Brutalne triumfy. White Monarch. Tom 3 - ebook
Brutalne triumfy. White Monarch. Tom 3 - ebook
Delikatna i chroniona księżniczka przeobraża się w niezwyciężoną królową w świecie meksykańskich karteli.
Gdy została żoną nieprzewidywalnego Cristiano de la Rosa, wszyscy zaczęli od niej wymagać, że będzie rządziła nie tylko u boku swojego męża, ale również tak jak on zadba o swoich ludzi. Natalia w końcu musiała pogodzić się z losem, otworzyć się na uczucie do Cristiana i z delikatnej kobiety przeobrazić się w zabójczą władczynię.
Jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Cristiano de la Rosa pragnie oczyścić się z zarzutów i udowodnić swoją niewinność, co wystawia jego samego i osoby z jego otoczenia na ogromne niebezpieczeństwo. W obliczu śmiertelnego zagrożenia małżonkowie stają się sobie bliscy jak nigdy dotąd. Brutalne rozgrywki karteli sprawiają, że mogą utracić wszystko, co jest im drogie. Wrogowie wiedzą, że Natalia jest największą słabością Cristiana, i nie zamierzają przepuścić okazji, aby zniszczyć ich oboje.
Czy nowo odkryte uczucie wytrzyma najtrudniejszą z prób?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-877-9 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem z tych, które powinny być gotowe na wszystko. Gąsienica, nim przeistoczy się w motyla, żywi się trucizną, a mnie wychowano w występnym, pełnym niebezpieczeństw świecie karteli. Nic jednak nie mogło mnie przygotować na Cristiana, podstępne zamiary jego brata czy prawdę o kartelu de la Rosa.
To nadal jest opowieść o miłości. Wystarczająco potężnej, by zrujnować rodziny, zjednoczyć wrogów i rozdzielić rodzonych braci. Miłości tak nieugiętej, by pokonać tych, którzy chcieliby ją zniszczyć… i wystarczająco bezinteresownej, by dokonać ostatecznej ofiary. Zostałam przecież ostrzeżona i wiem, że śmierć zawsze w końcu zbierze swoje żniwo.
Ale tym razem świat zobaczy, że mała gąsienica stała się motylem – nawet piekło nie zna takiej furii, na jaką stać Białego Monarchę.1
NATALIA
„Podejrzewam, że mogłabyś nawet polubić uleganie”.
Odległe słowa Cristiana odbiły się echem w mroku, który wypełniał mój umysł. Co prawda mój mąż nie miał na myśli poddania się śmierci, ale ktokolwiek zacisnął mi ręce na szyi – jak najbardziej tak sądził.
Tył głowy pulsował bólem od uderzenia o wyłożoną kafelkami podłogę. W jednej chwili próbowałam wyznać Cristianowi coś ważnego przez telefon, a w następnej ktoś wlókł mnie po podłodze naszej sypialni. Nie mogłam się ruszyć, bo do podłoża przyszpilał mnie jakiś ogromny ciężar.
W końcu czerń przeszyły białe rozbłyski światła – obiecujące spokój gwiazdy na nocnym niebie. Nie byłoby trudno podążyć w ich kierunku. Od zawsze czułam silny pociąg do ciemności. Nieznanej, lecz nieodmiennie zachęcającej.
Łatwo przyszłoby mi się poddać. Mój organizm zawiódł pomimo tylu treningów – nawet nie próbowałam stawiać oporu. A może nic z tego, czego dotąd doświadczyłam, nie było prawdą. Być może przez cały ten czas trwałam pogrążona we śnie, z którego teraz ktoś mnie brutalnie wyrwał.
Cudze dłonie miarowo zaciskały się na mojej tchawicy. Przestałam krzyczeć. Przenikliwy wizg domowego alarmu zamienił się w łagodny szum. Strach mnie opuścił, a w jego miejsce nadpłynął ocean spokoju.
Niebo…
Mama czekała na mnie z otwartymi ramionami.
„Idź do niej. Znowu będziecie razem. Daj za wygraną”.
To nie było przebudzenie, tylko nadchodząca śmierć. Cristiano nie należał do osób, które spodziewałam się zobaczyć u bram nieba, ale i tak tam czekał w garniturze i pod krawatem. Dzięki Bogu. Gdziekolwiek ten człowiek był, nikomu nie pozwoliłby mnie skrzywdzić.
On i moja matka byliby dla mnie światłem, spokojem, nagrodą za poddanie się śmierci.
Musiałam tylko zrezygnować z walki. Wyjść mu na spotkanie…
Cristiano.
– Cristiano jest już martwy.
Te słowa, wypowiedziane chrapliwym męskim głosem, wstrząsnęły mną równie mocno jak żelazny uścisk na moim gardle.
– Nie masz o co walczyć – dodał mężczyzna. – Śpij już.
Jedno określenie przebiło się do mojej zamierającej świadomości. „Martwy”.
To dlatego Cristiano czekał na mnie u bram wieczności.
Ale przecież ktoś taki jak on nie mógł umrzeć. Cristiano był nietykalny. Bo czym byłby świat bez Cristiana de la Rosy?
Fala żalu znienacka zalała mi serce, a po chwili równie szybko opadła. W zamian zrodziła się we mnie wściekłość.
Ktoś zabił Cristiana.
Nieznany mi głos był zdania, że nie mam o co walczyć, tymczasem sam właśnie dał mi powód do walki.
Ktokolwiek zamordował mojego męża, nie ujdzie mu to płazem.
„Walcz, Natalio. Kapitulacja nie wchodzi w grę”.
Rzeczywistość powróciła w serii rozbłysków. Tętnice szyjne. Niedobór tlenu. Siłą woli wydobyłam się z wszechogarniającej ciemności i wbiłam paznokcie w dłonie zaciskające się na mojej szyi. Wygięłam plecy w łuk – mogłam teraz spojrzeć do góry nogami w lustro ustawione pod ścianą sypialni. Staliśmy przed nim pierwszej wspólnej nocy – silne ramiona Cristiana obejmowały mnie od tyłu, żądając uległości. Nie poddałam się wtedy i z czasem stałam się silniejsza. Psychicznie, emocjonalnie i fizycznie. Cristiano dołożył starań, by tak się stało.
Chciałam odzyskać te wspólne chwile. Chciałam, żeby przeżył, abym mogła spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że stawiłam opór i zwyciężyłam w starciu.
Ponieważ nauczył mnie, jak to zrobić. Nauczył mnie, jak być silną.
Usłyszałam suche kliknięcie. Spróbowałam odwrócić głowę, by dojrzeć, skąd dochodzi dźwięk, ale widziałam wszystko bardzo niewyraźnie.
Światło księżyca zalśniło na obnażonym ostrzu. Nóż? Kurwa. Zaczęłam się miotać jak ryba wyciągnięta na brzeg, ale atakujący trzymał mnie mocno.
– Ćśśś – wyszeptał. – To nie będzie bolało.
Nie miałam żadnej osłony przed nożem. Żadnej broni. Nic na sobie prócz cienkiej satynowej piżamy. Ale oddychało mi się coraz łatwiej.
„Musisz zmienić sposób myślenia” – powiedział mi kiedyś Cristiano. „Masz kontrolę nad tym, co się z tobą dzieje. Możesz pokonać napastnika… możesz walczyć o swoje życie i uciec”.
To właśnie powinnam zrobić. Uciekać. Poderwać się do biegu. W sytuacji, w której się znalazłam, ciężko było liczyć na zwycięstwo, ale sprzyjała mi nieugięta wola przetrwania – a także fakt, że facet zdjął rękę z mojej szyi, by chwycić za nóż. Musiałam tylko obezwładnić przeciwnika na tyle długo, żebym zdążyła mu się wymknąć i pobiec do schronu.
