- W empik go
Brutalne obietnice - ebook
Brutalne obietnice - ebook
Czwarty tom serii „Królowe i potwory” fenomenalnej J.T. Geissinger!
Reyna Caruso to włoska księżniczka mafijna, której bratanica musi wyjść za mąż za irlandzkiego gangstera, mężczyznę o pseudonimie Spider. Ten związek ma połączyć dwie potężne rodziny mafiosów. Jednak kobieta zrobi wszystko, żeby niewinna Lili nie cierpiała tak, jak ona.
Nie obchodzą ją powody, dla których to małżeństwo ma zostać zawarte, i jakie wpływy oraz tereny zyska jej brat. Jeżeli będzie trzeba, Reyna pójdzie na wojnę, żeby zapobiec temu układowi.
Sprawy na pewno nie ułatwia fakt, że narzeczony Lili to najseksowniejszy facet, jakiego Reyna widziała. Dobrze, że tak bardzo go nienawidzi, bo jej ciało i umysł mogłyby ją zdradzić.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-957-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rey
Ciężar wspomnień może być tak wielki, że aż zapiera dech w piersiach.
Weźmy na przykład obecną sytuację. Stałam naprzeciwko dębowego biurka mojego brata w jego ogromnym, wyłożonym boazerią gabinecie. Wpatrywałam się w jego twarz i walczyłam o oddech z niewidzialną ręką, która zaciskała się na moich płucach. W gardle urosła mi gula, a w żołądku wzbierał kwas.
Wszystko to przybierało na sile, gdy w mojej obecności padało słowo „małżeństwo”.
Żadna dziesięcioliterowa klątwa nie mogłaby być tak podła.
Czując się nieswojo pod ciężarem mojego spojrzenia, Gianni spojrzał na ekran. Przez chwilę bawił się brzegiem suszki¹, by następnie przesunąć palcem pod kołnierzem białej koszuli.
– Nie patrz tak na mnie. Wiedziałaś, że to się musi stać. Lili jest już pełnoletnia.
– Ma osiemnaście lat od niecałych dwóch tygodni, do cholery. A co z college’em? Obiecałeś, że to rozważysz.
Podniósł wzrok, by na mnie spojrzeć.
Miał oczy naszego ojca, czarne jak węgiel i pozbawione życia. Wszyscy inni drżeli przed jego spojrzeniem – i przed nim.
Ale mój ojciec mnie nie przerażał, podobnie jak mój starszy brat. Jeśli o to chodzi, nikogo się nie bałam.
Po tym, przez co przeszłam, sam diabeł mógłby przyjść i zażądać mojej duszy, a ja powiedziałabym mu, aby pocałował mnie w tyłek i spierdalał z powrotem do piekła.
– Nie, ty nalegałaś, abym to rozważył. I jak zwykle, gdy otrzymałaś odpowiedź, która ci się nie spodobała, zignorowałaś ją – powiedział Gianni.
Gdy wciąż stałam w milczeniu i się w niego wpatrywałam, dodał:
– Sprawdziłem go. Nie jest Enzem.
Na dźwięk imienia mojego zmarłego męża przeszyły mnie dreszcze. Kwas zagotował się w moim żołądku i zaczął wypalać sobie ścieżkę ognia prowadzącą aż do mojego gardła.
Stałam nieruchomo przez kilka chwil, starając się odzyskać równowagę. Potem, aby nie zacząć rozwalać mebli, zaczęłam szybko chodzić.
Gianni obserwował mnie w milczeniu przez kilka minut, po czym spróbował nowego podejścia.
– Zdobędziemy terytorium. Szlaki handlowe. Pozyskamy silnych sojuszników, których tak rozpaczliwie potrzebujemy. Ta unia przyniesie nam pokaźną sumę pieniędzy. Co najmniej dziesiątki milionów. Potencjalnie setki.
– Gadasz jak jakiś alfons – wymamrotałam.
Zignorował mnie.
– Nie wspominając już o tym, że będziemy mieć wpływy, których nie mają inne rodziny. Wiesz, jak wszyscy są zdesperowani, aby zawrzeć sojusz z mafią. Jeśli nam się to uda, zostanę capo. Stawka jest ogromna, Rey. Możemy zabezpieczyć pozycję rodziny na pokolenia.
– Ciągle mówisz „my” i „nas”. Nie chcę mieć nic wspólnego ze zmuszaniem mojej bratanicy do niewolnictwa.
Z przesadną cierpliwością w głosie odpowiedział:
– Lili zawsze miała poślubić kogoś, kto podniesie status rodziny. Wiesz o tym. I ona też ma tego świadomość. Wszyscy to wiedzą. To nic nowego.
Przestałam chodzić w kółko i spojrzałam na niego.
– Ona jest jeszcze dzieckiem.
– Ma osiemnaście lat. Jest już dorosła. A ty byłaś od niej dwa lata młodsza, gdy wyszłaś za mąż.
– Tak. I zobacz, jak dobrze się to skończyło – odpowiedziałam gorzko.
Skrzywił się.
– Odziedziczyłaś fortunę Enza. Odzyskałaś wolność. Powiedziałbym, że ostatecznie wyszło ci to na dobre.
– Ciekawe, dlaczego pominąłeś całą tę rzeź, która miała miejsce pomiędzy naszymi zaręczynami a jego śmiercią.
– Lili to nie ty, Rey.
– Nie, jest moją bratanicą. I moją chrześniaczką. I jedną z najsłodszych i najbystrzejszych dziewczyn, jakie kiedykolwiek spotkałam. Nie zasługuje na to, aby wyjść za mąż za jakiegoś okropnego starego Irlandczyka!
– Nigdy nie powiedziałem, że jest stary.
– Pewnie śmierdzi jak gotowana kapusta!
– Zapewniam cię, że nie pachnie jak żadne warzywo.
– I pewnie ogląda dziecięce porno! Każdy facet, który chce poślubić nastolatkę, musi być zboczeńcem!
– Nie sądzę, żeby był typem osoby, która ogląda dziecięcą pornografię, ale będziesz mogła sama to ocenić. Będzie tutaj lada chwila – powiedział Gianni ostrożnym tonem. Nie chciał podnosić na mnie głosu, choć było po nim widać, że jest zirytowany i chce, aby ta rozmowa już się skończyła.
