, pochwycił znowu Sułkowskiego rękę.

— Hrabio — rzekł — nie zapominajcie o mnie u kró­lewicza. Lękam się, czym mu dosyć okazał moją cześć i przywiązanie do niego, moje uwielbienie dla naszej świętej i czystej królewiczowej. Powiedzcie mu…

— Wy o nas nie zapominajcie u króla — dodał Sułkowski — ja o was nie zapomnę u mojego pana. — Byli już u drzwi. Sułkowski go przeprowadzał. Ścisnęli się za ręce. Brühl już biegł do powozu. Zdała widać było stojącego w dziedzińcu Padre Guariniego, po świecku ubranego, w szaraczkowym długim surducie, który, zakrywszy prawą ręką lewą, żegnał nią na drogę. I ruszył Brühl za panem swo­im do Warszawy.V

Było to w pierwszych dniach lutego 1733 roku. Z rana powrócił Fryderyk z łowów w Hubertsburgu, a z nim nieodstępny Sułkowski. Na wieczór przy­padało przedstawienie w operze — i nieporównana Faustyna śpiewać miała. Królewicz jak ojciec był wielbicielem jej głosu i wdzięków. Czarodziejka trzę­sła dworem, tyranizowała swe współzawodniczki, wypędzała tych, co nie mieli szczęścia jej się podo­bać, a gdy raczyła podnieść głos, w sali było ciszej niż w kościele, i ktoby kichnął, mógł być pewien, że w niej śmiertelnego mieć będzie nieprzyjaciela.

Grać miano Cleofidę. Królewicz Fryderyk cieszył się zawczasu. Godzina była poobiednia. Odziany jedwabnym przepysznym szlafrokiem, królewicz, w fotelu z fajką siedząc, trawił z uczuciem tern błogim, jakie daje posłuszny żołądek i wytworna kuchnia. Naprzeciw niego stał Sułkowski. Kiedy niekiedy królewicz spojrzał na przyjaciela, uśmiechnął się mu i, nie mówiąc słowa, znowu dym wonny ciągnął. Przyjaciel a sługa patrzał z pociechą na pana, w milczeniu dzieląc się szczęściem jego. Twarz młodego królewicza była rozpromieniona, ale z obyczaju i usposobienia, gdy był najszczę­śliwszy, mówił jak najmniej: dumał. Mówił bardzo rzadko i to, gdy był zmuszony, nie lubił nic niespodzianego. Życie powinno dlań było płynąć cichym korytem, jednostajnie, nieprzerwanie równym.

Nigdy mniej trudnego do zabawienia pana nie mieli dworacy. Starczyło mu, byle dzień jeden do drugiego był jak dwie krople podobny. Właśnie poobiednia rozpoczynała się sjesta, i kró­lewicz fajkę palił już drugą, gdy Sułkowski, przez okno coś spostrzegłszy, chwilę się zawahał i powoli się skierował ku drzwiom. Oczy królewicza poszły za nim.

— Sułkowski! — odezwał się cicho.

— Natychmiast wracam — odparł, biorąc za klamkę, hrabia i wysunął się. W przedpokoju dwaj pa­ziowie i służba czekała.

— Nikogo nie wpuszczać beze mnie — odezwał się Sułkowski. Wszystkie głowy się skłoniły. Sułkowski wyszedł, przebiegł prędko schody i we drzwiach stanął zdziwiony.

— Brühlu! ty tu? — Okręcony futrem, w czapce na uszach, śniegiem obsypany, zziębły, zmęczony stanął przed nim w isto­cie ulubieniec Augusta II, blady nieco i pomieszany. W dziedzińcu widać było powóz, którego konie skry­wała buchająca z nich para; pocztylioni zmęczeni pozsiadali z nich i stali jak rozbici, ledwie się trzy­mając na nogach. Na zapytanie Brühl nie odpowiedział nic, oczyma wskazywał tylko, źe co najrychlej chce wnijść i spo­cząć. Przybycie to tak coś tajemniczego miało w so­bie, tak dziwnego, iż Sułkowski, mocno poruszony co prędzej ku sali dolnej pośpieszył. Służba dworska, zobaczywszy Brühla, cisnęła się do niego, ale odpra­wiał ją skinieniem ręki; on tylko sam i Sułkowski weszli do gabinetu. Brühl szybko począł z siebie zrzucać ubranie. Hrabia stał, czekając choć słowa.

— Brühlu, na miłość boską… z czym przybyłeś? Brühl wstał i westchnął, obejrzał się wkoło jak­by z rozpaczą, załamał ręce i zawołał:

— Król, a pan mój najmiłosierniejszy, nie żyje! — Po twarzy Sułkowskiego jak błyskawica przele­ciało wrażenie do określenia trudne, trwoga i radość zarazem; ruszył się, jakgdyby chciał już biec, i wstrzymał.