Tamta pierwsza lekcja samoobrony na trawniku nauczyła mnie czegoś więcej niż zasad walki wręcz. Przyswoiłam wtedy sztukę dywersji. Nauczyłam się magicznej sztuczki odwracania uwagi wroga.
– Byłeś kiedyś w Disneylandzie? – spytałam Cristiana w chwili, gdy stał tuż za mną, a przedramię zaciskał wokół mojej szyi.
Wspomnienie tego, jak się wówczas roześmiał, dodało mi odwagi.
Z mojego gardła padły ochrypłe, niepewne słowa.
– Cristiano… nie jest… martwy.
Napastnik pochylił się nade mną. Wreszcie mogłam go sobie obejrzeć. Jego oddech cuchnął. W mroku dostrzegłam krzywy nos i kaprawe oczy.
– Że co?
– On żyje. Mogę… – pozwoliłam, by głos mi się załamał – Mogę cię do niego zaprowadzić.
Facet nachylił się jeszcze bardziej.
– _¿Qué?_
Rąbnęłam go czołem w usta, aż z wargi trysnęła mu krew.
– _¡Cabrona!_ – zaklął.
Zamachnęłam się i wbiłam mu nasadę dłoni prosto w tchawicę. Plastikowa rękojeść noża stuknęła o ziemię. Miałam tylko tyle siły w ręku, by wytrącić napastnika z równowagi – ale to wystarczyło. Mężczyzna mimowolnie rozluźnił uchwyt drugiej ręki wokół mojej szyi, a ja uderzyłam jeszcze raz w to samo miejsce, tym razem mocniej.
Facet wrzasnął chrapliwie, a przez jego twarz przemknął wyraz paniki. Najwyraźniej nie zmiażdżyłam mu tchawicy, skoro wciąż mógł wydobyć z siebie głos. Zacisnęłam lewą pięść i zrobiłam dobry użytek z okazałego brylantu, w który wyposażył mnie Cristiano. Wbijałam go napastnikowi w gardło raz za razem, aż puścił mnie całkiem, by złapać się dłońmi za szyję. Dyszał jak tropione zwierzę, a jego krew ściekała na mnie kropla po kropli. Poczułam ucisk w klatce piersiowej.
Gołą stopą kopnęłam napastnika w krocze, wyczołgałam się spod niego i skoczyłam na równe nogi. Zdążyłam zrobić ze dwa kroki, nim chwycił mnie za kostkę. Upadłam głową naprzód, uderzając nią w lustro. Zachwiało się, odtoczyło na bok, a po chwili z hukiem spadło na ziemię.
Zmęczyła mnie ta krótka walka, ale wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch, więc zmusiłam się, by wstać. Sięgnęłam po największy z leżących w pobliżu odłamków szkła. Gdy stanęłam na nogi, mężczyzna chwycił mnie od tyłu. Jedną ręką przycisnął moje łokcie do boków, a drugą chwycił szklany szpikulec. Trzymałam się go uparcie, dopóki palce nie spłynęły mi krwią, ale w końcu napastnik wyrwał mi ten odłamek i przyłożył do gardła.
– Nie… powiedzieli mi… że będziesz walczyć – wydyszał z trudem. Alarm ryczał tak głośno, że nie dosłyszałabym ani słowa, gdyby nie fakt, że typ przycisnął mi wargi do ucha. – Mąż cię tak wyszkolił?
– Pierdol się.
– To fajna niespodzianka. Bardzo ekscytująca. Ale jeśli nie dasz mi wyboru, poderżnę ci gardło. – Facet całym ciałem przylegał do moich pleców. Trzymanym w garści szkłem celował prosto w moje gardło, a ton jego głosu z rozbawionego stał się złowrogi. – Twój mąż nas okradł i teraz za to zapłaci. Za każdą kobietę, którą zabrał nam, zabijemy dwie z tych, które trzyma pod swoim dachem.
Byłam już w takiej sytuacji, zdana na łaskę groźnego mężczyzny i jego kaprysów. Czułam wtedy to samo przerażenie.
Ale Cristiano dał mi tamtego dnia cenną lekcję. Pojęłam, że nie można mnie lekceważyć. Przetrwałam na Bezprawiu, robiąc wszystko, co w mojej mocy, aby uchronić się od wszelkiego rodzaju krzywdy – psychicznej, fizycznej, emocjonalnej. Cristiano posunął się tak daleko, jak tylko mógł, nie zadając mi prawdziwych obrażeń. Teraz jednak musiałam być gotowa na to, że stanie mi się krzywda.
Całym ciężarem ciała zawisłam na nadgarstku napastnika. Szkło przecięło mi skórę na szyi, gdy się obracałam, wykręcając ramię mężczyzny pod nienaturalnym kątem. Przytrzymałam je tak daleko do tyłu, jak tylko mogłam, i uderzyłam go kolanem w nos. Zrobił kilka chwiejnych kroków do tyłu, minął łukowate wyjście na balkon, twarz miał całą zalaną krwią.
Uciekać czy zostać i walczyć? Musiałam podjąć decyzję…
– _Maldita perra!_ – Facet rzucił się na mnie, wymachując odłamkiem szkła. – Ty pieprzona dziwko!
Za późno. Złamałam pierwszą zasadę, której nauczył mnie Cristiano: „Nie trać czasu na wahanie”.
Osłoniłam twarz, kuląc się w uniku. Sekundę później w pokoju eksplodował strzał. Opuściłam ręce. Facetem zarzuciło, aż się zatoczył, siła postrzału wypchnęła go na balkon. Zakaszlał, wyciągając łapska w moją stronę. Z ust tryskała mu krew.
Tym razem się nie zawahałam.
Rzuciłam się na napastnika i popchnęłam go tak mocno, jak tylko byłam w stanie. Przechylił się przez barierkę i runął w dół skalistego klifu. Jego gardłowe krzyki odbijały się echem wśród zboczy, aż mężczyzna z hukiem uderzył o skałę i wylądował na piasku poniżej.
Zapadła cisza. Nawet alarm rozmył mi się w uszach w biały szum. Zabiłam człowieka. Nie zrobiłam tego z rozmysłem. Po prostu rzuciłam się na niego… popchnęłam… i zamordowałam.
Chwyciłam się za szyję. Ciepła, lepka ciecz wypełniła mi dłoń. Odsunęłam rękę. Krew. Wróg zabiłby mnie bez mrugnięcia okiem.
Nie byłam mu nic winna, ale i tak zerknęłam w dół. Księżyc świecił wystarczająco jasno, żebym dostrzegła leżącą w cieniu postać. Ręce i nogi były rozrzucone pod dziwnymi, nienaturalnymi kątami, jak u zepsutej lalki. Piasek wokół ciemniał od krwi.
– O mój Boże.
– Już po nim.
Odwróciłam się gwałtownie. W drzwiach dostrzegłam znajomą drobną postać z wycelowanym we mnie pistoletem. Jaz podniosła głos tak, by przekrzyczeć syreny.
– Stąd jest kawał drogi w dół.
Minęła chwila milczenia. Wpatrywałyśmy się w siebie nawzajem.
– Dziękuję – powiedziałam.
Jaz opuściła broń.
– Odcięli prąd i wyłączyli generatory – oznajmiła. – Musimy zejść do schronu.
– Oni?
– W domu jest ich więcej.
Spojrzałam nad barierką balkonu. Trwał przypływ. Spienione fale przyboju lizały zniekształcone ciało leżące na brzegu.
– Powiedział, że przyszli tu po nas. – Odwróciłam się do niej. – Po kobiety. W ramach zemsty.
– Idziesz ze mną? – spytała Jaz.
Morska bryza owiewała moje półnagie ciało.
– Powinnam…
– Nie ma czasu – oznajmiła Jaz, odwracając się do mnie plecami. – Chodź.