Cofnęłam się z obrzydzeniem.
– Przyjeżdża tutaj?
– Chce poznać Lili.
– Teraz?
– Tak.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy.
– Dlaczego mówisz mi o tej umowie dotyczącej małżeństwa na kilka sekund przed tym, jak ten Irlandczyk ma postawić stopę w naszym domu?
Po krótkiej chwili milczenia ostrożnie odpowiedział:
– Biorąc pod uwagę twój temperament, wydawało mi się, że dobrym pomysłem jest dać ci jak najmniej czasu na rozwalenie wszystkiego dookoła.
To faktycznie mógł być powód, ale na pewno nie główny. Znałam swojego brata.
– Ty sukinsynu. Lili jeszcze nic nie wie, prawda?
Gianni wstał od biurka. Wygładził dłonią przód swojej szytej na miarę granatowej marynarki i skierował się w moją stronę. Zatrzymał się naprzeciwko mnie i delikatnie chwycił za ramiona.
– Miałem nadzieję, że jej o tym powiesz.
– Zaraz cię zabiję – powiedziałam kategorycznym tonem.
Przyjrzał się wyrazowi mojej twarzy, po czym opuścił ręce i zrobił krok do tyłu.
Mądra decyzja.
– Właśnie dlatego nie powiedziałem ci o tym wcześniej. Przykro mi, że przywołuje to u ciebie złe wspomnienia, ale takie są fakty. Warunki zostały już wynegocjowane. Pozostało tylko zorganizować spotkanie Irlandczyka i Lili. Jeśli mu się spodoba, umowa zostanie podpisana i ustalimy datę.
Nie powiedział, co się stanie, jeśli Lili mu się nie spodoba, ale wiedziałam, że nie będzie dobrze.
Dla Gianniego nawet najmniejsze niepowodzenia były czymś niewybaczalnym.
Łagodniejszym tonem dodał:
– Zia² wyjaśni Lili, że to wszystko wyjdzie jej na dobre. Że rodzina jest najważniejsza. I że jeśli jej mąż okaże się kimś podobnym do zmarłego męża jej cioci, Enza, to i on stanie się ofiarą przedwczesnej śmierci. – Zamilkł na chwilę. – Dopadnie go skrupulatnie zaplanowana śmierć bez świadków i dowodów nieczystej gry. Tak dobrze rozegrany „przypadek”, że nawet policja nie wpadnie na żaden trop.
– Nie zabiłam swojego męża – odpowiedziałam natychmiast.
Uśmiechnął się.
– Nigdy nie spotkałem kogoś, kto potrafiłby kłamać tak dobrze jak ty.
– To dar.
Uśmiechnął się szerzej.
– Jeden z wielu.
– Przestań mi schlebiać, żebym odwaliła za ciebie brudną robotę.
– Ona mnie nie posłucha, Rey. Wiesz, jaka jest.
– Tak. Fakt, że kobiety w tej rodzinie mają własne zdanie, jest bardzo nie w smak mężczyznom.
Widziałam, że chciał westchnąć, ale tego nie zrobił. Po prostu stał i patrzył na mnie błagalnie, czekając, aż się poddam.
I tak nie miałam wyjścia. Jako głowa rodziny Caruso Gianni decydował o wszystkim. Pewnego dnia to kobieta stanie na czele jednej z pięciu włoskich rodzin mafijnych w Nowym Jorku. Moim marzeniem było żyć wystarczająco długo, aby to zobaczyć.
Do tego czasu wszystko, co mogłam zrobić, to wywierać na niego tyle wpływu, ile tylko mogłam.
Pomagał mi fakt, że mój brat się mnie bał.
– Chcę mieć ostatnie zdanie w sprawie tego Irlandczyka. Porozmawiam z Lili, ale jeśli go nie polubię, umowa będzie nieważna.
Gianni przesunął językiem po zębach. Prawdopodobnie liczył w myślach do dziesięciu lub przeklinał, żałując, że nie trafiła mu się taka siostra, jaką miał jego najlepszy przyjaciel Leo. Potulna, tępa dziewczyna, która nie ma zdania na żaden temat poza tym, co powie jej ojciec i brat.
Ale Gianni miał mnie.
Kobietę o złej reputacji, wyjątkowo temperamentną i z językiem, który tnie jak brzytwa.
– Zgoda? – nalegałam.
– Ty nikogo nie uznasz za wystarczająco dobrego dla Lili – odpowiedział. – Będziemy prowadzić tę samą rozmowę w kółko przez następne dwadzieścia lat.
– Nieprawda. Potrafię podejmować rozsądne decyzje.
Uniósł brew.
– Nie rób takiej miny. Po prostu chcę się upewnić, że nie jest potworem.
– Zapewniam cię, że nim nie jest.
– To jest chyba dobry moment, żeby napomknąć, że lubiłeś Enza.
Gianni się skrzywił.
– Enzo był socjopatą. Oni potrafią bardzo dobrze udawać czarujących ludzi.
– Właśnie tak. Dlatego ja muszę mieć ostatnie słowo. Jeśli ktoś tutaj zdoła wyczuć psychopatę na kilometr, to będę to ja.
Nie miał na to kontrargumentu, bo jakżeby inaczej. Powiedziałam prawdę.
Nauczyłam się rozpoznawać potwory, bo nie miałam innego wyjścia.
Gianni wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy tak długo, że aż zaczęłam wątpić w swoją wygraną. Ale wtedy zaskoczył mnie i powiedział:
– Niech będzie. Jeśli nie polubisz tego Irlandczyka, małżeństwo nie dojdzie do skutku.
Ogarnęła mnie ulga. Westchnęłam i skinęłam głową.
– Ale i tak musisz powiedzieć o tym Lili.
Gdy usłyszeliśmy dźwięk opon chrzęszczących po żwirze wysypanym na okrągłym podjeździe przed domem, natychmiast odwróciliśmy się w stronę okien.
– Myślę, że powinnaś się pośpieszyć – powiedział rozbawionym tonem.
– Jesteś gównianym ojcem, Gi. – Moje uszy aż płonęły ze złości.
Wzruszył ramionami.
– Jak wszyscy w tej rodzinie.
Odwróciłam się i wyszłam, zanim przyszło mi na myśl, aby chwycić nóż do otwierania listów leżący na jego biurku. Jeszcze zrobiłabym coś, czego bym żałowała.
***
Weszłam po schodach na drugie piętro, pokonując po dwa stopnie naraz. Na podeście ostro skręciłam w lewo i skierowałam się w inny korytarz – ten, który biegł w przeciwnym kierunku do wiodącego do mojej sypialni. Nasi przodkowie spoglądali na mnie groźnie z ponurych olejnych portretów oprawionych w złote ramy.
Zignorowałam ręcznie malowane freski, lśniące żyrandole z weneckiego szkła i zaskoczoną gospodynię, która wycierała z kurzu liście palmy rosnącej w doniczce. Szybkim krokiem szłam w stronę pokoju znajdującego się na końcu.
Nie miałam czasu do stracenia.
Zatrzymałam się przed ciężkimi, dębowymi drzwiami i uderzyłam w nie pięścią.
– Lili? To ja. Mogę wejść? Muszę z tobą porozmawiać.
– Chwileczkę, zia! Zaraz… zaraz otworzę!
Zza drzwi dobiegał słaby głos Lili. Spanikowałam.
Może już wiedziała? Była bardzo mądra jak na kogoś, kto przez całe życie był trzymany pod kloszem. Usłyszałam odgłosy szurania, a potem dziwny łoskot. Zaniepokojona przysunęłam się bliżej drzwi.
– Lili? Wszystko w porządku?
Po kilku długich, przepełnionych ciszą sekundach moja bratanica otworzyła drzwi.
Miała zarumienione policzki. Jej długie czarne włosy były rozczochrane. Biała koszulka, którą na sobie miała, była pognieciona i nie do końca włożona w czarne spodnie do jogi. Była bosa i wyglądała na zdezorientowaną, jakby dopiero co się obudziła.
Co byłoby dość dziwne, biorąc pod uwagę, że była czwarta po południu.
– Przepraszam, czy ty spałaś?
– Um… ćwiczyłam. – Wskazała przez ramię na telewizor wiszący na ścianie po przeciwnej stronie pokoju. Na ekranie kobieta ubrana w różowy spandex robiła pajacyki. – Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym do tego wrócić.
Już chciała zamknąć drzwi, ale prześlizgnęłam się obok niej do pokoju.
– To nie może zaczekać.
Podobnie jak reszta domu, jej sypialnia również była przesadnie udekorowana.
Nie było ani jednego centymetra wolnej przestrzeni, która nie byłaby nękana aksamitem, złoceniami, lustrami, ozdobną tapetą, misternie rzeźbionym drewnem lub witrażami.
Przynajmniej tutaj dominowały stonowane róże i zielenie. Moja sypialnia była czarno-bordowo-złota i wyglądała jak burdel w Watykanie.
Żona Gianniego była fanką katolickiej szkoły projektowania wnętrz. Umarła, rodząc Lili, ale jej wyjątkowy gust wciąż z nami żył.
Chwyciłam pilot z szafki, nacisnęłam przycisk, żeby wyciszyć telewizor, po czym z powrotem odwróciłam się do Lili. Stała w tym samym miejscu i wciąż wyglądała na zdezorientowaną.
– Co tam, zia?
– Nie ma dobrego sposobu, aby to powiedzieć, więc po prostu powiem.
Gdy zaczęła wykręcać dłonie, dodałam:
– Może powinnaś usiąść.
– Och, Boże. Kto umarł? Czy to nonna³?
– Z twoją babcią jest wszystko w porządku. Zawarła pakt z diabłem, aby długo żyć. Chce móc nas wszystkich wkurzać, dopóki nie umrzemy pierwsi. A teraz słuchaj, nie mamy dużo czasu. – Podeszłam do niej bliżej, ujęłam jej dłonie w swoje i spojrzałam w oczy. – Powiem ci coś, co ci się nie spodoba.
Jej twarz pobladła.
– O cholera.
– Tak. I wiesz, co myślę o tym, gdy przeklinasz.
– Sądząc po wyrazie twojej twarzy, zaraz będę przeklinać znacznie więcej.
– Masz rację.
– A poza tym ty przeklinasz non stop.
– Nie chcę, żebyś wyrosła na kogoś takiego jak ja.
– Dlaczego nie? Jesteś wredną suką.
– No właśnie.
– Nie, zia. Bycie wredną suką jest super.
– Och, dziękuję. Chyba. A wracając do tego, co muszę ci powiedzieć… Jesteś gotowa?
– Nie. Ale i tak mi powiedz.
Zanim to z siebie wyrzuciłam, ścisnęłam jej dłonie.
– Twój ojciec wynegocjował dla ciebie kontrakt małżeński. Dzisiaj masz spotkać się z tym mężczyzną. Dzisiaj, czyli za chwilę. Właśnie przyjechał.
Lili znieruchomiała. Przełknęła ślinę. Nie zareagowała w żaden sposób.
– Przyjęłaś to lepiej, niż się spodziewałam. Dzielna dziewczyna. Więc to jest ta zła wiadomość. Dobra jest taka, że jeśli ja go nie zaakceptuję, kontrakt zostanie anulowany.
Zamknęła oczy, wypuściła głośno powietrze i powiedziała cicho:
– Na pieprzone wiadra pełne kociego gówna.
– Bardzo kreatywnie. Coś jeszcze?
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie spanikowana, ściskając moje ręce aż do bólu.
– Nie chcę wychodzić za mąż, zia.
– Oczywiście, że tego nie chcesz. Nie jesteś nienormalna.
– Nie! Chodzi mi o to, że nie mogę wyjść za mąż! – krzyknęła.
Odsunęła się ode mnie, przeszła przez pokój i wyzywająco stanęła przed dużą szafą obok łóżka. Był to ogromny, sięgający sufitu antyk wykonany z lśniącego, rzeźbionego mahoniu. Zawsze kojarzył mi się z tą szafą z Opowieści z Narnii, która mogła przenieść kogoś do krainy mówiących zwierząt i magicznych stworzeń.
Oparła ręce na biodrach i oświadczyła z pasją:
– Wolałabym umrzeć, niż poślubić mężczyznę, którego nie kocham!
Z wnętrza szafy dobiegł wyraźny łomot, jakby na podłogę właśnie upadło ciało.
Potem zapanowała cisza.
Patrzyłam na swoją bratanicę. Ona patrzyła na mnie, a jej zazwyczaj słodkie, brązowe oczy teraz płonęły pewnością siebie.
– Lili? – zapytałam spokojnie.
– Tak?
– Co to był za dźwięk?
Uniosła brodę i skrzyżowała ręce na piersi.
– Jaki dźwięk?
Spojrzałam na jej zmierzwione włosy, na koszulkę wyciągniętą ze spodni, bose stopy i buntowniczy wyraz twarzy i czułam w kościach, że mamy cholernie duży problem.
Przeszłam przez pokój w kilku długich krokach i stanęłam przed szafą.
Lili starała się mnie powstrzymać. Wskoczyła przed drzwi mebla i błagała mnie, abym tego nie robiła, ale odepchnęłam ją na bok i szarpnięciem otworzyłam drzwi.
Wtedy stanęłam twarzą twarz z młodym mężczyzną, który stał w środku.
Chował się pomiędzy płaszczem z norek, a wysadzaną koralikami wieczorową sukienką. Na mój widok cofnął się najdalej, jak tylko mógł.
Był przystojny, musiałam to przyznać. Miał miodowobrązowe oczy, pełne usta i klatkę piersiową, która mogłaby być pokazywana na okładkach magazynów. Ten chłopak był bez dwóch zdań atrakcyjny.
Miał na sobie tylko parę obcisłych białych majtek, przez które wyraźnie było widać jego erekcję.
Nie miał więcej niż osiemnaście lat.
Powoli zamknęłam drzwi szafy. Potem odwróciłam się w stronę Lili.
Stała z rękami skrzyżowanymi na piersi, zaciskała usta i lekko się zgarbiła. Gdyby miała ogon, byłby podkulony.
– Wiesz, co by się stało, gdyby twój ojciec się o tym dowiedział – powiedziałam cicho.
Nie miała zamiaru szukać głupich wymówek. Po prostu skinęła głową.
Ale mimo wszystko musiałam to powiedzieć. Słowa mają większą moc, gdy są wypowiadane.
– On by go zabił, Lili. Kimkolwiek ten chłopak jest, on by go zabił. Powoli. Brutalnie. I najprawdopodobniej zostałabyś zmuszona, aby na to patrzeć.
Oczy Lili napełniły się łzami. Znowu skinęła głową i przełknęła z trudem ślinę. Na jej twarzy malował się wyraz nieszczęścia.
– Wiem – szepnęła.
Łamało mi się serce, gdy na nią patrzyłam.
Była głupia. Młoda, lekkomyślna, naiwna, ale całkowicie ją rozumiałam.
Też byłam kiedyś w jej wieku. Też kiedyś miałam marzenia. Miałam potrzeby i pragnienia, a przyszłość stała przede mną otworem i rozciągała się przede mną jak lśniący złoty sen.
Aż w końcu wszystkie piękne sny zostały zniszczone przez zimno i zabójczy ciężar obrączki.
Przyciągnęłam ją do siebie i objęłam ramionami.
– Nie wiem, jak się tu znalazł – szepnęłam jej do ucha – ale musisz mieć pewność, że nikt cię nie zobaczy, gdy będziesz go stąd wyprowadzać. Mogę zdobyć dla ciebie dziesięć minut, może piętnaście, ale nie więcej. Spotkajmy się w gabinecie twojego ojca. Załóż niebieską sukienkę, tę z perłowymi guzikami. Uśmiechaj się i wyglądaj słodko. Ja zajmę się resztą. Umowa stoi?
Skinęła głową i pociągnęła nosem.
– Tak. Dziękuję, zia.
Gdy usłyszałam głosy dochodzące z dziedzińca, puściłam Lili i szybkim krokiem podeszłam do okna sypialni. Odsunęłam zasłonę i wyjrzałam na zewnątrz.
Poniżej, na okrągłym podjeździe, przed fontanną stał zaparkowany lśniący czarny escalade. Dwóch uzbrojonych ochroniarzy mojego brata stało kilka stóp od nieznanego mi mężczyzny.
Był duży i miał szeroką pierś, większą niż ochroniarze. Do tego przyjazny uśmiech i dobre maniery. Był ubrany w czarny garnitur i lśniące czarne półbuty. Wyglądał imponująco.
Ochroniarze wciąż rozmawiali z mężczyzną. Jeden z nich przeszukał go, sprawdzając, czy nie ma przy sobie broni, po czym wszyscy trzej skinęli głowami. Strażnicy się cofnęli, kierowca okrążył samochód i otworzył drzwi pasażera. Z samochodu wyszedł inny mężczyzna, również ubrany na czarno.
Wstrzymałam oddech.
Ten mężczyzna był szczuplejszy niż kierowca. Równie wysoki i szeroki w ramionach, ale nie tak masywny. Byli jak rozgrywający i obrońca grający w pierwszej linii.
Jego włosy były ciemnozłote. Wyglądały na niezdarnie wystylizowane, jakby przeciągnął po nich palcami, a nie grzebieniem. Jego broda miała ciemniejszy odcień, wpadała w brąz, i zakrywała ostrą linię szczęki. Jedno z jego nozdrzy było przebite małym metalowym kółkiem.
Był niesamowicie przystojny. W połowie arystokrata, w połowie uliczny wojownik z nagimi pięściami, który emanował surową, brutalną siłą, która była nie do pomylenia nawet z tej odległości.
Nad kołnierzem jego wykrochmalonej koszuli widać było tatuaż przypominający pajęczynę.
Podniósł wzrok na okno i przyłapał mnie na podglądaniu.
Nasze spojrzenia się spotkały.
Moje serce waliło jak oszalałe.
I w tym momencie byłam przekonana, że patrzyłam w oczy mężczyzny, który rozerwie moją rodzinę na strzępy.ROZDZIAŁ 2
Spider
Zobaczyłem ją w oknie tylko przelotnie, zanim zasłona opadła, a ona zniknęła, ale jej obraz zdążył wypalić się pod moimi powiekami.
Ciemne włosy, czerwone usta, oliwka skóra.
Czarna, mocno wykrojona sukienka.
Głęboki dekolt.
I oczy, jak płynne srebro, które lśni w popołudniowym słońcu, jak monety na dnie studni życzeń.
Nie mogła być Lilianą, dziewczyną, z którą przyszedłem się spotkać. Widziałem jej zdjęcia. Miała słodką, niewinną twarz. Nieśmiały, uroczy uśmiech.
Kobieta w oknie wyglądała tak, jakby uśmiechała się tylko wtedy, gdy podrzyna ci gardło.
Pamiętając o uzbrojonych ochroniarzach, zwróciłem się po gaelicku do Kierana:
– Myślałem, że matka dziewczyny umarła?
Stanął obok mnie, podążył za moim wzrokiem i spojrzał w puste okno.
– Aye⁴. Dlaczego pytasz?
– Kto jeszcze tutaj mieszka?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Sądząc po tym, jak ogromna jest ta cholerna posiadłość, to pewnie z tysiąc osób.
Nie była służącą, tego byłem pewien. W tych lśniących oczach nie było cienia służebności.
Wyglądała bardziej jak wojowniczka, która ma poprowadzić armię żołnierzy do bitwy.
– Tędy – powiedział ochroniarz stojący bliżej mnie. Wskazał głową zwieńczone łukiem przejście w murze, które prowadziło z okrągłego podjazdu na wewnętrzny dziedziniec.
Odrzucając od siebie myśli o tajemniczej kobiecie, zapiąłem marynarkę i podążyłem za ochroniarzem. Drugi z ochroniarzy szedł za nami. Poprowadzili nas przez dziedziniec bujnie porośnięty zielenią aż do ogromnych, rzeźbionych, dębowych drzwi, przy których warowały dwie wysokie, marmurowe kolumny.
Nad nami wznosił się główny budynek – trzy piętra z beżowego wapienia z ozdobnymi balustradami i żelaznymi barierkami na balkonach. Z krawędzi dachu pokrytego czerwoną dachówką spoglądał na nas szereg rzeźb przedstawiających rzymskich centurionów.
Wewnątrz głównego hallu wystrój był bardziej ostentacyjny.
Na kolorowych freskach widniały nagie cherubiny, włochaci satyrowie i leśne nimfy. Zamiast jednego kryształowego żyrandola nad naszymi głowami wisiały trzy. Podłoga była z czarnego marmuru, a wokoło były rzeźbione, mahoniowe meble ze złoceniami – od tego kalejdoskopu barw moje oczy w końcu zaczęły łzawić.
– Jezusie, Mario i Święty Józefie – wymamrotał pod nosem Kieran. – To wygląda tak, jakby Liberace⁵ rozrzucił swój lunch po całym tym cholernym miejscu.
Miał rację. To wnętrze wyglądało okropnie.
Ledwo się powstrzymałem, aby nie odwrócić się na pięcie i stąd nie wyjść.
– Ach, pan Quinn!
Odwróciłem się w prawo. Mężczyzna podszedł do mnie i rozłożył ręce na powitanie.
Był wysportowany, średniego wzrostu i wyglądał na mniej więcej czterdzieści lat. Jego ciemne włosy zostały zaczesane pomadą do tyłu. Miał na sobie granatowy garnitur w prążki, który – mogłem stwierdzić bez wahania – był szyty na miarę. Całość uzupełniały jasnoniebieski krawat z diamentową szpilką, masywny zegarek z brylantami i złote sygnety, które miał na małych palcach obu rąk. Emanował bogactwem, przywilejami i władzą.
Poczułem zapach jego wody kolońskiej, jeszcze zanim do mnie podszedł.
Jego uśmiech okazał się oślepiający.
Od razu go znienawidziłem.
– Pan Caruso, jak mniemam.
Chwycił moją dłoń swoimi rękoma i zaczął potrząsać nią w górę i w dół, jakby był politykiem walczącym o mój głos.
– To przyjemność w końcu pana poznać. Witam w moim domu.
– Dziękuję. Pana też miło poznać.
Nie przestawał się ani uśmiechać, ani ściskać mojej ręki.
Jeszcze dziesięć minut tego gówna, a wybiję mu te sztuczne zęby.
– To mój współpracownik, pan Byrne.
Wyciągnąłem dłoń ze śmiercionośnego uścisku Carusa i gestem wskazałem na Kierana, który z szacunkiem skinął głową.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry, panie Byrne. Proszę, mówcie do mnie Gianni. Wolałbym, abyśmy wszyscy przeszli na „ty”, dobrze?
Wolałbym raczej wypalić sobie oczy kwasem, ty palancie.
Kieran uprzejmie podał mu swoje imię. Ja milczałem. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, podczas której Caruso nieustępliwie czekał. W końcu zrozumiał sugestię, po czym zaproponował, abyśmy przeszli do jego gabinetu i porozmawiali na osobności.
Po czymś, co wydawało się trwającym kilometry marszem śmierci, którego kroki rozchodziły się echem po korytarzu, w końcu dotarliśmy na miejsce. Jego gabinet zdawał się większy niż biblioteka prawnicza w Notre Dame. Usiedliśmy w skórzanych fotelach naprzeciwko Carusa. Były tak niewygodne, że zacząłem przypuszczać, że zaprojektował je jakiś sadysta.
Nie minęło dziesięć minut, od kiedy się tu pojawiłem, a już cholernie tego żałowałem.
Dopóki ona nie weszła do środka.
Ciemne włosy, czerwone usta, oliwka skóra.
Czarna, mocno wykrojona sukienka.
Głęboki dekolt.
Nie tylko dekolt, ale też długie nogi i figura klepsydry, przy której każdy mężczyzna oszalałby z pożądania.
Oczywiście, gdyby jej oczy nie zamieniły go w słup soli.
Jeszcze nigdy nie widziałem atrakcyjnej seryjnej morderczyni, ale ona zdecydowanie stanowiła jej definicję.
– Panie Quinn, Kieranie – powiedział Caruso, wskazując na każdego z nas po kolei – to moja siostra, Reyna.
Wstałem, jeszcze zanim podjąłem taką decyzję. Kieran również się podniósł i wymamrotał słowa powitania.
Reyna odpowiedziała na jego przywitanie i uśmiechnęła się do niego, ale gdy odwróciła wzrok w moją stronę, jej uśmiech zgasł.
Spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:
– Dzień dobry, panie Quinn.
To brzmiało bardziej jak „zjem twoją śledzionę na kolację”.
Nie byłem pewien, czy wybuchnąć śmiechem, czy zapytać o to, jaki ma ze mną problem, ale zamiast tego po prostu się przywitałem.
– Dzień dobry, panno Caruso.
Mój wzrok opadł na palec serdeczny jej lewej dłoni. Wokół niego znajdował się mały, czarny tatuaż z pochyłym napisem, ale ten był zbyt drobny, abym mógł go odczytać z tej odległości.
– Chyba, że jest pani mężatką?
Podniosłem wzrok na jej twarz i zauważyłem, że jej kamienne spojrzenie zmieniło się w miażdżący żar.
Jej oczy mogłyby topić stal. Nigdy nie widziałem tak rozgrzanej do czerwoności, pozbawionej słów furii. Płonące jeziora ognia w najgłębszych czeluściach piekła w porównaniu z nią mogłyby być kąpielą z bąbelkami.
Cały ten żar i nienawiść, którą we mnie wlewała, trafiał prosto do mojego penisa, który pulsował już z podniecenia.
Jak zawsze. Ten skurwiel zawsze chce tylko tego, czego nie może mieć.
Gdy pozostawiła moje pytanie bez odpowiedzi na tak długo, że cisza stała się niekomfortowa, odpowiedział za nią jej brat:
– Moja siostra jest wdową.
– Przykro mi z powodu pani straty.
Jakby ktoś wcisnął jeden przycisk – cały żar w jej oczach ponownie zamienił się w lód.
– Dziękuję.
Odwróciła się i sztywnym krokiem podeszła do okien za biurkiem. Skrzyżowała ręce na piersiach i wyjrzała na dzieciniec, posyłając mu lodowate spojrzenie.
Aż dziwne, że szron nie pokrył szyb, biorąc pod uwagę, jak blisko nich stała.
Kieran i ja wymieniliśmy spojrzenia, po czym ponownie zajęliśmy nasze miejsca.
– Mogę zaproponować wam coś do picia, panowie? – zapytał Caruso.
Kieran odmówił. Ale ja się zgodziłem, bo czułem, że będę potrzebował wzmocnić się alkoholem, aby przetrwać to spotkanie.
Caruso wyjął z dolnej szuflady biurka dwa kryształowe kieliszki i karafkę rubinowego płynu, który – jak sądziłem – był winem. Zanim przełknąłem łyk tego gorzkiego gówna, było już za późno.
Wypalił ścieżkę wzdłuż mojej tchawicy, nadpalając jednocześnie wszystkie włosy w moim nosie.
Caruso uśmiechnął się do mnie, obnażając szereg zębów.
– To campari. Piłeś je już wcześniej?
Pokręciłem głową. To wszystko, na co było mnie stać. Gdybym spróbował cokolwiek powiedzieć, pewnie bym zwymiotował.
Reyna rzuciła mi spojrzenie przez ramię. Zauważyła wyraz obrzydzenia na mojej twarzy i szybko odwróciła twarz z powrotem do okna. Nie zdążyła jednak ukryć swojego małego uśmieszku pełnego satysfakcji.
Może spalę ten dom po tym, jak poślubię jego córkę. Sąsiedzi by mi podziękowali, co do tego nie mam wątpliwości.
Caruso wciąż ględził o campari, o tym, jak słynny jest ten trunek we Włoszech, bla, bla, kurwa, bla, aż w końcu przerwałem mu i zapytałem wprost, kiedy poznam Lilianę.
– Och, tak. Liliana. – Przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, jakby stracił wątek. Ale wziął się w garść i przykleił sobie do twarzy ten swój zasrany uśmieszek. – Zaraz zejdzie.
Odwrócił się nieznacznie w stronę Reyny, szukając potwierdzenia.
Wciąż milczała, ale skinęła głową.
– W tym czasie – powiedział Caruso swoim oślizgłym, politycznym tonem – proszę przyjąć moje wyrazy wdzięczności za tę wizytę, panie Quinn. Kieruję je zarówno do pana, jak i do pana O’Donnella. Nie mogę się doczekać, aby lepiej panów poznać, jak już złączymy nasze rodziny…
– Nie wyprzedzajmy faktów – przerwałem mu, stawiając szklankę z obrzydliwym płynem na jego biurku. – Po tym, jak poznam pańską córkę, będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby porozmawiać o przyszłości. Przypominam, że nie zawarliśmy jeszcze umowy.
– Tak, oczywiście – powiedział stłumionym głosem. – Proszę mi wybaczyć.
Reyna ponownie odwróciła się od okna, tym razem posyłając wściekłe spojrzenie swojemu bratu. Mocno zaciskała usta.
Pomyślała pewnie, że jej brat jest cipą, bo okazuje słabość. I to w swoim własnym cholernym domu.
Miała rację.
Wstałem z krzesła, nie spuszczając z niej wzroku.
– Właściwie to chciałbym porozmawiać najpierw z pańską siostrą. Sam na sam.
Caruso wyglądał na zaskoczonego tą prośbą.
Reyna wyglądała tak, jakby zastanawiała się, gdzie jest najbliższy topór, aby mogła wbić go w moją czaszkę.
Nie miałem pojęcia, dlaczego ta kobieta tak bardzo mnie nienawidziła, ale zaczynało mnie to denerwować.
Niezależnie od tego, co myślał o niej mój kutas, wkurzała mnie.
Kieran wstał, wiedział, że moja prośba zostanie spełniona.
Caruso zrobił to samo, posyłając w stronę Reyny nerwowe spojrzenie.
– Oczywiście. Damy wam chwilkę. Kieranie, może pokażę ci swoją kolekcję jaj Fabergé?
– Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, kolego – powiedział Kieran z kamiennym wyrazem twarzy.
Wyszli. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, spojrzałem na Reynę.
– W porządku. Najwyraźniej masz mi coś do powiedzenia. Wyrzuć to z siebie.
Odwróciła się od okna i zamrugała.
– Przepraszam, nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Dłoń Reyny spoczywała u podstawy jej gardła. Miała szeroko otwarte oczy, które były czyste w swoim wyrazie. Była uosobieniem niewinności i kłamstw.
– Za późno, kobieto – powiedziałem. – Zauważyłem już tę bagienną wiedźmę, którą starasz się ukryć pod przebraniem z ludzkiej skóry.
– Co, proszę?
– Nie jesteś taką dobrą aktoreczką, jak ci się wydaje.
Przez kilka sekund parzącej ciszy wpatrywała się we mnie, po czym lodowatym tonem powiedziała:
– Po pierwsze, nie mów do mnie „kobieto”, jakby to słowo było nacechowane pejoratywnie. Nie jest. Po drugie, jeśli nie jesteś wystarczająco bystry, aby wiedzieć, co oznacza słowo „pejoratywny”, zapytaj o to swojego pomocnika. Wygląda na takiego, który przeczytał w życiu przynajmniej jedną książkę. Po trzecie…
– Długo to potrwa? Czeka mnie jeszcze kolejne spotkanie.
Jej nozdrza się rozszerzyły. Usta zacisnęła w cienką linię. Jej ciało zadrżało z bezsilnej wściekłości – i wtedy dotarło do mnie, że chyba zaczynam się dobrze bawić.
– Po trzecie – powiedziała stanowczo – nie mam ci nic do powiedzenia.
– Nic? – Pozwoliłem, aby moje spojrzenie wędrowało wzdłuż jej ciała, w górę i w dół, rozkoszując się każdą niebezpieczną krągłością. – Bo, cholera, wygląda na to, że jednak tak.
Z ogromnym wysiłkiem Reyna powstrzymała jad, który palił ją w czubek języka, żeby wydostać się z jej ust. Przygładziła dłonią ciemne włosy, wyprostowała ramiona i przybrała na twarz wymuszony uśmiech.
– Jeśli nalegasz.
– Owszem.
– Nie będzie to jednak nic miłego.
– Wątpię, abyś była zdolna do uprzejmości, mała żmijo.
Jej oczy zalśniły.
– Obrażanie mnie nie doda ci żadnych punktów.
– To nie ja powinienem tutaj zdobywać punkty.
To sprawiło, że jeszcze bardziej się rozzłościła. Jej policzki oblały się szkarłatem.
– Dlaczego specjalnie mnie prowokujesz?
– Bo jesteś lepsza od swojego brata – powiedziałem, wytrzymując jej rozwścieczone spojrzenie. – Nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś. A teraz porozmawiaj ze mną. Muszę wiedzieć, dlaczego jesteś taka zła, z niego tego nie wyciągnę.
Była zaskoczona zarówno komplementem, jak i moją szczerością, których najwyraźniej się nie spodziewała.
Miałem wrażenie, że niewiele rzeczy ją zaskakuje, więc tym bardziej mnie to cieszyło.
Gdy milczała przez dłuższą chwilę, zacząłem zgadywać.
– Nie podoba ci się to, że jestem Irlandczykiem.
– Nie mam uprzedzeń ani nie jestem małostkowa – powiedziała ze złością. – Nie oceniam ludzi po tym, gdzie się urodzili.
Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że jej uwierzyłem. Była autentycznie urażona moją sugestią.
Co było intrygujące, biorąc pod uwagę, że większość jej rodziny wolałaby raczej zostać spalona żywcem niż spoufalić się z Irlandczykiem.
Nasze rodziny mogły robić razem interesy, gdy było to opłacalne, ale punktem wyjścia była wzajemna nienawiść.
– Więc o co ci chodzi?
W milczeniu zmierzyła mnie wzrokiem. Potem pokręciła głową.
– Wiesz, że nie mogę być z tobą szczera. Moja rodzina ma dużo do stracenia. Stawka jest zbyt wysoka.
– Stawka będzie zbyt wysoka, jeśli nie będziesz ze mną szczera.
– To znaczy?
– Wyjdę stąd, zanim spotkam Lilianę, nie obejrzę się nawet za siebie, ponieważ w Cosa Nostrze jest mnóstwo innych dziewczyn, które z radością rozłożą przede mną nogi, żeby zdobyć przewagę dla swoich rodzin.
Patrzyła na mnie. Jej oczy miały niezwykły kolor. Były bladozielonoszare, jak u syreny.
Gdyby nie była kobietą, która chciała mnie zamordować i zakopać moje rozczłonkowane ciało w płytkim grobie, mogłyby być wręcz hipnotyzujące.
– Nienawidzę cię za to, co powiedziałeś.
– Dodaj to do swojej listy.
Mój uśmiech był tym, co ostatecznie ją złamało.
– Niech będzie. Chcesz prawdy? Dam ci ją. Moja bratanica jest dobrą dziewczyną. Zasługuje na o wiele więcej niż to, aby zostać sprzedana temu, kto zaoferuje najwyższą cenę, nie mając nawet cholernego prawa głosu w tej sprawie. Zasługuje na o wiele więcej niż na mężczyznę, który żeni się z nią dla pieniędzy, pozycji i władzy. Zasługuje na miłość, troskę i szacunek z powodu tego, kim jest. Nie zasługuje na to, aby nie mieć prawa głosu. Albo wyboru. Albo własnego życia!
– Dlaczego zakładasz, że nie będzie miała własnego życia, jeśli się pobierzemy?
Reyna zamrugała. Raz. Powoli. Jakby to, co powiedziałem, było najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszała.
– Albo że nie będę jej szanował?
Wykrzywiła usta.
– Nie pogrywaj ze mną, panie Quinn.
– Spider⁶.
Po chwili zmieszania zapytała:
– Pardon?
– Mów do mnie Spider.
– Dlaczego miałabym to robić?
– Bo to moje imię.
Zaśmiała się. Cóż to był za piękny dźwięk. Zdawało się, że i ją to zdziwiło, bo nagle przestała. Wyglądała, jakby zastanawiała się, dlaczego tak przyjemny dźwięk wyszedł z jej ust.
– Masz na imię… Spider?
– Aye.
– Matka cię nienawidziła?
– Nie.
– Ale dała ci imię na cześć owada?
– To pseudonim. A pająki nie są owadami.
Spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
– Dlaczego gapisz się na mnie, jakbym miał róg pomiędzy oczami?
– Bo chyba spadłam dziś rano z łóżka i dostałam wstrząsu mózgu.
Zaśmiałem się.
– To by tłumaczyło, dlaczego chcesz mi oderwać głowę.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale znowu je zamknęła.
– Och, spójrzcie. Mała żmija nie ma już jadu. Założę się, że to się zdarza raz na ruski rok.
– Gdybyś mówił normalnie, a nie jak idiota, to nie mielibyśmy tego problemu – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
– Ooo, jednak wysunęła kły.
Jej syrenie oczy zalśniły złością.
– Przestań. Ze. Mnie. Drwić.
– Bo co? Wbijesz mi ten nóż do listów w pierś?
Jej wzrok zawędrował w stronę suszki znajdującej się na biurku, a potem z powrotem na mnie. Wnioskując po tym, jak kąciki jej ust się uniosły, wiedziałem, że rozkoszuje się myślą, aby mnie dźgnąć.
– Spróbuj. Mam ochotę się pośmiać.
– Nie będziesz śmiał się długo. Myślę, że to spotkanie dobiegło końca.
– Wybacz, że ci przerywam, lass⁷, ale to nie ty o tym decydujesz.
To naprawdę wyprowadziło ją z równowagi. Rumieniec spłynął z policzków na jej szyję.
– Nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia – odparła sztywnym tonem.
– To najgłupsze zdanie, jakie powiedziałaś, od kiedy weszłaś do tego gabinetu.
– Jeśli nie przestaniesz się do mnie uśmiechać, nie ręczę za to, co się stanie.
Przechyliłem głowę, zastanawiając się nad jej słowami.
– Chodzi po prostu o mężczyzn, tak? Nienawidzisz mężczyzn.
Jej złowrogi uśmiech pasowałby do samego Szatana.
– Tylko tych paru, którzy na to zasługują.
Wiedziałem, że nasza kłótnia będzie trwała w nieskończoność, więc postanowiłem przejść do rzeczy.
– Podziwiam twoją lojalność wobec bratanicy, pani Caruso, ale chcę żony, a nie niewolnicy. Jeśli Liliana i ja się pobierzemy, będzie mogła robić to, co się jej podoba, o ile nie będzie to kolidowało z moimi interesami albo reputacją.
Obserwowała mnie, bez wątpienia starając się odczytać, czy kłamię. Następnie wyzywającym tonem powiedziała:
– Będzie mogła pójść na studia?
Zaskoczyła mnie.
– A chce tego?
– Została przyjęta w Wellesley. To szkoła dla dziewcząt…
– Wiem, co to za uczelnia.
– …więc nie musiałbyś się martwić, że przebywa w obecności innych chłopców.
Mój wzrok opadł na jej usta. Na jej pełne, soczyste, szkarłatne usta, których używała tylko do rzucania obelg.
Szkoda. Wyglądałyby pięknie, obejmując czubek twardego penisa.
– Nie jestem chłopcem – odpowiedziałem cicho.
Gdy znów podniosłem na nią wzrok, wyglądała na speszoną, ale jednak starała się tego nie okazywać.
– Co jeszcze? Równie dobrze możemy porozmawiać o tym wszystkim szczerze.
– W porządku. Pijesz?
– Nie w nadmiarze, jeśli o to pytasz.
– Jesteś temperamentny?
– Wszyscy mężczyźni tacy są.
– Jakbym tego nie wiedziała – zaszydziła. – Pytam, czy jesteś agresywny?
– Jestem zastępcą dowódcy irlandzkiej mafii. Jak myślisz?
Przełknęła ślinę, odwróciła wzrok, po czym znów na mnie spojrzała. Oblizała usta.
– Chodziło mi o to, czy… czy jesteś agresywny wobec kobiet.
A więc o to ci chodzi.
Spojrzałem na jej lewą dłoń, na tatuaż na jej serdecznym palcu, i w końcu zrozumiałem, dlaczego ciągnęła to przesłuchanie.
– Nie jestem twoim zmarłym mężem – powiedziałem niskim głosem.
Zadrżała, jakby coś raziło ją prądem. Otworzyła szeroko oczy.
Zrobiła krok w tył, potem się opamiętała, stanęła w miejscu, wyprostowała ramiona i uniosła podbródek.
– Nie wiem, co masz na myśli.
– To trzeci raz, gdy mnie okłamujesz, mała żmijo. Nie rób tego więcej.
Nasze spojrzenia były naelektryzowane, jakby łączyła nas niewidzialna sieć, po której skaczą tam i z powrotem trzaskające pociski energii. Patrzyliśmy na siebie w głuchej ciszy, mój penis twardniał, a żyła na jej szyi zaczęła pulsować.
– Nie przyjmuję rozkazów, panie Quinn – powiedziała kontrolowanym, lodowato uprzejmym tonem. – Nie zwracam się również do dorosłych mężczyzn niedorzecznymi pseudonimami i nie doceniam, gdy ktoś takowymi się do mnie zwraca. Muszę jednak przyznać, że choć „żmija” jest trafnym określeniem, to „mała” jest zupełnie nie na miejscu. Jestem tak okazała, jak wszystkie węże.
Odwróciła się i odeszła, kołysząc biodrami. Zatrzymała się przy drzwiach i odwróciła głowę w moją stronę. Gdy się uśmiechnęła, jej syrenie oczy lśniły lodowatym blaskiem, jak diamenty.
– Powinien pan pamiętać o tym, że żmije są jadowite… i jadają pająki na lunch.
Otworzyła drzwi i wyszła z wysoko uniesioną głową, pozostawiając mnie samego w gabinecie.
Samego, ale uśmiechniętego.
Po raz pierwszy, odkąd tu przyszedłem, uradowała mnie ta wizyta.------------------------------------------------------------------------
¹ Suszka – przyrząd biurowy służący do osuszania papieru z nadmiaru atramentu (przyp. red.).
² Zia – (z wł.) ciocia (przyp. tłum.).
³ Nonna – (z wł.) babcia (przyp. red.).
⁴ Aye – (z gael.) tak (przyp. tłum.).
⁵ Liberace (wł. Władziu Valentino Liberace, ur. 16 V 1919, zm. 4 II 1987) – amerykański król blichtru, pianista i showman o polsko-włoskich korzeniach. W latach 50. zasłynął wystawnymi strojami oraz widowiskowymi występami (przyp. red.).
⁶ Spider – (z ang.) pająk (przyp. tłum).
⁷ Lass – (z gael.) młoda dziewczyna (przyp. tłum.).