— Nie przybył przede mną żaden kurier z War­szawy?

— Nikt.

— Nie wiecie więc nic? Królewicz?

— Nie domyśla się ani przeczuwa — rzekł Sułkow­ski i powtórnie ruszył się, jakby iść chciał, a po na­myśle zawrócił.

— Należy natychmiast oznajmić o tern królewi­czowi — odezwał się. — Lecz jakże się to stało? Król był zdrów… — Brühl wzdychał ciężko.

— Szesnastego przybyliśmy do Warszawy — rzekł cicho. — Drogę mieliśmy niegodziwą, miejscami śniegi, to znowu roztopy i błoto. Król był znużony, zniecierpliwiony, ale na widok Warszawy rozjaśniła mu się twarz nieco. Przodem wysłaliśmy kurierów. Przyję­cia było świetne mimo szkaradnej pory, działa grzmiały, regiment wielkich muszkieterów wystąpił.

Wyglądał wspaniale. Kareta zatrzymała się przedgankiem pałacu saskiego. W chwili, gdy król wysia­dał, uderzył się o stopień w toż samo miejsce, któ­re go zawsze dolegało, gdzie Weiss odjął mu wielki palec. Ujrzeliśmy go zbladłym i opierającym się na lasce, dwóch paziów poskoczyło podać mu ręce, i tak zaprowadziliśmy go do pokojów, w których go oczekiwało duchowieństwo, senatorowie i panie.

Król musiał natychmiast usiąść i żądał od mar­szałka, aby skrócono przyjęcie, gdyż czuje się znu­żonym. Zaledwieśmy z nim weszli do sypialni, kazał na­tychmiast przywołać Weissa i lekarza, skarżąc się, że czuje jakby ogień i wilgoć w nodze. Rozcięto but: pełen już był krwi. Weiss pobladł, noga na­ brzmiała była i sina. Pomimo to…

— Skracaj — zawołał Sulkowski — królewiczowi do­nieść kto może o twem przybyciu. — Brühl zbliżył się do niego.

— Hrabio — rzekł — zdaje mi się, że nim cokol­wiek przedsięweźmiemy, rozmówić się powinniśmy. Królewicz czule był przywiązany do ojca, Wiado­mość, którą przywożę, zrobi na nim wielkie wra­żenie. Czyż nie należałoby go przygotować?

— Przygotować? iak?

— Jestem tego zdania — wyszeptał Brühl cicho — iż bez porady O. Guariniego i królewiczowej nic przedsiębrać nie należy. Sułkowski spojrzał nań ze źle ukrytem nieukontentowaniem.

— Nie zdaje mi się — odparł — że królewicz w tern nie potrzebuje ani pomocy Najjaśniejszej królewiczowej, ani duchownej pociechy spowiednika.

— Jabym sądził… — rzekł zmieszany Brühl i spoj­rzał na drzwi. Otwierały się one właśnie, i O. Guarini wchodził. Skąd się dowiedział tak rychło o przybyciu Brühla, trudno się było domyślić. Szedł ku niemu milczący, z twarzą smutną mimo zwykłego jej wyrazu, który mu trudno było ukryć; otwarł ramiona szeroko, jak­ by go chciał uścisnąć. Brühl byłby może ucałował mu rękę, gdyby nie świadek niepotrzebny. Postąpił krok tylko i, skłaniając głowę, rzekł:

— Król nie żyje!

— Evviva il Re! — odpowiedział cicho Guari­ni, podnosząc oczy do góry — wyroki boskie są nie­zbadane. Wie już królewicz?

— Nie jeszcze — rzekł sucho Sułkowski, który na księdza rzucił wzrokiem niezbyt przyjaznym ani na­wet tak pokornym, jak Brühl i drudzy. Guarini też jakby z umysłu nie zwracał się ku niemu.

— Życzeniem mojem jest, oszczędzając, o ile możności królewicza czułość — dodał Brühl — naradzić się z N. królewiczową. Guarini skłonił drogę, a Sułkowski nieznacznie ramionami ruszył i na Brühla rzucił przelotne wej­rzenie, wyrażające niezadowolenie.