Pospiesznie przeszła przez pokój, a ja podążyłam za nią. Pobiegłyśmy na drugie piętro.
– Czekaj! – powiedziałam, zatrzymując się u wylotu schodów, po czym zawróciłam szybko.
– Co ty wyprawiasz?
– Musimy zabrać Pilar.
Ruszyłam ciemnym korytarzem do sypialni przyjaciółki, z plecami przyciśniętymi do ściany. Po dojściu na miejsce wysyczałam jej imię.
Po chwili Pilar wygramoliła się spod łóżka. Twarz miała zalaną łzami.
– Natalia. _Ay, Dios mío._
– Chodź – ponagliłam ją i przykucnęłam, by pomóc jej wstać. – Pospiesz się. Jesteś ranna?
– N-n-nie. – Pilar zadrżała.
Jaz pilnowała drzwi. Wystawiła głowę na zewnątrz, zanim gestem dała nam znać, że droga wolna.
Pilar głośno wypuściła powietrze.
– Jesteś cała we krwi.
– Nic mi nie będzie.
– Kto to zrobił? – dopytywała się moja przyjaciółka. – Czego oni chcą?
– Chodźcie – rozkazała Jaz szeptem.
Wzięłam Pilar za rękę i pozwoliłam Jaz poprowadzić się przez ciemność, ufając, że zna rozkład pomieszczeń w tym domu na pamięć. Kiedy dotarłyśmy na parter, Jaz wypchnęła Pilar i mnie przed siebie.
– Lećcie. Ja będę zabezpieczać tyły.
Przebiegłyśmy przez główną salę, zwalniając nieco na progu kuchni, skąd prowadziła najkrótsza droga do piwnicy i schronu. Jaz uniosła broń i weszła pierwsza, obrzucając otoczenie czujnym spojrzeniem.
– Droga wolna – oznajmiła, wskazując drzwi prowadzące do garażu. – Tędy. Trafisz?
– Pewnie. A ty?
– Będę tuż za wami.
Chwyciłam Pilar za ramię i ruszyłam przed siebie, uderzając bosymi stopami o kafelki. Kiedy byłyśmy już tak blisko drzwi do garażu, że niemal mogłam ich dotknąć wyciągniętą ręką – Pilar potknęła się i pociągnęła mnie za sobą. Upadając, ominęłam głową róg stołu, ale kością jarzmową uderzyłam o podłogę. Poczułam ostry ból, jednak szybko przestałam się nim przejmować, bo Pilar wrzasnęła na całe gardło.
Spojrzałem za siebie i zasłoniłam usta dłonią. Przewróciłyśmy się o Rocío – kobietę, która pracowała z Fiskerem w kuchni. Fronty szafek i podłogę wokół pokrywała ciemna krew.
– Zamknij się! – wysyczała Jaz i poderwała Pilar na nogi, a ponieważ ta nie przestawała krzyczeć, uciszyła ją siarczystym policzkiem. Potem przykucnęła i przyłożyła palce do szyi Rocío. Spojrzała na nas. – Nie żyje.
Gardło mi się ścisnęło.
– Pewnie biegła do schronu… tak jak my.
– Możliwe. – Jaz zrobiła nad ciałem Rocío znak krzyża, podniosła z ziemi porzucony pistolet i skinęła głową w stronę lodówki. – Nie odeszła bez walki.
Podążyłam za jej wzrokiem. W kącie tkwił ciemny obiekt wyglądający jak zwłoki mężczyzny.
– To jeden z nich?
– Na pewno nikt z naszych. Inne kartele nie zdają sobie sprawy, że zawsze spotkają się z oporem. My walczymy… każdy z nas. Zwyciężamy albo umieramy, próbując. – Wręczyła Pilar pistolet zmarłej. – Tak czy inaczej, w tym domu nikt się nie poddaje.
– Ja nie umiem z tego strzelać… – jęknęła Pilar, trzymając glocka, jakby to była tykająca bomba.
– Jeśli ktoś do ciebie podejdzie, pociągnij za spust – powiedziała Jaz, zamykając dłoń Pilar wokół broni. – Musisz pilnować Natalii. Prawdopodobnie to o nią im chodzi. Natalia zaprowadzi cię do schronu.
– A co z tobą? – zapytałam.
Spojrzenie Jaz padło na zwłoki Rocío.
– Mówiłam ci już – powiedziała, przełykając ślinę. – Będę walczyć.
– Nie, Jaz. – Pociągnęłam ją za ramię, żeby musiała spojrzeć mi prosto w oczy. – Nie rozumiesz. Ci ludzie przyszli tu po nas. Szukają jakiejkolwiek kobiety… Zabiją cię.
– Mam zadanie do wykonania. Tak jak Rocío.
Nadal nie wiedziałam, jak właściwie Jaz znalazła się na Bezprawiu, ale to i owo do mnie doszło. Pierwszego ranka, jaki tu spędziłam, wyznała, że w przeszłości posługiwała się seksem, by przetrwać. Cristiano powiedział mi wcześniej, że nie zaznała w życiu zbyt wiele dobrego. Biorąc pod uwagę, że Bezprawie stanowiło bezpieczną przystań i centrum rehabilitacji dla ofiar handlu kobietami, osób zmuszanych do pracy przymusowej i nie tylko, Jaz najprawdopodobniej należała do jednej z tych kategorii.
– Może i cię nie zabiją – powiedziałam teraz – ale co, jeśli zamiast tego zabiorą cię ze sobą?
Zamarła, wyraźnie przestraszona tą perspektywą.
– Nie mogę się chować po kątach, kiedy inni walczą w naszym imieniu.
– Ty się nie chowasz, tylko nas bronisz. – Chciałam krzyknąć, żeby to wreszcie do niej dotarło, ale mówienie przychodziło mi z trudem. Miałam obolałe gardło. Chwyciłam Jaz za ramiona i zaczęłam nią potrząsać, aż spojrzała na mnie z niepokojem. – Potrzebujemy cię. Jeśli nie pójdziesz z nami, to ja zostanę tutaj.
– Nie, błagam – szlochała Pilar, wbijając wielkie przerażone oczy w zwłoki Rocío. – Nie zostawiajcie mnie samej!
Jaz potrząsnęła głową.
– Jeśli zginiesz, a Cristiano jakimś cudem przeżyje… to zamorduje mnie własnymi rękami.
– Jesteś jego najlepszą zawodniczką. Jak myślisz, gdzie jego zdaniem powinnaś teraz być?
– Przy tobie. – Jaz zacisnęła szczęki. – Dobra, chodźmy już.
Wbiegłyśmy do garażu, a potem po schodach do piwnicy. Pod drzwiami wiodącymi do schronu dygotałam zbyt mocno, by przyłożyć kciuk do skanera linii papilarnych, więc zajęła się tym Jaz. W kilka sekund czytnik rozjarzył na zielono, a drzwi stanęły otworem.
Puściłam je obie przodem. Dom spowijała niemal całkowita ciemność, więc jasne światła schronu raziły mnie w oczy, a skóra moich towarzyszek przybrała szary odcień. Zatrzasnęłam drzwi. Trzaśnięcie odbiło się echem w panującej wokół ciszy. Nawet Pilar przestała płakać. Byłyśmy zamknięte w schronie. Przycisnęłam czoło do chłodnych stalowych drzwi.
Cristiano.
Uratował mnie dziś, będąc tak daleko. Gdyby nie lekcje samoobrony, byłabym już trupem. Ale gdzie on był?
„Chcę, żebyś dała sobie radę i wróciła do domu, do mnie” – powiedział mi kiedyś.
Byłam w domu. Ocaliłam życie.
A on?
Oddech mi się rwał.
„Cristiano jest już martwy. Nie masz o co walczyć. Śpij już”.
Tak brzmiały szydercze słowa napastnika, który dociskał mnie do podłoża. Brakowało mi powietrza. Nadzieja, że jakoś się z tego wyplączę, ledwo się we mnie tliła. Gardło mi się zacisnęło, gdy spoczęły na nim niewidzialne okrutne palce.
Zacisnęłam dłonie w pięści, walcząc ze wzbierającym w piersi szlochem. Kiedy rozmawialiśmy przez telefon… Cristiano nie brzmiał dobrze. Wymówił moje imię jakby w zwolnionym tempie, z daleka. A w tle odezwał się jakiś mężczyzna. Co takiego powiedział?
W skroniach czułam galopujące tętno, a gardło bolało mnie od powstrzymywanych łez. Rozmawialiśmy… puls mi przyspieszył, gnany nieznanym mi wcześniej, przerażającym rodzajem podniecenia.
„Wróć do domu”.
To była najważniejsza rzecz, którą usiłowałam mu przekazać, nie sprzeniewierzając się tej Natalii, którą byłam tak niedawno, kiedy mnie tu przywieziono.
Gdybym wiedziała, że to jego ostatnie chwile, nie bawiłabym się w mętne sugestie.
„Wróć do domu”.
Odwróciłam się i oparłam o drzwi. Jedna ze ścian naprzeciwko bezgłośnie odjechała w bok, odsłaniając półki niczym we wnętrzu szafy. Jaz podała Pilar koc i butelkę wody. W drugiej ręce wciąż trzymała pistolet. W kącie migotał ekran telewizora z obrazem z kamer przemysłowych rozmieszczonych we wnętrzu domu. Nie było czego oglądać, wszędzie panowały bezruch i grobowa cisza.
Otworzyłam usta, by opowiedzieć Jaz, co się stało. Może udałoby się jakoś połączyć dzisiejszy atak z tym, co usłyszałam przez telefon od Cristiana. Ale wróciły do mnie jej gniewne słowa sprzed paru godzin.
„Jeśli on nie wróci, nie wyjdziesz stąd żywa”.
Ostrzegła mnie, że nikt na Bezprawiu nie wybaczy Cristianowi, że ryzykował życie w mojej sprawie. Jeśli on był w niebezpieczeństwie, to ja także. Jaz wyraziła się jasno.
Jeśli nie uda mu się wrócić do domu, będzie to moją winą.
Koszty jego śmierci poniosę ja.
Pilar nagle stanęła przede mną, próbując mnie zmusić, żebym odsunęła się od drzwi.
– Kiepsko wyglądasz.
– Uderzyła się w głowę – powiedziała Jaz, spoglądając na mnie brązowymi oczami w kształcie migdałów.
– Czujesz się… _¿cómo se dice?_ Jak to powiedzieć po angielsku? Chora na żołądek?
– Mówi się: „Masz mdłości?”.
Pilar zebrała ciemne włosy, zwinęła je w węzeł na czubku głowy i chwyciła mnie za łokieć.
– Powinnaś się położyć.
– W żadnym wypadku nie powinna leżeć – odpaliła Jaz.
– Gdzie są pozostali? – spytałam. Pilar szarpnęła mnie za ramię, ale nie ruszyłam się z miejsca. Natrętne pulsowanie w mojej głowie mogło poczekać. – Gdzie jest Alejandro?
Jaz potrząsnęła głową.
– Walczy… albo zginął.
– Widziałaś go?
– Nie, po prostu to wiem. Jakieś typy z obcego kartelu myślą sobie, że mogą tu tak po prostu wejść i nas wymordować… Tyle że żaden z nich nie wyjdzie stąd żywy. Nie jesteśmy bezbronni. Będziemy się bronić. Oni nie mają pojęcia, że każdy, kto mieszka w tym domu, będzie walczył na śmierć i życie o nasze wspólne dobro.
Bezprawie nie należało wyłącznie do Cristiana. Było własnością wszystkich mieszkańców. Najwyraźniej nie tylko mnie nauczył się bronić, a także walczyć o to miejsce pod jego nieobecność.
Pilar odwróciła się do szafki i zaczęła przeszukiwać półki. Stalowe drzwi za moimi plecami wydały przenikliwy elektroniczny sygnał. Odsunęłam się na bok, a do środka wszedł Alejandro. Prowadził dwie kobiety z personelu. Obie pobiegły prosto w otwarte ramiona Jaz.
Chwyciłam Alejo za łokieć.
– Odzywał się do ciebie Cristiano?
– Wszędzie cię szukałem. – Wzrok mężczyzny błądził po mojej twarzy, podczas gdy Jaz i dwie kobiety rozmawiały po hiszpańsku. – Co się stało? – dodał.
– Masz od niego jakieś wiadomości? – wypaliłam głośno, a w bunkrze zaległa cisza.
Cristiano nie żyje.
Taką zapłacisz cenę…
Alejandro spojrzał w ziemię.
– Muszę wracać na górę. Zostań tu, póki po ciebie nie przyjdę.
– Co z Maksem? – odezwała się Jaz z drugiego końca pomieszczenia. – I Danielem?
Na dźwięk imion dwóch mężczyzn, którzy pojechali z Cristianem na misję, Alejandro odwrócił twarz w stronę Jaz. Na policzku miał smugę ciemnego smaru.
– Nic nie wiem.
Serce zaczęło mi walić. Ogarnęła mnie panika.
– Nic? – zapytałam.
– Żaden z nich nie odbiera.
– Może nie są w stanie – podsunęła Pilar. – Mogli odłożyć telefony albo pójść spać.
– Ich też ktoś napadł. – Alejandro westchnął, był wyraźnie rozdarty. Nie wiedział, czy ma tu zostać, czy wracać na górę, a może nawet ile powinien nam powiedzieć. – W sytuacji kryzysowej, takiej jak ta, w razie niebezpieczeństwa gdzieś w terenie, w przypadku pojawienia się intruza lub ataku na dom… zawsze meldujemy się sobie nawzajem w ciągu dziesięciu minut. Nieważne, co by się działo – ciągnął wyjaśnienia. – Takie są zasady.
Powietrze wokół mnie zauważalnie zgęstniało. Wbiłam wzrok w krwawą plamę znaczącą jego zieloną koszulę. Wciąż miałam w pamięci głęboki głos Cristiana rozbrzmiewający przez telefon. I jego śmiech – rzadko obserwowane zjawisko. A potem pełen opanowania rzeczowy ton, którym nakazał mi zejść do schronu, gdy zabrzmiały syreny.
Po jego stronie nie wył żaden alarm. Dosłyszałam tylko swoje imię. Oraz ten głos w tle: „Prezent od Belmonte-Ruiz, _cabrón_. Zadarłeś z nami po raz ostatni”.
– Belmonte-Ruiz – wyszeptałam.
Najniebezpieczniejszy z karteli w Meksyku. Chcieli śmierci Cristiana, i nie bez powodu. Okradł ich. Próbowali go powstrzymać, a on wciąż wymykał się z ich rąk. Szczycił się tym, że im szkodzi, oraz faktem, że wciąż pozostaje górą.
W końcu musieli go dopaść. A jednak on wciąż robił swoje, wiedząc, że naraża swój dom, swoich ludzi, żonę i siebie samego na ogromne niebezpieczeństwo. Ryzyko nie zniechęciło go do pomocy bezbronnym.
Chciałam się na niego o to gniewać, ale przecież swoimi czynami udowodnił tylko, kim naprawdę jest. Człowiekiem, w którego wątpiłam i którego oczerniałam przy każdej okazji. Oazą dobra w ogrodzie zła. A ja nie zdążyłam mu o tym powiedzieć…
Zdławiłam szloch.
– Próbowali go zabić.
– Możliwe, że im się powiodło – mruknął Alejandro.
Poczułam nadpływającą falę mdłości. Dotknęłam pokrytej zaschniętą krwią szramy na gardle. Naraz wszystko zapulsowało bólem: szyja, ręka, czoło, którym wyrżnęłam w taflę lustra, i policzek obolały od zderzenia z podłogą.
– Obejrzyj jej głowę – zwrócił się Alejandro do Jaz. – Coś blado wygląda.
– Nic mi nie jest. – Nie dopuściłam myśli, że może być inaczej. W tej chwili potrzebne mi były odpowiedzi, a nie kolejne kłopoty. – Złapałam Alejandra za pomiętą koszulę. – Znajdź Cristiana. Może ma zepsuty telefon – powiedziałam. – Mogli stracić zasięg. Albo zmuszono ich, żeby porzucili swoje rzeczy. On nie może być… Jesteśmy mu potrzebni.
– Wysłałem po nich ludzi – odparł Alejandro, nieudolnie próbując wlać w te słowa trochę otuchy. – Dane GPS pokazują, że Cristiano i Daniel nie ruszyli się z miejsca. Myślę, że to dobrze. Za to Maks… ma wyłączony telefon.
Zmarszczyłam brwi.
– Dlaczego?
– Cholera wie, ale odebrałby, gdyby tylko mógł.
– Co się stanie, jeśli nie odezwą się w ciągu następnych dziesięciu minut? – dopytywała Pilar.
– To się jeszcze nigdy nie zdarzyło – odparła Jaz.
– Nigdy? – Spojrzałam na Alejandra, szukając w jego oczach potwierdzenia. – Przez te wszystkie lata odkąd znasz Cristiana, nigdy nie zaszło żadne nieporozumienie? Żaden wypadek…
– Nigdy. – Mężczyzna spojrzał na zegarek. – Zawsze znajdujemy jakiś sposób na nawiązanie kontaktu, nawet jeśli musimy zdobyć cudzy telefon. Minęło już ponad pół godziny. – Alejo pociągnął nosem i złapał za klamkę. – Muszę iść…
– To jeszcze niczego nie dowodzi. – Pilar podniosła głos, wbijając wzrok w Alejandra. – Telefony przecież się psują. A ty musisz popracować nad swoim nastawieniem.
– Próbuję tylko przygotować Natalię na najgorsze. – Głos Alejo brzmiał szorstko, ale zmartwienie pogłębiło bruzdy wokół jego oczu. – Mniejsza o zasadę dziesięciu minut, ale gdyby Cristiano żył, na pewno już by sprawdził, co u Natalii.
O Boże. Nogi mi zmiękły. Chwyciłam Pilar za ramię. Alejo miał słuszność – cisza ze strony Cristiana mówiła sama za siebie. Mieliśmy za sobą burzliwą przeszłość i małżeństwo, które bardziej niż związek przypominało pole bitwy. Wojowaliśmy od tygodni, ale czułam, że głos w głębi mojej duszy nie może się mylić. Cristiano zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by upewnić się, że jestem bezpieczna.
Mimo że niezliczoną ilość razy życzyłam mu, by zniknął z mojego życia – chciałam, by on również był bezpieczny. I chciałam, żeby do mnie wrócił.
Świat wokół zaczął wirować. Osunęłam się po ścianie i opuściłam głowę między kolana.
Jeśli miałam dotąd jakiekolwiek wątpliwości, to teraz ich zabrakło.
Przypomniało mi się coś, co Cristiano powiedział dawno temu, podczas balu maskowego – że ostatnie, czego chciałby doświadczyć przed śmiercią, jest mój krzyk.
Teraz to życzenie się spełniło.2
NATALIA
Mój świat zadrżał w posadach. Raptownie wróciłam do przytomności i zobaczyłam pochyloną nade mną Jaz i wibrujące białe światła w tle. Raziły mnie równie mocno, co blask słońca.
– Jaki mamy miesiąc? – zapytała.
– Co? – usiadłam powoli. Nie pamiętałam, żebym kładła się na ziemi czy owijała kocem.
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia. Czemu pytasz?
– Jest okej. – Jaz wstała szybko i przeszła na drugą stronę pomieszczenia. Usiadła w kącie, przyciągnęła nogi do klatki piersiowej, kładąc sobie broń na kolanach.
Przycisnęłam dłoń do pulsującej głowy – i wtedy poczułam bandaże. Rękę, którą skaleczył odłamek szkła, też nim owinięto.
– Co się stało?
Jaz nie odrywała wzroku od drzwi.
– Zemdlałaś.
W oczach mi się dwoiło. Bunkier wypełniały koce i poduszki. Pojawiło się też więcej kobiet. Spały wszystkie z wyjątkiem Jaz.
– Jak długo byłam nieprzytomna? – To był chrapliwy szept. Słowa z trudem przechodziły mi przez obolałe gardło.
– Bo ja wiem. Kilka godzin? – Westchnęła ciężko. – Alejandro mówi, że na górze jest już czysto. Teraz zajmują się ciałami.
– Ciałami? Jest więcej niż jedno? Czy wiadomo już coś o… – Nie byłam w stanie wypowiedzieć jego imienia. Cristiano. Sama myśl sprawiła, że serce mi zamarło.
– Wszystkie kobiety, które przeżyły, są w tym pokoju. – Jaz poruszyła się lekko. – Nie mamy żadnych wiadomości od Cristiana.
Zwalczyłam kolejną falę mdłości. Rozgrywał się właśnie najgorszy z możliwych scenariuszy. Wszystko wskazywało na jego śmierć, a ja musiałam trzymać się nadziei, że przeżył. Że podobnie jak ja walczył ze wszystkich sił. Od zawsze wierzył we mnie całym sercem, zatem byłam mu winna wzajemność.
– Dotąd żaden z nich się nie odezwał… ani Maks, ani Daniel, ani Cristiano. Wszyscy nie żyją. – Jaz zmarszczyła swój mały spiczasty nos. – Co zamierzasz z tym zrobić?
– Słucham?
– Zabili twojego męża. Nie byle kogo, tylko przywódcę potężnego syndykatu. Naszego wybawcę. Naszego obrońcę.
Podniosłam głowę. Oczekiwała, że stawię czoła kartelowi Belmonte-Ruiz? Ależ skąd. Uważała, że się załamię albo wezmę nogi za pas. Być może tak należało zrobić. Jeśli nie pokonał ich Cristiano de la Rosa, to jakie szanse miał ktoś taki jak ja? Z drugiej strony zatriumfowałam dziś nad napastnikiem, który miał nade mną miażdżącą przewagę.
Nie powinnam teraz myśleć o tak niemożliwym zadaniu. Potarłam łokcie, które właśnie dołączyły do kolekcji bolących miejsc w moim ciele.
– Ty mnie opatrzyłaś? – spytałam Jaz, widząc, że ma pod ręką otwartą apteczkę.
– Obudziłam cię, by się upewnić, że nie masz wstrząsu mózgu – odpowiedziała. – Raczej nie.
– Skąd wiesz?
– Robiłam to wiele razy. Dla Cristiana i chłopaków. Prawdopodobnie nic ci nie będzie. – Jaz mocniej docisnęła kolana do klatki piersiowej. – Szkoda. Oszczędziłoby mi to kłopotu. Powiedziałam ci już, jaka jest cena życia Cristiana.
Życie za życie. Moje za jego.
Pilar podniosła się z prowizorycznego posłania w kącie, przecierając oczy.
– O czym ty mówisz?
– Twój los jest powiązany z jego losem. – Jaz spojrzała na Pilar. – Twój także.
– Cristiano naraził się dla mnie na niebezpieczeństwo – wyznałam Pilar. – Zdaniem Jaz, jeśli zginie, będzie to moją winą.
Moja przyjaciółka niepewnie podniosła ręce do ust.
– Zabiją nas?
Zawsze starałem się chronić Pilar, ale jeśli Cristiano czegokolwiek mnie nauczył, to tego, że najpotężniejszą bronią jest prawda. Im więcej wiedziała, tym większą miała szansę na przetrwanie.
– Będą próbowali.
Wytrzymałam spojrzenie Jaz. Nie budziła we mnie lęku. Jej groźby wynikały z troski – wiedziałam, że obie boimy się tego samego: utraty Cristiana.
A ona chciała tego samego, co i ja – żeby przeżył.
Pytanie, dlaczego nagle zaczęło mnie to obchodzić. Walczyłam z Cristianem na każdym kroku. Bieg wydarzeń odarł mnie ze wszystkich uczuć poza tym najbardziej pierwotnym: pozostała mi wyłącznie niewytłumaczalna nadzieja.
Że będzie żył.
Że do mnie wróci.
A ja zdążę jeszcze mu powiedzieć, że nie jestem już tą samą dziewczyną, która tu przybyła. Że nie widzę w nim tego samego mężczyzny co przedtem.
W schronie czas płynął inaczej. Nie miałam pojęcia, ile minęło godzin, gdy w końcu znów pojawił się Alejandro.
Zerwałam się na równe nogi i szybko zaparłam o ścianę, bo zrobiło mi się słabo.
– I co?
– Nadlatuje helikopter. To nie jest jeden z naszych, ale nawiązaliśmy kontakt. – Powiódł spojrzeniem po Jaz i kobietach budzących się na podłodze, aż wreszcie spojrzał na mnie. – Cristiano jest na pokładzie.
Zakryłam usta, z których wydarł się niespodziewany szloch.
– Żyje?
– _No sé_. – Alejo niepewnie potrząsnął głową. – Ale mamy tu świetnych lekarzy, którzy się nim zajmą.
Będę mogła na niego spojrzeć. Dotknąć go. Powiedzieć mu, że chcę, by został. Że ja chcę zostać z nim.
– Powinnam tam być, kiedy wyląduje – powiedziałam, z trudem formując słowa. Wciąż bardzo bolało mnie gardło.
Alejandro widocznie się zawahał.
– Z całym szacunkiem… prawdopodobnie będziesz tylko przeszkadzać. Mamy wszystko pod kontrolą. Najlepiej, żebyś została tutaj.
– Najlepiej, żebym nie została – wypaliłam.
Alejandro uniósł brew. Do tej pory nie dałam mu – podobnie jak nikomu innemu – dowodów na to, że chcę, by Cristiano powrócił żywy. Starałam się z tym hamować, ale moje uczucia do tego człowieka przybierały na sile. Nie chciałam się do tego przyznać, ale teraz nie miałam wyboru. Nie pozostało mi już nic do ukrycia. Dusza bolała mnie na myśl, że go stracę, że już nigdy nie usłyszę jego głębokiego, mocnego głosu. Że nie dopowiem tego, co pozostało niewypowiedziane.
– Sam mówiłeś, że Cristiano będzie chciał wiedzieć, czy jestem bezpieczna. Może moja obecność da mu… nadzieję.
Alejandro skinął głową.
– Chodźmy zatem.
Ucisk w klatce piersiowej zelżał, gdy wydostałam się z tego żelaznego pudła. Znowu mogłam oddychać, bo zaczęłam działać. Ruszyliśmy na górę do garażu.
Gdy wchodziliśmy do domu przez tylne drzwi, Alejandro wyciągnął broń.
– Nigdzie nie odchodź.
Niektóre światła znów się paliły, ale i tak miałam gęsią skórkę. Dom trwał w niesamowitym bezruchu, jakby był opuszczony od miesięcy.
Alejandro trzymał się blisko mnie, wyprostowany jak strzała.
– Mówiłeś, że w domu jest czysto – szepnęłam.
Nie odpowiedział. Według Cristiana stuprocentowa wiara w cokolwiek ściągała na wierzącego życzenie śmierci.
Weszliśmy do tego skrzydła domu, które rzadko miałam okazję odwiedzać. Naszym celem była winda, o której dotąd słyszałam tylko mimochodem.
Gdy znaleźliśmy się w środku, spytałam:
– Dokąd jedziemy?
– Na lądowisko dla helikopterów na dachu.
Wyszliśmy wprost na otwarte, jasno oświetlone lądowisko. Nie nazwałabym tego miejsca dachem, skoro najwyższe piętro domu kończyło się gdzieś pod nami. Otoczyła nas bezbrzeżna, czarna noc, otulająca szczyt góry. Wcześniej zdarzało mi się spoglądać w to samo niebo, rozkoszując się blaskiem gwiazd. Teraz gwiazdy zbladły wobec świateł reflektorów.
Ruszyliśmy w kierunku betonowego kręgu. Jego krawędzie powleczono białą farbą, a pośrodku widniała duża litera H. Stała tam grupka mężczyzn w dżinsach i T-shirtach. Ręce trzymali w kieszeniach, a brwi mieli zmarszczone.
– Kim oni są? – spytałam.
– To nasz zespół urazowy. Inni specjaliści są już na dole. Zajmują się personelem. – Alejo wskazał na jedyną kobietę. – Ona dowodzi akcją. Już wcześniej pracowała z Cristianem.
Przygryzłam paznokieć, przyglądając się medykom. Dotąd znałam tylko sterylne szpitale, białe fartuchy laboratoryjne, stetoskopy, gabinety pełne zaawansowanych technologicznie przyrządów. Ilekroć tata lub dziadek potrzebowali pomocy medycznej, lekarze zawsze wyglądali profesjonalnie. Moja rodzina nigdy nie zaakceptowałaby kobiety na czele zespołu, choć było to bezsensowne uprzedzenie.
– Jesteś pewien, że się nadają? – spytałam. – Mogłabym zadzwonić do ojca. Będzie wiedział, gdzie znaleźć najlepszych lekarzy w kraju.
– Doktor Sosa cieszy się świetną opinią. A Cristiano jej ufa. – Alejandro splótł dłonie za plecami i głęboko wciągnął powietrze, czujny wzrok wbijając w niebo. – Jeśli będzie żył, gdy wyląduje… to znajdzie się w dobrych rękach.
Kiedy w oddali rozległ się warkot, każde z nas spojrzało za siebie. Na tle nieba pojawił się migoczący punkt. Splotłam palce na mostku, gdy helikopter się zbliżał.
Chciałam tylko patrzeć, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Chciałam zobaczyć jego usta i dłonie, ciepłe i zaróżowione. Jego długie rzęsy trzepoczące, gdy otwierał ciemne, bezwzględne oczy, które łagodniały na mój widok.
Czy błagałam los o aż tak wiele?
Proszę – modliłam się.
Przytrzymałam łopoczące na wietrze włosy, gdy helikopter zawisł tuż przed nami. Jego płozy ledwie dotknęły ziemi, a zespół medyków już był w ruchu. Ludzie otwierali drzwi, sięgali do środka, pomagali wysiąść kobiecie w krótkiej, obcisłej sukience… Sukienka była czerwona i świetnie eksponowała zgrabne nogi nieznajomej.
Niespodziewany widok tej kusicielki o falujących kasztanowych włosach i szkarłatnych ustach sprawił, że opadła mi szczęka. Kobieta miała nienaganny makijaż. Sprawiała wrażenie, jakby właśnie wyszła z eleganckiego przyjęcia.
– Kto to jest? – wyjąkałam.
Alejandro podążył za moim wzrokiem.
– Gdybym miał zgadywać… powiedziałbym, że to pewnie Natasza.
Natasza?
To imię uruchomiło w mojej duszy dzwonki ostrzegawcze. Cristiano wspominał mi wcześniej o pewnej Nataszy, ale z jego opowieści wynikało, że to była przygoda na jedną noc.
Pojawiły się nosze, które szybko przeniesiono z helikoptera na beton lądowiska. Serce we mnie zamarło, gdy ujrzałam nieruchome ciało. Cristiano nigdy wcześniej nie wyglądał tak bezradnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że biegnę mu naprzeciw; po prostu nagle znalazł się tuż przede mną, niemal na wyciągnięcie ręki. Powstrzymały mnie dłonie w gumowych rękawiczkach. Mężczyźni krzyczeli, że mam się cofnąć. Rozerwana koszula odsłaniała przesiąknięte krwią bandaże, spowijające kształtny i mocny jak zawsze, lecz teraz pokaleczony tors.
Ciało podskakiwało bezwładnie na noszach, gdy wynoszono Cristiana z lądowiska dla helikopterów. Pod maską tlenową dostrzegłam niepokojącą bladość.
– Czy on żyje? – nie zdawałam sobie sprawy, że zadaję to pytanie na głos.
– Musi się pani odsunąć – powiedział jeden z mężczyzn.
Alejandro przytrzymał im drzwi windy. Ruszyłam za nimi, ale odciągnęły mnie palce o ostrych pazurach, niespodziewanie zaciśnięte wokół mojego łokcia.
– Kazali ci trzymać się z daleka.
Gdy drzwi windy się zamknęły, odwróciłam się ku właścicielce przenikliwego damskiego głosu i akrylowych szponów. Gdyby nie nosiła obcasów na tyle wysokich, że zamieniały ją w istny drapacz chmur, ustrojony w nieprzyzwoicie krótką kieckę, stanęłybyśmy twarzą w twarz.
– A ty to kto? – spytałam.
Puściła moją rękę.
– Jestem powodem, dla którego Cristiano jeszcze żyje.
Żyje. Czy była tego pewna? Skąd mogła wiedzieć? To nie miało znaczenia. Wreszcie dostałam jakieś wyjaśnienie, więc postanowiłam w nie uwierzyć. Zrobiłam znak krzyża, dziękując w duchu Matce Bożej z Guadalupe.
– Ty – kobieta przemówiła nad moją głową, zwracając się do Alejandra. – Jesteś tu szefem ochrony?
– Chwilowo tak. – Alejo nacisnął przycisk, aby przywołać windę. – Mam na imię Alejandro.
– Ach tak. Rozmawiałeś z moim pilotem. – Wyciągnęła rękę. – Natasza Sokołow-Flores. Cristiano i ja przyjaźnimy się od lat.
Uścisnęli sobie dłonie. Alejandro skinął głową w moim kierunku.
– To jest Natalia, żona Cristiana. Pod jego nieobecność pełni obowiązki głowy rodziny, tak samo jak ja.
Doceniałam ten akt zaufania – szczególnie po uwagach na swój temat, którymi raczyła mnie Jaz.
Natasza przeniosła wzrok na mnie, a konkretnie na pierścienie na moich palcach.
– Czy to rozsądne? – zapytała. – Cristiano dał mi do zrozumienia, że zawarł małżeństwo z rozsądku. Jestem pewna, że nie chciałby, aby jego sprawami zarządzała dziewczyna, której ledwo może zaufać.
– A ja jestem pewna, że nie spodobałoby mu się to, jak o mnie mówisz.
Wyglądała na zaskoczoną tą ripostą – nie bardziej niż ja sama. „Nastawienie” – rozbrzmiał w mojej głowie głos Cristiano. Natasza była do mnie nastawiona w niewłaściwy sposób. Ja sama byłam do siebie źle nastawiona. Mąż oczekiwałby ode mnie, że przejmę inicjatywę.
– Pani de la Rosa ma wielu doradców – zapewnił Alejandro.
Oczy Nataszy przeniosły się na mnie, a potem znów na niego.
– Na pewno chcesz wiedzieć, co się stało. Możemy gdzieś spokojnie porozmawiać?
Ona i Cristiano… byli gdzieś razem? Dziś wieczorem? Nie wspomniał mi o tym przez telefon, ale właściwie dlaczego miałby to robić… Tak czy owak, nie zamierzałam się tym przejmować. Teraz najważniejszy był stan Cristiana.
– Możemy porozmawiać tutaj – oznajmiłam. – W tej chwili.
Winda zadźwięczała. Weszliśmy do środka.
– Może lepiej pozwól nam zająć się interesami – powiedziała Natasza. – To nie są przyjemne sprawy.
Postanowiłam, że mocno ujmę stery przedsięwzięcia, i zmierzałam tak właśnie uczynić. Cristiano zapowiedział mi to, gdy składaliśmy przysięgę przed ołtarzem. Musiałam przejąć władzę pod jego nieobecność. Nikt inny nie zrobiłby tego za mnie.
– Zamierzam wziąć udział we wszystkich rozmowach.
Natasza zerknęła na Alejandra, jakby niemo pytając, na ile sobie może pozwolić.
– Cristiano jej ufa – oświadczył twardo Alejo. – Z całym szacunkiem, Nataszo, ale to ty przychodzisz z zewnątrz.
Winda zatrzymała się na poziomie domu, drzwi się otworzyły.
– Mów mi Tasza. Cristiano tak robi – powiedziała kobieta, wychodząc.
Próbowałam nadążyć za Alejo, gdy maszerował korytarzem wiodącym do mojej sypialni. Pod drzwiami stanął jak wryty i odwrócił się do mnie, marszcząc brwi.
– O co chodzi? – zapytałam.
– Nie możesz dać się zastraszyć. Ani jej, ani nikomu innemu. – Spojrzał na ziemię. – Jeśli Cristiano nie przeżyje… ty tu rządzisz. To wszystko jest twoje i wcale nie w przenośni. Cristiano położył wielki nacisk na to, żeby to małżeństwo było w pełni legalne.
Kiedyś pomyślałabym, że zrobił to, by się nade mną znęcać. Teraz przyszło mi do głowy, że miał ważniejsze powody. Pragnął, by połączyło nas coś trwałego, nawet wówczas, kiedy ja nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Chronił mnie, na wypadek gdyby jego zabrakło.
– Masz moją lojalność, Natalio – powiedział Alejandro, jakby czytając mi w myślach. – Cristiano by tego chciał.
Przełknęłam, zerkając przez drzwi do wnętrza sypialni. Rozbite lustro zniknęło. Zwłoki na plaży pewnie też. Alejandro oraz jego ludzie działali sprawnie i szybko.
Przeniosłam spojrzenie na Cristiana, którego właśnie przenoszono z noszy na łóżko.
– Nie powinniśmy mówić o nim tak, jakby odszedł. Jeszcze nie.
* * *
Zespół czterech lekarzy pracował w takim tempie, że ledwie potrafiłam ich od siebie odróżnić. Nie pozwolono mi podejść do łóżka bliżej niż na metr. Cristiana w mgnieniu oka podłączono do kardiomonitora, który pojawił się jak zaczarowany. Pacjent został nawodniony, przebadany, kłuto go igłami. Jego klatkę piersiową pokryły białe plastry. Podłączono kroplówki, kilka drenów odprowadzało wydzieliny z ran.
Ciemne zwichrzone włosy opadły mu na wilgotne czoło. Z trudem oparłam się chęci, by je odgarnąć.
– Co się stało? – pytałam każdego, kto mógłby mi udzielić odpowiedzi. – Czy został postrzelony?
Tasza odwróciła się do mnie. Ramiona miała skrzyżowane na piersi.
– Dźgnięty nożem.
Teraz z bliska dostrzegłam, że krew Cristiana poplamiła jej czerwoną sukienkę. Pomogła uratować mu życie, podczas gdy mnie oskarżano o wystawianie go na niebezpieczeństwo.
Gdybym miała na to siły, znienawidziłabym ją za to, że wie o moim mężu coś, czego nie wiem ja. A także za ten wąski podbródek, który nadawał jej twarzy kształt serca, za zmysłowe wschodnioeuropejskie rysy i zagadkowy, powłóczysty akcent, który przydawał jej słowom egzotyki.
Alejandro gestem zaprosił nas w stronę kominka, z dala od lekarzy.
– Powiedz nam, co się stało – zwrócił się do Taszy.
– Ta jego mała operacja wkurzyła niewłaściwych ludzi – odparła.
A zatem znała prawdę o tym, co działo się na Bezprawiu. Ona i Cristiano byli blisko, ale jak blisko? Wystarczająco, by rozmawiać o naszym małżeństwie, ale nie na tyle, by wiedziała, że nie do końca jest ono fikcją.
– Operacja Cristiana wcale nie jest mała – zaoponowałam.
Natasza uniosła idealnie obrysowaną brew.
– Znasz się na jego zajęciach?
– Na sprawach mojego męża? Owszem. – Po drugiej stronie pokoju wiele się działo, lekarze zebrali się przy głowie Cristiana. Okręciłam pierścionek z brylantem wokół palca i dodałam: – Wiemy już, że stoi za tym kartel Belmonte-Ruiz.
– Nas też tu napadli – dodał Alejandro. – Wspomniałaś, że przeżył dzięki tobie.
– Facet, który napadł na Cristiana, nie żyje – powiedziała Natasza. – Nie miałam czasu dokładnie mu się przyjrzeć, ale ludzie mojego ojca to potwierdzili, teraz zajmują się ciałem.
– Moi ludzie szukają Maksa i Daniela. – Alejandro spojrzał na ekran swojego telefonu. Dotąd zrobił to już niezliczoną ilość razy. – Widziałaś ich w ogóle?
– Tylko na imprezie – odparła. – Jeden z nich pilnował drzwi balkonowych, kiedy Cristiano i ja ucinaliśmy sobie prywatną pogawędkę. – Oblizała dolną wargę, nie spuszczając z Alejo wzroku. – Cristiano wyszedł z tej imprezy pierwszy. Kiedy wyszłam przed budynek, zobaczyłam, że parkingowy stoi nad nim z nożem. Dostał kilka razy. Ten facet mało go nie wykończył.
– No i? – dopytywałam. – Co było dalej?
Tasza niespiesznie odpięła zamek swojej smukłej kopertówki z wężowej skóry. Wyciągnęła pistolet. Był tak mały, że mieścił się w dłoni.
– To jest Elena. Nazwałam ją tak po mojej zmarłej babci. Żadna z nich nigdy mnie nie zawiodła.
– Zastrzeliłaś go? – spytałam.
Natasza odrzuciła kasztanowe loki na jedno ramię.
– A co ty byś zrobiła, kochana?
Policzki mnie zapiekły. Cristiano nie pozwalał mi nawet nosić broni. Gdzie był teraz Biały Monarcha? Wciąż w biurze w La Madrinie? Co prawda miałam przy sobie coś niemal równie skutecznego. Mój złoto-srebrny pierścionek zdobiony perłą okazał się prawdziwą bronią.
– Rozmawialiśmy, kiedy to się stało – powiedziałam.
Słyszałam przez telefon jego śmiech, kiedy zdał sobie sprawę, że dzwonię z troski. Chciałam poprosić go o porzucenie tej ryzykownej misji. Po tygodniach oporu z mojej strony musiał pomyśleć, że wreszcie się do mnie przebił. Że jedynym, co mu teraz grozi, jest gra w kotka i myszkę, bo tak wyglądały wszystkie nasze rozmowy… A potem nagle został zaatakowany nożem.
– Widziałaś jego telefon, Tasza? Jest wylogowany z sieci – powiedział Alejandro. – Cristiano trzymał go w ręku?
– Cristiano był ledwo przytomny, mówił niewyraźnie. Leżał na ziemi i nie był w stanie się ruszyć – odparła.
– Bełkotał? – upewnił się Alejandro. – Jeśli był pod wpływem narkotyków, to by wyjaśniało, czemu się nie bronił ani nie dał nam znać, że ma kłopoty. – Odblokował ekran własnego telefonu i zaczął pisać. – Sprawdź, czy twoi ludzie dadzą radę zlokalizować i zniszczyć jego komórkę.
Próbowałam nadążyć, nie dając się ponieść emocjom. Leżał na ziemi? Narkotyki? Cristiano zawsze górował nad otoczeniem, nie tylko fizycznie. Na myśl o tym, że nie mógł się bronić, poczułam twardą gulę w gardle.
– Jak go tu sprowadziłaś? – spytałam, żeby zająć myśli czymś innym.
– Moi ochroniarze to zrobili – powiedziała Tasza. – Nie wiedziałam, czego jeszcze się spodziewać, więc wsadziliśmy go do mojego samochodu. Maks nie odbierał, a ja nie miałam numeru do nikogo innego, więc zadzwoniłam do ojca. Wysłał po nas helikopter. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby zatamować krwawienie.
– Mógł umrzeć po drodze – zauważyłam. – Powinien był trafić do szpitala.
Tasza prychnęła.
– Nie bądź naiwna. Połataliby go i przekazali władzom.
– Myślisz, że by mnie to obeszło? Ważne, że wtedy by żył – wypaliłam, czując ciepło pełznące w górę szyi. – To i tak nie miałoby znaczenia. Cristiano de la Rosa potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.
– Już niedługo – odparła Tasza, wyjmując z torebki puderniczkę. – Nawet zakładając, że przeżyje.
Alejo stanął bez ruchu i podniósł wzrok znad telefonu.
– Co masz na myśli?
– Skoro ci z Belmonte-Ruiz wpadli na trop poczynań kartelu Calaveras, to inni też wkrótce się połapią. – Sprawdziła stan szminki w podręcznym lusterku i przejechała palcem wzdłuż kącika ust. – Plotka głosi, że Cristiano przestał dostarczać broń tym, którzy robią interesy z Belmonte-Ruiz.
– A także każdemu syndykatowi mocno zaangażowanemu w handel ludźmi. – Alejandro skinął głową. – To nie jest plotka.
Natasza spojrzała na niego spod zmrużonych powiek i z trzaskiem zamknęła puderniczkę.
– To wystarczająco duża liczba karteli, żeby zdenerwować co poniektórych ludzi.
– Zgadza się – przytaknął Alejandro. – Zwłaszcza jeśli prawda o Bezprawiu wyjdzie na jaw. Ale tak właśnie wszyscy zadecydowaliśmy.
Przygryzłam wargę, starając się nie zgubić wątku. Prawda o Bezprawiu… Na temat kartelu Calaveras krążyły krwawe pogłoski. Cristiano i jego ludzie pielęgnowali tę groźną reputację, ponieważ im służyła. Calaveras byli najlepszymi dostawcami broni na świecie, co czyniło ich niemal nietykalnymi. Ale czy to wystarczy, by ich ochronić, jeśli rozejdzie się wieść, że Bezprawie faktycznie stanowi centrum pomocy i rehabilitacji dla tych, których inne kartele sprzedały w niewolę?
Przywódcy tego podziemnego świata, w którym dorastałam, umieli uzasadnić i wybaczyć sobie nawzajem niemal wszystko. Ale kategoryczne zaprzeczenie zwyczajowego dla karteli biegu spraw? Kradzież, która drogo kosztowała rywali Cristiana? Zapaść lukratywnej branży rozwijanej przez dziesiątki lat?
Coś takiego wzbudziłoby zgodny sprzeciw.
Nie mogłam sobie jednak pozwolić na luksus zamartwiania się przyszłością. Życie Cristiana wisiało na włosku.
Nie chciałam nawet sobie wyobrażać, jaki los spotka nas wszystkich, kiedy go zabraknie.