— Idźmy więc wszyscy do Pani — rzekł sucho — bo chwili nie ma do stracenia. — Brühl spojrzał na swój ubiór podróżny.szwajcar- portier- odźwierny

kurfirst (niem.) -, książę udzielny w dawnej Rzeszy Niemieckiej. Ponieważ miał prawo wyboru cesarza, nazywano go elektorem.

precjoza- cenne przemocy

I-go- w oryginale: 1-go

krepa- czarny materiał, symbol żałoby

przybylec- w oryginale: przybylec

szyderczo- w oryginale: szydersko

rozśmieli- w oryginale: roześmieli

przytomni-obecni

spóźnił: w oryginale: przypóźnił

powodować- rządzić

pulcinella, pulcinello- wł. poliszynel, postać z włoskiej komedii dell’arte. Poliszynel słynął z nieżyczliwości i plotkarstwa; jednym z jego znaków rozpoznawczych był haczykowaty nos (aktorzy, grający poliszynela, jak również inne postaci komedii dell’arte, nosili maski).

rybackie- w oryginale: rybacze

chować- tu: postępować

uśmiechnął się półgębkiem- w oryginale: napół uśmiechnął

trefniś- błazen

adherent- poplecznik, sympatyk, wyznawca, zwolennikKarl Friedrich Ludwig von Watzdorf (ur. 1 września 1759 w Miśni; zm. 16 maja 1840 w Dreźnie) — dyplomata, polityk i wojskowy; stronnik Napoleona.

Benedicite omnia opera Domini Domino… pieśń lub modlitwa, stanowiąca fragment Księgi Daniela (III, 52—97).

spokojny- w oryginale: spokojnym

obecnych- w oryginale: przytomnych

zyskasz dla- w oryginale: zyszczesz

oznajmiam- w oryginale: oznajmuje

nieuchronnym- w oryginale: nieuchronnem

przykre- w oryginale: przykrem

fizjognomię, fizjonomię- wygląd

było dla niej bardzo przyjemne- w oryginale: jej by­ło bardzo przyjemnem

szaraczkowy- szarego lub szarawego koloruobojętne- w oryginale: obojętnem

Breve (od łac. krótkie) — pismo papieskie o mniejszym znaczeniu niż bulla.

luter- wyznawca luteranizmu

tartuf- od franc. tartuffe- świętoszek

najpierw- w oryginale: najprzód

hrabia Gundaker Thomas von Starhemberg (ur. 14 grudnia 1663 w Wiedniu, zm. 6 czerwca 1745 w Pradze) — austriacki minister finansów.

wydawane- w oryginale: dawane

uważał się za niezwycięzonego- w oryginale: mniemał się niezwalczonym.

factotum- sługa, totumfacki

W. ekscelencja- wasza ekscelencja

konieczne- w oryginale: koniecznem

nie mogę mieć wglądu we wszystkie urzędowe czynności moich kolegów- w oryginale: we wszystkie urzędowe czynności moich współkolegów wglądać nie mogę

szparko- żwawo, prędko

sankcja pragmatyczna (łac. sanctio pragmatica) — ustawa króla, na mocy której ustanawiał prawa mające większe znaczenie.

łacno- łatwodystych- dwuwiersz

drzewami- w oryginale: drzewy

rozjaśniło- w oryginale: rozjaśniły

szyderstwami- w oryginale: szyderstwy

Egeria — w mitologii rzymskiej nimfa źródeł, obdarzona darem wieszczym.

subretka (fr. soubrette) — postać sprytnej służącej, występująca w operetce i operze komicznej.

fizjonomia, fizjognomia- tu: wygląd

w. ekscelencja- wasza ekscelencja

suivante- franc. następna

paszkwilanci- szydercy. Paszkwil to pismo szydercze

oczu- w oryginale: oczów

sielski- dosł. wiejski; pełen uroku

wyjaśnienia- w oryginale: rozjaśnienia

ściśniętymi pięściami- w oryginale: pięściami zaciśnionemi

carissimo- wł. najdroższy

kanikuła- wakacje

kłopotliwego- w oryginale: zawadnegopowiesił- w oryginale: obwiesił

Lipskie jarmarki były słynne w nowożytnej Europie.

in flangranti- łac. 1) na gorącym uczynku 2) podczas aktu seksualnego

pater- od łacińskiego pater noster, zwykle również paternoster- nazwa modlitwy Ojcze nasz.

nieopodal- w oryginale: opodal

nieprzytomnością- w oryginale: przytomnością

przykre- w oryginale: przykrem

niemiłymi rysami- w oryginale: niemiłemi rysy

pędzel- w oryginale: pędzel

wyobraziła go sobie- w oryginale: wystawiła go so­bie

admonicja- przygana, reprymenda, wyraz niezadowolenianajbardziej ulubione arie- w oryginale: najulubieńszych aryj

odprowadzić- w oryginale: prze­prowadzić

plotki- w oryginale: powieści

sprzeniewierzył: w oryginale: przeniewierzył

wszystko się odwlekało- w oryginale: szło wszystko w odwłokę

takiej zdrady- w oryginale: takiego zdradziectwa

ostatek- koniec

pozwolił- w oryginale: dozwolił

krygując się wielkce- w oryginale: z wielkimi krygi

stoczek- długa i cienka zawinięta świeca

wydobywały- w oryginale: dobywały

najbezpieczniejszy i najmniej strzeżony- w oryginale: najbezpieczniejszym i najmniej strzeżonym
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: